Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25 | Chciałem cię dotknąć

a/n: nie umiem w pikantne sceny, ale się starałam. to taki przedsmak, bo i tak planuje coś mocniejszego. miłego!

●●●

Zakumplowałam się z Pokojem Życzeń.

To tak jakoś samo się stało. Wraz z Reggie'em odwiedzaliśmy go znacznie częściej, bo nie ograniczaliśmy się już tylko do lekcji Eliksirów. Przychodziliśmy tam, gdy potrzebowaliśmy porozmawiać na osobności, gdy ćwiczyliśmy zaklęcia, a nawet gdy chcieliśmy po prostu poczytać. My spędzaliśmy miło czas, a w tle Pokój Życzeń nas rozpieszczał. Podsuwał nam słodkości, puszczał muzykę i dbał o utrzymanie ognia w kominku.

To znaczy mnie rozpieszczał. Reggie dostał kosza.

I chyba był o to zazdrosny.

— Ty wiesz, że Pokój po prostu odczytuje twoje pragnienia i je spełnia, a nie robi za zakochanego kelnera, który cię podrywa?

Uśmiechnęłam się na widok góry kremowych ptysi, które przed sekundą pojawiły się na stole. Mój żołądek wręcz walnął piruet na ich zapach. Natomiast twarz Regulusa była tak skrzywiona, jakby ktoś ją podeptał brudnym butem.

— Robi to, co ty powinieneś robić — odparłam i wgryzłam się w ciastko. Krem został mi na nosie, więc zlizałam go językiem. — W rankingu na dżentelmena wypadasz niżej.

— Na idiotę również. Ale akurat w tej kwestii pozwolę ci być nade mną.

Aż się oplułam kremem, widząc ten jego bezczelny uśmieszek. Miałam wielką ochotę zgnieść ciastko w dłoni i wsmarować mu je w tą ładną gębę, ale jeszcze sama bym się ubrudziła najbardziej, więc odpuściłam.

W tej kwestii? To w jakiej miałabym być...

Ciepło nagle rozlało się we mnie po palce i wsiąknęło w kości, niczym wylana herbata w dywan. Było mi gorąco. W ustach mi zaschło. A puls przyspieszył, jakbym nie tylko pomyślała o tej scenie, ale też ją przeżywała. Taką scenę, w której to Regulus byłby nade mną, a ja...

Otwórz okno, otwórz okno!, bił alarm: Wyskocz przez jebane okno!

Podczas gdy ja kolorem próbowałam się wtopić w tym razem bordowy fotel, (Reggie zajął mi granatowy), Ślizgon wrócił do pisania po pergaminie. Oboje siedzieliśmy przy stole. On z jednej strony, a ja z drugiej. Naprzeciwko siebie. Mnie kazał napisać ostatni w tym semestrze esej z Eliksirów na temat składników eliksiru wielosokowego oraz opisać proces jego ważenia. I Reggie również coś pisał, tyle że nie chciał mi powiedzieć co. Przez równe pięć minut pokazywałam mu swoje zirytowanie, fukając i patrząc na niego jak na robala, ale on mnie ignorował. Też mi coś.

Starałam się skupić na pracy. Naprawdę! Ale czasem... no, nie mogłam się powstrzymać. Mój wzrok samowolnie umykał w jego stronę, aby patrzeć. Po prostu na niego patrzeć. Na tą luźną pozę, kiedy kostkę jednej nogi miał położoną na kolanie drugiej. Gdy jego żylasta dłoń trzymająca pióro kreśliła zawijasy po pergaminie. Oraz jak pojedynczy czarny lok wkradł się na środek jego czoła, kontrastując z bladą skórą w tle.

Moje myśli wariowały czując jego zapach. Wiadomo jaki.

Po kolejnych kilkunastu minutach, w których tylko ogień trzeszczał w kominku, Regulus odłożył pióro na stół. Ja w tym czasie rysowałam słoneczko w rogu kartki. Uśmiechnięte słoneczko bardziej do mnie przemawiało niż skórka boomslanga. Cokolwiek to było.

Regulus spojrzał na moje słoneczko z irytacją. No co za cham i prostak!

— Co ty robisz?

— To, co widać.

— Ale nie to, co powinnaś.

— Nie ty decydujesz co powinnam, a czego nie.

— Ktoś musi, skoro sama tego nie potrafisz.

— Nie wiedziałam, że jesteś moim ojcem.

— Kochanie, żeby się bawić, najpierw trzeba odrobić pracę domową.

I znów mnie zatkało. Wepchnął mi w gardło te swoje brudne słowa jak korek do butelki szampana. Potem mogłam tylko się mu przyglądać – z rozszerzonymi gałami oraz lambadą w piersi – jak odkłada pergamin na stół i dźwiga się z fotela. Nie zdążyłam się odetkać, a Regulus już był przy mnie.

Stanąwszy za mną, zapach cedru przyćmił ten kominka, a pergamin i woluminy pogładziły mnie czule po nosie jak książka z najdelikatniejszej skóry. A kiedy się nade mną pochylił i dotknął torsem moich pleców, ręką opierając się o stół obok mojej rozdygotanej dłoni, ciało obeszła mi gęsia skórka.

Oddychaj. Wdech. Wydech. I wdech... na fiuta Merlina, zrobiło mi się słabo.

Przestań być taką miękką pipą!

— Od kiedy różdżka piszesz przez u otwarte? — jego zachrypnięty głos spowodował mój dreszcz po plecach. Zawsze taki miał po treningu qudditcha. A ja zawsze próbowałam nie mdleć. — Poważnie? Chyba tylko urok zagwarantował ci miejsce w Hogwarcie.

Urok. Zauważał mój urok.

Chrząknęłam dwa razy, aby wypluć piszczałkę z gardła. Gdybym tego nie zrobiła, brzmiałabym jak zapchana brokatem rura.

— Dziwisz się mi? — przybrałam bojową postawę. Jakbym miała z nim szansę. — Najpierw wkurwiona Merrythought wyżyła się na mnie na lekcji, bo godzinę wcześniej Huncwoci zamienili jej szalik we wydrę tańczącą hula. Pytała mnie o Inferiusy. Rozumiesz?! O te cholerne zombiaki! — aż się wzdrygnęłam.

— Wiem co to Inferiusy — Regulus przewrócił oczami.

Inferiusy były jedną z największych choler na liście stworzeń magicznych świata czarodziejów. Tak naprawdę to były zwłoki, ożywione przez jakiegoś pierdolca nazywającego siebie czarnoksiężnikiem. Nie miały własnej woli. Służyły do wypełniania poleceń, nawet tych najgłupszych jak zjedzenie własnej stopy. To była jedyna cecha, która różniła ich od zombie – stworzeń kierujących się głodem oraz żądzą krwi. Jednakże w wyglądzie ani trochę się nie różnili. Oba gatunki wyglądały jak sklejone na szybko kości z kilkoma ochłapami zgniłego mięsa.

Ty o tym wszystkim wiedziałeś, drogi Merinie, bo sam to chujostwo stworzyłeś, ale musiałam ci przybliżyć, jakie chujostwo faktycznie stworzyłeś. Powtórzenie było konieczne.

W dodatku prawie nieśmiertelne! Zaklęcia niewybaczalne były dla nich jak łaskotki, bo te chujki nie odczuwały bólu. Nie miały w swoich żyłaś ani kropli krwi. Prawie niczego się nie bały. Prawie. Inferiusy były stworzeniami ciemności, a więc bały się dwóch rzeczy, które tą ciemność rozpraszały.

Światło i ogień. Jedynym ratunkiem na przetrwanie było światło oraz ogień.

Trudno jednak o tym pamiętać, gdy te puste ślepia patrzą ci w oczy. Gdy Śmierć idzie po ciebie oraz twoją miłość, która leży bez sił w twoich ramionach. Pragniesz ratunku, ale brakuje ci odwagi, aby o niego zawalczyć.

Pomyślałeś sobie pewnie, że musiałam zagiąć Merrythought swoją wiedzą. Gówno prawda. Przeczytałam o tym wszystkim po tym, jak mnie ofukała za brak wiedzy. Pinda.

— Następnie Archie przeciągnął mnie przez pięć pięter Hogwartu, bo przeczytał sekcję sportu w Proroku i postanowił być fit przez pół dnia, więc chciał spacerku — wyrzucałam z siebie coraz szybciej. — Nie zdążyłam usiąść, a złapał mnie Evan i zaciągnął na trening naszego domu, bo na trybunach siedziała Nancy, a gdyby przyszedł sam, to by go opieprzyła — mimo że Nans i Evan nie mogli grać w qudditcha przez dwa miesiące w ramach kary, moja przyjaciółka i tak starała się być jak najbliżej tego sportu. Skoro nie mogła wspierać drużynę w powietrzu, robiła to z ziemi. — A na koniec ty zaciągnąłeś mnie tutaj i kazałeś pisać głupi esej! Choć mówiłam, że mam go oddać dopiero pojutrze!

Trudno powiedzieć, w którym momencie z użalania się przeszłam w krzyk. Moje ciało było już tak bardzo pozbawione sił, że nie potrafiłam inaczej. Grzeczna Willow poszła spać i zrobiła miejsce złej Willow.

Oddychając ciężko, czekałam na jakąkolwiek reakcję ze strony bruneta. A gdy się doczekałam...

— Róg też napisałaś źle.

— Przysięgam, że zaraz znajdziesz róg w swojej dupie. A tam trudno ci będzie stwierdzić czy jest napisany poprawnie.

Reggie parsknął seksownym śmiechem. To znaczy normalnym. N-o-r-m-a-l-n-y-m, idiotko. Jego oddech połaskotał mnie za uchem, czym totalnie mnie rozbroił. Moja złość stopniała i spłynęła kanałami.

— Dobrze, już dobrze. Koniec na dzisiaj — obwieścił i odsunął się ode mnie. Z nim jego zapach. Poczułam się wypompowana. — Pakuj się i do domu. Odprowadzę cię.

Zaskoczona uniosłam brwi i przyglądałam mu się tak, gdy zaczął odkładać kałamarz i pióro na miejsca, choć Pokój sam mógł to ogarnąć. Ciepło znów buchnęło mi w twarz.

— Znam drogę do Pokoju.

— To świetnie. Możesz poprowadzić.

— Twój pokój jest w lochach.

— Wspaniale znasz układ zamku. Gratuluję.

— A moja wieża ma koło sto pięćdziesiąt stopni.

— Nie, nie wezmę cię na barana. Idziemy.

Nie chciałam, żeby mnie dźwigał. Chciałam się upewnić, że na pewno chciał ze mną iść. Wspinać się po stromych schodach, które wyczerpywały połowę mojej dziennej baterii, a potem zejść po nich i innych aż na sam dół. Regulus miał ładną sylwetkę, (nie, żebym dużo widziała), którą zawdzięczał grze w qudditcha, ale na tym się kończyło. Ja na jego miejscu sturlałabym się od razu do lochów. Po co miał jeszcze sobie utrudniać?

Mimo wszystko było mi miło i nie chciałam, aby z tego zrezygnował. Mały uśmiech na moich ustach płynął prosto z serca.

Byle jak upchnęłam esej i kałamarz do torby. Kierując się do drzwi, Reggie miętolił między palcami ten swój pergamin złożony na pół. Przez chwilę próbowałam ujarzmić ciekawość, ale poddałam cię po pięciu sekundach.

— Co to jest? — wskazałam na pergamin głową.

— List do twojej mamy.

Powiedział to z taką lekkością, że aż się zatrzymałam przed progiem. W osłupieniu śledziłam jak otwiera drzwi, wzdycha i odwraca się do mnie.

Tego dnia nad zieloną łąką było pogodnie. Do obecności mgły w jego oczach już się przyzwyczaiłam.

Choć mgła rzedła. Specjalnie dla mnie.

— No co znów? — westchnął

— Co znaczy dla mojej mamy? — uniósł wymownie brew, mając mnie pewnie za coraz większego ułoma. — Po co napisałeś list do mojej mamy? Swojej nie masz?

— Z tego co mówiłaś, twoja matka jest do ciebie dość przywiązana. A przeze mnie nie zobaczy swojej córuni na święta — to zabrzmiało tylko trochę sarkastycznie. — Trzeba ją udobruchać.

Zmrużyłam podejrzliwie oczy. Tym samym chciałam ukryć zmieszanie, że sama jeszcze nic nie pisnęłam rodzicom o naszych planach. Pewnie byli przekonani, że święta odbędą się jak co roku, w tym samym składzie. Z babcią Patricią (niestety), która mimo lat trzymała się stołka i nie chciała jeszcze kopnąć w kalendarz. Czułam, że nie będą zadowoleni. Oprócz babki Patricii. Stara bulwa pewnie zatańczyłaby taniec limbo pod swoją laską, gdyby się dowiedziała, że mnie brakuje. Od zawsze wolała Gusa.

Przydałoby się ich powiadomić zanim miała to zrobić Walburga Black.

— Pokaż mi go — wyciągnęłam po list rękę.

Regulus popatrzył wpierw na moją dłoń, a potem w moje oczy. W jego błysnęły iskierki rozbawienia. Wargi wykrzywił w ironicznym uśmieszku.

— Wybacz, jest zaadresowany do nieco starszej Rookwood. Nie wiem, czy ładniejszej, ale...

— Regulusie Arcturusie Black.

— Uważaj, bo się podniecisz.

A potem wyszedł. Wyszedł! Tak mnie zirytował, że aż wrogie myśli zalały moją głowę, wypierając wspomnienie jego zadowolonego uśmiechu. Nie myślałam o niczym konkretnym. Jednak Pokój Życzeń musiał wyczuć moje wzburzenie, bo chwilę później obok mnie pojawiła się połyskująca patelnia. To mnie rozbawiło i rozczuliło jednocześnie.

Faktycznie chciałam go wtedy czymś trzepnąć.

— Innym razem. Dzięki za dzisiaj, dobranoc — zanim wyszłam, pogładziłam jeszcze framugę od drzwi Pokoju. Kilka kroków później za plecami miałam już tylko surową ścianę.

Truptałam za chłopakiem ze sporym dystansem, demonstrując kobiecego focha. Specjalnie tupałam głośniej podeszwą o podłogę i prychałam jak kotka. Byłam kobietą i robiłam fochy. I co? Archie nią nie był, a obrażał się trzy raz w ciągu dnia, aby zapomnieć o tym po pięciu minutach i zacząć temat o jego krzywych łokciach.

W końcu Regulus odwrócił się i zaczął iść tyłem, ręce splatając za plecami. Leniwy uśmiech błąkał mu się na ustach, pokazując jak wielce zadowolony z siebie był. Miałam ochotę pacnąć go obcasem w nos. I poprawić mu ten cholerny zbłąkany loczek, który bujał mu się na środku czoła. Rozpraszał mnie!

— Obraziłaś się?

Taktowne milczenie.

— Bo pomyślałem, że twoja mama może być ładniejsza?

Bo była ładniejsza. Każdy kto poznał Felicię Rookwood doceniał jej piękno, które nie znikało z upływem lat. Dla mnie była najpiękniejsza. Ale nie powiedziałam mu tego, bo miałam focha.

Uśmiech Regulusa się powiększył, a nad zieloną łąką przemknęła gwiazda. Pozwolił mi się dogonić, więc potem szliśmy już obok siebie. Wciąż się nie odzywałam, a nawet na niego nie patrzyłam. Palce coraz mocniej zaciskałam na pasku torby, wyobrażając sobie, że to coś drogocennego dla Blacka, takie jądro na przykład, albo...

— Masz już sukienkę na przyjęcie?

To było tak niespodziewane, że nawet nie wyłapałam momentu, w którym na niego spojrzałam. Patrzył przed siebie z dłońmi dalej skrzyżowanymi za plecami. Jeden kącik ust jednak dalej unosił się w górze. Skurczybyk coś kombinował.

Nie odpowiedziałam, więc na mnie spojrzał. Uniósł brew.

— Idziesz w spodniach? — tak to zrozumiał. Drugi kącik dołączył w górze do pierwszego. — A może mnie zaskoczysz i nie ubierzesz nic?

— W co ty grasz? — nie wytrzymałam.

— Mówię ci tylko, że w takim wypadku na pewno byłabyś gwiazdą, bo...

— Mam sukienkę — warknęłam zirytowana, chcąc uciąć temat, zanim czerwone plamy zawaliły całą moją twarz.

— To wspaniale — Regulus pokiwał w zamyśleniu głową. Moje podejrzliwości sięgnęły sufitu. — A pokażesz mi ją?

Pomrugałam szybko oczami, właśnie się orientując, że dotarliśmy do schodów wieży Ravenclawu. Klatka emanowała delikatnym światłem znikąd, które oświetlało stopnie i ratowało przed wybiciem zęba czy sturlaniem się w dół. Spojrzałam na Blacka. Księżyc przez okno płatał figle z jego włosami, tańcząc blaskiem z tym jednym lokiem na czole. Za to zielone oczy patrzyły na mnie usiane gwiazdami.

Zmrużyłam oczy, nie wierząc w ten pic na wodę.

— Po co?

Reggie wzruszył ramionami.

— Żebym dobrał kolorystycznie krawat.

Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową, wspiąwszy się na pierwszy stopień schodów. Sama wizja kolejnych stu czterdziestu dziewięciu mnie zmęczyła, bo naprawdę już padałam z nóg. Ten dzień sponiewierał mnie jak szmatę i tylko myśl o łóżku trzymała mnie jeszcze przy życiu.

— Wybij to sobie z głowy — popukałam się w czoło z uśmiechem. Jego beztroskość, którą tak rzadko odczuwał i ten mały uśmieszek, który krył przed światem totalnie mnie rozbroiły. Ale byłam tylko kobietą. — To będzie niespodzianka.

— I tak po ciebie przyjdę i zobaczę ją wcześniej niż inni. Równie dobrze możesz mi ją pokazać teraz.

— Nie boisz się wejść do gniazda kruków? — spytałam zaczepnie.

Szmaragdowe oczy, jadowite jak u węża, zabłyszczały od przyjętego wyzwania. Ten kontakt wzrokowy wydawał się mi... intymny. Poczułam, jak w piersi serce szybko pompuje krew. Usłyszałam to. Wokół noc wznosiła mury mroku, a my patrzyliśmy na siebie tak, jakbyśmy byli jednym pobliskim światłem.

Jednym ruchem zsunął pasek od torby z mojego ramienia, drażniąc palcami skórę pod cienką koszulą. Bez słowa założył torbę na swój bark. A ja, przysięgam Merlinie, sprzedałabym się dla tego chłopca za każde pieniądze.

Oraz za to całe cierpienie, które dla niego przeszłam.

— Nawet jeśli, to na pewno mnie obronisz.

Znów się zaśmiałam i nie mówiąc już nic więcej, zaczęliśmy wspinać się w górę. Klatka była na tyle obszerna, że spokojnie moglibyśmy iść ramię w ramię. Reggie jednak szedł dwa stopnie za mną. Jakby bał się, że mogłam się chylnąć do tyłu, dlatego tam był, aby w porę mnie złapać.

Dyskretnie przycisnęłam dłoń do piersi, dokładnie w miejsce serca, po czym uderzyłam się kilka razy. Dawałam znak sercu, że ma przestać tańczyć balet i się ogarnąć.

Nie znałam momentu, w którym moja relacja z Regulusem Blackiem wpadła w całkiem inne obroty. Już nie żałowałam, że musiałam wciskać go w swój grafik dnia i spędzać z nim czas. W którymś momencie przestała mnie drażnić jego obecność, zapach oraz spojrzenie i wręcz przeciwnie – zaczęłam je lubić. Oczywiście dalej mnie drażnił na wszelki możliwy sposób. To Blackowie mieli wpojone w krew. I jeden i drugi.

Ale po prostu... no wiesz, Merlin. Polubiłam tą zmianę. Mimo że paru rzeczy nie rozumiałam.

Tego skręcania żołądka i łaskotek w środku, gdy tylko go widziałam.

Tego bajzlu w głowie, gdy tylko dostał się do niej jego zapach.

Tych dreszczy pod skórą, gdy jej dotykał.

Oraz tego świrowania mojej pukawki (serca) w piersi, gdy jego zielone oczy wwiercały się we mnie.

To właśnie, Merlinie, mogłeś mi wtedy wytłumaczyć.

Na moim rozmyślaniu i ciszy minęła nam cała wspinaczka. Drewniane drzwi z sekowi skupiały na sobie światła pochodni. Na nich brązowa kołatka w kształcie orła, którą krukońskim slangiem nazywaliśmy Dzióbek, spała w najlepsze. Zastukałam w nią trzy raz z chorą satysfakcją, bo dzięki mnie otworzyła swój dziób:

Jeśli chcesz otworzyć te drzwi, na pytanie odpowiedz mi — przewróciłam oczami, przy okazji zerkając na Reggie'go. Patrzył z ciekawością na orlą głowę z brązu. — Kiedyś błyskotka, dzisiaj zakurzona pamiątka... sama Rowena nosiła, a nie wie gdzie zostawiła... oczy tego były barwne ­– czerwone, żółte, nawet czarne...

— Diadem Roweny — bąknęłam znudzona.

Dzióbek zamilkł, a chwilę później drzwi kliknęły. Odsunęły się z irytującym skrzypem i porażająco wolno, o czym wspominaliśmy Flitwickowi, on Dumbledorowi, a on Filchowi, jednak ten dziad był bardziej spróchniały od tych drzwi i na pewno nas wyśmiał z tym wyliniałym kotem. Po kilkunastu sekundach Pokój Współny Ravenclawu był jednak otwarty.

— Zadziwiająco proste — zauważył Reggie z uniesioną brwią. — Każdy mógłby to odgadnąć, jeśli jest choć trochę inteligentny.

— To dlatego Syriusz i James chodzą tutaj tylko z Remusem, a Archie wali w drzwi, aż ktoś mu nie otworzy — zauważyłam, na co uśmiechnął się z ironicznie. — Faktycznie jest to nieco banalne. Być może Rowena była jedną z najinteligentniejszych kobiet świata czarodziejów, ale systemem drzwiowym się nie popisała. Ale no co... Godryk z Salazarem wzięli hasła, Heldzia stukała nóżką w rytm na beczkach, a Rowena chciała być oryginalna. Za dużego wyboru jej nie zostawili — wzruszyłam ramionami. — Równie dobrze mogła dać zwykłą klamkę.

W akompaniamencie jego śmiechu weszliśmy do środka. Byłeś kiedyś, Merlinie, w Pokoju Wspólnym Krukonów? Gnieździe wszelkiego ptactwa: mądrych sów, spostrzegawczych orłów, ciekawskich srok, ale i tępych gołębi aka nośników spermy. O tym ci jeszcze chyba nie opowiadałam. W takim razie...

Nasz pokój był chyba największym z wszystkich Pokoi Wspólnych. Miał okrągły kształt i dużo przestrzeni, jak przystawało na szczyt wieży. Podłogę wyścielał gwiezdny dywan, który znajdował swoje lustrzane odbicie w kopulastym suficie. Okna zagłębione w łukowatych sklepieniach miały dosłowny widok z lotu ptaka. Mieliśmy wgląd na całe błonia, górki, ogródki, jezioro i obrzeża położonego najdalej Zakazanego Lasu. Pomiędzy oknami masywne tkaniny zakrywały ściany, a tam gdzie ich nie było, wisiały półki z książkami. Oh tak, mnóstwo książek. Książki magiczne, które same odkładały się na swoje miejsca, reperowały zgięte strony i grzbiety oraz waliły po głowie tych, którzy wcześniej użyli ich do zabicia owada.

Naprzeciwko drzwi w nisze w ścianie stał wielki posąg Roweny Ravenclaw, która witała wchodzących wyciągniętą dłonią. Oprócz tego mieliśmy także kominek, granatowo-brązowe kanapy i fotele, planetarne pufy oraz stoliki.

Dookoła kręcili się Krukoni, nie bardzo zainteresowani pojawieniem się Ślizgona wśród nich. No dobra, kilka babsztyli się obejrzało. Przypadkiem to zauważyłam. Tak samo przypadkiem wyszeptałam zaklęcie Anteoculatia i machnęłam różdżką w kieszeni, dzięki czemu wyrosły im piękne poroża.

Reggie gwizdnął z uznaniem, rozglądając się po półkach z głodem i dziecięcym zaintrygowaniem. Nie mogłam się nie uśmiechnąć na ten widok.

— Tu jest ich chyba z dwa tysiące.

— Dwa tysiące sto pięćdziesiąt trzy dokładnie. Liczyłam, kiedy je czytałam.

— Przeczytałaś je wszystkie? — chłopak spojrzał na mnie w szoku i domieszką czegoś, co wzięłam za podziw. Duma nadmuchała mi pierś.

— Niektóre po kilka razy. Jeśli chcę, potrafię przeczytać siedemset stron w ciągu doby — odparłam jak dumny dzieciak, który sam załatwił się do nocnika. Odrzuciłam włosy do tyłu. — Coś nie coś potrafię, Reggie.

Regulus ponownie przebiegł wzrokiem po półkach, a jego mina dziwnie stężała. Zielona łąka zaszła mrokiem i mgłą, a mnie zakuło serce, gdy zrozumiałam, dlaczego zniknął jego uśmiech.

— Nie ma tu żadnych książek, które mogłyby ci się przydać — powiedziałam. — Szukałam.

Szukałam wiele godzin. Czegoś o usuwaniu silnie magicznych znamion, czegoś o radzeniu sobie z presją w roli dziedzica, czegoś o tym, jak się pozbyć, aby nie musieć zabijać. I nic nie znalazłam.

Reggie kiwnął delikatnie głową, jakby o tym wiedział, ale lubił się łudzić.

— Chyba że mówimy o gorących i bardzo szczegółowych scenach seksu — wtrącił damski głos. — Jeśli tak, Wills robi cię w chuja. Mamy tu tego po pęczki. Ale nie kłamała, gdy mówiła, że wszystkie przeczytała. I to właśnie te książki czytała kilka razy.

Zirytowana spojrzałam na jedną z puf, na której rozwalona jak królowa siedziała Nancy. Z leniwym uśmiechem wachlowała się papierowym reportażem o qudditchu, (reportaże i książki o qudditchu były jej ulubionymi dziecinkami, a ich miszmasz kochała najbardziej). Na jednym jej ramieniu kołysał się Timon, który posyłał mi wredny uśmieszek zza tych swoich wąsów. Powinnam była dawno go wykastrować i pokazać, kto tam rządził.

Po jej słowach podniosło mi się nie tylko ciśnienie, ale też poziom zażenowania, bo czułam pewne zielone gały wpatrzone w mój profil.

— A ty co? Nie z Potterem? — warknęłam.

— I chwała Merlinowi, że nie — fuknęła z nagłą złością. W jej oczach zagrzmiała burza. Od razu wyczułam, że ona też miała kobiecego focha. Wtem Nancy skrzywiła się jeszcze bardziej i z zaciętą miną popatrzyła na Regulusa. — Ten twój śliski fiutek też przyszedł z tobą?

— Nie mów twój fiutek, kiedy nie masz go faktycznie na myśli. Szczególnie śliski — wyczułam w tym podtekst i moja ręka automatycznie wylądowała na czole z głośnym plaskiem. — Ale nie. Evan nie przyszedł ze mną.

— I chwała Merlinowi, że nie — powtórzyła.

Timon potwierdził to pisknięciem.

Oh, czyli ten kobiecy foch był rozbudowany o większą ilość osób.

Kiedy wróciłam do dormitorium z  Hogsmeade, gdzie byłam z Cyzią i Bellatrix (przez kilka dni mnie dreszcze przechodziły), Nancy już tam była. Wcześniej odbębniała szlaban w kuchniach wraz z Evanem w tym samym czasie gdy ja łaziłam po sklepikach. I ona tak jakby... wypatroszyła poduszkę z piór. Była tak wściekła, że nawet Clara zamknęła mordę i siedziała w swojej części dormitorium, czasem posyłając mi spojrzenia meduzy. Tyle że jedyne co ich łączyło, to tłuste włosy, co nie omieszkałam jej wypomnieć.

Wracając do wkurwionej Nancy. Była taka właśnie przez owy szlaban. Nie przez sam jego przebieg, bo choć robienie kanapek nie było na poziomie pani kapitan drużyny Ravenclawu w qudditchu, tak nie było to trudne. Towarzystwo Evana Rosiera po czasie też przestało jej wadzić i nawet zaczęli normalnie rozmawiać.

Aż pojawił się James Fleamont Potter. I Peter Pettigrew, chowający się za jego plecami.

Podobno urządzili w kuchniach taką awanturę, że nie tylko talerze latały, ale i wyższe piętra się trzęsły. Nie znałam szczegółów, bo Nancy zbyt mocno pluła lawą, żeby mi to na spokojnie wyjaśnić, ale puenty domyśliłam się sama: James Potter był zazdrosny. I to Nancy irytowało, bo zaczął taki być zaraz po tym jak zakręcił się koło niej Rosier.

Pojebana akcja. Dobrze, że ja nie byłam takim przypałem.

Wreszcie odwróciłam się do Regulusa, który wyglądał na nadzwyczaj rozluźnionego. Zwykle chodził spięty jak lateksowe gacie, przygnieciony przez ciężar rodziny i tego, czego od niego oczekiwali. Jednak wśród ścian Ravenclawu był spokojny.

— Już mnie odprowadziłeś.

— Nie pod same drzwi.

Przewróciłam z rozbawieniem oczami i ułożyłam dłonie na biodrach, przenosząc cały ciężar ciała na jedną nogę.

— A jak zamierzasz wejść po schodach do dziewczęcego dormitorium i ominąć zjechanie dupą po zjeżdżalni? — uniosłam brew.

Ten genialny system działał w każdym Pokoju Wspólnym i tylko w przypadku pokoju dziewcząt. Dawniej ktoś uznał, że chłopy są zbyt zboczeni, aby powstrzymywać się przed obmacywaniem dziewcząt i trzeba wprowadzić jakieś przeszkody, czyli na przykład zamiana schodów w pochyłą powierzchnię, gdy tylko stanie na nich męski but. Za to każdy mógł dostać się do dormitoriów chłopców, jakby to od razu znaczyło, że dziewczyny chodziły tam dobrowolnie.

Regulus uśmiechnął się zawadiacko.

— Umiem sobie z tym radzić. Nie pierwszy raz będę to robił.

Poczułam chłodne ukłucie w sercu na jego słowa. Jakby były szpiclami z lodu, które wbiły się w nie niczym torpeda. Być może widać było, jak się pokruszyło w moich oczach. Ale ukryłam to za beznamiętną miną. Byłam niezła w tuszowaniu emocji, bo uczyłam się od najlepszych.

Oczywiście, że był już w dormitoriach innych dziewcząt. To logiczne. Nie miałam nic do tego.

Kurwiarz.

To nadludzko normalne. Musiałam wyluzować.

Wzruszyłam więc ramionami i skierowałam się ku schodom, ale znów wtrącił się głos Nancy i wszystko zepsuł.

— Hola, hola! Kolego, nie tak szybko — blondynka uniosła wysoko palec, patrząc podejrzliwie na chłopaka. — Musisz najpierw przejść test.

— Test? — uniosłam brew; kolejny tik po Reggie'em. Zerknęłam na niego. Też miał uniesioną brew. Dotykała prawie tego samotnego loczka na jego czole, przez którego mrowiła mnie ręka. Wróciłam spojrzeniem do Nancy. — Jaki znowu...

— Powiedz mi, chłopcze, zaliczyłeś semestr?

— Tak.

— Płatki z mlekiem na zimno czy na ciepło?

— Ciepło.

— Masz kondoma w kieszeni?

— Nancy! — krzyknęłam i... oho, policzki już były czerwone.

— Nie?

— Zdałeś test, możesz wejść z Wills do dormitorium sam na sam — Nancy z powrotem rozwaliła się na pufie. Zaraz jednak spoważniała. — No chyba że...

— Koniec tego! My idziemy! — złapałam Ślizgona za rękaw koszuli i pociągnęłam w stronę schodów. — A z tobą porozmawiam sobie później — zagroziłam niskim tonem, na co Nancy pomachała mi i posłała buziaczka.

Dotarłszy do schodów, instynktownie zaczęłam po nich wchodzić, ale nagły opór z tyłu sprawił, że nie tyle wyhamowałam, a prawie z nich spadłam. Gdyby nie ciepła dłoń, która przytrzymała mnie na dole moich pleców, runęłabym na Regulusa w centrum Pokoju Wspólnego. Z gorącym poczuciem zażenowania zerknęłam na chłopaka przez ramię. Jego dłoń dalej grzała moją skórę.

Tajemniczy uśmiech tańczył Regulusowi na ustach, a jadowite oczy błyszczały. Nie ukrywał, że był jedynym wężem wśród kruków.

— Idź. Zobaczymy kto będzie pierwszy.

Szok i ciekawość mieszały się we mnie niczym w kotle, ale nie skomentowałam tego. Być może przez ten mały uśmiech, być może przez połyskujące spojrzenie. Bez słowa ruszyłam w górę i już się nie odwróciłam. Ledwie dotykałam tych schodów, bo motyle wręcz mnie niosły.

Jebane owady.

Sekundę: tyle się wahałam i stałam przed drzwiami. I niepotrzebnie, bo środku nic się nie zmieniło. Wszystko było tak, jak to zostawiłyśmy rano. Otwarte pachnidełko Pandory, które roznosiło zapach bzu, jaśminu i brzoskwini. Góra skarpetek Timona też była na miejscu. Nawet mój koronkowy, dość skąpy czarny stanik, który zawiesiłam na haczyku przymocowanym do górnej belki łóżka dyndał w prawo i lewo. Położyłam go tam rano, kiedy Nancy mi go oddała, bo jej go pożyczyłam.

Zaraz. Dlaczego dyndał?

— A to ciekawe.

Ze świstem nabrałam powietrza do płuc, widząc Regulusa rozwalonego na moim łóżku z cwaniackim uśmiechem. To on musiał szturchnąć stanik. Mój stanik. Regulus. Swoim palcem. Reggie. Szturchnął go. Regulus Black. Kurwa mać, mózg mi się zaciął.

Mrugałam na niego oczami w milczeniu, nie potrafiąc tego ogarnąć.

— Byłem pierwszy — odezwał się, kiedy domyślił się, że ja tego nie zrobię. Potem spojrzał na bok i pstryknął palcami. — Stworek, możesz wracać na Grimmuald Place.

Grimmuald Place. Nigdy dom.

Z opóźnieniem spojrzałam na skrzata, który wyłapując mój wzrok pokłonił się nisko i zatrzepotał wielkimi uszami.

— Tak jest, panie. Witaj i żegnaj, panienko Rookwood.

Jedno pstryknięcie później już go nie było.

Wreszcie mój ocipiały język odzyskał czucie. Potrząsnęłam głową, jakbym dalej naiwnie się łudziła, że Regulus Black leżący na moim łóżku i bawiący się moim stanikiem jest jedynie snem. Omamem. Koszmarem.

Ale nie, ten koszmar dalej leżał na moim łóżku. I się uśmiechał jak zbok.

— Zwariowałeś? — fuknęłam. W pięciu krokach znalazłam się koło łóżka i ściągnęłam stanik, ścisnęłam go palcami i schowałam za plecami. Black na ten widok parsknął. Pokazałam mu palec. — Używasz Stworka? Co jakby tu ktoś był? Co jakby tu była Clara?

— Ale nie ma. Wyluzuj.

— Wyluzuj? Od kiedy jesteś taki wyluzowany? I narwany?

— Widzisz, zadziałał na mnie twój urok.

Fuknęłam jeszcze raz, a on jeszcze raz się zaśmiał. Co mu było tak do śmiechu? Mnie to wcale nie bawiło. Czułam wręcz irytację. Wlazł do mojego dormitorium jak do swojego, leżał na mojej pościeli i przenikał ją swoim zapachem, co... nie było wcale takie najgorsze, ale przede wszystkim dotykał MOJEGO STANIKA, do czego nie miał prawa i...

— Skąd wiedziałeś, że to moje łóżko? — zmarszczyłam w zaciekawieniu brwi.

Regulus wskazał palcem na mój cholerny stanik, który ściskałam za plecami.

— Nie wiedziałem. Ale widząc to, bardzo chciałem, aby to było twoje. I nie zawiodłem się.

— No nie wytrzymam — zaśmiałam się sucho. Przeczesałam włosy palcami, bo tamtego dnia zostawiłam je rozpuszczone. — Czego ty chcesz, Black? Po co tu jesteś?

I czemu moje ciało ciągnęło do twojego ciała?

Brunet wzruszył ramionami. I jeszcze ten cholerny lok, uh!

— Chcę zobaczyć sukienkę.

— Nie — powtórzyłam dobitnie. — Jeśli tak bardzo ci zależy, możesz sam ją ubrać i pójść na to głupie przyjęcie, ale i tak zobaczysz ją dopiero za dwa dni.

Wtedy głowa Regulusa przechyliła się w bok, a z nią samotny loczek na jego czole. Z zapartym tchem zapatrzyłam się, jak gładzi bladą skórę. Moje palce mocniej wbiły się w miseczkę. Moje myśli szalały. Przez to wszystko nie widziałam jego oczu, ale pewna byłam, że świeciły się pięknie w przyćmionym pokoju.

Nad zieloną łąką musiały wzejść gwiazdy. Całe ich miliardy.

Lubiłam te momenty. Gdy jego oczy lśniły, zamiast powoli gasnąć.

— Zróbmy tak. Ty założysz na siebie sukienkę i mi się pokażesz, a ja ci dam przeczytać list, który napisałem do twojej mamy.

Nie dałam od razu po sobie poznać, że ta propozycja mnie zainteresowała. Bo tak było. Odkąd tylko się dowiedziałam, że na tym pergaminie to pisał do mojej mamy, ciekawość wręcz chrupała mnie od środka z każdą chwilą.

Co on tam napisał? Musiałam to wiedzieć. Mógł pisać jakieś sprośne rzeczy albo żądać za mnie okupu czy coś jeszcze gorszego. Musiałam to przeczytać, aby spokojnie zasnąć. Aby skorygować tekst. Lub aby spalić list na popiół, zanim mi przeszkodzi.

Mimo wszystko, nie ufałam mu jeszcze wystarczająco mocno.

Wciąż się go bałam. I miałam się na baczności.

A teraz musiałam chronić swoją mamę.

— Dobra — warknęłam, niezadowolona, że mu się poddałam. — Ale to zabieram ze sobą — pomachałam stanikiem jak tamburynem, na co Reggie uśmiechnął się zadziornie.

— I dobrze. Jak go tylko zobaczyłem, chciałem go zobaczyć na tobie.

Przed zamknięciem drzwi od łazienki jeszcze raz pokazałam mu środkowy palec. Szczęk zamka zagłuszył nieco jego śmiech, który wywołał mrowienie w dole mojego brzucha. Oparłam się plecami o ścianę, będąc rozczarowana swoim żałosnym położeniem w jego grze. Grał na mnie jak na instrumencie. A ja idiotka mu na to pozwalałam.

Bo to była jego gra. Nie nasza, ani trochę nie moja. Zawsze jego.

Sukienka wisiała na haczyku centralnie na drzwiach. Zamierzałam ją jeszcze wyprasować oraz dodać połysku, ale z lenistwa ciągle odkładałam to na później. Była długa po same kostki, gdzie kończyła się prostym cięciem. Butelkowo-zielony materiał był śliski i bez żadnych wzorków, nie było też żadnych falbanek ani frędzli, ale było coś innego – wielkie rozcięcie z prawej strony, biegnące po nodze aż do górnej części uda. Tam srebrny łańcuszek niczym most nad przepaścią łączył obie części. Pozwoliłam sobie przypiąć tam zawieszkę wierzby, którą kiedyś dostałam od Nancy.

Góra też nie raziła oczy przepychem. Grube wstęgi jako ramiączka wiązało się na karku, co ładnie eksponowało odkryte plecy. W ramach balansu dekolt nie był za głęboki, ale nie zrobiony stylem mnicha niewyrucha. Dzięki magii cycki nie potrzebowały stanika, ażeby ładnie wyglądać, a nic z tyłu ani z przodu nie miało się odsunąć i pokazać więcej, niż sama tego chciałam. No chyba, że ja na to pozwoliłam...

Nie idź w tym kierunku. Kurwa zawróć.

Bez dłuższego rozmyślania wcisnęłam się w kieckę, obchodząc się z nią delikatniej niż z dzieckiem. Dostałam ją od mamy na ostatnie urodziny, wzruszała się za każdym razem, gdy miałam ją na sobie i pewnie w testamencie już napisała, abym w niej była pochowana, bo inaczej czekał mnie wpierdol po śmierci. Nawet nie chciałam zgadywać ile mogła kosztować.

Przed wyjściem dokładnie sprawdziłam w lustrze, czy aby na pewno nic nie odstaje i wszystko jest cacy. Sukienka leżała na mnie jak druga skóra. Moja ciemniejsza skóra ładnie komponowała się z ciemnym kolorem jak u butelki,  idealnie podkreślała moją talię, a brązowe włosy, choć wtedy mocno potargane i napuszone, przyjemnie łaskotały mnie po nagich plecach. Zawieszka wierzby kołysząca się na udzie błyszczała jak najjaśniejsza gwiazda nieba.

Chciałam wyglądać dobrze dla siebie. Nie zależało mi na niczym innym. Nikim też.

Ale ta gorąca laska w lustrze solidnie ze mnie kpiła.

Tym razem wahałam się nieco dłużej przed otworzeniem drzwi. Chyba pięć razy dotknęłam i puściłam klamkę, zanim ostatecznie ją nacisnęłam. Serce zamarło mi w oczekiwaniu. Krew zwolniła bieg. Oddech ucichł, a stęsknione oczy od razu poleciały tam, gdzie go ostatnim razem widziały.

Powinnam była iść do Skrzydła Szpitalnego.

Reggie ze znudzeniem oglądał plakaty Nancy o qudditchu, które przedstawiały Harpie z Holyhead. Słysząc drzwi, od razu się odwrócił. I zamarł, jakby trafiło go zaklęcie.

W ciszy skanował uważnie moje ciało. I to tak dokładnie, że moja skóra płonęła pod jego wzrokiem – zupełnie jakby mnie dotykał. Ogień rósł w moim ciele z każdą sekundą. Nawet palił po piętach, przez co musiałam skakać z nogi na nogę.

Nie mogłam zaczerpnąć tchu, bo dym dusił moje płuca.

— I co? — spytałam w końcu. — Gębę ci zatkało?

Regulus nie odpowiedział nic, tylko zrobił krok w moją stronę. A potem następny i następny, aż w końcu znalazł się w miejscu, w którym kolejny krok oznaczał zderzenie ze mną. Instynktownie chciałam się wycofać, ale kolana mi zmiękły na tyle, że gdybym się ruszyła, upadłabym jak kłoda. Wewnętrznie już płonęłam i włos mnie dzielił od stania się pochodnią.

Powoli i zmysłowo przejechał palcem po moim odkrytym udzie, zahaczając drugim o zawieszkę wierzby. Starałam się nie westchnąć na ten dotyk. Ani nie rzucić się na niego i pocałować.

Black dalej nic nie powiedział, a że ja musiałam coś zrobić, żeby się nie rozpłynąć, spytałam drżącym głosem:

— Po co chciałeś, żebym ją teraz ubrała?

Wtedy zielone oczy uniosły się na mnie, od których zakręciło mi się w głowie jak po ognistej whiskey. Jeśli wtedy były nocnym niebem, tak w tamtej chwili były zorzą. Mieniły się od nadmiaru emocji, które tak rzadko wychylały się zza mgły i mroku. Było tam zaintrygowanie. Ciekawość. Fascynacja. A także coś w rodzaju... pożądania. Wręcz głodu.

Nigdy nie widziałam, aby oczy komuś tak szczerniały jak jemu. Nie poznałabym nawet, że naturalnie jego oczy były zielone.

W moich oczach musiał widzieć to samo.

Sapnęłam, kiedy ręka Regulusa znalazła się na moim biodrze i zacisnęła.

— Chciałem mieć pretekst — wychrypiał. Muzyka dla mojego ciała.

— Do czego?

— Żeby móc cię dotknąć. Bo w takim wydaniu ciebie już nie czuję wyrzutów sumienia, że tego pragnę. Że ciebie pragnę.

Czy ktoś właśnie krzyczał? Oh, to tylko moje serce. Piało jak Syriusz, który pierwszy raz zobaczył swój motocykl.

Jednak wtedy nie pomyślałam o Syriuszu ani razu. Byłam zbyt mocno skupiona na powstrzymywaniu pokusy na rozebranie jego brata.

To był ten moment, w którym odważyłam się unieść rękę i przeczesać palcami jego miękkie włosy, pozbywając się samotnego loczka z jego czoła. Jedno pragnienie zostało właśnie zaspokojone, ale na jego miejsce pojawiło się drugie. Znacznie silniejsze. Czułam, że od pożądania mogłam chuchać ogniem.

— Ja też nie pragnęłam niczego innego od tego, ażeby cię dotknąć.

A potem to się stało. To, na co czekał świat, czego oboje pragnęliśmy i dlaczego właściwie się tam znaleźliśmy, sam na sam, wśród ciemnych ścian.

Niewiadomo, czyje usta szybciej odnalazły te drugie. Były spragnione tak samo mocno. Tak samo nasze dłonie, które dorwały się do ciał jakby były siebie głodne i lepiły się do skóry. Jego znalazły się na moich nagich plecach, przez co chłód rodowego sygnetu gryzł moje rozgrzane ciało. Swoje wplątałam w czarne loki. Puszyste, błyszczące, idealne. Moje palce były nimi zachwycone.

Zaczęłam się cofać lub to on zaczął mnie pchać. Gdy moje plecy zderzyły się z powierzchnią drzwi od łazienki, które aż się zatrzęsły, niekontrolowanie sapnęłam w jego usta. I Regulus to od razu wykorzystał. Zawsze tak robił. Brał, co chciał i nigdy nie wychodził na tym źle. Jego język wsunął się pomiędzy moje wargi tak zwinnie jak jego kolano między moje nogi. Sukienka mocniej się na mnie napięła, ale kolana zadrżały z innego powodu. Jego powodu.

Językiem badał moje wnętrze, ale kiedy napotkał się w pół drogi z moim, oba splotły się w stęsknionym tańcu. I żaden nie chciał odpuścić walki o dominację. Każdy chciał prowadzić. A mimo tego, że bardzo się starałam, poległam i oddałam mu się bez wahania.

Byłam płomieniem w jego ramionach. On był tym, który mnie podpalał. Razem mogliśmy spłonąć do popiołu.

Który potem zdmuchnie wiatr i poniesie daleko w dal.

Jego usta były dokładnie takie, jak je zapamiętałam. Miękkie, wilgotne, ciepłe i zarazem zimne. Poczułam to bardziej gdy zjechał nimi po mojej szczęce, szyi i ramionach, zostawiając na mojej skórze zachłanne pocałunki. Drżałam i wzdychałam mu do ucha, ściskając mocno jego ramiona, podczas gdy dłonie Regulusa jeździły po moich biodrach w górę i w dół.

Serce próbowało wyrwać mi się z piersi i dołączyć do nas na zewnątrz, a w głowie miałam totalną ciapkę z mózgu, kiedy tak mnie dotykał.

Nogi się pode mną ugięły, gdy Reggie mocniej na mnie naparł i zassał skórę na szyi.

Reggie. Reggie. Reggie... prawie mu to jęczałam do ucha.

— Zniszczysz sukienkę — udało mi się wydyszeć.

— Kupię ci nową.

— Nie zdążysz przed przyjęciem...

— Może nie. Ale teraz mam wątpliwości, czy akurat tam chcę z tobą się znaleźć.

Jego niski głos przy moim uchu zawirował moim światem przed oczami. A kiedy zagryzł mój płatek ucha, już nie powstrzymałam cichego jęknięcia.

Zapach cedru i pergaminu stał się w jednej chwili zapachem powietrza. To dlatego wdychałam go więcej niż zazwyczaj, bo tak pragnęłam mieć jego cząstkę w sobie.

Reggie ustami wrócił do mojej szyi, którą całował i podgryzał, aż dostawałam gęsiej skórki. Oboje siebie pragnęliśmy. Swoich ciał i tego, co mogliśmy jeszcze zaoferować. Czułam to w sposobie, w jaki wbijał palce w moje biodra. A ja pokazywałam mu to w ruchach swoich dłoni, które drażniły się z guzikami jego koszuli. Jego wargi z powrotem odnalazły moje. Połknęłam jego warknięcie, gdy przypadkiem drapnęłam go paznokciem.

Pożądanie zaślepiało mnie do żywego. Pożądałam jego.

Ale wszystko prysło i ucichło, gdy drzwi dormitorium gwałtownie się otworzyły.

Byliśmy tak skołowani, że nie od razu się od siebie odsunęliśmy. Dopiero gdy ogień zgasł we mnie całkowicie, a Reggie wrócił do przytomnych, zrobił krok w tył. Zdyszani i spoceni, zerknęliśmy w stronę drzwi.

Powieka Clary Morris drgała tak, jakby właśnie miała wylew. A może miała? Na pewno wylewała się z niej czysta nienawiść do mojej skromnej osoby, co widziałam w jej oczach. Wwierconych we mnie, tak jakby chciała mnie rozsmarować na ścianie. Specjalnie dla niej poprawiłam potargane włosy, którymi przez moment bawiła się dłoń Regulusa.

Wciąż czułam na skórze jego pocałunki oraz dotyk...

Nagle zza pleców Clary wyskoczyła głowa Archiego. Rozejrzał się po całym dormitorium, a gdy zobaczył nas, czerwonych i zdyszanych, jego twarz rozświetlił bezczelny uśmiech.

— Staraaa! — wydarł się Archie na cały głos w stronę Pokoju Wspólnego. — Oni nie potrzebują kondoma! Walą na surowo!

Na fiuta Merlina.

●●●

Szanowna Pani Rookwood,

z tej strony Regulus Black. Nie jestem pewien, czy Pani córka powiedziała Pani o mnie wprost. Zauważyłem, że bywa dość roztrzepana. Nawet jeśli nie zostałem przedstawiony ze strony Willie, zrobię to sam, żeby wyjaśnić wszystkie niejasności.

Ostatnio zbliżyliśmy się do siebie z Pani córką dość mocno. Uwielbiam z nią rozmawiać, słuchać jej pięknego śpiewu i oglądać ten uśmiech, który sięga samych oczu. Które zresztą są niesamowite. Podobno są po Pani mężu, ale pewien jestem, że tą magiczną iskrę mają już po Pani. Jestem nią tak oczarowany, że nie wyobrażam sobie, abym na ten moment miał się z nią rozstać na dłuższy czas.

Dlatego bardzo chciałbym zabrać ją do swojego rodzinnego domu na święta. Do domu na Grimmuald Place 12, gdzie będzie miała zapewnioną najlepszą opiekę. Dopilnuję tego osobiście. Uzgodniłem już wszystko z rodzicami. Zgodzili się z radością i już się nie mogą doczekać, aż poznają Willie osobiście. Moja matka ma wysłać do państwa sowę w najbliższym czasie.

Wiem od Willie, że święta to bardzo ważny czas dla waszej rodziny, a szczególnie dla Pani. Jest Pani zżyta z córką i naprawdę nie dziwię się, że chcę ją Pani mieć przy sobie. Nie dziwię się, bo sam od jakiegoś czasu tego pragnę. Mimo wszystko liczę na państwa zgodę w tej sprawie i że mi wybaczycie, że porywam Willie w jednym z niewielu chwil, w których możecie być razem w czasie szkoły.

Liczę też, że następnym razem to ona porwie ze sobą mnie. I że będą mógł państwa poznać. A szczególnie Panią, bo wiele dobrego o Pani słyszałem. Czy to prawda, że urodę Willie odziedziczyła po Pani? Nie jestem zaskoczony, że Pani mąż oszalał na jej punkcie. Sam w którymś momencie dla niej przepadłem.

Z uszanowaniem,

R.A.B

●●●

a/n: siema.

mój twitter: nieumarta
mój spotify: nieumarta
link do playlisty: https://open.spotify.com/playlist/3pwAOjHe3H0L0pZZEBpThV?si=2tD1Khb9SDa1nHylHCzrWw&utm_source=copy-link

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro