Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dornijskie smoki cz. 2

 Ja wiem, miało być pod koniec października, a jest koniec listopada, ale nie bijcie, wtedy akurat miałam fazę na pisanie Darów Lostii XD.

Ostrzegam: sam fanfik ma jakieś niecałe 10k słów, ale potem pojawia się notka z wyjaśnieniem całej historii (a może raczej przyszłości?) dotyczącej bohaterów tego shota. Mam nadzieję, że to was zaciekawi.

Oczywiście akcja to kontynuacja cliffhangera z części pierwszej, w komentarzu triggerwarningi. Zapraszam do czytania!

~*~

 Aemma Martell nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła taki strach. Być może było to wtedy, gdy dziesięć lat temu Daemon Blackfyre wziął jej matkę jako zakładniczkę podczas wojny, a ojciec wyruszył, by ją odzyskać i zniknął na prawie rok. Wtedy była jednak małym dzieckiem i choć cały czas zdarzało jej się tracić dech w piersi na myśl o tamtych dniach, jakoś potrafiła sobie z tym poradzić. Teraz jednak to wszystko przyszło tak nagle i niespodziewanie, że strach uderzył w nią z podwójną siłą.

Jeszcze rano wszystko było w porządku, a teraz...

Zacisnęła oczy, próbując opanować oddech.

A teraz Anders i matka są na granicy śmierci.

Kiedy to wszystko się stało, ona i Daron ledwie weszli na inny korytarz. Gdy usłyszeli wrzask służącej, od razu odwrócili głowy i po chwili ruszyli z powrotem w stronę jadalni. Tam zastali jedną służkę, która próbowała uspokoić małą Daenę i drugą dziewczynę, która stała na balkonie, rozdrapując sobie twarz.

– Bogowie, bogowie...

– Co się stało? – zapytał Daron, idąc w jej stronę szybkim krokiem.

Dziewczyna nie była mu jednak w stanie odpowiedzieć, więc wyminął ją, a Aemma podążyła śladem brata. Razem wyszli na taras, razem spojrzeli w dół i razem osłupieli.

Nieruchomy Anders był właśnie kładziony na nosze. Grupa ludzi, w tym ojciec i ciotka Alysanne, otaczała nieprzytomną matkę. Aemma poczuła, jak dech zamiera jej w piersi i wydała z siebie dziwny pisk. Daron jedynie zaklął. Gdy ojciec podniósł głowę i ich zobaczył, jedynie zawołał:

– Daron, Aemma, pilnujcie Nymerii. Wracajcie do siebie!

Zanim Daron wprowadził ją z powrotem do komnaty, Aemma zdążyła zobaczyć jak ojciec ostrożnie pomaga ułożyć matkę na noszach, a następnie chwyta za ich jedną część, uprzedzając jednego ze strażników. Ojciec odwrócił się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na Andersa, po czym zniknął jej z oczu.

Gdy znów znaleźli się w jadalni, Aemma objęła wzrokiem puste krzesła. Stojąc tu, w bezpieczeństwie wnętrza pałacu, to co działo się tam na zewnątrz zdawało się być nierzeczywiste. Jak do tego mogło dojść?, pytała samą siebie. Jak? Zza drzwiami prowadzącymi na korytarz usłyszeli przyciszony, wściekły głos ich starej opiekunki, lady Belandry.

– Ty głupia, głupia dziewczyno, jak mogłaś do tego dopuścić?!

– Ja... ja nie wiem...

Usłyszeli ciężkie uderzenie laski o ziemię.

– Będziesz miała szczęście, jeśli książę nie zetnie ci głowy! Zostawić małe dziecko w otwartych drzwiach balkonowych!

– Odeszłam tylko na sekundę! Elisa nie wzięła z krzesełka pluszaka księżniczki Daeny i słyszałam, jak ta zaczęła płakać na korytarzu...

– I po coś wtykała nos nie w swoje sprawy?!

Daron w końcu podszedł do drzwi i otworzył je na oścież, ukazując oczom Aemmy starszą kobietę górującą nad wystraszoną dziewczyną. Choć Aemma czuła do niej trochę współczucia, jakaś część jej szeptała, że sobie na to zasłużyła. Gdyby teraz ojciec był obok niej pewnie księżniczka prosiłaby go, by pozbył się służącej, zabił ją, wygnał, cokolwiek, byleby zapłaciła za to, co zrobiła... Ale z drugiej strony, czy to w jakikolwiek sposób pomogłoby matce i ich bratu? Czy przywróciłoby im zdrowie? Po twarzy brata widziała, że w jego głowie krążyły pewnie podobne myśli, dlatego jego słowa, które wypowiedział do starej opiekunki, niezbyt ją zaskoczyły.

– Wystarczy, lady Belandro. Karcenie tej dziewczyny nic nie zmieni. – Zwrócił się do służącej. – Idź do swojej izby. Potem moja pani matka... lub pan ojciec zdecyduje, co się z tobą stanie.

Widać było, że zapłakana dziewczyna boi się powiedzieć cokolwiek więcej. Skłoniła się jedynie i odeszła ze spuszczoną głową, a gdy zniknęła im z oczu, Aemma znów spojrzała na lady Belandrę.

– Gdzie jest Nymeria? Mamy się nią zająć.

– Kazałam jej służącym wyprowadzić ją i tego jej kundla na zewnątrz. Mają im pozwolić wybiegać się do upadłego.

Aemma kiwnęła głową, myśląc, że to najsensowniejsze rozwiązanie. W oddali usłyszeli nagle odległy krzyk, a ona ze strachem uświadomiła sobie, że to ich matka. Wymieniła niespokojne spojrzenia z Daronem. Starsza kobieta musiała zobaczyć ich strach, bo odezwała się pewnym głosem.

– Nie bójcie się o matkę. Zobaczycie, ta kobieta jeszcze przeżyje nas wszystkich. Dała sobie radę w niewoli u Uzurpatora, da sobie więc radę przy porodzie.

Zmusiła się do uśmiechu i pokiwała głową. Tak, pomyślała. Na pewno tak. Jej brat przejechał włosy palcami i odetchnął głośno.

– Ja na razie wracam do Ari i chłopców. Aems, idziesz ze mną?

– Pewnie.

Przeszli razem korytarzami Wodnych Ogrodów, w milczeniu mijając podenerwowanych służących, którzy powoli wracali do swoich zajęć. Gdy z oddali usłyszeli kolejny krzyk matki, Aemma zacisnęła zęby i złapała Darona za rękę, a on obiął ją lekko ramieniem.

Kiedy weszli do komnat zajmowanych przez Darona i jego żonę, Aemma spróbowała się rozluźnić. Zza drzwi dobiegło ich ciche płakanie dzieci, a po chwili z pokoju obok wyszła Arianne Yrynwood, która spojrzała na nich z niepokojem.

– Bogowie, Daron, słyszałam od służby co się stało... – powiedziała zmartwionym głosem.

Aemma zobaczyła, jak ramiona jej brata lekko opadają.

– To wszystko stało się bardzo szybko, Ari. Ale gdybym został w jadalni z Andersem i Daeną chwilę dłużej...

– Nie obwiniaj się – przerwała mu cicho Aemma i potarła ramiona. – Nikt nie mógł tego przewidzieć.

Daron nie wyglądał na przekonanego i Arianne podeszła, by go przytulić.

– Będzie dobrze – szepnęła, gładząc jego plecy.

Widząc ich, Aemmie zrobiło się nieco lżej na sercu. Kiedy ich wuj, dobry król Daeron, uporał się z rebelią swoich bękarcich braci, Arianne była jedną ze wziętych przez koronę zakładniczek. Jednak częściowo przez to, że była jedyną dornijską zakładniczką, bo z dornijskich lordów tylko jej ojciec poparł Uzurpatora, i częściowo przez wpływy królowej i rodziców Aemmy, król Daeron zgodził się, by zamiast spędzać ten czas w stolicy, zrobiła to w Słonecznej Włóczni. Ari i Daron szybko zbliżyli się do siebie, a po tym, gdy osiągnęli pełnoletność, wzięli ślub.

– Aemma, zostaniesz z nami? – zapytała Ari, gdy oderwała się od Darona. – Jeśli chcesz, możesz nam pomóc przy bliźniakach.

– Chętnie. – Uśmiechnęła się lekko. Jej bratankowie byli kochani i choć Lucifer czasem płakał jak potępiony, to Loreza była złotym dzieckiem.

– Zatem chodźmy do nich.

Jak się okazało, był to dobry pomysł, bo pomoc przy dzieciach trochę ją uspokoiła i pomogła jej się skupić na czymś innym. Potem dołączyła do nich Nymeria, która była wyraźnie zdyszana, a jedna ze służących przyniosła małą Daenę.

– Czy wiadomo już co z naszym bratem i matką? – zapytał Daron, gdy dziewczyna wyprostowała się.

– Wiem jedynie, że stan księcia Andersa jest stabilny – powiedziała niepewnie. – A co do księżnej... Ponoć to wszystko jeszcze długo potrwa.

– Nie kłopocz książęcych dzieci – dobiegł ich ostry głos lady Belandry, która weszła do środka zdecydowanym krokiem. – Idź już.

Dziewczyna szybko odeszła. Słowa starej kobiety obudziły nadzieję w sercu Aemmy. Dzięki bogom, to koniec.

– Mów, lady Belandro – powiedział szybko Daron, wstając na nogi. – Czy z naszą matką wszystko w porządku?

– Tego nie mogę wam obiecać. – Pokręciła głową. – Ale właśnie urodził się wasz nowy brat. Teraz maestrzy czekają na przyjście na świat drugiego dziecka.

– Drugiego? – Aemma rozszerzyła oczy.

– Tak, drugiego. Wasza matka ma bliźniaki.

Choć w innych okolicznościach Aemma byłaby zachwycona taką wizją, teraz czuła niepokój. Matka była silną kobietą i przeżyła już wcześniej pięć porodów, ale jednocześnie żaden z nich nie był tak dramatyczny jak ten.

– To nie wszystko. – Lady Belandra przeczyściła gardło. – Wasz ojciec chce, byście wrócili do Słonecznej Włóczni i tam zaczekali na ich powrót. Nie chce, byście słyszeli, że nie wszystko idzie tak łatwo.

Aemma spojrzała na Darona, który zacisnął zęby.

– Nie chcemy zostawiać matki i brata – powiedział w końcu.

Widziała, że kobieta nie była zachwycona jego odpowiedzią.

– W żaden sposób nie pomożecie swojej matce i bratu zostając tutaj i zamartwiając się wszystkim na bieżąco. Najlepiej zrobicie, jak po prostu posłuchacie się ojca.

Aemma spojrzała na Darona, a gdy ten kiwnął głową, ona odwróciła się do ich starej opiekunki.

– Zostajemy.

Słysząc to kobieta pokręciła głową, ale nie wyglądała na zaskoczoną. Wtedy z dala usłyszeli kolejny wrzask matki, a Aemma zacisnęła zęby.

Kolejne godziny mijały im bardzo powoli. Aemma pomogła Daronowi i jego żonie przy ich bliźniakach, asystując przy ich karmieniu i usypianiu, a następnie siedziała i przeglądała kolejne książki, nawet nie próbując skupiać się na słowach. Nymeria wyszła popływać w basenach, a Daena została zabrana do swojego pokoiku. Co paręnaście minut słyszeli albo pokrzykiwania służby, albo krzyki matki, ale oprócz wymieniania między sobą spojrzeń, żadne ich nie komentowało.

Gdy zbliżał się już wieczór, Aemma czuła, jak stres z całego dnia naciska na nią bardziej niż dokąd. Stojąc na balkonie, w milczeniu podziwiała baseny, fontanny i roślinność Wodnych Ogrodów, miejsca, które dla ich rodziny zawsze było rajem, a które dzisiaj po raz pierwszy zdawało się być przerażające.

– Aemma?

Zwróciła się do brata, który stał w drzwiach. Jego ciemne włosy były bardziej zmierzchwione niż zwykle, a twarz zdawała się być bardzo zmęczona.

– Tak?

– Chyba już się skończyło. Od dłuższego czasu nie słyszę matki.

Przez chwilę wstrzymała oddech. Fakt, gdy na to zwróciła uwagę, faktycznie było już cicho. Odetchnęła głęboko, czując jak zaczyna się odprężać. Dzięki bogom.

– Idziemy? – zapytała, wchodząc do komnaty.

– Tak, chodźmy.

Gdy tym razem szli korytarzami Wodnych Ogrodów, Aemma zwróciła uwagę na nienaturalną ciszę, która panowała wokół nich. Nie widzieli służby, a strażnicy stali w milczeniu. Owszem, ich pałac był zawsze cichym i spokojnym miejscem, lecz teraz zdawało się to trochę podejrzane. Kiedy zbliżyli się jeszcze bardziej do komnat, gdzie rodziła ich matka, Daron w końcu się odezwał:

– Cholera, dlaczego tu jest tak cicho?

– Matka pewnie potrzebuje spokoju – szepnęła Aemma. – Może zasnęła i ojciec...

Zamilkła jednak, gdy minęły ich akuszerki niosące stos zakrwawionych prześcieradeł. Myślała, że za chwilę zza rogu wyjdą kolejne, ze świeżymi, lecz nikt się nie pojawił. Aemma poczuła gulę podchodzącą do gardła, a nogi niemal się pod nią ugięły i Daron musiał ją podtrzymać ramieniem.

– Daron...

– Wszystko będzie w porządku, Aems – powiedział, mocno ją obejmując. – Wszystko będzie w porządku...

Jeśli tak, to dlaczego nie słyszeli matki? Dlaczego nikt do nich nie przyszedł z wieściami? Aemma spojrzała na Darona, który patrzył przed siebie z zacięciem. Nie musieli nic do siebie mówić. Ruszyli w stronę pokoju z uchylonymi drzwiami i przystanęli na tyle blisko, usłyszeć głosy w środku.

– Zróbcie jeszcze coś! – mówił gorączkowo ojciec. – Daenerys? Nie, słońce, nie, zostań ze mną... Daenerys?!

– Książę – zaczął niepewnie maester Myles. – Będę szczery: sytuacja jest dramatyczna. Kobieta nie ma już sił i niedługo umrze, a drugie dziecko się zaklinowało. Jest duża szansa, że nie przeżyje. – Przeczyścił gardło. – Ale może gdybym teraz rozciął brzuch matki, dałbym radę je jeszcze uratować.

Aemma zakryła usta dłonią. Nie, nie, nie, oni nie mogą... Nie...

– Nie! Nigdy! – W głosie ojca słyszała dziki obłęd. – Ratujcie ją! Ratujcie moją Daenerys!

– Ale książę, to może się nie udać...

– Zrobicie to! Za wszelką cenę!

– Panie, wybacz, ale nie rozumiesz...

– To ty nie rozumiesz, szczurze! Słowo więcej, a zabiję!

Choć słowa ojca były wstrząsające, nagły płaczliwy głos matki był jeszcze gorszy. Aemma nigdy nie była na polowaniu, ale myślała, że właśnie tak brzmi zarzynane zwierzę.

– Ja... chcę... żyyyć!

Nie wiedziała, co dla maestra było bardziej przekonujące – groźby ojca czy wycie matki – ale ostatecznie usłyszeli następujące po sobie polecenia. Ich matka dostała ogromną porcję mleka makowego, niemal zabójczą, a gdy odpłynęła, dziecko przyszło na świat. Ich martwa siostra, Naeriah. Aemma jej nie widziała, żadne z nich nie widziało. Ojciec im zabronił. Dopiero na pogrzebie była w stanie dostrzec małe zawiniątko na stosie, a gdy ojciec podpalił drewno, szybko zostało ono ukryte przez płomienie i dym. Patrzenie na to było dziwnie kojące, nawet jeśli piekły ją oczy. Jesteśmy w końcu w połowie Targaryenami, pomyślała. I po śmierci nas wszystkich będzie czekał ogień.

Trzy osoby nie pojawiły się na pogrzebie. Ich najmłodszy brat spał w swojej kołysce, błogo nieświadomy losu swojej bliźniaczki. Anders ciągle był nieprzytomny, a matka... matka nadal się nie obudziła.

* * *

Maron Martell w milczeniu siedział obok łóżka żony, czekając aż się obudzi.

Chcąc nie chcąc, przed oczami widział obrazy sprzed wielu lat, gdy dopiero co odzyskał Daenerys po skończonej rebelii Blackfyre'a, jednak miał wrażenie, że to co się działo teraz, było o wiele gorsze. Teraz to on był w końcu odpowiedzialny za jej stan.

Potarł włosy ręką i odetchnął. Próbował przekonywać się, że jego Daenerys jest silna, że przeżyła już gorsze rzeczy, że się niedługo obudzi... jednak nawet ta wizja napawała go niepokojem, bo jak niby będzie musiał jej przekazać te wieści? Że nadal nie wiedzą, co z Andersem, że... że stracili jedno z bliźniąt? Że z małej Naeriah został już tylko popiół?

Usłyszał, jak ktoś wchodzi do pokoju. Gdy zerknął przez ramię, zobaczył, że to maester Myles, który przeprowadzał poród Daenerys. Maron od razu mocniej zacisnął pięści. Po tym co wczoraj ten człowiek proponował, by zrobić jego żonie, nie chciał już go widzieć na oczy. Tacy są po prostu maestrzy, próbował się przekonać. Bez uczuć. Nie mogą się użalać nad każdym.

– Mówiłeś, że dzisiaj się obudzi – powiedział sucho.

Maester odchrząknął.

– Biorąc od uwagę dawkę makowego mleka, którą dałem księżnej, to tak, powinna się dzisiaj obudzić.

– Powinna? – powtórzył Maron, nie wierząc własnym uszom.

– Przy tego typu przypadkach nic nie jest pewne. – Tym razem jego głos nie był już tak butny jak wcześniej.

Maron poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w dłoń niemal do krwi. Chciał jeszcze coś powiedzieć, wyjaśnić temu człowiekowi, co go spotka, jeśli Daenerys coś się stanie, ale wtedy usłyszał cichy dźwięk i natychmiast spojrzał w stronę leżącej żony.

Daenerys miała otworzone oczy.

– Daenerys? – Od razu nachylił się do przodu, by mogła widzieć jego twarz. – Słońce?

Nie wiedział do końca, czego się spodziewał, ale na pewno nie zobaczenia na własne oczy, jak Daenerys najpierw mruga zagubiona, a następnie otwiera usta, jakby chciała wziąć wziąć głęboki wdech, lecz nie może. Zagubienie na jej twarzy zostało nagle zastąpione przez panikę, a potem przez ból, kiedy usta uformowały jej się do niemego krzyku.

– Daenerys – powtórzył do razu, sam czując, jak na nowo ogarnia go panika. Nie, nie, nie, tylko nie znowu to. – Daenerys, słońce, oddychaj...

Maron szybko zrozumiał, że bogowie nie nasycili się jeszcze koszmarem, jaki teraz przeżywał.

Nie wystarczył im wypadek Andersa. Nie wystarczyło im życie małej Naeriah. Teraz jeszcze chcieli ponownie spróbować ukraść życie Daenerys.

– Zróbże coś! – powiedział, bezsilnie patrząc na wykrzywioną z bólu twarz żony. Po tym, jak odpłynęła przy porodzie, miał nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczy jej w takim stanie, ale bogowie mieli inny plan.

Maester szybkim krokiem podszedł do łóżka, gdzie Daenerys wiła się w konwulsjach i odchylił jej głowę do tyłu, a następnie siłą wlał jej do gardła mleko makowe. Gdy Maron na chwilę oderwał wzrok od swojej żony, zobaczył, że mężczyzna jest bardzo nerwowy. Tymczasem Daenerys w końcu jęknęła cicho i jej oczy zniknęły w głębi czaszki, a ręka, która dotychczas ściskała jego ramię, opadła na bok. Dłoń Marona natychmiast powędrowała do jej twarzy, a serce łomotało mu jak szalone.

– Co jej jest? – zapytał, czując jak niepokój ogarnia go coraz bardziej. – Dlaczego to się jeszcze nie kończy? – Wczoraj miał być koniec. Wczoraj miała już przestać cierpieć.

Maester wykręcał palce.

– Być może w brzuchu księżnej zostały jakieś fragmenty martwego dziecka, w Cytadeli są księgi mówiące o tym, że może to wywołać zatrucie organizmu matki...

Dość. Miał już dość tego człowieka, tego pożal się bogowie maestra, który zdawał się wręcz nie pomagać, a sabotować wszelkie wysiłki, by utrzymać Daenerys przy życiu.

– To dlaczego do siedmiu piekieł nie zadbałeś o to, by tak się nie stało?!

– Książę, to nie jest takie proste...

– Nie obchodzi mnie to! Dopóki jesteś maestrem w moim domu masz ją leczyć tak długo i dobrze jak się da! Jeśli usłyszę od ciebie jeszcze jedną wymówkę, będziesz miał szczęście, jeśli pozwolę ci umrzeć!

Widział, że mężczyzna pobladł, ale na szczęście zagryzł zęby i już nic nie mówił. Maron czuł zaś jak buzuje w nim gniew. Gniew na tego maestra, na służbę, która dopuściła się zaniedbań i w końcu gniew na samego siebie, że nie był w stanie nic zrobić.

Nie, pomyślał nagle, patrząc na maestra Mylesa. Mogę.

– Zwalniam cię ze swojej służby – powiedział oschłym głosem, starając się powstrzymać drżenie.

Mężczyzna drgnął i zamarł. Maron zobaczył, jak rozchyla usta.

– Książę?

Maron cofnął się w stronę drzwi, patrząc na wstronę nieruchomej Daenerys. To dla ciebie, słońce.

– Nie ufam ci już dłużej z opieką nad moją żoną. Nie chciałeś walczyć o jej życie, więc nie ma dla ciebie miejsca w moim domu ani w Dorne.

Maester w końcu wybudził się z osłupienia i zrobił się nieco czerwony na twarzy.

– Służę w Dorne od ponad dwudziestu lat...

– A kolejne dwadzieścia spędzisz na Murze, jeśli nie będziesz trzymał języka za zębami. – Podniósł głos. – Moja decyzja jest ostateczna. Masz opuścić Wodne Ogrody przed upływem jednego dnia.

Jego były maester znów otworzył usta, jednak zamknął je przed wypowiedzieniem choć jednego słowa i skłoniwszy się w jego stronę, wyszedł z komnaty. Maron odprowadził go wzrokiem, a następnie spojrzał jeszcze raz na Daenerys.

– Znajdę kogoś, kto cię wyleczy, słońce – szepnął, sam do siebie. – Obiecuję.

Gdy wyszedł z komnaty, zwrócił się do strażników.

– Powiadomcie pomocników maestra Gyrmana, że jeśli nie są mu koniecznie potrzebni, przynajmniej dwóch ma natychmiast przyjść do tej komnaty, by zajmować się księżną Daenerys. Jeśli coś jej się stanie, będą odpowiadali za to przede mną. Zrozumiano?

– Tak jest.

Ich zapewnienie niezbyt go uspokoiło, ale musiał na chwilę wyjść z tej komnaty, która zdawała się go dusić niczym ręce Nieznajomego. Rozejrzał się po pustym korytarzu i ruszył w końcu w stronę pokoju, w którym znajdowała się inna osoba, potrzebująca go w tym momencie. Mały Anders. Ciągle pamiętał, jak bardzo ciążyło mu jego bezwładne ciało i to nie z powodu wagi. Myśl, że mogli stracić i jego, po tym, jak stracili Naeriah...

Zagryzł zęby. Nie, nie myśl o tym. Nie teraz. Dlatego gdy doszedł do komnaty, w której leżał Anders, bez słowa minął strażników i nie myśląc zbyt wiele, otworzył drzwi, a gdy wszedł, zobaczył Alysanne. Siostra Daenerys siedziała przy Andersie i widząc go, uśmiechnęła się lekko. Maron w milczeniu zbliżył się do nich, szukając na twarzy Andersa jakiegoś śladu bólu, lecz na szczęście nic nie znalazł.

– Co z nim? – zapytał cicho, pochylając się nad synkiem i gładząc jego włosy.

– Śpi – szepnęła Alysanne. – Maester Gyrman podał mu mleko makowe na złagodzenie bólu. Powiedział, że teraz wszystko zależy od bogów.

Od bogów, pomyślał znużony. Wszystko co wczoraj się stało, zależy teraz od bogów. Pewnie dlatego czuł się taki bezsilny. Spojrzał na swoją dobrą siostrę i sam zadał sobie pytanie, jakim cudem Alysanne potrafi być na tę myśl tak spokojna. Niektórzy chyba mają po prostu ten dar.

– Maester Gyrman będzie się teraz opiekował również Daenerys – przekazał jej. – Pozbawiłem Maestra Mylesa tej funkcji. Ma jak najszybciej wrócić do Starego Miasta.

Alysanne pokiwała głową, a następnie ostrożnie wstała z łóżka Andersa.

– Co z Daenerys? – zapytała, odchodząc w stronę drzwi.

Maron zacisnął zęby, czując jak ciężar tego, co widział, znów przyciska go do ziemi.

– Nie jest z nią dobrze. – Jego głos brzmiał głucho. – Co prawda na chwilę się wybudziła, ale... Nie widziałaś tego, Alysanne. Ona tak cierpiała, a ja... nie mogłem nic na to poradzić.

– To nie jest twoja wina, Maronie. – Alysanne dotknęła jego ramienia. – Rozumiem, że ciężko tak mówić, ale staraj się nie rracić wiary. To dopiero dzień po porodzie. Jestem pewna, że już za krótki czas Daenerys poczuje się lepiej.

Czuł gulę w gardle, kiedy kiwał głową. Ale być może Alysanne miała rację? Być może musiał po prostu czekać?

– Chciałbym w to wierzyć, Alysanne. Naprawdę chciałbym.

Młodsza siostra Daenerys uśmiechnęła się smutno.

– Mi też jest ciężko się z tym wszystkim pogodzić. Sama myśl, że mogłabym ją stracić, po tym wszystkim, co razem przeszłyśmy... – Zacisnęła oczy i po chwili odetchnęła, a następnie otarła łzy. – Ale staram się pamiętać, że Daenerys jest silna. Że nie da się nawet Nieznajomemu.

Maron pokiwał głową, niezdolny do wypowiedzienia jakichkolwiek słów. Ma rację, pomyślał. Daenerys jest silna. Przeżyła wojnę, przeżyje i to. Na pewno tak będzie, na pewno.

Postanowił, że naprawdę spróbuje w to uwierzyć. I starał się, naprawdę mocno się starał. Siedział przy niej, czytał jej cichym głowem, przemywał jej twarz i czesał włosy, i czekał. Przede wszystkim czekał na to, aż się obudzi, aż otworzy oczy, uśmiechnie się, wstanie z łóżka. Wróci do niego, do ich rodziny. Jednak to nadal nie następowało, mimo że mijały kolejne dni i noce od tamtego dnia, gdy wszystko poszło nie tak.

Gdy jednak tego jednego dnia nadal nie było poprawy, nie był w stanie dłużej wytrzymać. Poczuł, jak uchodzi z niego determinacja i adrenalina, że zostają zastąpione przez rezygnację i poczucie porażki. Bo czy cokolwiek z tego co zrobił coś dało Daenerys? Czy w ogóle był sens się dalej starać? Dlatego gdy jego oczy napotkały pełen dzban wina w jego komnacie, nie wahał się po niego sięgnąć. Nalał sobie kielich do pełna i pił dużymi łykami, aż do dna, aż trunek spływał mu kącikiem ust, by zamoczyć brodę i ubranie.

O tak, alkohol był naturalnym rozwiązaniem, sprzymierzeńcem. Pozwalał zapomnieć o bólu i rozpaczy, choć na moment. Więc pił i pił, nie zważając na głosy służby, nie zauważając nawet jak przynoszą mu jedzenie. Od czasu do czasu coś oczywiście zjadł, ale nie za dużo. Wszystko smakowało jak popiół i jedyne co lekko przechodziło przez gardło, to było wino.

Czasem ci, co przychodzili, byli wyjątkowo irytujący: raz, gdy leżał w półśnie, ktoś go szarpał za ramię, pytając „Tato? Żyjesz?", drugi raz męski, młody głos wytykał mu, że nic nie robi poza piciem, że o nic nie dba. Gdyby miał więcej siły, zaśmiałby się temu człowiekowi w twarz. Jak to o nic nie dbał? Dbał przecież o Daenerys.

Oni nie rozumieją, pomyślał, drżącą ręką nalewając sobie kolejny kielich.. Siedział na pufie na podłodze, czując jak znów ogarnia go sen, jednak łoże było za daleko, by nawet próbował do niego dojść. Nie rozumieją co to znaczy stracić swoje słońce.

Usłyszał skrzypienie drzwi. Skrzywił się, przygotowując się na kolejną denerwującą wizytę. Czy oni naprawdę nie mogą zostawić mnie w spokoju? Nagle jednak zobaczył coś, co było najpiękniejszym widokiem na świecie. Sylwetkę kobiety w otwartych drzwiach. Jej długie, srebrne włosy spływały falami na jej plecy, a fioletowe oczy – musiały być fioletowe, po prostu musiały, był w stanie to określić nawet w tym stanie – patrzyły na niego z troską.

– Daenerys? – Jej imię zabrzmiało nieco sepleniąco w jego ustach, ale miał nadzieję, że mu to wybaczy, w końcu miała dobre serce...

Jednak gdy podeszła bliżej, coś przestało mu pasować. Być może to była po prostu kwestia jego wzroku, ale Daenerys wyglądała podejrzanie młodo, o wiele za młodo. Poza tym jej włosy były nieco za długie, a w oczach... W oczach widział strach, a to się kompletnie nie zgadzało. Przecież jego Daenerys nigdy się go nie bała, nigdy nie miała do tego powodu.

– To ja, ojcze. Aemma.

Aemma. Zamrugał. Tak, teraz ją poznawał. Przez chwilę poczuł ból w sercu, że pomylił ją z kimkolwiek innym, jego smoczątko, jego pierwszą córkę, lecz potem ten ból został przytłumiony przez inny, mocniejszy. Bo czy pomylenie jej imienia było porównywalne z tym, że mógł stracić Daenerys?

– Aemma – szepnął, krzywiąc się. Aemma, Aemma, moje smoczątko. – Powinnaś.... Spać.

– Zaraz pójdę, ale najpierw pomogę ci, ojcze. Tylko powoli.

W strasznie powolnym tempie, przesuwając nogę za nogą i wspierając się na ramieniu swojej córki, przeszedł przez komnatę w stronę łóżka. Gdy opadł na materac, zamrugał. To nie powinno tak wyglądać, Aemma nie powinna widzieć go w tym stanie, żadne z jego dzieci nie powinno, wiedział o tym, ale teraz... teraz był za słaby, by się tym przejmować. Sięgnął natomiast w stronę stolika nocnego, gdzie powinien stać pełen kielich.

– Wino – powiedział, choć oczy mu się kleiły.

– Myślę, że wypiłeś już wystarczająco dużo, ojcze.

Nie, pomyślał. Nigdy nie wystarczająco dużo, by zapomnieć. Nigdy. Zanim zdążył zasnąć, usłyszał jeszcze cichy, nieco drżący głos Aemmy.

– Proszę, ojcze, tato, wróć do siebie. Proszę.

Nie zdążył jednak na to odpowiedzieć, nie potrafiłby też pewnie tego zrobić.

Śpiąc, śnił o lepszych dniach, lepszych czasach. Nie było tam smutku i rozpaczy, jedynie radość i szczęście. Była tam też Daenerys. Zdrowa, uśmiechnięta Daenerys. Słyszał jej głos, czuł jej dotyk, jednak nawet w śnie to było za mało, bo czuł, że czegoś mu brakowało, że coś umykało...

Gdy otworzył oczy, oślepiła go struga światła, która padała na jego twarz. Stęknął i obrócił głowę, by od niego uciec, lecz nic to nie dało, bo po zmianie pozycji poczuł nagły, ostry ból w czaszce. Pod kołdrą zaczynało mu się robić za gorąco, więc spróbował się odkryć, ale jego kończyny były bezwładne. Klnąc w myślach mimo wszystko spróbował się podnieść, został jednak powstrzymany przez delikatną dłoń.

– Powoli, Maronie – szepnęła Alysanne, pomagając mu położyć się na nowo, tym razem w wygodniejszej pozycji. – Prawie nic nie jadłeś, jesteś wyczerpany.

– Bzdura. – Spróbował unieść rękę, by potrzeć czoło, lecz nie dał rady. – Dzień postu jeszcze nikogo nie osłabił.

Zapadła chwila milczenia i dopiero wtedy Alysanne odezwała się niemal przepraszającym głosem.

– Ale tydzień już tak, dobry bracie.

Tydzień? Jak mógł już minąć tydzień? Odetchnął i spróbował uporządkować bałagan, który miał w głowie, ale było to tak ciężkie, strasznie ciężkie, szczególnie gdy jego umysł był nadal zamroczony alkoholem i brakiem odpoczynku. W każdej innej sytuacji mógłby liczyć na wsparcie Daenerys, ale teraz jej tutaj nie było.

I mógł jej już nie odzyskać.

Dopiero gdy poczuł smak krwi w ustach, uświadomił sobie, że zagryzł język do krwi. Zwolnił zęby i choć czuł dyskomfort, starał się skupić na tym uczuciu bólu, by nie pozwolić sobie na dalsze odpłynięcie.

– Co z dziećmi?

– Anders się obudził.

Maron poczuł, jak przyspiesza mu serce.

– Naprawdę?

Obudził się, pomyślał. Obudził się...

A mnie przy nim nie było.

– Dwa dni temu. – Na chwilę zamilkła. – Już nigdy nie będzie chodzić, ale będzie żyć.

Nie będzie chodzić... Nigdy... Jedna jego część chciała znów się odciąć od wszystkiego po usłyszeniu tej wiadomości. Ale druga... Będzie żyć, pomyślał z nadzieją. Dzięki bogom, będzie żyć.

– A... – Przełknął ślinę. – Pozostałe?

– Daron i Aemma są bardzo dzielni, mają wszystko pod kontrolą. – Głos Aly był cichy, kojący. – Nymeria zadaje pytania, ale też jest odważna. Z Daeną i waszym najmłodszym synem też wszystko jest w porządku.

Alysanne nadal coś mówiła, ale jego myśli pozostały przy kimś innym. Przy jego najmłodszy synie. Jakaś część niego chciała się cieszyć z niego tak jak z pozostałych dzieci, chciała przeżywać każdy jego uśmiech i moment, jakby to było ich pierwsze dziecko, a inna... ta zła, wiedział, że to ta zła, ta, którą musiał ukryć, schować głęboko w sobie, ta część chciałaby, by tego dziecka w ogóle nie było. By zniknęło, a najlepiej, by w ogóle nie istniało. Bez niego nie byłoby tego problemu, bez niego miałby przy sobie Daenerys, a teraz... teraz był sam.

I obawiał się, że tak już zostanie.

* * *

Minął już ponad tydzień od wypadku Andersa i porodu, po którym matka straciła kontakt ze światem, i Aemma nie pamiętała tak chaotycznych dni. Tak chaotycznych i tak strasznych. Zacisnęła zęby, przypominając sobie to, w jakim stanie zastała wczoraj ojca. W nocy przed zaśnięciem myślała jedynie o tym, jak bardzo nie przypominał sam siebie. W jej oczach ojciec zawsze był kimś wielkim i silnym, a jednocześnie dobrym i czułym, jednak wczoraj... Wczoraj wyglądał, jakby wszystko straciło sens i nic się już nie liczyło. To tylko chwilowe, pomyślała, czując ścisk w gardle. Po prostu musi minąć jeszcze trochę czasu. Matka wróci do zdrowia, a ojciec do nas i wszystko będzie w porządku.

Kiedy tylko służące pomogły jej się ubrać, ruszyła w stronę pokoi Darona. Przez ostatnie dni to właśnie brat był dla niej największym oparciem i miała nadzieję, że jej obecność pomaga i jemu. Przechodząc przez korytarze, widziała, że służba posyła w jej stronę przygnębione spojrzenia. Wiedziała, że duża część z nich nie osiągnęła jeszcze wieku dorosłego, gdy matka po raz pierwszy pozwoliła korzystać dzieciom z basenów w Wodnych Ogrodach, więc sami zaznali jej dobroci i na pewno ją doceniali. W końcu Aemma nie znała nikogo, kto miałby coś do zarzucenia matce jako księżnej Dorne.

Gdy dotarła do komnat Darona, strażnicy wpuścili ją bez słowa. Brat obrócił się w jej stronę i widziała, że ma cienie pod oczami. Ona sama spodziewała się, że nie wyglądała perfekcyjnie. Ostatnio sen przychodził jej z trudem.

– Jakieś dobre wieści? – zapytał, podchodząc bliżej.

Pokręciła głową.

– Ojcu się poprawiło?

– Jeszcze nie. Ciotka Alysanne była z nim rano, ale teraz czuwa przy matce. – Aemma naprawdę dziękowała bogom, że mogli z Daronem liczyć na wsparcie najmłodszej siostry ich matki. Nie potrafiła sobie wyobrazić tego, jakby sobie bez niej poradzili.

Daron pokiwał głową i między nimi zapadła cisza.

– Co robimy? – zapytała po chwili, siadając na pufie.

Daron chwilę myślał nad odpowiedzią, stojąc przy stole i podpierając się rękami o krzesło.

– Wracam do Słonecznej Włóczni razem z Ari i z bliźniakami – powiedział w końcu. – Zajmę się lordami ojca. On pewnie będzie potrzebował tygodnia czy dwóch, by dojść do siebie.

Aemma pokiwała głową, a następnie spojrzała na swoją suknię i nagle wpadła na pomysł.

– Gdy tam będziesz, wyślij tutaj dwór matki.

– Po co?

– Nie tylko lordami trzeba się zająć, ale i ich żonami i córkami, tymi wszystkimi, z którymi matka spędza czas – wyjaśniła. – Nie wiadomo o czym plotkują tam w ukryciu, a tylko nam brakuje, by jakiś nadprzeciętnie inteligentny lord wysłał ojcu kondolencje z powodu śmierci żony. – Ostatnie słowa brzmiały pusto w jej ustach.

Daron prychnął pod nosem i pokręcił głową.

– Zgoda, choć takiego to nawet nie będzie mi żal.

– Mi też.

Zapadła między nimi chwila ciszy. Aemma przygryzła wargę i spojrzała na brata, który patrzył przez okno. Wstała i podeszła do niego powoli, a gdy wyciągnęła ku niemu ręce, Daron odwrócił się do niej i przytulił ją.

– Wszystko będzie dobrze, prawda? – zapytała cicho.

– Tak. – Starał się, by jego głos był pewny. – Tak, na pewno.

Gdy później Aemma obserwowała, jak wieczorem Daron oddala się w towarzystwie grupki zbrojnych w stronę Słonecznej Włóczni, pomyślała, że jej brat nie przekonałby nawet małej Daeny czy ich najmłodszego brata w jego kołysce.

Na dwór matki musiała czekać zaledwie dzień – już następnego popołudnia nadzorowała służbę, która przygotowywała pokoje dla kilkunastu kobiet: żon, sióstr, czy córek lordów, którzy przysłali je do towarzystwa księżnej. Wieczorem natomiast obserwowała, jak one wszystkie wjeżdżają powozami do Wodnych Ogrodów, rozglądając się i komentując. Aemma wiedziała, że matka i ojciec nie zapraszali tu zbyt wiele poddanych, nie chcąc naruszać spokoju swojej prywatnej rezydencji, ale patrząc na to, że Ogrody teraz kojarzyły jej się z wielkim grobowcem pomyślała, że trochę życia w tym miejscu nikomu nie zaszkodzi.

Nie czuła się zbyt pewnie, stojąc sama przed nimi wszystkimi, ale i tak zmusiła się do przyjaznego uśmiechu i głosu:

– Witajcie, drogie panie. Mam nadzieję, że podróż była łatwa.

– Owszem, księżniczko. – Wysoka kobieta, lady Uller, skłoniła się przed nią. – Pozwól jednak, że pominę płytkie uprzejmości i od razu życzę tobie i twojemu rodowi wszystkiego dobrego w tych ciężkich czasach.

– Codziennie modlimy się o zdrowie księżnej Daenerys – dodała Loreza Blackmont. – Mamy nadzieję, że Jej Wysokość szybko dojdzie do zdrowia.

– Ja też. – Tym razem utrzymanie uśmiechu było jeszcze trudniejsze. Wykonała zapraszający gest. – Nie będę was przetrzymywać za długo. Proszę, rozgoście się w swoich komnatach.

Najstarsza córka lorda Wyla pokiwała głową.

– Doceniamy twoją gościnność, księżniczko, lecz by nie wyglądało to tak, że przyjechałyśmy do was z pustymi rękami, pozwól, że przekażemy ci jeszcze nasze prezenty.

Prezenty? Jakie prezenty? Obawiała się przez chwilę, że dwór jej matki zdecydował się na jakieś błyskotki, do których nie miała teraz głowy, ale na szczęście ich dary były o wiele lepiej pomyślane. Lady Uller wręczyła jej ręcznie haftowaną pościel w złote słońca Martellów, lady Blackmont ubranka dla ich najmłodszego brata, a siostry Qorgyle koszule nocne z lyseńskiego jedwabiu, dla niej i dla matki. Aemma podziękowała za wszystko serdecznie, a następnie odprowadziła wszystkie kobiety do przeznaczonych im pokoi, wesoło z nimi rozmawiając. W duchu miała nadzieję, że żadna nie zapyta o to, gdzie jest jej ojciec, ale najwyraźniej wolały to przemilczeć.

Tak wyglądała większość jej dni – najpierw pomagała przy Daenie i najmłodszym bracie, potem odwiedzała Andersa, a w popołudnie spędzała czas z dworem jej matki. Przed kolacją szła jeszcze z ciotką Alysanne pomodlić się do septu, a dopiero późnym wieczorem szła do matki. Raz odważyła się zrobić to wcześniej. Zerknęła wtedy przez drzwi do jej sypialni, ale widząc ojca, który siedział przy niej odwrócony plecami do drzwi, podbierając głowę rękami, nie chciała mu przeszkadzać.

Jednak nie zawsze wszystko przebiegało tak gładko, a w szczególności spotkania z dworem jej matki.

– Bardzo ładny haft, księżniczko – pochwaliła ją raz Arianne Uller, zerkając w jej stronę. – Ale... – Jej głos się zaciął. – Czy to smok?

Parę innych kobiet zerknęło w jej stronę, a Aemma przez chwilę poczuła się nieswojo.

– Tak. – Zmusiła się do beztroskiego głosu. – Smoczyca razem ze swoimi jajami. Prawda, że urocza?

– Bardzo – mruknęła Loreza Blackmont. – Mam nadzieję, że się nie obrazisz, księżniczko, ale nie chciałabyś być może przedstawić czegoś bliższego swojej rodzinie? Szczególnie w tych ciężkich chwilach?

O co im chodzi?

– Przecież to właśnie robię. – Na chwilę zastygła i zrozumiała. Cholera. Och, wczoraj zaczęłam haft z księżną Aliandrą, ale zapomniałam go ze sobą wziąć. Na pewno pokażę wam go następnym razem, drogie panie.

– Nie możemy się doczekać, księżniczko. – Lady Uller uśmiechnęła się szeroko.

Aemma również się uśmiechnęła i pomyślała, że będzie musiała zacząć wieczorem pracę nad tym haftem, by spełnić daną przed chwilą obietnicę.

Być może dopiero teraz damy dworu jej matki zaczęły się tak zachowywać, a być może dopiero teraz Aemma otworzyła oczy, ale nagle zauważyła, że choć potrafiła dostawać komplementy na temat swoich włosów czy sukni, te pochwały nigdy nie obejmowały valyriańskiej biżuterii, którą od czasu do czasu lubiła nosić – w końcu ojciec sprowadzał ją specjalnie dla niej z Wolnych Miast, szkoda by było, gdyby leżała nieużywana. Wręcz teraz mogłaby przysiąc, że smocze naszyjniki czy broszki były albo zupełnie ignorowane, albo zbierały krzywe spojrzenia. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z ciężkiej historii między rodami rodziców, jednak do tej pory to w ogóle na nią nie wpływało. Ale teraz...

– Lady Belandro, czy to możliwe, że niektórzy myślą, że jestem za mało... dornijska? – zapytała w końcu starą opiekunkę, gdy ta przyszła wieczorem do ich skrzydła. Aemma siedziała właśnie nad nowym haftem w swojej komnacie, otoczona jedwabiami i myryiskimi koronkami, w końcu pozwalając sobie na rozluźnienie.

Stara kobieta nie zdziwiła się za bardzo, słysząc jej pytanie.

– Powiedziałabym, że to nawet całkiem prawdopodobne, księżniczko.

– Ale dlaczego? Przecież noszę dornijskie nazwisko, znam naszą historię, wychowałam się tu. Czy naprawdę jakieś błyskotki mogą to podważyć?

– Według niektórych owszem. – Kobieta przytaknęła głową. – Mogą myśleć, że faworyzujesz ród matki ponad ród ojca... a w Dorne jest to bardzo niebezpieczne.

Przez chwilę przypomniała sobie o tych wszystkich strasznych historiach, które dotyczyły konfliktów między Dorne a Targaryenami i wzgrygnęła się.

– Ale moja matka nie kryje się ze swoją biżuterią i kolorami, i jakoś nikt tak na nią nie patrzy.

Kobieta pokręciła głową.

– To że nikt tego nie robi, nie znaczy, że zawsze tak było... albo że w niektórych miejscach tak nadal nie jest. Księżna Daenerys wielokrotnie dowiodła jednak wierności twojemu ojcu i Dorne, więc otwarte mówienie o jej obcości nie byłoby mile widziane... Jednak to czego twój ojciec lub jego ludzie nie mogą usłyszeć, to ich nie boli, więc nie pozbędziesz się wszystkich szeptów, a już na pewno nie myśli.

– Nie rozumiem. – Zmarszczyła brwi. – Przecież matka jest już żoną ojca z dwadzieścia lat. Jak ktokolwiek może twierdzić, że jest obca w Dorne?

Lady Belandra prychnęła.

– Wystarczy, że spojrzysz w lustro, księżniczko. Wiele naszych lordów potraktowało małżeństwo twoich rodziców jak fanaberię księcia Martella, któremu wymarzyła się żona o egzotycznej urodzie. Może gdyby twoja matka była damą z Lys czy Volantis przymróżyliby na to oko, ale ona jest Targaryenem. Niektórzy ciągle pamiętają podbój Młodego Smoka, a większość straciła wtedy jakiegoś krewnego. Wysokourodzeni oddali zakładników, by uniknąć gniewu smoka, ale my, prości ludzie, nie mieliśmy takiego szczęścia. Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić ile domów spłonęło, ile ludzi zginęło.

– To wszystko stało się prawie pięćdziesiąt lat temu – stwierdziła Aemma. – A ja mam oczy, pani. Widzę, że w Siedmiu Królestwach nie jest nam źle. To, co ojciec ustalił przed zgięciem kolan...

Zamilkła, widząc jak starsza kobieta kręci głową.

– Owszem, twój ojciec wynegocjował dla Dorne korzystne warunki, lecz to tak jakby posypać smoczą papryczkę szczyptą cukru. Tak, Martellowie wciąż są książętami a nie lordami, tak, Żelazny Tron sporadycznie nadzoruje nasze podatki, lecz to nie zmienia faktu, że straciliśmy coś, co kiedyś było dumą naszego narodu. Niepodległość od jarzma smoków. A tego nie zastąpią żadne zaszczyty na targaryeńskim dworze.

Zanim Aemma zdążyła odpowiedzieć starej służącej, do komnaty wbiegł służący.

– Księżniczko – powiedział, szybko się kłaniając. – Właśnie doszła do nas wiadomość od księcia Darona. Do Dorne przybył król Daeron wraz z królową.

Aemmę opłynęło poczucie ulgi. Bogowie, w końcu jakieś dobre wieści. Nie miała zbyt częstego kontaktu ze swoim królewskim wujem, lecz wiedziała, że matka często wymieniała listy z nim i z królową i zawsze dobrze wypowiadała się do swoim bracie, więc Aemma poczuła, że w końcu razem z Daronem będą mieli prawdziwego sprzymierzeńca.

– Każcie przekazać wiadomość mojej ciotce Alysanne – przekazała. – Gdy tu przyjadą, spotkam się z nimi przy wejściu do pałacu.

Tak jak się spodziewała, ciotce natychmiast poprawił się humor, gdy dowiedziała się o przyjeździe swojego brata, a jej uśmiech sprawił, że Aemma również stała się weselsza i ciężar ostatnich dni został choć trochę zniesiony.

Następnego dnia w bramie pojawił się powóz ciągnięty przez dwa stępaki o grubych nogach i silnych korpusach. Obok nich zastęp zbrojnych w czarno-czerwonych zbrojach i płaszczach dosiadał wysokie, dornijskie coursery, a na ich czele jechała dwójka rycerzy z Gwardii Królewskiej, którzy nieśli baner królewskiego rodu Targaryenów i jej brat, którego złoty płaszcz ze słońcem Martellów powiewał za jego plecami.

Kiedy powóz zatrzymał się przed wyjściem, służący otwarli jego drzwi i ze środka najpierw wyszła królowa Myriah, a potem król Daeron i Aemma uśmiechnęła się na ich widok. Ostatni raz widziała ich sześć lat temu, gdy w Królewskiej Przystani była świętowana dwusetna rocznica Podboju Aegona, a matka zabrała ją, Nymerię i Darona do stolicy. Choć teraz była już w stanie dostrzec siwiznę we włosach wuja, jego przyjazny uśmiech był taki, jaki go zapamiętała. Zaraz po tym, jak razem ze wszystkimi pozostałymi obecnymi skłoniła się przez nim i ciotką, król Daeron objął ją ciepło.

– Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale cieszę się, że znów was widzę – powiedział, gładząc ją lekko po ramieniu. – Mam nadzieję, wszystko dobrze się skończy.

– Ja też, Wasza Wysokość.

Król uśmiechnął się lekko, a następnie do Aemmy podeszła królowa.

– Ale urosłaś – powiedziała, przyglądając się jej uważnie, szeroko się uśmiechając. – Jak się cieszę, że znowu cię widzę, Aemmo.

Spuściwszy wzrok, Aemma uśmiechnęła się lekko.

– Dziękuję, Wasza...

– Jaka Wasza Wysokość, jesteś przecież córką Marona i Dany. Daeron, dlaczego sam tego nie zaproponowałeś, widzisz, że dziewczyna się krępuje.

Król zaśmiał się cicho.

– Wybacz, mój błąd. Oczywiście, gdy nie jesteśmy wśród dworu nie musicie do nas mówić tytułami, jak wam będzie wygodniej.

Aemma spojrzała na Darona, który uśmiechnął się do niej zachęcająco.

– Dobrze, wuju.

– Daeron!

Aemma zauważyła, jak król poszerza uśmiech, a następnie rozkłada ramiona.

– Aly!

Ich ciotka podeszła do nich szybkim krokiem, a zanim nawet zdążyła spróbować dygnąć, król Daeron przytulił ją mocno, jedną ręką przytrzymując jej głowę za kaptur, pod którym skrywała złote włosy.

– Jak się cieszę, że cię widzę, bracie. – Uśmiechnęła się szeroko, gdy odsunęła się do tyłu. – Nawet jeśli przy tak okropnych okolicznościach... zbyt długo się nie widzieliśmy.

– Sześć lat – potwierdził Daeron. – Gdy to wszystko się poprawi, będziemy musieli w trójkę nadrobić stracony czas.

W trójkę. Uwzględnia matkę. Aemma poczuła chwilową ulgę, że w końcu spotkała kogoś, kto wciąż ma szczerą nadzieję, że ich matce się polepszy, z drugiej strony jednak nie potrafiła pozbyć się strachu, że to wszystko jest złudne. Widząc jej minę, królowa Myriah uśmiechnęła się pocieszająco i pogłaskała ją po policzku.

– Uwierz, Aemmo, prędzej w Dorne spadnie śnieg, niż twoja matka się podda. Targaryenowie zawsze słynęli z uporu.

– Martellowie też – dodał król. – Nasza historia jest tego świetnym dowodem. – Skinął głową. – Chodźmy już. Chcę spotkać się z moją siostrą.

Aemma zacisnęła usta, ale razem z Daronem ruszyła pierwsza. Gdy weszli do komnaty, gdzie leżała matka, atmosfera znów zrobiła się cięższa. Aemma zdała sobie sprawę z tego, że znów szuka dowodów na to, że matka jeszcze żyje, przyglądając się jej klatce piersiowej, która unosiła się tak lekko, że było to niemal niezauważalne. Król Daeron podszedł w milczeniu do łóżka, a następnie ostrożnie przysiadł obok i delikatnie pogłaskał swoją siostrę po ręce.

– Witaj, Dany. Przyjechaliśmy do ciebie.

Kiedy matka nie dała reakcji, odwrócił się w ich stronę.

– Wiecie może, dlaczego jest aż tak otępiała?

– Mleko makowe i senniczka – stwierdził Daron. – Czasem się na chwilę budzi, ale jest wtedy tak ogarnięta bólem, że nic i nikogo nie poznaje, nawet nas i ojca.

– A gdzie on jest? – Królowa Myriah zmarszczyła brwi i podeszła bliżej matki.

– Tu. – Rozległ się ochrypnięty głos.

Aemma odwróciła się i spojrzała na ojca. Jego włosy były ułożone, zarost przycięty i już nie było od niego czuć winem, jednak pozostało to, czego Aemma nie lubiła najbardziej – puste spojrzenie, niemal martwe.

Spojrzenie ciotki złagodniało, a następnie Aemma zobaczyła, jak podchodzi do ich ojca i go obejmuje. Ojciec dopiero po chwili oddał gest, a gdy królowa się odsunęła, skłonił się lekko przed królem Daeronem.

– Wasza Wysokość.

– Maronie – przywitał go. – Miejmy nadzieję, że wszystko co złe minie.

Ojciec nic na to nie powiedział, tylko spojrzał w stronę matki, a król podążył jego śladem, by po chwili znów się do niego zwrócić.

– A gdzie jest wasz syn?

Aemma myślała przez chwilę, że ojciec nic nie powie, ale w końcu odezwał się pustym głosem.

– Jest razem z Daeną.

– Wybrałeś mu już imię? – zapytała królowa.

Znów musiała minąć dłuższa chwila, nim odpowiedział.

– Nie.

Nie wiedziała do końca, czego się spodziewała po swoim wuju, ale raczej nie pokręcenia głową i zachowania kompletnego spokoju.

– Nie może tak dłużej być – stwierdził, a następnie zwrócił się do służby. – Przynieście mojego siostrzeńca.

– Ja to zrobię, bracie – powiedziała ciotka Alysanne i lekko dygnęła. – Zaraz wracam.

I rzeczywiście, minęła zaledwie chwila, nim Aemma usłyszała cichy płacz swojego brata na korytarzu i uspokajający głos cioci. Gdy strażnicy otworzyli im drzwi, król wyszedł swojej siostrze naprzeciw i ostrożnie przejął dziecko zawinięte w koc. Królowa podeszła bliżej i pogłaskała jasną buzię niemowlaka, a król jeszcze chwilę milczał, najwidoczniej myśląc nad imieniem.

– Baelon – powiedział w końcu król Daeron. – Po zmarłym bliźniaku Daenerys. Bogowie nie dali mu poznać tego świata, ale dali tę szansę synowi jego siostry.

Gdy chciał oddać dziecko swojej siostrze, Aemma poczuła, jak jej serce przyspiesza, kiedy to jej ojciec wziął Baelona w swoje ramiona. Przez krótką chwilę była w stanie dostrzec w nim dawnego siebie, gdy patrzył na buzię ich najmłodszego brata, ale nawet to sprawiło, że się uśmiechnęła. W końcu ojciec podniósł wzrok na wuja, a następnie powiedział zachrypniętym głosem.

– Zabiorę go. Dawno nie widziałem też Daeny.

– Och, ona naprawdę go kocha, widać jak się śmieje na jego widok – powiedziała Alysanne. – Chodź, pójdę z tobą.

Ojciec pokiwał głową, a następnie spojrzał na chwilę w ich stronę. W jego oczach Aemma była w stanie dojrzeć żal i skruchę, i przez to sama się zasmuciła. Choć czuła się zraniona przez zachowanie ojca, nie chciała, by się zadręczał. To wszystko, co ich spotkało, było tak straszne, że nie dziwiła się, że złamało to i jego. Wiedziała, że kiedyś będą musieli poruszyć ten temat, by wszystko między sobą wyjaśnić, ale w głębi ducha miała nadzieję, że gdy to zrobią, matka wróci już do siebie.

Gdy ojciec i ciotka wyszli, wuj odprowadził ich wzrokiem, a następnie zwrócił się z powrotem do nich.

–Po przyjeździe spodziewałem się, że zastanę tu chaos, w szczególności po tym, co słyszałem o stanie waszego ojca. Ale po przyjeździe do Słonecznej Włóczni okazało się, że nie dość że wszystkie sprawy administracyjne i lordowskie były pod twoją kontrolą, Daronie, to jeszcze Aemma zajęła się dworem Dany.

Aemma przez chwilę poczuła się niezręcznie, nie wiedząc, co powiedzieć. Daron potarł włosy dłonią i odezwał się niepewnym głosem:

– Wiem, że to nie było dużo...

– Nonsens. Tu nie ma żadnego haczyka. Naprawdę dobrze sobie poradziliście – uspokoił ich król. – Gdy to wszystko się uspokoi, matka i ojciec będą z was dumni.

Aemma zagryzła wargę, spuszczając wzrok. O ile matka... Zacisnęła oczy, wbiła sobie paznokcie w dłoń. Nie, nie, nie.

– Rozmawiałem też z maestrami na temat stanu waszego brata – powiedział, sięgając po zwój papieru. – Po przeanalizowaniu jego sytuacji, pozwoliłem sobie wykonać projekt, który może pomóc mu być tak samodzielnym, jak to możliwe. Maestrzy przyznali, że może się to udać.

Aemma z zaciekawieniem spojrzała na kartkę, a Daron poszedł za jej śladem. Staranny rysunek przedstawiał fotel, który zamiast nóg miał dwa koła.

– Dzięki temu krzesłu Anders nie będzie musiał ciągle leżeć w łóżku, ani być noszony przez służących – wyjaśnił ich wuj. – Jego życie będzie odrobinę normalniejsze.

Jeśli to naprawdę byłoby możliwe, Aema pomyślała, że król Daeron nie mógł dać ich bratu większego daru. Ona sama nie sprzeciwiłaby się powrotowi do normalności, choć na moment.

Daron widząc jej minę, pogładził ją po ramieniu.

– Widzisz, Aems? Jeszcze wszystko wróci do normy, zobaczysz.

Aemma pokiwała głową i pomyślała, że zostało im tylko mieć nadzieję, że to faktycznie się spełni.

* * *

Po dwóch miesiącach od wypadku Andersa i śmierci Naeriah, życie większości zaczęło wracać do norny, a Alysanne nie do końca wiedziała, co o tym myśleć. Choć cieszyła się, widząc, że przykładowo dzieci Daenerys wróciły do swoich dawnych rutyn, to nie potrafiła zaakceptować tego, że wiązało się to z pogodzeniem ze stanem Daenerys, który ciągle był zły.

Taka jest jednak kolej rzeczy, pomyślała, w milczeniu przemywając twarz siostry po jej nakarmieniu. Daenerys mogła jeść, choć zdecydowanie nie robiła tego w odpowiednich ilościach, co skutkowało jej znacznym wychudzeniem. Dzięki bogom, przynajmniej jej ataki ustały, ale nadal nie odzyskiwała świadomości, a gdy mówiła, były to bezsensowne sylaby.

Choć wiedziała, że nie robiła wystarczająco dużo, by Daenerys faktycznie się obudziła, czuła wdzięczność ich bliskich – Marona, dzieci, Daerona. Wiedziała, że oni doceniali jej opiekę nad siostrą... ale Alysanne słyszała też inne głosy. Nie skierowane bezpośrednio do niej, ale nadal okrutne.

– Oczywiście, nie mam nic do księżnej – powiedział cichym głosem jakiś rycerz. – To dobra kobieta, dużo zrobiła dla naszych ludzi. Ale takie trzymanie jej na siłę przy życiu nie jest na pewno ani naturalne, ani zgodnie z boskimi wyrokami.

– Coś w tym jest – przyznał drugi. – Zabijamy konia, gdy złamie nogę, czy ciężkorannego żołnierza, by skrócić ich męki, ale ci odpowiedzialni za księżną nie są w stanie podjąć takiej decyzji.

Musiała się powstrzymać przed pójścia tam i wygarnięcia im tego, co właśnie powiedzieli o jej siostrze, a o ich księżnej. Jak w ogóle mogli myśleć o takiej możliwości? Że ktokolwiek z ich rodziny dałby Daenerys po prostu umrzeć?

Potrząsnęła głową i westchnęła. Próbowała sobie wyjaśnić, że to były tylko puste słowa, za którymi nie stały nawet złe intencje. Było to jednak ciężkie.

Zdecydowała, że siedząc i rozpamiętując słowa obcych ludzi marnuje jedynie czas, więc skierowała się do komnat Daerona. Miała nadzieję, że wizyta u niego poprawi jej humor i rozwieje złe myśli. Gdy jednak zbliżyła się do komnat brata, zza drzwi usłyszała głosy jego, Myriah i Marona.

– Nie wiem, dlaczego w ogóle zadajesz to pytanie, Daeronie, skoro znasz moje zdanie na ten temat. Nie trzeba mnie przekonywać do tego, bym szedł na wojnę z Blackfyre'ami.

– Wiem o tym, dobry bracie, ale to jest piekielnie istotne, by całe Dorne dzieliło ten pogląd. – Daeron westchnął. – Nie robię się młodszy, a sytuacja jest coraz gorsza. Brynden regularnie donosi mi, że młody Daemon garnie się do przekroczenia Wąskiego Morza i zwołania starych chorągwi ojca.

– Najpierw Bittersteel musi mu na to pozwolić – stwierdziła Myriah.

– Teraz go wstrzymuje, ale chłopak nie zawsze będzie się go słuchał.

– To jeśli w końcu przestanie to robić, to się go pozbędziemy, tak jak i Uzurpatora, a jeśli będzie trzeba, to to spotka też jego braci – powiedział pewnie Maron. – Niech ci przyszłość nie spędza snu z powiek, Daeronie. Z samym Baelorem Złamaną Włócznią jako następcą Westeros nie ma się czego bać.

– Jeśli bogowie pozwolą, będziemy się o to martwić dopiero za wiele lat – dodała Myriah.

Alysanne stwierdziła, że wejście w tym momencie będzie najodpowiedniejsze. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi, a następnie spojrzała na Daerona, który uśmiechnął się do niej lekko.

– Dawno przyszłaś, Aly?

Zarumieniła się lekko, słysząc uwagę brata.

– Na tyle dawno, by usłyszeć o Daemonie – przyznała. – Blackfyre'owie naprawdę planują powrót?

– Bittersteel myśli o tym od chwili, w której uciekł z Westeros – stwierdził ponuro Daeron. – Na razie synowie Daemona są jeszcze młodzi, ale z tego co wiem, jego najstarszy syn, Daemon, marzy i śni o przejęciu mojego tronu.

– Co mu się nigdy nie uda – stwierdził Maron. – Żadnemu z nich.

Alysanne skinęła głową. W duchu miała nadzieję, że naprawdę tak się stanie. Że lordowie, którzy wcześniej poparli Daemona, po dziesięciu latach zrozumieli swój błąd i to, że Daeron jest naprawdę dobrym królem. Żadnemu z zakładników nigdy nie spadł włos z głowy, pomyślała. A niektórzy, tak jak Ari, złączyli się z lojalistami mocniej, niż ze swoimi rodzinami.

Daeron w końcu jedynie pokiwał głową i odetchnął.

– Obyś miał rację, dobry bracie.

Maron posłał w stronę Daerona krzywy uśmiech.

– Daenerys by tego chciała.

Alysanne zmarszczyła brwi, słysząc jego dobór słów, a gdy Daeron i Myriah jedynie pokiwali głowami, poczuła ścisk w sercu... a także coś, co można było uznać za złość. Dlaczego oni zachowują się tak, jakby ona już nie żyła? Jak mogą?

– Po tych rozmowach o rebeliach aż zgłodniałem – powiedział Daeron. – Aly, pójdziemy zjeść nad basenem? Trzeba korzystać z chwili, w której nie ma upału.

– Może za chwilę, bracie – odparła, zmuszając się do uśmiechu.

Gdy Daeron i Myriah wyszli, Alysanne została sama z Maronem, który spojrzał na nią badawczym wzrokiem.

– O co chodzi, Alysanne? Widziałem, jak przed chwilą na nas spojrzałaś.

– Przez to, jak mówiłeś o Daenerys.

Zobaczyła, jak się spiął, po czym zacisnął zęby i pokiwał głową.

– Uwierz mi, rozumiem dlaczego. – Odetchnął. – Wiem, że Daenerys nie lubiła przemocy, ale chciałaby, bym walczył za dzieci Daerona, co będę robić, jeśli będzie trzeba.

Nie podobało jej się to, że mówił o niej tak, jakby już jej z nimi nie było. Daenerys cały czas żyje, pomyślała z uporem. Żyje i będzie jeszcze żyć długo.

– To nie o to chodzi.

– Więc o co?

– O to, że Daenerys jeszcze żyje – powiedziała głośno. – I jeszcze jej się polepszy.

W jego oczach pojawiło się zrozumienie... ale brak skruchy.

– Skąd możesz być tego pewna, Alysanne? – zapytał ostro Maron. – Minęły już prawie dwa miesiące. Dwa miesiące.

– Przepowiednia Daenys Marzycielki potrzebowała zaś dwunastu lat, by się spełnić. Czym są wobec tego okres dwóch księżycy? – Podeszła bliżej. – Dla mnie to też jest ciężkie, Maronie. Myślisz, że łatwo mi jest zachować wiarę, widząc, jak jej się pogarsza w złe dni? Ale robię to, bo wiem, że Daenerys mnie potrzebuje, tak jak ciebie, Daerona, Myriah, dzieci. Potrzebuje czuć, że komuś zależy i że ktoś tu na nią czeka.

Maron chwilę milczał, aż w końcu zobaczyła, jak napięcie na jego twarzy ustępuje czemuś innemu, być może zagubieniu. Jego ramiona nieco opadły, gdy odwrócił się od niej i stanął twarzą w stronę okna.

– Chcę po prostu, by to wszystko się skończyło – powiedział po chwili. – By się obudziła, ale też by już nie cierpiała. By wróciła do nas i poznała Baelona. Ale czasem ciężko jest nie wątpić, Alysanne.

Delikatnie dotknęła jego ramienia, a gdy spojrzał w jej stronę, uśmiechnęła się smutno.

– Rozumiem, Maronie. Naprawdę rozumiem. Ale nie wątp dłużej w Daenerys. Bo jak można wątpić w kogoś takiego jak ona? W kogoś, w kogo żyłach płynie krew smoka?

Zobaczyła, jak lekko się uśmiecha na te słowa, by po chwili pokręcić głową.

– Nie da się – szepnął. – Po prostu się nie da.

* * *

Królewska Przystań ani trochę się nie zmieniła.

Daenerys przejeżdżała ulicami miasta na swoim koniu, ciesząc się słońcem i widokami. Wierzchowiec pod nią był jej równie dobrze znany jak wszystko pozostałe – rozpoznała w nim swojego starego Skowronka, wałaszka zajeżdżonego dla niej przez wujka Aemona, jeszcze przed jej ślubem. To na nim jeździła na polowania w Królewskim Lesie, na nim ścigała się razem z rodzeństwem, choć teraz była tutaj sama wśród mieszkańców. Ludzie nie zwracali na nią jednak uwagi, a ona cieszyła się z chwili spokoju i samotności, rozkoszując się w dźwiękach ich rozmów, śmiechów i w zapachach przypraw. Cały ten krajobraz, to wszystko było tak piękne, tak idealne, że chciała zaznać tego jak najwięcej. To być może dlatego zdecydowała się ruszyć galopem, a może po to, by poczuć wiatr we włosach i łzy w oczach, by przywrócić kolejne wspomnienia...

– Jesteś tak samo piękna, jak wtedy, gdy cię straciłem.

Skowronek gwałtownie się zatrzymał, a ciało Daenerys poleciało do przodu. Po odzyskaniu równowagi, odwróciła się w siodle i rozchyliła usta. Zaledwie parę jardów za sobą zobaczyła kogoś, kto dawniej regularnie prześladował jej sny, kogoś, kto zabrał jej za dużo.

– Daemon.

Daemon Blackfyre kopnął boki swojego konia długimi ostrogami, a wierzchowiec parsknął i ruszył w jej stronę. Ona szturchnęła swojego parę razy piętami, by zachować dystans, to jednak jej nie pomogło, bo jej zmarły brat pojawił się tuż koło niej, a po chwili zajechał jej drogę. Daenerys ściągnęła wodze i Skowronek zrobił parę kroków do tyłu, chowając głowę między nogi.

– To nie może być – powiedziała głucho. – Ty nie żyjesz.

Daemon skinął głową, a grzywa jego srebrnozłotych włosów zalśniła w blasku słońca. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętała – dobrze zbudowany, pewny siebie, bardzo przystojny. Obezwładniający.

– Nie żyję. Zostałem zamordowany przez własnego brata. Moja żona i dzieci skazane na wygnanie, a moi ludzie upokorzeni. Zostałem zdradzony przez siostrę, którą kochałem. – Jego spojrzenie złagodniało. – Oczywiście, nie chowam urazy, moja kochana Daenerys. Przykro mi też, że musiałaś tyle cierpieć...

Jego tupet – nic się nie zmienił, nawet po cholernej śmierci – wyrwał ją z osłupienia.

– Przykro ci? Jak śmiesz...

– Ale być może właśnie tak musiało się stać. – Przerwał jej donośnym głosem. – Być może oboje musieliśmy umrzeć, by być razem.

Gwałtownie pokręciła głową.

– Nie. Ja wcale nie umarłam. Wciąż żyję.

– Jesteś tego taka pewna? – Wyciągnął ku niej dłoń. – Dotknij mnie. Jeśli jest tak jak mówisz, nic nie poczujesz. Ale jeśli to ja mam rację...

– Nie masz racji – warknęła. – W niczym nie miałeś racji. Ani w swojej sprawie, ani w uczuciach.

Daemon spojrzał na nią zranionym wzrokiem.

– Jak możesz tak mówić, Daenerys? To wszystko było mi przeznaczone. Miecz, tron, ty. W szczególności ty. Powinnaś być moją żoną, moją królową, siedzieć ze mną na Żelaznym Tronie, rodzić moje dzieci, wszystkie srebrnowłose i fioletowookie, wszystkie prawdziwej Smoczej Krwi.

Nie słyszała już wokół głosów mieszkańców, śmiechu ludzi i ich krzyków. Do jej uszu dochodził jedynie głos jej przyrodniego brata, osaczając ją ze wszystkich stron. Zorientowała się, że widziała twarz Daemona nawet wtedy, gdy zacisnęła oczy.

– Przestań już, Daemonie. Przestań już. Nie widzisz, do czego to wszystko doprowadziło? Ile bólu sprawiło?

– Jeśli to wszystko miało doprowadzić do tego, że teraz będziesz na zawsze moja, to było to tego warte.

– Nigdy!

Zawróciła konia w miejscu i ruszyła szaleńczym galopem, a Daemon gnał tuż za nią. Czasem wydawało jej się, że go zgubiła, czasem zaś czuła jego oddech na karku. Zostaw mnie, Daemonie, była jedynie w stanie myśleć. Minęło tyle lat, odnajdź więc spokój, gdziekolwiek jesteś, lecz po prostu mnie zostaw.

I chyba ostatecznie to zrobił, bo gdy wyjechała zza budynku, Królewska Przystań i błękitne niebo nad nią zniknęły, by zostać zastąpione przez ciemny korytarz krypt i urn członków jej rodu, na końcu którego zobaczyła postać rycerza odzianego w białą stal i płaszcz. Poczuła, jak jej serce znów przyspiesza. Wiedziała, na kogo patrzy i gdy odezwała się, miała drżący głos.

– Wujku?

Zdążyła jeszcze zobaczyć jego smutny uśmiech i usłyszeć cień szeptu swojego imienia, nim ponownie pochłonęła ją ciemność, a im bardziej w nią opadała, tym bardziej odzyskiwała świadomość. Choć wiązało się to z czuciem bółu, Daenerys złapała się tego uczucia jak najmocniej umiała i walcząc sama ze sobą, otworzyła oczy.

Początkowo nie potrafiła rozpoznać miejsca, w którym jest, lecz potem zrozumiała, że leży w swoim łóżku, pod głową ma miękką poduszkę, a jej ciało przykrywa lekka pościel. Daenerys zamrugała i spróbowała się podnieść.

– Co... – Usłyszała znajomy głos. – Bogowie, Daenerys!

Zanim zdążyła coś powiedzieć, zobaczyła nad sobą rozmazaną sylwetkę Alysanne, która pochylała się nad nią, śmiejąc się głośno. Na ten widok Daenerys sama lekko rozszerzyła usta w uśmiechu, choć wymagało to od niej wiele wysiłku.

– A... – Spróbowała się odezwać, lecz język odmówił jej posłuszeństwa.

Aly zaczęła cicho płakać, cały czas się śmiejąc.

– Nic nie mów – powiedziała jednak zdecydowanie. – Jesteś bardzo słaba. – Poderwała się na nogi i otarła łzy. – Nie zasypiaj, pójdę po Marona.

Maron. Poczuła lekkie ukłucie w sercu. Wspomnienia zaczęły do niej powracać, choć wiele z nich nadal pozostawało w cieniu. Anders, dzieci, co z nimi? Dotknęła swojego brzucha. Był płaski. Zanim jednak zdążyła pogrążyć się w niepokoju, jeszcze raz usłyszała swoje imię, a następnie zobaczyła jak Maron pada koło niej na kolana i jak bierze jej dłoń w swoją.

– Daenerys – powiedział gorączkowo, a jego oczy błądziły po całej jej twarzy. – Daenerys.

– Ma... – ponownie się odezwała, próbując wydusić z siebie coś więcej.

Maron zaczął się śmiać i choć szybko pochylił twarz nad jej dłonią, mogła przysiąc, że w jego oczach widziała łzy, przez co ponownie poczuła strach.

– An... co...

– Anders żyje – szepnął. – Nie bój się o niego, słońce. Żyje.

Choć z jej ust nie wyszło żadne słowo, uśmiechnęła się, a w oczach poczuła zbierające się łzy. Bogowie, dziękuję. Dziękuję. Teraz musiała usłyszeć jeszcze tylko jedno.

– A... Dzie... ci...? – szepnęła z trudem i przymknęła na chwilę oczy.

– Z Daronem, Aemmą, Nymerią i Daeną wszystko dobrze. Daeron i Myriah przyjechali do nas w odwiedziny, młodsze są u nich.

Przez chwilę poczuła spokój, lecz wtedy zdała sobie sprawę, że przecież to nie wszystkie ich dzieci. Że przecież jej mąż powinien wspomnieć jeszcze o bliźniakach, które urodziła.

– A... naj... mło...

– Z Baelonem jest wszystko w porządku. Je jak szalony. – Uśmiechnął się lekko. – Wygląda jak ty.

Odetchnęła.

– A... dru... gie? – szepnęła, znów się uśmiechając.

Spodziewała się usłyszeć jakąś odpowiedź, jednak Maron nic nie powiedział. Gdy Daenerys zmusiła się do koncentracji i przyjrzenia mu się uważniej, zobaczyła żal i smutek w jego oczach, i wtedy przestała się uśmiechać.

– Nie... – szepnęła słabo. – Nie...

Jakaś jej część miała nadzieję, że jej mąż od razu zaprzeczy, powie, że go źle zrozumiała, jednak Maron milczał i wtedy Daenerys poczuła, że coś w niej pękło, coś, co w przyszłości miało być dla niej otwartą raną o wiele dłużej niż jakiekolwiek obrażenia i pamiętliwą blizną, najwyraźniejszą ze wszystkich.

Gdy zaczęła się dławić łzami, Maron obrócił ją ostrożnie na bok i głaskał jej włosy, gdy płakała. Jakaś jej część cieszyła się, że nic nie powiedział, bo zdawała sobie sprawę, że jakiekolwiek słowa, niezależnie od tego, jak pełne miłości, nie mogły mierzyć się z tym, jaki czuli teraz ból.

Martellowie circa 210 o.P. (akcja tego shota to 206 o.P.)

Od lewej do prawej: Daenerys, Nymeria, Daron, Daena, Baelon, Anders, Aemma i Maron

~*~

Co prawda w wakacje na Insta już ten rysunek wrzucałam, ale by tradycji stało się za dość, jeśli chodzi o fanarty na koniec rozdziału, to i tu wstawiam.

Okej, mamy to. Przyznam, że pisanie tego shota było wyzwaniem... ale damn, jednocześnie miło było powrócić do tego AU <3. Na Insta pisałam kiedyś, że przez pewien czas w ogóle miałam w planach napisanie całego AU o tych dzieciach, ale patrząc na inne rzeczy, które mam do pisania (czyt. Dary), obawiam się, że taki fanfik jest równie prawdopodobny jak Sen o Wiośnie, sorry.

W poście na Insta obiecywałam jednak, że podzielę się z wami historiami tych dzieci, a w tym shocie tak naprawdę mogliście poznać jedynie Darona i Aemmę, więc no, zapraszam do moich "headkanonów" do mojego AU.

Ale najpierw poprawiona wersja obrazka z góry, czyli ile Martellów było na stanie jakieś siedemnaśnie lat później w stosunku do akcji tego shota (czyli w 223 roku).

Yep, dokładnie tak, jak myślicie: do końca 223 roku dożyła trójka z tych wszystkich bohaterów: Daron, Nymeria i Anders. Niestety w kalendarz po kolei kopnęli:

1) Aemma - zmarła koło 20 przy porodzie

2) Daena - została zabita przez jednego ze swoich kochanków w okolicach 217 roku, gdy miała 15 lat (ogółem w tamtym czasie Maron i Daenerys mieli się ostro kłócić i nie zwracać wielkiej uwagi na dzieci, czego skutkiem było to, że Daena szukała bliskości w lekko mówiąc nieodpowiednim towarzystwie)

A w ogóle dlaczego Maron i Daenerys żarli się aż tak? Well, przez Nymerię. A co ona mogła zrobić, że coś ich tak poróżniło?

Po pierwsze, na swojej wycieczce z okazji pełnoletności zaszła w ciążę.

Po drugie, ojcem tego dziecka był Gaemon, najmłodszy syn Daemona Blackfyre'a.

Po trzecie, już wiedząc o tym, kim jest Gaemon, wzięła z nim ślub, a gdy po tym wszystkim Maron ją zamknął w Słonecznej Włóczni, uciekła stamtąd i wróciła do Blackfyre'ów w Tyrosh.

Ogółem to Daenerys chciała jej wybaczyć i sprowadzić ją do domu, a Maron nie (czyli jak z Jaehaerysem i Alysanne), no i zostało wypowiedziane trochę za dużo złych słów, przez co Daenerys siedziała w Wodnych Ogrodach przez jakieś dwa lata i nie gadała z Maronem.

(Tak jeszcze wspomnę, że jeśli jakiś one-shot z tego AU miałby się jednak pojawić, to najprawdopodobniej byłby to właśnie ten, bo taka ilość dramy jest bardzo zachęcająca XD).

Jakby co to spokojnie, po tych dwóch latach mieli się pogodzić i żyć sobie szczęśliwie... choć już nie długo, bo:

3) Maron - zginął w 219 roku podczas III Rebelii Blackfyre'ów, miał zostać zamordowany przez Haegona/Bittersteela, nie byłam zdecydowana

Akurat "scena" jego śmierci nawet powstała, macie ją tu:

 Z południa Westeros docierały do nich różne historie. Słyszeli o przywództwie księcia Maekara, który na nowo stał się kowadłem. O bohaterstwie młodego księcia Aegona, który rzucił się na samego Haegona Blackfyre'a. O podłej zdradzie Aeriona Jasnego Płomienia, który wbił Haegonowi miecz w plecy po tym, jak ten poddał się przez młodym Aegonem. Dowiedzieli się również o wspaniałym pojedynku Bittersteela i Bloodravena, o tym jak Namiestnik powalił swojego przyrodniego brata na ziemię, odpłacając się za stratę oka.

Ale oprócz tego dotarły do nich inne wieści. Wieści o śmierci ojca, który zginął razem z dwudziestką innych Dornijczyków, po tym jak zostali otoczeni ze wszystkich stron przez Złotą Kompanię. Dowiedzieli się o odwadze Darona, który ruszył ojcu na ratunek, ale jedyne co dał radę uratować, to jego stratowane ciało, prawie nie do poznania.

Usłyszeli również, że ich brat razem z Lordem Bloodravenem i księciem Aerionem żądali głowy Aegora Riversa, jednak król Aerys nie wysłuchał ich głosów i okazał swojemu wujowi litość, pozwalając mu udać się na Mur. Dowiedzieli się także o tym, że statek Bittersteela został przejęty przez jego przyjaciół i że przyrodni brat ich matki z powrotem zbiegł za Wąskie Morze.

Daron wrócił z Trzeciej Rebelii Blackfyre'ów jako nowy książę, a po pogrzebie ojca matka opuściła Wodne Ogrody i już nigdy więcej do nich nie wróciła.

Wiem, że mogę teraz trochę wkurzyć, ale miałam to zaplanowane już w momencie pisania ostatniego rozdziału Zbuntowanych smoków, że jakbym napisała taką kontynuację, to coś takiego na pewno by się pojawiło... like, it was bound to happen

 – Nie chcę, by znów przelewano krew z mojego powodu.

– Wiem, że tego nie pragniesz – powiedział, patrząc na nią. – I będę się starać to uszanować. Ale jeśli kiedykolwiek znów przyjdzie taka konieczność, to wiedz, że zawsze będę za ciebie walczyć, Daenerys.

(fragment z 18. rozdziału, "Dom" ze "Zbuntowanych smoków")

4) Baelon - został zadręczony na śmierć na torturach w 222 roku, w wieku 16 lat

Em, pamiętacie tego gościa, który zabił Daenę? No cóż, oczywiście Maron nie pozwolił mu ujść z życiem, ale facet miał krewnych, którzy dołączyli do bandy plądrującej Pogranicze (chciałam ich nawet powiązać z Szczurem, Jastrzębiem i Świnią, czyli ludźmi, których atak doprowadził do samobójstwa Aelory, jednej z wnuczek Daerona - co więcej, istnieje teoria, że ta trójka to nie kto inny jak starzy przyjaciele Dunka z Rycerza Siedmiu Królestw, więc to byłby niezły plot twist). Ale wracając do tych krewnych, to oczywiście gdy dowiedzieli się o tym, że szesnastoletni Baelon, który był napalony na zostanie rycerzem, zamierza poprowadzić zbrojnych, by rozgromić tę bandę, to zasadzili na niego zasadzkę, a następnie wytłukli wszystkich jego towarzyszy, a jego... jego no cóż, zatrzymali jeszcze na dłuższą chwilę przy życiu.

Z tego powstała faktyczna scena:

 Gdy w końcu przyszli po niego i podnieśli go na nogi, Baelon zatoczył się. Wiedział, że nie dałby rady sam ustać na nogach, o walce nie mówiąc. Cały drżał. To z chłodu, próbował sobie wmówić. Jest noc, a my jesteśmy na pustyni. To normalne, że mam dreszcze.

– Mój brat nie daruje wam przelania mojej krwi – powiedział, starając się powstrzymać drżenie w głosie.

Rozbójnicy jedynie się zaśmiali, a następnie kopniakami i popchnięciami doprowadzili go do reszty bandy, która siedziała dookoła ogniska. I wtedy Baelon zachwiał się, a następnie upadł na kolana i zwymiotował wszystko, co miał w żołądku.

Aliser. Czarny Ben. Ser Qober. Fanjen. Wysoki Tom. Ich głowy zdobiły włócznie zbójców, a ich torsy zostały zrzucone na jedną stertę, kończyny zaś na drugą. To stąd te krzyki, pomyślał. Stąd. Bogowie... Jego oprawcy zaśmiali się, a któryś z nich wgniótł jego twarz w kałużę wymiocin. Baelon stęknął, a następnie oderwał policzek od obrzydliwej masy, która zabrudziła jego srebrnozłote włosy.

– Dawajcie go tu – zawołał któryś.

Zaciągnięto go po ziemi pod stopy postawnego, ciemnowłosego mężczyzny. Zmusił się, by podnieść się do klęczek. Herszt bandy przyjrzał mu się z uwagą.

– Jak cię zwą, chłopcze?

– Wiecie, kim jestem.

Cios, który dostał w twarz, posłał go z powrotem na ziemię, a on poczuł ciepłą krew na ustach.

– Zadałem ci pytanie.

W głowie miał ból. W głowie miał strach.

– Baelon – wychrypiał.

– Ach tak. – Przechylił głowę. – Młody Smoczy Rycerz.

– Wiecznie młody!

Zaśmiali się dookoła, a Baelon zacisnął oczy, by powstrzymać łzy strachu. Nie będę przed nimi płakał, pomyślał buntowniczo. Nie dostaną moich łez. Nie zawstydzę w ten sposób swojego rodu. Nie zawstydzę Dorne. Nie zrobię tego. Nie dał jednak rady, a z jego ust wydobył się cichy jęk. To nie miało tak wyglądać, nie tak. Miałem zostać rycerzem. Miałem wykazać się odwagą i zostać pasowany.

Miałem zapisać się w historii i zdobyć chwalę.

– Płaczesz, chłopcze? – Dostał kopniaka w brzuch. – Dobrze. Płacz i czekaj. Najpierw mężczyźni muszą się napić, naostrzyć i rozgrzać noże. – Dostał jeszcze jeden, leciutki kopniak. – Ale nie bój się, nie będziesz czekać długo. Psy są głodne.

Gdy bandyci głośno rozprawiali o tym, co chcą mu zrobić, Baelon modlił się do Wojownika o Odwagę, a do Matki o łaskę. Dobra Matko, błagam, daj mi żyć. Wojowniku, nie daj mi się okryć hańbą. By nie myśleć o strachu i o tym, co go czeka, myślał o rodzinie. W tej chwili to było nawet boleśniejsze. Myślał o Daronie, który zaufał mu, a którego zawiódł. O matce, której nie dał rady dochować obietnicy. O Andersie, który mówił mu o cenie chwały. Pomyślał nawet o Nymerii, siostrze, której nie widział już wiele lat, a za którą nadal tęsknił, tak jak za Aemmą i Daeną, które odeszły, gdy jeszcze był dzieckiem i za Naeriah, jego martwej bliźniaczce, która opuściła go, gdy tylko przyszedł na świat.

Tak jak zbójcy obiecali, nie czekał długo. Najpierw przyszedł czas na wrzeszczenie, potem na błaganie, a także na dziecinne płakanie za matką. Pod koniec Baelon jedynie jęczał, a jego skowyczenie przeplatało się z żałosnym piszczeniem. Jego oprawcy nie dawali mu jednak nawet chwili wytchnienia i przechodzili od jednej tortury w drugą, przez co cierpiał ciągle, bez przerwy, przez całą długą noc.  

Spokojnie, miał zostać pomszczony:

 – Gdzie jest głowa mojego brata, skurwiele?! Gdzie?!

Mężczyzna dusił się pod nim i stękał żałośnie, a Daron złagodził uścisk tylko na tyle, by dał radę mówić.

– Wys... Wysłaliśmy ją... – jęknął.

– Gdzie?!

– Do Słonecznej Włóczni...

Well... Pamiętacie jeszcze, że Daenerys po śmierci Marona nigdy już nie wróciła do Wodnych Ogrodów, więc mogła być tylko w jednym miejscu, prawda?

 Daenerys zemdlała, gdy zobaczyła zmasakrowaną głowę swojego małego, dzielnego Baelona.

Właśnie o tym mówiłam.

I teraz przechodzimy do ostatniego trupa:

5) Daenerys - po tym, co spotkało Baelona, mocno podupadła na zdrowiu i stwierdziła po prostu, że that's enough. Miała umrzeć w 223 roku, w wieku 51 lat.  Na jej śmierci Smoki miały się skończyć już ostatecznie.

Generalnie w tamtym czasie byłam też mega zajarana piosenką "Streets of Gold" od Aviators, a szczególnie tą zwrotką, która cały czas uważam, że idealnie opisuje szczególnie ostatnie lata Daenerys:

The last survivor of the fall
Without a will to live at all
The sun is setting as
No one remains to hear my weakened call
I've come a thousand miles alone
Passed every kingdom's empty throne
And I can't shake the feeling
You'll arrange the stars to lead me home

https://youtu.be/RLvrTeE7S6A

Wspomnę jeszcze o Andersie i Daronie. Anders generalnie miał się mierzyć ze swoją niepełnosprawnością, miał być tym cichym i spokojnym, no i mądrym, miał pomagać rodzeństwu i też rodzicom podczas ich konfliktów, więc no, miał być taki fajny. Z kolei na Darona nie miałam nigdy jakiegoś konkretnego pomysłu, miał być spoko i no, potem miał się obwiniać w szczególności o śmierć Marona i Baelona (Marona, bo nie zdołał nic zrobić i Baelona, bo sam zaproponował, by pojechał rozgromić tę konkretną bandę).

No cóż, to tyle jeśli chodzi o pisanie o fanfiku, który nigdy nie ujrzał i raczej już nie ujrzy światła dziennego. Wiem, historia wydaje się być fajna i wgl, pewnie szczególnie dla kogoś, kto polubił moje Marenerys, ale stety niestety, po Dobrych i Zbuntowanych smokach byłam zbyt wypalona, by napisać dodatkowo trzeci tak samo wielki fanfik. Poza tym potem weszły mi Dary Lostii, a z doświadczenia wiem, że pisanie zbyt wielu rzeczy na raz nie kończy się dla moich historii dobrze, więc musiałam określić priorytety i wybrać autorskie opko nad fanfikiem. Mam jednak nadzieję, że ten shot, a także wyjaśnienie w notce całej historii przypadło wam do gustu <3.

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro