Płoń
Uniwersum: Naruto
Gatunek: Dramat
Kategoria: SasuSaku
Wiek: Bez ograniczeń
Muzyka:
Czuła swąd palonych ciał. Biegła, nie oglądając się za siebie. Zapach zgnilizny roznosił się na całym polu. Wiedziała, co to oznacza. Przegrali bitwę, ale jeszcze nie przegrali wojny.
Posuwała się coraz bardziej naprzód, lecz porozrzucane ciała utrudniały przejście. Wiedziała, że jeśli ją znajdą, zapłaci za to ogromną cenę. A stawką było życie — jej życie. Biegła ile miała sił w nogach, nie mogła zawrócić, spojrzeć za siebie. Z bólem wypisanym na twarzy patrzyła na umierających towarzyszy, niektórzy jeszcze konali, wydając z siebie jęki, inni już martwi, leżeli skamieniali. Oddychała niespokojnie, a jej oczy wędrowały po całym polu, nie mogąc znaleźć punktu wyjścia.
Czy taki miał być los? Nie chciała tego, ona pragnęła żyć. Łapała łapczywie powietrze, jakby to było ostatnie tchnienie, ostatni widok na ten świat. Biegła dalej, ignorując jęki ludzi. Widziała dym, ogień, krew. Emocje aż kumulowały się w środku, lecz musiała być silna, nie mogła odpuścić.
Czuła się brudna, nieczysta, wiedziała, że ucieczka z pola bitwy jest największą hańbą, dla niej i oddziału. Przecież przysięgała, a jednak okryła siebie zniewagą. BYŁA TCHÓRZEM. Do oczu napłynęły jej łzy, lecz szybko je wytarła. Wszystko docierało do niej w zwolnionym tempie.
Jakieś dziecko krzyczało z oddali, błagało o litość. Jednak jedynym zbawieniem tutaj była śmierć. Zbierała ona dzisiaj swe żniwa, nie patrząc na stan majątku, wiek czy więzi. Łapała życie każdego w swoje nędzne, wychudzone szpony. ONA NIE ZNAŁA LITOŚCI.
Już czuła na swoim policzku jej oddech, był wyraźny, przesiąknięty zimnem. Pachniała zgnilizną. Kostucha śmiała się prosto w twarz, obejmując ją delikatnie, jakby były siostrami — bliskimi siostrami. A przecież nie chciała umierać, lecz nikt ją o zdanie nie pytał.
Zawyła cicho, biegnąc dalej. Nie czuła już lęku, bowiem wiedziała co ją czeka. Stąpała po ziemi, do której i tak zostanie brutalnie wepchnięta, a nad jej grobem ujrzy kostuchę — tę samą, która śmiała jej się twarz; tę samą, która pachniała zgnilizną; tę samą, która nie znała litości. Nawet już nie chciała otrzymać łaski, polegli wszyscy towarzysze, ona też polegnie.
Zielone oczy zaszły mgłą — a jednak nie uśmiechało się jej tak skończyć. Wyobrażała sobie, że umrze ze starości w ciepłej, pachnącej proszkiem do prania pościeli, miękkim, starym jak ona, łóżku.
Jaką cenę przyszło jej zapłacić? Nikt nie spodziewał się natarcia. Nikt. A jednak do niego doszło. Teraz została sama — sama w środku bitwy — towarzyszyły jej jęki i siostra kostucha, która była tylko zjawą, omamem, nie potrafiła jednak odpędzić tego złego urojenia. Stawała się wariatką, w obliczu śmierci, ogłupiała.
Do jej nozdrzy doszedł zapach palonych ciał, naszło ją na wymioty, zatrzymała się tylko na chwilę. Musiała odsapnąć, nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Z krzykiem, modlitwą i fetorem śmierci rzuciła się w bieg — szaleńczy bieg, bowiem szaleńczo bała się o swoje życie.
Ścisnęła mocno swoje pięści, tak, że całe poczerwieniały od krwi. Żyję — mówiła do siebie. — Czuję ból, więc żyję.
Póki piekło, parzyło — póki lała się krew — ona żyła. Czuła, że nadwyręża każdy mięsień, staw. Wiedziała, że długo nie wytrzyma, dlatego przyspieszyła.
Wokół paliło się mnóstwo domów, pól, ludzi. Wszystko wyglądało jak z piekieł. Nie. To były istne czeluście. Tutaj diabeł tańczył swojego walca, kostucha śmiała się i wyła. Dobrana z nich para — pomyślała Sakura, wciągając dużą dawkę powietrza. Zapach nic nie zmienił, wszystko niosło się z dymem.
Strach wziął nad nią górę, przestraszone, zielone oczy spojrzały uważnie. I ujrzała go — demona w całej swojej okazałości. Czerwone oczy świeciły na tle ciemności. Świeciły? Nie. One lśniły złowrogo.
Przeklęła siarczyście pod nosem, została złapana. A ona tak chciała żyć, bała się śmierci. Spojrzał na nią, a na jego twarzy zawitał uśmiech — jednocześnie tak jej drogi, a tak przesiąknięty złem. I ona go kochała. A on? Był potworem. Demonem wprost z piekieł. Nawet diabeł mógł mu pozazdrościć tego mroku i postrachu jakie siał.
Widziała jak się zbliżał. Jego czarne włosy powiewały razem z wiatrem, a biała, właściwie już czerwona od krwi koszula zlepiona była z torsem. Przygryzła spuchnięte i wysuszone wargi, oczy zaszły jej mgłą. Czuła napływające łzy — a przecież miała być silna. W obliczu śmierci, stchórzyła.
— Sasuke — wymamrotała otępiała.
Wbiła długie paznokcie w ramiona, z ran sączyła się krew. Lecz nie czuła bólu, wypełniał ją strach — wszechobecny, wypełniał każdy zakamarek jej ciała.
— Sasuke — załkała.
Zmierzył ją drwiącym spojrzeniem, a czerwone oczy zalśniły jeszcze bardziej. Widziała w nich obłęd, który wystraszyłby nawet samą jej siostrę, kostuchę.
Teraz on był śmiercią, mroczny żniwiarz sam mógł się złamać pod wpływem jego siły.
Upadła na kolana.
— Płoń — powiedział donośnym głosem.
Te słowa odbiły się echem w jej głowie. Przed oczami zobaczyła ciemność, najmroczniejszą, ciemniejszą niż noc, zimniejszą niż północny wiatr.
Jej miłość pachniała śmiercią – swądem palonych ciał, zgnilizną. Smakowała krwią. Spłonęła, wijąc się w otchłaniach czarnego piekła. Amaterasu.
Umarła — a jej ukochany stanął nad nią, pachniał tym, co zapamiętała. Zginęła w obliczu demona. Tylko gdzie dostała się jej dusza, skoro piekło znajdowało się na Ziemi?
Przegrała bitwę, przegrała też wojnę — której stawką było życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro