36 | Gobelin rodowy
pisałam ten rozdział po winie, proszę o zrozumienie
●●●
Z przechyloną głową jak u ciekawego psa przyglądałam się portretowi niejakiego Fineasa Nigellusa Blacka, który co chwilę poprawiał złotą tabliczkę z napisem Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jak jakiś paranoik przesuwał ją o kilka centymetrów, co na moje eksperckie oko nic nie dawało. Z początku bardzo podobała mu się moja widownia. Napuszył się, poprawił włosy i próbował zgrywać ważniaka. Ale w końcu pękła mu żyłka przez brak cierpliwości.
— Młoda damo, toż to całkowity brak poszanowania mojej prywatności! Wynocha!
Choć kazał się wynosić mi, to on prychnął jak rasowa kicia i sam zniknął za ramą.
— Nawet trupy nie potrafią z tobą wytrzymać.
Posłałam temu śmieszkowi ostrzegawcze spojrzenie. Regulus uśmiechnął się bezczelnie, opierając się barkiem o ścianę i mając skrzyżowane ramiona przy torsie.
Nie komentowałam faktu, że rękawy swetra miał podwinięte do łokcie, przez co jego Mroczny Znak był widoczny. W szkole ciągle musiał dbać o to, żeby trzymać go w ukryciu. Tutaj, to znaczy w domu, każdy o nim wiedział, więc nie musiał się tym martwić.
Jeśli czuł się swobodnie, to ja nie miałam nic do gadania. To było dla mnie najważniejsze.
Dźwignęłam wargi do przesłodzonego uśmiechu.
— Jak dobrze, że ty wytrzymujesz.
— Bo muszę — przewrócił oczami. — Wypłakuję się w poduszkę.
— Jak dobrze, że chociaż ona cię słucha.
— Jak dobrze, że nie gada tyle co ty.
Mógł mówić na mnie co chciał, ale widziałam ten jego mały uśmiech.
Chłopak odepchnął się od ściany i ruszył korytarzem, a ja podążyłam za nim niczym zapatrzony w niego Puszek. Jakieś dwadzieścia minut wcześniej wparował do mojej sypialni i kazał się zbierać, choć mnie się przyjemnie romansowało z książką na łóżku. Gdy się go spytałam, gdzie mnie ciągnie, powiedział że zobaczę i kazał się nie guzdrać.
Że niby ja się guzdram. Guzdrnąć mogę mu zaraz w łeb, by miał guza.
— Ej, Reggie.
— Co?
— Daleko jeszcze?
Aż usłyszałam, jak westchnął z irytacją. Być może nie pytałam o to pierwszy raz. Tylko że to nie była moja wina, że ta jego chałupa miała tyle schodów i zdecydowanie za dużo korytarzy. Na dodatek wszystkie wyglądały tak samo. Zgniła tapeta, czarne framugi, skrzypiąca podłoga i bogate żyrandole. Miałam wrażenie, że łazimy w kółko.
— Tak.
Jęknęłam płaczliwie.
A może on sam się zgubił? Przez dłuższy moment rozważałam to w głowie, gdy nagle Regulus skręcił. Już myślałam, że doszliśmy do celu, ale zobaczywszy kolejne schody w dół, mina mi zrzedła. Miałam ochotę sturlać się po nich i przy okazji strącić Ślizgona jak głupiego kręgla.
— No chodź. To ostatnia prosta — mruknął, odwracając się i widząc moje niezadowolenie. — W Hogwarcie też tak narzekasz?
— Tak. Dlatego zawsze gdy Archie czy Remus mają dość, biorą mnie na barana — uniosłam brew z pytaniem i strzeliłam minkę psidawka. — Poniesiesz mnie?
— A wyglądam ci na idiotę?
— A mam ci odpowiedzieć?
Reggie skarcił mnie wzrokiem, po czym wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciwszy ją, poczułam chłód jego rodowego sygnetu na skórze, a potem ciepły uścisk jego palców, od czego przeszył mnie dreszcz. Schody nie przestały być męczące, ale jakoś tak milej się szło, gdy trzymał mnie za rękę.
Wręcz zeskoczyłam z ostatniego schodka, stając na podłodze wyłożonej zgniłozielonym dywanem. Przy jego krawędziach rosły krzaki cierni, a na środku znajdował się motyw wielkiego kwiatu. To właśnie na nim stał połyskujący czernią fortepian, który bił na kolana swoją elegancją. Oprócz niego w pokoju znajdowały się jeszcze regały z księgami, które robiły za dwie ściany, gdyż trzecią wypełniały spore jak na rezydencję Blacków okna, które jednak wpuszczały mało światła przez naciągnięte firany.
Zapiałam z zachwytu i w podskokach zbliżyłam się do instrumentu, po czym czule go pogłaskałam. Był gładki i taki lśniący. Widziałam nawet własne odbicie, ale nawet to nie ujmowało mu uroku.
— Piękny. Cudowny. Niesamowity.
— Już nie musisz mnie tak chwalić.
Wyprostowałam się i spojrzałam na niego z poważną miną, będąc gotowa na skrzywdzenie jego uczuć. A bardziej męskiego ego. Reggie uśmiechał się jak cwaniak, ale przestał, gdy się odezwałam:
— Rozumiem, że twoje lustereczko cię codziennie chwali, ale ja kłamczuchą nie jestem.
Powiedzenie, że nie byłam kłamcą, było największym moim kłamstwem.
Regulus też nie dowierzał, bo kpiąco uniósł brew.
— Czyżby? — skrzyżował ramiona przy torsie.
Oparłszy się biodrem o fortepian, wskazałam zamaszystym ruchem na swoje usta.
— Te usta zawsze mówią prawdę.
Jego wzrok podążył za moimi dłońmi, a ja nieco się speszyłam, gdy osiadł na moim wargach. Nagle cała moja brawura i chęć bycia kozakiem mnie opuściły, choć to właśnie wtedy najmocniej ich potrzebowałam. W tamtej chwili mogłam tylko wiercić się w miejscu i czekać na reakcję bruneta.
Między nami w sekundę wytworzyło się dziwne napięcie, które owinęło się także na moim żołądku. Znów pojawił się we mnie ten znajomy ogień, który rozpalał się wyłącznie przy tym facecie. Przy żadnym innym.
— Ciekawe, co jeszcze potrafią — mruknął i urwał nasz kontakt wzrokowy. Zamroczona patrzyłam, jak wolno podchodził do pikowanej ławeczki, na której usiadł. Potem, nadal na mnie nie patrząc, otworzył pokrywę, która ukazała rząd biało-czarnych klawiszy. Zęby fortepianu.
Choć poczułam ciepłą krew w policzkach, przełknęłam drżąco ślinę i spojrzałam na niego intensywniej.
— Możesz się o tym przekonać.
Willow, opanuj się, tak mówił mój mózg.
STARAAAAA, LECISZ DALEJ, a tak mówiło serce. Miało głos trochę jak Archie.
Kogo słuchać?
Regulus uśmiechnął się i posłał mi sekundowe spojrzenie, od którego sflaczały mi kolana. Motyle w moim brzuchu oszalały jak po kofeinie. Było to jednak tylko krótkie zerknięcie spod gęstej grzywki, bo chwilę później znów poświęcił całą uwagę instrumentowi. Zagrał na nim krótką nutę, płynąc palcami po klawiszach. On wręcz je pieścił.
O Merlinie, źle ze mną, bardzo źle, bardzo-bardzo, źleźleźle...
— Z wielką chęcią się o tym przekonam — odpowiedział mi wreszcie, wcale mi nie pomagając. Coraz trudniej brało mi się oddech. — Ale to później. Kiedyś ci obiecałem, że pouczę cię grać. Więc chodź tu. Poćwiczymy.
Po tej naszej dziwnej wymianie zdań sama już nie byłam pewna, co chciał ze mną ćwiczyć.
Idź do Munga, fuknął mój mózg, chyba rzucając robotę. Za to moje serce tańczyło sambę.
Choć jego słowa nieco ostudziły rosnący we mnie żar, wciąż powietrze między nami było gęste. Nie wiedziałam z czego to wynikało. Zmiana pogody? Inna faza słońca? Fakt, że byłam przed okresem i miałam powiększone libido? Regulus był przed okresem?
Wszystko było możliwe.
Na drżących nogach obeszłam fortepian. Postanowiłam posłuchać się rozumu i usiadłam na przeciwległym krańcu ławki, jak najdalej od Ślizgona, aby nie kusić dalej swojego ciała. I tak czułam jego obecność, a gdybym czasem przypadkiem go dotknęła, to... cóż, nie mogłam za siebie poręczyć, że trzymałabym łapki przy sobie.
Potrzebowałam zimnego prysznica. Albo kąpieli w wannie. Kurwa, całego jeziora.
— Co ty wyprawiasz?
Przypał.
— Eee... siedzę?
Reggie zlustrował moją postawę krytycznym wzrokiem. Nie podobało mu się, że tak daleko usiadłam. Przecież tu chodziło o jego bezpieczeństwo! Nie byłam jednak przygotowana na to, że palcem chwyci za szlufkę mojej spódniczki i przesunie mnie po ławce niczym wazon po komodzie. W taki sposób zderzyliśmy się kolanami, udami oraz barkami. Czując ciepło jego ciała, płomień urósł w pożar. Wbiłam paznokcie w skórę i zagryzłam wargę, aby nie wykitować.
— Tak lepiej — mruknął zadowolony. Fajnie, że chociaż on. — Skoro już dobrze siedzisz, to może zacznijmy od... czemu ci tak lata kolano?
On zmarszczył brwi. Ja zmarszczyłam brwi. Oboje spojrzeliśmy na moje kolano.
Faktycznie. Telepało się jak powalone.
Dopiero gdy pacnęłam je jak muchę i przycisnęłam, jakoś się uspokoiło. Choć musiałam dołożyć też drugą rękę. Uśmiechnęłam się niewinnie do Regulusa, który przyglądał mi się uważnie.
— Wiesz, że potrzebujesz rąk, żeby grać?
— Oh, hm... a nie mogę nosem?
— Czarujesz też nosem?
— Archie raz czarował, mając różdżkę w dziurce od nosa.
W końcu cierpliwość mu się skończyła. Brunet chwycił za moje nadgarstki i odciągnął je od mojego kolana, które na moje szczęście więcej się nie ruszyło. Odetchnęłam na to z ulgą. Następnie Reggie ułożył moje dłonie na klawiaturze fortepianu, ale westchnął, widząc moje trzęsące się dłonie.
— Dobrze się czujesz? — spytał, zerkając na mnie podejrzliwie.
— Tak. Ja tylko... — zaczęłam, próbując rozszczepić swoje palce, ale były sztywne jak u hogwardzkiej zbroi pilnującej korytarze. — ...jestem trochę spięta.
— Moja matka nie zapuszcza się w te rejony domu — powiedział, myśląc że taki jest powód.
Gdybym miała zacząć przejmować się jeszcze jego matką, miałabym wylew gwarantowany.
Zacisnęłam usta i pozwoliłam ciszy się nieco przeciągnąć, w której to Regulus spoglądał na mnie i oczekiwał odpowiedzi, a ja szukałam w sobie resztek odwagi oraz godności.
— Aktualnie... nie martwię się Walburgą... — wzięłam głęboki wdech. To nie pierwszy raz, kiedy miałam zrobić z siebie przed nim idiotkę. — Chyba... teraz najbardziej spinasz mnie ty.
Kręciłam młynka palcami, czując się zażenowana jak nigdy wcześniej. Tego dnia spięłam włosy klamrą i tylko kilka kosmyków opadało mi na twarz; zbyt mało, aby ukryć te czerwone placki na moich policzkach. Merlinie, zabijcie mnie.
Miałam ochotę przytrzasnąć sobie ten głupi łeb klapą od fortepianu.
Wtem poczułam dotyk na biodrach, a potem szybkim ruchem zostałam przeniesiona na jego kolana. Nabrałam głęboko powietrza, gdy Regulus otulił ramionami moją talię tak, żebym nie miała opcji się wydostać. Serce natychmiast zaczęło mi szybciej bić. Nie mając innego wyjścia położyłam dłonie na jego ramionach. Będąc w takiej pozycji, delikatnie nad nim górowałam, dlatego posłałam mu spojrzenie z góry spod wpółprzymkniętych powiek.
— Wcale nie pomagasz.
Wtedy Reggie zadarł kąciki ust w zadziornym uśmieszku, nim zbliżył twarz do mojej szyi. Wypuściłam z ust urywany oddech, kiedy przejechał nosem po mojej skórze od obojczyka po żuchwę.
— Daj mi się rozkręcić — mruknął do mojego ucha.
Wpierw docisnął mnie mocniej do siebie, palcami gładząc moją skórę pod piersiami, a następnie delikatnie zagryzł moje ucho i ruszył z pocałunkami w dół moje szyi. Mój oddech przyspieszył, mieszając się z westchnięciami wywoływanymi jego działaniami. Rozpływałam się w jego ramionach, gdy czułam te lekkie muśnięcia jego ust oraz sporadyczne podgryzanie skóry.
— Więc mówisz, że cię spinam?
Palcami jednej ręki zmysłowo obniżył moją bluzkę. Dreszcze przechodziły mnie raz po raz. Było jeszcze gorzej, gdy zrezygnował z dłoni i dalej pociągnął ubranie zębami. Za to dłoń wylądowała na mojej nodze w okolicach krawędzi spódniczki. Zacisnęłam uda na jego bokach, czując w sobie wielgaśny żar.
— Mhmm... — wrócił do krótkich i dłuższych pocałunków na szyi, po których mój mózg wyglądał jak ciapka.
— Skoro ja powoduję ten problem... to ja spróbuję go rozwiązać.
Po tych słowach nasze usta wreszcie się spotkały i połączyły w pocałunku.
Natychmiast wplątałam palce w jego ciemne włosy, a on swoje wbił w moje ciało. Uwielbiałam to, jak miękkie kosmyki przemykały między moimi palcami. Regulus wyłapał okazję, w której uchyliłam delikatnie usta i pogłębił pocałunek, włączając do gry nasze języki.
Kochałam dotyk jego oczu na moim ciele.
Kochałam dotyk jego dłoni na mojej skórze.
A przede wszystkim kochałam dotyk jego warg na moich.
Osiągnął cel. Na pewien czas faktycznie się rozluźniłam. Gdy jednak posadził mnie na klawiszach fortepianu, które zabrzmiały niskim tonem, jego ręce zaczęły błądzić po moim rozpalonym ciele, a usta ponownie zajęły się szyją, napięcie znów zaczęło narastać wewnątrz mnie.
Był zimnokrwistym gadem, a tylko przy nim płonęłam jak z nikim wcześniej.
A gdy przygryzł i pociągnął moją wargę, zaczęłam się roztapiać.
W pewnym momencie dłoń chłopaka zawędrowała na mój kark, gdzie chwycił za klamrę spinającą moje włosy. Chwilę później kurtyna włosów spłynęła mi po ramionach oraz po twarzy. Oderwałam się od jego ust, co było cholernie ciężkie, po czym spojrzałam na niego w niezrozumieniu.
— Wolę cię taką. Naturalną — mówiąc to, założył pukle moich włosów za uszy.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to miało swój głębszy sens. Regulus widział, co jego świat ze mną robił. Zmieniał mnie i niszczył. Wywierał na mnie presję, której zaczęłam się poddawać. On jednak starał się robić wszystko, żebym w tym wszystkim nie zgubiła starej siebie. Nigdy nie chciało mi się spinać włosów, więc zwykle chodziłam w rozpuszczonych i Regulus dbał, aby wciąż takie były. Nienawidziłam zbyt ciasnych oraz szykownych strojów, których wymagała ode mnie jego rodzina, więc Regulus ciągle powtarzał mi, że sam wolał mnie w luźniejszych, abym nie musiała się męczyć. To były takie małe rzeczy. A takie kluczowe.
Jak dwa magnesy nasze usta znów przywarły do siebie, a dłonie były coraz to odważniejsze. Tu on zahaczył o moją spódniczkę i pociągnął ją w dół, tam ja mimochodem podciągnęłam mu sweter do góry. I wszystko byłoby super, gdyby...
— Reggie? Willie? Jesteście na dole? Słyszałam dźwięki fortepianu.
Nieoczekiwane pojawienie się obcego głosu zaburzyło naszą chwilę. Cały żar prysnął jak fajerwerki, zostawiając po sobie niedosyt. Ze strachu aż podskoczyłam, a potem runęłam na podłogę, gdy stopą zahaczyłam o nóżkę ławki. Syknęłam na nowy ból w okolicach łokcia. Regulus nie miał nawet czasu, aby spróbować zareagować, bo po schodach właśnie schodziła Cyzia.
Blondynka zmarszczyła brwi na widok mnie leżącej na podłodze.
— Willy? Co robisz na ziemi?
— Eee... — myśl, myśl, myśl. — Sprawdzam... sprawdzam, jak starannie skrzaty trzepią ten dywan — przejechałam palcem po dywanie ze skupioną miną. — Aha! Wytrzepany. Świetna robota.
W tym samym momencie Regulus przywalił sobie z piątki w czoło.
Skoro był taki mądry, sam mógł coś wymyśleć.
Cyzia jednak, choć widocznie zmieszana, sama zerknęła na dywan pod swoimi pantofelkami.
— Oh, faktycznie się postarali.
Widząc, że jakoś to kupiła, odetchnęłam z ulgą. Powoli i ostrożnie dźwignęłam się na nogi. Sama, bo Regulus nie był zbyt chętny do pomocy. Wciąż zgarbiony wgapiał się w klawisze z kwaśną miną, zażenowany moim zachowaniem, tym, do czego między nami doszło lub też faktem, że nam w tym przerwano.
Miałam cichą nadzieję, że chodziło o to ostatnie.
Po kilku dłuższych chwilach, w których nikt z nas się nie odezwał, Cyzia zmrużyła swoje lodowe oczy. Chodziły jak wahadło zegara, gdy tak skakały między mną a chłopakiem. Gibałam się na palcach z niewinnym uśmiechem, starając się sprawiać wrażenie grzecznej dziewczyny, która wcale przed chwilą nie siedziała na kolanach jej kuzyna.
W końcu na twarzy blondynki pojawił się uśmiech łobuziaka.
— Czyżbym wam w czymś... przerwała?
— Nie!
— Tak.
Zgromiłam Regulusa spojrzeniem, bo psuł mój image, co go totalnie obeszło.
— Nie bądź dureń — burknęłam na niego i trzepnęłam po ramieniu, co Cyzia skomentowała chichotem. — Regulus chciał mi pokazać fortepian. Gdy już to zrobił, poprosiłam go, aby coś mi zagrał, bo nabrałam ochoty sobie potańczyć. To dlatego tak naprawdę zastałaś mnie na podłodzie. Potknęłam się i przewróciłam. Taka tam, niezdara ze mnie.
— I kłamczucha — wymruczał Regulus, za co natychmiast zatkałam mu usta dłonią.
I po co tyle gadał? Przez to jego głupie biadolenie Cyzia zmarszczyła równe brwi, jeszcze bardziej skołowana. Mama Nancy miała rację, pisząc w Proroku Codziennym przy artykule z poradami dla kobiet, że facetom należało zakładać kaganiec. Albo wyrywać język.
Tyle że Regulus język miał dość fajny...
Rany, ty weź się lecz.
— Kłamczucha, bo to w sumie nie było tańczenie, tylko śmiechu warte wygibasy. Nie umiem tańczyć, ale miałam na tańczenie ochotę. To tak jak z ognistą. Nie lubisz jej, pali w gardło jak cholera, ale i tak od czasu do czasu sobie gulniesz.
— Ja tam lubię.
Regulus chyba wziął sobie za cel, aby uprzykrzyć mi życie, ciągle mi przeszkadzając. Może faktycznie był obrażony o to, że nam przerwano. Tylko dlaczego wyżywał się na mnie, skoro to jego kuzynka była wścibska i na tyle słodka, że nie miałam serca jej wygonić.
To dlatego, gdy jej piękne błękitne oczy rozbłysły w nieśmiałym pytaniu, wyprzedziłam ją i powiedziałam:
— Możesz do nas dołączyć. Z pewnością masz lepsze ruchy niż ja. Może się czegoś od ciebie nauczę? Jeśli chcesz, oczywiście...
— Tak, tak, tak! — wypaliła prędko, jakby bała się, że zaraz zmienię zdanie. Pierwszy raz widziałam tak szeroki uśmiech na jej buzi. Aż sama nie potrafiłam się nie uśmiechnąć. Cyzia pomyślała chyba, że się z niej wyśmiewam, bo raptem odchrząknęła. — To znaczy... tak.
Przybrała poważną pozę, choć czułam, że ledwo powstrzymuję się od podskoczenia do sufitu.
— No i super — odparłam, rzucając ponaglające spojrzenie Regulusowi. — Słyszałeś? Chcemy potańczyć. Zagraj nam coś.
— Trzy galeony się należą.
Mina mi zrzedła. Prychnęłam, Cyzia znów zachichotała, a ten gnojek uniósł brew, jakby nie rozumiał mojej reakcji.
— No co? Jak już mówisz do mnie jak do automatu, licz się z kosztami.
Przewróciłam oczami, ale ustąpiłam. Wpadłam na inny pomysł. Skoro chciał wynagrodzenia, to zamierzałam mu je dać. W nieco innej formie. Dlatego zbliżyłam się do niego i, stając tuż za jego plecami, położyłam mu dłonie na ramionach. Pod moim dotykiem natychmiast się spiął, co skomentowałam lekkim uśmiechem. Następnie bez ostrzeżenia pochyliłam się, wcześniej otulając ciasno jego szyję ramionami, po czym cmoknęłam go trzykrotnie w policzek. Jeden raz. Drugi. I trzeci. Przy ostatnim buziaku postarałam się o mlaśnięcie, żeby nawet ten dziwak Nigelius z góry go słyszał.
Zadowolona z siebie wyprostowałam się i poklepałam Regulusa w ten sam policzek, w który przed chwilą go całowałam. Regulus spojrzał na mnie krzywo z dołu.
— Coś ci jeszcze nie pasuje? — pomrugałam niewinnie oczami.
— Mhm. Mogłem zażądać więcej.
— No mogłeś. Następnym razem lepiej się wyceń.
Poczochrałam go jeszcze po włosach, nim odeszłam w stronę przyglądającej się nam blondynki. Kątem oka dostrzegłam dłoń Regulusa, którą chyba próbował mnie złapać, ale ostatecznie się powstrzymał. Tylko zacisnął mocno szczękę. Stanąwszy obok Cyzi, mogłam jednak wyczytać z jego spojrzenia, że tak czy siak mi się odpłaci.
Choć ścisnęło mnie w żołądku, nie mogłam się doczekać.
Reggie poprosił o chwilę na rozgrzanie. W czasie gdy on sobie tam brzdękał (a bardziej klikał) w tle, Cyzia spojrzała na mnie z błyskiem w oku, który od razu mi się nie spodobał.
— Potrafisz walca?
Nogi mi ścierpły na samą nazwę.
— A może coś innego?
Uwielbiałam tańczyć ze swobodą oraz lekkością w sercu, kiedy nie cisnęły mnie żadne reguły. Sama decydowałam, w którym momencie i gdzie postawić krok, kiedy uskoczyć w bok albo obrócić się trzy razy. Walc kojarzył mi się z ustalonym odgórnie schematem, którego nie można było podrasować, tylko się słuchać. Choć piękny i elegancki, był także sztywny. Ciągle pewnie stresowałabym się, czy czasem nie postawiłam źle stopy, nie pomyliłam stron lub nie zrobiłam dziwnego ruchu ręką.
— Musisz umieć walca — Cyzia pokręciła pobłażliwie głową. — Musisz, jeśli chcesz wejść do Blacków. Aż dziwne, że ciocia Wal nie spytała cię o tą umiejętność na jej rozmowie kwalifikacyjnej.
— Była zajęta wertowaniem Willie do Śmierciożerców — burknął Regulus z kamienną miną. Wciąż go to dręczyło.
— Przestań smęcić i wprowadzać grobową atmosferę — machnęłam na niego ręką. Pod maską, którą nauczyłam się zakładać na twarz, ukryłam własne przerażenie. — Miałeś grać, nie gadać.
— Właśnie, Reggie. Coś spokojnego do walca, proszę.
Szlag.
Jęknęłam jak męczennik, na co Cyzia uśmiechnęła się promiennie. Odgarnęła mi kosmyki włosów z przodu za plecy, przejeżdżając palcem po mojej szyi.
— Chyba mole z dywanu cię pogryzły.
Wytrzeszczyłam oczy i spaliłam buraka. Bo choć gadała o molach, jej wzrok ciągnął do nieświadomego Regulusa. Którego zamierzałam zabić.
Choć niechętnie, dałam się wrobić w walca angielskiego. Oczywiście, byłam spięta jak cholera, w ogóle nie skupiona i irytowałam się przy każdym błędzie. Kilka razy podeptałam Cyzię po palcach. Wreszcie przelała się moja czara cierpliwości i machnęłam na Reggie'ego, żeby zagrał coś skoczniejszego. O dziwo się posłuchał. Gdy energiczna muzyka wreszcie zaczęła płynąć w moim ciele, przejęłam pałeczkę od Ślizgonki i teraz to ja prowadziłam ją w tańcu. Obrót w prawo, krok w lewo, półobrót, trzy kroki do przodu, tańczenie w kółeczku i zwyczajna radość czerpana z muzyki. Obie z Cyzią śmiałyśmy się tak głośno, że ledwo słyszałyśmy grę Regulusa.
Gdyby ktoś wtedy zszedł po schodach, zobaczyłby ciemnowłosego chłopaka grającego na fortepianie, który z małym uśmiechem obserwował dwie dziewczyny, które choć z dwóch różnych światów, razem tańczyły i bawiły się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Aż nagle naszą bajkę zabił głośny krzyk.
— Zabiję go!
Kiedy takie słowa mówiła sama Walburga Black, nigdy nie należało brać tego za żart.
Rozejrzeliśmy się po sobie w poszukiwaniu jakiegoś wyjaśnienia. Cyzia nieco zbladła, ale sama zdawała się być zagubiona, za to Regulus mocno zacisnął pięści. To on jako pierwszy ruszył się z miejsca i ruszył w kierunku schodów, prowadzących do innej części rezydencji, skąd dochodziły kolejne krzyki.
— Jak ten śmieć śmiał?!
Nie czułam się pewnie, pnąc się za chłopakiem w górę. Z jednej strony tarmosił mną strach. Chyba pierwszy raz miałam ujrzeć prawdziwą twarz matki Regulusa i Syriusza, o której szeptano jak o najgroźniejszej pladze. Z drugiej jednak strony byłam ciekawa, co takiego się stało. W końcu nawet moja wrodzona niezdarność i mój kontakt z Syriuszem nie rozsierdził tak mocno potwora.
Cyzia była jeszcze bardziej niepewna ode mnie. Ciągle potykała się na schodach, a potem o dywany czy własne nogi. Dlatego w którymś momencie chwyciłam ją za rękę, aby mniej się bała.
Nagle Regulus stanął w miejscu, co za późno spostrzegłam i wpadłam na niego, a Cyzia na mnie. Cichutko, zza pleców bruneta, obserwowałam szarżującą w naszą stronę Walburgę Black. Jej oczy płonęły z wściekłości, a usta były tak ciasno zaciśnięte, jakby ledwo powstrzymywała się przed rzuceniem wszystkich zaklęć niewybaczalnych. Tuż za nią truchtali Cygnus oraz Druella Blackowie. Orion na pewno pracował.
Zanim wściekła kobieta wdeptała nas w ziemię, skręciła tuż przed nosem Regulusa. Jakby ten dokładnie wiedział, gdzie się zatrzymać. Walburga weszła do ciemnego pokoju w transie, chyba nawet nas nie widząc. Co innego rodzice Cyzi. Cygnus zjechał nas mało zainteresowanym spojrzeniem i podążył za siostrą, natomiast Druella posłała nam krótkie spojrzenie, w którym też nie było wyjaśnień. Została razem z nami na korytarzu, zaglądając do pokoju przez framugę.
Mało co widziałam wnętrza pokoju. Może to dlatego, że starałam się nie wysuwać zza ramienia Regulusa, a może dlatego, że panował w nim okropny mrok. Nie taki zwyczajny. Nie ten sam, który wita cię w nocy, gdy niespodziewanie się obudzisz. Do niego oczy się przyzwyczajają. Natomiast ten mrok w domu na Grimuald Place był inny. Nieprzenikniony. Krył tajemnice, które można było poznać tylko wtedy, jeśli się w niego zagłębisz.
A nie każdy potem wracał z takiej podróży.
Dopiero zapalenie świec nieco przerzedziło tą ciemność, ale nie przegnało całkowicie. Wystarczyło jednak, by moim oczom ukazał się wspaniałej jakości gobelin, zajmujący praktycznie całą jedną ścianę. Na samej górze złotą nicią miał wyszyty jakiś napis. Rhodium. Pod tym napisem stopniowo rysowało się drzewo genealogiczne, korzeniami sięgające najstarszych dziejów świata magii.
— Jak on śmiał, jak on śmiał... — mamrotała kobieta jak w jakiejś manii, przechadzając się przed gobelinem. — Zdrajca... Szubrawiec... Złodziej, zdrajca, łachudra... Idiota...
— Walburgo, co się stało? — zniecierpliwił się Cygnus.
Walburga wyprostowała się jak rażona prądem i spojrzała na brata takim wzrokiem, że ze mnie na jego miejscu zostałby tylko proch.
— Alphard — wręcz splunęła. — Zdrajca! Byłam dzisiaj u Gringotta. Wiesz, dlaczego ta kanalia spóźniła się na wczorajszą kolację?! No wiesz?!
Aby dodać otuchy Cyzi, ścisnęłam mocniej jej dłoń. Tylko że nieświadomie ja też jej potrzebowałam. Wbiłam palce drugiej ręki w ramię Regulusa, który jeszcze bardziej się do mnie przysunął.
Cygnus milczał.
— Ten parszywiec zredagował testament. Przepisał wszystko, co jego, na Syriusza — wysyczała. Westchnęłam w szoku, nim przytknęłam dłoń do ust. — Rozumiesz to, Cygnusie?! Na Syriusza! Kolejnego zdrajcę, który porzucił własną rodzinę! Wyparł się jej! A teraz ma dostać część naszego rodzinnego majątku, na który nie zasługuje! — krzyczała. Jej twarz była pogrążona w tak głębokiej nienawiści, że aż nie dowierzałam, że mówiła o własnym dziecku. — Przysięgam, że do tego nie dopuszczę. Własnoręcznie zabiję Alpharda, ale nie pozwolę, aby ten zdradziecki kmiot wszystko po nim odziedziczył.
Moje serce tłukło się w piersi z przerażenia. Niewiarygodne, jak mocno matka musiała nienawidzić syna tylko za to, bo on sam nie czuł się w rodzinie kochany, szanowany ani bezpieczny.
Czułam, jak mocno Regulus był spięty. Nie mogłam jednak dostrzec jego twarzy, która nieustannie była zwrócona ku matce.
Następne chwile były ciche. Tak bardzo, że aż głośne. Miałam wrażenie, że każdy obecny słyszał bicie mojego serca. Walburga w końcu wzięła kilka głośnych wdechów, po czym wyprostowała się dumnie. Znów powróciła do swojej zimnej postawy. Choć echo jej krzyków wciąż odbijało od ścian, zniknęły wszelkie ślady zdenerwowania z jej twarzy. Jedynie w oczach nadal uśmiechała się sama śmierć.
— Ale najpierw zajmijmy się szczegółami.
Wtedy wyciągnęła różdżkę z długiego rękawa swojej sukni i podeszła do gobelinu. Przytknęła jej koniec do miejsca, w którym znajdował się wizerunek Alpharda Blacka, po czym rzuciła czar bez mówienia go na głos. Z zapartym tchem przyglądałam się potem, jak jego postać znika pod płomieniami. Została wypalona. Na jego miejscu pozostała wyłącznie sadza oraz imię i nazwisko.
— Jego noga już nigdy nie postanie w tym domu. Nigdy nie zostanie wspomniany w rozmowie ani odwiedzony przez żadnego z nas — oznajmiła. Następnie odwróciła się i spojrzała na naszą trójkę, jakby od początku wiedziała, że byliśmy obecni przy tym wszystkim. Miałam wrażenie, że z nas wszystkich patrzyła tylko na mnie. — W naszej rodzinie nie ma miejsca dla zdrajców.
Naprawdę mówiła do mnie. To był komunikat, który powinnam była zapamiętać. Nie zapamiętałam. Ale niedługo po tym zostało mi to ponownie przypomniane.
— Wynoście się stąd już. Wszyscy. Muszę odpocząć.
Mimo że Walburga tego nie pokazywała, była zmęczona swoją sceną i pewnie nadal rozsierdzona. Bez dłuższego gadania minęła nas w drzwiach i ruszyła w swoją stronę. Wraz z nią zniknęła grobowa atmosfera.
Chwilę później ruszył się Cygnus, który z kamienną miną podał ramię swojej partnerce. Na odchodne posłał nam jeszcze chłodne spojrzenie.
— Wyruszamy wieczorem. Macie być spakowani.
Potem także odeszli.
Przez dłuższą chwilę staliśmy nieruchomo w miejscu i po prostu przyswajaliśmy sobie to, czego byliśmy świadkami. Ja nie mogłam oderwać wzroku od wypalonego miejsca na gobelinie.
— Cóż — Regulus odchrząknął. — Mamy pozwolenie na odwiedzenie Evana.
W głębi bardzo mnie to ucieszyło, bo Evan Rosier był jedną z moich ulubionych osób. Z tego co wiedziałam, miał pojawić się również Avery, przy którym za to nie potrafiłam myśleć o złych rzeczach i cały czas się uśmiechałam. Byli moimi komfortowymi ludźmi.
Ale w tamtym momencie dostrzegłam coś, przez co nie ucieszyłam się z tej wiadomości tak bardzo.
Mianowicie wypalonych miejsc na gobelinie było więcej.
Bez słowa przeszłam przez próg pokoju i zbliżyłam się do gobelinu, wcześniej puszczając dłoń Narcyzy i umykając przed tą Regulusa. Z zaciśniętymi mocno ustami odczytywałam imiona tych, którzy zostali wydziedziczeni z rodu i wypaleni z rodzinnej historii.
Wiedziałam, kto został wypalony na samym dole, ale leciałam od góry. Cichym głosem poprosiłam Regulusa, aby podawał mi powody wydziedziczenia tych osób, o które zapytam. Westchnął, nie chcąc tego robić. Ale i tak to zrobił.
Iola Black. Wyszła za mąż za mugola, Boba Hitchensa.
Fineas Black. Wspierał prawa mugoli.
Marius Black. Jedyny charłak w rodzinie.
Cedrella Black. Wyszła za mąż za zdrajcę krwi, Septimusa Weasleya.
Alphard. Tu wiedziałam. Za pomoc Syriuszowi.
Andromeda Black. Wyszła za mąż za mugolaka, Teda Tonksa.
Ostatniego imienia nie musiał mi tłumaczyć.
Syriusz.
Za bunt. Za trafienie do Gryffindoru. Za ucieczkę. Za to, że po prostu chciał być szczęśliwy.
To był jedyny taki moment, kiedy naprawdę cieszyłam się, że mój układ z Regulusem miał trwać do końca lutego, przez co nie musiałam wracać do tego okropnego domu już nigdy więcej.
Choć później nie żałowałam, że wtedy tak bardzo się pomyliłam.
●●●
Gdyby ktoś był ciekawy, rezydencja Blacków na Grimmuald Place 12 pożegnała mnie widokiem Walburgi Black w ciemnym salonie opijającej się drugą butelką wina. Nawet się z nikim nie pożegnała.
Ale chyba nikt nie był tego ciekawy.
Pod czujnym okiem gwiazd Cygnus Black teleportował nas wszystkich przed rezydencję rodziny Rosier. Jako bardzo wpływowi obywatele świata czarodziejów, a także zagorzali zwolennicy czystości krwi i przedstawiciele Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki, rodzina Evana lubiła się chwalić bogactwem. Wystarczyło mi raz spojrzeć na ich dom. Wielgachny, zimny i mroczny kawałek marmuru z mnóstwem udziwnień oraz niepotrzebnych kolumn, balkonów i pozłacanych wykończeń.
Rezydencja otoczona była gigantycznym ogrodem, który akurat spał o tej porze roku. W cieplejszych miesiącach musiał być jednak piękny. Z ciekawością rozglądałam się wokół, idąc z Regulusem pod ramię, dostrzegając sporą ilość fontann, ławeczek, altanek, latarni, a wokół tego wszystkiego uschniętych krzewów, które już niedługo wraz z kwiatami miały się obudzić z zimowego snu.
Reggie spostrzegł, że jak głodomór pochłaniam otoczenie oczami, więc dla mojej wygody zwolnił nieco tempo. Takim sposobem zostaliśmy w tyle, gdy wszyscy zdążyli ruszyć w kierunku wejścia. Jedynie Cyzia została przy nas, bo nie chciała iść wraz ze swoim pożal się Merlinie narzeczonym.
Nawet jej się nie dziwiłam.
— Moja Willy-Willy!
Jeszcze zanim moje oczy napotkały właściciela tego radosnego głosu, ja już szeroko się uśmiechałam. A kiedy Avery mocno mnie przytulił, sama stałam się promyczkiem szczęścia. Pachniał jak poziomki.
— Kochanie, tęskniłem! — Avery bujał nami z prawa na lewo i z powrotem, ciągle powtarzając tęskniłem. — Czołem, Regusiu — rzucił do Reggiego, wciąż mnie tuląc. Zachichotałam w jego płaszcz. — Za tobą mniej tęskniłem, ale super, że przyszedłeś z Willy jako jej towarzysz. Słodki Merlinku, moja Cyzia-Pyzia! — odsunął się ode mnie i podbiegł do Narcyzy, teraz ją tarmosząc.
Zdążyłam tylko zerknąć na Evana Rosiera, gdy ten z szelmowskim uśmiechem uniósł moją dłoń i złożył na niej słodki pocałunek. Banał. Tak wielki jak mój uśmiech.
— Podoba mi się to powitanie.
— Kultura wymaga, żeby na powitanie odpowiedzieć. Twoja kolej.
— Oh, no tak. Cześć Evan!
— Słaba w to jesteś.
— Po prostu używam ust w normalny sposób.
— Rozumiem, że inne sposoby są dostępne tylko dla Rega.
Z wypiekami na twarzy spojrzałam na Ślizgona z naganą, który wybrał sobie idealny moment na te swoje beznadziejne teksty. Szczególnie po wydarzeniach w sali z fortepianem. Jakby tylko na niego czekał! I jeszcze tak bezczelnie się uśmiechał!
Evan roześmiał się podczas przyjmowania Blacka w braterskim uścisku. Dwaj idioci. Choć miałam wielką ochotę nakopać im do tyłków, uśmiech sam wskoczył mi na twarz, gdy obserwowałam radość tryskającą z ich oczu na swój widok.
Wzdrygnęłam się, gdy czyjeś ramię oplotło moje barki od tyłu, ale wyluzowałam natychmiast, dostrzegając wyszczerzonego Avery'ego. Znów miał na sobie tą super czapkę.
— Dobra, ja już się ze wszystkimi przywitałem... Oo, Evan! Siema! — pomachał do niego zza ramienia Cyzi, którą tulił do drugiego boku. Jakby wcale nie widzieli się wcześniej. — No, możemy iść jeść. Jestem głodny.
— Zawsze jesteś głodny.
— Bo całe życie rosnę. A do tego trzeba dużo żarcia.
— Ta wymówka działała, gdy miałeś dziesięć lat.
— Czy ja muszę rosnąć w górę? Nie muszę. Rosnę w szerz. Chce sobie wyhodować latynowskie uda i fajny kuperek. Jeszcze będziesz się za mną oglądał na korytarzu, gdy będę kręcił bioderkami.
Razem z Cyzią i Evanem wybuchliśmy śmiechem, gdy Avery faktycznie zaczął kręcić biodrami podczas marszu. Regulus tylko przewrócił oczami z kpiącym uśmieszkiem. Po nim nie mogliśmy się więcej spodziewać.
Przechodząc przez drzwi, trafiłam do – o dziwo – jasnego i przestronnego holu. Był utrzymany w kolorach szarości oraz brązu z mnóstwem drewnianych wykończeń. Pojedyncze okna sięgały od podłogi do sufitu, a zimne światło bijące od srebrnych żyrandoli odbijało się w równie srebrnych ramach obrazów, przedstawiających różnorakie postacie i wydarzenia historyczne.
Ku zepsuciu mojego humoru, przed wejściem do jadalni czekał Lucjuz Malfoy. Ostatnio poprawił swój wygląd i swoje przydługie włosy ściął na krótko, ale to nadal był Malfoy, ten głupi chujek, więc nawet nie zamierzałam go pochwalić. On też nie tracił na mnie swojego czasu, tylko skupił się na Cyzi, która także od razu zmarkotniała.
— Ja chyba odpuszczę sobie kolację. Nie jestem głodna — powiedziała, wyplątując się spod ramienia Avery'ego. Zmarszczyłam brwi. Obiadu u Blacków też nie jadła. — Pójdę się rozpakować.
Moje zdziwienie było jeszcze większe, gdy wyraźnie zdenerwowany Evan wskazał palcem na Malfoya. Gdyby w oczach miał lasery, Malfoy byłby kupą prochu.
— Ten idiota znów ci coś nagadał?
Hę? Co mnie ominęło?
Lucy przewrócił oczami i bez słowa wszedł do jadalni, gdy Cyzia machała nerwowo rękoma, aby uspokoić Rosiera. Ten błysk paniki w jej oczach nie był jednak zbyt wiarygodny.
— Lucjusz nic nie zrobił. Po prostu nie jestem głodna — powiedziała już pewniej. — Pójdę już. Ale wam życzę smacznego — uśmiechnęła się lekko, po czym szybko czmychnęła wzdłuż korytarza.
Byłam zaniepokojona. Spojrzałam wpierw na niewzruszonego Regulusa, potem na skrępowanego Avery'ego, aby na końcu złapać za rękaw Evana, który wciąż mocno zaciskał szczękę.
— O co chodzi? — spytałam, swoją postawą dając do zrozumienia, że nie przyjmuję wykrętów ani ściem.
Evan westchnął, by nieco ochłonąć. Nie ochłonął.
— Wprawia ją w kompleksy — na mój natarczywy wzrok wymienił się spojrzeniami z Regulusem i Averym, chyba żałując, ze swoją scenę odstawił w mojej obecności. — Mówi rzeczy, które sprawiają, że Cyzia czuje się nieatrakcyjna. Wytyka jej, że za dużo je i że będzie grubsza niż jest. Co jest totalną nieprawdą.
Pomrugałam powoli oczami, czekając jeszcze kilka dłuższych chwil. Może miał coś jeszcze do powiedzenia. Coś, co uratowałoby Malfoya przed moim gniewem. A bardziej czystym wkurwem, który już wtedy zaczął we mnie narastać. Każda kolejna sekunda dokładała swoją cegiełkę. Evan jednak nic więcej nie powiedział, a to przypieczętowało los blondyny.
Czekała go zemsta.
Moja zemsta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro