Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28

CZERWIEC, 2016

   Messi był w samym centrum uwagi całego stadionu. W jego umyśle toczyły się burzliwe przemyślenia, a kryzys zaufania, nie tylko do swoich umiejętności, ale także do samego siebie, wywoływał w nim niepokój. Przez chwilę poczuł się jakby wrócił do czasów, kiedy zaczynał swoją karierę, kiedy to presja i oczekiwania przygniatały go. Serce biło mu tak mocno, że słyszał jego bicie jak rytmiczny bęben, pobudzając już wystarczająco napiętą atmosferę. Słychać było jedynie szmer kibiców, a ciche szepty wydawały się być głośniejsze od tłumu. Leo czuł na sobie spojrzenia wszystkich, jakby tysiące par oczu przenikały go niczym strzały.

Był o krok od podjęcia się rzutu karnego.

Argentyna dotarła do finału Copa America, gdzie zmierzyła się z zespołem z Chile, ale ani jedna bramka nie wpadła w podstawowym czasie gry, ani w doliczonym. A Messi nie znosił karnych, nienawidził ich. To była dla niego jak loteria, a on nie lubił loterii. Wolał przedryblować pięciu zawodników, zmylić bramkarza i strzelić ładną bramkę niż dostać szansę zrobienia tego z jedenastu metrów. Jeszcze w takim momencie.

   W jego głowie krążyły obrazy, strategie, przewidywania. Analizował każdy centymetr bramki, każdy ruch bramkarza. Jego umysł pracował jak najbardziej precyzyjny komputer, szukając idealnego sposobu, idealnej drogi dla piłki, która musiała znaleźć się w siatce. Ale mimo tego skupienia, mimo tej determinacji, w jego wnętrzu rozgrywała się bitwa. Messi wiedział, że wracając do gry po tak długiej przerwie, musiał stawić czoła swoim lękom, swoim wątpliwościom. Ale teraz, gdy szanse na triumf były tak bliskie, to uczucie niepewności narastało.

Wiedział, że to nie tylko rzut karny. To był moment, który miał zmienić historię, przypieczętować jego powrót, udowodnić światu, że nadal jest Messim, jakiego znali i podziwiali. Obiecał sobie, że nie będzie nakładać na siebie tak ogromnej presji. Rozmawiał o tym z Neymarem, rozmawiał z rodzicami, rozmawiał ze swoim psychologiem; im też to obiecał. A jednak. Zagrał znacznie więcej niż się spodziewał. Pierwszy mecz rozpoczął z ławki, drugi również, ale to właśnie to drugie spotkanie zaważyło o jego powrocie. Strzelił hat–tricka w niecałe dwadzieścia minut i znowu poczuł się doceniony, znowu poczuł się na siłach, poczuł się niepokonany. Od tamtej pory startował w każdym meczu, a jego oczekiwania rosły. Teraz bał się, że to wszystko miało legnąć w gruzach.

Ale to zdecydowanie nie był idealny moment, by o tym myśleć. Musiał oczyścić swój umysł i skupić się na jednej rzeczy, która miała być ziarenkiem do zwycięstwa. Nie mógł zawieść swojego kraju.

   Leo wreszcie ruszył do piłki, a jego kroki wydawały się być tak ciężkie, jakby każdy z nich był obciążony tonami wątpliwości. Kiedy jednak jego stopa uderzyła w piłkę, był pewny swojego wyboru. Był pewny, że to będzie gol. Ale w chwili, gdy futbolówka opuściła jego stopę, poczuł, że coś nie szło zgodnie z planem. To był moment, który przerażał każdego piłkarza — chwila, gdy wszystko zwalniało, a piłka dryfowała w powietrzu, kierując się dokładnie tam, gdzie nie powinna.

A potem Leo miał wrażenie, jakby cały świat runął na jego barki. Piłka minęła bramkarza, minęła też poprzeczkę, minęła też i bramkę. Leo Messi, niezwykle precyzyjny, w tym kluczowym momencie, pudłował. To był cios dla całego stadionu. Wszystko, na co czekał, na co pracował, na co się modlił, rozsypało się przed jego oczami.

Tłum zawrzał, a huk z trybun nagle zaczął wydawać się ogłuszający. Głosy kibiców, które wcześniej były pełne nadziei i optymizmu, teraz były nasycone smutkiem i rozczarowaniem. Lionel czuł, jak te dźwięki wbijały się mu w uszy, przeszywając go jak ostrze. Nie mógł uwierzyć, że zawiódł.

   Wtłaczając wszystkie swoje uczucia do wnętrza, Leo ostatecznie odwrócił się i powoli podążył w kierunku ławki rezerwowych. Każdy jego krok był jak krok po kawałku szkła, raniący go coraz bardziej. Nie miał odwagi wrócić do reszty zawodników, którzy przytulali się na środku boiska i raz po raz wypuszczali kolejnych piłkarzy, aby podjęli się karnego. Wiedział, że nadal mieli szansę wygrać, bo rzuty karne dopiero się rozpoczęły, ale był zbyt podłamany, by myśleć o pozytywach. Chciał przyczynić się do ewentualnego zwycięstwa, a tym czasem będzie zmuszony stawić czoła nagłówkom, które będą chciały zniszczyć go doszczętnie.

Gdy dotarł na miejsce, usiadł na ławce, czując się tak, jakby jego serce było rozdarte na milion kawałków. Od tej pory tylko obserwował, jak pojedynczy piłkarze podchodzili do pola karnego. Chile też spudłowało, na początku, ale to nie napawało optymizmem Argentyńczyka. Przed oczami nadal miał obraz, gdy kopnięta przez niego piłka szybowała w trybuny. Jak mógł się aż tak bardzo pomylić? Był pewien, że to wszystko bolałoby go mniej, gdyby trafił w światło bramki, a bramkarz by to obronił. Zamiast tego, przestrzelił.

Nagle Biglia, jego kolega z drużyny, również nie trafił karnego. Teraz wszystko zależało od reprezentacji Chile, a Leo nie chciał na to patrzeć. Spodziewał się zakończenia i tak bardzo nie chciał być tego świadkiem, chciał zamknąć oczy, schować twarz w ręce, najlepiej to wyjść ze stadionu. Ale nic z tego nie zrobił i już po chwili mógł poczuć łzy w oczach, gdy Argentyna oficjalnie przegrała finał Copa America.

To jego wina, to wszystko była jego wina. To on nie strzelił jako pierwszy, to on wprowadził negatywną, pełną beznadziei atmosferę do swojej drużyny. To wszystko zaczęło się od niego i Leo wiedział, że jego zapłakana twarz będzie go prześladować w mediach przez kilka następnych lat.

‿‿‿‿

LIPIEC, 2016

   Minęły dwa tygodnie od porażki Leo w finale Copa, a mały piłkarz nadal nie potrafił się z tym pogodzić. Ten pieprzony karny śnił mu się po nocach, dręczył go na tyle, że był kolejnym tematem do przedyskutowania z jego psychologiem. Nie zliczył, ile pocieszających go słów otrzymał od tamtej pory, ale nie mógł uwierzyć w żadne z nich. Nie cieszyły go one, a wręcz przeciwnie — dołowały jeszcze bardziej. Przyczynił się do tej przegranej, znacznie mocniej niż inni piłkarze. Dlatego nazywał to swoją klęską a nie klęską Argentyny. Był ich wybawicielem, tyle osób nazywało go następcą Maradony, a on przegrał kolejny finał w swojej karierze. Jak mogli go w ogóle do niego porównywać? Był nikim w zestawieniu z Diego.

Teraz wydawał się być najlepszy czas dla Leo i dla jego myśli. Wakacje. Nie musiał stawiać czoła ani przyjaciołom z klubu ani z reprezentacji. Całe dnie spędzał w swoim domu w Rosario, na własne życzenie dołując się artykułami na temat finału Copa America. Czytał krytykujące go reportaże, czytał, jak ludzie go nienawidzili, jak wypychali go z drużyny Argentyny, jak wytykali mu, ile osiągnął w Barcelonie i dlaczego nie mógł osiągnąć tego samego w kraju. Sam nie miał pojęcia. To było pytanie, na które nie mógł odpowiedzieć. Być może jego reprezentacja nakładała na niego większą presję, bo w końcu grał dla Argentyny, był jej twarzą, był twarzą tego państwa, wszyscy kojarzyli Argentynę z Leo Messim i oczekiwali od niego zasług. Ale Leo nie był w stanie im tego dać. Nie wytrzymywał nacisku.

   Odrzucił tablet obok na kanapę, kiedy zorientował się, że miał łzy w oczach po przeczytaniu kolejnego artykułu. Czuł się tak beznadziejnie, nie czuł się tak od dawna. Kiedy wszystko zaczęło się układać, musiało pojawić się coś, co miało to kompletnie zniszczyć. Kiedyś wydawało mu się, że był bardziej odporny na takie porażki. Chyba nawet przegrana w finale Mistrzostw Świata go tak nie dobijała jak to. Ale wtedy wszystko było inne. Wtedy wsparcie, które otrzymywał, było dla niego o wiele cenniejsze niż teraz. Wtedy jego życie było inne, a jego jedynym zmartwieniem było to, czy wygra Złotą Piłkę w przyszłym roku czy nie.

Spojrzał na godzinę, nie mając pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Nie był śpiący; spał do południa. Nie mógł również zadzwonić do Neymara, ponieważ Brazylijczyk był na wakacjach i z tego, co Leo się orientował, była u niego późna noc, więc albo już dawno spał, albo imprezował, a Messi nie chciał mu psuć zabawy. Nie mógł za każdym razem obarczać swoimi problemami Ney'a, który w zasadzie był teraz jedyną osobą, do której mógł się udać. Santos nie wydawał się być zmęczony ciągłym pocieszaniem Leo, ale Messi miał wrażenie, że po prostu dobrze to ukrywał.

A wtedy przypomniało mu się coś, czego zdecydowanie nie powinien sprawdzać, ale jednak to zrobił.

Finał Euro, do którego dostała się Portugalia i który trwał od jakichś dziesięciu minut.

Odszukał więc pilota i włączył telewizor, zaczynając przeskakiwać kanały, aby znaleźć transmisję meczu. Serce Argentyńczyka zabiło mocniej, kiedy na ekranie niemal od razu pojawił się Cristiano i jego bolesny wyraz twarzy. Potem Lionel zobaczył powtórkę, podczas której Cris był faulowany, ale już chwilę później wszystko wydawało się w porządku, dlatego Leo przez kolejne kilka minut oglądał spotkanie z obojętnym wyrazem twarzy. Był zwyczajnie ciekaw, jak rozstrzygnie się ten finał, czy Ronaldo podobnie jak on, też odniesie porażkę, ale jeśli Leo miał być szczery, nie wydawało mu się. Był wręcz pewien, że Portugalczyk pokaże się od najlepszej możliwej strony, że wygra dla swojego kraju trofeum, że nie zachowa się jak on. Nie rozumiał tego. Dlaczego ich mentalność tak się od siebie różniła? Dlaczego Messi nie mógł być chociaż raz tak samo pewny jak Cristiano? Zawsze to w nim podziwiał, zawsze chciał wygrywać jak on, a nawet jeśli przegrywał, przegrywał z klasą i nie załamywał się; już następnego dnia był na siłowni i walczył o odbudowanie. Co w takim razie było nie tak z Lionelem?

   Na ziemię sprowadził go kolejny obraz Crisa, który tym razem siedział na murawie z wyciągniętą nogą przed siebie i ze łzami w oczach. Leo poczuł ucisk w klatce piersiowej, gdy oglądał swojego byłego chłopaka w takim stanie. Cristiano był kontuzjowany i zmuszony opuścił boisko już w pierwszej połowie meczu, a Portugalia musiała grać dalej bez swojej gwiazdy.

Mecz przebiegał trochę jak finał Copa; bramki nie wpadły ani w jednej ani w drugiej połowie, co doprowadziło do dogrywki. I Messi spodziewał się, że doliczony czas gry zakończy się podobnie, ale wtedy w ostatnich minutach Portugalia zdobyła gola, wzruszając całą ławkę rezerwowych i stadion. Cristiano triumfował, mimo że to nie był jeszcze koniec spotkania, ale ostatni gwizdek sędziego zbliżał się nieubłagalnie szybko, a drużyna Portugalii czekała przy linii, gotowa by celebrować. Leo wiedział, co nadchodziło i nie mylił się. Mecz zakończył się wynikiem jeden do zera, a Portugalia była Mistrzem Europy. Świętowali, płakali ze szczęścia, przytulali się, zapraszali rodziny na środek boiska, dziękowali sobie nawzajem.

Lionel nie mógł tego znieść.

Wstał z fotela, jego serce biło mu ciężko w piersi, a w oczach zbierały się łzy. To było zbyt wiele. To uczucie bezsilności, ta nieustanna walka, która kończyła się zawsze tak samo — porażką.

Wyłączył telewizor z goryczą w sercu. Nie mógł dłużej patrzeć na ten spektakl. Chciał uciec od tej rzeczywistości, która przypominała mu o jego własnych niepowodzeniach. Żałował, że w ogóle włączył ten mecz, ale wiedział, że i tak dowiedziałby się o tym z mediów. Nie mógł doczekać się nagłówków artykułów, które znowu miały porównywać jego i Cristiano.

‿‿‿‿

    Nadszedł dzień, w którym Neymar wracał z wakacji i od razu sam wyszedł z inicjatywą, aby spotkać się z Leo; doskonale wiedział, jak beznadziejnie czuł się Argentyńczyk w ostatnim czasie. Messi poprosił więc, aby spotkali się w jego domu w Hiszpanii. Potrzebował wyjechać na trochę z Argentyny, ponieważ tam wszystko przypominało mu o jego porażce. Miał nadzieję, że obecność Neymara mu pomoże, bo zawsze tak było. Zawsze umiał go pocieszyć, zawsze wywoływał uśmiech na jego twarzy, zawsze dbał o jego komfort. Poza tym Ney nadal był jedyną osobą, której pozwalał być tak blisko siebie.

Leo był już na miejscu późnym popołudniem i ilekroć odwiedzał swoją rezydencję w Barcelonie, nie czuł już takiego wstrętu jak na początku. Dużo się tutaj wydarzyło, ale zaczynał się z tym oswajać, szczególnie gdy wszystkie rzeczy, które kojarzyły mu się z Cristiano, schował w piwnicy i nie musiał na nie patrzeć, gdy tu przyjeżdżał. Tak czy inaczej, skłamałby, gdyby nie powiedział, że nie myśli o sprzedaniu tego domu. Taka zmiana na pewno jeszcze lepiej by mu zrobiła, jednak póki co nie miał do tego głowy. Ale nie wykluczał takiej ewentualności w przyszłości.

   Zaparkował samochód na podjeździe i biorąc torbę z fotela pasażera, udał się do drzwi. Włożył klucz do zamka, ale ku jego zdziwieniu dom okazał się być otwarty. Neymar musiał być już w środku; najwidoczniej udało mu się przybyć przed nim. To nawet lepiej, bo Messi nie chciał być teraz sam.

Westchnął cicho, wchodząc w głąb. Będąc jeszcze w przedpokoju, skopał buty ze swoich nóg, a torbę odrzucił gdzieś na bok, postanawiając wrócić po nią później. Leo poczuł zapach jedzenia unoszący się w powietrzu, a kiedy przekroczył próg kuchni, aromat się nasilił, jednak nigdzie nie zastał Neymara. Rozejrzał się wkoło, zastanawiając się, gdzie mógł się ukrywać Brazylijczyk.

— Ney? — zawołał, wychodząc z pomieszczenia i zaczął sprawdzać inne pokoje. — Ney, już jestem — powiedział, jakby chciał go poinformować. Może nie spodziewał się go tak wcześnie? Może zakładał, że przyjedzie później?

Zagryzł wargę, nie znajdując swojego przyjaciela w salonie, dlatego odwrócił się na pięcie, by się wycofać, ale wtedy na kogoś wpadł. Kiedy zobaczył, od czyjego ciała się odbił, poczuł, jak jego dusza zastygła w strachu, a serce podskoczyło mu do gardła.

— Może nie jestem Neymarem, ale chyba nie będziesz mi miał tego za złe, co? — to był Cristiano. Cristiano, który stał teraz nad przerażonym Argentyńczykiem, a on był zbyt sparaliżowany, aby ruszyć chociażby małym palcem u stopy.

Co on tutaj robił? Dlaczego był w jego domu? Dlaczego zupełnie zignorował fakt, że Leo nie chciał się z nim spotykać podczas jego przepustki?

— Nic nie powiesz? Chyba zasługuję na jakieś ciepłe powitanie, prawda? — zaśmiał się cicho starszy mężczyzna, a Messi jedyne czego teraz pragnął, to zniknąć.

Modlił się, aby Neymar zjawił się jak najszybciej. Nie wiedział, czego miał oczekiwać, co czekało go za chwilę.

— Naprawdę wolałeś Neymara ode mnie? — uniósł brew, mówiąc dalej i podniósł rękę, by dotknąć twarzy Lionela.

Leo cofnął się automatycznie, nie chcąc pozwolić na fizyczny kontakt z Cristiano.

— Co... Co Ty tutaj robisz? — mniejszy piłkarz poczuł, jak kurczyło mu się gardło, a krew zalewała mu twarz.

— Chciałem się z Tobą spotkać. To źle?

— Tak... tak, tak, to źle. Prosiłem Cię o coś w sms–ie — powiedział drżącym głosem. Wyraźnie zaznaczył, że będzie lepiej, gdy do ich spotkania nigdy nie dojdzie. Czy on nie potrafił tego zrozumieć?

— Czyli musi być tak, jak Ty chcesz? — parsknął, a Leo mógł rozpoznać ten chłodny, ironiczny ton, który zawsze przyprawiał go o ciarki, zupełnie jak teraz. — Co z faktem, że ja chciałem się z Tobą spotkać?

Cristiano zrobił krok w kierunku Messiego, a ten odsunął się jeszcze bardziej do tyłu. Włosy zjeżyły mu się na całym ciele, gdy jego plecy oparły się o ścianę. W jego oczach tliło się przerażenie, a on sam nie mógł oderwać od Ronaldo wzroku. Jego myśli krążyły w chaosie, próbując znaleźć sposób, jak się z tego wydostać, ale w tej chwili czuł się jak w pułapce.

— Zawsze musi być tak, jak Ty chcesz — stwierdził cicho i starał się nie panikować, ale sytuacja stawała się trudniejsza z sekundy na sekundę.

— Co?

— Wyjdź stąd — rozkazał mu, ale to brzmiało bardziej jak prośba niż rozkaz.

— Wiem, że chciałeś tego spotkania. Nie ukryjesz tego — stwierdził Portugalczyk i uśmiechnął się do niego złośliwie. — Tęskniłeś za mną.

Leo wiedział, że nie miał dobrych intencji. Mógł się domyślić, że jego dobra mina w mediach była tylko zagrywką, a tak naprawdę to wszystko zaplanował.

O Boże... on musiał to zaplanować. Wiedział, że tutaj będzie, wiedział w jakich godzinach. Skąd wiedział? To stawało się jeszcze straszniejsze.

   Nie odpowiedział nic. Bał się; jakiekolwiek słowa ugrzęzły mu w gardle, a jego dłonie zaczęły się trząść, czyniąc go niemalże bezsilnym. To było jak sen, koszmar, z którego nie mógł się obudzić. Cristiano za to patrzył na niego spokojnie, z pewnością siebie, jakby ciesząc się z tego, do jakiego stanu doprowadzał drugiego mężczyznę. Jego uśmiech był jak zimny promień księżyca, niepokojący i nieprzyjemny.

Messi przymknął oczy, oddychając coraz szybciej, kiedy Cris dotknął jego twarzy. Przejechał palcami po jego brodzie, którą zapuszczał od kilku tygodni, po czym ujął podbródek Leo w swoją dłoń.

— Nie pasuje Ci ta broda — mruknął nagle. — Wyglądasz w niej brzydko.

Lionel uchylił powoli powieki, obawiając się wzroku Cristiano. Był jeszcze bliżej niego, pochylał się nad nim, patrzył prosto w jego tęczówki. Próbował nie wybuchnąć, ale sam nie miał pojęcia, co okazałoby się dla niego lepsze. Nie chciał być znowu pod kontrolą Ronaldo, ale nie potrafił mu się sprzeciwić. Nie, kiedy znowu był zdany tylko na niego i nie miał pojęcia, kiedy Ney miał zamiar przyjechać.

— Niech zgadnę... Neymarowi się pewnie podoba? — kącik jego ust drgnął do góry, a kiedy nie dostał odpowiedzi, zacisnął bardziej palce na twarzy niższego. — Zadałem Ci pytanie.

A Leo nie mógł uwierzyć, że naprawdę chciał to usłyszeć. A może chciał. Może chciał się tym zdenerwować i mieć powód, by znowu go skrzywdzić.

— Nadal niczego się nie nauczyłeś? — parsknął. — Zadałem. Ci. Pytanie.

— T–Tak — wyszeptał ledwo słyszalnie, bojąc się reakcji Ronaldo.

To głównie dzięki Ney'owi ją zapuszczał. Wiedział, że niektórym się ona nie podobała, zdążył już przeczytać kilka artykułów, na końcu których dziennikarze dodawali swoje notki, że lepiej było mu bez brody, ale w tej kwestii jednak bardziej liczyło się zdanie jego przyjaciela.

— Co dokładnie Ci powiedział? — dopytywał dalej.

— Cris, proszę... proszę, zostaw mnie i wyjdź z mojego domu — błagał. Nie mógł pojąć tego, że tak po prostu wrócił się z nim spotkać po tylu miesiącach i nadal nic się nie zmieniło. Nadal był wobec niego tak samo ofensywny i nie liczył się z jego zdaniem.

— Z Twojego? To nasz dom. Nie pamiętasz?

— N–Nie... nie, ty już tutaj dawno nie mieszkasz, rozumiesz? — oznajmił, czując jak głos drżał mu coraz mocniej. — Nie jesteśmy już razem, Cristiano.

Portugalczyk roześmiał się i przyjrzał Messiemu uważnie, jakby analizował każdy jego ruch, każde jego słowo. Leo czuł, jak jego serce biło szybciej. Był teraz uwięziony w swoim własnym domu, z Cristiano stojącym przed nim jak niepokojący cień z przeszłości, którym zresztą był.

— Co Ty wygadujesz, Leo? Jesteśmy — powiedział. — Pamiętasz? Obiecaliśmy to sobie. Obiecaliśmy sobie, że będziemy razem na zawsze. Ty mi to obiecałeś.

Te słowa brzmiały jak groźba. Obezwładniający strach wypełnił jego wnętrze, jak czarna otchłań, pochłaniająca każdą jego myśl i nadzieję. Cristiano nadal traktował go jak swoją własność, jak swoją marionetkę, którą mógł manipulować według własnego uznania.

— Nie możesz mnie teraz zostawić — stwierdził. — Niby dla kogo? Dla Neymara? Poważnie, Leo? Myślisz, że byłby dla Ciebie lepszy?

— Każdy byłby lepszy od Ciebie — wypowiedział z trudem, a wtedy jego policzek spotkał się z silną ręką Ronaldo, który go uderzył.

Łzy zaczęły zamazywać wzrok Messiego. To musiał być żart. Nie mógł uwierzyć, że po tym, jak wreszcie zaczął o siebie walczyć, jak zaczął walczyć o powrót do normalności, znowu mógł stanąć w miejscu albo nawet się cofnąć. Nie chciał tego. Nie chciał znowu przez to wszystko przechodzić.

— Oh, skarbie... wyglądasz tak samo żałośnie jak wtedy po przegraniu finału Copa — zaśmiał się, trafiając w samo serce Leo. — Chociaż wtedy płakałeś bardziej.

Messi patrzył w oczy Cristiano jak zahipnotyzowany, nie potrafiąc oderwać od nich wzroku. Wszystko było przeciwko niemu.

— Wiesz, że nigdy nie wygrasz nic z tą reprezentacją? Jesteś dla nich za słaby — westchnął teatralnie, tym razem gładząc piekący jeszcze policzek mniejszego z nich. — Który to już przegrany finał, co, Lio? Nie dość się upokorzyłeś?

Argentyńczyk otworzył usta, ale nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Czuł, jak jego klatka piersiowa stawała się coraz ciaśniejsza, jakby całe jego życie zwężało się do tego jednego momentu.

— Zrozum, że nie masz tego, co trzeba. Nie masz tego ognia, tej pasji, którą ja mam — mówił dalej. — Spójrz... kto z naszej dwójki wygrał trofeum? — przechylił głowę w bok, uśmiechając się złośliwie.

Leo nie rozumiał, dlaczego nagle nawiązywał do jego porażek, do porażki w Copa America. Wiedział, że zawalił, wiedział, że zawiódł cały naród. Dlaczego mu to wypominał?

— Gdzie jesteś, gdy Twoja reprezentacja Cię potrzebuje, huh? Dlaczego nie potrafisz zrobić ani jednej dobrej rzeczy? Nie myślałeś nigdy o tym, że po prostu... przeszkadzasz? — uniósł brew. — Że Argentyna poradziłaby sobie lepiej bez Ciebie?

— Przestań... — poprosił szeptem. Po jego policzkach spłynęło więcej łez, a on zaczął myśleć, że Cristiano miał zwyczajnie rację. Co jeśli Argentyna faktycznie byłaby silniejsza bez niego? Miał tyle okazji, aby wyciągnąć na prowadzenie swoją drużynę we wszystkich możliwych finałach. Nie zrobił tego ani razu. Przegrywali za każdym razem.

— Pogódź się z tym. Pogódź się, że nigdy nie będziesz lepszy ode mnie. Nigdy nie osiągniesz tego co ja — prychnął. — Nadal jesteś tak samo beznadziejny. Nic się nie zmieniłeś.

— Ty też — powiedział Leo, zaciskając wargi, które drżały mu nieprzerwanie. — O–Obiecałeś mi... obiecałeś mi, że się zmienisz... dlaczego nadal taki jesteś? — wyszlochał.

Uwierzył mu. Uwierzył, że zrobi wszystko, aby wrócić do normalnego funkcjonowania, faktycznie wycofał się ze życia społecznego i pozwolił zamknąć się w szpitalu psychiatrycznym. Więc co, do cholery, poszło nie tak?

— Dlaczego? — zmarszczył brwi, a jego wyraz twarzy stał się bardziej nieprzyjemny niż kilka sekund wcześniej. — Może dlatego, że przez ten cały czas, gdy ja próbowałem się zmienić, Ty poleciałeś do Neymara! — krzyknął na niego. — Jak możesz oczekiwać ode mnie zmiany, kiedy mi to uniemożliwiasz?

— O–O czym Ty mówisz, Cristiano? — nie miał pojęcia, czy miał płakać czy się śmiać, chociaż zdecydowanie bliżej było mu do płaczu. — Nic mnie nie łączy z Neymarem, nigdy nic mnie z nim nie łączyło. To mój przyjaciel, a Ty i ja... już nie jesteśmy razem, rozumiesz? Zerwałem z Tobą, Cris, pogódź się z tym.

Kolejny szloch wstrząsł ciałem małego Argentyńczyka, gdy znowu poczuł siarczyste uderzenie na swojej twarzy. Leo próbował złapać oddech, ale powietrze wydawało się mu uciekać. Nie potrafił już znaleźć odpowiedzi na te bezlitosne ataki. W jego sercu rozpalił się ogień desperacji, a także ogromne poczucie winy. Nie miał pojęcia dlaczego. To nie była jego wina, miał tego świadomość, wiedział, że to zależało tylko i wyłącznie od Cristiano. To Cristiano miał się zmienić. Leo nie zrobił nic, aby mu w tym nie pomóc, jednak siła manipulacji starszego była silniejsza od jakichkolwiek jego uczuć i myśli.

— Powiedziałem Ci, że nie możesz mnie zostawić, słyszysz? Nieważne, gdzie jestem i co robię... Ty nadal jesteś mój, Leo — ton Crisa brzmiał przerażająco, jakby był pewny swojej racji, jakby Lionel faktycznie nie mógł się od niego uwolnić. Nigdy.

— N–Nie... Ty... Ty niczego nie rozumiesz, Cristiano. Zaufałem Ci, r–rozumiesz? — zapłakał. Nie chciał znowu przez to przechodzić. Nie mógł na to pozwolić.

— I wystarczyło tylko, byś nie robił głupot — uśmiechnął się do niego bezlitośnie. — Ale Ty jesteś po prostu głupi. Nie umiesz zrobić ani jednej rzeczy poprawnie. Zawsze musisz mnie zdenerwować, a potem zgrywasz poszkodowanego, bo biedny Leo nie wiedział jakie są konsekwencje — wydął wargę, śmiejąc się przy tym.

Podczas gdy Messi prawie płakał, Cristiano zwyczajnie to wszystko bawiło. Faktycznie był głupi.

Był taki głupi, że mu zaufał.

   Mniejszy piłkarz jęknął słabo z bólu, kiedy Ronaldo szarpnął za jego włosy i zmusił go do podniesienia pobródka jeszcze wyżej. Cris zbliżył się do twarzy Leo, nawiązując z nim kontakt wzrokowy i nadal uśmiechając się jak pieprzony psychopata. Ciarki przebiegły po całym ciele Messiego, a on nie był w stanie zliczyć, który to raz w przeciągu pięciu minut. Nie tak wyobrażał sobie dzisiejsze popołudnie. Miał spotkać się z Neymarem, miał mu podziękować za poświęcony czas, miał się do niego przytulić i wygadać, powiedzieć mu, co dręczyło go w ostatnich dniach.

To wszystko miało wyglądać inaczej. Tymczasem bał się, czy w ogóle przeżyje.

— Powtórzę to ostatni raz — powiedział nagle Cristiano. — Jesteś mój, czy tego chcesz czy nie i nie każ mi tego udowadniać — to była groźba, to zdecydowanie zabrzmiało jak groźba. — Bo gwarantuję Ci, że tym razem nikt Cię nie uratuje. A ja mogę iść do więzienia, bo wystarczy mi tylko fakt, że poza mną... nikt nie może Cię mieć.

Strach wypełniał każdą komórkę Messiego, rozsadzając jego ciało na strzępy. Czuł, jak każdy jego oddech stawał się coraz cięższy, jakby powietrze zamieniło się w gęstą, duszącą mgłę. Tak bardzo się bał. Myślał, że już nigdy nie będzie musiał stawić czoła rozwścieczonemu, manipulującemu Cristiano. Myślał, że to koniec. Jego życie było po prostu jedną, wielką porażką. Co miał jeszcze zrobić, by uciec od tego koszmaru?

— Wybór należy do Ciebie, kochanie — dodał po chwili milczenia, a następnie odsunął się od Leo, puszczając jego włosy. Przestał go osaczać swoim ciałem, ale to nie wystarczyło, aby Argentyńczyk poczuł się lepiej. Było z nim coraz gorzej. — Możesz pozdrowić Neymara. Na pewno będzie zadowolony — zaśmiał się cicho i zaczął cofać się do tyłu. — Mam nadzieję, że do zobaczenia. Oh, na pewno do zobaczenia — posłał Messiemu jeden ze swoich chorych uśmieszków, aby kolejno zostawić go zupełnie samego, zupełnie zdezorientowanego, przerażonego i roztrzęsionego.

Doskonale wiedział, co robił. Chciał, aby Messi znowu utracił wiarę w siebie, chciał, aby się bał.

I mu się udało.

Leo z kolei nie miał nawet pojęcia, co się stało, co dokładnie się działo. To był dla niego szok, poczuł na raz milion emocji, których nie potrafił nawet nazwać. Od razu zakręciło mu się w głowie i jeszcze więcej łez nagromadziło się w jego oczach. Nie mógł w to uwierzyć. Pomylił się, tak kurewsko się pomylił. Cristiano miał się zmienić, obiecał mu to zrobić. A może to faktycznie był tylko sen? Może oszalał? Może wariował na tyle mocno, że już sam nie umiał odróżnić rzeczywistości od wytworów swojej zniszczonej wyobraźni?

   Dreszcze przeszyły ciało Lionela, a jego ręce zaczęły drżeć, tracąc wszelką kontrolę nad własnymi ruchami. Powietrze stawało się rzadsze, coraz trudniejsze do wdychania, a świat zaczynał wirować wokół niego jak szaleńczy wir. Wszystko wokół Leo zaczęło tracić ostrość, jakby był wewnątrz mglistego snu, z którego nie mógł się obudzić.

Atak paniki.

Leo miał atak paniki i był pewny, że to jego koniec.

Z każdą sekundą stawał się coraz bardziej intensywny, coraz bardziej przytłaczający. Czuł, jak jego ciało ogarniały skurcze, jak jego umysł tonął w mroku własnych lęków i obaw. Nie mógł uciec; nie mógł uciec przed samym sobą. Panika ogarnęła go całkowicie, pozbawiając go nawet zdolności logicznego myślenia.

— Leo! — usłyszał jakby przez mgłę. — Leo, Leo... musimy stąd wyjść — to był Neymar. Rozpoznał jego głos.

— N–Ney... — wyszeptał z trudem, wyciągając do niego ręce.

— Leo, w Twojej kuchni jest pożar, wstań, proszę — powiedział, ale żadne z tych słów nie dotarło do Messiego, który nadal myślami był zupełnie gdzieś indziej.

Pożar? Dlaczego w jego kuchni miałby być pożar? To niemożliwe. Leo nie myślał racjonalnie, Leo nie myślał w ogóle, a Neymar nie miał zamiaru tracić więcej czasu. Podniósł z ziemi Argentyńczyka, który nawet nie wiedział, kiedy wylądował na zimnej podłodze. Wreszcie wziął go na swoje ręce, a wszystko działo się tak szybko, że Lionel nie zorientował się, w którym momencie oboje byli już na zewnątrz. Santos trzymając blisko siebie swojego przyjaciela, zawiadamiał straż pożarną, a Messi wykończony płaczem i nieustającymi dreszczami, przymknął oczy, w końcu zaczynając się uspokajać.

Jeszcze przed długi czas nie miał pojęcia, co się z nim działo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro