34 | Ulica Pokątna
a/n: to ostatni rozdział tego roku. w ciągu tych 365 dni napisałam 136 tys. słów tylko w tej książce. dziękuję wam za ten rok i mam nadzieję, że w 2023 wreszcie ją skończymy razem XD
co do nowego roku, życzę wam dużo odwagi i mocnego pancerza. nie wiemy czym nas zaskoczy. niech będzie dla was litościwy oraz obfity w szczęśliwe dni. pamiętajcie jednak o tych radosnych chwilach z tego roku, a o wszystkim co złe - zapomnijcie. szczęśliwego 2023!
to chyba najsłodszy rozdział w tej książce. nie dziękujcie
●●●
REGULUS
Idąc do łóżka z Willow Rookood, należało się rozebrać.
Na początku, gdy poczułem się rozpalony jak cholera, próbowałem to ignorować i zatopić się w sen, gdzie nie czułbym już takiego gorąca. Ale nie mogłem wytrzymać. Ostrożnie, aby jej nie obudzić, ściągnąłem koszulę i z powrotem się położyłem. Tuż obok niej.
Nie chciałem, aby pomyślała sobie niestworzone rzeczy, gdyby się obudziła i zobaczyła mnie półnagiego, więc po czasie znów się ubrałem.
Rozbierałem się i ubierałem tak cztery razy w ciągu jednej nocy.
Finalnie obudziłem się bez koszuli. Leżała zmięta po jej stronie łóżka. Jakby w pewnym momencie dziewczyna sama ją zabrała, aby ułatwić mi sytuację, odbierając jeden z wyborów. Leżeliśmy przytuleni do siebie na łyżeczki – ona przyciskała swoje plecy do mojego torsu i splątała ze sobą nasze nogi. Bo to była jej sprawka. Byłem tego pewien.
Byłem wtulony czołem w jej włosy, wargami prawie dotykając jej skórę na karku. Leżałem w takiej pozycji jeszcze piętnaście minut. Czasem poruszyłem palcem ręki, której ramieniem otulałem talię brunetki. Chciałem sprawdzić, czy w ogóle mam czucie w kończynach. Bo tak naprawdę od chwili przebudzenia nie słyszałem żadnych sygnałów wysyłanych mi przez ciało. Nie mówiąc o sercu. Pikawa mi nawalała jak po zielsku od Avery'ego, gdy przy dobrej zabawie zapominaliśmy o własnych granicach.
Wreszcie zmusiłem się do opuszczenia łóżka. W tym Willow. Kiedy stałem już na nogach, jeszcze przez chwilę ją poobserwowałem. Wyglądała jak nimfa, która uwodziła mężczyzn swoim pięknem i uwodzicielskim spojrzeniem. Wtedy nie widziałem jej oczu, bo spała, ale mogłem zaręczyć, że obie te cechy posiadała.
Kilka kosmyków jej włosów uciekło z luźnego warkocza i rozsypało się na poduszce. Policzki miała delikatnie zaróżowione, wargi rozchylone. Jeszcze jej skóra pachniała jak brzoskwinie. Wciąż czułem w nosie ten zapach od czasu, gdy byłem tak blisko niej.
I nienawidziłem siebie za takie porównania, bo czułem się jak ten głupiec, który dał się jej uwieść.
— Na co patrzymy, panie?
Nawet nie mogłem oderwać od niej wzroku, żeby popatrzeć na Stworka. Irytowało mnie to. Sam siebie irytowałem.
— Zostań tu i czekaj, aż się obudzi — rzuciłem do skrzata, sobie rozkazując iść do łazienki. Moje ciało wszczęło jakiś bunt. Nie chciało się słuchać. — Powiedz jej, że czekam na dole ze śniadaniem.
— Tak jest, panie. Stworek będzie pilnował panienki Rookwood, tak jak pan przed chwilą.
— Stworek, wcale jej nie pilnowałem — powiedziałem tuż przed drzwiami.
Skrzat podrapał się palcem po łysej głowie, zaraz ten sam palec unosząc w górę.
— Aha! Więc Stworek będzie się gapić na panienkę Rookwood, tak jak pan przed chwilą — po czym cupnął na podłodze, patrząc się w dziewczynę jak w obrazek. Ograniczył nawet mruganie.
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnowałem. Zamiast tego skierowałem kroki do łazienki, by się ogarnąć.
Wcale się na nią nie gapiłem. Na pewno nie tak jak on!
●●●
WILLOW
Pierwszy poranek w rezydencji Blacków zaczął się moim krzykiem.
— Stworek wita panienkę Rookwood!
— Czemu krzyczysz?!
— Stworek krzyczy, bo panienka krzyczy!
— Bo stałeś nade mną i gapiłeś się, gdy spałam!
— Panienka wybaczy Stworkowi. Stworek na początku siedział na podłodze, ale zrobiło się Stworkowi niewygodnie, więc pozwolił sobie wejść na łóżko.
Sytuacja miała się tak: ja sobie smacznie spałam, śniąc o fikających tygrysach i przystojnych treserach tygrysów w skórzanych spodniach i krawatach, którzy nie uznawali noszenia koszuli. W pewnym momencie chciałam się przeciągnąć, ale zahaczyłam rękoma o jakieś pomarszczone salami, które okazały się nogami Stworka. Na jego widok zaczęłam krzyczeć, a na mój krzyk zaczął krzyczeć Stworek. Tak oto znaleźliśmy się w tym miejscu.
Nagle Stworek skulił się w sobie. Uszy jak u nietoperza zatrzepotały, jakby próbował odlecieć, po czym całkowicie oklapły.
— Stworek źle zrobił. Pan rozkazał tylko pilnować panienki, ale nie kazał Stworkowi zbliżać się do panienki. Stworek bardzo, bardzo zły. Kara. Stworek musi się uka...
— Kazał ci mnie pilnować? — przerwałam mu zdziwiona, na co skrzat pokiwał głową. Westchnęłam i wykopałam się spod pierzyny, by wreszcie stanąć na nogi i porządnie się przeciągnąć. Uśmiechnęłam się i mrugnęłam do Stworka. — Zrobimy tak... Ja zapomnę, że lampiłeś się na mnie z łóżka, a ty udasz, że nie słyszałeś mojego darcia mordy z samego rana — z tymi słowami rozszerzyłam oczy, którymi spojrzałam na skrzata. — O Merlinie! Myślisz, że ktoś mnie usłyszał, gdy się wydarłam?
Stworek pokręcił gwałtownie głową. Ogromniaste uszy biły go po oczach, ale on dalej kręcił. Klap, klap, klap, klap. Tak to mniej więcej brzmiało.
— Mój pan już dawno temu wyciszył pokój zaklęciem. Nie życzy sobie, żeby cokolwiek wychodziło poza te ściany — po chwili dodał nieśmiało. — Ale przecież panienka nie krzyczała. Stworek nic takiego nie słyszał.
Mój uśmiech stał się jeszcze większy. Zaraz jednak wychwyciłam z nich coś innego, przez co zaczęłam się rozglądać po pokoju. Wieczorem, przygnieciona mrokiem i strachem, nie dostrzegłam tych drobnych szczegółów, które różniły sypialnię Regulusa od tej, w której chwilowo pomieszkiwałam. W ciemności widziałam gołe i martwe ściany. Więc to był dla mnie niemały szok, gdy spostrzegłam, że jedną ze ścian budowały książki. Wszystkie w ciemnej oprawie, niektóre starsze od pozostałych, inne bardziej wygniecione, połowa z matowym grzbietem, część ze złotym obszyciem, a część ze srebrnym.
Biła od nich taka energia, jakby wszystkie zawierały tajemnice czarnej magii. I może tak właśnie było. Być może właśnie wtedy szeptała do mnie czarna magia, próbując złapać mnie w swoje sidła, ale ja olałam ją dla czegoś zgoła innego.
Druga strona łóżka była pusta, chłodna i bez wgnieceń.
Musiał opuścić mnie dawno... to znaczy swoje łóżko.
— A wiesz gdzie on w ogóle jest?
— Mój pan kazał Stworkowi przekazać panience, że czeka na panienkę na dole. Ze śniadaniem.
Na słowo śniadanie głód zaczął przeżuwać w zębach mój żołądek, przy tym burcząc jak niewychowany cham. Stworek podskoczył i spojrzał z przestrachem na mój brzuch. Musiałam zagryźć zęby, aby się nie roześmiać. To nie był nawet szczyt moich możliwości. Kiedyś podczas okresu swoim burczeniem w brzuchu obudziłam Krukonki mieszkające w sąsiednim dormitorium. Później wpadły do nas w szlafrokach, uzbrojone w poduszki i kosmetyki, spodziewając się spotkać potwora z Loch Ness.
No ale co, byłam głodna, okej? Bardzo głodną kobietą. To dużo bardziej zabójcze od jakiejś Nessie. Przecież poprzedniego wieczora nie zostałam nakarmiona.
To dlatego wcześniej byłam tak napalona na Regulusa!
Wszystko jasne!
Nie, wcale nie.
Żeby udać się na parter, gdzie być może już czyhała na mnie Walburga z widelcem skryta pod dywanem, wpierw musiałam się ubrać. I to tak, aby żaden Black się we mnie nie zakochał, jednocześnie nie biorąc mnie za skrzata domowego. Coś pomiędzy. Dlatego wcisnęłam się w obcisłe spodnie ze skórki, ciut przyduży sweter z bobrem oraz pantofelki. Włosy związałam wstążką, a całość dopełniły dyndające kolczyki w kształcie śnieżynek.
Tego zakochania mogłam nie uniknąć, bo byłam boska. Wiara w siebie to podstawa.
Domyśliłam się, że powinnam dostać się do pomieszczenia z wielkim stołem. Schodząc po schodach, za wszelką cenę starałam się nie patrzeć na zwęglone główki skrzatów, których obecność wisiała w powietrzu. Może nawiedzały ten dom za potworności, jakie im w nim wyrządzono? Czy Walburga w ogóle by się tym przejęła? Mogliby jej stopy podgrzewać rozżarzonymi węglami podczas snu, a ona dalej chrapałaby sobie w najlepsze. Nie chciałam nawet myśleć co musiał czuć Stworek i inne skrzaty, gdy spoglądali na to okropieństwo.
Rodzina Black była bezlitosna, okrutna i bezduszna. Nie chciałam być taka, jak oni.
Regulus jakby tylko czekał, aż przekroczę próg. Bez żadnego dzień dobry czy jak się masz... właściwie to nic do mnie nie powiedział. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko widelcem wskazał krzesło naprzeciwko siebie. Tam czekał na mnie parujący talerz, ale nawet nie przyjrzałam się temu, co na nim było.
Normalnie to bym się oburzyła i go ochrzaniła. Ale wtedy byliśmy w sytuacji, gdzie spędziliśmy razem całą noc w jednym łóżku. Gorąco i wstyd – w połączeniu palący wstyd – przeważały we mnie na przemian, a że miałam totalną pustkę we łbie, bo nie wiedziałam ani co powiedzieć, ani co zrobić, tak więc posłusznie zajęłam wskazane przez chłopaka miejsce.
Hej, jak się spało? Nie kradłam ci kołdry?
Ej, bo ja czasem kopię przez sen. Czułeś coś w nocy?
Reggie, jesteś gorący. Nie w tym sensie, w jakim myślisz. Po prostu jesteś ciepły. Choć ten pierwszy sens też ma sens. Znaczy nie wiem. Znaczy wiem. Ty nie. Znaczy nieważne.
Zdecydowanie nie miałam zamiaru otwierać gęby.
Spojrzałam na swój kolorowy i podejrzanie normalny talerz. Ot, zwykłe grzanki, zwykła fasolka, zwykłe jajko sadzone, pomidorki czerwone i żółte oraz wiele innych zwykłych elementów.
— Jeśli miałaś na coś konkretnie ochotę, trzeba było zwlec się wcześniej — mruknął Regulus, patrząc w swój talerz.
Okej, czyli olewamy temat naszej nocy. Okej.
Wzruszyłam ramionami.
— Po wystroju schodów spodziewałam się raczej skrzacich paluszków i małży z uszu skrzata.
Na moje słowa Reggie przestał jeść i spojrzał na mnie jak na idiotkę. Zignorowałam go i palcami chwyciłam pomidorka, którego podrzuciłam do góry, by następnie złapać w zęby. Syriusz mnie tego nauczył. Uśmiechnęłam się z triumfem, na co maruda przede mną prychnął.
Świetnie mi szło unikanie tematu. Napięcie już prawie ze mnie zeszło, choć lekki ścisk w podbrzuszu pozostał. Z jednej strony chciałam coś tam napomknąć, a z drugiej wolałam zapomnieć. Przecież przyczołgałam się do niego w nocy jak zapyziała beksa. Żeby przegonić rosnące zażenowanie, zaczęłam je zajadać.
— Seniorka nie przyjdzie? — mruknęłam ściszonym głosem, pochylając się nieco nad stołem.
Brwi bruneta wystrzeliły pod sufit. Znów wycelował widelcem, ale nie w jedzenie, a tym razem we mnie.
— Masz szczęście, że jej nie ma w domu — fuknął. — Następnym razem radzę ci nie kozaczyć tak głośno. Cicho też nie. Właściwie najlepiej nawet o tym nie myśl. Zresztą, zwykle nie myślisz, gdy robisz głupoty — mruknął do siebie i wrócił do jedzenia.
Widelec zastygł w drodze do ust. Przez tego chwilowego laga spadło mi jajko, za co oczywiście odpowiedzialny był ten dureń. Odłożyłam z brzdękiem widelec i zmrużyłam na niego groźnie oczy, ale nic sobie z tego nie zrobił. Dalej szamał w najlepsze. Manifestowałam, ażeby wziął i się udławił szparagiem.
Dopiero wtedy dotarł do mnie sens jego słów. Moje ciało nagle się ożywiło, mózg zaczął się nagrzewać od dużego wysiłku, a usta rozciągnęły cię w szerokim uśmiechu. Oparłam łokcie o blat i położyłam brodę na splecionych dłoniach, mrugając jak niewiniątko.
Niewiniątkiem dla Regulusa na pewno nie byłam, bo patrzył na mnie bez ani krztyny zaufania w oczach.
— Wiesz, o czym sobie pomyślałam?
— O czymś głupim? — przewróciłam na niego oczami. — O tym właśnie mówiłem.
— Wybierzmy się na Pokątną — wypaliłam na jednym wdechu. Byłam tak podekscytowana tym pomysłem, że nie wyobrażałam sobie, aby go porzucić. — Co roku chodzę tam z mamą na ostatnie świąteczne zakupy. Zawsze jest tak pięknie ozdobiona światełkami i choinkami. Między przechodniami szlajają się elfy i śnieżynki, rozdające słodycze i jest tam stoisko z najlepszą gorącą czekoladą! — zachwyciłam się. Widząc jego nieprzekonaną minę, złożyłam ręce jak do modlitwy oraz wydęłam smutno wargę. — Proooszę cię, Reggie. Skoro nikogo nie ma w domu, to nikt nie zauważy, że nas również nie ma!
— Matka może wrócić w każdej chwili.
— Jeszcze zdążymy stać się psiapsiółkami. Dopiero jutro są święta. Dzisiaj jeszcze jest czas przygotowań.
Z każdą kolejną sekundą, w której Regulus bił się z myślami, mój entuzjazm powoli gasł. Być może pozwalałam sobie na zbyt wiele. Kopałam pod sobą dołek, z którego mogłam już się nie wygrzebać, gdyby ktoś nasypał do niego piachu. Moim grabarzem byłaby najprawdopodobniej teściowa. Ale nic nie mogłam poradzić na to, że gdy widziałam okazję na wyrwanie się z tego popapranego domu choć na chwilę, za wszelką cenę chciałam z niej skorzystać. Bałam się o siebie na każdym kroku. Nie tak powinno czuć się w domu.
— Nigdy... nigdy nie opuszczałem domu w czasie świąt. Nie licząc odwiedzin u Evana.
Zaskoczona aż otworzyłam buzię. Nie tego się spodziewałam. Raczej wyczekiwałam kategorycznej odmowy, bo taki wypad mógł skrócić nas o głowę i blablabla. Jego zagubienie i niepewność na twarzy były jednak zbyt wiarygodne. Serce zachlipało ze smutku, gdy musiało patrzeć na tego samotnego chłopca. Rwało się do niego, żeby go przytulić i cmoknąć w czółko. Tyłkiem zostałam jednak na miejscu, nie chcąc robić kolejnych głupstw.
— Tym bardziej musisz ze mną pójść! — powiedziałam z mocą. Pochyliwszy się nad stołem, chwyciłam i mocno ścisnęłam jego dłoń. — Reggie, nie daj się błagać. Chcę ci pokazać wszystkie te super rzeczy, które przegapiłeś.
Przez dłuższą chwilę milczał i po prostu gapił się na nasze dłonie. Potem przeniósł intensywny wzrok zielonych oczu na mnie, w których dostrzegłam zapowiedź uśmiechu. Gdy jego usta delikatnie wygięły się ku górze, sama nie mogłam się od tego powstrzymać.
— Musimy kupić sobie świąteczne sweterki!
Regulus ściągnął z niezadowoleniem brwi, co tylko powiększyło mój uśmiech.
— Nie ma mowy.
— I załatwimy bombastyczną choinkę na twój nudny parapet.
— Spróbuj wnieść jakiegoś badyla do mojego pokoju, a sama na niej zawiśniesz.
— O-o-o! Ozdobimy ten regał z książkami świątecznymi skarpetami!
— Do reszty cię pogrzało. Nie dotykaj swoimi paluchami moich książek.
— Jeśli ze mną nie pójdziesz, to założę jemiołę nad drzwiami mojego pokoju. Wtedy za każdym razem, gdy będziesz do mnie zaglądać, będziesz musiał mnie pocałować.
Uniosłam się dumnie na krześle, czując, że tym go przekonałam. On jednak uniósł zaczepnie kącik ust, po czym zjechał dupą na siedzeniu, zakładając ręce za głowę.
— Wiesz co? Przekonałaś mnie. Zostajemy.
Mina mi zrzedła. Dopiero gdy rzuciłam w niego pomidorem, Regulus przestał sobie ze mnie kpić, żeby mnie ochrzanić. Wrócił na piętro z zamiarem przebrania brudnego swetra, a mnie kazał zasuwać po buty.
●●●
— Gdzie masz czapkę?
Regulus zignorował moje pytanie. Psotliwe płatki śniegu plątały mu się we włosach, co zazwyczaj wyglądało magicznie, ale wtedy niesamowicie mnie wkurzało. Nie dość, że ten widok mnie rozpraszał, to jeszcze marzły mu uszy.
— Ubierz czapkę.
— Nie będę ubierał czapki.
— To ja ci ubiorę czapkę.
— Właśnie wyszliśmy z domu. Skąd ci mam ją wyciągnąć?
— Oddam ci swoją.
— Nie ma mowy.
— Mam więcej włosów niż ty. Ogrzeją mnie.
— Chciałabyś. Są długie, co nie znaczy, że jest ich więcej.
— Zaraz ci część wyrwę i na pewno będę miała więcej — fuknęłam zirytowana. Przez moment szliśmy w ciszy, którą mącił uliczny gwar.
Dodać do listy: kupić Regulusowi czapkę.
Na ulicę Pokątną dostaliśmy się za pomocą sieci Fiuu. Z mrocznego salonu Blacków wylądowaliśmy w równie przygnębiającym sklepie, który znajdował się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Nigdy wcześniej nie zapuszczałam się w takie rejony. Pełno tam było cienia, w którym kryły się blade twarze, a na nich przeraźliwe uśmieszki i obłąkane oczy. Przez całą drogę Regulus trzymał mnie ciasno za rękę, aż nie dostaliśmy się do głównej ulicy. Tylko raz próbowano nas zatrzymać. Gdy jakiś szemrany gość złapał za mój polar, przez co praktycznie się chowałam pod pachą chłopaka. Nie wiedziałam, co on wtedy do niego powiedział, ale gość natychmiast dał nam spokój.
Ulicę Pokątną odwiedzałam częściej niż miasteczko Hogsmeade, ale to właśnie w okresie świątecznym robiłam to najchętniej. I jak zwykle zaparło mi dech na jej widok. Wyglądała jak środek gigantycznego prezentu, który tylko czekał, aż ktoś go odpakuje. Gdzie by okiem nie sięgnąć, wszędzie dało się zauważyć pstrokate choinki, wieńce, kolorowe łańcuchy, gigantyczne bombki, śnieżynki, prezenty, więcej bombek, jemioły i wszystkiego innego, co kojarzyło się ze świętami. Między przechodniami już kręciły się skrzaty domowe przebrane za elfy, śnieżynki czy choinki, które rozdawały słodkości w zamian za wypełnienie świątecznego zadania.
Trochę się zapomniałam. Z tej ekscytacji i radości aż podskoczyłam kilka razy w miejscu. Twarz mnie bolała od uśmiechu! Wtem natrafiłam na wzrok mojego kompana, który obserwował mnie z wyraźnym zainteresowaniem. Regulus pomachał do mnie i przypomniał o swojej obecności. Więc odkrząknęłam, poprawiłam swój kubraczek i mu odmachałam, co by mu smutno nie było.
— Domyślam się, że ciepłych lodów nigdy nie jadłeś? — zagaiłam.
Brunet zmarszczył brwi.
— Ciepłe lody?
— No i co się dziwisz? — zachichotałam i pociągnęłam go za rękę w stronę Lodziarni Floriana Fortescue. — W inne pory roku możesz kupić te tandetne lody, które każdy zna. Zimne i orzeźwiające. Ale w okresie zimowym sprzedają całkowitą odwrotność. Są ciepłe! Co najlepsze, forma i kształt jest taki sam. Różnią się wyłącznie temperaturą — trajkotałam bez ładu i składu, mknąc przed siebie. Gdybym go nie trzymała, pewnie by stanął w którymś momencie i mnie zostawił. — Archie mówił mi, że mugole mają coś o tej samej nazwie, tyle że to wcale nie są lody, tylko pianki w czekoladzie. Ogarniasz? Po co nazywać lodami pianki? Totalnie bez sensu.
Lodziarnia Floriana Fortescue była oblegana niezależnie od pory roku. W czasie czekania w kolejce, razem z Reggiem obgadywaliśmy przechodniów. Bardziej to ja gadałam, a on tylko słuchał. Miałam nadzieję, że słuchał. Równie dobrze mógł mieć mnie gdzieś.
— Mam pomysł! Ja wybiorę lody dla ciebie, a ty dla mnie! Po dwa smaki — na moje słowa chłopak spojrzał na mnie tak, jak ja czasem patrzyłam na McGonagall, gdy zadawała nam wielce wymagające ćwiczenie. — Oj no weź przestań. Lubię praktycznie każdy smak, więc na pewno sobie poradzisz. To ja z nas dwóch mam ciężej.
— Możesz mi nie brać wcale, a na pewno wygrasz.
— Nudziarz z ciebie. Dorzucę ci posypki.
Na pierwszy rzut poszłam ja. Kilkanaście sekund patrzyłam na różne smaki lodów z wyciągniętym językiem, aż zaczął mnie szczypać od przemarzenia, a ja sama dostałam oczopląsu. Rozważałam, czy troszkę nie pocisnąć jajec i wziąć Regulusowi smak karmelowy. Przecież to tak bardzo kojarzyło się z naszą najulubieńszą osobą na świecie. Mimo wszystko chciałam, żeby poczuł nieco radości tego dnia. Już i tak chodził skwaszony. Ostatecznie więc wzięłam mu smak pistacji oraz kawy. Dodałam też obiecaną kolorową posypkę.
Ktoś by pewnie sobie pomyślał, że Regulus Black przypominał najbardziej gorzką i ciemną czekoladę. Ja jednak poznałam go już trochę i wnętrze miał naprawdę słodkie.
Poczekałam kilka kroków dalej, dopóki chłopak nie wrócił z moją porcją. Doszło do wymiany. Zaciekawiona od razu przeszłam do analizy. Czekoladowe rozpoznałam natychmiast, ale drugiej gałki musiałam posmakować.
— Czemu czereśnia?
Regulus spuścił wzrok na swoje lody. Chyba zrobił to specjalnie, żeby nie patrzeć na mnie. I może to była wina mrozu, ale głowę dawałam, że delikatnie się zarumienił.
— Chyba masz taką pomadkę.
— Grzebałeś mi po kieszeniach?
— Nie. Czułem ją na twoich ustach.
Zatkało mnie. Patrzyłam na niego szerokimi jak te gałki lodów oczami, bo wciąż nie docierały do mnie jego słowa. A on cierpliwie czekał. W tym czasie zdążył spróbować swoich lodów i tylko po uśmiechu w oczach poznałam, że mu smakowały.
Faktycznie, miałam czereśniową pomadkę.
Często jej używałam i mogłam ją mieć na sobie też wtedy, gdy się całowaliśmy.
Zaskoczył mnie jednak fakt, że Reggie zwracał uwagę na takie detale.
Nawet jeszcze dobrze nie skosztowałam ciepłych lodów, a ja już poczułam, że jakoś za ciepło mi pod moim polarem.
— Cóż, szanuje że odróżniłeś czereśnie od wiśni — mruknęłam obojętnie. — Niektórzy mają z tym problem.
— Ci niektórzy też próbowali twojej pomadki?
Spytał prędko i jakby z rozdrażnieniem. Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust.
— Nie. Tylko tobie przypadł ten zaszczyt. Masz się czym chwalić — rzuciłam zaczepnie i poszłam dalej, licząc, że Reggie pójdzie za mną. — Mogę ci ją pożyczyć, gdybyś chciał.
— Wolę, gdy ty ją masz. Lepiej ją czuć.
Choć był za moimi plecami, widziałam w głowie ten jego prowokujący uśmieszek. Nie odwróciłam się do niego. Nie chciałam, żeby widział moje wypieki. Już pewnie i tak słyszał moje serducho, które szczebiotało o żebra.
Oprowadzałam Regulusa po Pokątnej, jedliśmy swoje lody i pokazywałam mu według mnie najlepiej przystrojone na święta miejsca. Śnieg ciągle prószył, przez co Reggie co chwilę musiał otrzepywać sobie z niego włosy. Ani razu nie przegapiłam tego gestu. Naliczyłam, że zrobił tak aż siedem razy. Wreszcie, mijając sklep Madame Malkin, wsadziłam mu swoją łapę do jego łapy i pociągnęłam w stronę drzwi.
— Co ty robisz?
— Idziemy ci kupić czapkę — oświadczyłam poważnie, czekając na protest.
To był Regulus Black. Jeśli ktoś nie spodziewałby się po nim protestu, byłby głupkiem.
— Co ci tak na tym zależy? — westchnął, ale posłusznie wszedł za mną do sklepu. Ciepło owinęło się wokół mnie jak milusi kocyk. — Najpierw skarżysz wszystkim na mnie, że nie ubrałem płaszcza, teraz wisisz nade mną, bo nie mam czapki. Jakbyś próbowała mi matkę zastąpić.
Zatrzymałam się gwałtownie wśród ogromu materiału. Czemu ja się tak tego uczepiłam? W sumie od lat robiłam tak każdemu. Kiedyś pół dnia trułam Syriuszowi, aby założył czapkę, jeśli miał zamiar szlajać się z kolegami po dworze w dzień z minusową temperaturą. Marudził, że to mu zepsuje fryzurę. Dopiero gdy sama zdjęłam swoją i stwierdziłam, że też będę chodzić z gołą głową, podkreślając że mam świeżo umyte włosy i mogły jeszcze dobrze nie wyschnąć, jego pstryczek się przestawił. Burkliwie założył czapkę z dwoma pomponami i czekał przy mnie do momentu, aż moja czapka również wróci na mój łeb. Czułam się wtedy jak zwycięzca.
Chyba już taka byłam z charakteru, że się o wszystkich troszczyłam. Nie tylko w kwestii ubioru, ale także jedzenia, pracy domowej oraz innych drobnostek. W sprawy, które mnie nie dotyczyły, raczej się nie wtranżalałam, ale jeśli chodziło o zdrowie moich bliskich, byłam gotowa stać się najbardziej uciążliwym wrzodem na dupie, dopóki mój cel nie został osiągnięty.
Uczepiłam się jednej myśli. Moi bliscy.
Regulus stał się jednym z nich. Nie wiedzieć kiedy wkradł się do mojego serca, gdzie na jednej ze ścian wypisał swoje imię złotym tuszem. Choć w jego przypadku był to pewnie srebrny. Tak czy owak, był już niezmywalny.
— Dbam o ciebie — rzuciłam przez ramię, patrząc na niego kątem oka. Stał osłupiały. Jakby nie dowierzał, że mogłam takie coś powiedzieć. — To takie dziwne?
Reggie niezręcznie przeskoczył z nogi na nogę i zacisnął usta.
— Mało kto o mnie kiedykolwiek dbał.
Moje serce potrzebowało chusteczki, bo się rozpłakało.
— To przywyknij, że teraz ja to będę robić — uśmiechnęłam się. — Bo sam nie potrafisz.
Nie mogłam tak dłużej bezczynnie stać. Jeszcze bym odwaliła jakieś głupstwo, takie jak odwrót i rzucenie się chłopakowi na szyję. Zamiast tego przeszłam na tyły sklepu, gdzie całą ścianę zajmowały półki z czapkami w najróżniejszych kolorach, krojach i kształtach. Przełknięcie emocji zajęło mi dłuższą chwilę czasu. Czułam się, jakby miała w gardle mydło.
Reggie nawet dobrze nie stanął obok mnie, gdy ja już się zapowietrzyłam. Maślanymi oczami i z wielgachnym uśmiechem na twarzy wpatrywałam się wyłącznie w jeden punkt. W czapkę idealną.
— O. Mój. Merlinie.
Po chwili Reggie skumał, na co patrzyłam i aż usłyszałam, jak pęka mu tolerancja na moją osobę.
— Wybij to sobie z głowy — burknął dobitnie, robiąc dramatyczną przerwę przy każdym słowie.
Ja już jednak chwyciłam w dłonie czapkę, wzdychając, tak przyjemna była w dotyku. Miałam gigantyczną ochotę, aby zanurzyć w niej całą twarz i już nie przestawać. Dodatkowo pachniała jak proszek do prania, a ja kochałam zapach proszku do prania.
— Jest cudowna!
— Jest okropna.
— I taka milusia!
— Ja zaraz przestanę być milusi.
Oglądałam czapkę wiele razy z różnych stron w ciągu zaledwie kilku sekund, ale to właśnie jej przód najbardziej mnie zachwycił. Z rozczuleniem przejechałam kciukiem po naszywce zwierzątka, spoglądając z radością w stronę mojego kompana. Wyglądał jak burzowa chmurka.
— Patrz! Przypatrz się! — podsunęłam mu czapkę praktycznie pod nos. Przynajmniej mógł poczuć ten kozacki proszek do prania. — To wąż! On śpi! I jest zwinięty w kulkę! I ma czapeczkę! I TO WSZYSTKO NA CZAPCE!
— Wąż z czapeczką na czapce, takie kreatywne — fuknął zirytowany Reggie, odciągając moje ręce od siebie. — Bo przecież ja jestem wężem.
— No właśnie! — ucieszyłam się, że w końcu zrozumiał. Natychmiast skierowałam się w stronę kasy. — Nieważne co teraz powiesz, kupuję tą czapkę. To będzie mój prezent dla ciebie na święta.
— Nie chcę prezentu.
— Masz ci los, a ja ci go właśnie idę kupić. No cóż. Trudno. Papa.
Zostawiłam go w tyle, aby to marudzące stworzenie nie próbowało mnie zatrzymywać. Po zakupie już nie znalazłam go jednak w sklepie. Stał na zewnątrz z dłońmi ukrytymi w kieszeniach płaszcza, krzywiąc się jak na szlaban u Filcha. A gdy stanęłam przed nim z szerokim uśmiechem, ściskając czapkę za plecami, Reggie skwasił się jeszcze bardziej.
— Założysz sobie sam czy mam ci pomóc?
Nic nie odpowiedział, więc sama przeszłam do działania. Zbliżyłam się do niego tak blisko, że czubki naszych butów się całowały. Oczywiście, musiałam stanąć na palcach, aby w ogóle mieć szansę dosięgnąć do jego głowy wśród obłoków. Nałożyłam mu czapkę na włosy, nasunęłam na uszy i poklepałam z obu stron, aby na pewno dobrze go grzała. Potem jeszcze ją poprawiłam, wysunęłam kilka jego ciemnych loczków na wierzch, aby nie wyglądał jak czub i ostatni raz smyrnęłam wężyka palcem. Skupiłam się na tym całą sobą, przy czym wysunęłam pomiędzy wargi czubek języka, co znów poczułam dopiero po kilku chwilach przez zimno.
A Regulus nieprzerwanie na mnie patrzył. Tak intensywnie, jakby nie tylko dokopał się do moich myśli, ale też zabrnął jeszcze głębiej, aż do odmętów duszy. Czułam jego dotyk w środku. Cały czas starałam się ignorować to jego natarczywe spojrzenie; zaproszenie od zielonej łąki, która tak mnie kusiła. Gdy jednak nie mogłam już dłużej go zdzierżyć, postanowiłam nasunąć mu czapkę na oczy.
Szach i mat.
Z zadowolonym uśmieszkiem otrzepałam ręce, dumna z siebie, podczas gdy Reggie poprawiał sobie czapkę. Spojrzał na mnie z naganą, na co tylko wzruszyłam ramionami.
Wyglądał tak uroczo w tej czapce.
Chyba się na niego zapatrzyłam, bo po chwili dostrzegłam, jak zaczepnie uniósł brew.
— Wesołych świąt, Reggie — powiedziałam, nadal w niego zapatrzona.
Reggie odpowiedział mi spojrzeniem, w którym lawirowały płatki śniegu. Ale to nie było tak, że śnieg przygniatał jego zieloną łąkę, ukrywając ją przede mną. Upiększał ją. To było jak drobinki szczęścia, którego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. Chłopak uśmiechnął się do mnie szczerym uśmiechem, od którego moje serce dostało zawału serca. Tak było.
— Cukiereczek za całuska?
Żeby nie było, to nie on to powiedział.
To były słowa skrzata, który nieoczekiwanie pojawił się przed nami. Jego przebraniem była gwiazdka, która odbiła się w moich oczach. W jednej dłoni ściskał rączkę wiklinowego kosza pełnego słodyczy, a w drugiej – gałązkę jemioły.
— Święta to czas miłości, a ja jestem tu od tego, żeby ją nagradzać — wyrecytował skrzat i potrząsnął koszykiem, w którym zaszeleściły słodkości. Potem uniósł wyżej jemiołę. — Kto nie pocałuje się pod jemiołą, ten nie zazna szczęścia w miłości ani w przyjaźni, a panienka nie ma co liczyć na ślubny kobierzec w przyszłym roku.
Przez moment przypatrywałam się gałązce jemioły, którą z rodzicami co roku wieszaliśmy w salonie. Wątpiłam, że w domu Blacków miał szansę przeżyć choćby kaktus. Regulus zapewne nawet nie znał tej tradycji. Pomimo tego i tak zerknęłam na niego ukradkiem, by odnaleźć jego spojrzenie skupione na mnie.
— I co z tym zrobimy? — spytałam nieśmiało.
Wtedy kącik ust bruneta powędrował do góry w tajemniczym uśmiechu. Reggie podszedł do mnie na tyle blisko, że przy wydechu ocierałam się piersią o jego tors. Ze skupieniem odgarnął palcem kosmyk moich włosów z policzka, na którym zostawił swoją dłoń. Choć jego skóra powinna być zimna, ja dostawałam gorączki, gdy tylko mnie dotykał.
— Mieliśmy przestać — szepnęłam. On dobrze wiedział, co miałam na myśli.
— Teoretycznie cały świat myśli, że w następnym roku weźmiemy ślub, więc teraz wyszedłbym na totalnego idiotę, gdybym kusił los i sprowadził ja nas zły omen — wzruszył ramionami. Palcami drugiej ręki chwycił moją brodę i nakierował na swoją twarz, gdy nieco się nade mną nachylił. — Musimy dochować tradycji.
— I ty w to wierzysz?
— Tak, jeśli dzięki temu będę mógł zrobić to — i wtedy docisnął swoje wargi do moich.
To był inny pocałunek. Był czuły, delikatny i słodki. Jak dotyk płatka śniegu na rozgrzanej skórze. Usta Regulusa powoli ocierały się o moje, a ja dopingowałam zagorzale kolana, aby się pode mną nie ugięły. Moje ciało przestało się jakkolwiek kontrolować. Mózg rozmemłał się na papkę, serducho siadło i nie wstawało, a żołądek ściskał się w skurczach, jakby go zgniatano. Byłam zdolna jedynie do powolnego ruchu warg oraz zaciskania pięści na płaszczu bruneta, żeby tylko mi nie uciekł.
Odsunęliśmy się od siebie, gdy wokół nas rozległy się brawa oraz gwizdy. Kilku przechodniów zatrzymało się, by na nas popatrzeć i nagrodzić nas oklaskami. Zawstydzona ukryłam twarz w ramieniu Regulusa, a on objął mnie w talii i jeszcze mocniej docisnął do siebie, jakby naprawdę chciał mnie przed wszystkimi ukryć. To kupiło mnie jeszcze bardziej.
— Teraz nie wiem, czy czuję bardziej twoją pomadkę czy te lody — rzucił, a ja jeszcze bardziej zakopalam się w jego płaszczu. Musiałam być czerwona jak Mikołaj. — Czereśnia — dodał i chyba oblizał usta. Trzepnęłam go w ramię.
Gdy widownia się rozeszła, a ucieszony skrzat przestał skakać, ten podsunął nam koszyk ze słodyczami. Reggie nabrał ich całą garść i podsunął w moją stronę. Pokręciłam głową.
— Teraz mi za słodko — mruknęłam.
Reggie zaśmiał się, a ja ledwo powstrzymałam się przed poproszeniem go, aby zrobił to jeszcze raz. To był najpiękniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszałam. Nawet muzykę nie było na niego stać. Ale mnie było. Chciałam zapamiętać go w sercu, aby w największej ciszy móc go sobie odtwarzać.
— No dobrze — zaczął, chowając słodycze do kieszeni. — Czyli gorącej czekolady pewnie też nie chcesz.
Spojrzałam na niego z oburzeniem.
— Choćbym miała żyć bez zębów, nigdy nie odmówię gorącej czekoladzie.
Ani Tobie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro