Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32 | Słodkie migdały

a/n: jestem niezadowolona, bo miałam ten rozdział zakończyć walburgą, a wyszło jak zwykle. w takim razie będzie w następnym

SYRIUSZ

— Życie to worek pełen gówna, śmieci i podeptanych marzeń.

— Mówisz tak dlatego, że dziewczyna z twoich snów, w której jesteś zakochany od trzeciej klasy i która zawsze była obok ciebie, teraz bierze ślub z kimś innym?

— Brawo Glizduś! Pewnie, dobij mnie bardziej! Masz coś jeszcze? Jedziesz.

Peter przyłożył palec do brody i się zastanowił. Ja nie pytałem na serio. To było jedno z pytań, które często zadawał sobie Remus, gdy ja z Rogasiem robiliśmy coś durnego. Coś w stylu gdzie popełniłem błąd albo za jakie grzechy? Ale Remus nigdy Remusowi nie odpowiadał. I ja też nie chciałem, żeby Peter mi odpowiadał.

Ale Peter to był debil.

— Ten ktosiek to twój brat.

Zanim ścisnąłem trzymaną bombkę w dłoni i pokaleczyłem sobie paluchy, zamachnąłem się i jak mistrzunio trafiłem nią prosto w łeb Petera. Ta rozbłysła się koło jego ucha. Glizdek zawył jak kot mielony w betoniarce. To był rzut, którego brytyjsko-irlandzka Liga Krajowa oraz żadna inna jeszcze nie widziała. Z podziwem spojrzałem na swoją dłoń. Czemu ona jeszcze zaproszenia do drużyny nie dostała? Ja byłbym zajebistym dodatkiem.

Lunio podniósł oczęta znad pstrokatego łańcucha i krzywo nimi na mnie spojrzał. Mój najlepszy kumpel natomiast – James Frajer Łoś Pierdołowaty Potter – poklepał mnie z dumą po plecach.

— Zajebisty rzut, stary!

— James, wracaj na swoje miejsce — zarządził Remus, co James od razu wykonał, mamrocząc tak jest. Usiadł z powrotem w kącie i dalej wycinał papierowe gwiazdki. — Syriusz, przeproś Petera.

— Pf, nie.

— Syriusz.

— O-ooh, nie uda ci się, sierściuchu — wycelowałem w niego paluch i zmrużyłem oczy. Trochę za mocno, bo przestałem go widzieć, ale nie mogłem się wycofać. — Nie ze mną te numery. To on wygaduje rzeczy, przez które mam ochotę płakać! Na niego krzycz!

Z wyraźnym zmęczeniem Lunio spojrzał na Glizdogona.

— Peter, nie gadaj do Syriusza, bo jest delikatną płaksą.

— Męską płaksą — poprawiłem go z wypiętą piersią.

Miałem włosy na klacie.

Remus próbował pozostać opanowany, ale nieco mu brew drgnęła. Na pewno był pod wrażeniem.

— No ale ja przecież mówię prawdę! — zawołał Peter. W tej samej chwili dotknął swojego policzka, gdzie potłuczone szkło zostawiło mu malusieńką rankę. On jednak, widząc krew na palcu, drastycznie zbladł. — Remus, ja krwawię! Chyba... chyba zemdleję...

— Wiecie co? Jestem za młody na ojca — żachnął Luniek. — Róbcie swoje i się na siebie nie gapcie. I nie gadajcie. Nie chcę was nawet słyszeć. Ani pisku. Bo wyciągnę pasa.

Nie podobało mi się to, że się tak szarogęsił, ale ten jeden raz mu poszedłem na rękę. Zamknąłem więc gębę i wróciłem do wypychania bombki kolcami jeżozwierza.

To miał być nasz kolejny żart. Najzwyklejsza w świecie choinka. Ale, ale! Nie od parady nazywali nas Huncwotami. Nasza choinka może i była zwykłym drzewem, ale jej ubranko w postaci kolorowych bombek było już petardą. W środku miały niespodzianki! Czerwone miały w sobie gryzącą cebulę, niebieskie atrament ośmiornicy, żółte były wypchane po brzegi kolcami jeżozwierza, a zielone – gównem hipogryfa.

Nasza choinka miała zastąpić jedną z nudnych choinek w Wielkiej Sali oraz zrobić boom-boom w dzień wspólnej kolacji nauczycieli oraz tych, którzy zostali w Hogwarcie na święta. A że w tym szczególnym roku, ku radości nauczycieli, zostawałem ja z Rogasiem, to przygotowaliśmy dla wszystkich wypasione prezenty. 

Faktycznie było cicho. 

Jamie miał karę od Lunia. Na wszystko. Kolejny raz zabawił się w brykającego byczka przed Nancy i wszystkimi, gdy tylko zobaczył Rosiera, przez co ośmieszył siebie i Lunia. No więc Rogacz się doigrał. Peter wreszcie skleił mordę, pewnie dalej przeżywając mój prześwietny rzut. Remus byłby cicho całe życie, gdyby nas nie znał. A ja znów myślałem.

Myślenie było do dupy. Męczyło, przygnębiało i robiło zmarszczki. Naprawdę nie lubiłem myśleć.

Ale o niej mógłbym myśleć godzinami.

Próbowałem sobie wmówić, że poprzedni dzień się nie wydarzył. Że go sobie, kurwa, wyśniłem. Tak byłoby o wiele prościej.

Bo przez cały jej koncert czułem szczęście. Byłem szczęśliwy, że mogłem na nią patrzeć oraz być z nią w tamtej chwili. Rozpływałem się na ciapkę pod wpływem jej głosu, do którego tańczyło moje zakochane w niej serce. I tylko czekałem na koniec, ażebym mógł ją wyściskać za cały ten czas, w którym miało jej nie być, bym nie tęsknił zbyt mocno. Choć już wtedy wiedziałem, że tęskniłbym każdego dnia coraz mocniej.

No i nadszedł koniec. Nie tylko piosenki, ale także mój oraz tego zasrańca, który poprosił ją o rękę. Bo gdybym go dorwał w łapy, to wyciągnąłbym mu kręgosłup gardłem i wsadził z powrotem dupą. Albo na odwrót. Tak żeby bolało!

Od tamtej pory moje serce skomlało jak zbity pies, któremu odebrano jego ulubioną kostkę.

Nagle drzwi od naszego królestwa otworzyły się z rozmachem. Nancy wkroczyła do nas jak do jakiegoś pierwszorzędnego burdelu, co zamierzałem jej wytknąć, gdyby nie ostrzegający wzrok Rogacza, że mam nie otwierać japy. On sam prawie przewrócił się na choinkę, gdy zobaczył blondynę.

Pacan przez giga P.

— Co robicie, patałachy? — zagadnęła z dłońmi w kieszeniach. Miała na sobie granatową bluzę z tym ich śmiesznym sraczem na cycku.

Gryfy górą.

— Pakujemy prezent.

— Żyjemy. Oddychamy. Mrugamy. O cholera, teraz nie mrugnę, bo nie wiem kiedy.

— A nic takiego, a ty?

— Tworzymy choinkę, której bombki będą zapakowane różnymi świństwami, takimi jak gluty trola, kolce...

— Peter, prosisz się — uniosłem wysoko bombkę, jakby znów chciał rzucać. — Kurwa, błagasz się o to.

Gliduś zapiszczał jak rasowy szczur i skitrał się pod łóżkiem. Kolejny raz oberwało mi się ojcowskim spojrzeniem ze strony Lunia, ale byłem z siebie zbyt zadowolony, by poczuć się winny. Lubiłem nabijać się z Petera. Byłem do tego stworzony. A Peter był stworzony do bycia obiektem nabijania.

Być może za to i za wszystkie inne razy on później odegrał się na nas w najgorszy możliwy sposób. Gdybym tylko to wiedział, nigdy nie pozwoliłbym Peterowi Petigrew'owi wejść do naszego życia.

Na twarzy Nancy pojawił się mój ulubiony uśmiech. Na stylowego rozrabiakę.

— Brzmi ekstra. Mogę wam pomóc?

— Pewnie! — wypalił Jamie.

Wtedy Nancy, nawet na niego nie patrząc, przewróciła oczami i dosiadła się do Remusa, aby pomóc mu w gryzącym łańcuchu. Jego zadaniem miało być chwytanie lepkich rączek, które chciałyby dotknąć jego puszystej struktury, wyglądającej milusio tylko z pozoru. Tak naprawdę parzyła jak pokrzywa.

Przyłożyłem dłoń do jednej strony ust i nachyliłem się do Rogacza, tak naprawdę mówiąc na tyle głośno, aby usłyszeli to wszyscy:

— Chyba dalej jest na ciebie zła, Rogaś.

— Co ty nie powiesz? — burknął. — Co ubierzesz na wesele Wills? Surdut frajera czy garniak przegrywa?

Co za szmaciarz.

Gdzieś głęboko we mnie złość warknęła wściekle, szarpiąc za łańcuch mojej samokontroli. Wziąłem dość spory wdech, który chuja mi pomógł. Więc wziąłem go jeszcze raz. I kolejny. Chyba to tylko pogarszało sprawę.

Merlinie, mogłeś o tym nie wiedzieć, bo ogółem wyglądałem na grzecznego chłopca, ale samokontrolę to miałem wykurwiście słabą.

Dlatego bez słowa zamachnąłem się z następną bombką w dłoni i rzuciłem, ale ta rozpłynęła się w powietrzu, zanim trafiła w mordę Jamesa, pozostawiając po sobie tylko czerwonego pierda. Zirytowany spojrzałem na równie zirytowanego Remusa, który nie zdążył schować użytej przed chwilą różdżki.

— Odejdź od tych bombek. W tej chwili.

Aż ciary mnie przeszły. Nie chcąc samemu zawisnąć na choince, posłusznie zostawiłem swoje stanowisko i nabzdyczony usiadłem na łóżku. Tak, nabzdyczony. Ramiona skrzyżowałem na torsie i co kilka sekund dmuchałem na swój kosmyk włosów, który co te kilka sekund wpadał mi na twarz. Irytujący typ.

Z boku Nans obserwowała mnie z rozbawieniem.

Właśnie wtedy pomysłodawcza żarówka zapaliła mi się nad głową.

— Ej, Nancy.

— Nie, nie wstawię się za tobą u Remusa. Zapomnij.

— Nie o to mi chodzi.

— Nie, nie będę wspominać przy Willow, że byłbyś idealnym kandydatem na chłopaka. Nie będę kłamać.

— To też nie to. Choć byłbym zajebistym kandydatem na chłopaka.

Nancy, Remus, Peter i James prychnęli z rozbawieniem.

Wszyscy byli szmaciarzami.

— Więc nie, nie...

— Dasz mi wreszcie skończyć?! — fuknąłem. Uniosła brew z zaciekawieniem. — Dziękuję. To... co u Willow? Znaczy się... — dodałem prędko, widząc znudzenie na twarzach reszty. — Mówiła ci coś o Regulusie? Co tam u niego, jakich kapsułek używa do prania, no nie wiem, że planuje się oświadczyć?!

Z tego wszystkiego zależało mi najbardziej na tym ostatnim. Nie umiałem obsługiwać pralki. Do niedawna myślałem, że to portal do innego świata. 

Wtem mina Nancy nagle zrzedła. Jej uśmiech nie przypominał już tego jak u łobuziaka. Odniosłem wrażenie, że był bardziej smutny. Jakby smutek za mocno huśtał się na kącikach jej ust, przez co opadły. Smutek również wkradł się do jej oczu, które uciekły na jej ręce.

— Ostatnio prawie wcale nie rozmawiamy — odparła smętnie. — O Blacku szczególnie.

Kątem oka dostrzegłem, że Jamie wyrwał się w jej stronę, jakby za wszelką cenę chciał uchronić ją przed tym, co ją smuciło. Najprawdopodobniej była to jednak moja jedyna szansa, aby czegokolwiek dowiedzieć się o Willow, dlatego błagalnym wzrokiem poprosiłem go, aby się nie ruszał. Z grymasem posłuchał.

— Pewnie, droczę się z nią czasem i wywlekam jego imię, ale ona szybko ucina temat. Jakby wolała o nim nie rozmawiać — wzruszyła ramionami. Nawet Remus patrzył na nią ze współczuciem. — Totalnie jej nie rozumiem. W końcu jesteśmy przyjaciółkami. Co ona myśli? Że ochrzanię ją za to, że znalazła sobie chłopaka? — to tak okropnie brzmiało. — Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że sobie kogoś znalazła. Dopóki jest szczęśliwa, ja nie mam nic przeciwko. Ale mogłaby czasem ze mną o tym porozmawiać. Ja nie proszę o nie wiadomo jakie pikantne szczegóły — to brzmiało jeszcze okropniej. Obrzydziło mnie. — Ona nawet nie mówi mi, gdzie z nim wychodzi. A ja się tylko martwię i troszczę.

Jej słowa dały mi ostro do myślenia. Trybiki w mojej głowie zaczęły skrzypieć i marudzić, ale wysilałem się jak tylko mogłem.

— Wills ostatnio nie miała lekko — zauważył Remus, kładąc rękę na ramieniu Krukonki. — Jej brat został aresztowany za współpracę z Voldemortem. To był dla niej szok.

W naszym gronie nie baliśmy się wymawiać jego imienia głośno. Nie sraliśmy w majtki jak pozostali. Już od jakiegoś czasu z chłopakami wybraliśmy swoją ścieżkę zawodową jaką była praca Aurora. Razem zamierzaliśmy stawić czoła temu gnojowi bez nosa. Strach przed nim tylko by wszystko utrudnił.

— Wiem, pamiętam o tym — westchnęła Nancy. James dostawał kurwicy, gdy tak na nią patrzył zbolałymi oczętami. — Dlatego pokładam nadzieję w Sylwestrze. Mam nadzieję, że będzie tak jak zwykle.

— Chyba, że go ze sobą przyprowadzi.

— Nie zabroniłam jej tego. Nie mogłabym — odpowiedziała Jamesowi. — Nigdy nie widziałam zakochanej Willow. Może właśnie tak na to reaguje i to ja przesadzam?

— Nie przesadzasz. I nigdy więcej nie powtarzaj, że Willow jest w nim zakochana. Nie przy mnie — upomniałem ją. Wzrok wszystkich wylądował na mnie. — Nie wierzę w to. To musi być jakiś żart albo... — język mi się zaciął. O chuju różowy. 

— Mówisz tak, bo jesteś zazdrosny — parska Rogacz, wracając do ubierania choinki.

Owszem, bywałem zazdrosny. Wtedy, gdy nie przyjęli mnie do głównego składu drużyny i posadzili mnie na ławce rezerwowych, skąd obserwowałem grę innych, zamiast samemu grać. Co roku po świętach, gdy moi przyjaciele wracali z rodzinnych domów radośni i wypoczęci, podczas gdy ja męczyłem się i nie mogłem doczekać się powrotu do Hogwartu. Za każdym razem w chwilach, gdy moja Willow była osaczana przez jakiegoś napalonego dziada.

Ale znałem też rodzinę, w której się wychowałem. Całe moje życie przepełniały kłamstwa i intrygi, a skoro Wills podturlała im się pod nogi, oni musieli ją wykorzystać. Znając moją matkę, właśnie ostrzyła sobie pazury i kły, aby dobrać się do Willie w święta.

— To musi być ustawka. Wrobili ją — szepnąłem, doświadczając geniuszu.

— Co tam bełkoczesz?

— Że jestem genialny! — wypaliłem i podjarany, że doszedłem do tych wniosków samodzielnie, spojrzałem na Nancy. — Gdzie jest teraz Willow?

— Pomaga się pakować Archiemu. Za dwie godziny mają pociąg z Hogsmeade.

— O cholera, muszę się spakować! — Peter natychmiast wstał z podłogi, rzucając bombkę za siebie, którą w ostatniej chwili złapał Remus. Jak ostatni pojeb zaczął biegać po pokoju.

— Ja już się spakowałem — mruknął Lunio.

— Od trzech dni. Nikt nie jest tym zaskoczony — dopowiedział Rogacz.

Ale ja już byłem w drodze do wyjścia. Musiałem w tej chwili wyjaśnić sobie coś z Willow. Nie. Ja musiałem ją URATOWAĆ. Najchętniej chwyciłbym ją w ramiona i ukrył w miejscu, gdzie szpony mojej parszywej rodziny nie sięgały. Znalazłbym takie. Bo choć Blackowie kryli się w każdym cieniu, ja zabrałbym ją na koniec świata, byleby ją przed nimi ochronić.

— Zakład, że znów zjebie sprawę? — usłyszałem, gdy zbiegałem po schodach, prawie zaliczając glebę na twarz.

— Trochę wiary.

— To przecież Syriusz. Merlin sam nie wierzy, że tak spartaczył sprawę, gdy go tworzył.

●●●

WILLOW

Dawniej ktoś wymyślił taki farmazon o pakowaniu i kobietach. Podobno to kobiety pakowały się godzinami, zabierając w podróż więcej rzeczy niepotrzebnych od tych faktycznie potrzebnych. I zazwyczaj robiły to na ostatnią chwilę, tym samym opóźniając czas wyjścia.

Ten debil od farmazonów nigdy nie poznał Archibalda Brooksa.

Pomijając fakt, że więcej czasu niż samo pakowanie zajęło nam szukanie jego walizki, którą ten ćwok gdzieś zgubił. A że miał bajzel – na tyle wielki, że krawaty i skarpetki wisiały na żyrandolu, a pod jednym z łóżek oprócz śmieci po śmieciowym żarciu znaleźliśmy kota jego współlokatora, który zaginął trzy dni wcześniej (żywił się resztkami) – tej walizki szukaliśmy godzinę. Po niej Archiemu przypomniało się, że on tak naprawdę nigdy walizki nie miał. Musieliśmy użyć dwóch skórzanych toreb.

Wcześniej jednak wściekła próbowałam wsadzić do jednej z nich głowę mojego przyjaciela i prędko zasunąć suwak. Nie udało się.

Samo pakowanie było jeszcze gorsze.

Słodki Merlinie, to były tortury.

Archie miał dziwną hierarchię w sprawie pierwszeństwa tego, co będzie pakował. Na początku poleciały wszystkie cudaśne cuda stworzone przez jego brata Charliego, aby ten dokładnie mu o nich opowiedział na żywo. Potem spakował przekąski. Dla niego babcia z wózkiem naciągała go na forsę, podczas gdy w kuchni Hogwartu wszystko miał za darmo. Dopiero ostatnie poleciały ubrania. I to wyglądało tak, że on stał przed szafą i rzucał mi wszystko jak leci, a ja miałam to składać i układać w torbie. Szkoda tylko, że ręce mu chodziły jak sowie skrzydła. Cały czas obrywałam czymś śmierdzącym w twarz. I tak kurwa, dwa razy to były gacie.

Na pakowaniu Archiego zleciały mi dwie godziny. Dwie godziny wolne od myśli o profesorze Beerym, świętach u Blacków oraz oświadczynach Regulusa.

To może po kolei.

Sprawą Beery'ego zajęłam się sama. Po nocy gapienia się w sufit oraz użalania się nad własnym losem, ledwo żywa poszłam do Pokoju Życzeń wczesnym rankiem. W końcu to tam na kanapie zostawiliśmy nieprzytomnego profesora, pozbawionego wspomnień oraz dotychczasowego życia. Zaklęciem wybudziłam go ze snu. Z przygotowaną różdżką oraz wstrzymanym oddechem uważnie obserwowałam jak otwierał oczy.

Na samym początku przestraszył się miejsca, w którym był, a którego nie poznawał. Potem wystraszył się mnie. W tamtej chwili przypominał przerażoną zwierzynę, której łowca był tuż-tuż. Chyba nigdy nie widziałam tyle przerażenia w czyichś oczach.

Jak najspokojniejszym głosem wyjaśniłam mu, że nazywał się Herman Brown, pasjonował się sztuką oraz teatrem i że lada chwila spóźni się na pociąg. Jego kursem była Czarodziejska Akademia Teatralna, do której chciał aplikować na wykładowcę.

Tuż po moich słowach Herbet/Herman zerwał się z kanapy, jakby nagle przypomniał sobie o wszystkim, co wymyśliłam w trakcie nocy. Zdążyłam mu tylko wcisnąć fałszywe dokumenty oraz sakwę z moimi ostatnimi kieszonkowymi, zanim wybiegł z pozdrowieniem przez drzwi.

Tak oto właśnie słuch zaginął o profesorze Zielarstwa Herbercie Berrym. Już nikt miał o nim nie usłyszeć. No bo jak, skoro on sam nie wiedział, kim był Herbert Beery?

Druga sprawa, która nie dawała mi spokoju ani na moment, był mój wyjazd na święta. Nie byle jakie, bo spędzane w rodzinie Black. Zależało mi na tym, aby dobrze się zaprezentować, bym nie została pożarta na starcie. Jednocześnie nie chciałam wypaść za dobrze, żeby nie tęsknili za mną za bardzo, gdy na następnych śywiętach się nie pojawię.

Dlatego spakowałam się tylko trzy dni przed, pakując jedynie jeden strój na każdy dzień, a nie po dwa. Listy do rodziców już wysłałam. I na wszelki wypadek wypsikałam każdą rzecz perfumami. Wciąż pamiętałam słowa Regulusa o tym, że jego matka niuchała mugoli jak bestia mięso. A Archie był dość przytulaśny. I on akurat śmierdział.

Nie wiedziałam, w jaki sposób pachnieli mugole, ale byłam pewna, że dla mojej niby-teściowej owy zapach był obrzydliwy.

No i wreszcie on. Największy z moich problemów. Ten bezczelny drań, który miał być ze mną w drużynie, ale za plecami knuł na mnie intrygi. Dupek, którego podłość nie miała granic. Pieprzony kutafon, który miał ładną buźkę oraz bajeczne oczka i myślał, że dzięki temu wszystko mu wolno. Chuj.

Regulus Pierdolony Arcturus Black.

Ciągle siedział w mojej głowie. Kopniakiem przepędził mózg, postawił sobie stołek w centrum mojej czaszki i tak czekał, czekając niewiadomo na co! A gdy już udawało mi się o nim zapomnieć, wystarczyło, że spojrzałam na palec serdeczny lewej dłoni.

Szmaragdowy klejnot pierścionka zbyt mocno kojarzył mi się z kolorem jego oczu.

Może to był szpiegowski gadżet? Może takim sposobem chciał mieć na mnie oko?

Nagle moje myśli wyfrunęły mi uszami, spanikowane jak gołębie na dachu, gdy zimne krople napadły moją twarz, a potem dostały się mi za kołnierz. Pędem zaczęłam otrzepywać się z nie wiadomo czego, słysząc tuż obok irytujący rechot Archiego.

— I po co to było, głąbie? — burknęłam i zmiażdżyłam go wzrokiem. — I to z kałuży?! Merlin cię opuścił?!

— Nie słuchałaś mnie. Poczułem się mało atencjonowany.

— Nie wszystko kręci się wokół ciebie.

— Ale jak to? Przecież to ja jestem głównym bohaterem, a ty tylko nieważnym drugoplanowcem. I gdzie moja kawa? Gwiazda marznie.

Podczas gdy on zaczął śmiać się z mojej miny jeszcze głośniej, ja szybko wyciągnęłam z kieszeni różdżkę i wycelowałam jej czubek w twarz Puchona. Miał opóźniony zapłon. Nim zdążył się zakryć, silna trąba powietrza wystrzeliła mu w twarz, porywając jego czapkę w powietrze.

— Kurwa, chyba skóra odkleiła mi się od kości. Nie czuję twarzy!

— Fenomenalnie. Może wreszcie ją zamkniesz.

— Twoje niedoczekanie. Mendo.

Uniosłam ostrzegawczo różdżkę, na co Archie pisnął jak paniusia i pobiegł po swoją czapkę. Gdy zniknął mi z pola widzenia, zaczerpnęłam kilka głębokich wdechów. Chciałam pozbyć się negatywnych emocji, ale wyszło na to, że tylko się ich nawdychałam z powietrzem. Od środka aż mną telepało.

Wściekłym krokiem ruszyłam przed siebie. Ciągnąc swoją podręczną walizkę, coraz bardziej zbliżałam się do wioski Hogsmeade, skąd odjeżdżał pociąg do Londynu.

— No i co się wściekasz? — Archie dogonił mnie po dwóch minutach. Jego czapka z giga-pomponem cała była oblepiona piachem oraz liśćmi.

— Nie mam humoru — mruknęłam. — Kiepsko spałam.

Na buzi Archiego wyrósł leniwy uśmieszek.

— Uuuua. A kto ci nie pozwolił spać? Czyżbyś świętowała ze swoim świeżo upieczonym narze...

— Dokończ to, kretynie, a twoje zwłoki będą wyławiać z jeziora. O ile kałamarnica się nimi wcześniej nie zajmie. No dalej!

— No już dobrze! Jeny, weź wyluzuj — westchnął, za co znów zgromiłam go wzrokiem. Gdybym tylko miała moc bazyliszka... — A teraz tak serio. Jak się z tym czujesz?

Kiedy spostrzegł moje niezrozumiałe spojrzenie, podbródkiem wskazał na moją dłoń, gdzie na palcu ciążył mi pierścionek. Instynktownie zacisnęłam ją w pięść. Potem uciekłam od jego troskliwych oczu na buty. Błoto mlaskało pod moimi botkami. Normalnie krzywiłabym się co krok, ale słuchanie tego dźwięku było o wiele lepsze niż odpowiadanie na niewygodne pytania.

Ale Archie to Archie. Numer jeden wśród upierdliwców.

Dopiero gdy przysunął się do mnie na tyle, że czułam na policzku jego oddech, moja wewnętrzna tama pękła. Odepchnęłam go z westchnięciem i powiedziałam:

— Czuję się... dziwnie — wzruszyłam ramionami. — Nie byłam przygotowana na oświadczyny. Świetnie nam się z Regulusem układa. On jest momentem w moim życiu, w którym naprawdę jestem najszczęśliwsza i nie wyobrażam sobie, żeby miał się skończyć — mówiłam podobne słowa już tyle razy, że mogłabym je recytować z pamięci i mówić na jednym wdechu. Kłamstwo powtarzane tysiąc razy w końcu stawało się prawdą. A ostatnimi czasy moje życie tylko na kłamstwie się opierało. — Tyle że... — zawahałam się.

— ...nie sądziłaś, że zrobi się poważnie tak szybko.

Niemrawo kiwnęłam głową. Tego nie musiałam ukrywać.

Wiedziałam, że taki stan rzeczy nie miał trwać długo. Cały nasz układ polegał na tym, że Regulus miał pomóc mojemu bratu wyjść z Azkabanu, a on dzięki mnie miał opóźnić swoje zamążpójście. Regulus nie chciał się żenić z nikim. Cóż, może średnio to okazywał, ale ja wiedziałam, że tak naprawdę jego cele się nie zmieniły.

I choć nie znałam powodu, dla którego klęknął przede mną na kolano przed oczami całej szkoły, odwalając oświadczyny stulecia, nie martwiłam się tym, że faktycznie miałabym wyjść za Regulusa Blacka. Przerażało mnie coś innego.

Dotąd miałam udawać tylko jego dziewczynę. Zauroczoną, zapatrzoną i może trochę nim pijaną. Teraz miałam grać narzeczoną. Kogoś, z kim widziało się swoją przyszłość. To był już wyższy poziom szkoły aktorskiej i to profesor Beery powinien być na moim miejscu zamiast mnie. On by sobie poradził w każdej roli. Bo o wiele łatwiej było udawać zafascynowanie od zakochania. A choć światem czarodziejów głównie rządziły statusy oraz majątki, tak ja zawsze powtarzałam, że chciałabym się wyjść za mąż z miłości. Za kogoś, kogo kochałam.

A ja nie kochałam Regulusa Blacka. Podobał mi się, pociągał i sprawiał, że świat tracił na znaczeniu. Równocześnie próbował zwalić mi ten świat na głowę. Bo Reggie także mnie przerażał. Nie zawsze. W bardzo sporadycznych momentach. I to zwykle nie jego, a bardziej tego gówna, którym się otaczał. Ale tak było. A przy osobie, którą kochałam, chciałabym móc czuć się bezpiecznie.

Ale rola narzeczonej? Ja ostatnio nie odnajdywałam się w żadnej roli. Ani córki, ani siostry, ani przyjaciółki. Wszystkich okłamywałam.

— Nasi rodzice pewnie by tego chcieli.

— A czego ty chcesz, Wills?

Jego pytanie sprawiło, że aż przystanęłam. Tuż przez bramą z szyldem Hogsmeade, za którą panował istny harmider. Uczniowie krążyli między peronem a sklepami na głównej ulicy, robiąc ostatnie zakupy przed ich wyjazdem na święta. Inni żegnali się z tymi, którzy zdecydowali się zostać. Ja sama zrobiłam to wcześniej, jeszcze w zamku. Aby nie płakać niepotrzebnie na peronie przed nieznajomymi. Może nie żegnaliśmy się na długo, ale i tak zamierzałam tęsknić.

Patrzyłam na to wszystko i myślałam nad odpowiedzią. Tuż obok mnie Archie na nią czekał.

— Chce...

— WILLOOOOOW!

Zadziwiające było to, że to nie Archie powiedział.

— Czyli dobrze obstawiałem, że zaciągnie cię z powrotem, zwiąże i nie pozwoli jechać — posłałam Puchonowi pytający wzrok. — To ja zaczekam na peronie. Już mnie nie ma. Zero świadków... — każde kolejne jego słowo cichło wraz z jego oddaleniem się ku wiosce.

Spocony i ledwo zipiejący Syriusz zahamował piętami tuż przede mną. Gdy już chciałam zapytać, ten uciszył mnie palcem w górze. Na początku musiał pooddychać moment z dłońmi opartymi o kolana. Wziąwszy ostatni głęboki wdech, wyprostował się i wbił we mnie spojrzenie.

— Mam tylko jedno pytanie.

— I dla jednej odpowiedzi biegłeś jak świr? To nie mogło zaczekać?

— Nie. Bo może od tej jednej odpowiedzi zależy twoje szczęście.

Odjęło mi mowę. Zdezorientowana gapiłam się na niego jak ostatni tępak, bo jak zazwyczaj nie ogarniałam Syriusza, tak wtedy wszedł na wyższy poziom dziwactwa.

Syriusz jeszcze raz głośno odetchnął.

— Czy on kiedykolwiek cię do czegoś zmusił?

Jeśli przed chwilą odęło mi mowę, tak to pytanie urwało mi język. Jak upośledzona ryba otwierałam i zamykałam buzię na przemian, licząc na zwichnięcie szczęki, przez co nie musiałabym odpowiadać na to pytanie.

Nie musiał mówić imienia, abym wiedziała o kogo mu chodziło. Syriusz nie znosił swojej rodziny, jednocześnie znając ją najlepiej. W końcu był jej członkiem. Bardziej ex-członkiem. Mimo wszystko nie mógł się bardziej mylić z założeniem, że to Regulus przymuszał mnie do czegokolwiek.

Bo on mnie nigdy do niczego nie zmusił. Nawet nasz układ, według którego miałam milczeć w sprawie jego członkostwa do Śmierciożerców, miał korzyści również dla mnie. Zgodziłam się na takie warunki. Byłoby inaczej, gdyby zaczął mi grozić i niczego w zamian za milczenie nie zaproponował.

Czy byłam do czegokolwiek przymuszana? Tak. Do ślubu przez jego matkę. Do użycia zaklęcia niewybaczalnego przez Voldemorta. Do okłamywania bliskich przez samą siebie. Ale Regulus? Nie zmusił mnie do niczego ani razu.

Dlatego pierwszy raz nie czułam wyrzutów sumienia, że znów okłamywałam Syriusza, bo odpowiedziałam mu całkowicie szczerze.

— Nie. Regulus do niczego mnie nie zmusił. Nigdy.

Mina Syriusza z eureka! zrzedła do miny porażka.

— Czy on cię zmusił do tego, żebyś mi kłamała?

— Nie — burknęłam już zirytowana.

— A czy moja matka...

— To już trzecie pytanie, a podobno przyszedłeś z jednym — przypomniałam mu. Chciałam, aby porzucił wątek o matce. Wtedy musiałabym kłamać. — Jeśli to już wszystko...

— Nie przyszedłem tylko po to. Chciałem zobaczyć cię ostatni raz, zanim wyjedziesz.

Moja złość w sekundę wyparowała. Zamiast niej rozlało się we mnie przyjemne ciepło, na które moje serce wręcz zamruczało. Syriusz był denerwującym dzieciakiem, ale równocześnie takim słodkim, że w tym wszystkim był bezczelny.

— Przecież widzimy się za kilka dni na Sylwestrze — odparłam, walcząc z uśmiechem.

— No właśnie? Ty wiesz kiedy jest Sylwester? W ciul długo! — już nie powstrzymywałam uśmiechu. — To aż dwa tygodnie i jeden dzień!

— Syriusz, jest dwudziesty drugi grudnia.

— No i co?

— Kiedy jest Sylwester?

— No ostatniego grudnia. Mózg ci zamarzł?

— A ile dni ma grudzień?

— Nie jestem głupi — prychnął. Uniosłam brew. — Przecież wiem, że trzydzieści siedem.

Przez chwilę niedowierzenia wpatrywałam się w niego w ciszy, ślepo wierząc, że żartował. Jego pewna siebie mina na to jednak nie wskazywała. Nie wytrzymując dłużej wybuchłam śmiechem, co go jeszcze bardziej zagubiło.

Wciąż się śmiejąc, bez słowa podeszłam bliżej i po prostu go przytuliłam. Musiałam stanąć na palcach, aby położyć brodę na jego ramieniu. Choć Syriusz chyba dalej nie ogarniał powodu mojego śmiechu, natychmiast mnie przytulił. Jego kurtka pachniała papierosami, włosy wiatrem oraz lasem, a skóra ziemią. Pomijając, że na ogół jebał jak mokry pies.

— Myślę, że zobaczymy się szybciej niż myślisz — zachichotałam. Gdy się od niego odsunęłam, jego oczy wciąż były zaniepokojone, ale śmigały w nich także radosne śnieżynki. — Wesołych Świąt, Syriuszu.

— Wesołych, Wills — cmoknął mnie w polik z głośnym mlaskiem. Skwasiłam się. — Pamiętaj, że możesz do mnie wysłać sowę w każdej chwili. Gdyby coś się działo, to pisz. I uważaj na siebie. I patrz uważnie na to, co jesz. I pijesz. I pilnuj, aby sedes cię nie ugryzł. I...

— Będę. Masz dla mnie jeszcze jakąś cudowną radę?

— Jak przeżyć święta z moją rodzinką? Wcześniej rzuć się pod pociąg.

Rozbawiona przewróciłam oczami i pomachałam mu, w tym samym czasie powoli odchodząc. Syriusz nie spuszczał ze mnie wzroku. Zanim zniknęłam w tłumie, posłałam mu jeszcze buziaka dłonią. Gryfon udał, że się na niego rzuca, przez co prawie się wyrąbał na twarz.

Już za nim tęskniłam.

Archiego odnalazłam po dłuższej chwili. Stał oparty o filar, rozmawiając o czymś z Lily. Im obojgu buźki szczerzyły się przerażająco szeroko, gdy tak patrzyli na siebie. Aż mnie samej chciało się uśmiechać na ich widok. Normalnie nie chciałabym im przeszkadzać, ale chciałam dopytać się o wspólne siedzenie w przedziale, dlatego po namyśle do ich podeszłam.

Lily w swojej uroczej czapeczce w stylu Baker Boy posłała mi ciepły uśmiech, który tak bardzo nie pasował do pogody.

— Hej, Wills! Czy ty też jesteś tak samo podekscytowana świętami jak ja?

Nie mogłam się ich doczekać.

— Taaak, chyba tak — mruknęłam, patrząc już na nich oboje. — Jak rozumiem, siedzimy razem w przedziale?

Archie i Lily nagle się zakłopotali. Spojrzeli na siebie z dziwnymi minami, porozumiewając się w sposób, który nie obejmował mnie. Nieco zestresowana czekałam na ich odpowiedź, skubiąc zębami wysuszoną z zimna wargę.

— Wiesz co, Wills... — zaczęła Lily z przeprosinami w oczach. — Mamy już komplet.

— Oh... — wyrwało mi się.

— Uznaliśmy, że usiądziesz ze Ślizgonami — Archie podrapał się po karku. — No, ze swoim narzeczonym. Dlatego umówiliśmy się z Remusem i Peterem, Lily zaprosiła dziewczyny i Dorę no i...

No tak. Oczywiście, że tak pomyśleli.

Zawsze siedzieliśmy razem. Myślałam, że chociaż to się nie zmieni.

Małym uśmiechem starałam się zakryć smutek, rozpychający moją pierś.

— W porządku — mój głos stał się słabszy. — Zapomniałam, że trochę się pozmieniało.

— Ale pamiętaj, że zawsze jesteś u nas mile widziana — zapewniła Lily.

— Dziękuję. W takim razie... widzimy się na King's Cross — spróbowałam uśmiechnąć się szerzej, ale nie miałam na to siły. — Powinnam chyba poszukać mojego...

— Czołem, kochaniutka!

Nie wiedzieć jak to się stało, ale moje ramię nagle znalazło się pod ramieniem szczerzącego się Avery'ego. Kiwnął na przywitanie Archiemu i Lily. Puchon bez problemu przybił z nim żółwika, podczas gdy rudowłosa nieśmiało się uśmiechnęła.

— Ty nie jesteś moim narzeczonym, ale możesz być — stwierdziłam.

— Kochaniutka, nie porównuj diamentów do plastikowego badziewia. Jestem ten lepszy — zaznaczył, na co Lily cicho zachichotała. Ja sama uniosłam kącik ust. — Przyszedłem cię porwać. Jak ten rycerz. Nieziemski i niesamowity. Bo siedzisz z nami, no nie?

Po raz ostatni zerknęłam na Archiego i Lily, pozwalając smutkowi ukłuć mnie w serce jeszcze raz. Sama się na to pisałam. Następnie wróciłam spojrzeniem do Ślizgona i kiwnęłam głową.

— Jasne. Miłej podróży — powiedziałam do przyjaciół.

— Odwiedź nas — poprosiła Lily, nim odeszliśmy.

— Nie obiecuję, że cię puszczę — szepnął do mnie blondyn, gdy pod ramię szliśmy przez zatłoczony peron. — Mam zacny plan zrobienia sobie z ciebie poduszki.

— Czy to tak zachowuje się nieziemsko-niesamowity rycerz?

— On jest trochę frajerem. Zauważyłaś, że to zwykle na złola lecą wszystkie laski?

Tak. Jakbym mogła nie zauważyć. Przecież w mojej bajce również tak było.

Avery zaprowadził mnie praktycznie na drugi koniec peronu, gdzie w grupce stała reszta Ślizgonów. Z nich wszystkich jedynie Cyzia ucieszyła się na mój widok. Dyskretnie mi pomachała, kiedy jej siostra oraz narzeczony nie patrzyli. Odpowiedziałam jej uśmiechem.

Rozejrzałam się po ludziach wokół, ale nigdzie nie widziałam Evana ani Regulusa. To sprawiło, że się nieco rozluźniłam. Tego drugiego bałam się oglądać.

Wtedy też zobaczyłam, co Avery miał na głowie. Dziwną, wełnianą czapkę z ciemno i jasno zielonej wełny, która miała dwa pompony i sznureczki, które się zawiązywało pod brodą. W tamtej chwili luźno dyndały wokół głowy z każdym jego krokiem. Po bokach była nieco dłuższa, przez co zakrywała uszy. Wyglądał przeuroczo.

— Skąd ta czapka?

— Czaderska jest, prawda? Kupiłem ją rok temu. Działa jak słuchawki. Tymi sznureczkami reguluję to, jak mocno i czy w ogóle chcę słyszeć. Kiedy miernoty do mnie gadają, zawiązuje sobie sznureczki i mam spokój.

— Jest okropna — burknęła Bellatrix, bo akurat do nich podeszliśmy.

— Nie lubisz jej, bo zawsze mam zawiązane sznureczki, gdy do mnie gadasz. Do tego jesteś zazdrosna, że przez twoje krzaki na głowie żadna czapka na ciebie nie pasuje — Avery wytknął jej język. Ostatnio stał się aż za bardzo odważny.

Brunetka zwęziła złowrogo oczy. Drgnęłam.

— Jeszcze słowo, a przywiążę cię do torów i będę kazała maszyniście jechać, a potem cofać. Siedem razy.

Ślizgon ziewnął. Merlinie, stałam koło samobójcy.

— Słyszę to co roku. Byłabyś bardziej oryginalna.

— Spalę ci tą czapkę razem z kudłami.

— Tylko nie czapeczkę!

Blondyn złapał się prędko za głowę, tym samym mnie szarpiąc, bo wciąż trzymałam go pod ramię. Z delikatnym rozbawieniem poklepałam go po barku, gdy ten zaczął panikować.

— Witamy przyszłą panią Black! — zawołał uradowany Mulciber, dołączając do nas. Natychmiast poczułam się gorzej. — Gdzie twój luby? Nieważne! Ciesz się swobodą, póki czas. Ale... zapłacę ci pięćdziesiąt galoeonów, jeśli weźmiesz go pod kapcia.

— On już pod nim jest — zagruchała Cyzia, rozbawiając wszystkich. Z uśmiechem wystawiła do mnie dłoń. — Pokaż pierścionek.

Moja dłoń znów stała się ciężka. W chwilach, w których zapominałam o tym cholernym pierścionku, było tak, jakbym wcale go nie miała. Ale gdy już sobie o nim przypominałam, odnosiłam wrażenie, że jego obręcz jest coraz ciaśniejsza. Zdławiłam jednak w sobie niechęć, wystawiając dłoń przed siebie. Cyzia natychmiast zaczęła zachwycać się szafirem.

— Wiedziałam, że skończymy w rodzinie — Bellatrix również pochyliła się nad pierścionkiem, ale poświęciła mu o wiele mniej uwagi niż jej siostra. Uśmiechnęła się do mnie zadziornie, przez co mi się cofnęło. — Będziemy się świetnie bawić, siostrzyczko.

— To nie plac zabaw, Bella.

Wzdrygnęłam się, gdy Regulus stanął po mojej lewej stronie. Nawet na mnie nie spojrzał, od razu utkwił spojrzenie w swojej kuzynce. Ja za to zmierzyłam go wzrokiem, szybko jednak uciekając. Wyglądał dobrze. Denerwowało mnie to.

Humor Bellatrix poprawił się jeszcze bardziej z pojawieniem się Ślizgona. Złośliwie wyszczerzyła zęby, nawijając jedną ze swoich sprężynek na palec. Evanowi, który stanął po drugiej stronie Avery'ego, nawet nie poświęciła sekundy.

— To ty znajdujesz sobie zabawki i przywłaszczasz je na własność — prychnęła i zerknęła w moją stronę. Spięłam się. — Nie martw się. Pomogę ci ją podrasować, żeby chodziła jak bum-cyk-cyk. Już moja w tym głowa. Nie może przynieść nam wstydu, prawda? To będą pracowite święta! — z każdym jej słowem coraz bardziej zapadałam się w sobie. Avery opiekuńczo przyciągnął mnie do siebie ramieniem, ale to nie pomogło. — A teraz, kochani, poczekam na was w przedziale — zaraz po tym machnęła włosami i wmaszerowała do wagonu, kogoś taranując. 

Jędza.

Idąc za jej przykładem, reszta także zaczęła stopniowo znikać za drzwiczkami. Gdy na peronie z naszej paczki zostaliśmy już tylko ja, Avery, Evan i Regulus, ten ostatni zwrócił się do przyjaciół:

— Zajmijcie nam miejsca. Zaraz przyjdziemy.

Rozszerzyłam szeroko oczy. O cholera, chciał ze mną rozmawiać.

Rosier kiwnął głową i posłał mi szelmowski uśmiech, zabierając ze sobą mój bagaż, za to Avery wystawił kciuki w górę. Chwilę później oboje weszli do wagonu, a ja zaczęłam rozważać rzucenie się pod pociąg, jak to mówił Archie.

No przecież ma się rozumieć, że na niego nie parzyłam. Grzebałam butem w kamieniu pod sobą. 

— Zajęłaś się Beerym — zauważył cicho Regulus, bardziej stwierdzając niż pytając.

Kiwnęłam głową. Tylko na tyle było mnie stać. Wciąż czułam się niezręcznie w roli jego narzeczonej. Znów zacisnęłam dłoń w pięść, kciukiem gładząc chłodny metal na palcu.

— To tylko do końca lutego — wyjaśnił Regulus. Musiał dostrzec moje zachowanie. — Matka tego wymagała, a lepiej dla nas... dla ciebie, żeby teraz nie próbować się z nią kłócić.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — spytałam, wreszcie na niego spoglądając.

Był ubrany w czarny płaszcz oraz szalik w barwach Slytherinu. Wiatr porywał jego włosy do tańca, a mróz szczypał w nos i policzki. Rumieńce na tak bladej skórze jak jego były bardziej widoczne. Jednak jego oczy... były puste. To już nie była zwykła mgła. To wyglądało trochę tak, jakby moją ulubioną łąkę zaatakowała sroga zima.

— Potrzebowałem, aby wszyscy w to uwierzyli. W tym Bellatrix i Narcyza, których matka z pewnością wypyta o szczegóły — jego wyjaśnienie było takie, jakie sobie wyobrażałam. Mówiło wprost nie ufam ci. Gdy już miałam mu to wytknąć, przerwał mi: — Uwierz, że jako moja dziewczyna byłaś dla matki nikim. Ale jako moja narzeczona jesteś o wiele cenniejsza. Może na tyle, aby przetrwać to kilka dni i nie wylądować w Mungu.

— Głupi jesteś, jeśli uważasz, że Bellatrix ci uwierzyła. Twoja matka tym bardziej nie łyknie tego szajsu.

— Głupia jesteś, jeśli myślisz, że moją matkę naprawdę obchodzi to, czy kochamy się na tyle, aby się hajtać.

Zatkało mnie. Przełknęłam gorzką dumę, podrywając głowę. 

— To co ją obchodzi?

— Opinia publiczna. To, o czym piszą gazety i o czym mówią ludzie. A szczególnie, jeśli pisze się i mówi o naszej rodzinie.

Pomrugałam szybciej oczami, w które szczypał mróz. To oczywiste, że Walburgę Black bardziej niż szczęście własnych dzieci interesowało to, jak mówiły o niej babki przy herbatce. To do niej pasowało.

— Zrobiłeś to pod publikę — jak zwykle, dopowiedziałam w myślach. — I nic mi nie powiedziałeś. Pomogłam ci pozbyć się człowieka, a ty nie chcesz mnie ostrzec przed głupim pierścionkiem?

Regulus patrzył na mnie bez wyrazu skruchy. Byłam dziwna, że poczułam z tego powodu smak rozczarowania?

— Wszystko, co robię, to w tajemnicy również, na pewno nie jest skierowane przeciwko tobie. Wręcz myślę o twoim dobru.

— O Merlinie, ty tak na poważnie? To słowa typowego facecika, który ze swojej żony zamierza zrobić kurę domową. Całe szczęście, że ja jestem tylko fałszywą kandydatką, bo tej prawdziwej współczuję — prychnęłam i wyminęłam go, wchodząc na pierwszy schodek wagonu. Zerknęłam jeszcze przez ramię. — Nie idź tą drogą, Reggie. Bo kiedyś może się okazać, że choć będziesz mieć wokół siebie mnóstwo ludzi, żaden z nich nie będzie na tyle lojalny, aby ostrzec cię przed różdżką z tyłu.

— O co ci tak właściwie chodzi? — westchnął zirytowany.

— Bo jako jedna z niewielu miałam wybór, Regulus! — fuknęłam i odwróciłam się, patrząc na niego z piekącymi oczami. A może to nie był mróz, a łzy? — Miałam wybór w tym, kto zapyta mnie i klęknie na kolano, a ja odpowiem mu tak. Ty nie jesteś nim. I nieważne, co się stanie, ty zawsze będziesz tylko na niby. Na niby chłopak, na niby narzeczony. Na niby mąż? Kiedy będę miała coś naprawdę? Przez ciebie już nawet nie rozróżniam prawdy od kłamstwa. Mam tego dość.

Nie mówiąc już nic więcej, weszłam w głąb wagonu. Szłam intuicyjnie, mijając i szturchając uczniów różnych domów na korytarzach, którzy zerkali na mnie ukradkiem. Ja jednak nie uniosłam na nikogo głowy, dopóki nie znalazłam się w odpowiednim przedziale. Przecisnęłam się przez kolana Avery'ego, Evana oraz Mulcibera i usiadłam na miejscu przy oknie, mając naprzeciwko Narcyzę. Blondynka uśmiechnęła się do mnie, na co odpowiedziałam jej krzywym cosiem. Na pewno nie uśmiechem.

Puste siedzenie obok mnie zajął, nie inaczej, Regulus i jego nadęte ego. Przysunęłam się jak najbliżej okna i przytuliłam czoło do szyby, obserwując spóźnialskich na peronie. Kilka z nich się powywracało, ale byłam zbyt zmęczona, by znaleźć w sobie śmiech.

— Kłopoty w raju? — zaświergotał Mulciber. — Skończyło się zanim się zaczęło. 

— Wypierdalaj. 

Przez następne pół godziny, kiedy wyjechaliśmy już ze stacji w Hogsmead i gnaliśmy przez zalesione łąki oraz trawiaste wzgórza, w naszym przedziale panowała cisza. Czułam się z tym dziwnie. Przedział Gryfonów pękał od śmiechów i rozmów. Tymczasem Ślizgoni woleli zająć się sobą, nie przeszkadzając swojemu sąsiadowi. Sporadyczne wymiany zdań były niczym w porównaniu z tym, co przez lata towarzyszyło mi w podróży Hogwart Express. Cisza była z nas wszystkich najgłośniejsza. 

Nic dziwnego, że zasnęłam. Już w snach było o wiele głośniej niż w tym przedziale, gdzie zdechły wszystkie myszy ze strachu przed wężami.

Śniąc, poczucie stali pierścionka wyżerającej mi skórę, nie było aż takie dotkliwe.

●●●

NARCYZA

Jak zwykle nikt ze sobą nie rozmawiał.

Bella z uśmiechem czytała artykuł w Proroku o kolejnym napadzie Śmierciożerców na wioskę mugoli. Rzadko czytała cokolwiek, ale jeśli chodziło o Czarnego Pana, ona mogła wyrecytować wszystko na jego temat z pamięci. Była fanatyczką. Cieszyłam się, że miała jakieś zainteresowanie, tylko szkoda... że takie mroczne.

Lucjusz i Mulciber zniknęli godzinę po odjeździe pociągu z Hogsmeade, nie mówiąc, kiedy wrócą i czy w ogóle to zrobią. Nauczyłam się, że do większości prywatnych spraw mojego narzeczonego nie miałam wstępu.

Na ich miejsce przyszedł Severus, który od razu zaszył się w książce. Nawet problemy z pociągiem nie byłyby w stanie go od niej odciągnąć.

Podczas podróży od czas do czasu zagadywał mnie Evan, robiąc to pomimo krzywych spojrzeń Belli i syknięć ze strony Severusa, ale w pewnym momencie poszedł z Averym po przekąski i takim sposobem straciłam kompana. Ale zaproponował, że kupi mi słodzone migdały, które tak lubiłam, więc nie mogłabym być na niego zła, że mnie zostawiał.

Regulus czytał książkę. To była jego niezmienna rutyna w podróży, do której także się przyzwyczaiłam. Często uciekał w świat książek, gdzie zapominał, że on sam był takim bohaterem książki z mnóstwem problemów nie do rozwiązania.

Normalnie na tym kończyłabym swoją wycieczkę po ludziach w przedziale, ale tym razem nasze grono powiększyło się o jedną osobę. W niej pokładałam największe nadzieje na to, że wspólnie uda nam się miło spędzić podróż. Nie miałam jej jednak za złe, że zasnęła. Widziałam, że wciąż czuła się wśród nas niezręcznie, a we śnie nie musiała się nami przejmować.

Co jakiś czas zerkałam na Willow znad nowego wydania Vogue'a, który co prawda był mugolskim magazynem, ale nikt oprócz mnie nie interesował się na tyle modą, aby to wiedzieć. A ja lubiłam znać najnowsze nowinki modowe z obu światów. Wracając... może zachowywałam się niekulturalnie, przypatrując się jej, kiedy spała, ale naprawdę czekałam, aż się obudzi. Trochę mi się nudziło. Moda wśród mugoli w tym sezonie była strasznie kiczowata. 

Jednak w pewnym momencie całkowicie przestałam tego chcieć. Wtedy wagon podskoczył na szynach, a wraz z nim my wszyscy. Głowa Willow odbiła się od szyby, co nawet mnie zabolało. Ona się skrzywiła, ale nie obudziła. Obrażając się natomiast na szybę, zmieniła pozycję i wybrała nową poduszkę, którą było ramię Regulusa. To sprawiło, że Reg oderwał wzrok od książki i spojrzał na nią. Przypatrywał jej się cały ten czas, w którym chwilę powierciła się, aż wreszcie wtuliła policzek w jego płaszcz i odetchnęła, dalej słodko śpiąc.

Gdybym miała przed sobą Regulusa sprzed kilku miesięcy, pewnie odepchnąłby ją i nie przejmował się, jeśli znów uderzyłaby się w głowę.

Ale ten Regulus specjalnie dla niej zjechał troszkę na fotelu, aby było jej jak najwygodniej. Nieważne, że on miał przypłacić to bólem pleców. Poza tym nic więcej nie zrobił. Jeszcze chwilę na nią popatrzył, po czym wrócił do książki. Nawet nie odgarnął jej ciemnych włosów, które spłynęły mu po ręce i mogły go łaskotać po dłoni.

Byłam oczarowana. Czułam się, jakbym na żywo przeżywała jeden z tych romansów, które czytałam w wolnych chwilach. Byli tacy uroczy, że uśmiech sam cisnął mi się na buzię.

Niesamowite, że Regulus, który jeszcze niedawno był oziębły i nie dopuszczał do siebie nikogo, był tym samym Regulusem z przedziału. Troskliwym oraz czarującym. 

W takich momentach kiełkowała we mnie nadzieja, że może na mnie także czekał taki romans, tylko jeszcze nie dobrnęłam do odpowiedniego rozdziału w swojej historii.

Jak na zawołanie drzwi otworzyły się i do środka wszedł mój narzeczony z Evanem oraz Averym. Posłałam mu delikatny uśmiech. Nie doczekałam się odpowiedzi, ale to nic. Może nie był w humorze. Usiadł na miejscu obok mnie, naprzeciwko Regulusa, który nawet na niego nie spojrzał. Za to Evan i Avery oraz słodycze zajęli miejsca kolejno obok Rega.

— Trzymaj — Evan podał mi paczuszkę słodkich migdałów, do której buzia mi się śmiała. — Zapomnij. Nawet nie myśl, że coś od ciebie wezmę — oburzył się, widząc, że sięgałam po portmonetkę.

— Evanik to nasz cukier tata — wymemlał Avery z pełną buzią pasztecików.

Zachichotałam na zniesmaczony wzrok Rosiera. Już zabierałam się za otworzenie paczki, ale powstrzymał mnie krzywa mina Lucjusza.

— Coś nie tak?

— Nie powinnaś jeść tyle słodkiego — mruknął, poprawiając krótkie włosy. — Suknia ślubna jest szyta na zamówienie i potem nie będzie czasu, aby ją poszerzać przed ślubem.

Nagle moja ochota na słodkie natychmiast znikła. Przez chwilę przypatrywałam się kolorowym kamyczkom. Potem ze smutkiem odłożyłam migdały na półeczkę przy oknie. Choć byłam przyzwyczajona do przytyków, zrobiło mi się przykro.

— Jaja sobie robisz? — prychnął Evan. — Nawet jeśli Cyzi dojdzie cal w talii, to ty i tak ją przyćmisz, beczko. Nie przejmuj się i jedz na zdrowie — powiedział do mnie już łagodniej.

— Jeszcze słowo, a dopilnuję, żebyś nie musiał oglądać mnie ani mojej narzeczonej na naszym ślubie — syknął Lucjusz, bardzo dobrze akcentując moją pozycję. Byłam jego własnością. Poczułam się taka mała i nieważna, że najlepiej by było, gdybym stamtąd zniknęła. 

— Weź przestań, bo to byłby za hojny prezent jak na ciebie.

Lucjusz postanowił już tego nie komentować, co chyba jeszcze bardziej zdenerwowało Evana. Wyraźnie zacisnął szczękę. Lecz Lucjusz uwagą już był przy Regulusie i Willow. Skrzywił się i mlasnął na widok ich razem, co ­– musiałam to przed sobą przyznać – zirytowało nieco mnie.

— Już robisz za poduszkę? Może faktycznie zdążyłeś spantofleć.

— Daj im spokój — upomniałam go, za co uciszył mnie spojrzeniem. Głos ugrzązł mi w gardle.

Mój narzeczony ponownie spojrzał na tamtą dwójkę, lustrując Krukonkę wzrokiem. Poczułam się jeszcze bardziej niedoceniona.

— Przynajmniej jest cicho.

— Mógłbyś wziąć przykład — westchnął Regulus, jakby był nim zmęczony.

Lucjusz obraził się i przez resztę drogi nic więcej nie powiedział.

Słodkie migdały leżały spokojnie na półeczce, nietknięte przeze mnie ani razu.

Za to ja do końca podróży zastanawiałam się, czy Regulus także zabroniłby Willow słodyczy. Oraz czy ona by się go posłuchała, czy też słuchała wyłącznie siebie.

Tak czy owak, przyzwyczaiłam się do tego, że nigdy nie miałam swojego zdania. 

a/n: dajcie znać, czy podobała wam się perspektywa ze strony cyzi. może kiedyś będzie jej więcej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro