Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Onze.

rozdział jest krótki, ale kochajcie mnie dalej, proszę

*throwback*

- Robisz – odbiłem się od ściany i ruszyłem w stronę czarnowłosego, który wciąż opierał się plecami o biurko. Oparłem swoje dłonie na jego biodrach, co swoją drogą kochałem robić, a moja twarz znalazła się tak blisko jego, że jeden sprawny ruch, a nasze nosy swobodnie by się ze sobą stykały. - A wiesz dlaczego? Bo jesteś o mnie kurewsko zazdrosny.

Michael patrzył na na mnie w bezruchu i oddychał ciężko, a ja nieświadomie zmniejszałem odległość, jaka nas dzieliła, mimo że już wtedy była bardzo znikoma. W końcu moje wargi delikatnie musnęły jego i było to najlepsze uczucie, jakie zaznałem od tych kilku lat bez niego. Kiedy myślałem już, że czarnowłosy tym razem nie będzie stawiał oporu, on oderwał się ode mnie i odsunął o kilka kroków, jakbym miał mu zrobić krzywdę. Spojrzałem na niego zdezorientowany, a on tylko pokiwał głową przecząco i spuścił wzrok.

- Nie możesz wiecznie uciekać – szepnąłem, spoglądając na niego. On jednak wciąż kurczowo unikał kontaktu wzrokowego.

- Nie możesz wiecznie mnie gonić.

- Będę to robić, póki mi się nie uda – parsknąłem, a on zawtórował mi. - Możemy przecież iść na gofry, jak przyjaciele, tak? Chodźmy na gofry, teraz – zamrugałem oczami i wtedy chłopak po raz pierwszy podniósł na mnie wzrok. Mały uśmiech błądził na jego ustach, a on sam pochwycił moje ramię w swoją dłoń. Jednak, gdy myślałem, że znów będzie chciał połączyć nasze usta, on zaczął prowadzić mnie do drzwi. Posłałem mu pytające spojrzenie.

- Luke, nie pójdziemy na...

- Nie musimy iść na gofry, możemy iść do zoo. Zawsze chciałeś zobaczyć pingwiny – zachichotałem, ale po chwili przybrałem poważny wyraz twarzy. - Czekaj, to chyba o mnie.

- Luke... - nie przestawał prowadzić mnie w stronę drzwi, pchając do przodu, ale wciąż próbowałem postawić na swoim.

- Możemy też iść do kina na jakąś przyjacielską komedię, albo do wesołego miasteczka. Wymiotowanie z przyjacielem na kolejce górskiej to najlepsze wymiotowanie. Bardzo zbliża.

Michael zachichotał cicho i pokiwał dezaprobowanie głową, po czym chwycił klamkę drzwi i kurczowo starał się wypchnąć mnie do holu.

- Pa, Luke – pomachał mi jeszcze, zanim zatrzasnął drzwi do gabinetu przed moim nosem. Westchnąłem cicho.

- Kolego – uderzyłem w drewnianą płaszczyznę kilkukrotnie, ale wciąż nie uzyskałem odpowiedzi. - Kolego, otwórz drzwi – zaśmiałem się do siebie po cichu. Czy ja naprawdę byłem aż tak zdesperowany?

Kiedy moja przeszkoda wciąż pozostała nienaruszona, pozwoliłem sobie samemu czynić honory. Pchnąłem drzwi i już po chwili stałem w progu pomieszczenia. Michael siedział na fotelu i uśmiechał się głupkowato, bawiąc się pomarańczą, którą musiał wyjąć z kosza na owoce.

- Jeżeli nie chcesz iść do wesołego miasteczka, to możemy iść do teatru, zawsze lubiłeś... - nie dane było mi dokończyć, ponieważ domniemana pomarańcza z impetem poleciała w moją stronę. Zdążyłem jednak zatrzasnąć wejście, nim owoc zderzył się z moją twarzą.

Czy ten idiota właśnie próbował mnie zabić?

Oparłem się o kawałek drewna i prychnąłem cicho.

- Dobra, nie będę cię zmuszał. Twoja strata! - krzyknąłem jeszcze na tyle głośno, że na pewno słyszał mnie nie tylko on, ale też kilka pobliskich przecznic.

Logan wyminął mnie z krzywym uśmiechem i otworzył drzwi, po cichu wchodząc do pokoju Michaela i właściwie nie miałbym tutaj żadnego powodu do radości, ale tuż po tym, jak usłyszałem donośne „Wynoś się wreszcie, Luke" z ust czarnowłosego i bolesny pisk jego nad wyraz uroczego chłopaka, poczułem się dobrze.


***

Wreszcie mogłem spokojnie wysiąść z autobusu i zaczerpnąć świeżego powietrza. Zapach stęchłego jogurtu, który towarzyszył mi przez połowę drogi, stawał się powoli całkiem przyjemny, a to już był bardzo zły znak. Ja sam zaś czułem się bardzo zmęczony. Czym? Nie wiem.

Życiem, chyba?

I wszystkim innym, co składa się na ten krótki i irytujący rzeczownik. Michaelem, który dość dobrze udaje brak zainteresowania moją osobą. Loganem, który irytuje mnie samym swoim oddechem i idealnie ułożoną fryzurą, którą Clifford dotyka przy każdej możliwej okazji. Calumem i Ashtonem, bo, cholera, ja też potrzebuję miłości, a oni okazują jej sobie o wiele za dużo. To nie tak, że nie cieszy mnie ich szczęście, bo wręcz przeciwnie – kocham widzieć ich szczęśliwych, ale kiedy całują się co kilka sekund, mam ochotę wyjąć im gałki oczne łyżeczką do lodów i jeżeli zobaczę ich w jednym z aktów okazywania miłości po raz kolejny, przysięgam, zrobię to.

No, właśnie. Calum i Ashton.

- Boże, zlituj się nade mną – jęknąłem i zasłoniłem dłonią moje oczy, gdy stanąłem we framudze prowadzącej do naszego mieszkania. - Zrobię wam krzywdę, zaręczam wam.

Rozszerzyłem palce, odsłaniając tym samym jedno oko, ale Ashton nadal siedział okrakiem na udach Caluma i chyba nie zamierzał się ruszyć. Polemizowałbym z faktem, że w ogóle usłyszeli moją groźbę, czy choćby zauważyli moją obecność. Złapałem Irwina za metkę od koszulki i pociągnąłem na ziemię, w konsekwencji czego otrzymałem jego damski pisk.

- Znajdź sobie chłopaka, kurwa – prychnął blondyn, rozmasowując bolące miejsce. Na chwiejnych nogach podniósł się z ziemi. Gdy chciał zająć miejsce koło bruneta, sprawnie wskoczyłem na kanapę centralnie pomiędzy nich.

- Dość tego – chwyciłem za pilot i włączyłem telewizję, obejmując moich przyjaciół ramionami. Oni zachichotali tylko cicho i próbowali dyskretnie złapać się za ręce, żeby jeszcze bardziej rozbudzić we mnie rządzę zamordowania ich obu. - Powiedziałem coś – mruknąłem oschle i uderzyłem w ich złączone dłonie, na co od razu się od siebie oderwały.

Próbowałem skupić się na puszczanych aktualnie wiadomościach, ale z chwilą gdy prezenter wspomniał coś o małej zebrze w zoo, którą personel dumnie nazwał Mikey, łzy automatycznie pojawiły się w moich oczach, właściwie bez powodu. Oparłem głowę na ramieniu Caluma i przewiesiłem na nim swoje ręce, łkając cicho.

- O Boże, naprawdę musisz znaleźć sobie chłopaka – Mulat poklepał mnie po plecach, a ja jeszcze mocniej się rozpłakałem.

- Nienawidzę was wszystkich tak bardzo.

- - - - - - - - - 

rozdział jest dość krótki, ale wszystko mnie boli i jeden koleś prawie wydłubał mi wczoraj łokciem nerkę w pogo, zrozumcie to, proszę

((nie żeby was to obchodziło, jednak wczoraj był chyba jeden z najlepszych dni mojego dotychczasowego życia i muszę się tym z wami podzielić.  nie wiem jednak, czy picie i koncert Jelonka w otoczeniu bardzo dużych i żywych gości, którzy lubią skakać sobie po stopach, to dobre kombo, ale who cares))

kocham was, dziecioszki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro