Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29 | Graj, fortepianie

a/n: w następnym się będzie dużo działo

●●●

Córeńko!

Jestem zachwycona! Regulus to taki miły i kulturalny młodzieniec!

Przepraszam. Chyba nieco mnie poniosło. Co u ciebie, skarbie?

Równocześnie jestem tobą niesamowicie rozczarowana! Jak mogłaś nic mi nie powiedzieć? Nic nie wspomnieć? Ani słowem? O Regulusie! Sam musiał wziąć sprawy we własne ręce. Muszę ci zdradzić, że czytałam jego list już kilka razy i nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniale się wypowiada oraz jak jeszcze wspanialej mówi o tobie. Oh, jeśli mówi do ciebie tak jak do mnie na piśmie, to ja nie dziwię się, że ten chłopiec zawrócił ci w głowie. Tylko uważaj na siebie i nie dawaj się tak łatwo! Nabrałam ochoty, aby znów przeczytać jego list. Nie mów tacie.

Jeszcze nie wiem, co mam myśleć o waszym pomyśle. Tata za to jest zachwycony. Blackowie są bardzo szanowaną rodziną, która ma duże znaczenie oraz wpływy w naszym świecie, choć różne się o nich słyszy plotki. Masz jego pełną zgodę. Ale ja... nie znacie się przecież długo, a już chcecie spędzać razem święta? Przecież mi będzie tak smutno bez ciebie. Z kim wypiję świąteczne kakao z śmietanką i popatrzę z kanapy, jak tata zaplątuje się w światełka choinkowe? Kto mi będzie śpiewał kolędy? Sama mam dekorować bożonarodzeniowe pierniczki? Tata się do tego nie nadaje. Woli je zjadać. Lukier zresztą też.

Aczkolwiek już nie tylko mnie przyjemność sprawia sama twoja obecność. Regulus bardzo chce spędzić z tobą więcej czasu z dala od szkolnej nagonki oraz pragnie poznać cię ze swoją rodziną. To duży krok! Kiedy ty się na niego zdecydujesz? Nie musisz pytać, bo ja chętnie go poznam. Obojętnie jakiego dnia. W każdej chwili. Możecie nawet wpaść jutro. Wpadniecie jutro?

Tak czy owak, masz moją zgodę.

Tylko od razu po drugim dniu świąt widzę cię w domu! Spodziewam się, że Nowy Rok jak zwykle uczcisz z przyjaciółmi, więc przynajmniej przez te kilka dni pomiędzy będę miała cię trochę dla siebie. Już nie mogę się doczekać!

Spędź miło czas i wracaj do mnie szybko.

I koniecznie pozdrów Regulusa!

Myślisz, że mogę go już nazywać zięciem?

Całuję was oboje! Kocham cię, mama xxx

PS. Jakie ciasto najbardziej lubi Regulus? I czy ma piegi?

Taki był właśnie najdziwniejszy list od Felicity Rookwood, jaki w życiu dostałam. Po nim od razu napisałam list do ojca, aby zabrał mamie pióro i kałamarz.

●●●

— Regulus, otwieraj!

— Won mi sprzed drzwi!

— Nie pójdę stąd, dopóki mi nie otworzysz!

— W takim razie miłej nocy!

— Regulusie Arcturusie Black, obiecałeś mi coś!

— Pocałuj mnie w klamkę!

— Gdybyś jej otworzył, mogłaby cię w co innego pocałować!

Zanim Avery zdążył jeszcze raz uraczyć świat swoim słodkim głosikiem, rzuciłam na niego zaklęcie powiększające mu jęzor.

Stałam już pod drzwiami dormitorium chłopaków jakieś dziesięć minut. Przez cały ten czas waliłam, boksowałam, kopałam, szturchałam w drzwi, próbując nakłonić Regulusa, aby wylazł ze swojej nory i poszedł ze mną na próbę, przygrywać mi na fortepianie. Dokładnie to mi obiecał poprzedniego wieczoru! Widocznie było mu głupio, że przez niego – choć to nie było przez niego – nasze wspólne przyjęcie się nie udało, więc ja powiedziałam, że w ramach przeprosin może mi akompaniować na występie. Byliśmy wtedy trochę wypici, bo Pokój Życzeń podsunął nam kolejną butelkę ognistej whisky. I być może miałam wrażenie, że zbroje tańczyły poloneza, obrazy puszczały bąki, a drzwi miały oczy, ale Regulus na pewno się zgodził, aby mi pomóc.

A następnego dnia próbował się wymigać. Frajesiorstwo!

Sfrustrowana oparłam dłonie o biodra. Robiłam mu właśnie siarę na cały Pokój Wspólny, bo specjalnie wbiłam się w czas, w którym większość Ślizgonów okupowała kanapy, fotele, a także dywany i na swój sposób spędzali czas. A on nic! Nic na niego nie działało!

Pochyliłam się i przytknęłam oko do dziurki od klucza. Nie wiem co sobie wtedy myślałam – może to, że cokolwiek zobaczę!

Nic nie widziałam.

— Wywlekę cię stamtąd choćby przez dziurkę od klucza — zapowiedziałam.

Oh, poczekaj Merlinie! Widziałam coś!

Pokazał mi fakersa.

Wkurzona kopnęłam w drzwi, że aż zawiasy zatrzeszczały. A gdyby tak...

— Nawet o tym nie myśl — uprzedził mnie Evan z kanapy, nie odrywając wzroku od swoich kart w eksplodującym durniu. — Ja też tam mieszkam i wolałabym mieć drzwi.

— Mnie to tam żabka. O! Wtedy będziemy mogli sobie powiesić zasłonkę w żabki! — ucieszył się Avery. On również grał w eksplodującego durnia.

W tym samym momencie Evan podłożył mu kartę, która wybuchła mu w twarz.

— To moja odpowiedź.

Wtem z naprzeciwka, na szczycie schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt, pojawiła się Cyzia. W lnianej, lawendowej koszuli, białych spodniach oraz puchatych kozakach wyglądała jak kwiat w środku zimy.

Na mój widok uśmiech rozjaśnił jej buzię.

— Willy! Co ty tutaj... co ty robisz?

— Rozbrajam bank — odparłam skupiona, wyciągając różdżkę. — Alohomora!

Drzwi szczęknęły i odskoczyły od framugi w głąb dormitorium. Zanim jednak krzyknęłam zwycięsko i wbiłam tam z buta, ktoś ułomny wewnątrz zatrzasnął mi je przed nosem. Ktoś ułomny, czyli Regulus. Musiał cały czas stać przy drzwiach. Wściekła walnęłam w nie pięścią, przez co ból zatrząsł moimi kośćmi jak tamburynem.

— Ty podły dziadzie!

Przez ten czas Cyzia zdążyła przejść na męską stronę dormitoriów. Stanąwszy obok mnie, zmieszana i nieco rozbawiona przyglądała się mi, gdy ja chuchałam w miejsce, gdzie zrobiłam sobie kuku. Jakby to miało mi pomóc. Nie pomogło.

— Co się stało? — zachichotała, widząc moją nadąsaną minę.

Wskazałam oskarżycielsko na Regulusa za drzwiami. Znaczy chyba.

— Ten tchórz nie dotrzymuje obietnic!

— Dlatego nie wierz w nic, co ci powie przed ołtarzem — poradził Avery. — Dureń!

— To dwie inne karty, kretynie. Ma być para.

— No wiem. Ale lubię cię nazywać durniem.

Chwilę później blondyn oberwał poduszką.

— Co ci obiecał? — zainteresowała się Cyzia, przechylając głowę.

— W ostatni dzień przed feriami śpiewam solówkę, a mnie wykruszył się gitarzysta. Regulus obiecał mi przygrywać na fortepianie — wyjaśniłam, obracając różdżkę w dłoniach. Jakiego zaklęcia powinnam była użyć? — Wykurzę stamtąd gnoja...

Może by podpalić te drzwi? Albo wsadzić różdżkę do zamka i użyć Aguamenti, żeby zmoczyć go jak kurę. Wkurzy się. Na pewno. Wtedy otworzy drzwi, aby mnie udusić, mokry i wściekły, a ja go zwiąże i...

Drzwi otworzyły się nim skończyłam myśl. Obyło się bez zaklęć, choć widząc nieźle zirytowanego Ślizgona, dalej miałam ochotę użyć różdżki. Na nim. Mnie samej ciśnienie gwałtownie się podniosło.

— Mam ochotę zamknąć cię za oknem. A z tego co wiemy, nie umiesz pływać.

— Fajnie. Słuchaj, obiecuję że się z tobą pobawię, ale najpierw siup za fortepian.

Reggie uraczył mnie jednym z tych swoich uroczych spojrzeń, od których człowiek miał ochotę własnoręcznie zakopać się pod ziemią, byleby więcej nie musieć go oglądać. Ja jednak byłam już do nich przyzwyczajona. Obrywałam nimi mniej więcej pięćdziesiąt razy na dobę. Gdy za głośno przewróciłam stronę książki. Kiedy przypadkiem coś upuściłam. Albo wtedy, gdy spróbowałam odetchnąć. Że mnie za to w Azkabanie nie zamknęli...

Będąc więc już wprawiona, nijak nie zareagowałam. Nawet mi powieka nie drgnęła. Za to chłopakowi tak. Dosyć śmiesznie.

— Obiecałem ci to po pijaku. To się nie liczy.

— Takie obietnice mają największe znaczenie.

— Liczyłem, że tego nie zapamiętasz.

— Widzisz jaka jestem prześwietna nawet będąc nietrzeźwa?

— W obu wersjach nie idzie cię znieść.

— No? Bo świetnie wykonuję swoją robotę.

Takie przepychanki między nami miały miejsce kilka razy dziennie. Właściwie to my rzadko potrafiliśmy inaczej rozmawiać. Evanowi i Avery'emu zawsze dostarczaliśmy tym radochy. Wtedy, w Pokoju Wspólnym podczas gry w karty, także rechotali. I ja skłamałabym, gdybym powiedziała, że takich rozmów nie uwielbiałam.

Lubiłam to, że dzięki mnie skupiał się na głupotach, zamiast rozmyślać o sprawach, które przerastałyby dorosłego czarodzieja, a co dopiero nastolatka.

Nagle odpalili się dwa głuptaki.

— Ej Reg, a zagrasz mi na fujarce? — napalił się Avery.

— Nikt by nie chciał grać na twojej fujarce, Avery — zgasił go Evan.

Blondyn aż upuścił swoje karty, by w następnej chwili rzucić się na Rosiera. Przechodzący Ślizgoni na ich zapasy spoglądali krzywo lub wcale.

Zdesperowana wyrzuciłam ręce w górę, nie mając więcej pomysłów. Wypaliłam się.

— Reggie, naprawdę cię potrzebuję — złożyłam błagalnie dłonie, co skomentował uniesioną brwią. — Co ja mam zrobić, co? Jak cię ubłagać? Tylko bez przeginki — od razu ostrzegłam uniesionym palcem.

Mina Ślizgona dawała mi do zrozumienia, że nie było takiej rzeczy, która zdołałaby go przekonać. Z jakiegoś powodu miał niechęć do fortepianu, choć kiedyś podobno całkiem nieźle się z nim dogadywał. To była jedna z wielu tajemnic, którą trzymał w sobie jak w sejfie, a którą cholernie bardzo chciałam poznać. Tylko jak, skoro on na samo słowo fortepian pluł i syczał jak ciężarna kocica?

Kiedy ja już rozważałam pierdolnięcie go czymś w głowę, aby poszedł lulać i mógł się obudzić w salce chóralnej, o swojej obecności przypomniała sama Cyzia.

— Zgódź się, proszę. Tak dawno nie słyszałam twojej gry. Tak bardzo mi jej brakuje.

Wtedy dziewczyna ustawiła się tuż obok mnie i również błagalnie złożyła dłonie. Krótki kontakt wzrokowy wystarczył, aby ustalić między sobą, że przyszedł czas na smutną minkę psidwaka. Obie wydęłyśmy dolną wargę i pomrugałyśmy oczami, próbując przebić się do tej ludzkiej cząstki Regulusa Blacka. O ile ją miał.

Brunet skakał wzrokiem od jednej do drugiej, a jego oczy z każdą sekundą się łamały. Jeszcze tylko przez chwilę grał nadętego gbura, po czym warknął sam na siebie i odwrócił wzrok.

Przegrał. Regulus Black przegrał z nokautem! Na co komu egzaminy końcowo roczne, skoro to jest największe osiągnięcie, którym można się chwalić po szkole?

Przepełniona euforią i ze smakiem zwycięstwa na języku, aż podskoczyłam w górę. Następnie przybiłam piątkę z Cyzią, stwierdzając, że zasłużyła, aby pójść na próbę z nami, mimo że moja piosenka miała być tajemnicą do samego występu. Ale przecież bez niej nie odniosłabym tego zwycięstwa. No, nie pokojowo.

A Cyzia nie musiała używać słów, aby pokazać, że bardzo jaj na tym zależało. Wystarczyło spojrzeć w jej stęsknione oczy.

●●●

Kiedy Regulus powiedział mi, że powinniśmy ograniczyć nasz bliski kontakt, ten cielesny, głęboko łudziłam się, że wkręcał nas oboje.

Choć wcześniej podkreślił, że nasz pocałunek w moim dormitorium był błędem i nie powinien był się wydarzyć ani więcej powtarzać.

Bo potem zaprosił mnie do tańca. Z tym małym uśmiechem, który pokazywał tylko przy mnie. Po słodkich słowach, które motyle w brzuchu zdecydowanie przedawkowały tęczę. Oraz z tym błyskiem w zielonych oczach, które na co dzień były tak ciemne i ponure.

Ta chwila była dobra. Znów czułam się, jakbym przy nim fruwała. A świat wokół wcale nie chciał zrobić z nas kolejnych swoich marionetek. I choć sama znajomość z nim równała się niebezpieczeństwu, ja czułam, że będąc tak blisko niego musiałam być bezpieczna.

No, a później dowiedziałam się, że zrobił to tylko dlatego, bo mu było głupio. Że miałam zepsuty wieczór! Pojmowałeś to, Merlinie? Mógł odrobić za mnie pracę domową. Ale nie, bo po co. Lepiej narobić naiwniaczce złudnej nadziei!

A tego dnia, gdy we trójkę – ja, on oraz Cyzia – szliśmy do salki chóralnej, nie szliśmy obok siebie. Każdy trzymał się swojej ściany korytarza, a na dodatek między nami szła Narcyza. Oddzielała nas jak płotek dwie głupie kozy. Pod napięciem, żeby kózki nie próbowały skakać.

Nie byłam na tyle naiwna, aby pchać się tam, gdzie mnie nie chciano. Jeszcze by kózka nóżkę złamała.

— Stresujesz się występem? — zagadnęła Cyzia, zapewne zmęczona ciągłym milczeniem tak samo jak ja.

— Na ten moment nie tak bardzo, ale wszystko się pewnie zmieni w dzień występu. Zawsze w tej ostatniej minucie zastanawiam się jeszcze, czy nie stchórzyć i zwiać. Mam nadzieję, że mój muzykant mi tego nie zrobi — specjalnie podniosłam głos, aby dotarło do owego muzykanta. Regulus tylko prychnął.

— Nie wyobrażam sobie występować przed taką publicznością. Kiedyś miałam wygłosić mowę na bankiecie z okazji awansu papy w Ministerstwie, to zacięłam się przed samym wyjściem na podest! Na szczęście Reg mnie wyręczył. Dzięki niemu mi się upiekło.

Cyzia uśmiechnęła się w stronę Regulusa. Jednak jej uśmiech odbił się od niego jak piłka od ściany, bo nawet na nią nie spojrzał. Ze spuszczoną głową wlepiał gały w podłogę, jakby oczekiwał pod butami czerwonego dywanu, bo tylko po takim czymś mógł stąpać.

Miałam ochotę zaklęciem związać mu sznurówki ze sobą. Bucowaty dupek.

— Reggie ma problem z przyjmowaniem komplementów — westchnęła blondynka. Potem szturchnęła mnie łokciem, że prawie sama zaliczyłam glebę. — Mam nadzieję, że ty nauczysz go sobie z nimi radzić.

Szczególnie, kiedy nazywałam go bucowatym dupkiem. A może tylko takie komplementy lubił? W sumie wyzywałam go tylko wtedy, gdy mnie irytował (cały czas), a to sprawiało mu wielką radochę. Może potrzebował tego, aby być piękny i młody.

Chciałam zapytać Regulusa o Clarę. Musiał cokolwiek podejrzewać. Wiedział już, że Clara wiedziała o jego Mrocznym Znaku? Ciekawiło mnie też jak się czuł. Serce mnie kłuło na myśl, że mógł być tym jeszcze bardziej przygnębiony niż zwykle bywał.

Jednakże przy Narcyzie wolałam o niczym nie wspominać. Jeszcze by mnie przemienił w mrówkę i rozdeptał. Lub co gorsza – nie zagrał by mi na fortepianie.

Nagle Regulus przystanął i cały się spiął. Chcąc się upewnić, rozejrzałam się po korytarzu za nami, ale w pobliżu nie było aktualnie niczego, co mogłoby tak szybko ugryźć go w dupę.

Dopiero gdy spojrzałam przed siebie zrozumiałam, co tak naprawdę wstrząsnęło Ślizgonem. I musiałam przyznać, że mnie samej puls przyśpieszył. A moje mięśnie skostniały jak broda Dumbledora na mrozie po wizycie w karczmie madame Rosmerty.

Przed drzwiami do salki stali Syriusz, James oraz Archie. Wszyscy trzej stali w równym rządku i machali do nas jak zaprogramowani. Dostrzegłszy, że macha inną ręką niż Gryfoni, Archie zaczął machać temblakiem.

Na suty Merlina...

— Czeeeeeeść — powiedzieli to jednym głosem. Jakby ćwiczyli cały ranek!

— Pa — Regulus już się odwrócił, ale w samą porę Cyzia złapała go za rękaw i przytrzymała. Myślałam, że jego wzrok wykopie ją przez okno.

— Co wy tu robicie? — spytałam, podchodząc do nich.

Wpierw uścisnęłam Jamesa, ale gdy przyszła kolej na Syriusza, do Archiego już nie dotarłam. Black tulił mnie do siebie z siłą, jakby nie widział mnie lata. Prawie jelita ze mnie wycisnął. Tylko nie wiedziałam, którą stroną by poszły.

— No jak to co? Przyszliśmy... zobaczyć... twoją... próbę... — przy każdej przerwie w gadaniu Archie próbował wyrwać mnie z objęć Syriusza. Nie dało to żadnego efektu i Puchon musiał przytulić mnie i Gryfona w pakiecie. — Czuję się co naaaaajmniej dziwnie.

— Przecież dobrze wiecie, że nic wam nie zdradzę.

Wreszcie udało mi się uwolnić z ciepłych macek Syriusza. Zaczerpnęłam głośno powietrza, którego naprawdę mi brakowało, czując się już mniej fioletowa niż byłam. W tym czasie podeszli do nas uśmiechnięta Cyzia oraz naburmuszony Regulus, prowadzony przez blondynkę jak na smyczy.

— Syriuszu, miło cię widzieć! — po tych słowach krótko przytuliła bruneta, co nieźle go zaskoczyło. Ta chwila była tak ulotna, że nie zdążył zareagować. Do Jamesa i Archiego tylko się uśmiechnęła. Potem Cyzia spojrzała na Regulusa. — Reggie, przywitaj się.

Ślizgon spojrzał na nią jak na czułkowatą.

— Myślę, że Willie wytarmosił wystarczająco — prychnął, na co przewróciłam oczami. Tamtego dnia miał kwaśny humor. Powinnam była nie wyciągać tego buraka ze swojej dziury, bo każdemu robił buraczany dzień. — Brooks. Potter. — kiwnął głowami do chłopaków, brata całkowicie ignorując.

Zirytowana zazgrzytałam zębami. Czy ja naprawdę miałam dać mu klapsa, aby się ogarnął?

Ta, chyba sobie w mordę.

Syriusz zacisnął szczękę i łypnął groźnie na Regulusa, który nie był mu dłużny. Tyle że Reggie do tego arogancko się uśmiechał. Tak, że wpieniłby by tym samego diabła. Ja sama walczyłam z pokusą strzelenia im w twarz, Cyzia uciekła wzrokiem za okno, James wiązał swój krawat, a Archie... Archie grzebał w uchu.

— Okej, jeśli nie skończycie sobie grozić oczami, to wam je wyłupię — zagroziłam. — Czekam na sali.

Tak powiedziawszy, przeszłam przez drzwi. Tuż przed progiem pomyślałam o fortepianie, dzięki czemu na środku pomieszczenia znalazł się lśniący czernią, piękny instrument. Sala przeznaczona dla chóru na próby działała na podobnej zasadzie co Pokój Życzeń, tylko że tam działało to tylko z instrumentami. Gdyby wszystkie były na widoku, atakowałby je kurz oraz nadgryzał czas, a tak to magia kryła je dla nas i wyciągała, gdy ich potrzebowaliśmy.

Od fortepianu biła aura szyku i elegancji. Dla mnie był to dżentelmen wśród instrumentów, który powalał swoim dostojnym błyskiem. Światło każdej otaczającej nas świecy choć w małym stopniu odbijało się w farbowanym drewnie. Poduszka ławeczki była ciemno purpurowa, tak samo jak klapa ukrywająca klawisze. Pedały połyskiwały srebrem.

Niczym podjarane fanki jako pierwsze znalazłyśmy się przy nim ja i Cyzia. Blondynka z zafascynowaniem pogładziła lśniącą pokrywę, za to ja uniosłam klapę i odsłoniłam klawiaturę.

— O mamo, jak ja tęsknię za graniem! — Archie klapnął sobie na ławeczce i zagrał melodię jedną ręką, cholerny pozer, melodię bardzo rytmiczną oraz skoczną. Musiała pochodzić od mugoli. Zdumiona Cyzia aż otworzyła usta. — Ciężko grać jedną giwerą. Poza tym, staruszek jeszcze nie jest rozgrzany — wyjaśnił, zauważywszy jej minę. Poklepał pokrywę fortepianu.

Cyzia szybko pokręciła głową.

— Nie, nie o to chodzi. Po prostu... nigdy nie słyszałam, aby fortepian wygrywał takie wesołe melodie — opuściła niewinnie wzrok. Jakby wstydziła się swojego braku doświadczenia.

Archie posłał jej swój puchoński uśmiech, dzięki któremu kwiaty szybciej rosły.

— Musiałaś bywać na słabych imprezach. Pamiętaj, że fortepian pięknie płacze, ale jeszcze piękniej się śmieje.

Rozkoszna iskierka wróciła do oczu dziewczyny. Dumna poczochrałam chłopaka po czuprynie. I tylko trochę martwiłam się, że mogłam znaleźć w nich robaki, które Archie zechciał uratować przed pożarciem na lekcjach Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Kiedyś już tak zrobił.

Cały późniejszy tydzień się nam chwalił gdzie to tym razem nie znalazł glizdy.

Nie zawsze to pokazywał, ale Archie miał najprawdziwsze puchońskie serce w piersi. Był kłębkiem samych dobrych emocji, dzięki którym nie tylko był dobrym przyjacielem, ale też człowiekiem. Wierzył, że każdy zasługiwał na jego uśmiech oraz miłe słowo. Dlatego gdy inni krytykowali kogoś za to, kim był czy też nie był, Archie chwalił jego buty i dzielił się z nim kanapką.

— Miło, że przyszliście, ale możecie już iść — powiedziałam do połowy składu Huncwotów, którzy dopiero co do nas podeszli. Regulus człapał w naszą stronę jeszcze wolniej jak przejedzona kaczka.

James z oburzenia aż poprawił okulary. I tak krzywo.

— Co to za selekcja? Oni mogą zostać, a my nie? — przy tym wskazał na Ślizgonów i Archiego. Puchon zrobił z palców literę L i przystawił do czoła, co oznaczało lamusy. — To boli — mówiąc to, pociągnął nosem i przyłożył dłoń do serca. — Potężnie mnie zraniłaś, wiesz?

Moją reakcją było mrugnięcie oczami.

— Niesamowite. Jednakże, występ już za kilka dni i dopiero tam mnie usłyszycie. Nie mogę pozwolić, aby dwie największe pleciugi Hogwartu zdradziły mój repertuar. Pleciugi czyli wy. A teraz zjeżdżać — prędko wstałam i zbliżywszy się do Gryfonów, zaczęłam ich pchać w stronę wyjścia. Wkładałam w to całą swoją siłę a skutek i tak był mizerny. Nie ruszyli się ani o krok. — Archie, ty też sfruwaj.

Puchon z oburzenia zagrał złą nutę.

— Jestem dyrektorem generalnym. Nie możesz mnie wykopać.

— Za moment będziesz generalnym kaleką, gdy połamię ci wszystko, co mi wpadnie w ręce.

Moja skala zirytowania przewyższała już Wieże Astronomiczną, dlatego szalenie głupie było nie branie mnie na serio. Archie musiał to wyczuć, szczęśliwie dla niego, bo już po chwili podniósł zad z ławeczki i z obrażoną miną stanął obok Jamesa. Potter poklepał go po ramieniu, jakby pocieszał go po stracie, na co Puchon zaczął wachlować dłonią oczy, aby odgonić wymyślone łzy. Normalnie bym się zaśmiała. Wtedy jednak miałam ochotę wcisnąć mu cytrynę do oczu, aby faktycznie miał czym płakać.

— Właściwie to chciałem pogadać z Regiem.

Nieoczekiwany zwrot akcji ze strony Syriusza zaskoczył wszystkich. Jak jeden mąż patrzyliśmy to na jednego, to na drugiego brata, oczekując... sama nie wiedziałam czego. Że to żart? Że się przesłyszałam? Oj, bardzo bym chciała. Tę dwójkę trzeba było osobno pilnować, a co dopiero, gdy byli razem. Nie miałam ochoty znów przerywać bójki.

— Bracie, chodź na stronę.

Regulus rozjerzał się dookoła.

— Do mnie mówisz? Myślałem, że mówisz tak tylko do Pottera. I do wszystkich przypadkowych ludzi, którzy przygarnęli przybłędę z ulicy.

Syriusz zacisnął pięści i zęby, zapewne próbując nie wybuchnąć. To już nie wyglądało dobrze. Czując w żołądku skurcze strachu i podmuchy gniewu równocześnie, spojrzałam na Ślizgona spod byka. Gdybym tylko samym spojrzeniem mogła urwać mu łeb... chłopak nie miałby już jej dawno. Kątem oka widziałam, że Cyzia również wierciła mu dziurę w głowie. Obie założyłyśmy ręce na biodra. Można by wziąć nas za jego mamy w sytuacji, w której nie posprzątał brudnych gaci z podłogi, tylko cisnął je pod dywan.

Regulus ponownie nie wytrzymał tej presji. Przewrócił oczami, pokazując jak wielce był niezadowolony, po czym wstał i poszedł za Syriuszem. Przyglądałam się im obojgu od tyłu oraz potem też się przyglądałam, gdy stanęli profilem pod ścianą. Czułam w sobie niepokój, którego nie dało się przegnać. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, aby ich konfrontacja skończyła się przytulaskiem i tęczą. Zwykle były grzmoty i przesadny testosteron.

Na zewnątrz wyglądali tak podobnie i dzielili tyle wspólnych cech, a jednak – w środku nie mogli bardziej się od siebie różnić.

Syriusz wyglądał tak, jakby smycz z jego samokontrolą mu się wymykała. Regulus tylko go podjudzał prowokującym uśmieszkiem.

Merlinie, miej nas w opiece.

— Stawiam siedem galeonów, że za pięć minut zaczną się lać.

— Mam nadzieję, że za trzy. Tak bardzo brakuje mi rozrywki. Wszyscy jesteście tacy nudni. Archie usycha. Fajnie by było, gdyby polała się krew!

— Zaraz krew się poleje z twojego nosa i wtedy się podlejesz, suchy chwaście.

Archie jak zwykle nie wziął sobie do serca moich gróźb. Lekceważąco machnął na mnie ręką, grając mi na nerwach jak Huncwoci na nerwach McGonagall.

— Tak ogółem w ostatni dzień dajemy sobie prezenty. Przed twoim występem — oświadczył Jamie, poprawiając zsuwające się okulary. — Mam nadzieję, że jeśli wylosowałaś mnie, to dasz mi coś zajebistego.

— Nie wylosowałam ciebie.

— To super, bo dajesz beznadziejne prezenty.

To było niczym plaskacz w twarz. Dotknięta przyłożyłam dłoń do serca, które posmutniało. Nie uważałam, żebym dawała beznadziejne prezenty. Po prostu zawsze miałam problem z ich wyborem, bo rozdzierały mnie myśli, czy komuś się one spodobają czy nie. Poza tym, preferowałam raczej prezenty od serca bądź rękodzieła. A to, że moje rękodzieła wyglądały jak gówno testrala i raz James dostał szczotkę do włosów z patyczków do lodów oraz wosku z uszy trolla, której nie docenił, to już inna sprawa. Jego wina.

Wtem drobne ramię objęło mnie od tyłu. Cyzia przycisnęła mnie do swojego boku i uraczyła pocieszającym uśmiechem.

— Nie słuchaj ich. Chłopcy są zbyt prości i nie wymagający, aby doceniali nasze wyszukane prezenty.

— Nie jesteśmy prości. Co nie, Arch?

— Jak byłem mały to próbowałem spać na nietoperza i skrzywiłem sobie kręgosłup. I przy okazji złamałem ten kijek od firanki. I zrobiłem dziurę w podłodze. Ale spoko, zakryłem ją dywanem.

Olałam ich totalnie, a Cyzi odpowiedziałam niemrawym uśmiechem. Jednocześnie w moim sercu pojawiło się ziarenko strachu, które się przyjęło i zakiełkowało. Bo co jeśli jej także miał nie spodobać się prezent, który dla niej przygotowałam? Archiem się nie przejmowałam, bo on cieszyłby się z paczki chusteczek twierdząc, że akurat chciał kichnąć. Ale Cyzia? Jak dotąd była dla mnie najmilsza z całego grona Ślizgonów i naprawdę chciałam dać jej coś, co by się jej podobało...

— Starzy się nie skapnęli?

— Skapnęli. Zgoniłem na młodego, a że jest faworytem to mu wybaczyli i jeszcze dali lody. A ja dostałem opierdol, że za mocno trzasnąłem drzwiami od lodówki. Na kimś musieli się wyżyć.

Patrzyłam z zażenowaniem, jak u tych durni nagle zebrało się na wspominki i zaczęli wyciągać najbardziej żenujące historie ze swojego życia. W tym samym czasie Cyzia pociągnęła w stronę ławeczki, na której obie sobie klapnęłyśmy.

— Nie przejmuj się. Ja mam z Averym to samo.

— Ty tylko z Averym. Ja z Syriuszem, Jamesem, Peterem, Averym, Archiem i coraz częściej się zastanawiam czy by ich nie zamienić w pierniki i nie rozdać dzieciom w Hogsmeade.

Cyzia zachichotała na moje słowa, choć ja mówiłam całkiem poważnie. Takowe i podobne myśli krążyły mi po głowie codziennie, bo codziennie chłopcy udowadniali mi, że ich debilizm rozwijał się wraz z wiekiem.

— Skoro już i tak porwaliśmy was z gryfońskiego losowania, możemy znów to zrobić przy rozdawaniu. Swoją drogą to śmieszne, że obie grupy mają takie tradycje. Co prawda naszą musiałam sama wprowadzić, a gdyby nie poparcie Rega, Evana i Avery'ego to raczej by to nie przeszło. Domyślam się, że u was jest inaczej. Pewnie każdy nie może się doczekać tego dnia i szuka takich prezentów, które nie są wybrane od niechcenia...

Widocznie posmutniała z tokiem swoich słów. Mnie samą współczucie do dziewczyny przepełniło od stóp po uszy. Miałam ją za takiego jasnego promyczka, który zabłądził i trafił do złego miejsca, w którym było na tyle ciemno, że nigdy nie zdołał odnaleźć drogi powrotnej.

Nim zdołałam coś powiedzieć, Cyzia odzyskała uśmiech. Spojrzała na mnie zadziornym okiem, jakby podekscytowana. Myliły mnie te jej humorki.

— Wiesz, kto ma dla ciebie prezent? Wiesz? Bo ja wiem.

— Em.... Ty?

— Nie.

— Avery?

— Pudło.

— Fuj, Malfoy?

— Ej! Mówisz tak o moim narzeczonym.

— Fuj, no wiem. Przepraszam. Fuj.

●●●

REGULUS

W pobliżu Syriusza cały czas ściskałem ręką różdżkę w kieszeni. Nie ufałem mu, a to, że chciał ze mną porozmawiać, odczytywałem jako początek kolejnej napierdalanki. Bo przecież o czym mogliśmy rozmawiać? O prezencie na urodziny mamusi? Nie, nie ufałem mu ani trochę. Śmierdział podstępem. I mokrym psem.

Jednak gdy wreszcie się zatrzymał pod ścianą, ręce trzymał na widoku, skrzyżowane na klacie. Co prawda gały mu się nie uśmiechały na mój widok, wręcz próbowały mi przewiercić czachę na wskroś, ale nic nie wskazywało na to, ażeby zaraz miał się na mnie rzucić. To tylko powiększyło moje podejrzenia. Nieufnie stanąłem trzy kroki przed nim, nie puściwszy różdżki w kieszeni.

— Nie musisz trzymać pały w gaciach. Wyjaśnimy coś sobie i już mnie nie ma — prychnął.

Pokusiłem się o kpiący uśmiech.

— Wspaniale. Jak słyszałem, Willie też cię tu nie chce, więc uszczęśliwisz nas oboje.

To wystarczyło, aby na szyi mojego brata wyskoczyła wściekła żyłka. Jego oczy natychmiast przybrały burzowy odcień, a pięści i szczęka zacisnęły się do tego stopnia, jakby chciał połamać w nich kości. Oh, satysfakcja z tego widoku smakowała wybornie.

Nie od wczoraj wiedziałem, że Rookwood stanowiła dla niego pewną słabość. Łatwo to było zauważyć. Latał za nią jak zakochany kundel i mrugał do niej maślanymi oczętami, a do tego wciskał się między nas zawsze, gdy tylko mógł, wręcz dostając piany z pyska z zazdrości. Nie byłem zaskoczony, że tamta trzpiotka nic nie zauważyła, bo widać było przecież, że coś jej się odkleiło w mózgu i z tego powodu wolniej pracował. Dziwiło mnie natomiast, że Syriusz tak długo trzymał gębę na kłódkę. Z tego, co o nim było mi wiadomo, bajerowanie panienek było dla niego prostsze niż dbanie o higienę.

Tak czy owak, to on był głupcem. Pokazywał światu swoją słabość. Nie powinien był się więc dziwić, że ktoś tak łatwo mógł to wykorzystać.

Ja trzymałem wszystko w sobie pod kluczem, a i tak miotano mną jak kukiełką.

— Co do Willow. Powaliło cie? Nie wiem, matka wzięła twój mózg do prania i nie oddała? Po jakiego chuja ją tam zabierasz? — splunął Syriusz. — Zdajesz sobie sprawę na co ją narażasz? Będą się nad nią pastwić jak sępy nad kawałkiem mięsa! Ona na to nie zasługuje.

Poruszył temat, który od samego początku uwierał mnie w piersi niczym drzazga. Sam zacisnąłem szczękę i wziąłem głębszy wdech.

— Możesz nie wierzyć, ale mnie też się to nie podoba — syknąłem cicho, na co parsknął z ironią. — To był pomysł matki. Nie mój. A Willie się na niego zgodziła.

— Mogłeś się postawić! Zrobić cokolwiek!

— Niby co? Spakować się w pół godziny i wyjść przed drzwi? Wybacz, że nie dorównuję ci w genialnych pomysłach — warknąłem. Czułem, jak wściekłość zalewa mi płuca i utrudnia oddychanie. — Posłuchaj. Mogę być sobie jej ulubionym synem, ale to nie znaczy...

— Jesteś jej jedynym synem. Wyraźnie to podkreśliła.

Nie wydawał się z tego powodu szczególnie zmartwiony. Mnie za to znów przygniótł ciężar rodziny oraz fakt, że zostałem z nim sam.

Przed Syriuszem nie dałem tego po sobie poznać.

— Mam związane ręce. Już raz sprzeciwiłem się jej woli, drugi raz nie będę ryzykował.

— Sprzeciwiłeś się? Niby jak?

Syriusz patrzył na mnie zaskoczonymi oczami. Ja za to natychmiast pożałowałem, że w ogóle zgodziłem się na tą rozmowę. On o niczym nie wiedział. Tego, jak się poznałem z Rookwood, jaka wspólna tajemnica nas dzieliła oraz po co ciągnęliśmy coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Ani tego, że z początku miałem poślubić Morris. Że wymieniłem ją na Rookwood, wierząc, że trzymając ją bliżej siebie będę miał pewność, że moja tajemnica nie rozniesie się po ustach.

Aż w którymś momencie zacząłem ją trzymać zbyt blisko. Jej ust także.

Syriusz o tym też nie wiedział. Gówno wiedział i tak miało pozostać.

— To nieważne. Ale mogę ci obiecać, że dopilnuję, aby była bezpieczna. Nie pozwolę na jej krzywdę. Słowo.

Nawet gdybym nie dał mu słowa, ja i tak zamierzałem trzymać ją jak najdalej od niebezpieczeństwa. Czyli od każdego członka naszej rodziny.

— Nie chcę ci ufać, ale w tej sytuacji nie mam wyboru — burknął niezadowolony, że musi wierzyć mi na słowo. Nagle paluch Syriusza śmignął mi przed nosem. — Ale spróbuj o nią, kurwa, nie zadbać. Inaczej przysięgam ci, że skończysz gorzej niż moja morda na rodzinnym gobelinie.

Matka wypaliła jego twarz świeczką aż przebiła się do ściany.

Widziałem ten ostrzegawczy błysk w jego oczach. Podkreślał jasno, że stawiał Rookwood ponad mnie i w razie czego naprawdę nie wahałby się mnie rozszarpać.

Nie pozostawało mi nic innego od kiwnięcia głową. W moje słowa i tak nie wierzył. Jak zwykle.

Syriusz rozluźnił nieco mięśnie, ale nie na tyle, jak to robił w obecności swoich przydupasów. Dalej miał się na baczności podobnie jak ja. To dowodziło tylko temu, jak bardzo sobie nawzajem nie ufaliśmy. Więzy krwi oraz stare dzieje były w tamtej chwili całkowicie nieważne.

Nigdy nie sądziłem, że z braci tak szybko możemy stać się dla siebie obcymi ludźmi.

— Wróciłeś do grania? Nie robiłeś tego od odejścia Andromedy.

Kolejne niewygodne pytanie. Spiąłem ramiona i uciekłem gdzieś wzrokiem, byleby nie patrzeć na Syriusza. Pech chciał, że akurat spojrzałem na Rookwood. Właśnie rozmawiała z Cyzią, siedząc na fortepianowej ławce, podczas gdy dwa kasztany grali w papier, kamień, nożyce; przegryw obrywał od zwycięzcy z piąchy w brzuch.

Rookwood myślała, że zgodziłem się jej przygrywać, bo wraz z Cyzią urządziła na mnie zasadzkę. Ale nie wiedziała, że tak naprawdę to jej oczy mnie przekonały. Ich brąz był nie tylko płynną czekoladą czy kawałkiem jesieni w rozkwicie. Ten brąz skojarzył mi się z drewnem fortepianu w domu na Grimmuald Place 12. To na nim nauczyłem się wyciszać emocje poprzez dźwięk i melodię, to do niego uciekałem, gdy czułem się przytłoczony i nie mogłem oddychać. Tego wszystkiego nauczyła mnie Andromeda, ale kiedy raz na zawsze uciekła od naszej rodziny, tym samym ode mnie, ja nie mogłem więcej patrzeć na fortepian. Przypominał mi o osobie, która miała odwagę się postawić, a którą nigdy nie byłem. A gdy potem zniknął jeszcze Syriusz, nie myślałem już o fortepianie jako o ucieczce. O wiele łatwiej było mi płakać w ciemnym kącie bądź niszczyć przedmioty, by uciszyć tego demona, który karmił się moim strachem.

Do dnia, aż poznałem Willow Rookwood. Ona była kolejnym sposobem na uciszenie tego, co we mnie było najgorsze.

Bo kiedy spojrzałem w oczy Willow Rookwood, poczułem tęsknotę za tym, co porzuciłem. A gdy zaczęła skakać i śmiać się jak małe dziecko, bo się zgodziłem, fortepian zamiast z moim strachem zaczął kojarzyć mi się z jej śmiechem.

Syriusz dalej czekał na odpowiedź. Westchnąłem.

— I nie robiłem do dzisiaj. Ale dzisiaj... dla niej to zrobię. Bardzo mi pomaga i to byłoby niesprawiedliwe, gdybym się jej nie odwdzięczył.

— W czym ci pomaga?

Wróciłem spojrzeniem do brata, czując potrzebę powiedzieć mu to prosto w oczy.

— Przetrwać.

●●●

Przyzwoitki poszły sobie jako pierwsze. Właściwie to Rookwood dosłownie (dosłownie) wytargała ich za uszy i wykopała, po czym zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Gdy wracała swoim nabuzowanym krokiem, ja próbowałem ukryć delikatny uśmiech, który nie chciał zejść mi z twarzy.

Pół godziny później zmyła się także Cyzia, która w tym czasie uważnie słuchała naszych prób z rozmarzoną miną. Poszła poszukać Malfoya i pierwszy raz mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało.

Co do samych prób, od samego początku szło nam dobrze, a z każdym kolejnym razem jeszcze lepiej. Przypomnienie sobie wszystkich trików i manewrów zajęło mi ledwie chwilę. Chyba w swojej pamięci zachowałem je gdzieś pod ręką. Żeby w każdej chwili móc zdmuchnąć z nich kurz zapomnienia i po nie sięgnąć.

Rookwood równie szybko dostosowała się głosem do mojej gry. Słyszałem kilka razy jak podśpiewywała sobie pod nosem, ale to nie było to samo co usłyszenie jej w pełnej wersji. To było całkowicie inne przeżycie. Miała bardzo melodyjny i tonacyjny głos. W jednej sekundzie potrafiła śpiewać bardzo nisko, aby już w następnej wspinać się na coraz wyższe tony. W każdym przypadku robiła to równie pięknie. Jej głos był jak kołysanka, do której serce zapadało w sen.

... Pomińmy.

Mimo wszystko, czasem nie mogłem oderwać od niej wzroku. Przez zwykły podziw. Z zafascynowaniem przyglądałem się jak przymykała oczy i oddawała śpiewie całą siebie. A momentami, gdy pojawiała się u niej zadziorna chrypka, mnie coś się przewracało w żołądku.

Ale nie dotknąłem jej ani razu.

Uciekałem od tego jak tylko mogłem. Gdy ona była po jednej stronie fortepianu, ja byłem po drugiej. Gdy przechadzała się po sali, ja umykałem jej z drogi. Za wszelką cenę starałem się być głuchym na jej ciało, które wołało do siebie moje. Nakazywałem sobie bierność, choć to wołanie było tak kuszące.

Problem polegał jednak na tym, że gdybym się go posłuchał, potem mógłbym nie wytrwać, gdybym nagle przestał je słyszeć.

Od samego początku Willow Rookwood miała być tylko chwilowym epizodem w moim życiu. Do czasu aż jej brat wyszedłby z więzienia, a ja ufałbym jej na tyle bardzo, że nie musiałbym mieć jej na oku. Wtedy wystarczyło pokazać mojej matce stosunek dziewczyny do mugolaków oraz do takich jak my. Natychmiast zerwałaby zaręczyny, a ja miałbym przynajmniej kilka miesięcy spokoju przed kolejnym ukartowanym małżeństwem.

Choć nie wiem po co się tak trzymałem tej wolności, skoro moja przyszłość była nieunikniona.

Może po prostu chciałem mieć jakikolwiek wybór.

Tyle że to nie ja trzymałem za sznurki. Scenariusz mojego życia od zawsze pisał ktoś obcy, podczas gdy ja tylko odgrywałem rolę.

Ale miałem wybór w tym czy to Willow Rookwood pójdzie ze mną na dno. I ze wszystkich ludzi na świecie ona najbardziej na to nie zasługiwała.

Nie chciałem się do niej przyzwyczaić. Ona nie powinna się przyzwyczaić do mnie. Bo później zawsze brakowało nam tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni.

Zagłębiłem się w swoje rozmyślania tak głęboko, że nie zauważyłem tego jak Willow zeskoczyła z klapy fortepianu i obeszła go dookoła. Dopiero gdy usiadła obok mnie na ławce, zorientowałem się, jak mocno spieprzyłem sprawę. Bo gdy moje ciało poczuło obecność jej ciała, doznało nie tylko dreszczy, ale i gęsiej skórki oraz gwałtownego przypływu gorąca. Napiąłem się.

Kątem oka obliczyłem, że gdybym się od niej odsunął, to spadłbym dupą na podłogę. Zacząłem nawet rozważać, czy to nie był aby nie głupi pomysł.

— Myślę, że możemy skończyć na dzisiaj. To co, jutro o tej samej porze? — brunetka szturchnęła mnie łokciem. — Chyba nie było tak źle, no nie? Panie gburze?

Kiwnąłem głową, zamiast na nią patrząc na klawisze.

— Idzie ci świetnie — chrząknąłem. — Bardzo dobrze. Bardzo, bardzo. Możemy się spotkać jutro. Kiedy chcesz.

Mini Avery na moim ramieniu przywalił sobie z piątki w czoło.

— Nie wiedziałam, że grasz tak dobrze. Na początku myślałam że się tylko popisujesz. Wiesz, przyjdziesz tutaj, poklikasz w dwa klawisze i zrobisz papa — Rookwood zagrała dwie nuty. — To było randomowe. Nie umiem grać. Choć zawsze chciałam się nauczyć.

— W domu mam fortepian — sam nie wiedziałem po co to powiedziałem.

— Oh, to może pomiędzy wbijaniem szpilek w lalki voodoo i gotowaniem zupy z ludzkich kości z twoją rodzinką dałbyś mi kilka lekcji?

Mała część mnie zaśmiała się z wyobrażenia, jakie Krukonka miała o mojej rodzinie. Pozostała, znacznie większa część przeraziła się tej drugiej części zdania. Prywatne lekcje? W budynku, w którym jednocześnie była moja matka? Nie, nie było takiej opcji.

— A tak z innej beczki — jak zwykle uwielbiała gadać. Podczas gdy ja preferowałem ciszę, ona waliła hałas na łeb. — Wiesz już co się stało przed spotkaniem u Ślimaka?

— Ktoś mi coś podał w szampanie — uniosłem brew. — Sama mi tak powiedziałaś. No chyba, że było inaczej?

Nie wiedziałem jak rozumieć jej chwilowe zawahanie. W Pokoju Życzeń chciałem poznać osobę, która napoiła mnie zakichaną Amortencją, aby poużywać sobie na niej zaklęć. Jednak Willow przekonała mnie, żebym tego nie robił. Twierdziła, że to mógł być każdy, choćby ktoś z specjalnych gości, więc poszukiwanie jej dołożyłaby mi tylko zmartwień. Nie za bardzo podobał mi się ten pomysł, ale po jej wielkich oczach poznałem, że zależało jej, abym więcej nie chodził jak cień spod liścia.

— Nie, skądże. Było tak jak mówisz. Po prostu wyparowało mi to z głowy wraz z procentami.

Potem się do mnie uśmiechnęła. Tak, że aż zapierało dech.

Nagle jej ciało zaczęło mnie parzyć, choć nawet się nie dotykaliśmy. Musiałem od niej uciec. Ale, kurwa, zapomniałem, że ławka nie była długa i kiedy się przesunąłem, zabrakło mi jej pod dupą. Spadłem na podłogę z hukiem. Ból sparaliżował całe moje ciało, przez co stęknąłem. Chyba pogruchotałem sobie też którąś kość.

W tym czasie klapa fortepianu zatrzasnęła się, wydając krzywe dźwięki, jakby dureń się ze mnie śmiał. Krucza głowa zasłoniła mi widok na sufit, gdy wychyliła się z góry. Uśmiechała się do mnie jak diablica.

— Podoba mi się ta pozycja.

Zgromiłem ją spojrzeniem. Nie miała prawa wykorzystywać moich słów przeciwko mnie.

Wstałem z kolejnym stęknięciem na nogi i otrzepałem spodnie z kurzu. Rookwood dalej uśmiechała się do mnie psotnie z ławki, na której praktycznie leżała. Ja za to czułem zbierające się nade mną czarne chmury.

— Kiedy będziesz miała ten dwój debiut?

— Jakoś na końcu wielkiej uczty. Dumbledore mnie zapowie. A co?

— Muszę się spotkać z profesorem Beery po kolacji.

Głucha cisza spadła na nas jak niezapowiadany deszcz. W pierwszej chwili nie odebrałem jej jako coś dziwnego. Często z Rookwood spędzaliśmy czas właśnie milcząc. Ale zaczęła mi piszczeć w uszach, uznałem, że coś było nie tak. Wystarczyło tylko na nią spojrzeć.

Jej skóra drastycznie pobladła, a oczy przygasły. Patrzyła na mnie zlęknionym wzrokiem, który nie wiedzieć czemu ruszył mnie bardziej niż powinien.

— Naprawdę musisz to zrobić przed świętami? — to było gdzieś na granicy szeptu i ciszy. — Nie możesz poczekać?

Westchnąłem. Poczułem jak rodzi się we mnie czarna dziura, która wsysała mnie od środka.

— Jeśli pojawi się przed nowym roku na Grimmuald Place, a ja przyjdę do niego z niczym, to zniszczę tą nić zaufania, którą mnie obdarzył. A brak zaufania Czarnego Pana jest jeszcze gorsze niż szybka śmierć.

— Zaprosiliście go na święta? Lepszego Świętego Mikołaja nie było?

— To nie jest śmieszne.

— Oh, wcale się nie śmieję. To ani trochę nie jest śmieszne, że dorosły facet każe dziecku zamordować człowieka, bo sam sra w gacie przed Dumbledorem! — warknęła nabuzowana, zaciskając piąstki. Wstała sprężystym ruchem i spojrzała na mnie stanowczo. — Nie rób tego, Reggie. To cię zniszczy. Jeśli to zrobisz, już nigdy nie będziesz taki sam — dostrzegłem w kącikach jej oczu ślady łez, lecz dziewczyna wciąż hardo zadzierała głowę.

Złość zmieszana z bólem zawrzała we mnie niczym w garnku.

— Wolisz, żeby to on zabił mnie? — syknąłem.

— Nie! Wolę żeby w ogóle cię to nie dotyczyło!

— Za późno! Doskonale wiedziałaś, kim jestem już tego pieprzonego dnia, gdy weszłaś do tej łazienki! — wyrzuciłem ręce w górę. — O to w tym wszystkim chodzi!

— Głupi stempelek nie definiuje tego kim jesteś! Wiem, że taki nie jesteś!

— Skąd?! Powiedz mi, do cholery, skąd to wiesz?!

— Bo nie czułabym nic do kogoś takiego! — wybuchła. — Powinnam czuć do ciebie odrazę. Obrzydzenie. Wstręt. A ja czuję do ciebie tylko... miłe rzecz — dodała znacznie ciszej.

Moje serce zaczęło szybciej bić, jakby czekało na te słowa od dawna. Sekundę później natychmiast ścierpło, tak jak gdyby sypnięto na nie sól.

— Cóż, widocznie masz chujowe standardy i fatalny gust.

Im głośniej na siebie krzyczeliśmy, tym bliżej siebie byliśmy. Nasze szybko poruszające się klatki piersiowe prawie ocierały się o siebie i wystarczyłoby mi się tylko pochylić, abyśmy zetknęli się także nosami.

Oczy dziewczyny płonęły wściekłym płomieniem. Tak jakbym miał przed sobą smoka, a nie kruka.

— Nie jesteś taki — wyszeptała pewnie. — Widzę to i wierzę w ciebie, Reggie.

Z każdym takim słowem czułem jeszcze większy ból na myśl, że miałem ją zawieść.

— Wypełnię rozkazy i pozbędę się Beery'ego. Czy ci się to podoba, czy nie.

Nagle w jej oczach zaszła pewna zmiana. Mignął przez nie dziwny błysk, którego nie zdołałem doścignąć. Willow odsunęła się o krok, dzięki czemu nie oddychałem już wyłącznie jej perfumami.

Pozbyć.

— Co?

— Masz się go pozbyć. To nie oznacza, że masz go zabić. Po prostu się pozbyć. Więc się go pozbądźmy. Przyszła kolej, kochany, ażebym to ja została strategiem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro