Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

49 | Podmianka krawatów

to miał być mój rozdział urodzinowy, które były tydzień temu ale miałam kilka problemów ze sobą i nie miałam ochoty go pisać. już jest dobrze jakbyście pytali, dzięki. mimo wszystko jestem atencjuszką i proszę być miłym i złożyć mi życzenia, bo skończyłam 19 lat czyli tyle, ile niektóre postacie nigdy nie dożyją w tej książce znaczy co- nic nie mówiłam

●●●

Wydarzenia z Pokoju Życzeń podczas walentynkowej nocy spodobały nam się tak bardzo, że postanowiliśmy na stałe wprowadzić takie czynności do naszej codzienności. Tyle że już bez tej durnej bielizny.

Tego właśnie brakowało w naszej relacji. Uwolnienia tego napięcia, które czuliśmy w dole brzucha za każdym razem, gdy tylko się widzieliśmy.

Niestety byliśmy na tyle zachłanni, że uwalnialiśmy napięcie nawet w trakcie tygodnia.

Wykorzystywaliśmy do tego zapomniany przez wszystkich Pokój Życzeń na siódmym piętrze. Na pewno ktoś jeszcze w Hogwarcie wiedział o jego istnieniu, ale jakoś nigdy się z nikim nie mijaliśmy na korytarzu. Specjalnie dla nas za każdym razem przybierał inną formę sypialni, różniącą się od poprzedniej kolorami, wystrojem oraz umeblowaniem, aby było różnorodnie. Pokój był niesamowitym dekoratorem wnętrz, bo zawsze jakimś cudem trafiał w moje gusta.

Nie byliśmy jednak na tyle niewyżyci, aby spotkać się tam tylko w jednym celu. Najczęściej po prostu spędzaliśmy wspólnie czas razem. Bez gapiów, którzy nie mieli nic innego do roboty od ingerowania w nasz związek oraz bez naszych wścibskich przyjaciół, którzy... również w niego ingerowali.

Razem z Regulusem raczej to ignorowaliśmy. Raz tylko mój chłopak wsadził głowę Avery'ego do doniczki, a ja wepchnęłam Archiego do jeziora. Niestety dla niego, legendarna kałamarnica akurat wybudziła się wtedy z drzemki.

Niestety dla nas, to niczego ich nie nauczyło i dalej ekscytowali się naszym związkiem bardziej od nas samych.

Evan oraz Nancy byli znacznie bardziej subtelni. Ograniczali się do znaczących uśmieszków oraz zboczonych docinków za każdym razem, gdy na noc żadne z nas nie wróciło do dormitorium.

Ale mówiłam prawdę z tym, że takie noce nie zawsze kończyły się ubraniami na podłodze. Po prostu lubiliśmy mieć siebie blisko. Uwielbiałam wtulać się w męskie ciało i czuć silne ramię owinięte wokół mnie. Kochałam wdychać zapach cedru i pergaminu, który dominował moje perfumy. Lubiłam, gdy Regulus przeczesywał swoimi palcami moje włosy i opowiadał mi takie ciekawostki o sobie, o których nikt nie wiedział.

Na przykład fakt, że był uczulony na pióra memrotka, przez co w czwartej klasie podczas Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, której tematem były właśnie te ptaki, zasmarkany przesiedział całe zajęcia w chatce Hagrida i popijał z nim ziółka.

Albo ciekawostka powstania malutkiej blizny na jego ramieniu, która sięgała dzieciństwa, kiedy to Syriusz jebnął go świecznikiem, bo niby na Regulusie siedział pająk.

Wieczory, które żegnałam z Regulusem oraz poranki, które z nim witałam były moimi ulubionymi. Kochałam fakt, że widziałam ten sam widok przed zamknięciem oczu jak i po ich otwarciu, gdy już się budziłam. Za każdym razem leżał tuż obok mnie. Odkryłam także, że najlepiej mi się spało właśnie w jego ubraniach, więc na serio nie byliśmy wyłącznie niewyżytymi królikami.

Tego ranka jednak obudziłam się goła i wesoła.

Tym razem sypialnia miała okno, przez które wdzierały się promienie słoneczne. Zmrużyłam oczy na tego fakersa ze strony słońca prosto w moją twarz. Obróciłam się do niego plecami, tym samym napotykając Regulusa pogrążonego we śnie. Ciemna grzywka uroczo opadała mu na czoło i oczy, podrygując za każdym razem, gdy chłopak mocniej odetchnął przez uchylone usta.

Nie potrafiąc się powstrzymać, złożyłam na nich leciutki pocałunek. Delikatnym ruchem dłoni odgarnęłam mu włosy do tyłu. Tyle wystarczyło, aby Regulus się obudził.

Zamiast wycałować mnie na dzień dobry, skrzywił się jak markotny dziad.

— Willow, idź spać — fuknął i odwrócił mnie, aby móc wtulić się w moje plecy. — Jest środa. Zaczynam później i mogę się wyspać po tym, jak nie dałaś mi spać w nocy.

— Ja nie dałam tobie?!

Reggie zaśmiał się cicho i cmoknął mnie w kark.

— Ja chciałem iść spać od początku. Ale jesteś bardzo przekonująca, a ja mam do ciebie dziwną słabość.

Westchnęłam i dałam za wygraną, bo mnie samej jeszcze nie chciało się ruszać z łóżka. Było mi tak ciepło i przyjemnie. Jeszcze Regulus opuszkami palców gładził mój brzuch, co sprawiło, że jeszcze bardziej przylgnęłam plecami do jego torsu. Nawet to dziadowe słońce tak mi już nie przeszkadzało.

Tuż obok okna stał misternie wyrzeźbiony, drewniany zegar. Blask słoneczny nieco mnie oślepiał i musiałam naprawdę wytężyć wzrok, aby odczytać wskazywaną przez wskazówki godzinę. Nie wiedziałam czemu to zrobiłam. Tak naprawdę zamierzałam zamknąć oczy i spróbować zasnąć na jeszcze jakieś dwie godzinki. Może trzy.

Widząc jednak godzinę, gwałtownie poderwałam głowę z poduszki. Za mną Regulus jęknął męczeńsko, czyli nie tak, jak lubiłam, ale walić go. Miałam ważniejsze sprawy na głowie.

— Zaraz mam Transmutację!

Zestresowana odrzuciłam od siebie kołdrę, przy okazji ściągając ją też z Regulusa, więc on z krzywą miną zgarnął ją całą dla siebie. Chciałam się przeturlać aż po krawędź materaca, ale nieco przeliczyłam jego wielkość. Wydarłam się, gdy spadłam z łóżka na podłogę. Stęknęłam na nagły ból, który zjechał po moim kręgosłupie jak po zjeżdżalni. Chyba połamałam plecy. I potłukłam dupę.

Regulus wysilił się i przeczołgał do brzegu łóżka, aby spojrzeć na mnie z góry rozbawionymi oczami. Pokazałam mu środkowy palec, na co parsknął śmiechem. Cham.

Sfrustrowana spróbowałam wstać, ale znów mi nie poszło. W czasie mojego upadku szuflada szafki nocnej przylegającej do łóżka musiała się wysunąć. Nie zauważyłam jej. Znaczy zauważyłam, ale dopiero gdy przywaliłam w nią czołem z taką siłą, która z powrotem położyła mnie na podłodze. Przed oczami zatańczyły mi gwiazdy.

Po raz kolejny stęknęłam z bólu, który powbijał w moją głowę gwoździe. Jeśli taki ból towarzyszył jednorożcom przy wyrastaniu rogu, to już go nie chciałam.

— Willow, no ja pierdolę.

Już nie popierdolisz, pomyślałam, widząc kpinę na jego ryju.

— Mógłbyś mi pomóc, a nie ze mnie rżeć.

— Na głupotę nie ma rady. Zresztą w czym mam ci pomóc? Przyjebać w drzwi, jak będziesz wychodzić?

Podwójny cham.

Zacisnęłam ciasno wargi, aby nie tracić kolejnych minut na opierdolenie go i wstałam na nogi, tym razem już bez wypadków po drodze. Przez ostry ból w czaszce nieco się zachwiałam. Może też trochę pociemniało mi w oczach. Regulus wyciągnął do mnie dłoń, jakby chciał mnie przytrzymać w pionie, ale umknęłam mu.

— Powinnaś iść do Skrzydła Szpitalnego.

— Spieprzaj.

Za późno na troskę. Zdążyłam się obrazić.

W pośpiechu pozbierałam wygniecione ubrania, które poprzedniego wieczoru porozrzucaliśmy po całym pokoju. Dla przykładu jedna ze skarpetek Regulusa wisiała na żyrandolu, ale to był już jego problem, aby ją ściągnąć. Wcisnęłam wymemlaną jak Syriuszowi z gardła koszulę w spódnicę, stwierdzając, że po drodze wyprasuję ją zaklęciem. Byle jak zawiązałam krawat na szyi i nawet nie zawiązałam sznurowadeł. Liczyłam, że nie zaliczę po drodze gleby.

Ostatni raz spanikowana rozejrzałam się dookoła. Nad głową ciągle słyszałam złowieszcze tykanie zegara. Śmiał się ze mnie. Jakby wiedział, że nie zdążę. Regulus zdawał się z nim zgadzać, bo przyglądał mi się z rozbawieniem, gdy leżał rozwalony na łóżku, które teraz całe było dla niego.

— Pięknie wyglądasz.

Nie ufałam mu i po drodze do drzwi spojrzałam w lustro. Z moich ust wydostał się zduszony okrzyk. Wyglądałam potwornie. Włosy miałam potargane jak ptasie gniazdo, wory ciążyły mi pod oczami, a moja szyja wyglądała tak, jakby jakiś niedorobiony wampir próbował się w nią wgryźć kilka razy w różnych miejscach.

Odwróciłam się i zgromiłam winowajcę spojrzeniem. Regulus wydawał się być całkiem zadowolony ze swojej pracy.

— Później cię załatwię — zagroziłam, zmierzając do drzwi.

Przechodząc obok łóżka, poczułam stanowczy chwyt na swoim nadgarstku i mocne szarpnięcie. Nim zdążyłam mu się wyrwać, Regulus przywarł swoimi ustami do moich. Zmiękły mi kolana. Choć byłam na niego zła, przyłożyłam dłoń do jego policzka, aby przedłużyć pieszczotę.

— Będę czekał.

●●●

Tuż przed klasą od Transmutacji przystanęłam, aby doprowadzić się do porządku. Już i tak byłam spóźniona. Dwie minuty by mnie nie zbawiły.

Dłońmi wygładziłam materiał koszuli, którą Regulus pogniótł. Rozpuściłam włosy z rozwalonego koka, który Reggie popsuł swoimi paluchami. Oblizałam i nawilżyłam opuchnięte przez pocałunki Ślizgona usta.

Szeroki uśmiech, który również był jego sprawką i który nie chciał ani na moment zejść z mojej twarzy, odkąd obudziłam się tego ranka przy nim, skryłam pod kurtyną włosów. Przeczesałam je palcami, sycząc za każdym razem, gdy trafiłam na kołtun.

Ale na serce już nie miałam rady. Rozbrykane jak Irytek, wiadomo przez kogo, odbijało się od moich kości jak kauczuk, którym kiedyś Syriusz rzucił w łazience. Potem chował się za wanną. Moje serce uderzało jak szalone, już tęskniąc za pewnym zielonookim Ślizgonem.

To wszystko było winą Regulusa Pieprzonego Blacka. Spóźniłam się przez niego, wyglądałam jak włóczęga przez niego i jeśli jeszcze miałam dostać szlaban, obiecałam sobie, że przemienię go w bębny i oddam Huncwotom. Syriusz ciągle nawijał coś o założeniu kapeli.

Wzięłam głęboki wdech i pociągnęłam za klamkę.

— Przepraszam za spóźnienie, pani profesor!

Musiałam przerwać profesor McGonagall w połowie zdania, bo spojrzała na mnie z naganą. Na mój widok jednak zmarszczyła brwi. Naprawdę musiałam wyglądać tragicznie. W towarzystwie jej wymownego milczenia oraz wścibskich spojrzeń uczniów Ravenclawu oraz Hufflepuffu usiadłam w ławce obok Archiego. Nikt nie chciał obok niego siedzieć, odkąd kałamarnica spryskała go swoim atramentem. Trochę śmierdział.

On sam patrzył na mnie takimi oczami jak ta kałamarnica, gdy ten chwycił ją za czubek macki i potrząsnął, witając się z nią.

Milczenie dłużyło się z sekundy na sekundę. Rozejrzałam się dyskretnie. Dosłownie każdy wlepiał we mnie rozszerzone gały. Niektórzy chichrali się pod nosem, inni ograniczyli się tylko do znaczących uśmieszków.

Na serio żaden z nich nigdy się nie spóźnił?

— Dlaczego się tak gapią? — pochyliłam się nad Archiem.

— Nie wiem. Może wszyscy myślą, że zajebiście ci w zielonym.

— Co?

McGonagall odchrząknęła.

— Piętnaście minut spóźnienia. Rozumie pani, panno Rookwood, że muszę teraz odebrać twojemu domowi punkty? — rzuciła, na co z westchnięciem kiwnęłam głową. Jej ton głosu nie był jednak surowy ani niezadowolony. Bardziej słyszałam w nim rozbawienie. — Tylko proszę mi powiedzieć, czy ukarać mam Ravenclaw, czy może Slytherin?

Wszyscy obecni wybuchli zbiorowym śmiechem. Archie obok mnie aż się popluł i zrobił obleśny prysznic Puchonowi w ławce niżej. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, totalnie nie rozumiejąc tego najwidoczniej hiper-zabawnego żartu. Próbowałam znaleźć jakąś wskazówkę w twarzach innych, ale oni tylko się śmiali. Nawet McGonagall nie kryła małego uśmieszku.

Wtedy Archie pociągnął za mój krawat. Jak maszynista za gwizdek pociągu.

Spuściłam głowę. Zamarłam.

Oczy prawie wyskoczyły mi na blat.

Miałam na sobie zły krawat. Nie był w barwach mojego domu. Srebrny się zgadzał, owszem, ale ten drugi...

Zielony. On był, kurwa, zielony.

Widząc moją minę, reszta buchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem. Nawet postacie na obrazach opierały się o ramy, tak zmęczyło je chichranie się ze mnie.

W jednej sekundzie zrobiło mi się tak słabo, że kolorem prawdopodobnie moja twarz stopiła się z tym pieprzonym krawatem. Zielonym. Dlaczego on był zielony, do cholery?!

Miałam ochotę się na nim powiesić.

Wcześniej zamierzałam jednak udusić nim Regulusa za to, że pozwolił mi go zabrać i z nim pójść na lekcje. Przecież przyglądał mi się cały czas, gdy się ubierałam. Uśmiechał się! Wiedział na bank.

Skuliłam się na krześle. Dodatkowo przełożyłam wszystkie włosy z pleców na przód, aby jak najlepiej ukryły moją czerwoną ze wstydu twarz.

Mimo grupowego nabijania się ze mnie, profesor McGonagall swoim kocim uchem zdołała usłyszeć pukanie do drzwi. Za jej pozwoleniem ktoś wszedł do środka. Nawet w tamtą stronę nie zerknęłam. Byłam zbyt pogrążona we własnym poczuciu żenady oraz skupiona na planowaniu bolesnego morderstwa.

— Przepraszam za wtargnięcie, pani profesor — gwałtownie się wyprostowałam. Moje serce podskoczyło z radości na ten ton głosu, za to pięści z wielką siłą zacisnęły się na krawędzi ławki. Podobnie mocno zamierzałam ścisnąć jego szyję. — Przyszedłem tylko po swoją własność.

Choć widok przysłaniała mi złość, zdecydowałam się odwrócić. Regulus z łobuzerskim uśmieszkiem zmierzał w moją stronę, między palcami ściskając mój granatowy krawat. Był taki zadowolony i rozbawiony. Spod zmrużonych oczu obserwowałam jego kroki, życząc mu, aby się potknął i wyjebał.

Niestety tak się nie stało i już chwilę później opierał się ręką o moją ławkę. Posyłając mi psotne spojrzenie z góry, pomachał mi moim krawatem przed twarzą.

— Zgadzam się, że tobie jest pięknie we wszystkim, ale mi w granatowym niekoniecznie, więc oddaj mi go proszę — ruchem głosy wskazał krawat na mojej szyi, który oplatał ją jak boa dusiciel.

Śmiech w sali nie zmalał ani na moment. Wewnątrz mnie tak się gotowało, że lada chwila mogłaby pójść mi para z uszu i nosa. Czułam złość w każdym elemencie swojego ciała. Miałam nadzieję, że chłopak doskonale widział tą nawałnicę w moich oczach. Powinien był się bać.

Ale on cały czas tylko arogancko się uśmiechał.

Bez słowa zabrałam się do rozwiązania zielonego krawatu drżącymi od emocji rękoma. Byłam tak ogarnięta wściekłością oraz wstydem, że szło mi to jednak fatalnie. Na tyle, że Reggie z westchnięciem musiał mi pomóc, co wcale nie spowodowało, że ja poczułam się lepiej, a tłum nagle się uspokoił. Nie. Ryknęli śmiechem po raz któryś w czasie zaledwie dziesięciu minut.

Nawet po pozbyciu się tego zielonego cholerstwa czułam uścisk wokół gardła. Miałam do siebie dystans i potrafiłam się z siebie śmiać, ale to było już dla mnie za dużo. Byłam wściekła, zażenowana i zrozpaczona jednocześnie. Wszystkie te emocje zmieszały się w jedną miksturę, która nie wpływała na mnie dobrze. Miałam ochotę rozwalić coś i wypłakać się w poduszkę w tym samym czasie.

Reggie natomiast świetnie się bawił. Poprawił kołnierz z zawiązanym już krawatem, podczas gdy mój dalej leżał na ławce. Niechętnie musiałam przyznać, że do niego zieleń pasowała o wiele bardziej. Nim się skapnęłam, brunet pochylił się i cmoknął mnie krótko w policzek. Pewnie się bał, że jeśli pozwoli sobie na coś więcej, zasadzę mu soczystego liścia.

Miał rację.

Na tle salwy śmiechu wybiło się kilka westchnięć w stylu ah i oh, głównie ze strony dziewczyn, choć Archie był z nich najgłośniejszy. Ja ograniczyłam się jedynie do głośnego zassania powietrza nosem. Dalej byłam wściekła. Pomimo, że moje serce tańczyło lambadę.

Reggie jeszcze raz przeprosił przyglądającą nam się McGonagall i ruszył ku drzwiom. Ale oczywiście nie mógł tak po prostu wziąć i wyjść. No nie mógł.

Musiał na odchodne błysnąć zębami, które powinny mieć bliższe spotkanie z tłuczkiem.

— Następnym razem przyjmij moją propozycję i pozwól mi pomóc ci się ubrać. Unikniemy takich pomyłek.

— Wypad stąd! — krzyknęłam. Żałowałam, że nie miałam niczego pod ręką, aby czymś w niego rzucić.

Posłuchał się mnie i chwilę później drzwi się za nim zamknęły. Zostawił mnie samą w sali pełnej płaczących ze śmiechu uczniów, których McGonagall doprowadzała do porządku dobre pięć minut.

Archiemu spływały wielkie łzy po policzkach, które wpadały mu do jego rozwartej szeroko gęby, gdy rechotał najgłośniej ze wszystkich.

Zmęczona własnym życiem przywaliłam czołem o ławkę. Tym samym przypomniał mi się ból, którego doznałam podczas walnięcia w szafkę nocną. Znów zaatakował moją czaszkę.

Jedynym pozytywem tego poranka było to, że poprawiliśmy McGonagall humor, więc zapomniała o moim spóźnieniu i odejmowaniu komukolwiek punktów.

Inną sprawą, może nieco smutną, było to, że Regulus do końca dnia miał skończyć z połamanymi nogami.

●●●

Skruczybyk unikał mnie pół dnia.

Było już po lekcjach, gdy ja pokonywałam drogę przez hogwardzkie korytarze z Wieży Ravenclawu prosto do lochów. To tam się ta żmija schowała. Zamierzałam go dopaść i mocno nim potrząsnąć, bo takiego wstydu jak dzisiaj przez niego nie najadłam się dawno. Nadal byłam zła. Choćbym miała sturlać się ze schodów, obiecałam sobie, że go znajdę. Złość kojąco działała na moje nogi i nie męczyłam się aż tak jak zwykle.

Gdzieś na drugim piętrze trafiłam na Lily. Szła z naprzeciwka, poświęcając całą swoją uwagę czytanej książce. Ja na jej miejscu zapewne pięć razy weszłabym w ścianę. Planowałam minąć ją bez słowa, aby nie przeszkadzać ani jej, ani sobie w dążeniu do celu.

Lily o dziwo mnie zauważyła. Chyba bardzo ucieszył ją mój widok, bo jej uśmiech sięgnął oczu, które zamigotały jak klejnoty.

— Wills! Jak dobrze, że cię widzę — Gryfonka zaznaczyła stronę w książce zakładką, po czym ją zamknęła i schowała do torby. Musiała skończyć wszystkie lekcje i wracać do Pokoju Wspólnego. Zmarszczyła nieco brwi po bliższym przyjrzeniu mi się. — Coś się stało? Wydajesz się zdenerwowana.

Wzięłam uspokajający oddech, aby nie zużyć na niej złości, którą przetrzymywałam dla kogoś innego.

— Muszę sobie coś wyjaśnić z Blackiem.

— Co znowu zrobił Syriusz?

— On nic, ale jego brat chowa się przede mną od rana. Idę go dopaść.

Lily roześmiała się, brzmiąc jak dzwoneczki bujane na wietrze.

— To przez tą akcje z krawatem?

Najwidoczniej plotki bardzo szybko roznosiły się po Hogwarcie.

— Naprawdę każdy już o tym wie? — westchnęłam, przecierając dłonią twarz.

— Nie wiem, ale ja to widziałam na własne oczy. Nawet nie wiesz z jakim dumnym krokiem wszedł do klasy na Obronę. Ten inny kolor jego krawata bardzo rzucał się w oczy. A miny chłopaków? Kosmiczne! Z Syriusza to chyba duch wyzionął, bo jakiś taki blady się zrobił... i jak James machał mu przed oczami ręką, to w ogóle nie reagował... dopiero jak Remus go walnął, to trochę oprzytomniał. Choć minę miał taką, jakby chciał płakać.

Zmarszczyłam brwi, głębiej analizując jej słowa. Aż mózg mnie rozbolał.

— Lily, o czym ty mówisz?

— No... mieliśmy ze Ślizgonami Obronę przed Czarną Magią i Regulus wparował do klasy z twoim krawatem zawiązanym na szyi... — wtedy przytknęła dłoń do ust, rozszerzając delikatnie oczy z przestrachem. — A co? Nie był twój?

Z nową dawką zdenerwowania, które wyprodukowało moje ciało w reakcji na jej słowa, wplątałam palce we włosy i mocno za nie pociągnęłam. Nie. Nie zrobił tego. Niby kiedy? Przecież powiedział mi, że lekcje zaczynał później. Jakim cudem tak szybko dostał się na lekcje Obrony z Gryfonami, by dziesięć minut później znaleźć się już w klasie od Transmutacji? Jak...

Stworek.

Kropki łączyłam praktycznie na wdechu. Oprzytomniałam dopiero wtedy, gdy z braku tlenu zapiekły mnie płuca. Lily przez cały ten czas przyglądała mi się z niepokojem.

Morderca wewnątrz mnie nigdy wcześniej nie był tak napalony na krew. Pozwoliłam sobie wypuścić go z najczarniejszego zakamarka mojej duszy, gdzie siedział uwięziony za grubymi kratami.

— Zabiję go — szepnęłam. Złość wyciekła ze mnie każdym otworem. — Zabiję!

Wyrwałam się do przodu w celu kontynuowania swojej podróży do lochów. Choćbym miała przetrzepać je całe, zamierzałam odnaleźć jego kryjówkę i zrobić mu poważną krzywdę.

— Willy, zaczekaj! — usłyszałam Lily zza pleców. Nie zatrzymałam się, parłam na przód.

— Zabiję, zatłukę, zadźgam, rozkwaszę...

— Ja cię nie zamierzam powstrzymywać!

Rudowłosa stanęła mi na drodze, przez co chcąc nie chcąc musiałam się zatrzymać. Fuknęłam zirytowana.

— Właśnie to robisz.

— Chcę ci tylko powiedzieć, że razem z dziewczynami planujemy sobie urządzić babski wieczór — klasnęła w dłonie. Lily miała przepiękny uśmiech, który w parze ze szmaragdem jej oczy tworzył magiczny duet. Studził nieco moje rozszalałe nerwy. — Takie wiesz, pidżama-party. Drinki, plotki, pielęgnacja. Zero facetów. Co do terminu jeszcze się zgadamy, ale oczywiście jesteś zaproszona. Wspomnij też o tym Nancy i Pandorze. I pod żadnym pozorem nie mów Archiemu! Jeszcze znów zbrata się z Huncwotami i będą nam przeszkadzać — pogroziła mi palcem.

Odetchnęłam cicho, aby się uspokoić. Myśl o wieczorze spędzonym wspólnie z dziewczynami brzmiał idealnie. Kilka razy zdarzyło nam się już takie coś zorganizować i każdy z nich wspominałam ciepło oraz z uśmiechem. Nic szczególnego wtedy nie robiliśmy i właśnie w tym był cały urok. Po prostu relaksowałyśmy się przy musującym winie lub drinkach przyrządzanych przez Dorcas, dbałyśmy o skórę oraz cerę poprzez maseczki, jedna drugiej malowała paznokcie i rozmawiałyśmy na babskie tematy, przy okazji obsmarowując połowę szkoły. A przede wszystkim zero chłopaków. Co prawda Huncwoci z Archiem za każdym razem nie dawali nam o sobie zapomnieć.

Raz podlecieli pod nasze okno na miotłach i próbowali wykopać szybę. Razem z Nancy oraz Dorcas rzucałyśmy w nich potem różnymi rzeczami, aż w końcu wszyscy pospadali.

Innym razem wysłali Petera, który w swojej szczurzej postaci miał przedostać się środka i znaleźć klucz, którym miał otworzyć reszcie drzwi. Tylko ja z dziewczyn wiedziałam, że szczurem był Peter i to właśnie ja uratowałam go przed rozplaskaniem pod książką Lily, za którą chwyciła Marlena. Pisk rudowłosej oraz chłopaka był równie głośny. On piszczał, bo prawie zginął przez książkę, a Lily dlatego, że chciano użyć do tego jej książki.

Zero chłopaków. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Patrząc na to, co tego dnia odwalił mój chłopak, odpoczynek od niego zdecydowanie dobrze by mi zrobił.

— Świetny pomysł, Lils — pochwaliłam. — Nie mogę się doczekać.

— Ja też! — zachwyciła się. — No ale dobrze, nie będę ci już stać na drodze. Przekaż Regulusowi ode mnie powodzenia.

Lily uśmiechnęła się po raz ostatni, zanim mnie wyminęła. Przez moment myślałam jeszcze o propozycji babskiego wieczoru, gdy nagle do głowy wpadła mi pewna myśl. Tak się jej uczepiłam, że już w następnej sekundzie odwróciłam się, aby zatrzymać dziewczynę.

— Lily!

Gryfonka przystanęła i rzuciła mi zaciekawione spojrzenie.

— Mogłabym zaprosić też Narcyzę?

Widocznie zaskoczyło ją moje pytanie. Przygryzła zębami dolną wargę i spuściła wzrok, chwilę się nad nim zastanawiając. Dałam jej na to czas, bo rozumiałam, że musiała pomyśleć nad odpowiedzią.

Jeszcze nigdy nie zaprosiłyśmy na nasze babskie spotkania kogoś ze Slytherinu.

Było tak dlatego, że dotychczas każda z nas była uprzedzona do uczniów domu Węża i żadna nie chciała się do niech przekonywać. W moim przypadku zmieniło się to jednak, gdy przez relację z Regulusem zmuszona byłam zapoznać się z jego znajomymi. I choć Belli nigdy nie zaprosiłabym na wspólne plotki, tak Cyzia była wspaniałą osobą, niesprawiedliwe ograniczoną przez własną rodzinę, pożal się Merlinie narzeczonego oraz otoczenie, w którym żyła. Tak naprawdę nie miała obok siebie żadnej przyjaciółki, z którą mogłaby sobie pomalować paznokcie przy butelce wina. Ta dziewczyna nie zasługiwała na taki smutny los.

W końcu Lily pokiwała lekko głową.

— Nie wiem jak dziewczyny, ale ja nie widzę żadnych przeszkód — wzruszyła ramionami. — Chętnie poznam jej opinię na temat ostatnich trendów. Wydawała się mieć o tym pojęcie. Pogadam z Dorcas i Marleną. Ale myślę, że nie będą miały problemu. Gorzej może być z Mary, ale jakoś ją ugadam. Możesz ją zaprosić.

Uśmiechnęłam się szczerze do rudowłosej, która kilka chwil później zniknęła w drugim korytarzu. Dopiero potem pozwoliłam sobie przewrócić oczami na wspomnienie Mary MacDonald, ale szybko wyrzuciłam ją z głowy.

Teraz miałam już dwa powody, dla których musiałam jak najszybciej znaleźć się w lochach.

Pierwszy to przekazanie Cyzi wesołej informacji.

Drugi to zabicie Regulusa.

●●●

— Gdzie on jest?!

Krzyknęłam to na pół Pokoju Wspólnego i większość obecnych w nim Ślizgonów obejrzało się na mnie z grymasem, ale miałam ich już gdzieś. Tego dnia czułam na sobie tyle wścibskich spojrzeń, że były już dla mnie jak druga skóra.

Pytanie kierowałam najbardziej do rozwalonych na kanapach przy kominku Evana oraz Avery'ego. Prawdopodobnie palili jakieś zioło, bo nad ich głowami unosiła się śmierdząca chmura dymu, a oni sami wydawali się niepokojąco rozluźnieni. Na mój widok jednak natychmiast się wyprostowali. Wytrzeszczyli gały, spojrzeli po sobie i głośno przełknęli ślinę.

Równocześnie wskazali palcem na męskie dormitoria.

— Grzeczni chłopcy — wymusiłam dla nich mały uśmiech, zanim ciężkim krokiem ruszyłam we wskazanym kierunku.

Nawet nie pukałam. Bez ceregieli wparowałam do dormitorium jak do siebie. Może się to wydawać dziwne, ale w ślizgońskim dormitorium byłam tylko raz. I to praktycznie na początku mojej relacji z Regulusem, bo w jego urodziny. Nigdy później nie było okazji. Do lochów nie było mi po drodze, a i on mnie tu sam z siebie nie zapraszał. Naszym miejscem spotkań był Pokój Życzeń. Tam czuliśmy się najbardziej komfortowo, pewni, że nikt nie będzie nam przeszkadzał.

No i do Pokoju Życzeń miałam znacznie bliżej z Wieży Ravenclawu niż do Lochów. Mniej schodów, mniej problemu.

Regulus siedział przy biurku. Pochylał się nad skrawkiem pergaminu z eleganckim piórem w ręce. Nie odwrócił się do mnie od razu, pewnie biorąc mnie za któregoś ze swoich współlokatorów. Postanowiłam cierpliwie poczekać, w tym czasie wymyślając w głowie odpowiednie wyzwiska, którymi zamierzałam go obrzucić.

W pewnym momencie brunet wyprostował się i przeczesał palcami włosy. Rozproszyło mnie to, bo w jego wykonaniu nawet taka głupia rzecz wyglądała atrakcyjnie, ale prędko wróciłam do swojej groźnej postawy. Przycisnęłam skrzyżowane ramiona do piersi i zmarszczyłam brwi.

— Przyszłaś mnie załatwić? — zapytał, zanim przechylił nieco głowę i luknął na mnie przez ramię. Na jego twarzy już gościł ten zawadiacki uśmieszek.

Nie dałam się rozproszyć. Mocniej zacisnęłam wargi, nie chcąc krzyczeć przy drzwiach. Dlatego zbliżyłam się do niego, aby dokładnie słyszał, co mam mu do powiedzenia.

Regulus nie wstał z krzesła. Patrzył na mnie z dołu, obracając pióro między chudymi palcami.

— Regulus — zaczęłam.

— Co tam, kochanie? — zadrwił.

Miałam zacząć spokojnie, ale mnie sprowokował.

— To kochanie ci zaraz przydzwoni w zęby — fuknęłam wściekle. Ślizgon przewrócił oczami. Choć miałam wielką ochotę na niego nakrzyczeć, kolejny raz tego dna wzięłam uspokajający wdech, aby spróbować to rozegrać na spokojnie. — Powiedz mi, że tego nie zrobiłeś. Nie zrobiłeś takiej samej żenady jak ja, prawda?

— Wybacz, ale robisz tak dużo głupot, że teraz nie wiem którą konkretnie masz na myśli.

— Nie wkurzaj mnie! — wypaliłam i pogroziłam mu palcem, choć już byłam wkurzona. Rozedrgane dłonie wplątałam we włosy i przeszłam się kilka razy po dormitorium w tą i z powrotem. Regulus obserwował mnie ze spokojem. — Regulus, błagam cię. Powiedz mi, że zauważyłeś, że masz nie swój krawat, zanim wszedłeś z nim do klasy.

— Zauważyłem.

— Chwała Merli...

— Co nie znaczy, że nie wszedłem z nim do klasy.

— Regulus, do cholery! — nie wytrzymałam dłużej i krzyknęłam, czując palące rumieńce wstydu na policzkach. — Dlaczego to zrobiłeś?!

— Miałem lekcje z tymi ofermami z Gryffindoru. Musiałem im pokazać mój nowy krawat.

Spojrzałam na niego z niedowierzeniem. Więc o to mu chodziło. Nie o to, żeby zobaczyli to wszyscy Gryfoni, tylko ten jeden, z którym dzielił nazwisko. Złość wewnątrz mnie urosła do niesłychanych rozmiarów. Wycelowałam w niego palcem i zmrużyłam oczy, które gdyby tylko mogły zabijać, już dawno by go rozłożyły na łopatki.

— Ty już w Pokoju Życzeń widziałeś, że ubieram twój krawat i nic nie powiedziałeś.

— Było ci w nim tak ładnie, że aż zapomniałem języka.

— I pozwoliłeś mi w nim wyjść.

— Myślałem, że sama zauważysz.

— I żeby tego było mało, odwaliłeś szopkę nie tylko na mojej lekcji, ale także na swojej — podsumowałam z przerażeniem, gdy ułożyłam to sobie wszystko w głowie. — Mam ochotę cię udusić.

Zamiast jednak spełnić swoją groźbę, oparłam się tyłkiem o biurko i ukryłam twarz w dłoniach. Byłam zmęczona tym dniem. Najadłam się tyle wstydu, że zbliżał się wieczór, a ja wciąż nic nie zjadłam.

Swoją drogą zjadłabym gofry.

Po kilku sekundach do moich uszu doszło jego westchnięcie, a następnie poczułam delikatny ścisk na nadgarstkach. Reggie odsunął mi dłonie od twarzy, aby móc położyć na niej swoje. Palcami odgarnął kilka moich zbłąkanych kosmyków za uszy, kciukami gładząc skórę na policzkach. Z jego ust nie schodził delikatny uśmiech.

— Nie przejmuj się tym tak, okej? — zrobiło mi się cieplej na sercu. — Przeprosiłbym, ale wcale nie żałuję. Nie mogłem się powstrzymać. Poza tym niech inni wiedzą, że jesteś już zajęta.

Strzeliłam mu spojrzenie i wystawiłam mu przed twarz dłoń z pierścionkiem zaręczynowym.

— Bo zaręczyny przed całą szkołą to za mało?

Nim się zorientowałam, złożył na mojej skórze delikatny pocałunek. Przyjemny prąd przeszył mnie od tego miejsca aż do paluszków stóp.

— Tego nie akceptuje. Równie dobrze zamiast mnie moja matka mogłaby przed tobą klękać.

Z przyjemnego prądu przeszłam do zimnego dreszczu, bo wyobraziłam sobie klęczącą na kolanach przede mną Walburgę Black. Przerażający widok.

W tej samej chwili mój żołądek przypomniał głośno, że nic jeszcze tego dnia nie jadł i solidnie zaburczał. Strzeliłam w swój brzuch oburzonym spojrzeniem, gdy Reggie uroczo się zaśmiał.

— Jadłaś coś dzisiaj?

— Sporą miseczkę stresu, talerzyk żenady i kubek wstydu.

— Zdecydowanie za mało — pokręcił głową. Zerknął na mój szkolny mundurek. — Przebierz się, a ja skoczę do kuchni po coś do jedzenia.

— Po gofry!

Przewrócił oczami na mój szeroki uśmiech i dziecinne podskakiwanie. No ale co ja mogłam poradzić na to, że ubóstwiałam gofry? Zajmowały jedną czwartą mojego serca. Kolejna ćwiartka należała do czekolady, trzecia do przyjaciół z naciskiem na Archiego, bo by się obraził, gdybym go nie wyciągnęła przed szereg, a ostatnia... no, do Regulusa.

— Niech będą gofry — kiwnął z westchnięciem głową.

Mimo tego, że na twarzy się na grymasił i tak owinęłam ramiona wokół jego szyi i stanęłam na palcach, aby cmoknąć go w policzek. Złość mi już przeszła. Zamiast go dusić, miałam ochotę go tylko tulić.

Byłam bipolarna i co z tego?

Gdy za Reggiem zamknęły się drzwi, ja od razu doskoczyłam do jego szafy. Wyszperałam z niej schludnie wydziergany czarny sweter. Zanim go założyłam, wtuliłam w niego twarz i utonęłam w moim ulubionym zapachu na świecie. Potem utonęłam w nim ciałem, gdy materiał spłynął po nim aż do moich ud. Otulona ciepłem na zewnątrz oraz w środku, rozejrzałam się mimochodem, a gdy mój wzrok spoczął na jednym z łóżek, bez chwili zawahania się na nie walnęłam.

Po zetknięciu się mojej skóry z chłodną pierzyną niekontrolowanie westchnęłam. Zmęczenie natychmiast capnęło mnie w swoje macki. Piasek zasypał oczy. Walczyłam z nimi chwilę, ale przegrałam. Sekunda i już spałam.

●●●

Ze snu budziłam się kilkakrotnie. Gdy dotarł do mnie zapach gofrów i truskawek, ale mój żołądek dalej spał i nie zamierzał już jeść, więc poszłam spać dalej. Gdy Reggie dołączył do mnie i położył się za moimi plecami, przyciągając mnie do siebie. Za trzecim razem obudził mnie jego brak i to na tyle mnie zasmuciło, że więcej nie zasnęłam.

Spałam twarzą do ściany, więc musiałam się odwrócić, aby go poszukać. To nie było trudne, bo znów siedział pochylony nad biurkiem. Jednak tym razem coś było nie tak.

Już się nie uśmiechał. Dość popękane wargi, jakby przez ostatnie minuty często je przygryzał, zaciśnięte były w krzywy grymas. Między palcami nie tańczyło pióro. W jednej ręce mielił rozdartą kopertę, a w drugiej pożółkły list. Widocznie nie był zadowolony z jego treści.

— Wszystko okej, Reggie? — spytałam wciąż zaspana.

Chwilę zwlekał z odpowiedzią. W pewnym momencie umieścił we mnie swoje puste spojrzenie, przez które natychmiast się rozbudziłam.

— To wiadomość od mojego ojca.

Nim zdążyłam dopytać o szczegóły, podał mi skrawek pergaminu.

— Jest także do ciebie.

Niepewnie odebrałam od niego list i wygładziłam go dłońmi. Tekstu nie było dużo. Raptem trzy linijki zapisane pochyłym i bardzo... skomplikowanym do odczytania pismem. Mimo wszystko był tak staranny, że nie znalazłam nigdzie najmniejszego kleksa atramentu.

Oddech zamarł w moich płucach, gdy dostrzegłam inicjały Oriona Blacka.

Zamarłam i rozszerzyłam szeroko oczy. Na wszelki wypadek pomrugałam nimi kilka razy, licząc, że się przewidziałam.

— Reggie? — spytałam przerażona. — Czy oni chcą oszpecić Gusa? Ja wiem, że trochę narozrabiał, ale niech mu nic nie robią!

— Co?

— No tu pisze oszpecin! — wskazałam palcem na słowo przed imieniem mojego brata. Zmrużyłam nieco oczy. — A może oględzin? Tylko co mu chcą oglądać? — zmarszczyłam brwi.

— Willie, nie udawaj Avery'ego i oddaj mi to — westchnął z politowaniem. Spełniłam jego prośbę, choć w głowie kontynuowałam pisanie najczarniejszych scenariuszy. — ...zgodnie z obietnicą za równe dwa tygodnie od dnia, w którym to czytasz, ty oraz panna Rookwood udacie się pod moją pieczą do Azkabanu w celu odwiedzin Augustusa Rookwooda. Dyrektor już wyraził zgodę. Szczegóły wyślę bliżej podanego terminu. — odczytał, akcentując słowo, z którym miałam problem.

Przełknęłam głośno ślinę.

Po półrocznej rozłące wreszcie miałam zobaczyć się ze swoim bratem, posądzonego o poplecznictwo oraz śmierciożerstwo, od którego to wszystko się zaczęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro