Quinze.
Nigdy nie chciałem wdawać się w bójki. Nie należałem do tej obszernej grupy osób, która uważała rękoczyny za pierwsze i jedyne wyjście z każdego problemu. Byłem raczej typem, który wolał manewrować słowem, a niżeli pięścią, jednak z chwilą, gdy Logan przekroczył próg herbaciarni, wszystkie moje zasady moralne zeszły na boczny tor.
- Miło mi cię widzieć, Luke. To świetne rozpoczęcie dnia - brunet oparł się szarmancko o balustradę, a ja zacisnąłem dłonie w pięści.
- W co ty właściwie grasz?
- Nie gram – prychnął. - Ja wygrałem już dawno.
- Nie wiem, co zamierzasz zrobić Michaelowi, ale wiedz, że nie pozostanę ci dłużny.
- Nie zamierzam nic mu robić. Chcę po prostu mieć trochę rozrywki, czy to coś złego?
- W każdej chwili mogę powiedzieć Michaelowi, co robisz – uśmiechnąłem się pobłażliwie, ale Logan pozostał nieporuszony.
- I sądzisz, że uwierzy ci, gdy poskarżysz się na jego chłopaka? - mężczyzna parsknął kpiąco i odbił się od oparcia. - Na jego kochającego, troszczącego się o niego chłopaka? Zresztą, tyle razy okłamałeś go i wykorzystałeś, że nie byłby skłonny ci już kiedykolwiek zaufać.
Brunet wzruszył ramionami, a ja w głębi duszy przyznałem mu rację. Logicznym było, że Michael nie miał podstaw do tego, aby ponownie powierzyć mi swoje zaufanie. Na jego miejscu również bym tego nie robił
- Nienawidzę cię – zbliżyłem się do niego o kilka kroków. - Tak bardzo cię nienawidzę.
- Czemu tylko mówisz? Ciągle powtarzasz, jak bardzo masz mnie dość, ale nie zamierasz zrobić nic, aby się mnie pozbyć – poklepał mnie pobłażliwie po głowie. - Gdybyś miał jaja, już dawno uderzyłbyś mnie, żeby przypieczętować swoją opinię. Po prostu się boisz, Luke.
- Czy ty mnie prowokujesz? - zaśmiałem się gorzko i zbliżyłem się do niego jeszcze o kilka kroków
- Przyznaj, boisz się, Luke.
- Nie. Boję. Się – wycedziłem przez zęby i pokonałem ostatni dzielący nas odcinek.
- W takim razie uderz mnie – jego lewy kącik ust nieznacznie uniósł się do góry. - No dalej, uderz mnie.
I chyba jednak nie sądził, że naprawdę to zrobię.
W momencie, gdy moja pięść zetknęła się z jego twarzą, nie myślałem racjonalnie. Moje myśli oscylowały wokół mojej nienawiści do Logana i miłości, jaką darzyłem Michaela. Złapałem za jego barki i delikatnie popchnąłem go w stronę stołu, po czym wróciłem do poprzedniej czynności. Mężczyzna pociągnął mnie za koszulkę do siebie i również zaczął okładać mnie pięściami, ale z chwilą, gdy wylądował na podłodze, czułem przewagę. Czara goryczy przelała się jednak, gdy z jego nosa wypłynęła strużka krwi, a ja wypadłem z amoku i dopiero teraz dotarły do mnie zagłuszone nawoływania.
- Co jest z tobą nie tak? - Michael podbiegł do mnie i złapał za moje ramię, delikatnie odpychając mnie do tyłu. - Powinienem zadzwonić teraz na policję, więc daj mi powód, abym tego nie robił – zbeształ mnie i podał Loganowi dłoń, aby ten wstał z ziemi.
- To tylko przyjacielska sprzeczka – brunet przetarł krwawiący nos rękawem swojej koszulki i uśmiechnął się ciepło w stronę czerwonowłosego, a ten pokiwał głową.
- Dobrze, jedź już do domu i doprowadź się do porządku – Michael wskazał palcem na swojego chłopaka i otoczył go swoimi ramionami, po czym złożył na jego czole szybki pocałunek. - Jeżeli chcesz, zadzwoń do mnie wieczorem, możemy spędzić dziś trochę czasu. Teraz muszę zastanowić się, co zrobić z Luke'iem.
Logan skinął głową i musnął jego wargi swoimi i nim zdążyłem się obejrzeć, bez słowa opuszczał herbaciarnię.
- Czemu to zrobiłeś? - mój szef zapytał obojętnie, wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt przed nami. Westchnąłem cicho i przysiadłem się do jednego ze stołów.
- Nie wiem. Słyszałem jego rozmowę przez telefon, potem zaczął prowokować mnie i, cóż, tak wyszło – wzruszyłem ramionami i obserwowałem Michaela, który mozolnie podniósł się ze swojego krzesła i zaczął kierować się w moją stronę. Kiedy myślałem już, że teraz to on mnie spoliczkuje albo chwyci za moją koszulkę i po prostu wyrzuci za ulicę, on usiadł na krześle koło mnie i jak gdyby nigdy nic zarzucił swoje ramię na moje, przyciągając mnie do siebie.
- Nie możesz tak po prostu bić ludzi – szepnął do mojego ucha tonem, jakiego używa się w rozmowie z małymi dziećmi, choć teoretycznie właśnie takim dzieckiem byłem w jego oczach.
- Jestem prawie pewny, że Logan cię zdradza – wyrzuciłem na jednym tchu. - Zresztą z rozmowy jasno wynikało, że nie jest zupełnie czysty.
- Och, cholera – Mikey gwałtownie zdjął ze mnie swoją rękę. - A zaczynało być już tak pięknie i spokojnie – parsknął prześmiewczo i poderwał się z miejsca. - Czy naprawdę jesteś aż tak zdesperowany, że sądzisz, że uwierzę w to gówno?
- Nie żartuję, wiem, co słyszałem – naburmuszyłem się. - Przepraszam, że chcę twojego dobra i troszczę się o ciebie. Potem przyjdziesz do mnie zapłakany, a wujek Hemmings powie słynne „a nie mówiłem".
- Byłbyś ostatnią osobą, do jakiej bym poszedł – parsknął.
- A ty ostatnią, jaką bym przyjął – również podniosłem się z miejsca, a nasze twarze znalazły się na podobnej wysokości. Obserwowałem jego przepełnione złością spojrzenie i jestem niemalże stuprocentowo pewny, że moje wyglądało identycznie. Kochałem nasze dziecinne kłótnie i choć wiem, że Michael chciał sprawiać wrażenie poważnego, dojrzałego człowieka, który umie kłócić się i stawiać na swoim, ale średnio mu to wychodziło, przez co zakochiwałem się w nim coraz mocniej.
To była tylko kwestia czasu, zanim delikatnie musnąłem jego wargi, a moje dłonie znalazły się na jego biodrach. Chłopak nie odpychał mnie, ale nie oddawał też pocałunku, więc zaraz przestałem i oparłem swoje czoło o jego.
- Bardzo mi cię brakuje – sapnąłem, a mój oddech odbił się od jego szczęki. Mężczyzna nie odpowiedział i wyrwał się delikatnie z mojego uścisku, aby zaraz zająć się zakładaniem na siebie swojej skórzanej kurtki. - Co ty robisz?
- Ubieraj się – rzucił w moją stronę czarną bluzą. - Wychodzimy. Już dawno myślałem o tym, że muszę cię tam zabrać.
***
„Nothing But Thieves" (a/n: musiałam, kocham ich) rozbrzmiewało w starym radiu, a my jechaliśmy opustoszałą drogą już jakieś dobre piętnaście minut. Michael pomrukiwał słowa piosenki i rytmicznie uderzał palcami o kierownicę, a ja bałem się na niego spojrzeć, a co dopiero wydać z siebie jakiś artykułowany dźwięk. Im dalej zapadaliśmy się w głąb szarych ulic, tym bardziej niepewnie się czułem, a moje palce zdrętwiały z braku ruchu. Miałem wrażenie, że jeden głośniejszy oddech i moje relacje z Mikey'em znów przybiorą poprzedni obieg, a na razie wszystko szło w dobrym kierunku. O ile oczywiście dobrym kierunkiem nazwać można nieinwazyjną bójkę z Loganem i minimalny (ale jednak!) rozlew krwi.
- Jesteśmy – mężczyzna odezwał się wreszcie, a ja ocknąłem się i rozejrzałem wokół. Pokryte mchem nagrobki przebijały się przez kraty bramy wejściowej, a liczne płomyczki świec widoczne były nawet z dużej odległości. Łzy automatycznie zebrały się w moich oczach, ale od razu wytarłem je rękawem bluzy i szybkim krokiem podążyłem za czerwonowłosym.
- Czemu mnie tu zabrałeś? - zapytałem w końcu, gdy przystanął i dopiero teraz zorientowałem się, przed czyim grobem jesteśmy.
- Ona naprawdę cię uwielbiała – zaczął, ignorując moje pytanie. - Nawet kilka tygodni przed śmiercią mówiła mi, że tęskni za tobą i żałuje, że nasze drogi rozeszły się w taki sposób. Och, i kochała twój kolczyk. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile sprośnych aluzji z nim w roli głównej posyłała mi, żeby mnie zirytować. Żałuję tylko, że nie zdążyłeś się z nią pożegnać.
- Tęsknisz za nią? - zapytałem, po raz piąty czytając napis na nagrobku. Helen zmarła w wieku zaledwie sześćdziesięciu czterech lat i jedyne, co mnie zastanawiało, to to, czemu to coś, co odpowiada za śmierć, cokolwiek to było, zabrało nam ją tak szybko.
- Tak, dużo jej zawdzięczam, kochałem ją – westchnął. - Wiesz, czasem budzę się ze świadomością, że spotka mnie jej uśmiechnięta twarz i że znów będzie pytała mnie, czy przyjedziesz po mnie, tak jak zawsze to robiłeś. Była czasem bardziej przejęta naszym związkiem, niż ja sam. Uważała, że nie moglibyśmy istnieć bez siebie i wpadła w depresję, gdy dowiedziała się, że nie jesteśmy już razem – zachichotał, na co niepewnie mu zawtórowałem. - Nie zrozum mnie źle, kochała Logana, ale po naszym zerwaniu zjadła tyle lodów. Poważnie, to było naprawdę dużo lodów.
Wpatrywałem się w Michaela, którego pojedyncza łza spłynęła po jego zaróżowionym z emocji policzku. Mimo że nie rozumiałem uczuć, jakie nim emanowały, a sam na jakimkolwiek cmentarzu byłem kilka lat temu i średnio interesowały mnie te wszystkie teologiczne apekty, chciałem mu pomóc. Po prostu czułem się w obowiązku mu pomóc.
Gdy przekraczaliśmy już cmentarną bramę, oboje czerwoni i mokrzy od łez, niepewnie odwróciłem go w swoją stronę i przyciągnąłem bliżej siebie. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, po raz drugi tego dnia przywarłem do jego ust, czekając na jakąkolwiek reakcję. Michael poruszył niepewnie wargami, a ja mocniej objąłem go w pasie i pogłębiłem pocałunek. Gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie, drobny rumieniec wkradł się na jego twarz.
- Czemu pocałowałeś mnie akurat w takim momencie? - parsknął i przetarł rękawem kolejną łzę, która spływała mu po policzku.
- Myślę, że Helen byłaby dumna, że pocałowałem cię właśnie w takim momencie.
- - - - - - - -
wyjątkowo długi i beznadziejny, ale wymyślałam go o czwartej rano, a moja niska tolerancja na wysokie temperatury (naprawdę niska, zdycham już przy dwudziestu stopniach) sprawia, że chcę umrzeć i nie mam siły na nic, prócz leżenia i słuchania smutnych piosenek
(rozdziału nie było przez kilka dni, bo znalazłam znajomych)
miłych wakacji, dziecioszki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro