33 | Grimmuald Place 12
Całą drogę na stację King's Cross przespałam. Tego właśnie potrzebowałam po nieprzespanej nocy. Moja bateria musiała być pełna, jeśli chciałam przeżyć spotkanie z Meduzą. Musiałam jako tako żyć, aby w razie czego szybko spieprzać.
Siła hamowania wyrwała mnie ze snu i pchnęła na podłogę. Mnie udało się w ostatniej chwili zaczepić siedzenia, ale czarny płaszcz, który najwidoczniej mnie przykrywał, nie miał tyle szczęścia. Avery też nie.
— Kurwa mać — stęknął z podłogi. Opuszczając nogi, prawie nadepnęłam mu na twarz. — Patrz gdzie te łopaty kładziesz.
— Ja?! Łopaty?! — prychnęłam, kryjąc uśmiech. Po dobrym śnie zawsze miałam dobry humor. — Jeszcze słowo, a obcasem zrobię ci z nosa rozpłaszczonego pomidora.
W tej samej chwili do przedziału wparował Evan, a ja zorientowałam się, że prócz jego, mnie i Avery'ego nie było w przedziale nikogo innego. To dopiero fajni koledzy.
— Ja już muszę lecieć, więc przyszedłem się pożegnać.
Rosier przedarł się przez Avery'ego na podłodze, chyba po nim depcząc, żeby do mnie dotrzeć. W sekundę pociągnął mnie do góry i mocno przytulił, co zrodziło we mnie przyjemne ciepło. Jakbym miała gorącą czekoladę w brzuchu. Z uśmiechem odwzajemniłam uścisk, zaciągając się jego korzennym zapachem.
— Wytrzymaj mi tam. W razie czego nie hamuj się przed rzuceniem zaklęcia. Regusia możesz tak szurnąć bez powodu, bo to czub — zachichotałam na jego słowa. Brunet odsunął się ode mnie i uśmiechnął jak łobuz. — Mam nadzieję, że do mnie też wpadniesz. U mnie jest ładniej. Mogę się z tobą podzielić pokojem.
— Zobaczymy — zaśmiałam się. — Zobaczymy, czy będę mogła — sprostowałam.
— Nie możesz, a wręcz musisz tam być — podkreślił. Potem spojrzał w dół. — Ty też będziesz? Nie wiem, czy odkurzać ci budę do spania.
— Co się będziesz przemęczał — rzucił Avery z sarkazmem, podnosząc się z podłogi.
— Masz rację, jeszcze się pobrudzę. Będziesz spał z pająkami.
W jednej sekundzie spojrzeli na siebie groźnie, aby już w następnej tulić się w bracholskim uścisku. Evan poklepał Avery'ego po plecach, a Avery poczochrał Evana po ciemnych włosach. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Węże wcale nie były takie zimnokrwiste.
Chciałam zrobić krok, ale mój but zaplątał się o czarny płaszcz. Podniosłam go ze zmarszczonymi brwiami i otrzepałam z kurzu. Mój gest sprawił, że w powietrze wzbiło się coś więcej od brudnych pyłków. Zapach, który kochały moje zmysły. Czułabym go nawet, gdybym w innym życiu była Voldemortem.
W pierwszym momencie poczułam motylki w brzuchu, a chwilę później... stado os mających ochotę zadźgać pewnego pajaca.
— Wyszedł bez płaszcza? W taki ziąb?
Na moje słowa Evan i Avery spojrzeli na mnie z głupimi minami. Mrugali jak na wyścigi, patrząc raz na płaszcz, a potem mi w twarz. Płaszcz, ja, płaszcz, ja, płaszcz, ja. Avery chyba dostał zeza.
— Merlinie, jakie to jest puste — fuknęłam i nerwowo przepchnęłam się między nimi, wychodząc na ciasny korytarz. — Jakie to jest głupie i nierozważne! Patrzcie na mnie! Jestem od was lepszy i nie potrzebuję płaszcza! Bo nigdy nie choruję! Jestem lepszy! Ha! Kretyn! KretynKretynKretyn!
Przeciskałam się między uczniami i gadałam do siebie, przez co musiałam wyglądać jak chora na głowę. Choć czułam na sobie zdziwione spojrzenia, nie miałam czasu się nimi zajmować. Musiałam kogoś ochrzanić. Gdy byłam już o krok od drzwi, gdzie mroźne powietrze Londynu wkradało się do pociągu, usłyszałam za sobą krzyk Avery'ego.
— Jak już będziesz mu dawać klapsy, to nie zapomnij mnie zawołać!
Z tymi słowami opuściłam wagon Hogwartu Express, który buchnął parą z komina. Jakby ostrzegał, że właśnie nadchodzę.
Znalezienie Regulusa, który był debilem, było cholernie trudne. Rozglądałam się po ludziach; skakałam wzrokiem po ich twarzach, obcych twarzach, które były dla mnie takie nijakie. Widziałam ich radość, tęsknotę po długiej rozłące z najbliższymi. Ale nie zależało mi na nich. Jedyna twarz, na której wtedy mi zależało, zaszyła się w tłumie. Bez płaszcza. W grudniu. No debil.
Złość przyćmiła we mnie świadomość tego, że tego roku rodzice nie czekali na peronie, aby mnie stamtąd odebrać i zabrać do domu. Siedziało to we mnie już w Hogwarcie i dalej w pociągu. Było mi smutno i źle. Jednak wtedy byłam na tyle wkurzona na tego pacana, że w ogóle o tym nie myślałam.
— Szukasz kogoś?
— Idioty.
— Oh, poczekaj. ARCHIE!
— Przybywam!
Wściekły płomień we mnie nieco przygasł, do czego przyczyniła się obecność Archiego i Lily. A gdy dołączyli do nas Remus i Peter, moja złość została zepchnięta w kąt, abym mogła się nią zając później. Wciąż tarmosiłam w dłoniach pachnący cedrem płaszcz, którego właściciela pamiętałam opierzyć.
— Wszystko w porządku, Wills? — Remus zmarszczył brwi. — Jak ci minęła podróż? Może potrzebujesz czekolady?
— Miałeś czekoladę? Przez cały ten czas? — Peterowi zaświeciły się oczka. — Ze mną nie chciałeś się podzielić — dodał burkliwie.
— Peter, pani z wózkiem nie bez powodu zamknęła ci drzwi przed nosem, gdy za nią biegłeś. Zacząłeś przesadzać.
— Aha. Czyli mówisz, że jestem gruby?
— To nie tak...
— U! U! Nie układa wam się w związku? Świetnie się składa! — napalił się Archie, pojawiając się między Gryfonami, po czym objął ich ramionami. — Ostatnio zrobiłem kurs psychologiczny. Był na paczce chipsów. A więc, jaki jest wasz problem?
— Archie, to naprawdę nie będzie...
— On nie pozwala mi robić tego, co kocham — Peter wskazał oskarżycielsko na Remusa. — Zabrania mi czekolady.
Archie pokiwał głową jak filozof, po czym spojrzał pouczająco na Remusa, który minę miał, jakby rozważał jeszcze wskoczenie do pociągu i powrót do Hogwartu. Ja z Lily wymieniałyśmy między sobą rozbawione spojrzenia.
— Remusie, nie możesz mówić Peterowi tego, czego nie może a co może jeść. Tu chodzi o jego smak i jego ciało. To wyłącznie jego decyzja, co z nim zrobi. Twoim zadaniem jest ją uszanować.
— Właśnie!
— Nie mówisz poważnie.
— Gdyby nawet jadł gluty z nosa, ty – jako dobry przyjaciel – powinieneś wsadzić górnika do swojej kopalni i oddać mu swoje.
— Merlinie, mówisz poważnie?
— Właśnie! — powtórzył Peter, chwilę później łapiąc laga.
— Wiecie co? Ja zaczynam wolne. Od was — podkreślił Remus. Podniósł z ziemi swoją walizkę, którą wcześniej tam postawił, po czym po kolei uścisnął Lily, a potem mnie. — Wesołych świąt, dziewczyny. Mam nadzieję, że dobrze je spędzicie. A co do was — burczy w stronę chłopaków. — obyście w skarpetach znaleźli węgiel.
— Niemożliwe. Nawet brodatego dziada nie stać na to, żeby wypełnić nim wszystkie moje skarpetki. Skarpetki to życie! Mam ich więcej niż gaci.
Nie powiedziawszy nic więcej, Remus wepchnął się w tłum, rozpoczynając swoje zasłużone wakacje. Niedługo później ulotnił się także Peter, życząc nam smacznych ziemniaczków oraz indyka. Natomiast Archie, kiedy tylko dostrzegł gdzieś swojego brata Charliego, wystartował z miejsca bez pożegnania, dopiero po chwili rzucając głośne SEKSOWNEGO I BOGATEGO MIKOŁAJA, LASKI, nim zniknął w tłumie.
Po tym spektaklu Lily spojrzała na mnie z uniesioną brwią, która sięgała daszka jej czapki.
— Zadowolona z idiotów?
— Chodziło mi o mojego idiotę — westchnęłam, ponownie rozglądając się po peronie. Uśmiech sam wskoczył mi na twarz, gdy dostrzegłam zbliżającą się nieśmiałym krokiem Cyzię. — Jak dobrze, że cię widzę! Widziałaś gdzieś swojego kuzyna-idiotę?
Cyzia uniosła zaskoczona brwi, za to Lily parsknęła w swój szal.
— Ciocia jeszcze się nie pojawiła, więc poszedł załatwić coś z Lucjuszem — wyjaśniła, zerkając ukradkiem na Lily. Widziałam po ich twarzach, że obie czuły się razem niekomfortowo. — Nie wiem, gdzie poszli ani co robią — uprzedziła moje kolejne pytanie. Niezadowolona zamknęłam buzię, zanim wleciała mi tam mucha.
— W takim razie oddaj mu to, gdy go zobaczysz — wcisnęłam jej płaszcz Regulusa, choć ręce miałam tak drewniane, jakbym wcale tego nie chciała. Tak miło pachniał. — I powiedz mu, że jak już jest taki głupi, to niech jeszcze siądzie gołym dupskiem w kałuży — wyburczałam. — A teraz idę siusiu.
Wciąż podminowana, odeszłam od dziewczyn żywszym krokiem niż zwykle. Nim całkiem straciłam je z zasięgu wzroku i słuchu, udało mi się dosłyszeć niepewny głos Cyzi:
— Twoja czapka... jest prześwietna. Widziałam ją w ostatnim magazynie, ale tobie jest w niej o wiele lepiej niż tej modelce.
Nie bardzo zrozumiałam odpowiedź Lily.
Mogłam wręcz wyobrazić sobie wielki uśmiech Gryfonki. W końcu każdy lubił, gdy ktoś komplementował jego czapkę.
Przedzierając się przez tłum, zabierałam za sobą ciekawskie spojrzenia. Przypominał mi się pierwszy września. Wtedy też znajdowałam się na peronie, czując na sobie wzrok całego świata. Tylko że tamten raz dotyczył aresztowania Augustusa, a ten w grudniowe popołudnie Regulusa i jego niespodziewanych zaręczyn.
Nie musieli się na mnie gapić, abym o tym pamiętała. Pierścionek na palcu w zupełności wystarczył.
Dochodząc do wnęki w ścianie, gdzie mieściły się publiczne (brudne) toalety, coś mignęło mi w kąciku oka. Włosy kasztanowe, w których tańczyły miedziane prześwity. Oczywiście wolne od czapki, żeby nie popsuć ich objętości.
Znałam te rude kłaki, bo często wyciągałam je z odpływu.
Sama nie wiedziałam, co mnie do cholery podkusiło, ażeby pójść tropem karmelu. Nim czmychnęłam w boczną wnękę, która była mało widoczna dla ludzi z peronu, rozejrzałam się uważnie. Tego zachowania również nie potrafiłam sobie wyjaśnić.
Clara opierała się plecami o ścianę oblaną cieniem, szperając w swojej podręcznej torebce. Dopiero stukot moich butów zwrócił jej uwagę na mnie. Na mój widok prychnęła prześmiewczo, kręcąc w rozbawieniu głową.
— Szukasz Regulusa? Niestety, tym razem go ze mną nie ma — powiedziała, znów skupiając się na torebce. — Swoją drogą gratuluję zaręczyn. Doprawdy świetne przedstawienie. Udało mi się powstrzymać śmiech, żeby go wam nie popsuć. Nie dziękujcie.
Już mnie zirytowała, a minęło ledwie pięć sekund.
— Wow, ty naprawdę jesteś zazdrosna — mruknęłam z kpiącym uśmiechem.
— Niby o co? O ciebie? Nie rozśmieszaj mnie, skarbie. Czy może o Regulusa? Już mi się znudził. Możesz go sobie wziąć — wreszcie znalazła to, czego szukała. Były to lusterko i jakiś kosmetyk, którym przejechała sobie po ustach. — To miłe z twojej strony, że zbierasz po mnie resztki.
— Ale ty nawet z nim nie byłaś. Choćby przez sekundę. Ty w ogóle kiedykolwiek z nim rozmawiałaś?
Dziewczyna z trzaskiem zamknęła lusterko, w którym się przeglądała. Spojrzała na mnie jak na szczura, które zamieszkiwały dworzec, próbując samą siłą wzroku zmieść mnie sprzed jej oczu. Uśmiechnęłam się szerzej. Satysfakcja smakowała lepiej niż lody z czekoladą.
— Byliśmy narzeczeństwem, dopóki ty się nie wmieszałaś! Wiesz co, naprawdę myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
Przeszły mnie ciary na samą myśl. Raz jej pożyczyłam szampon. RAZ! I już myślała, że się przyjaźnimy?
— Aranżowanym. Trwało ile? Dzień? — uniosłam kpiąco brew, co widocznie ją zirytowało. Clara zacisnęła wargi. — Poza tym, spotykałam się z Regulusem na długo przed tym, zanim padł pomysł małżeństwa z tobą — wzruszyłam ramionami. Okłamując Clarę, nie czułam się jak najgorsza osoba na świecie. Wręcz brałam z tego przyjemność. To było przerażające? — Rozumiesz chyba, że nie mogłam dopuścić, aby ten kicz doszedł do skutku?
— Kicz? Że niby ja to kicz? — prychnęła i wskazała na siebie palcem. Sekundę później tym paluchem celowała we mnie. — To ty wciskasz wszystkim kit w oczy! Posłuchaj, nie wiem w jaki sposób owinęłaś go sobie Blacka wokół palca. I okej! Okej, tani związek jeszcze bym przełknęła. Ale małżeństwo?! To jebie ściemą jak gówno Chimery! Jeszcze zajęłaś moje miejsce narzeczonej!
Cóż, mogła mieć rację. Ale przecież bym jej tego nie przyznała.
— Ja przynajmniej nie wlewam ludziom do gardeł Amortencje, żeby zwrócić na siebie ich uwagę — fuknęłam zirytowana. Zjechałam współlokatorkę spojrzeniem, uśmiechając się chytrze. — Choć rozumiem, że nie miałaś wyboru. Nie masz się za bardzo czym pochwalić.
Policzki Morris stopiły się kolorem z ceglaną ścianą dworca za nią. Ego od razu mi wywaliło pod sufit, a uśmiech sam pchał się na twarz. Halo, gdzie moje oklaski?
W pewnej chwili w oczach Clary błysnęła podejrzliwość, gdy zmrużyła na mnie powieki.
— A może ty go szantażujesz?
Zastygłam, patrząc na nią niezrozumiale. Mroźny podmuch wiatru wdarł się do wnęki, gdzie się znajdowałyśmy, i niegrzecznie wkradł się pod mój płaszcz. Zadygotałam z zimna. Bądź strachu.
Moje milczenie wzięła za okazję do dalszego pierdolenia:
— Ty wiesz, kim on jest. Oj, na pewno wiesz. Jest jednym z tych chorych pojebów, którzy łażą po ulicach w tych czarnych wdziankach jak z kryminału i mordują wszystko, co im się pod różdżkę napatoczy. A ty go trzymasz w garści. Za milczenie chcesz się wżenić w bogatą rodzinę — z każdym słowem była coraz bliżej mnie. Z każdym jej słowem coraz bardziej traciłam oddech. Tym razem to Clara zjechała mnie spojrzeniem, kiwając z dumą głową. — No-no, Willy. Tutaj muszę cię pochwalić. Wymyśliłaś to sobie genialnie.
Nie mogłam się odezwać. Choć wszystko, o czym mówiła, było nieprawdą, ja nie potrafiłam otworzyć ust. Jedyne co mogłam to gapić się na jej dumny uśmieszek, od którego dostawałam pierdolca. Miałam ochotę krzyczeć. Popchnąć ją. Szurnąć tym jej gładkim czołem o ceglaną ścianę, żeby narobić parę wgnieceń. A potem pieprznąć swoją głową, bo cholera, nie potrafiłam zrobić nic z tych rzeczy!
Regulus nie był taki jak wszyscy Śmierciożercy. On wzbraniał się przed zadaniem komuś bólu. Drżał, płakał i wahał się nieskończoną ilość razy, zanim zdobył się, by to zrobić. Miewał koszmary. Mówił mi o nich. To dlatego często był taki blady i zmęczony. A już na pewno nie mógłby nikogo zabić.
A ja nie byłam kolejną pustą lalą, którą bardziej od partnera podniecały jego pieniądze czy status. Pochodziłam z szanowanej rodziny, która z pokolenia na pokolenie zajmowała się produkcją różdżek. Najsławniejsze nazwiska w świecie czarodziejów używały różdżek, które na rączce miały wygrawerowaną ledwie widoczną literkę R. Babka szczyciła się, że sam Grindelwald korzystał z różdżki wykonanej przed nas. W przyszłości miałam odziedziczyć gigantyczne akry ziemi i już na ten moment miałam wystarczająco pieniędzy i godności, aby nie sprzedawać się w cudze łapy.
Ja to wiedziałam. Chyba Regulus również.
Ale czy inni także tak to widzieli?
Nie. Oni widzieli tylko tyle, ile ja z Regulusem im pozwoliliśmy. Czyli dokładnie to, że jednego dnia uciekamy i krzywimy się na swój widok, a już następnego oczu i łapek nie możemy od siebie oderwać.
Czy naprawdę wszyscy myśleli, że próbowałam się wżenić w rodzinę, która może cieszyła się renomą, jednak taką mroczną oraz nieufną? Naprawdę? Dobrowolnie? Przecież... no ale... naprawdę?
Być może świadomość tego, że naprawdę każdy tak myślał, podcięła moje struny głosowe.
Chciałabym, aby każdy zrozumiał mój późniejszy czyn. To było złe. Ja miałam tego świadomość. Ale ja musiałam to zrobić. Czasem robiliśmy rzeczy, których potem wstydziliśmy się każdego dnia, jednak nie żałowaliśmy ani przez chwilę. Zrobiłam to dla osoby, na której mi zależało. Której szczęście było moim szczęściem. Choć jeszcze wtedy tego tak nie pojmowałam, zrobiłam to dla kogoś, kto był moim wszystkim. Zrobiłam to również dla siebie. Więc tak naprawdę, robiłam to dla nas. Nas, których jak sobie przypominam, byli na początku tacy śmieszni i uroczy. Nie zamierzałam czuć z tego powodu wyrzutów sumienia.
Trudno powiedzieć, co mnie podkusiło do wyszperania z kieszeni różdżki. Może to wciąż ta świadomość. Może to ten bezczelny uśmiech Clary, która była dumna, że mnie rozpracowała. A może wyciągnęłam ją, bo miałam serdecznie dość. Tego, że ktoś nam ciągle patrzył na ręce i dyszał w kark, cały czas krytykował nasze ruchy, nieustannie oceniał nasze fałszywe uśmiechy.
Tym razem nie było we mnie walki dobra ze złem. Decyzja została podjęta zanim którakolwiek ze stron stawiła się do bitwy.
Kiedy wycelowałam w Clarę Morris różdżką, jej twarz momentalnie się zmieniła. Zbladła. Już nie uśmiechała się z kpiną, tylko krzywiła z przerażeniem. Zdążyła się cofnąć o dwa kroki, drżąc i się potykając, ale ja nie ruszyłam się z miejsca.
Uśmiechnęłam się.
— Masz rację. Wymyśliłam to sobie genialnie — mruknęłam i zrobiłam krok. Clara chyba zapomniała, że sama była czarownicą i mogła próbować się bronić, albo to strach odłączył jej pewne kabelki w mózgu i wyłączył myślenie. Przełknęła ślinę. — Ale ty jesteś elementem, którego mój plan nie obejmował. Wręcz tylko mi przeszkadzasz. To wkurza.
— Willow...
— Nie chcę, żebyś więcej wchodziła mi w drogę.
— Co zamierzasz...
Pomyślałam o Regulusie oraz o tym, jak bardzo bym chciała, aby wszystkie wspomnienia z nim zniknęły z jej głowy. By przepadły raz na zawsze.
Wzięłam dłuższy wdech.
— Obliviate.
Tym razem nie poczułam nic.
Patrząc na Clarę, której oczy nagle zaszły mgłą, nie czułam się jak najgorszy potwór z rynsztoka. Czułam w powietrzu obecność ulatujących wspomnień, ale nie czułam się winna, że nie próbowałam ich łapać i pozwalałam, żeby się rozpłynęły. Bez nich nam wszystkim miało żyć się łatwiej.
Clara pokręciła nieprzytomnie głową, gdy już ocuciła się z chwilowego otumanienia. Zaintrygowana rozejrzała się dookoła.
— Dobrze się czujesz?
— Tak, pewnie. Tylko... Co my tu robimy, Willy? — oparła dłonie o biodra, szukając powodu, dla którego znalazła się ze mną we wnęce na londyńskim dworcu.
— Dostrzegłam, że tutaj wchodzisz, a ja bardzo chciałam życzyć ci wesołych świąt, więc poszłam za tobą. Powiedziałaś, że szukasz w torbie szczotki i lusterka, gdy nagle tak jakoś zmizerniałaś — wyjaśniłam z aktorskim zatroskaniem. — Na pewno wszystko w porządku?
Mrugnąła kilka razy jak ciemna na umyśle. Sekundę później jednak znów uśmiechała się, jakby samo słońce pożyczyło jej uśmiech. Jakby wcale nic jej nie brakowało.
— Oh, no jasne! — machnęła dłonią. — Pewnie znów nie wzięłam witamin. Przez to musiało zakręcić mi się w głowie. Jeszcze to powietrze tak daje szczurzymi bobkami... uh, ohyda! — Clara podeszła do mnie w dwóch krokach i cmoknęła w policzek. — Wesołych świąt, współlokatorko! Mam nadzieję, że twój Mikołaj będzie gorący i do schrupania jak świeże pierniczki! — rzuciła na odchodnym.
Jeszcze przez chwilę zostałam we wnęce, gdzie nikt mnie nie widział i przetwarzałam w głowie wszystko to, co widziałam wyłącznie ja. I co tu zrobiłam. Już drugi raz popełniłam przestępstwo. Bo pozbawienie kogoś wspomnień bez jego zgody na pewno nim było. A co było najbardziej przerażające? Nie czułam się z tym ani trochę źle. Wręcz czułam ulgę.
Liczyłam, że zacznie być nam łatwiej.
Coraz głębiej wchodziłam w mrok, który gasił we mnie światło, żeby uratować kogoś, kto również chciał jaśnieć.
W końcu opuściłam wnękę między ścianami, zaciągając się powietrzem, w którym dawno coś zdechło. Jednak zamiast smrodu gryzoni oraz ludzkiego potu, poczułam zapach kobiecych perfum. Mieszanka palonego drewna, cierpkich winogron oraz piżma, które aż paliło zmysły, z dodatkową małą kroplą starego wina. Właścicielka takich perfum musiała wyróżniać się w tłumie. Jednak gdy rozejrzałam się wokoło, nie znalazłam nikogo przyciągającego wzrok.
Nie szukałam dalej. Aż tak mi nie zależało. Wolałam skupić się na znalezieniu Regulusa i sprawdzić, czy posłuchał się i ubrał płaszcz.
Peron zdążył opustoszeć, dzięki czemu szybko go odnalazłam. Stał do mnie plecami, więc nie mógł widzieć, że się zbliżam. Na jego szczęście założył płaszcz. Przez głowę przemknęła mi myśl, aby wskoczyć mu na barana albo go wystraszyć. Cokolwiek, byleby się z nim podrażnić.
Porzuciłam jednak wszystkie te i podobne myśli w jednej sekundzie. W tej, w której Regulus się do mnie odwrócił i odsłonił osobę, z którą rozmawiał. Zamarłam w miejscu jak spetryfikowana. To chłopak musiał do mnie podejść, położyć mi dłoń w dole pleców i popchnąć jak krowę na rzeź. Szłam z nim, choć wszystkie alarmy w moim ciele wariowały.
Chyba na moment umarłam. Nie czułam bicia serca.
Regulus odchrząknął.
— Matko, to jest właśnie Willow Rookood. Moja narzeczona.
O mnie mówił?
— Willie, poznaj moją matkę. Walburgę Black.
Miałam wrażenie, że patrzę na modelkę, którą malarze zwykli brać do swoich obrazów. Ta kobieta była perfekcją sama w sobie. Misternie upięte w kok ciemne włosy, kredowa cera, której zazdrościły porcelany, ostre rysy twarzy oraz oczy przypominające dno studni. Biło od nich tajemnicze zło, które tylko czekało, aby mnie chwycić i pociągnąć ze sobą w mrok.
Jej wyprostowana postawa, zadarty w górę podbródek i elegancka suknia nie pasowały mi do obrazu brudnego dworca, gdzie mieszkały szczury i bezdomni. Czułam się od niej gorsza na wszystkie możliwe sposoby.
Jej spojrzenie paliło moją skórę nawet w miejscach, gdzie kryło ją ubranie, kiedy kobieta oceniała każdą część mojego ciała. Uśmiech na jej bordowych wargach mroził w żyłach krew.
— Witaj, moja droga. Mam nadzieję, że poradziłaś już sobie z problemem i możemy udać się do domu. Musicie być zmęczeni.
Błysk w jej oczach i podmuch wiatru z jej strony coś mi uświadomił. Chyba wyzionęłam .
Walburga Black pachniała jak kłopoty. Palonym drewnem, winogronami, piżmem i winem.
●●●
Późne popołudnie przechodziło we wczesny wieczór szargany ciemnymi chmurami, gdy stanęliśmy przed ogrodzeniem domu na Grimmuald Place 12. Choć na początku nigdzie takiego domu nie dostrzegłam. Rząd domków szeregowych miały błąd w numeracji – wspólną ścianę dzieliły domy z numerami 11 i 13. W prawo i lewo cyfry szły według kolejności. Brakowało tylko domu z numerem 12, gdzie rzekomo ród Blacków mieszkał od pokoleń.
Zdezorientowana poszukiwałam odpowiedzi na twarzy Regulusa, ale ten tylko uśmiechnął się tajemniczo i mrugnął do mnie okiem.
Nagle coś się zaczęło dziać. Fasada kamienicy zadrżała delikatnie, która zaczęła się... wydłużać? Szeroko otwartymi oczami przyglądałam się, jak między numerami 11 i 13 wyrasta nowa ściana, drzwi, okna, balkon, rynna, dach i wszystko inne, co miały pozostałe domy. Cegła tego domu była nieco ciemniejsza, jakby była zakurzona lub bardzo stara. Metalowa cyfra 12 zalśniła w blasku ulicznej latarni.
Cisnęło mi się na usta zachwycone wow, ale w porę zamknęłam japę.
— Dom jest niewidoczny dla sąsiadów i wszystkich mugoli, którzy spacerują tą dzielnicą — wyjaśniał Regulus, gdy podążaliśmy za jego matką w stronę drzwi. — Jest chroniony zaklęciem...
— ...Fideliusa — wypaliłam, nie mogąc się powstrzymać. — Niesamowite.
Regulus kiwnął głową. Po chwili przewrócił oczami, ale wciąż uśmiechał się delikatnie.
— Mój syn mówił mi, że jesteś znakomita w zaklęciach — rzuciła Walburga, nawet się nie odwracając. Zrobiła to dopiero wtedy, gdy otworzyła kluczem drzwi, które uchyliły się ze skrzypnięciem. — Ciekawe, co jeszcze było prawdą — nie mówiąc nic więcej, przekroczyła próg domu.
Moje mięśnie natychmiast najeżyły się oraz spięły. Pochyliłam się dyskretnie ku brunetowi, gdy ten chciał przepuścić mnie w drzwiach.
— Co jej jeszcze o mnie nagadałeś?
Mina Regulusa była nie do odczytania.
— Same drobiazgi. Nie przejmuj się tym. Wchodź.
Gdy powiedział, że miałam się nie przejmować, zaczęłam się przejmować.
Dom Blacków był równie mroczny z zewnątrz, jak i wewnątrz. Po wejściu do holu przywitały mnie ciemne ściany, chłodna podłoga w szykowną szachownicę oraz wysoki sufit, prawie ukryty pod cieniami. Nawet żyrandole były dominowane przez tą czerń, przez co rzucały mniej światła. Co pół metra na ścianach porozwieszane były obrazy ludzi, których nie znałam. Po widocznym podobieństwie domyśliłam się, że wszyscy musieli w przeszłości nosić nazwisko Black. Choć w Hogwarcie podobnych miejsc z obrazami było po pęczki, nigdy nie czułam się bardziej nieswojo niż w tamtym korytarzu. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzyli na mnie oceniającym wzrokiem. I nie podobało im się to, co widzieli.
Korytarz był dość wąski i ciągnął się ładne parę metrów, dopóki nie doszliśmy do skrzyżowania. Na wprost schody wykonane z czarnego marmuru prowadziły na wyższe piętra domostwa. Na lewo znajdował się pokój, gdzie dostrzegłam fragment misternie wyrzeźbionego stołu oraz krzesła z krwistym obiciem. Widziałam tam także kredens pełen porcelanowego serwisu z jakimś herbem. Czaszka, ręka z mieczem oraz trzy kruki. Herb rodu Black. Taki sam, który Regulus miał na swoim sygnecie. A także inskrypcja: Toujours Pur.
Zawsze Czysty.
Poczułam gorzki smak na języku. Miałam nadzieję, że nie śmierdziałam Archiem.
Walburga pokonała trzy pierwsze stopnie schodów, gdy przypomniało jej się, że wciąż byliśmy za nią. Odwróciła się do nas niechętnie z ręką na poręczy, po której przemknęłam wzrokiem. Jak zwykle niepotrzebnie. To wtedy dostrzegłam, że wzdłuż całej ściany, do której przylegały schody, porozwieszane były jakieś miniaturowe, pomarszczone główki.
Potrzebowałam kilku sekund, aby zrozumieć, że to były ususzone głowy skrzatów domowych.
Groza wypełniła mnie jak miskę. Miałam ochotę wycofać się i spieprzać stamtąd, ale Regulus wciąż stał za mną i zagradzał mi drogę. Trzymał swoją dłoń na moich plecach, jakby naprawdę bał się, że jestem skłonna uciec. Sporadycznie gładził którymś palcem moją skórę, by przypomnieć, że mnie pilnował.
— Ojciec wróci późno. Będziecie już w łóżkach, gdy się pojawi, dlatego nie czekajcie na niego. Zaprowadź Willow do jej pokoju. — rozkazała Regulusowi. Jakby to, że o godzinie powrotu Oriona Blacka będziemy już spać, było prawdą tylko dlatego, bo ona tak chciała. — Jeśli oczekiwaliście kolacji powitalnej, możecie rozkazać skrzatom, by coś wam naszykowały. Ja idę się położyć. — wtem jej wzrok utknął we mnie. Chciałabym mieć w kieszeni pelerynę niewidkę Jamesa. — A my zobaczymy się jutro. Nie mogę się doczekać, aż poznam wybrankę mojego syna bliżej.
Resztkami sił udało mi się nie skulić. Uśmiechnęłam się czarująco, życząc jej dobrej nocy.
A może powiedziałam to w myślach? I wcale nie uśmiechałam się czarująco, tylko jak ropucha po zjedzeniu żółwia?
Dokładnie pięć minut w tym domu wystarczyła, abym zaczęła świrować.
Nie powiedziawszy nic więcej, Walburga zaczęła wspinać się po schodach, stukając obcasami. Gdy już upewniłam się, że raczej nie zamierzała się sturlać z powrotem, spojrzałam z przerażeniem na Regulusa i pokazałam drżącym palcem na główki skrzatów.
— Błagam, powiedz mi, że to nie są ozdoby świąteczne.
Regulus skrzywił się nieco.
— Nie, to nie są ozdoby świąteczne.
Nie zdążyłam nawet odetchnąć z ulgą, gdy znów się odezwał:
— To są ozdoby całoroczne.
Nim udało mi się wybiec z tego domu, Regulus zdążył zamknąć drzwi na klucz i przetransportować go chuj wie gdzie zaklęciem.
Nim rozważyłam ucieczkę oknem, Regulus złapał mnie w ramiona i przerzucił mnie sobie przez ramię. Gdyby nie to, że gdzieś w którymś kącie czaiła się jego matka, zaczęłabym się drzeć i wierzgać kolanami, aby wybić mu zęby.
Nim mu przywaliłam, Regulus postawił mnie w jakimś pokoju i znów zamknął drzwi przed nosem.
Pokazałam drzwiom faka, ale te otworzyły się w tej samej chwili. Reggie rzucił na podłogę mój bagaż, w ogóle nie dbając o jego uczucia, kolejny raz mrugnął do mnie okiem i ponownie zamknął drzwi.
— Moja sypialnia jest naprzeciwko! — powiedziały drzwi jego głosem. — Nie lubię gości, więc nie odwiedzaj mnie — to po jakiego grzyba mi o tym mówił?
Zaklęciem wyciszyłam pomieszczenie i pozwoliłam sobie krzyknąć. Nie pomogło mi.
Potrzebowałam terapeuty.
●●●
Pierwszej nocy mojego pobytu u Blacków nad moim snem zawisła burza.
Właściwie to wcale nie spałam. Przewracałam się z boku na bok. Co chwilę odwracałam poduszkę na tą chłodniejszą stronę. Kołdrę gniotłam w dłoniach, rolowałam między nogami, skopywałam ją na podłogę, by potem ją podnieść i przykryć się po samą brodę. Syriusz pewnie wyśmiałby mnie, że w dupie miałam robaki. Możliwe.
Mój tymczasowy pokój nijak nie był podobny do tego, w którym dorastałam. Tamten w domu moich rodziców był przytulny i idealnie skompletowany. Wszystko miało swoje miejsce. Duże okna wpuszczały uśmiechy słońca, które jeszcze bardziej ocieplały beżowo-błękitne ściany. Meble były białe, ze złotymi klamkami w kształcie pąków róży. Był też dywan oraz zdjęcia, mnóstwo zdjęć. Moi bliscy spoglądali na mnie z każdej strony. Kolekcjonowałam poduszki. Wyłącznie ze sowiego pierza, bo na inne rodzaje byłam uczulona.
Pokój w domu Blacków wyglądał tak, jakby nigdy nie widział słońca, choć było w nim średniej wielkości okno. Rzecz jasna zasłonięte przez grube kotary, tak mocno fioletowe, że aż czarne. Na próżno było szukać w nim jasnych kolorów. Surowe ściany oraz meble bez twarzy. Łysa podłoga i połyskująca rama łóżka z aż za bardzo miękkim materacem. Zero zdjęć, pamiątek, żadnych bibelotów. Brakowało w nim duszy.
Za oknem rozniósł się donośny trzask, któremu towarzyszyło oślepiające światło. Błysk pioruna zdołał przedrzeć się przez kotary i przeciąć na pół całe pomieszczenie. Opętana strachem schowałam się pod kołdrę. Dygotałam. Znów usłyszałam stukot walenia deszczu o okno, który po krótkiej przerwie ponownie bombardował dom.
Sam Merlin mógł tego nie wiedzieć, że Willow Rookwood, zaliczająca się do takich chojraków, panicznie bała się burzy.
Raz jeden w życiu rodzice zostawili mnie pod opieką babci, gdy oni musieli iść na jakiś bankiet z okazji jubileuszu rodzinnego biznesu. Miałam wtedy pięć lat i choć na początku nie chciałam odkleić się od nogi mamy, gdy zostawili mi do zabawy moją różdżkę, która wyczarowywała motylki, rodzice stali się dla mnie całkiem obojętni. Dopiero w nocy zaczęło się błyskać. Zwykle w takich sytuacjach biegłam z płaczem do sypialni rodziców, którzy kładli mnie między sobą i tulili aż do rana. Tamtej nocy jednak pocałowałam klamkę. Babcia zamknęła drzwi od swojej sypialni na klucz i na nic było moje szarpanie klamki i walenie w drzwi. Resztę burzy przesiedziałam w kącie w swoim pokoju, wypłakując oczy w swojego misia, dopóki nad ranem nie znalazła mnie mama. Wytłumaczeniem babci było to, że włożyła zatyczki do uszu i nie słyszała mojego pukania.
W jedną noc dorobiłam się traumy na całe życie.
Dlatego gdy nastąpił kolejny grzmot, bez namysłu wyskoczyłam z łóżka. Bosymi stopami przebiegłam po panelach, parzących mnie zimnem, i dopadłam do drzwi.
Regulus wspomniał, że sam miał sypialnię naprzeciwko mojej. Zapragnęłam się o tym przekonać na własne oczy.
Wpadłam w jakiś stan histerii. Nie myślałam o niczym – gdzie jestem, co robię, co chciałam zrobić. Było mi zimno i gorąco na przemian, chciało mi się płakać i bałam się, tak bardzo się bałam.
W dwóch krokach pokonałam korytarz i szarpnęłam gałką od drzwi Regulusa. Prawie pisnęłam ze szczęścia, gdy okazały się otwarte.
W tym momencie ostudził się mój zapał i już nie pchałam się tak chętnie dalej.
Wahając się chwilę, w końcu odważyłam się delikatnie pchnąć drzwi w głąb pokoju. Światło było zgaszone, ale nawet gdyby było inaczej, pokój Regulusa nie różnił się zbytnio od tego, który przypadł mnie. Odniosłam wrażenie, że był jeszcze bardziej surowy i nijaki.
Mój wzrok natychmiast padł na wielkie łóżko. Na nim, centralnie po środku, Regulus leżał na brzuchu i tulił policzek do poduszki, twarz mając zwróconą do okna. Jakby lubił patrzeć na tego burczącego i plującego piorunami pierda.
Ze swojego miejsca nie widziałam jego twarzy dokładnie. Z pewnością spał. Inaczej nie pozwalałby swoim niesfornym kosmykom, aby opadały mu na oczy w ten uroczy sposób.
Palcami miętoliłam bluzę, a wargę miętoliły zęby. Wreszcie skończyłam mu się tylko przyglądać jak psycholka i przekroczyłam próg.
— Regulus?
Nie odpowiedział. Przynajmniej miałam pewność, że na pewno spał.
Zerknęłam przez ramię, rozważając powrót do swojej sypialni i ukrycie się pod łóżkiem.
Wtem zza okna dobiegł najgłośniejszy jak dotąd grzmot ze wszystkich. Uczepiłam się drzwi jak ostatniej deski ratunku, czując, jak podłoga pode mną drży. Albo to ja drżałam. Łzy zalały moje oczy równie mocno jak deszcz szybę, a potem zaczęły się ścigać po moich policzkach. Same oczy zacisnęłam. Liczyłam, że jeśli nie będę widzieć zła, to mnie nie dopadnie.
— Reg-gie? — załkałam, wciąż uczepiona drzwi.
Tym razem chłopak natychmiast poderwał głowę, opierając się na łokciach. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się wokół i dwa razy musiał przetrzeć oczy, aby dostrzec mnie w drzwiach. Obserwowałam go zza zapłakanych oczu. Choćby był kotem, tego już zobaczyć nie mógł.
Kołdra nieco zsunęła się po jego ciele. Nie spał nago jak ci wszyscy macho, których zdążyłam poznać w swoim życiu. Miał na sobie satynową koszulę nocną i dopasowane materiałem spodenki. Jednak wszystkie guziki koszuli miał rozpięte, więc tak czy siak widziałam jego ciało, zarysowane przez mrok.
No... jakieś tam mięśnie miał. Oczywiście nie przypatrywałam się! Choć to skutecznie odwróciło moją uwagę od pogody... to nie podglądałam!
Jeju, może troszkę.
To było oczywiste, że sportowiec będzie miał ładne ciało. Czego ja się spodziewałam?
— Willie? — mruknął sennie. — Coś się stało?
Jak on mógł spać w takim hałasie?
I dlaczego miał taki zachrypnięty głos, od którego kolana mi zmiękły?
Typie, weź przestań.
— Ja... — zaczęłam, nie wiedząc jak skończyć. Boję się, skop chmurę i ją wygoń? Geniusz. — Właściwie to ja...
I znów. Błysk. Grzmot. Wszczepiłam paznokcie w drewno. Pociągnęłam zasmarkanym nosem.
— Właściwie to ja troszkę się boję.
Czułam się jak dziecko.
I tylko czekałam na chwilę, kiedy Regulus tak mnie właśnie potraktuje. Jak dziecko. Czekałam na słowa, w których będzie kazał mi spadać. Aż machnie ręką i pójdzie dalej spać, każąc zamknąć za sobą drzwi. Tak jak babcia, która specjalnie włożyła zatyczki do uszu, aby mnie nie słyszeć.
Ale on wciąż na mnie patrzył. Bez przerwy.
— Boisz się... — powtórzył przeciągle. — Zacznijmy od tego, że musisz bardzo cicho zamknąć drzwi. Matka nie może cię usłyszeć.
Moje serce westchnęło smętnie. Na co ja liczyłam? Że pójdzie ze mną, pogłaszcze po głowie i opowie bajkę na dobranoc? Byłam głupia. I żałosna. I w ogóle śmieszna.
Godząc się z myślą, że tej nocy miałam nie zmrużyć oka, powoli zaczęłam zamykać za sobą drzwi. Powstrzymałam się jednak, gdy Regulus parsknął śmiechem.
— Ale musisz najpierw wejść do pokoju — sprostował.
Chwilę zastygłam w bezruchu, upewniając się, czy czasem nie robił sobie żartów. Nadal na mnie patrzył. Jego zielone oczy chwyciły za moją dłoń i wciągnęły do środka. Były najbardziej pewnym elementem w pokoju. Wszystko inne zasnuwały cienie, ale jego oczy – błyszczały, jakby wskazywały mi drogę.
Z nową dawką odwagi z powrotem wślizgnęłam się do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi.
Regulus przesunął się na jedną stronę łóżka, klepiąc dłonią tą drugą. Uniosłam brwi.
— Teraz chodź — widząc, że wciąż stoję w miejscu, westchnął w poduszkę. — Masz jedyną niepowtarzalną szansę na to, aby dzielić ze mną łóżko. Ale moja oferta wygaśnie za pięć, cztery, trzy...
Prędko wystrzeliłam z miejsca i jeszcze prędzej wsunęłam się pod jego kołdrę. Regulus dalej podpierał się na łokciu i w takiej pozycji mógł spoglądać na mnie z góry. Był rozbawiony. Wytknęłam do niego język i wtuliłam się bokiem w materac, twarzą do chłopaka. Po chwilowym zawahaniu on również położył się na boku, twarzą do mnie.
Starałam się nie sztachnąć. Próbowałam nie pokazać po sobie, jak przyjemnie było mi pławić się w jego zapachu. Wszystko było nim przesiąknięte. Jakby kołdra była cedrem, poduszka pergaminem, a prześcieradło kostką do prania o zapachu Regulusa.
Pieprzyło mi się już w głowie. So-li-dnie.
Gdy skończyłam się zachwycać, poczułam na twarzy jego palący wzrok. Zawiązałam z nim kontakt wzrokowy, widząc w jego zielonych oczach ciekawość.
— To trochę zabawne — prychnął. Następnie wyciągnął do mnie dłoń i otarł mój mokry policzek knykciami, szybko ją jednak zabierając. Na tą chwilę straciłam oddech.
— Niby co jest zabawne?
— Na świecie jest tyle niebezpieczeństw. Czarny Pan, Śmierciożercy, wojna, głód, psy...
— Psy wcale nie są straszne — zachichotałam, gdy Reggie się skrzywił. — Wciąż nie wybaczyłeś tamtemu na błoniach, co?
Gdyby tylko wiedział, kto to tak naprawdę był... pewnie nie lubiłby psów jeszcze bardziej.
— Zniszczył mi spodnie.
— A to drań — oburzyłam się z rozbawieniem. — Poza tym, nie strasz mnie Śmierciożercami, podczas gdy z jednym leżę w łóżku.
Miałam nadzieję, że czerwone placki nie rozlały mi się po policzkach.
— No właśnie. Nic z tych rzeczy na ciebie nie działa. Niczego się nie boisz — nad zieloną łąką przefrunęła roześmiana gwiazda. — Oprócz pogody.
Skrzywiłam się na brzmienie tych słów.
— Nie boję się pogody. Tylko jej złego humoru.
— Ty jesteś taka sama przynajmniej dwa razy dziennie.
Zmrużyłam groźnie oczy. W odpowiedzi Reggie wyszczerzył się, że aż w ciemności zaświeciły mu zęby. Próbowałam odsunąć od siebie myśl, że z tym uśmiechem w sennym wydaniu wyglądał jeszcze piękniej niż zwykle. Chciałam trzepnąć go za to w ramię pod kołdrą – za te słowa i swój wygląd. Pech chciał, że trafiłam idealnie w jego pierś. Nagą pierś. N a g ą.
Wszystkie moje komórki w mózgu zaczęły biegać i wrzeszczeć. Alert! alert! aLeRt! A-l-e-r-t! ALERT! Alertalertalert!
Pożar natychmiast połknął mnie w całości. Przestaliśmy się uśmiechać w tym samym czasie. Patrzyliśmy na siebie w osłupieniu. Wielkimi oczami. Jakbyśmy dopiero teraz zrozumieli, że znajdowaliśmy się w jednym łóżku. Pod tą samą kołdrą. W odległości tak małej, że czasami czułam powiew jego oddechu na twarzy. Dotarło do nas, że wkroczyliśmy na etap, który dotąd zastępowaliśmy niezobowiązującymi pocałunkami i ściskaniem przez ubranie. Dotknąć jego skóry w miejscu, które na co dzień widział tylko on, było zupełnie czymś nowym. Nieznanym. Fajnym.
Jego skóra była ciepła, miękka i... milusia. Wiedziałam, że mógłby się obruszyć, gdybym tak powiedziała na głos, ale taka była prawda. Miałam wrażenie, że nigdy nie dotykałam czegoś równie przyjemnego. Wiedziona dziwną potrzebą, przejechałam palcami po jego brzuchu. Czułam zarysowane mięśnie, napięte jak struny fortepianu. Na to doznanie prawie westchnęłam.
Moje serce nigdy nie było tak podekscytowane.
Reggie nabrał głęboko powietrza i przymknął oczy. Poczułam jak lekko zadrżał pod opuszkami palców. To było tak niezwykłe, że zapragnęłam robić to jeszcze raz.
I jeszcze, i jeszcze, i jeszcze...
Ale Reggie mi na to nie pozwolił. W mgnieniu oka obrócił się na drugi bok, plecami do mnie. W tej chwili widziałam już tylko jego szerokie plecy ukryte pod czarnym jedwabiem.
— Spróbuj zasnąć — mruknął spiętym głosem. — Ja będę pilnować burzę, żeby więcej ci nie przeszkadzała.
Normalnie poczułabym mrowienie w brzuchu. Wtedy jednak było mi zbyt niezręcznie, aby czuć się wyjątkowo.
W końcu dwie sekundy wcześniej mnie odtrącił.
Kilka minut walczyłam o sen, ignorując natrętne poburkiwanie dobiegające z zewnątrz. Choć nie stykałam się już z Regulusem w żaden sposób, wciąż czułam jego ciepło za sobą, jakbym spała tuż obok słońca. Dalej mnie mrowiły opuszki palców, a serce skakało radośnie, jakby wygrało dodatkową gałkę lodów.
No i znów – głośny, przerażający krzyk z zewnątrz i oślepiający flesz. Działałam instynktownie. Jak jeż, który w razie niebezpieczeństwa kuli się w kulkę i prostuje igły. Mnie, tak jak jeża, również ogarnął strach. Tak wielki, że nie myślałam o własnej godności i tym, jak mocno ucierpi.
Bez słowa przysunęłam się do ciała chłopaka i wtuliłam się w jego plecy. Reggie znieruchomiał, znów cały się spinając. Chyba na chwilę wstrzymał oddech. Nie powstrzymało mnie to jednak przed objęciem go i schowaniem twarzy w jego aksamitnej koszuli.
Znów drżałam, znów się bałam i znów chciało mi się płakać.
— Willie, puść mnie.
— Ale...
— Tylko na moment.
Niepewnie zrobiłam to, o co prosił. Gdy podniosłam rękę z jego boku, brunet złapał za jej nadgarstek i przytrzymał w górze na czas, gdy się odwracał. Znów leżał odwrócony w moją stronę, wciąż byliśmy w jednym łóżku i pod tą samą kołdrą, ale tym razem nie dzieliła nas żadna przestrzeń. Moje piersi ocierały się o jego tors, a kolano dziwnym trafem znalazło się między jego udami.
To była moja kolej na złapanie laga, kiedy to serce skakało po mojej piersi jak kauczuk.
Gdy już się ułożył, Reggie delikatnie ułożył moją rękę między nami. Potem sam objął mnie swoją, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie. A myślałam, że to już niemożliwe! Swoim oddechem muskał moje czoło. Ciary oblatywały mnie z każdym jego wydechem. Ze swojej pozycji miałam idealny wgląd na jego szyję.
— Nie będę małą łyżeczką — burknął, jakbym go obraziła. — A teraz śpij, zanim wystawię cię na parapet.
— Nie zrobiłbyś tego.
— Byłabyś ładną doniczką.
Z cisnącym się na usta uśmiechem wtuliłam nos w zagłębienie jego szyi, pierwszy raz tej nocy wyłączając zmysły. Nie słyszałam już grzmotów. Nie widziałam błysków. Wyłącznie czułam – jego ramię wokół mojej talii, jego oddech, jego całego obok mnie.
Mógł mi grozić, ile chciał. W jego ramionach i tak czułam się najbezpieczniej.
Co było absurdalne, bo to on ściągał na mnie wszystkie kłopoty. Gdyby nie on, niczego takiego nie musiałabym się bać.
Oprócz burzy. Bo gdyby nie on, dalej bym się jej bała. A tej jednej nocy przestałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro