Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cinq.

*prosiłabym o komentarze przy ciekawszych momentach, bo wasze poczucie humoru i urocze uwagi są najlepszym słodzikiem na lepszy humor u mnie, lmao:-)*

Boże, to było tak dobre uczucie. Tak dobre uczucie, czuć go znów obok, czuć jego ręce oplatające mnie z tą samą czułością, co dawniej. Nie chciałem znów go tracić.

Gdy poczułem, że pocałunek przeradza się w coraz bardziej namiętny, nie protestowałem. Nie myślałem o konsekwencjach, o Loganie, o mojej pracy, o niszczeniu związku Michaela. Jedyne, na czym skupiałem całą moją uwagę, to ten czarnowłosy chłopak, w którym byłem bez pamięci zakochany.

Poczułem jego rękę na moim policzku i gdy już miałem brać się za rozpinanie jego rozporka, zorientowałem się, że to nie była jego ręka.

- Naprawdę nie możesz zrobić nic, bez robienia sobie krzywdy? - otworzyłem powoli oczy i dostrzegłem stojącego nade mną Clifforda, klepiącego mnie w policzek. Potarłem kciukiem moją brew i ku mojemu dziwieniu, z mojego łuku brwiowego ciekła strużka krwi. - Och, ocknąłeś się, dobrze. Miałeś tylko iść po odplamiacz, a nie zwalać na siebie całą górną półkę i w dodatku mdleć.

Spojrzałem na niego głupkowato. Czy nawet w momencie, gdy prawie umieram, muszę śnić o całującym mnie Cliffordzie?

- Jak ja się tutaj znalazłem? - zapytałem, wciąż lekko oszołomiony sytuacją.

- Boże, zlituj się nade mną... - Michael westchnął i pomógł wstać mi z ziemi. - Przyszedłeś do mnie z tym swoim ubrudzonym fartuchem, a ja kazałem ci iść do składziku po odplamiacz. Wszystko było dobrze, dopóki nie usłyszałem huku i twojego pisku, a kiedy tu przyszedłem, ty leżałeś nieprzytomny na ziemi.

- Czyli my się nie..? - to wciąż jeszcze do mnie nie docierało. Ten „sen" był tak realny, a ja tak wyraźnie odczuwałem smak jego ust na swoich, że to nie mogło się nie wydarzyć.

- Co „my się nie"?

- Huh, nieważne – otrzepałem się z niewidzialnych pyłków. - Idę przeprosić te dzieciaki za brak zamówienia.

Wyminąłem Clifforda i ruszyłem w stronę sali. Grupka domniemanych nastolatków wciąż siedziała przy stole i żwawo o czymś dyskutowali, więc nieśmiało wszedłem im w konwersację i po poprawieniu swojej koszuli, zacząłem z nimi dyskusję. Przeprosiłem za poślizg i zapewniłem ich, że zamówienie zostanie wkrótce dostarczone, ale kiedy jeden z nich powiedział, że powinienem być milszy i bardziej posłuszny swojemu szefowi-chłopakowi, cały mój misterny plan o byciu cudownym, ułożonym pracownikiem legł w gruzach. I może za bardzo się uniosłem.

- To nie mój chłopak, gówniarzu – parsknąłem. - Nie mieszaj się w sprawy dorosłych i w dodatku obcych ludzi.

- Na pewno chciałby czuć w sobie jego kutasa – jeden z chłopaków szepnął do drugiego konspiracyjnie, ale na tyle głośno, że i tak to usłyszałem.

- Jeżeli coś jeszcze wam nie pasuje, możecie wyjść - westchnąłem, a moja szczęka zacisnęła się.

Dzieciaki, jak na moje zawołanie, posłały sobie znaczące spojrzenia i równo podniosły się z krzeseł i ruszyły w stronę wyjścia.

- Mówiłam ci, pan Clifford woli pukać tego bruneta – niebieskowłosa dziewczyna szepnęła do chłopca z dreadami, a on pokiwał głową prześmiewczo.

- Och, odpierdolcie się ode mnie! - krzyknąłem jeszcze, gdy cała paczka opuszczała lokal.

Cóż, nie wiedziałem, że naprawdę to zrobią. I, cholera, odstraszyłem pierwszych klientów. Podrapałem się nerwowo po głowie i patrzyłem, jak grupka wychodzi zza drzwi i kieruje się w stronę miasta.

- Co to miało być, co? - Brit wychyliła się zza mojego ramienia i spojrzała na mnie z wyrzutem. - Michael będzie w stanie skrócić cię o głowę, jak dowie się, że znalazłeś nam anty-fanów. A te dzieci będą mówiły swoim znajomym, żeby do nas nie przychodzili, bo kelner wyzywa klientów. A ci znajomi będą mówić to swoim znajomym, a oni... - nie dane jej było skończyć, bo moja ręka powędrowała na jej usta.

- Przestań, załapałem. Powinienem mu o tym powiedzieć?

- Tak, tak sądzę. On zawsze wieczorem przegląda monitoring, i tak by się dowiedział.

Pokiwałem głową w zrozumieniu i po raz kolejny tego dnia udałem się do niego. Stał w kuchni i był w trakcie dekorowania kolejnej porcji naleśników, bo pierwsza oczywiście była zmarnowana przeze mnie. Na blacie obok stała też nowa porcja szarlotki, a we mnie uderzyło poczucie winy. Mężczyzna nie musiał się nawet odwracać, aby wyczuć moją obecność.

- Czego znów chcesz, Hemmings? - zapytał, posypując danie borówkami.

- Ja, tak jakby, odstraszyłem nam klientów? – zacząłem nerwowo bawić się palcami, a chłopak wyprostował się automatycznie w moją stronę.

- Co zrobiłeś?

- Trochę ich, powiedzmy, zwyzywałem i kazałem im się „odpierdolić"? - bardziej zapytałem, niż stwierdziłem i starałem się przybrać przy tym najbardziej niewinny wyraz twarzy, jaki tylko był możliwy.

- Czy ty naprawdę nie umiesz zrobić nic dobrze? - chłopak pokiwał dezaprobowanie głową. - Nie dość, że zmarnowałem przez ciebie tyle składników, i to podwójnie, to jeszcze psujesz nam opinię.

- Zrozumiem, jeżeli będziesz chciał mnie zwolnić, ale proszę...

- Och, nie, mam lepszy pomysł – wszedł mi w słowo i po chwili w jego ręku znalazł się kawałek ciasta. Nim zdążyłem się ponownie odezwać, jabłkowy mus i smak drożdży zmierzyły się z moją twarzą, a Michael, aby jeszcze dosadniej rozsmarować deser na mojej twarzy, przycisnął dłonią do mojego policzka i zaczął przesuwać nią po całej mojej buzi. Ciasto miałem już chyba w każdym jednym zakamarku i modliłem się, aby nie dotarł do uszu. Kiedy w końcu zdjął ze mnie swoją rękę, parsknął śmiechem i odwrócił się z powrotem w stronę blatu. Stwierdziłem, że nie mogę pozostać mu dłużny, więc cicho otworzyłem pudełko z półproduktami i rzuciłem w jego plecy garścią przechwyconej po omacku mąki, która wraz ze zderzeniem rozpyliła się po całym pomieszczeniu.

- To niehumanitarne – czarnowłosy mruknął i ponownie nasze oczy złapały kontakt wzrokowy, a naleśnik z czekoladą znalazł się na mojej głowie. W tym momencie przekląłem się w duchu za tak skrupulatne układanie włosów rano, bo teraz i tak wszystko szlag trafił.

Z uśmiechem na ustach przyparłem go do ściany i już miałem rzucić w niego kawałkiem ciasta, ponawiając jego ruchy, ale wpadłem na lepszy pomysł.

- Masz trochę czekolady na policzku, Michael – szepnąłem, uważnie ilustrując tą część jego twarzy.

- Ale ja nie mam... - w tym właśnie momencie zgarnąłem trochę słodyczy z moich włosów i wtarłem mu ją w twarz, po chwili z uśmiechem na ustach podziwiając moje dzieło. Gdy zorientowałem się, że wciąż przypieram go do ściany, a nasze twarze były wyjątkowo blisko siebie, posunąłem się na dość radykalny ruch. Zbliżyłem swoje usta do jego policzka i zlizałem z niego trochę czekolady, na co chłopak zarumienił się nieznacznie, a to dodało mi jeszcze więcej pewności siebie.

- Naprawdę słodki z ciebie chłopak, Mikey.

~~~~~~~~~~~~~~~

sassy luke wrócił, yasss

ogólnie to ten rozdział ssie, ale bardzo chciałam go napisać właśnie dzisiaj i jakoś tak, o

ogólnie to otwieram kolejkę i przyjmuję zakłady, czy prędzej zabijecie mikey'a czy logana:-)

(czy może mnie, bo muke kiss w poprzednim to fake :-( *sad moan*)

o i btw, piszcie co u was!!! co tam w waszym życiu, jak wam się układa, idk, wszystko, chciałabym sobie poczytać i może trochę was poznać lmao:')

do następnego robaczki, ilysm x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro