Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Vingt-deux.

piosenka w mediach jest całkiem obowiązkowa, najlepiej włączcie automatyczne powtarzanie. przepraszam, że w każdym moim fanfiction dodaję coś z repertuaru Foals/Alt-J, ale po prostu nie umiem dodać nic innego, a do tych zespołów mam szczególny sentyment.



Michael bał się zakochania. Przez ostatni tydzień wyraźnie insynuował mi, że chciałby, aby nasza relacja przeniosła się na wyższy, poważniejszy poziom, ale ilekroć zabierałem się za poruszenie tego tematu, omijał go.

Owszem, całowaliśmy się, spaliśmy ze sobą i troszczyliśmy się o siebie jak typowa, wycięta ze słownikowej definicji para, a Michael przebywał w moim domu częściej, niż ja sam, ale to jeszcze nie było to. To nie był oficjalny związek.

Miniona noc była pierwszą od czternastu dni, której Clifford nie spędzał ze mną, a w swoim mieszkaniu i było to dla mnie co najmniej dziwne. Teraz, gdy Calum przeniósł się do Ashtona, czułem się nieswojo i... samotnie, o ile oczywiście Michael nie wylegiwał się beztrosko na mojej kanapie.

Nawet tak prosta czynność, jak jedzenie płatków cynamonowych (które oczywiście kupił mój jasnowłosy „współlokator") powodowało u mnie uczucie pustki, bo dotychczas jadałem je z kimś. Tak, po prostu z kimś.

- Halo? - powiedziałem z pełną buzią, gdy postanowiłem wreszcie odebrać dzwoniący od minuty telefon.

- Nie zdążę dziś przyjść, odwiedzam mamę. - Głos Michaela rozległ się w słuchawce, a ja automatycznie posmutniałem jeszcze bardziej, mimo że było to trochę egoistyczne z mojej strony. - Ale! Calum powiedział mi, że chcą dziś do ciebie wpaść, więc nie będziesz musiał siedzieć sam – zachichotał, zapewne mając tym na celu poprawę mojego humoru.

- Nie siedziałbym sam – burknąłem, choć trochę kolidowało to z prawdą. - Mam zajęcia na szesnastą, nie nudziłbym się.

- Okej, załóżmy, że ci wierzę, gburze – parsknął, a ja mogłem wyobrazić sobie, jak kręci teraz głową. - I tak do ciebie przyjdą, nie uciekniesz od nich.

- Wiem – westchnąłem. - Pozdrów ode mnie swoją mamę.

- Masz to jak w banku. - Po jego tonie głosu wywnioskowałem, że się uśmiecha. - Muszę kończyć, koch... - urwał w połowie, jakby uświadomił sobie, co miało wypuścić jego usta, a ja poczułem rozlewające się po mnie ciepło.

- Ja ciebie też – odpowiedziałem szybko i pewnie, po czym nie czekając na odzew, rozłączyłem się.

To będzie długi i samotny dzień.


Calum po raz dwudziesty czwarty zmieniał kanał telewizyjny, a wolną ręką zagarniał coraz to większe garści chipsów do swojej i tak wypełnionej nimi buzi. Ashton robił mu zdjęcia i śmiał się przy tym głośno, a ja obserwowałem ich z końca kanapy. Do wykładów zostały mi całe dwie godziny, aż dwie godziny. Kolejne dwie godziny oglądania ich tętniącej miłości i tęsknoty za Michaelem. Ale nie mogłem mieć mu tego za złe. Sam martwiłem się o jego mamę i nie chciałem widzieć go załamanego, a taki z reguły bywał, gdy wracał z tych spotkań. Pogarszało jej się i wszyscy oczekiwali najgorszego, ale nikt nie mówił o tym głośno przy Michaelu.

- Możecie być irytujący gdzie indziej? - Spojrzałem na nich błagająco w momencie, gdy Calum zaczął karmić swojego chłopaka. - Zaraz się zrzygam.

- A gdzie twój chłopak, Lukey? - Brunet zaśmiał się głupkowato i kontynuował swoje zajęcie, a ja zdenerwowałem się jeszcze bardziej, mimo tego, że nazwał Michaela moim „chłopakiem".

- Jest u swojej matki, która może umrzeć lada dzień. Dziękuję za troskę – prychnąłem.

- Och. - To jedyne, co dwójka była w stanie wypowiedzieć, ale nie byłem zdziwiony.

Faktycznie, może zachowywałem się zbyt grubiańsko w stosunku do nich, ale to nie moja wina, że tak mocno działali mi na nerwy.

- Wszystko będzie dobrze – Ashton powiedział wreszcie i wyrwał się z objęć Caluma.

Uśmiechnąłem się blado w jego stronę, a on poklepał moje ramię i odwzajemnił uśmiech. Już miałem rzucić jakąś kolejną ukąśliwą uwagę na temat związku moich przyjaciół, ale wtedy mój telefon zadzwonił po raz kolejny.

I nie, nic nie było dobrze.

***

Wystarczyło jedno słowo wypowiedziane załamującym się i zapłakanym tonem, a wiedziałem, że to ten czas. Ten czas w którym Michael ponownie łamie się, a los zabiera mu kolejną już osobę i ja muszę być przy nim mocniej, niż kiedykolwiek.

Teraz nie liczyło się już dla mnie nic. W głębokim poważaniu miałem wykłady, Caluma i Ashtona w moim mieszkaniu, ulewę i jeżdżące co piętnaście minut autobusy. Był tylko Michael.

Nie musiałem długo zastanawiać się, zanim wybiegłem z mieszkania i pobiegłem w stronę domu jasnowłosego. Bez kurtki, w brudnej koszulce, przemoczony od deszczu i zmęczony wszystkim. Po prostu biegłem przez siebie, potrącając przy tym kilku przechodniów i prawie wpadając w pewną śmierć w momencie, gdy wbiegłem na jednak zbyt ruchliwą ulicę. Ale to nie miało znaczenia, dopóki z tyłu głowy miałem tą jedną przewodnią myśl. Myśl, że jestem mu potrzebny.

Sprawnie skręcałem z uliczki w uliczkę, a moje nogi zaczęły powoli odmawiać posłuszeństwa z powodu szybkiego tempa.

Gdy byłem prawie u celu, dźwięk syreny karetki pogotowia dobiegł do moich uszu. Zatrzymałem się na chwilę i pokręciłem głową z niedowierzaniem, gdy czerwono-niebieski poblask mignął przed moimi oczami. Ambulans minął mnie z niesamowitą prędkością a ja ponownie rzuciłem się w bieg. Drogę zamazywały mi pierwsze łzy, które stopniowo zaczęły spływać po moich policzkach, ale w końcu dostrzegłem te właściwe drzwi. Były uchylone, a w żadnym z okien nie widać było oznak życia. Niepewnie pchnąłem je, aby zaraz zacząć przeszukiwać każde pomieszczenie. Mieszkanie wyglądało tragicznie. Wszędzie było brudno i chaotycznie, ramki ze zdjęciami spadały z haków albo już leżały na podłodze, a stłuczony wazon delikatnie pokaleczył moje nogi. Ignorując ból, wbiegłem na górę i starałem się zidentyfikować miejsce, w którym może być Michael. Już na półpiętrze usłyszałem cichy, przepełniony bólem szloch, który odbijał się echem z jego pokoju.

- Michael... - szepnąłem, gdy wyjrzałem przez szczelinę. Dopiero gdy dostrzegłem go siedzącego na ziemi z kolanami pod szyją, rzucającego przypadkowymi rzeczami w jedną ze ścian, zdecydowanie pchnąłem drzwi i klęknąłem koło niego. Chłopak spojrzał na mnie czerwonymi od płaczu oczami i rzucił o ziemię zegarkiem, który trzymał w ręku.

- Widziałem, jak umiera. Byłem przy jej śmierci – powiedział pusto, bardziej do siebie, niż do mnie i zaszlochał cicho, zaraz jednak ponownie zanosząc się nieopanowanym płaczem.

Jego ciało dygotało, a ja nie wiedziałem, co robić. Jasnowłosy potarł trzęsącą się ręką swoje oczy, jednak na próżno, bo już za sekundę znów były zamglone i mokre od łez. Spojrzał na mnie po raz kolejny, a jego warga zaczęła nieopanowanie drżeć, a on sam krzyknął głośno i ponownie zaczął płakać.

Rozumiałem go.

Starałem się go zrozumieć.

Musiałem go zrozumieć.

Delikatnie objąłem go ramieniem, a gdy zorientowałem się, że nie stawia oporu, przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem jeszcze mocniej.

- Cicho, cichutko – zacząłem nucić mu na ucho, a jego oddech powoli wracał do normy. - Proszę, Michael, uspokój się.

- Nie zostawiaj mnie – załkał w moją koszulkę, gdy był już w stanie cokolwiek powiedzieć. - Boże, Luke, kocham cię tak bardzo, zawsze kochałem. Nie zostawiaj mnie, błagam. Nigdy, nigdy... - powtarzał w kółko coraz ciszej i ciszej, a łzy nadal spływały po jego zarumienionych policzkach. - Nie mam już nikogo.

Pocałowałem go w czubek głowy i sam zaszlochałem cicho, tym samym mocząc jego rozwichrzone włosy.

- Masz mnie, zawsze miałeś – szepnąłem załamującym się głosem i ponownie musnąłem ustami jego głowę. - Kocham cię. Kocham cię i jestem tutaj tylko dla ciebie.

Jestem.

I będę już zawsze.

- - - - - - - - -

chyba nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak wielkim, zaryczanym wrakiem człowieka teraz jestem

przespałam dziś prawie cały dzień w odwecie za trzy noce, przez które nie zmrużyłam oka i naprawdę nie daję sobie już rady, a pisanie tego dobiło mnie jeszcze bardziej.

ale udało mi się. 

epilog dodam najprawdopodobniej jutro, ale nie wiem, czy wrzucić go razem z fun facts, czy na nie zrobić oddzielny wpis, więc napiszcie mi proszę, która opcja jest lepsza

kocham was tak bardzo i wciąż płaczę, dobrej nocy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro