11
CZERWIEC, 2015
Jeśli Leo miał być szczery, nie miał w ogóle ochoty na wyprawianie imprezy urodzinowej, ale wolał udawać przez jeden wieczór, że dobrze się bawił, niż słuchać od Cristiano, że był nudny i jak zwykle wszystko wyolbrzymiał, bo przecież nie uderzył go od dwóch dni, jedynie kilka razy obraził.
Świetne wytłumaczenie.
Ale Lionel nie miał siły się o to kłócić. Jeśli to miało uszczęśliwić Cristiano i przez to Argentyńczyk będzie mógł odetchnąć, na chwilę nie słysząc od swojego chłopaka obelg, to nie pozostawało mu nic innego, jak się zgodzić.
Jednak miał wrażenie, jakby to były urodziny Crisa, a nie jego.
— Przyjdą moi znajomi — powiedział Ronaldo w dzień imprezy, zaledwie dwie godziny przed jej rozpoczęciem.
— Co? — uniósł brew zaskoczony. Dlaczego przyjaciele Cristiano mieliby się zjawiać na jego urodzinach?
— Znowu Ci coś nie pasuje? — spytał nieprzyjemnym tonem głosu, który natychmiast wysłał dreszcze wzdłuż kręgosłupa Leo.
— N–Nie... to znaczy... to moje urodziny i zaprosiłem tylko moich najbliższych przyjaciół — oznajmił niepewnie, bojąc się odpowiedzi starszego mężczyzny.
— No i co? A to jest również mój dom i chciałbym spędzić czas z kumplami — wywrócił oczami i wzruszył ramionami.
— Są moje urodziny — powtórzył. — Mógłbyś spędzić ten czas ze mną — dodał cicho.
Jego urodziny trwały od siedemnastu godzin, a nadal nie usłyszał od Cristiano „wszystkiego najlepszego". Nie oczekiwał już prezentów, ale zależało mu chociaż na życzeniach.
— Zawsze musisz marudzić — Cristiano przetarł twarz, kręcąc głową. — Zaprosiłeś znajomych z klubu i reprezentacji, ja ich nie lubię, więc to oczywiste, że nie będę z Wami siedział i udawał, że dobrze się bawię — parsknął. Jasne. Czyli to Leo miał udawać jako jedyny.
— Nie musiałem robić tej imprezy — powiedział Lionel. Bo nie chciał jej. Nie chciał hucznej muzyki, fałszywej atmosfery ani nie miał ochoty na spędzanie czasu wśród ludzi. Robił to tylko i wyłącznie dlatego, że Cris na to naciskał.
— Kurwa mać! — krzyknął Portugalczyk i złapał za ubrania Messiego, przyciskając jego plecy do najbliższej ściany.
Spomiędzy ust Leo wydobył się cichy jęk. Z trudem spojrzał na Cristiano, który pochylał się teraz nad nim. Tak bardzo się go bał.
— Więc, kurwa, odwołaj sobie tę pierdoloną imprezę, skoro wiecznie coś Ci się nie podoba! — warknął mu w twarz. — W ogóle nie doceniasz tego, co dla Ciebie robię. Siedzisz w tym domu cały czas, nie wychodzisz nawet do pieprzonego ogrodu, z nikim nie rozmawiasz, a kiedy chcę, żebyś się rozluźnił i pobył ze swoimi znajomymi, to robisz ze mnie najgorszego!
— P–Przepraszam... masz rację — wyszeptał Messi, patrząc w rozwścieczone tęczówki wyższego piłkarza.
— Naprawdę musiałem na Ciebie nakrzyczeć, żebyś to zrozumiał?
— Przepraszam...
— Skończ mnie przepraszać i zacznij myśleć, Leo — mruknął Cris, po czym puścił koszulkę młodszego z nich i odsunął się o krok do tyłu. — Zacznij chodzić na jakąś terapię, bo autyzm za bardzo przejmuje kontrolę nad Twoim mózgiem.
Leo jedyne co zrobił, to pokiwał głową. Nie chciał go już bardziej denerwować. Chociaż miał ochotę powiedzieć mu, że autyzm nie był chorobą i nie potrzebował żadnej terapii, to nie zrobił tego.
To nie było jego spektrum, tylko to, jak żył przez ostatnie kilka miesięcy.
— Nie płacz znowu — usłyszał.
— Nie płaczę — odparł cichym głosem i nabrał powietrza do ust, aby po chwili wypuścić z nich drżący oddech. Był bliski płaczu, ale wiedział, że tym mógłby tylko dołożyć oliwy do ognia.
— To dobrze, bo nie mam ochoty słuchać Twojego ryku — powiedział Cristiano, po czym podszedł do barku, który stał w kącie salonu i wyjął z niego jakiś już wcześniej napoczęty alkohol.
Nieważne, jak Leo chciał protestować, to nadal milczał. Miał wrażenie, jakby było coraz gorzej, jakby to, co robił Cris, zupełnie mijało się z terapią, na którą uczęszczał.
Messi nadal stał przy ścianie, do której niedawno został przystawiony i przyglądał się temu, co robił Ronaldo. Z butelką alkoholu skierował się do półki po szklankę, a gdy już miał wszystko, usiadł na kanapie i do połowy zalał szkło trunkiem. Łzy cisnęły mu się do oczu, ale nie mógł się znowu popłakać.
— Pijesz? — spytał nagle, zerkając na Leo, który wciąż nie ruszał się z miejsca.
Pokręcił tylko głową, a Cris parsknął śmiechem. Nie rozumiał, co było w tym takiego śmiesznego?
— Na imprezie też nie będziesz pił?
— Nie wiem — odparł.
Nie miał ochoty, a poza tym lekarz powiedział mu, że abstynencja przy zrastaniu się kości była bardzo ważna. Ten wieczór zapowiadał się jeszcze gorzej, niż przypuszczał.
— Kto przyjdzie? — zapytał w końcu Lionel, zaciskając palce u rąk, jakby obawiał się odpowiedzi. Potrzebował to wiedzieć.
— Co?
— Z Twoich przyjaciół... kto przyjdzie? — sprostował.
— Zaprosiłem kilka osób z klubu — mruknął, ale to nie była odpowiedź, która zadowalała Leo. To nawet nie była odpowiedź na jego pytanie.
— Kogo? — dopytywał.
— O Jezu, czy to serio jest takie ważne? To ja z nimi będę siedział, nie Ty — wywrócił oczami poirytowany, ale to nie zniechęcało Messiego do brnięcia dalej.
— Dlaczego po prostu nie możesz powiedzieć? — zagryzł policzek od środka.
— Mam Ci wymieniać po kolei? — spojrzał na niego piorunującym wzrokiem, a Leo nic nie odpowiedział. Natomiast to chyba wystarczyło Ronaldo, aby mówił dalej. — Okej. Pepe, Marcelo, James, Ramos i Benzema.
I tego właśnie Leo się obawiał. Wiedział, po prostu, kurwa, wiedział, że Cristiano zaprosi Sergio i Karima. To było do przewidzenia. Dlaczego wciąż mu to robił?
— Szczęśliwy? — uniósł brew.
— Dlaczego ich zaprosiłeś? — jego głos zaczął drżeć.
— Bo są moimi przyjaciółmi? — prychnął. — Zadajesz głupsze pytania, niż Ty jesteś.
— Po prostu nie chcę znowu trafić do szpitala — wymamrotał.
Czy Cristiano naprawdę zapomniał, co stało się kilka tygodni temu? Nie kazał mu się od nich całkowicie odcinać (chociaż to zrobiłby każdy zdrowo myślący człowiek), ale Leo myślał, że jeśli nie będzie musiał spędzać z nimi czasu, to zwyczajnie nie będzie tego robił. Czy jego cierpienie serio było dla niego takie zabawne? Bo Lionel wcale nie uważał tego za coś śmiesznego.
— Przestań, nikt nic Ci nie zrobi — odparł spokojnie Portugalczyk, upijając łyk alkoholu.
— Skąd możesz to wiedzieć?
— Bo im na to nie pozwolę.
— Tym razem? — Leo zacisnął usta w cienką linię, ani razu nie zastanawiając się nawet nad swoimi słowami.
Nadal nie potrafił uwierzyć, że to wszystko, co stało się tamtej nieszczęsnej nocy, stało się za pozwoleniem Cristiano. To on wpadł na ten pomysł, przyprowadził do ich domu swoich przyjaciół i pozwolił im wykorzystać go w najgorszy z możliwych sposobów. Nadal nie wierzył, ale mimo to, nadal tutaj był.
Zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie Leo, kiedy Ronaldo na niego spojrzał. Jego wzrok był chłodny, a dłoń zaciskała się na szkle z alkoholem. Lionel jednak nie odwracał wzroku od swojego chłopaka. Patrzył w jego ciemne tęczówki, próbując wyczytać z nich coś więcej niż tylko nienawiść, gniew czy zobojętnienie. Tak bardzo chciał wyczytać z nich miłość, coś czułego, delikatnego, ale to wszystko już dawno nie istniało. A na pewno nie w oczach Cristiano.
Co tak naprawdę zawiniło w ich relacji?
— Coś jeszcze? — spytał wreszcie Cris po długiej ciszy.
Leo jednak milczał. Czuł się jak w jakiejś pieprzonej klatce, jak dzieciak w szkole, który musiał mieć zgodę nauczyciela na zabranie głosu. W przeciwnym razie był karany.
— Tak myślałem — dodał po chwili, a potem pociągnął kolejny łyk whiskey, patrząc przed siebie.
— Nie życzę sobie ani Ramosa ani Benzemy — rzucił nagle Leo, czując jak w połowie załamywał mu się głos.
— Leo, kurwa, nawet ze mną nie zaczynaj — ostrzegł go Cristiano, ale tym razem na niego nie spojrzał.
— Oni mnie skrzywdzili, Cristiano! — podniósł ton na tyle, na ile pozwalały mu zaciśnięte struny głosowe. — Zgwałcili mnie! Mam Ci to, kurwa, przeliterować?!
Serce Argentyńczyk gwałtownie podskoczyło mu do gardła, bo zanim się obejrzał, szklanka z alkoholem, którą jeszcze chwilę temu trzymał Cris, roztrzaskała się na ścianie niedaleko niego. O mały włos i to on by nią oberwał, jednak nadal mógł poczuć, jak kilka odłamków otarło się o jego policzek, raniąc go na tyle mocno, że Leo aż syknął z bólu i złapał się za twarz. Nie zdążył nawet zarejestrować tego, co się stało, a już w następnej sekundzie musiał mierzyć się ze swoim rozwścieczonym chłopakiem, zresztą po raz kolejny w życiu.
— Zaraz doprowadzisz do tego, że pozwolę im na to drugi raz — Portugalczyk zaciskał palce na szczęce Messiego i patrzył w jego przerażone oczy.
— C–Co Ci takiego zrobiłem, Cristiano, co? — wyszeptał łamliwym głosem.
Nie rozumiał, czym zawinił. Cristiano nigdy wcześniej nie mówił mu, że robił coś źle, że coś mu się w nim nie podobało, nigdy nie zwracał na nic uwagi. I nagle zaczął to robić. Problem był w tym, że robił to w bardzo raniący go w sposób, a Leo nie miał nawet możliwości się wytłumaczyć.
— Dlaczego mnie tak traktujesz? — dopytywał.
— Bo jesteś do niczego — odparł pewnie starszy. — Nie nadajesz się do niczego innego, tylko do pomiatania.
Łzy zaczęły wypełniać na nowo oczy Messiego.
— Więc dlaczego nadal ze mną jesteś? — zapytał.
Skoro uważał, że był beznadziejny, a co za tym szło – na pewno na niego nie zasługiwał, to dlaczego go nie zostawił?
— Bo nie dałbyś sobie beze mnie rady — i to był argument, któremu Leo nie potrafił zaprzeczyć.
Cristiano miał rację. Messi za bardzo go kochał, by umieć bez niego przeżyć. W przeciwnym razie nie wracałby do Crisa za każdym razem, gdy ten go zranił. Nie traktowałby Neymara jak intruza, bo próbował przemówić mu do rozsądku. Leo zupełnie przepadł dla Portugalczyka i dlatego pozwalał mu na to wszystko. Był zakochany po uszy; Cristiano był miłością jego życia, a największym błędem było to, że się od niego uzależnił.
— Beze mnie byłbyś nikim — dodał, nie odstępując go nawet na krok. Wciąż był tak samo blisko niego jak wcześniej.
Lionel patrzył na spiętą twarz Ronaldo, drżąc cały ze strachu i myśląc, jak bardzo go... nienawidził. Nienawidził, ale jednocześnie kochał. Wypierał to słowo, to uczucie, wmawiając sobie, że nie mógł tego robić, że być może był w tym jakiś powód, dlaczego Cristiano to wszystko robił, że może faktycznie była to jego wina. Ale już sam nie wiedział, gdzie leżał problem. Wiedział tylko to, że go nienawidził, ale nie umiał tego powiedzieć na głos. Bał się.
— Mam rację? — potrząsnął jego głową, a Leo tępo skinął, nie potrafiąc się sprzeciwić. — Świetnie. Więc bądź dzisiaj grzeczny i niczego nie odpierdol, to dopilnuję, żeby ani Ramos ani Benzema się do Ciebie nie zbliżyli — mruknął, jednak to wcale nie pocieszyło Argentyńczyka.
Miał ochotę wybuchnąć płaczem, bo wprost wiedział, że cokolwiek by nie zrobił, Cristiano zawsze miał jakieś ale do jego zachowania. Nigdy niczego nie robił dobrze, zawsze wszystko źle. Nawet gdyby leżał w bezruchu to Cris znalazłby w tym coś, za co mógłby go uderzyć i zwyzywać od najgorszych. Nic z tego nie rozumiał i nie zapowiadało się, aby kiedykolwiek ktoś mu to wszystko jasno wytłumaczył.
‿‿‿‿
Impreza urodzinowa Leo trwała od godziny, jednak mężczyzna miał wrażenie, że ciągnęła się od dobrych pięciu godzin. Czuł się tak nieswojo, tak niekomfortowo; nie chciał ani trochę brać w tym wszystkim udziału. Jego przyjaciele podchodzili do niego, wręczali mu prezenty, składali życzenia, przytulali go, życzyli mu wszystkiego co najlepsze, zapraszali go do picia, tańca, różnych zabaw, a Leo... Leo nie umiał się tym cieszyć. Próbował przybrać na twarz fałszywy uśmiech, przynajmniej poudawać, że dobrze się bawił, ale nie umiał. To było dla niego za trudne. W dodatku ciągle gdzieś widział kogoś ze znajomych Cristiano, a jego ciało najbardziej drżało na widok Sergio i Karima. Ci jednak zupełnie się nim nie interesowali, jakby naprawdę to Cris miał jakąś magiczną moc, która miałaby ich od tego powstrzymać. To brzmiało jak absurd. Był uwięziony we własnym związku, z mężczyzną jego życia, którego kochał ponad wszystko. Z mężczyzną, który nawet, jeśli chciałby go zabić, to Leo by mu na to pozwolił. To było straszne.
Pomimo tego, że na jego urodzinach był Kun, z którym znał się od najmłodszych lat jego kariery, był Xavi, kapitan Barcy, który zawsze mu pomagał, nieważne co się działo, razem z Iniestą, był oczywiście Piqué stający za nim w obronie na boisku i poza nim i kilkoro innych piłkarzy jego ukochanego klubu, z którymi był blisko, to nadal nie było Neymara i Luisa. Cristiano zwyczajnie nie pozwolił mu ich zaprosić. Bo wiedzieli o wszystkim. A to przecież z nimi Leo trzymał się w ostatnich latach najbardziej. Kun był oczywiście jego najlepszym, najlepszym przyjacielem, ale nie spędzali tak dużo czasu jak kiedyś. Teraz spotykali się jedynie na zgrupowaniach reprezentacji. Messi nie pamiętał, kiedy ostatnim razem wyszli gdzieś razem na miasto czy gdzieś wyjechali. To trochę go bolało, ale rozumiał to. Oboje robili kariery w innych krajach, w innych klubach. Mogli mieć innych przyjaciół, a aktualnie Leo czuł się bardziej związany z Neymarem. Z Luisem oczywiście też, ale to jednak Neymar zawsze był u jego boku, aby mu pomóc, pocieszyć go. Ostatnio ich kontakt nie był za dobry przez to wszystko, co działo się obecnie w życiu starszego z nich, bo Leo musiał dbać o swoje i jego zdrowie. Nie chciał, aby którykolwiek z nich musiał oberwać za ich przyjaźń. To raniło jego serce. Tak bardzo tęsknił za Ney'em. Tak bardzo chciał się do niego przytulić i podziękować mu za wszystko, i może sięgnąć jego pomocnej dłoni, którą wyciągał so niego od samego początku, ale... nie umiał. Nie potrafił zrozumieć, że związek z Cristiano prowadził go do nikąd. Prowadził go do zgubienia, do załamania psychicznego, do zniszczenia.
— Hej, Leo! — ktoś go wołał, a gdy rozejrzał się wokół, ujrzał Piqué, który zmierzał w jego stronę. — Wszystko okej? Wydajesz się być przygaszony.
Messi chciał uniknąć pytań tego typu, ale za bardzo zdradzał samego siebie.
— Tak, tak, ja...
— Co Ci się stało? — Hiszpan pozwolił sobie dotknąć poranionego policzka mniejszego piłkarza, a Leo zagryzł wargę, czując delikatny ból.
— Zaciąłem się przy goleniu — odparł. Wymyślił tę wymówkę jeszcze przed imprezą i każdemu ją wciskał.
Gerard kiwnął głową, a Leo ucieszył się w środku, że on też dał się nabrać na jego kłamstwo. Nie wiedział jednak, ile zdoła tak jeszcze wszystkich okłamywać...
— W ogóle, gdzie jest Ney i Luis?
Na to jednak Messi nie miał żadnego wymyślonego scenariusza.
— Um... — przygryzł policzek od wewnątrz i zamyślił się na chwilę. — N–Ney spędza dzień z Davim, a Luis mówił, że coś mu wypadło i może się zjawi, a może nie... nie wiem — wzruszył ramionami. Brzmiał tak bardzo niewiarygodnie, że sam sobie nigdy by nie uwierzył.
Ale Geri to był Geri. Poza tym był już chyba trochę podpity.
— Oh... okej! — wzruszył ramionami. — O, leci piosenka mojej kobiety! — zauważył nagle i zaśmiał się. — Tańczymy? No dalej, Leo! Wiem, że umiesz Waka Waka — złapał jego nadgarstek, a Messi tylko pokręcił głową. Tylko raz to zatańczył, dosłownie chwilę po premierze tej piosenki i już nigdy więcej tego nie zrobił. Poza tym nie miał humoru.
— Nie, nie... nie lubię tańczyć, wiesz o tym — uśmiechnął się nerwowo.
— No Leooooo — nalegał.
— Nie, naprawdę... poza tym potrzebuję się przewietrzyć — próbował wszystkiego, aby wykręcić się z głupiego pomysłu swojego przyjaciela.
— O Boże, jaki Ty marudny ostatnio jesteś — rzucił Gerard, ale nadal się przy tym śmiał, jakby żartował, ale Leo nie było w ogóle do śmiechu.
Coraz więcej osób zauważało, że przygasał, a to ostatnie, czego by chciał. Wiedział, że im więcej ludzi będzie coś podejrzewać, tym bardziej Cristiano będzie zdenerwowany.
— Może Dani będzie chciał... o, on na pewno będzie chciał! — krzyknął sam do siebie, po czym zniknął gdzieś w tłumie, zostawiając Leo samego.
Lionel westchnął cicho i przetarł twarz, dziękując Bogu, że został sam. Potrzebował tego. Potrzebował być sam, nie chciał nikogo innego w swoim pobliżu i dlatego musiał się przespacerować, nawet po swoim ogrodzie. Kiedy jednak dotarł do drzwi prowadzących na taras, ujrzał znajome sylwetki osób, z którymi za nic nie chciał mieć do czynienia. Teraz ani nigdy więcej. W prawdzie Marcelo nigdy nic mu nie zrobił, a Pepe ograniczał się tylko do faulowania go na boisku, ale byli w towarzystwie jego dwóch oprawców. Leo byłby głupi, gdyby nagle wyszedł na spacer niedaleko nich. Dlatego od razu zrezygnował z tego pomysłu.
Nadal jednak potrzebował zostać sam, dlatego miał nadzieję, że góra jego domu nie była zbyt oblegana. Większość osób widział na parterze, więc był pewien, że któryś z pokoi na pewno był wolny.
Wszedł po schodach, a będąc już na piętrze, odetchnął, gdy muzyka stała się cichsza. Tak bardzo potrzebował tej ciszy, tak bardzo chciał uciec stąd jak najdalej, aby nic nie słyszeć, aby móc zostać sam ze sobą. Nie rozumiał, dlaczego Cristiano tak bardzo nalegał na tą imprezę; od kilku minut nigdzie go nie widział. Leo mógł sobie tylko wyobrażać, co robił. Coś mu podpowiadało, że nadal miał dostęp do narkotyków i chował się gdzieś, aby zażywać je bez obawy, że ktoś go nakryje. I nie rozumiał też, dlaczego to robił? Chodził na terapię, a potem wracał do domu i zachowywał się tak samo. Bił Leo, wyzywał go, gwałcił, zostawiał skatowanego samego na kilka godzin, czasem przychodził i przepraszał, ale ostatnimi czasy to była rzadkość, i brał narkotyki. Nic się ze sobą nie łączyło, bo niby jak Cristiano miał nad sobą pracować, skoro używki nadal były w jego życiu? A Messi był prawie pewien, że to one głównie popychały go do takich działań. To one były źródłem problemu. Jeśli Cris oddałby się całkowicie pracy nad sobą i odstawił i narkotyki, i alkohol, teraz ich życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Był tego pewien.
Westchnął pod nosem, czując się jak totalny wrak człowieka. Nie miał pojęcia, jak dłużej miał sobie z tym wszystkim radzić. Wiedział jednak, że odpowiedź na to pytanie nie nadejdzie teraz (a może i nigdy indziej), dlatego nie miał zamiaru się nim katować i otworzył pierwsze lepsze drzwi do jednej z kilku sypialni. To, co tam ujrzał, mogłoby zawalić jego świat, ale problem był w tym, że jego świat był już doszczętnie zburzony i prawdopodobnie nie nadawał się już nawet do odbudowania.
Mimo to widok Jamesa Rodrigueza klęczącego pomiędzy nogami Cristiano, uderzył w niego jak rozpędzony pociąg.
Leo stał jak zamurowany, słuchając pojękiwań Ronaldo, gdy manewrował głową młodego chłopaka, który pracował ustami na jego kutasie. Oboje nie byli świadomi tego, że byli obserwowani. Messi nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Bał się zrobić cokolwiek, dlatego jedyne, co postanowił, to trzasnąć drzwiami z całej siły i czym prędzej pobiegł w stronę schodów.
Wiedział, że to zwróciło uwagę mężczyzn i może zrobił dobrze, a może źle. Dla Cristiano – na pewno źle, ale był zbyt rozemocjonowany, aby o tym myśleć. Łzy natychmiast napłynęły mu do oczu i zaczęły zamazywać wzrok, kiedy zbiegał po schodach i prawie się na nich wywrócił. Potem w kogoś wpadł, nawet nie przeprosił i biegł dalej, jak najszybciej chcąc stąd uciec, ale nawet nie miał pojęcia, co chciał teraz dokładnie zrobić, gdzie uciec?
Ktoś próbował go zatrzymać, ktoś chyba coś do niego krzyczał, ale Leo nie zwracał na to uwagi, nawet nie wiedział, czy to wszystko było prawdą? Czy już nie oszalał? Czy nie uroił sobie tego w swojej małej, beznadziejnej głowie? Nie wiedział już, co było rzeczywistością, a co nie. Czuł się tak odrealniony, jakby nie był sobą.
Leo zdecydowanie nie był sobą od kilku miesięcy.
— Leo! Leo, stój! — to był chyba Kun. Nie wiedział. Nie umiał do końca rozpoznać tego głosu, nawet nie chciał. Nie potrzebował tego. Potrzebował uciec, zniknąć.
Wreszcie dotarł do drzwi, które otworzył, by wyjść, ale wpadł na czyjeś ciało stojące w przejściu. Pierwsza myśl – Cristiano, jednak gdy podniósł swoje załzawione spojrzenie, zauważył Neymara, który go teraz trzymał. Natychmiast zaczął się wyrywać, bo to nie tak miało wszystko wyglądać. Nie tak...
— P–Puść... puść mnie, proszę. Muszę stąd wyjść, m–muszę — mówił przejętym, załamanym głosem.
— Nigdzie Cię nie puszczę, Leo — powiedział Brazylijczyk, trzymając go jeszcze mocniej, aby Messi nie uciekł.
— Co się dzieje? — nagle zjawił się Kun, który wcześniej próbował zatrzymać swojego przyjaciela.
— Gdzie jest Cristiano? — zapytał Ney.
— Nie! — krzyknął nagle Leo. — N–Nie wołaj go, nie! Puszczaj mnie, zostaw, słyszysz?! Zostaw mnie, kurwa! — Lionel tym razem wrzeszczał, nie przestając uciekać od Neymara, który równie nie próbował go przed tym powstrzymać.
— Leo, uspokój się, musisz się uspokoić, rozumiesz? — mimo tego całego chaosu, Santos starał się dotrzeć do mężczyzny jak najdelikatniej potrafił.
— Chcę wyjść! Dajcie mi wyjść! — zaczął płakać, a jego ruchy się nie zatrzymywały.
Dlaczego nikt go nie słuchał? Dlaczego nikt nie chciał mu pomóc? Nie chciał tutaj być, nie chciał widzieć Cristiano. Tak bardzo go nienawidził, tak strasznie... Nie chciał teraz niczego innego, jak świętego spokoju, zdala od wszystkich. Za dużo zobaczył, za dużo przeżył. Czuł się wykorzystany i niechciany, zastąpiony. Tak bardzo chciał zniknąć.
— Co tutaj się dzieje? — Leo rozpoznawał ten głos, a kiedy spojrzał w kierunku, skąd dochodził, ujrzał nikogo innego jak Cristiano.
A wtedy Leo nie miał pojęcia, co dokładnie w niego wstąpiło, że w jednej chwili poczuł potrzebę wyładowania tego wszystkiego, co do tej pory leżało mu na psychice. Rzucił się więc w stronę Portugalczyka, zaczynając go okładać pięściami, kopać, krzyczeć i płakać. Czuł się jak w jakimś pieprzonym transie, był w furii, nikt nie mógł go odciągnąć, powstrzymać. Pierwszy raz czuł się tak okropnie, pierwszy raz zebrał się na odwagę, żeby stanąć z Ronaldo twarzą w twarz.
— Leo! — ktoś krzyczał za nim, próbując go odciągnąć.
— Nienawidzę Cię! Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! — wrzeszczał, a łzy nieprzerwanie spływały mu po policzkach. — Jak mogłeś? Jak możesz?! Jak możesz mi to wszystko robić, co?! — nie przestawał wyładowywać swoich emocji na Cristiano, który nawet nie próbował się bronić, ale w rzeczywistości nigdy nie oberwał od Leo zbyt mocno.
Jego ruchy były tak naprawdę słabe, nieskoordynowane, ciągle ktoś go odciągał, uderzał na oślep w miejsca, gdzie Cris nie odczuwał zbyt dużego bólu. Messi jednak inaczej widział to w swojej głowie. Miał wrażenie, jakby wygrywał walkę, jakby Cristiano krwawił, leżał na ziemi, umierał... W jego głowie były same czarne scenariusze.
— J–Jak możesz... jak możesz, Cristiano...? — był coraz słabszy, tracił równowagę i zdolność poprawnego mówienia. — Nienawidzę Cię... spó–spójrz, co ze mną zro–zrobiłeś — zaczął łkać i jednocześnie przestając okładać Portugalczyka pięściami. Ktoś przytulił go od tyłu i przyciągnął do siebie, a Leo nie miał już siły dalej walczyć. — D–Dlaczego...? Dlaczego... — a potem Leo już nic nie pamiętał.
Emocje wzięły nad nim górę, wysyłając go na skraj ciśnienia, przez co zemdlał w ramionach Neymara, który przez ten cały czas ani na chwilę nie przestawał ratować swojego przyjaciela.
‿‿‿‿
znowu praktycznie bez zapowiedzi rozdzial wrzucam, ale mam nauki sporo i nie mam zbytnio czasu nawet zbetowac rozdzialu XD wiec mam nadzieje, ze nie ma jakos duzo bledow.
ktos ma pomysl, co jeszcze ronaldo moze odjebac? 😜😜 piszcie wrazenia i do nastepnego, misiaczki!
twitter: @ smieszkujemy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro