42 | Tłuczek atakuje!
Nadeszła sobota. Wyczekiwana po ciężkim tygodniu zapierdalanki, dwóch tygodniach dwa razy dłuższej zapierdalanki oraz trzech tygodniach, odkąd nie rozmawiałam z Regulusem.
Ale to nic! Naprawdę nic. Pewnie mało kto by mi uwierzył, bo przez ostatnie kilkanaście dni zachowywałam się jak płaczliwa pizda, ale naprawdę się pozbierałam. Wzięłam się w garść.
Nie płakałam, bo od tego wysuszały mi się oczy, a gorsze od nie rozmawiania z Regulusem były już tylko krople do oczu, które szczypały jak cholera. Nie lamentowałam, bo mnie samej już nie chciało się słuchać. Nie naciskałam na niego, bo pamiętałam jak to było, gdy zobaczyłam go razem z Clarą. Paskudnie. On był pod wpływem Amortencji, co go usprawiedliwiało, a ja alkoholu, co widocznie mnie już nie. No trudno.
I tak sobie żyłam.
To wcale nie tak, że Archie Brooks zagroził mi, że jeśli się nie ogarnę, to na następnym meczu qudditcha krzyknie przez mikrofon, że miałam majtki w pufki.
No miałam no i co, jaki problem?
W weekend pora śniadaniowa trwała dłużej niż w tygodniu, więc nie śpieszyłam się ze wstawaniem. Wyleżałam swoje w łóżku i jakoś po dziesiątej zawitałam w Wielkiej Sali. Tamtego dnia świeciła pustkami. Trzecia sobota stycznia była dniem meczowym. Na stadionie mieli się zmierzyć dwaj najwięksi rywale – Gryffindor oraz Slytherin – i każdy fan qudditcha, ziutek, który totalnie się na nim nie znał oraz wszystkie te napalone na sportowców laski najpewniej już wypełniali trybuny. Byli jeszcze tacy, którzy szli tam tylko po to, aby znów cisnąć bekę z komentarzy Archiego Brooksa jako komentatora. Dodać ich wszystkich razem i wychodził cały Hogwart.
Ja już dawno zostałam zaproszona na ten mecz przez obie strony. Syriusz stwierdził, że skoro nadal nie byłam gotowa z nim porozmawiać, wyśle mi sowę. Użył do tego sowy Archiego – Żądlibąka, którego z kolei Timon, czyli fretka Nancy, użył jako wierzchowca. Później obu musiałam wyplątywać z włosów zapłakanej Clary. Będąc szczerą, trochę się uśmiałam.
Ostatecznie udało mi się dowiedzieć, że Syriusz miał zagrać na pozycji pałkarza, bo poprzedniego szlag trafił jak to wyraził w liście Black. I nie, wcale nie umarł. Po prostu próbował założyć bransoletkę z mikrofonem szpiegowskim sowie o imieniu Szlag i trafiła go pazurem w oko. Wcale mnie to nie dziwiło, że był to jeden z bliźniaków Prewett. Dzięki temu Syriusz wstał z ławki rezerwowych i dostał szansę, którą bardzo chciał, bym zobaczyła.
Drugie zaproszenie dostałam od Avery'ego tego dnia, gdy wspólnie w parze warzyliśmy Amortencję na Eliksirach. A bardziej tworzyliśmy nowe życie, które potem prawie odebrało je profesorowi Slughornowi. Podobno to coś przyssało się do jego twarzy i prawie się udusił.
Ale przeżył!
Posiadając dwa zaproszenia na wydarzenie, które swoją drogą mało co mnie interesowało, i to z dwóch różnych stron, po których obu grali moi bliscy postanowiłam, że wcale nie pójdę. Nie chciałam wesprzeć jednej strony, by ta druga poczuła się zdradzona. Nawet nie wiedziałam komu powinnam kibicować. Z jednej strony moja przyjaźń z Gryfonami trwała o wiele dłużej, ale to pewnemu Ślizgonowi naiwnie oddałam serce.
No więc wróćmy do śniadania. Korzystając z tego, że wrócił mi apetyt, przysunęłam do siebie półmisek pełen świeżych i pachnących bułeczek z masełkiem czosnkowym. Co prawda ceną za nie był trolli oddech, ale ich smak oraz zapach były tego warte. Nie pachniały tak dobrze jak perfumy Regulusa, ale nie zamierzałam wybrzydzać. Powinny mi wystarczyć na dłuższy czas. Nie chciałam ryzykować, że znów dopadnie mnie deprecha i przez ściśnięty żołądek nie wcisnę w siebie nic więcej. Już wystarczająco schudłam. Cycki mi zmalały. I może sama bym nawet tego nie zauważyła, ale to Archie mi je wypomniał! Niedopuszczalne.
Pierwszy gryz śniadania już zbliżał się do moich ust, gdy nagle ktoś się do mnie przysiadł. Zrobił to tak gwałtownie, że bułeczka wysmyknęła się mi spomiędzy palców i spadła z powrotem na talerz. Masłem do spodu.
Zmarszczyłam brwi, patrząc najpierw na swoje jedzenie, a potem na sprawcę całego zamieszania. I w sumie to dobrze, że nie zdążyłam nic zjeść. Bo na widok Narcyzy Black oraz jej ciężkiego wzroku prawdopodobnie wszystko cofnęłoby mi się do gardła.
Przez kilka sekund panowała gęsta cisza, którą nie dało się oddychać. W błękitnych oczach Ślizgonki panowała zamieć, która rzucała w moją stronę soplami lodu. Czułam chłód na skórze oraz pod nią, gdzie mięśnie już zamieniły się w lód.
Cyzia zachowywała się jak... nie Cyzia.
Chciałam z powrotem kochaną Cyzię.
— No więc... — chrząknęłam. — Co tam?
— Nie mydl mi więcej oczu. Ja wszystko wiem.
Uznałam, że najbezpieczniej dla mnie będzie zgrywać głupa. Tryb Archie Brooks aktywowany.
— Niemożliwe — zachichotałam. — Nawet Remus wszystkiego nie wie.
— Regulus mi powiedział. Wszystko — specjalnie zaakcentowała ostatnie słowo.
Po raz kolejny żarcie wypadło mi z łap, gdy moja dłoń zawisła w drodze do ust. Jej słowa docierały do mnie powoli, skradały się po cichutku, aby zakończyć to ostrym pierdolnięciem.
Panika wszczepiła się w moje serce niczym szpony feniksa, gdy drżącą ręką przesuwałam talerz. Pomijając święty trójkąt, Cyzia jako jedyna była dla mnie miła, jeśli chodziło o Ślizgonów. Nie wyżywała się na mnie, nie kąsała ani nie poniżała tak, jak to robiła jej siostra. Była zbłąkanym promyczkiem wśród ciemności, który nadal dawał światło, choć otoczenie wiele razy próbowało go zgasić.
Nie chciałam, żeby zmieniła swoje zdanie na mój temat przez jeden błąd, do którego nigdy by nie doszło, gdyby nie alkohol.
Już nigdy nie wypiję ani kropelki.
— Cyzia, musisz mi uwierzyć, że to naprawdę był wypadek — moje tłumaczenie skwitowała prychnięciem. — Przysięgam! Było ciemno, okej? A gdy jesteś po pijaku, oni robią się jeszcze bardziej podobni! Nigdy bym nie pocałowała Syriusza, bo ja...
...zakochałam się w tym drugim.
Nie byłam pewna, czy dokładnie to bym powiedziała, bo chyba nie byłam jeszcze na to gotowa, gdyby Cyzia w porę mi nie przerwała:
— Chwila... — zmarszczyła brwi. Dłuższą chwilę jej zajęło przetwarzanie sobie moich słów w głowie. W tym czasie ja już myślami spieprzałam do Ameryki. — POCAŁOWAŁAŚ SYRIUSZA?! JAK TO?!
Wypaliła tak głośno, że ja podskoczyłam, kilkoro uczniów się na nas obejrzało, a gargulce na fasadzie Hogwartu z pewnością żałowały, że nie mogły opuścić warty i zajrzeć do środka, aby zobaczyć o co cały ten szum.
— Tak wyszło! Przepraszam!
— Pocałowałaś Syriusza — powtórzyła głucho, jakby dalej nie dowierzała. — I to na oczach Regulusa, prawda? On widział jak całujesz Syriusza. O mój Merlinie.
— Nie planowałam tego.
— Przynajmniej już wiem, że ma powód, aby być wściekły — rzekła z wyrzutem i nawet Cyzia, najbardziej urocza oraz troskliwa osoba, jaką poznałam, nie powstrzymała się przed obrzuceniem mnie spojrzeniem pełnym rozczarowania.
Zawiodłam ją. Tylko na tym potrafiłam się skupić. Moje myśli były jak wściekły rój os, które dźgały mnie żądłami pod postacią tych dwóch słów. Apetyt, którego nie odczuwałam od kilkunastu dni ponownie gdzieś prysnął, bo bułeczki całkiem straciły swój smakowity wygląd.
Nigdy nie chciałam nikogo zawieść, a wyszło na to, że zawiodłam wszystkich.
— Naprawdę bardzo, bardzo tego żałuję — mruknęłam ze skruchą. — Myśląc trzeźwo, nigdy bym go nie skrzywdziła. Przecież ja go... — zacięłam się, nie będąc gotową na takie wyznania. Jeszcze nie. — ...po prostu bardzo mi na nim zależy.
Oczy Cyzi natychmiast złagodniały. Zaraz jednak pojawił się w nich dziwny błysk. To tak jakby nad błękitnym morzem niebo opanował pokaz fajerwerek, które odbijały się w jej oczach jak w wodzie.
Zwycięski uśmiech, który zawitał na jej wargach, trochę mnie zdezorientował.
— Wiedziałam.
Fajnie, że wiedziała, choć ja nie wiedziałam, co właściwie wiedziała.
Nim o to zapytałam, sama odpowiedziała:
— Wiedziałam, że coś jest na rzeczy — powiedziała bardziej do siebie niż do mnie. — On może sobie gadać, że to nie na serio i że jesteście na niby, blablabla i tak dalej, ale ja mam nosa! Czułam, że połączyło was coś więcej niż jakiś głupi układ. Miałam rację!
Zmarszczyłam brwi.
— Cyzia, o czym ty mówisz? — powiedziawszy te słowa, coś do mnie dotarło. Rozszerzyłam szeroko oczy. — Chwila, tobie nie chodziło o to, co się stało ostatnio? On ci powiedział totalnie wszystko? Wszystko wszyściuteńko? Że od samego początku?
Gadałam bez ładu i składu, ale byłam w zbyt wielkim szoku, aby się tym przejąć.
Nagle wyrzuty sumienia za to, że wygadałam się Nancy, pękły jak ta guma, dzięki której Archie Brooks jest na świecie.
Ślizgonka zadarła wysoko podbródek, jakby zamierzała ze mną zawalczyć.
— Tak, powiedział mi — przed następnymi słowami pochyliła się nad stołem. — I nie wierzę, że udajecie. Nie i koniec. Zbyt wiele jest między wami uczuć, które wy, strachliwe dudki, boicie się sobie wyznać!
Skrzywiłam się.
— Jedyne, co między nami teraz jest, to dystans. On siedzi w lochach, a ja na wieży.
— Nie na długo — Cyzia odrzuciła włosy na plecy. — Pomogę się wam znowu spiknąć.
Zmierzyłam ją nieprzekonanym spojrzeniem.
— Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Na ten moment Regulus nie chce mnie widzieć — zawsze, kiedy to sobie uświadamiałam, moje serce ściskał smutek. — Nie chcę go pośpieszać. Wolę, żeby na spokojnie sobie wszystko przemyślał i sam się do mnie odezwał.
Ale Cyzia mnie już nie słuchała. Jej wzrok błądził gdzieś za moimi plecami, a oczy powoli znikały za coraz bardziej mrużącymi się powiekami. Nie zdążyłam się jednak odwrócić, tak samo jak ponownie nie zdążyłam chapsnąć coś na ząb, gdy nagle padł na mnie czyjś cień.
A potem poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie pełen kocioł Amortencji.
Najeżyłam się i spanikowałam, gdy Regulus zawisnął nade mną, opierając się jedną ręką o stół. Jego ręka ubrana w lśniące sygnety wylądowała niedaleko mojego talerza z czosnkowymi bułeczkami, a ja w tej samej chwili zaczęłam się cieszyć, że ostatecznie ich nie spróbowałam. Po rękawie poznałam, że miał na sobie strój do qudditcha w barwach Slytherinu, którego drużyna miała wlecieć na stadion za jakieś pół godziny. Moje serce dostało palpitacji, kiedy go wyczuło, a zdradzieckie ciało automatycznie się nagrzało, choć nawet mnie nie dotknął.
Zanim odważyłam się spojrzeć mu w twarz, przełknęłam jeszcze ślinę. Być może po raz ostatni.
Nie pomyliłam się. Gdy spojrzałam w jego oczy, kotłująca się w nich wściekłość buchnęła mi w twarz jak gorące opary, gdy podniesie się przykrywkę garnka z zupą.
Czy to był znak, że on też za mną tęsknił?
— Co ty odwalasz?
Nie potrafiłam określić, czy dreszcz, który spłynął mi po kręgosłupie na jego słowa, spowodowany był tym, że zabrzmiał groźnie i się przestraszyłam, czy uznałam to za seksowne.
Spojrzałam na swoje bułeczki. (Nie na piersi).
— Cóż, od jakichś pięciu minut próbuję zjeść śniadanie, ale pewna rodzina ciągle mi w tym przeszkadza — najpierw spojrzałam na Cyzię, a potem wróciłam do niego.
Zero reakcji. Wciąż patrzył na mnie jak na robaka, którego zamierzał zdeptać.
Pochylił się nade mną jeszcze bardziej. Zamknął mnie w klatce swoich ramion, zapachu oraz oczu. Tylko że pierwszy raz czułam się nie jak w bezpiecznym miejscu, w którym nic mi nie groziło, tylko jak zwierzyna przyparta do ściany przez drapieżnika.
— Posłuchaj mnie — warknął, nie spuszczając ze mnie wzroku. Na próżno próbowałam odnaleźć drogę do mojej ukochanej łąki, po której w zielonych oczach nie było śladu. Jakbym ją sobie wymyśliła. — Nie wiem, co sobie myślałaś, zaczynając się szlajać z Crouchem. Gówno mnie to interesuje. Rób sobie co chcesz i z kim chcesz, ale nie na oczach wszystkich, kiedy oficjalnie wciąż jesteś moją narzeczoną.
— Regulusie! — zawołała upominająco Cyzia. — Co cie ugryzło?!
Mój mózg złapał solidnego laga. Gapiłam się tak na niego oniemiała, od czasu do czasu sobie mrugając, naprawdę wierząc, że sobie to wymyśliłam. Że tego nie powiedział. Nie takim tonem. Nie do mnie. Nie mógł. No chyba nie.
To już nie złość, a wkurwienie natychmiast przejęło nade mną sterowanie. I już mnie nie interesowało, że to był ten sam chłopiec, któremu oddałam serce, za którym przepłakałam kilkanaście nocy oraz za którego stoczyłabym bitwę z samym Voldemortem.
Wtedy miałam ochotę po prostu dać mu w ryj.
— Żartujesz sobie ze mnie? Po dwóch tygodniach jebanego milczenia to jest pierwsze, co masz mi do powiedzenia? — zakpiłam. Cieszyłam się, że większość uczniów była już na stadionie, czekając na o wiele gorsze przedstawienie niż to, które my urządzaliśmy w Wielkiej Sali. — Nie twoja sprawa z kim się szlajam. Nigdy nie była twoja, a tym bardziej teraz.
— Halo, nie tak wygląda godzenie się!
Cyzia przypomniała o swojej obecności, ale żadne z nas nie zwróciło na nią uwagi. Oboje byliśmy zajęci wpatrywaniem się w swoje oczy. Jedne wyglądały jak dwie kryształowe kule, w których trzymano najpotężniejsze zaklęcie Avada Kedavra, za to drugie były moje i miałam nadzieję, że było w nich widać, że zamierzałam mu wpierdolić.
— To jest moja sprawa, odkąd moja matka ma moją narzeczoną za ladacznicę.
Willow sprzed Sylwestra prawdopodobnie przeraziłaby się tym, jak szybko plotki dochodziły do Walburgii Black i pewnie zrobiłaby wszystko, aby je rozwiać. Posylwestrowa Willow byłaby na tyle załamana, że nie zrobiłaby z tym nic, choć w głębi trochę by się tym przejęła. Jednak obecna Willow była na tyle wkurwiona, że byłaby w stanie prosto w twarz rzucić teściowej, że większej kurwy od niej nie było w najlepszym burdelu.
W sumie to śmieszne, że ta prukwa zawsze wiedziała wszystko wcześniej od Hogwartu, choć była daleko za jego murami.
— Gdyby jej synalek tak się jej nie bał, wcale by nie musiał mieć narzeczonej.
Nic z tego, co wtedy wygadywałam, nie było prawdą. Przecież wiedziałam, że jedynym wyborem Regulusa był wybór pomiędzy wydziedziczeniem z rodziny a pozwoleniem jej, aby ta decydowała o każdym aspekcie jego życia. I choć Syriuszowi to wyszło na dobre, nie każdego było stać na wybranie pierwszej ścieżki. Syriusz miał wokół siebie ludzi, którzy mu pomogli i zastąpili rodzinę, od której uciekł. Regulus nie mógł jej opuścić, bo choć wszyscy byli potworami, nie miał nikogo innego prócz jej.
Gdybym była wystarczająca, zastąpiłabym mu ich wszystkich.
Nie było jednak groźniejszej rzeczy od wzburzonych emocji. Byłam smutna. Wściekła. Rozgoryczona. Samotna. Zawiedziona. Po prostu zmęczona. To wszystko w połączeniu z jego oskarżeniami zrodziło smoka, który nie przestawał ryczeć w moim wnętrzu.
Regulus zacisnął z wściekłości usta, które tak kochałam dotykać swoimi. Wtedy jednak rzucały w moją stronę ostrzem za każdym razem, gdy tylko się otwierały.
— Skończ z tymi durnymi schadzkami z Crouchem. To się nie skończy dobrze.
— Nie będziesz mi mówić, co mam robić ani z kim.
— Ale akurat musiało paść na Croucha. Nie wierzę, że masz aż tak chujowy gust.
— Patrząc na to, że ty byłeś przed nim, to chyba się poprawił.
— Przestań się zachowywać jak nadąsana księżniczka.
— Ja? Gdzie! Nie śmiałabym! Przecież ty odgrywasz ją o wiele lepiej.
— Nie rozmawiaj z nim więcej.
— To ty ze mną rozmawiaj.
Regulus zamilkł. Wciąż nieustępliwie patrzył w moje oczy, co było jedyną odpowiedzią na moje wyzwanie. Serce galopowało mi jak jednorożec, nie radząc sobie z całą tą sytuacją.
Niczego nie pragnęłam bardziej jak tylko z nim porozmawiać. No, może wcześniej powinnam się trochę uspokoić.
Wreszcie Regulus odepchnął się od stołu i wyprostował. Musiałam jeszcze wyżej zadrzeć głowę, aby tylko nie zerwać naszego kontaktu wzrokowego jako pierwsza.
— Po prostu trzymaj się z daleka od kłopotów.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
— Bez obaw. Z tobą pozbyłam się ich wszystkich.
Wcale nie. Wróć do mnie.
Ale odszedł. Po prostu odwrócił się i sobie poszedł, nie zostawiając mnie z niczym więcej. Bez słowa, bez gestu, bez spojrzenia, w którym byłoby coś więcej niż pustka. Chciałabym wiedzieć, czy zniknął dlatego, że inaczej spóźniłby się na własny mecz, czy też dlatego, że on też zbyt mocno przeżył naszą rozmowę.
Gdy jego zielono-srebrna peleryna zniknęła za drzwiami, spojrzałam na Narcyzę. Wciąż siedziała naprzeciwko mnie, ale z już nieco mniej pewną miną niż wtedy, gdy zapewniała, że nas pogodzi.
Gwałtownie wstała od stołu.
— Wciąż twierdzę, że jesteście dla siebie stworzeni — wyznała. — Dopilnuję do tego, abyście sami to wreszcie przyznali.
Prychnęłam.
— Powodzenia. Ten teatrzyk sprzed chwili to było nasze wyznanie miłości.
— Nie. Ten teatrzyk sprzed chwili był przejawem waszej głupoty.
I ona mnie zostawiła. Czułam, że nieco ją uraziłam, ale czasem tak radziłam sobie z bólem. A w tamtej chwili mnie bolało. Bardzo. Nie tylko serce, ale dusza i całe ciało, które stało się dziwnie puste bez ziejącego w nim smoka. Po sobie pozostawił tylko zgliszcza. Znów miałam ochotę się popłakać. W ostatnim czasie tylko to mi najlepiej wychodziło. Użalanie się nad sobą.
Dlaczego był na mnie taki zły? Czy tu wciąż chodziło o Sylwestra?
Z westchnięciem oparłam łokcie o stół, później opierając głowę na dłoniach. Talerzyk ze śniadaniem odsunęłam na bok, bo i tak straciłam apetyt. Czułam, że przez kolejne dni znów miałam odżywiać się wyłącznie łzami.
— Siemandero, najjaśniejsze moje słoneczko!
Nie uniosłam głowy, gdy Archie z przytupem usiadł obok mnie. Nie odpowiedziałam na jego uwierający wzrok. Nawet gdy zaczął mnie dźgać paluchem w ramię, jeszcze przez moment go ignorowałam.
Wreszcie uniosłam na niego wzrok. Musiałam wyglądać jak ofiara dementora, bo jego dziecięca radość na twarzy prędko przeszła w zmartwienie.
Nie zapytał, co się stało. Zamiast tego po prostu mnie przytulił. Przysunął się, otulił ramieniem i przyciągnął do swojego boku, który był ciepły i pachniał gumą balonową.
Chyba każdy zazdrościłby mi takiego przyjaciela. Nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie jak świat by sobie poradził, gdyby nie było w nim Archiego Brooksa.
— Zostałbym z tobą, ale za dziesięć minut muszę być na wieży, aby przedstawić zawodników.
Powiedział to takim głosem, jakby w środku toczył ze sobą walkę, czy nie olać całego meczu i faktycznie ze mną nie zostać. To spowodowało, że miałam jeszcze większą ochotę się popłakać.
— Ten mecz byłby jeszcze bardziej do dupy, gdyby nie komentował go najlepszy komentator — odsunąwszy się od niego, wymusiłam dla niego uśmiech. Nie uwierzył w niego. — Idź. Ja sobie poradzę.
— Tak właściwie przyszedłem po ciebie po to, aby zabrać cię ze sobą — poprzednia uciecha do niego wróciła. Trudno stwierdzić, czy szerzej uśmiechały się jego usta, czy też oczy.
Byłam na siebie zła, że nawet po tym, jak Regulus na mnie nakrzyczał, ja nie chciałam robić mu przykrości i iść na stadion, by stanąć po stronie Gryfonów. Zresztą nawet wśród czerwono-złotych barw, moje serce trzymałoby innego koloru pompony.
— Tak, tak, wiem, wiem. Nie chcesz wybierać między Blackami, mhm — wypalił Puchon, widząc moją nieprzekonaną minę. — Dlatego mam rozwiązanie! Zabiorę cię ze sobą na wieżę komentatorską! Mówię ci, to genialny pomysł. Nie tylko dlatego, że jest mój. Nikt na ciebie nie zwróci uwagi! Serio mówię. Cały czas będę stał obok ciebie. Nie dziw im się, że wolą patrzeć na mnie.
Parsknęłam cichym śmiechem.
— No proooooszę — zrobił oczka psidawka i wydął smutno wargę. — Nie będę mógł się skupić na komentowaniu, bo ciągle będę myślał, że ty smutasz gdzieś tu w zamku. Jeszcze palnę coś głupiego i zrobię siarę przed całą szkołą! I to będzie twoja wina.
— Siara ci nie grozi. Ciągle robisz coś głupiego i ludzie cię kochają.
— Wniosek jest jeden. Jestem zajebisty.
Był również przekonujący, bo faktycznie poszłam z nim na mecz qudditcha, którego nawet nie lubiłam.
Być może prawdziwy powód był taki, że faktycznie nie chciałam zostać sama w czterech ścianach. Nie miałam siły stawić czoła własnym myślom, które tylko wyciskałyby ze mnie łzy, będąc z nimi sam na sam. Wiedziałam, że w tłumie mnie nie dopadną. I tak by przyszły. Ale nieco później.
A może byłam uzależniona i jedyny powód, dla którego tam poszłam, latał na miotle w zielono-srebrnej szacie z numerem siedem.
●●●
REGULUS
Nie byłem zadowolony z tego, jak to rozegrałem.
Emocje tak się mnie trzymały, że nie potrafiłem nawet zapiąć rękawic. Rozdzierała mnie wściekłość, sklejało przekonanie, że zrobiłem to dla jej dobra, a potem jeszcze raz rozpierdalało wkurwienie na samego siebie. Było to prawdziwie uczucie w porównaniu z tym pokazem, który odwaliłem w Wielkiej Sali przed Willie.
Matka wcale nie wysłała do mnie żadnego listu. Zmyśliłem to na poczekaniu, bo tak bardzo mi zależało na tym, aby trzymała się z daleka od cholernego Croucha. Liczyłem, że na moją złość zareaguje paniką. Przecież wiedziała, jaka była Walburga Black i że zawsze się denerwowałem, gdy coś szło nie po mojej myśli.
Ta kłótnia była niepotrzebna. Choć mogłem się domyślić, że Willow Rookwood nie da sobą dyrygować i zionie na mnie ogniem, jeśli spróbuję to robić. Później sam się zirytowałem jej porywczością. To było powodem wielu nieprzyjemnych słów, których już w szatni kilka minut przed meczem żałowałem.
Ale wtedy nie miałem czasu na wyrzuty sumienia. Miałem mecz do wygrania. Musiałem się skupić tylko na jednym.
Na złotym zniczu.
Nie na upartej Krukonce.
Z takim nastawieniem opuściłem szatnię. Reszta drużyny już kręciła się koło wejścia na stadion dla zawodników. Przez ściany docierał do mnie przytłumiony głos Archiego Brooksa, który już zabawiał trybuny. Ludzie tupali, klaskali i wznosili okrzyki. Zwierzyniec.
W tej samej chwili z szatni naprzeciwko wyszedł Syriusz. Wyglądał na całkowicie gotowego do gry. Na sobie miał strój w ohydnych gryfońskich barwach oraz ochraniacze, pałkę opierał na ramieniu, a przydługie włosy związał w kucyk.
W porównaniu z moimi niezapiętymi rękawicami, roztrzepanymi włosami oraz rozdrażnionymi uczuciami wypadał lepiej. A to nie tak powinno być.
Spojrzeliśmy na siebie praktycznie równocześnie. Żaden nie był zadowolony.
Już przed Sylwestrem nie lubiłem go oglądać. Potem mi się tylko pogorszyło. Widok jego parszywej gęby przypominał mi, że powinienem był mu przyłożyć.
— Gotowy na bęcki, Reggie? — rzucił niepotrzebnie.
Mógł się nie odzywać.
Ignorując go, coraz bardziej zirytowany skończyłem zapinanie rękawic. Głupio liczyłem, że mój brak odpowiedzi go zniechęci i sobie pójdzie. Przez cały czas jednak czułem na sobie jego upierdliwy wzrok, więc oczywiste było, że chciał tej konfrontacji.
Z westchnięciem uniosłem na niego wzrok. Skrzywiłem się. Zdecydowanie powinienem był mu przywalić.
— Skończę ten mecz zanim walniesz w tłuczek — uśmiechnąłem się kpiąco. — Ale nie martw się. Przez jakieś dwie minuty pozwolę ci przechwalać się, że pałka nie mieści ci się w dłoni.
Mój od siedmiu boleści brat nagle zrobił się czerwony na gębie, wyglądając wreszcie jak gryf z krwi i piór. To mi nieco poprawiło humor. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby się potknął i nadział na miotłę.
Myślałem, że upokorzenia już mu wystarczy i sobie odpuści, więc ruszyłem w kierunku reszty drużyny. Po raptem trzech krokach znów się zatrzymałem przez tego idiotę, zaciskając pięści, które aż świerzbiły do tego, by dać mu w ryj.
— Co tam u Willie?
Cały się spiąłem. Nie mogłem mieć nic do tego, że inni poza mną też ją tak nazywali, ale gdy robił to on, miałem ochotę wyrwać mu język.
— Może sama by ci powiedziała, gdyby chciała z tobą rozmawiać — burknąłem.
Wiedziałem, że Willow odpychała od siebie Syriusza w równym stopniu co ja ją. Pomijając już Croucha i jej pochmurny nastrój, akurat ten aspekt bardzo mi był na rękę. Co więcej – miałem nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma na dłużej.
Syriusz nie zraził się moimi słowami. Wciąż trzymał się go pewny siebie uśmiech, który tylko podjudzał moje zszargane nerwy.
— Przynajmniej to mnie pocałowała po raz ostatni — wypalił. Wściekłość zacisnęła mi szczękę. — Ciekawi mnie jak się wtedy czułeś? No wiesz, wtedy, gdy mnie całowała.
Wyraziste wspomnienia uciekły z mojej pamięci zabezpieczonej kłódką i przebiegły mi przed oczami. Przetrwałem już wiele momentów, których nikt nie chciałby przeżyć. Porzucenie przez jedynego brata, dołączenie do Śmierciożerców, pierwsze użycie zaklęcia niewybaczalnego. To były wydarzenia, które zdecydowanie odbiły na mnie piętno i ukształtowały mnie na takiego, jakim się stałem. Pamiętam, że odczuwałem wiele emocji, od odrzucenia poprzez odrazę po nienawiść, ale w głównej mierze czułem pustkę. Z każdym kolejnym przykrym wspomnieniem było jej we mnie coraz więcej. Ale nie była ona taka zła, bo nie bolała tak bardzo. Prawie w ogóle.
Willow Rookwod jakimś cudem zdołała ją wypełnić. Dlatego kiedy zobaczyłem ją całującą mojego brata pierwsze, co tak naprawdę odczułem, to brak pustki oraz ból. Potworny, rwący ból w klatce piersiowej. Byłem wściekły, że wypełniła mnie jakimś świństwem, które przy niej było ciepłe i przyjemne, ale wtedy paliło jakbym połknął kocioł pełen lawy. Poczułem się zdradzony. Odtrącony. Samotny.
Tym świństwem było moje serce. Dotychczas puste, nie wchodziło mi w drogę. Ale odkąd pojawiła się Willow Rookwood, ciągle utwierdzało mnie w przekonaniu, że wygodniej byłoby je wyrwać.
— Przecież doskonale to wiesz. Czułem się dokładnie tak samo jak ty za każdym razem, gdy musisz patrzeć na nas z boku. I nie ściemniaj mi tu, że pierdole od rzeczy — prychnąłem, dobrze wiedząc, co mu się cisnęło na usta. Widocznie nie podobało mu się, w którym kierunku poprowadziłem naszą rozmowę, ale ja jeszcze nie skończyłem. — Ślinisz się do niej jak zapchlony szczeniak. To lepiej ty mi powiedz jak się czujesz z tym, że to, co tobie nie udało się przez dwa lata, swoją drogą nic dziwnego, mnie wyszło w... trzy miesiące?
Ręka Syriusza zacisnęła się mocniej na pałce. Jego rosnąca złość powiększała mój uśmiech.
— Jeszcze przejrzy na oczy.
— I wtedy co? Spojrzy na ciebie? — pokręciłem w rozbawieniu głową. — Jesteś głupi, ale chyba nie aż tak. Pogódź się z tym, że Willow Rookwood jest moja. I nigdy nie będzie twoja. Bo ja, kochany bracie, nigdy nie oddałbym ci czegoś tak cennego. Szczególnie mając na uwadze, jak bardzo chcesz to mieć.
Niesamowitą satysfakcję sprawiało mi doprowadzenie go do granicy wytrzymałości. Zawsze był wybuchowy, nie umiał się opanować w wymagajacychy tego sytuacjach. Liczyłem, że objawi się to również w grze na boisku.
Syriusz nie miał już nic więcej do powiedzenia. Jako pierwszy zgarnął swoją miotłę i odszedł nabuzowanym krokiem, co obserwowałem ze zwycięskim uśmiechem. Byłem przekonany, że za kilka godzin sytuacja się powtórzy i znów to ja będę górą, kiedy już Slytherin wygra.
Cóż, tak samo jak rozmowa z Willow, tak też tamtejszy mecz poszedł inaczej, niż to sobie wyobrażałem.
●●●
WILLOW
— TĘSKNILIŚCIE, MISIE?
Musiałam zatkać sobie uszy dłońmi, inaczej radosny wrzask dobiegający z trybun rozwaliłby mi bębenki.
Archie miał rację. Co z tego, że siedziałam dosłownie obok niego, na widoku każdego, skoro uwaga wszystkich i tak była skupiona na nim.
Puchon przyłożył sobie dłoń do serca.
— Ah, kochani jesteście. Ja też za wami tęskniłem. Powiem wam, że jak ostatnio sobie tak myślałem, na kiblu oczywiście, to...
McGonagall odchrząknęła.
— Panie Brooks.
— Słucham, kochana profesor?
— Właśnie trwa mecz.
Archie spojrzał na boisko z taką miną, jakby ta informacja była dla niego niezłym zaskoczeniem.
— Dziękuję za przypomnienie, profesor! Świetny z nas duet — powiedział do mikrofonu, powodując ubaw wśród widowni oraz delikatny uśmieszek na twarzy McGonagall. — Wracajmy do tego, co się dzieje na boisku. Choć jak to możliwe, że grają przeciwko sobie dwaj najwięksi rywale, a jeszcze nie było żadnej bójki? Co z wami, ludzie? My chcemy krwi!
— BROOKS!
— No ale co się pani tak gorączkuje? Żartuję przecież — szturchnął mnie łokciem i mrugnął okiem, jakby żartował że żartował. — No więc, o czym to ja? A tak, mecz. Przecież pamiętam, pani profesor. Dla przypomnienia, Ślizgoni prowadzą dwudziestoma punktami, ale jak to już pięknie Potter zaprezentował, pozer i bajerant, wszystko może się zmienić dzięki trzema wrzutkami z rzędu. Obrońcy Slytherinu, szanownemu Alexandrowi Vale'owi, radzę zainteresować się tematem antykoncepcji, bo w jego przypadku kafel zbyt łatwo wpada w dziurkę. Miejmy nadzieję, że w życiu prywatnym sobie lepiej z tym radzisz.
Trybuny dostały wręcz głupawki ze śmiechu, za to profesor McGonagall, jako opiekunka jednej z grających drużyn, udała że zagapiła się w grę i go nie opieprzyła.
Zachichotałam, po czym oparłam się o barierkę i zerknęłam na boisko. Czerwone i zielone smugi co chwilę przelatywały mi przed oczami. Co jakiś czas starałam się wygrać wyścig z Jamesem, ale był tak szybki, że od tych starań tylko bolały mnie oczy. Wzdrygałam się za każdym razem, gdy tłuczek odbijał się od pałki Syriusza i prawie umierałam na zawał, gdy ten odrywał obie ręce od miotły, aby zrobić zamach.
Dlatego najbezpieczniej było patrzeć na Regulusa, który krążył nad zawodnikami niczym jastrząb, wypatrujący w dole swojej ofiary.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że ja widziałam jego, ale on mnie nie. Nawet styczniowa temperatura aż tak mi nie przeszkadzała.
Nagle Regulus nieoczekiwanie zanurkował w dół. Szukający Gryfonów był widocznie zdezorientowany, bo przez chwilę wpatrywał się w rywala jak w ducha. Po chwili jednak ruszył w pogoń za nim, choć Regulus był już całkiem niedaleko stóp jednej z wież stadionu.
Wielu uczniów wychyliło się przez barierki tak bardzo, że jeszcze trochę i by wypadli. W tym Avery, którego Evan musiał trzymać za kołnierz. Wszyscy chcieli zobaczyć jak jeden z szukających kończy mecz.
Tylko że nieważne jak bardzo wytęrzałabym wzrok, nigdzie nie widziałam złotego błysku.
— Black i White... to nie przypadek, drodzy państwo, prawdziwy wątek enemies to lovers... właśnie ścigają złoty znicz! — wykrzyknął Archie. — Ale chyba jestem ślepy, bo ja ni chuja nic nie wiedzę.
— Brooks, słownictwo.
— Sorka. To są emocje, ja jestem trochę pierdolnięty — nim McGonagall zdążyła znowu go ochrzanić, Archie podskoczył i prawie połknął mikrofon. — GOL! W czasie wyścigu yin i yang Gryffindor zdobywa dziesięć punktów! Pamiętaj o czym ci mówiłem, Vale.
Mogłam się założyć, że obrońca Ślizgonów nieźle go zwyzywał.
Ja jednak byłam zbyt pochłonięta obserwowaniem Regulusa, aby odczytać co dokładnie Vale powiedział o Archiem. Żołądek mi się zaciskał z każdą sekundą, w której Reggie pokonywał kolejne cale.
Cały stadion był zbudowany z drewnianego stelażu, na który była narzucona gruba, kolorowa narzuta. Obaj byli niej coraz bliżej. Aaron White jakimś cudem dogonił Regulusa, choć wciąż mógł jedynie powąchać ogon jego miotły.
Wszyscy i wszystko – trybuny, Hogwart oraz rzadko spotykane o tej porze roku słone — wstrzymało oddech w oczekiwaniu.
Tuż przed materiałową ścianą stadionu Regulus poderwał miotłę i poleciał do góry. Niestety Gryfon zareagował zbyt późno. Z impetem wleciał za kotarę, a po głuchych odgłosach można było się domyślić, że kilka razy rąbnął głową w niejedną belkę.
Skrzywilam się. Auć.
Cwany uśmieszek na twarzy Regulusa mówił o tym, że właśnie tego się spodziewał.
Nie było żadnego złotego znicza.
Reggie się po prostu nudził.
— NIESAMOWITE! — wydarł się Archie. Dopiero wtedy zdecydowałam się od niego odsunąć, choć powinnam to zrobić dużo wcześniej. — Regulus Black zrobił Aarona Wrighta w chu... to znaczy w konia, pani profesor. To taki nowy gatunek jednorożca. Zamiast rogu ma na czole... nieważne! Potter, rzucaj tego kafla, a nie rżysz. Przypominam, siedemdziesiąt do sześćdziesięciu dla Slytherinu! Ruchy, ruchy!
Po akcji Regulusa emocje nieco opadły. White po kilku minutach ponownie wzleciał w powietrze, co chwilę posyłając Ślizgonowi oburzone spojrzenie. Reggie miał to, delikatnie mówiąc, w dupie.
— ...podanie do Brown, jedynej babie w składzie Gryfonów. Choć jak już nam udowodniła, pomimo tego że ma dwie kule zamiast pałki, radzi sobie wyśmienicie. Podwójna pętla nad szarżującymi byczkami Kintonem oraz Tinsley'em i... o nie! Emily Brown obrywa tłuczkiem! Denver, ty śmieciu! Kafel trafia do Ardena, który już prze przed siebie. Wygrywa w starciu z Potterem, unika Luke'a Johnsona... Wood, teraz nie zamykaj oczu, bo w każdej chwili... JEEEST! Syriusz Black odbija tłuczek, który odbiera kafla Ślizgonom! No to lecimy od nowa. Brown, podanie do Pottera... cóż za zwinność, co za wdzięk!... doprawdy Potter, istna z ciebie księżniczka!
Przyjrzałam się nieco dłużej Syriuszowi, który rzeczywiście grał jakoś agresywnie. Zawsze taki był na boisku, jego pozycja też trochę tego wymagała. Ale tamtego dnia widać było po nim, że był jakiś podminowany. Coś mu siedziało na duszy.
Być może Regulus wciąż nie chciał ze mną gadać pomijając opierdalanie mnie, ale ja nie chciałam dłużej karać tym samym biednego Syriusza. Postanowiłam z nim pogadać zaraz po meczu, aby albo świętować z nim wygraną, albo pocieszać po porażce.
A Regulus niech spierdala.
Żart. Porozmawiaj ze mną.
I tak mecz trwał w najlepsze, aż przyszedł czas na najgorszą jego część, której nawet nie potrafiłabym komuś opisać.
Pamiętałam, że kafel oraz większość zawodników znajdowali się na połowie Ślizgonów. Syriusz latał wzrokiem za tłuczkami, pałkę mając w gotowości. Podobnie robił Gideon Prewett. Równocześnie Regulus zniżył się do ich poziomu, bo prawdopodobnie mignął mu znicz, ale ten szybko zniknął, więc się zatrzymał. Z frustracji aż walnął pięścią w trzon miotły. Tym samym znalazł się w takim miejscu, że był pomiędzy gryfońskimi pałkarzami.
Nie wiedziałam, czy Syriusz widział Regulusa, gdy ten odbił tłuczek w jego stronę. Serce mi zamarło i już chciałam krzyknąć, aby uciekał. Ale krzyk zatrzymał mi się w gardle. Szczęśliwe sam go zauważył i prędko zanurkował.
Niespodziewający się tego Gideon machnął pałką i odbił tłuczek na chybił trafił.
Prosto w moją stronę.
Ostatnie, co potem pamiętałam z tego meczu, to świst powietrza, jedno uderzenie serca, kolorowy błysk, okropny ból głowy oraz krzyk Archiego. Nic więcej.
Później świat zgasł, jakby ktoś szeptem wypowiedział zaklęcie Nox.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro