24 | O rodzinie Black
a/n: ten rozdział nie jest ani śmieszny, ani zbyt dobry. ale jest dedykowany siostrom black.
(tutaj andromeda black jest starsza od cyzi i belli, dwa lata wcześniej skończyła hogwart)
●●●
Gdyby ktoś spytałby się mnie, jak mi minął ostatni tydzień, strzeliłabym go w pysk bez zastanowienia. Jeśli ktoś w ogóle ośmieliłby się to zrobić, to znaczy że na strzał w pysk zasłużył.
Koniec semestru był męczący, trudny i ciągnął się smarki z nosa (nie mojego). Żadnemu nauczycielowi nie udzielił się świąteczny nastrój. Wręcz przeciwnie — byli nie do zniesienia! Ręka mi już cierpła od pisania esejów – tych Archiego i Syriusza również, bo mieli takie ładne oczy, a ja z Remusem byłam za wielką pizdą. Wychodziłam z jednego zaliczenia i szybko biegłam na drugie. Wszyscy uczniowie zdychali nad pracą domową. Archie twierdził, że grubas z brodą nauczycieli metaforycznie ruchał w tym roku i prezentów miało nie być, dlatego nam urządzali piekło.
Zakuwałam, ale nie aż tak, żeby się przemęczać. Moje Powyżej Oczekiwań w pełni mnie uszczęśliwiało. No i Wybitny z Zaklęć, ale to był pikuś. Nie mówiąc o Zadowalającym z Eliksirów. Merlin, kurwa, miałam Z-a-d-o-w-a-l-a-j-ą-c-y! Byłam tak szczęśliwa, że chwaliłam się tym Regulusowi co pół godziny, aż w końcu zagroził, że na następnej próbie chóru zaśpiewam jako ropucha. I tak mnie uciszył.
Choć mógł to też zrobić w inny sposób.
Nieważne.
Ostatecznie udało mi się uporać ze wszystkim w tygodniu, dzięki czemu weekend miałam wolny. Tym samym mogłam udać się na wypad do Hogsmeade wraz z Narcyzą Black.
Jej zaproszenie totalnie mnie zaskoczyło. Zaczepiła mnie po naszej wspólnej lekcji Zaklęć. Byłam po trzecim zaliczeniu tego dnia, więc akurat stałam w miejscu i zastanawiałam się, która ze stron to lewa. Aż tu nagle odwracam głowę i hops – jest Narcyza. Z początku wzięłam ją za kolejnego szpicla Regulusa, który czegoś znów ode mnie chciał. I trochę się rozczarowałam, gdy się okazało, że to tylko moje durne nadzieje.
Cholerna idiotka. Po chuj o nim myślałaś? Bo lubiłam o nim myśleć. Ale kto nie lubił? Widział ktoś kiedyś jego twarz? Jeśli nie, było czego żałować. Frajerzy. Merlinie, ja też była frajerem. Nabrałam ochoty na jajko na twardo. Czy Reggie... NIE.
Wracając. Okazało się bowiem, że dziewczyna chciała porozmawiać ze mną o zbliżających się zbyt dużymi krokami świętach u Blacków. Wspólny wypad do wioski wydawał jej się najmniej podejrzany. Przy okazji mogłyśmy kupić prezenty dla osób, które wylosowaliśmy na losowaniu. Właściwie to o tym zapomniałam. Często tak miałam. Pewnego razu dałam Archiemu skarpetki, które ukradłam mu z szuflady, a on mi dziękował, bo swoje zgubił.
Narcyza nie wyglądała, jakby miała mnie wkręcać. A jej pogodny uśmiech rozpędził wszelkie moje wątpliwości.
Dokładnie taki sam uśmiech miała tego dnia przy wrotach wyjściowych, gdy w ślizgońskim szaliku pod szyją i kremowym płaszczem po same kostki, gawędziła z kobietą na obrazie. Jej nienagannie proste włosy lały się platynowym wodospadem po plecach.
Gdyby następnym razem rzuciłby mnie chłopak, walnęłabym sobie platynę.
Ale nie miałam chłopaka. Nawet na niby, bo Reggie jeszcze mnie o to publicznie nie poprosił. Jasne, moglibyśmy to sobie odpuścić i mówić ludziom, że tak było, ale... ja chciałam, żeby mnie zapytał.
Ja swoje włosy upchnęłam pod czapkę z pomponem Archiego, zaciągniętą po same brwi. Nienawidziłam zimna, okej? W tygodniu spadł śnieg i było jeszcze zimniej, a ja nie zamierzałam dopuścić, aby mi skostniały i odpadły.
Bez ściemy, czytałam w Proroku, że był taki przypadek.
— Oh, jesteś już — Narcyza uśmiechnęła się szerzej na mój widok. Pożegnała się z paniusią w sukni niczym pączek, po czym spojrzała na moją czapę. — Ah, jaka słodka!
— Jest Archiego. Najważniejsze że jest ciepła. Jest cholernie zimno! Dziwne, że ty niczego nie założyłaś. Zmarznie ci czoło. Nie lubisz swojego czoła?
Ślizgonka zachichotała, choć ja mówiłam poważnie. Przecież czoło chroniło mózg! Niektórzy nie ubierali czapki i potem kończyli jak taki Malfoy.
— Odjęłoby mi to szyku i elegancji — wyjaśniła. Zmarszczyłam brwi, bo szczerze w to wątpiłam. Narcyza była pierdoloną ikoną elegancji. Tak, to przekleństwo było konieczne. — Zapamiętaj, że dobra prezencja jest jedną z rzeczy najważniejszych w naszej rodzinie.
— A co z komfortem i wygodą? — zmarszczyłam brwi.
— Ciocia Walburga ma w salonie metalowe krzesła, dzięki którym poczujesz kości tam, gdzie się nie spodziewałaś — dała mi tym do myślenia. To w dupie były kości? — Na pewno koło wygody nie stały. A komfort musisz czuć między brzuchem a paskiem, dlatego nie możesz się przejadać.
Święta bez obżarstwa? Coraz mniej mi się to podobało.
— Czy na waszej choince wiszą czaszki i jelita?
— Nie ubieramy choinki.
— Świetnie. Zero choinki, zero obciachowych swetrów. Ale ja Regulusa i tak ubiorę w taki czerwony z reniferem, któremu nos się świeci. Wali po oczach jak ceny na Pokątnej.
Sama myśl o Regulusie w takim wdzianku sprawiała, że moje serce się śmiało.
Narcyza ponownie zachichotała. Za to ja znów się skrzywiłam. Ogółem to lubiłam wyglądać ładnie i elegancko, tak że szczeny opadały, oczy wyłaziły i dupy z zazdrości puchły, ale w większości stawiałam po prostu na wygodę. Niechlujnego boba na głowie, bluzę ukradniętą z szafy Huncwotów i ciepłe skarpety po kolana. Taką siebie kochałam najbardziej. I wyjebane we wszystkich, którzy mieli coś do powiedzenia.
Myśląc o wygodzie w rodzinie Black, widziałam raczej suknie opięte na ciele jak folia na szynce, klejnoty ciężkie jak bycze jaja oraz szpile większe od nóżek krzesła.
Dreszcz mnie przeszył od czoła po palce u stóp.
— Chodźmy już — blondynka poprawiła zielono-srebrny szalik. — Pomyślałam, że po sklepach możemy pójść się czegoś napić. I coś zjeść. Może do Trzech Mioteł? Co myślisz?
Otworzyłam usta, ale równie szybko je zamknęłam, bo ktoś inny mnie wyprzedził.
— Myślę, że perfidne z was suki. Nie wierzę, że nie zamierzałyście na mnie poczekać!
Ten głos był niczym zaklęcie petryfikujące. Moje ciało skamieniało, podczas gdy stukot obcasów za moimi plecami stawał się coraz bliższy. Mięśnie odmówiły pracy, a mózg się zawiesił. Tak jakby bały się tego, kto się zbliżał. I do ostatniego bicia serca, które zaczęło szamotać się jak w klatce, prosiłam Merlina, aby zamienił ją w stonkę i zdmuchnął stamtąd, nim do nas dotrze. Ale gdy stanęła obok swojej siostry, miałam ochotę wyskoczyć oknem. Tyle że kurwa byłyśmy na parterze.
A Bellatrix Black uśmiechała się złośliwie, jakby doskonale wiedziała, że wywołała chaos pod moją skórą.
Za wszelką cenę starałam się nie nagrymasić jak dziecko, które oczekiwało kucyka, a dostało wredną krowę. Do tego rozczochraną oraz z odruchami sadystycznymi, przez które niejeden chodził z jajami wywiniętymi na drugą stronę.
Ku mojemu zdziwieniu Narcyza również wyglądała na zaskoczoną.
— Bella? Przecież nie chciałaś iść — przechyliła głowę. — Zapytałam cię o to, gdy wychodziłam.
Wiedźma, to znaczy Bellatrix odrzuciła do tyłu gniazdo bobrów, znaczy swoje włosy i obojętnie spojrzała na swoje szpony, znaczy długie i ostre jak u wilkołaka paznokcie.
Przełknęłam ślinę. Strach przejechał mi szponami po karku, wywołując gęsią skórkę. A może było to właśnie widmo paznokci Bellatrix?
— Mogłaś od razu powiedzieć, że idziesz z naszą drogą szwagierką, to zamieszania by nie było — Bella uśmiechnęła się kpiąco w moją stronę, co nieporadnie oddałam. Choć pewnie wyglądałam jak kura, którą mieli oskubać. — Gdyby nie Avery, nie byłoby mnie tutaj. Wreszcie się na coś przydał.
Avery. Mogłam być gołą kurą, ale to z niego miał być rosół. Niech tylko go dorwę.
Poza tym nie wierzyłam, że Bellatrix Black nie chciała zrobić zamieszania. W końcu to właśnie wtedy czuła się najlepiej. Gdy wokół destrukcja siała spustoszenie, czemu ona się z satysfakcją przyglądała z boku. Zaraz po tym, jak sama ją wywołała.
Bo podczas gdy Narcyza była przyćmionym słońcem, tak starsza siostra Black była jej największym cieniem. Wystarczyło na nie spojrzeć. Czarne i gęste sprężynki Bellatrix ze srebrnymi przebłyskami były całkowitym przeciwieństwem jasnych i prostych fal Narcyzy, które odbijały światło dnia. Skóra jednej cały rok była opalona, acz sina i matowa, a druga była blada i brokatowa jak dopiero co budząca się wiosna. Jednej twarz była surowa i ostra, drugiej uroczo zaróżowiona. I oczy! Te, które były kałużą duszy jak to mówił Archie. Błękitne oczy Narcyzy zabierały człowieka pod czyste niebo, czarne Bellatrix – w najgłębszy kąt piekieł.
Ktoś obcy pomyślałby, że tą jedną wyłowili z kanałów.
Ale nie tylko z wyglądu się różniły. Bellatrix od zawsze kojarzyła mi się tylko z mrokiem oraz krzywdą. To na jej myśl włosy stawały dęba. Na jej widok skręcano w inną stronę, byleby nie stanąć jej na drodze. Jej oczu unikano, a gdy już kimś się zainteresowały, ucieczka była bezcelowa. Bo nie było ucieczki. Było tylko oczekiwanie na atak. Była bezwzględna, okrutna oraz podła.
Wiedziałam, że Regulus, Narcyza czy nawet Severus Snape mieli w sobie dobro, ukryte tak głęboko w środku, że nawet sami nie wierzyli w jego istnienie.
Bellatrix Black go w sobie nie miała. A nawet jeśli, dawno wymarło w jej zgnitym wnętrzu. Byłam tego pewna.
A gdy spotkałyśmy się po latach, jej wnętrze było spalonym ogrodem, na którego prochach wybudowano fortecę. Fortecę Śmierci i czerwonego promienia.
Po moich kościach spłynął chłód, gdy Ślizgonka zmrużyła na mnie oczy.
— Masz z tym coś przeciwko, szwagierko?
Prowokowała mnie. Tak dla zabawy. Albo jakby wiedziała, że ją przejrzałam.
Specjalnie dla niej postarałam się o uśmiech równy tej jemu, jakbym sama miała ochotę napsocić, choć w tamtym momencie wolałabym zbierać łajno hipogryfów niż znosić towarzystwo tej zołzy.
— Skądże, szwagierko — to słowo pokaleczyło moje gardło. — Zastanawiałam się tylko, czy będzie mi ciepło.
— Jeśli ta czapka równie grzeje co wygląda idiotycznie, to łeb ci nie zmarznie.
Następnie odrzuciła swoje włosy, smagając kobietę na obrazie w spódnicę, przez co ta pofrunęła do góry. Babeczka w odpowiedzi fuknęła jak zatkana piszczałka. Sama Bellatrix sekundę później zniknęła za wrotami, zabierając ze sobą swój jad. Mogłam odetchnąć pełną piersią bez obaw, że do płuc dostanie mi się jakiś syf. Ale wciąż nie byłam zadowolona. Byłam zła.
Natomiast Narcyza wyglądała na bardzo zadowoloną. Taką rozchichraną, jakby podlotek zajrzał jej pod spódnisię.
— Nie ma na co czekać. Chodźmy!
Potem poszła w ślad za tą wiedźmą. Będąc przez chwilę sama, pozwoliłam sobie na akt wkurwienia: boksowałam powietrze, tupałam w podłogę, darłam się bez krzyku, a nawet kopnęłam w ścianę. Obraz z kobietą zakołysał się, a ta, purpurowa jak przegniła śliwka, machnęła na mnie parasolem.
— Skończ już! Idź za nimi albo nadziej się na świecznik, ale wynoś się! Mam was po dziurki w nosie!
Przewróciłam oczami i wytknęłam babie język, na co ta zaczęła odprawiać jakieś egzorcyzmy. Nic sobie z tego nie zrobiłam, bo na mnie takie sztuczki nie działały. Ale nie chcąc dać babeczce powód do zawału albo pozwolić siostrom dłużej na siebie czekać, wyszłam przez wrota. Tuż przed nimi jeszcze pomodliłam się do Merlina i obiecałam sobie, że nie dam się nikomu sprowokować. Że to przetrwam. I że Regulus będzie ze mnie dumny.
Na dziwne ukłucie tęsknoty uszczypnęłam się w policzek. I poszłam.
Bo, niestety, nie miałam pod ręką świecznika. Ja to miałam kurwa szczęście.
●●●
Wioska Hogsmeade była naprawdę piękna o tej porze roku. Każde okno mrugało kolorowymi światełkami, wielkie lizaki stały przy wydeptanych drogach jak znaki, a lśniący śnieg pokrywał dachy domów, co wyglądało jak lukier na chatkach z piernika. Śmiech tańczył w powietrzu z wiatrem i odwiedzał każdą alejkę. A zapachy? Oh, zapach ciepłego kakao wręcz powalał kolana! Dla kubka kakao mogłabym paść na kolana, bo nikt inny na to nie zasługiwał.
No chyba że odwiedzało się piękną wioskę Hogsmeade z Bellatrix Black. Bez niej nawet gówno było ładniejsze. Bo jej nic nie pasowało!
Moja czapka była dla niej zbyt pstrokata i durna. Skrzatu by tego nie dała.
Musiała podważyć każde moje słowo. A gdy się nie odzywałam, spytała się mnie, czy przy Regulusie też jestem taką milczącą pizdą.
Krytykowała każdą mijającą nas osobę. Gdyby tylko! Bellatrix robiła psikusy. Tak to nazwała, choć mnie serce stawało, gdy tylko byłam jakiegoś świadkiem. To nie było błahe zaplątanie sznurówek czy rzucenie w twarz śnieżką, co często było zagrywką Huncwotów. Nie. Ona sięgała po znacznie mroczniejsze sztuczki. Jednemu Puchonowi zaczarowała szalik – zaczął owijać się wokół ust chłopaka jak wąż, przez co prawie się udusił. Innej Gryfonce podpaliła czapkę. Kolejną zasypała śniegiem po same czoło. Odkopywali ją piętnaście minut. Zemdlała z odmrożenia.
Narcyza za każdym razem udawała, że patrzy akurat w inną stronę. Jak gdyby zła nie było, bo przecież go nie widziała.
Ale ja patrzyłam. Patrzyłam zaszklonymi oczami oraz rumieńcami złości, co tłumaczyłam zimnem. Choć tak naprawdę wewnątrz mnie palił się złowrogi ogień. Palił mnie od środka. Opiekał dyndające nad nim serce, które wrzeszczało skrępowane macką mroku, bo nie mogło nic zrobić.
A może zwyczajnie się bałam i nie chciałam się do tego przyznać. Bałam się tego, że uwaga świata mogła skupić się na mnie. I być może faktycznie byłam tylko milczącą pizdą.
Nie ważne, czy nic nie mogłam czy nie chciałam zrobić. Zgodziłam się wejść w świat Regulusa tylko do czasu rozprawy Augustusa. Zaraz po tym zamierzałam z tym skończyć. I uciec.
Tyle że potem nie odnalazłam już drogi powrotnej. Zatarła się.
— Wróciłam!
Pomrugałam oczami, wracając na ziemię z mojej myślowej chmurki. Obok mnie stała uśmiechnięta Narcyza. Zostawiła mnie jakieś dziesięć minut wcześniej, bo chciała kupić prezent dla Mulcibera związany z qudditchem, a że ja miałam po dziurki w nosie tego sportu, poczekałam na nią na zewnątrz. Niedługo po niej ulotniła się Bellarix. Nawet nie pytałam gdzie. Ulżyło mi, gdy polazła chuj wiedział gdzie. Mogłam odreagować i znów pobić się z powietrzem. Fajnie by było, gdyby się zgubiła i wpadła do jakiejś głębokiej studni.
Czy byłam okropną suką? Może.
Czy było mi źle z tymi myślami? Ani trochę.
— Zamówiłam u sprzedawcy bilet na wiosenny mecz Nietoperzy z Ballycastle — oznajmiła. Chcąc nie chcąc, wyobraziłam sobie nietoperki latające na miotłach dziesięć razy większych od nich samych. — A nam kupiłam jabłka na patyku.
Dopiero wtedy dostrzegłam, że w obu dłoniach trzymała dwa smakołyki. Oba jabłka były oblane czekoladą: jedno białą z okruszkami ciasteczek, a drugie mleczną z kolorowymi kawałkami cukierków.
Tamto wspomnienie samo zamigotało w odmętach mojej pamięci. To, w którym naciągnęłam na jabłka Regulusa, choć ciągle tylko marudził. Również byliśmy w Hogsmeade. Przypomniałam sobie też tą chwilę, w której ukradł kawałek mojego karmelowego, którego tak podobno nie lubił. Wtedy znalazł się bardzo blisko mnie. Bliżej niż zwykł wtedy bywać. Bo od tamtego czasu zdążyliśmy się znaleźć znacznie bliżej. Widzieliśmy najdrobniejsze odcienie naszych oczu oraz poznaliśmy swój smak. Regulus smakował owocami lasu oraz tajemnicą, której pragnęłam więcej z każdym pocałunkiem.
Nie śmiej się! Każda chwila była dobra na myślenie o Regulusie Blacku, drogi Merlinie.
Przyjąwszy białe jabłko, nie mogłam przestać się uśmiechać.
— Gdzie Bella? — Narcyza się rozejrzała.
Nagle przed oczami stanęła mi parszywa morda Bellatrix i jabłko już nie smakowało tak smacznie jak wcześniej. Skrzywiłam się. Nawet myślenie o Regulusie by tego krzywusa nie sprostował.
— Nie wymawiaj jej imienia, bo jeszcze usłyszy i przyjdzie.
— Willow, ona nie jest taka, jak myślisz — chciałam się zaśmiać, ale bym się udławiła, więc postawiłam na niedorzeczne spojrzenie. — Masz rację, Bella nie jest zbyt przyjemna, ale nie jest taka bez powodu — uniosłam kpiąco brew. — Każdy z nas ma swój sposób obrony. Ona ma taki.
— Tyle że jej nikt nie atakuje. To ona to robi. Dosłownie! Widziałam jak rzuciła w kogoś kamieniem.
— Nie mogła chcieć niczego złego...
— Narcyza. Celowała w głowę.
Narcyza zagryzła wargę. Wzrok spuściła w dół, a ja nagle poczułam ukłucie na sumieniu. Być może za mocno naciskałam. Każdy znał Bellatrix Black i wiedział, jaka jest. Co nie zmieniało faktu, że Narcyza była jej siostrą i pragnęła wierzyć, że nie kochała potwora. A ja tak chamsko ją podjudzałam.
Mogłam udławić się tym jabłkiem.
— Ja...
— Nie miałyśmy wyboru w kwestii tego, jakie chcemy być. Ani kim chcemy być — wypaliła, po czym spojrzała na mnie oczami, przez które mnie zatkało. Płonęły błękitnym płomieniem. — Nauczono nas tego. Jakby... zaprogramowano. I to nie nasza wina!
Patrzyłam na nią oniemiałymi oczami, wielkimi jak studzienki. Wściekła czerwień zabarwiła policzki Ślizgonki. Słuchałam jej i nie przerywałam, coraz głębiej grzęznąc w śniegu od ciężaru wyrzutów sumienia.
— A my nie miałyśmy wyboru, bo musiałyśmy być posłuszne. I Bella musi to odreagować. To nie jej wina, że robi to w ten sposób. Kolejna lekcja o rodzinie Black: nigdy sama o sobie nie decydujesz. Robią to za ciebie inni. A jeśli się postawisz, spotkają cię konsekwencje. Prędzej czy później.
Jesteś jego wyborem.
Regulus postawił się matce w kwestii ślubu. Zapłacił za to? Czy dopiero mieli zażądać od niego ceny?
Serce w mojej piersi skurczyło się ze strachu.
Przez dłuższą chwilę milczałyśmy, rozmawiając z własnymi myślami. O ciszy nie było mowy w sobotnie popołudnie we wiosce Hogsmeade, ale dla mnie cały świat zdawał się istnieć wtedy za grubą barierą. Blondynka przede mną oddychała ciężko, jednak z sekundy na sekundę jej emocje gasły.
— Przepraszam — wreszcie się odważyłam. — Głupio mi. Masz rację, to nie wasza wina. Po prostu się boję. To dla mnie wciąż nowe i cały czas się stresuję, że się nie wpasuję. Chcę być z Regulusem i zależy mi na opinii waszej rodziny. Mimo wszystko coraz częściej zastanawiam się, czy dam radę. Czy to wytrzymam. Czy się nie wycofać... — na końcu już szeptałam.
Gdyby wtedy ktoś rzucił na mnie zaklęcie Imperio, usłyszałby ode mnie dość podobne słowa. One wszystkie zostały wyszeptane przez tą część mojego serca, która jeszcze nie zgniła od kłamstw.
— Na to trochę już za późno — odparła. Zatliła się we mnie nadzieja na jej nikły uśmiech. — Regulus naprawdę cię lubi i tak łatwo cię nie zostawi. Wiem co mówię. A co do opinii rodziny, nie wiem co pomyśli reszta, ale ja oceniam cię na Powyżej Oczekiwań.
— Tylko Powyżej Oczekiwań? — mruknęłam zaczepnie.
Narcyza wyprostowała się i poprawiła swoje włosy, po czym wgryzła się w czekoladowe jabłko. Nawet to robiła z gracją godnej pieprzonej królowej. A ja? Ja byłam jak świnia.
— Postaw mi piwo kremowe z cynamonem i pomyślimy o zmianie oceny. Oh, i proszę, mów mi Cyzia. Tak młodziej i delikatniej brzmi, prawda?
Zaśmiałam się, gdy Cyzia z uśmiechem chwyciła mnie pod ramię i pociągnęła w stronę Pubu pod Trzema Miotłami.
Pub pękał w szwach. Było to najpopularniejsze miejsce w Hogsmeade, gdzie można było coś przekąsić, napić się lub po prostu miło spędzić czas w towarzystwie czy też samotności. Tam cisza nie miała wstępu. W każdym kącie rozbrzmiewały rozmowy, stukały się kufle i grała skoczna melodyjka, którą ktoś zapodawał na lutni czy bębenkach. To było coś innego od mdłej do rozpuki Herbaciarni u pani Puddifoot, na której wnętrze narzygały wróżki oraz coś innego od mrocznej i tajemniczej Gospody pod Świńskim Łbem, do której zlatywali się podejrzane typy z rynsztoka. Pub pod Trzema Miotłami bił ich na głowę. Tam zawsze czekało na klienta coś dobrego, a nawet rozmowa z nieznajomym nie budziła podejrzeń ani strachu.
Pomieszczenie dzieliło się na dwie części. Z jednej strony można było usiąść przy stoliku na pikowanym czerwonym materiałem krześle, a z drugiej na kanapie o tym samym kolorze. Droga przez centrum pubu prowadziła do samoobsługowego baru, za którym Madame Rosmerta polerowała kufle.
Wspólnie z Narcyzą zamówiłyśmy dwa kufle kremowego piwa z cynamonem, po czym zajęłyśmy stolik z kanapami. Zawsze, jeśli akurat były wolne, rzucałam się właśnie na kanapy.
— Pomyślałam, że mogłabym ci opowiedzieć nieco o członkach naszej rodziny — zaczęła Cyzia, gdy ja rozpływałam się nad najwspanialszym cudem naszego świata: piwie. — Żebyś była przygotowana na wszystko.
— Dajesz. Nie zaskoczysz mnie.
— Zacznijmy od cioci Walburgi.
— O kurwa, zaskoczyłaś mnie — rozszerzyłam oczy. Ja to powiedziałam na głos? — Mam na myśli, że zaczynamy z grubej rury. Już nic nie mówię. Siorbę sobie — i się napiłam, aby poluźnić oplatający mój żołądek stres.
— Domyślam się, że Syriusz już zdążył cię nią nastraszyć. I nie dziwię się, że masz o niej nieprzychylną opinię. Ale w gruncie rzeczy nie jest taka zła. Oczywiście, jest bardzo konsekwentną kobietą — cisnęło mi się na usta głośne no nie pierdol, ale się ugryzłam w język. — Lubi planować życie swoje i innych, a nie lubi, gdy coś idzie nie po jej myśli. To perfekcjonistka. Wszystko musi chodzić jak w jej zegarku. Jest bardzo dokładna we wszystkim tym, co właśnie robi. I nie lubi, jak się jej przerywa. Nigdy jej nie przerywaj! — machnęła na mnie palcem, a po chwili zastanowienia dodała: — I zawsze się z nią zgadzaj. Nie możesz mieć innego zdania niż ona. Aha, ale odpowiadaj całym zdaniem. Potrafi zdzielić cię w głowę za mamrotanie. Syriusz raz oberwał wałkiem.
Opowiadał mi o tym. I dokładnie o wszystkim tym, co wtedy powiedziała mi Narcyza. Wizerunek Walburgii Black w mojej głowie ani trochę się nie zmienił. Dalej miała rogi i żelazne kły, a w tle płonęły płomienie.
Podobno nikt nie przychodził na świat zły. Dzieci rodziły się niewinne i to od kwestii miejsca, w którym się wychowywały i ludzi, na jakich trafili zależało, na kogo miały wyrosnąć w przyszłości. A na świecie nie brakowało złych miejsc oraz złych ludzi.
Mogłam się jednak założyć o swoją huśtawkę, że Walburga Black po prostu urodziła się zła.
Mówił o tym głośno Syriusz.
Myślał o tym cicho Regulus.
Przekonałam się o tym boleśnie ja.
— Wujek Orion jest spokojniejszy — konturowała Cyzia. — Właściwie to sama nie wiem, co mogę o nim powiedzieć. Prawie nigdy nie opuszcza Ministerstwa. W święta pojawi się tylko w Wigilię oraz pierwszy dzień świąt. Może być nawet tak, że nie zwróci na ciebie uwagi, bo choć wraca do domu, przynosi ze sobą sprawy Ministerstwa. To pracoholik.
— Mm, przyjemniaczek.
Też bym siedziała jak najdłużej w robocie mając w łóżku jebaną strzygę.
— Będą jeszcze moi rodzice. Brat cioci Walburgii, czyli mój tata Cygnus Black III lubi... sobie ponarzekać. Właściwie krytykuje wszystko, na co tylko spojrzy. I nawet nie warto się starać, bo jemu nic się nie podoba. Taki już jest. Więc nie bierz jego słów na poważnie.
Czyli jednak Bellatrix nie została znaleziona na poboczu, skoro przejawiała cechy ojczulka.
— Za to moja matka, Druella, jest chyba najnormalniejsza z nich wszystkich. Da się z nią porozmawiać i nawet potrafi okazać człowieczeństwo — parsknęłam śmiechem, choć Cyzia się nie śmiała. — Jest siostrą ojca Evana. Dlatego w drugi dzień świąt zawsze jedziemy do nich na obiad. Regulus zawsze zabierał się z nami, ale skoro w tym roku będziesz ty, to pojedziecie razem lub wcale. Znając ciotkę może wam tego zabronić.
To mnie nieco zaskoczyło. Nikt mi nigdy nie powiedział, że Evan jest powiązany jakimiś więzami z rodziną Black. Mogłam się domyślić, że w skupisku węży wszyscy są jedną i wielką rodziną, ale... nie wiedzieć czemu, ta myśl mnie ucieszyła.
Naprawdę cieszyłam się, że Regulus miał takiego kogoś na rodzinnych uroczystościach, których zapewne oboje nie znosili.
Moje serce uśmiechnęło się na wizję dwóch uciekających chłopców, wolących błądzić w nocy zamiast wśród ludzi, będących ich mniemaną rodziną.
Miałam wielką nadzieję, że jednak będziemy mogli pojechać z Regulusem na święta do Evana.
— Oprócz nich będzie już tylko Bellatrix. Ją poznałaś osobiście — słowo niestety huśtało mi się na końcu języka. — Powinni być z nami jeszcze Andromeda oraz Syriusz, ale sama wiesz... — blondynka urwała. Z żalem obserwowałam jak jej oczy zalewa smutek, a twarz zasłania kurtyna tęsknoty.
Andromeda Black była starszą siostrą Bellatrix i Narcyzy, która została wydziedziczona z rodziny. Bo się zakochała. Zwyczajnie się zakochała w mężczyźnie, który traktował ją o niebo lepiej od wszystkich, którzy dotąd byli jej w życiu. I już za to Blackowie pewnie go nie trawili. Jednak największą jego wadą była mugolska krew. Brudna krew. Tak mówili o niej ci, którzy nie widzieli więcej prócz czubka własnego nosa. To nawet nie była dla nich wada. To była żyjąca hańba.
A z tego co opowiadała mi mama, Ted Tonks był naprawdę dobrym człowiekiem i młoda Black nie mogła lepiej trafić. W zeszłym roku nawet się pobrali. Jednak nikt z jej rodziny się nie pojawił. Prorok nie mówił o tym, czy nie zaprosiła ich wcale, czy też zaprosiła i po prostu nie przyszli, ale byłam pewna, że Andromeda wcale tego nie żałowała. Na jej miejscu nie chciałabym mieć więcej z tymi ludźmi do czynienia. Dlatego wątpiłam, aby tęskniła za rodzinnymi świętami.
Tak samo wiedziałam, że Syriusz nigdy nie zatęsknił za rodziną. Wszędzie byłoby mu lepiej niż z nimi.
Z tego powodu pozwoliłam Narcyzie przemilczeć stratę w ciszy. Bo na to nie było słów pocieszenia.
— Gdybyś miała kłopoty, ja i Regulus będziemy obok ciebie. Wątpię, żeby on w ogóle spuścił cię z oka w tym czasie — nagle zastąpiła smutek obojętnością. Tuszowanie emocji ta rodzina miała chyba w genach.
Uśmiechnęłam się, obrysowując palcem brzeg kufla.
— Taa, chyba trochę go przeceniasz.
Lub to ja go nie doceniałam.
— Oh nie! Naprawdę mu zależy! — uniosła się. — Nie powinnam ci mówić, ale i tak ci coś powiem — Cyzia pochyliła się nad stołem i palcem dała mi znać, bym zrobiła to samo. — W losowaniu prezentów wylosowałam ciebie, ale oddałam cię Regulusowi, bo szukał twojej karteczki u wszystkich biorących udział.
Nawet gdy Cyzia z powrotem opadła na kanapę, ja wciąż wisiałam nad stołem. Znów czułam się jak zmumifikowana. Jedynie moje serce bzikowało, odprawiając harce, tańce i inne popylańce. Dopiero gry Ślizgonka popchnęła mnie na miejsce, ja pomrugałam oczami, które zdążyły mi wyschnąć.
— Szukał mnie? — spytałam cieniutkim głosem. Chrząknęłam. — To znaczy że chce mi kupić prezent?
— Nie, wrzuci do kociołka i zrobi na ciebie truciznę.
Mój humor spierdolił przez drzwi w tym samym momencie, w którym Bellatrix pojawiła się przy naszym stoliku. A skrzywiłam się jeszcze bardziej, kiedy dupą wcisnęła się na miejsce obok mnie. Ostry zapach jej perfum zaatakował moje nozdrza i przyćmił w oczach. Był to zapach dojrzałej wiśni, świeżego dymu oraz pieprzu. Czyli wszystko, co miało w sobie gorzką nutę.
Nagle czarne jak węgielki oczy Bellatrix skupiły się na mnie, gdy jej usta wygięły się w złośliwym uśmiechu.
— Dobrze słyszałam? Będziesz na naszych świętach? — uniosła brew, a mój brak odpowiedzi wzięła za potwierdzenie. Klasnęła radośnie w dłonie. — Oh, jak wspaniale! Wreszcie będzie się coś działo, a nie te same flaki z olejem jak co roku.
— Bello — syknęła Cyzia.
— Uwierz, że to będą twoje niezapomniane święta — Bella dotknęła mojego ramienia. Być może to było tylko moje urojenie, ale poczułam, jak chłód z jej dłoni wgryza się w moją skórę. — Będziemy się świetnie razem bawić. Może nawet ciotunia Wal nikogo w tym roku nie dźgnie nożem?
— Bella!
— No co? Tatuś wciąż ma po tym bliznę. A jedyne co zrobił, to skrytykował jej nowe zasłony. Potem ciotunia skrytykowała jego, że dał się dźgnąć w tak głupim miejscu. A to był policzek. Może celowała w oko? Oh, ale byłoby ekscytująco.
Robiła to specjalnie. Specjalnie wieszała się na moim ramieniu i mówiła jak najbliżej mojego ucha, aby jej słowa dotarły do samych podstaw mojej duszy. Aby tam puściły korzenie i wzrastały, powoli oplatając gałęziami moje wątpliwości. A kiedy nadeszłaby odpowiednia chwila, te po prostu je ścisną. I albo miałam im uciec, albo one spróbowałyby mnie zgnieść.
Tamtej nocy nie mogłam spać. Długo patrzyłam bez wyrazu w ścianę, aż po skórze nie zaczęły płynąć mi łzy. Płakałam, bo znów przerażał mnie świat, w którym się znalazłam. Pełen zła oraz czarnej mgły. Płakałam za tych, których tego dnia spotkała krzywda, a ja nic z tym nie zrobiłam. Płakałam nawet wtedy, gdy Nancy przytuliła się do moich pleców, pachnąca płynem do naczyń oraz serem i ściskała mnie z całych sił. Jakby mówiła, że nieważne gdzie byłam, ona i tak mnie odnajdzie.
Choć bałam się, że mnie się już nie dało odnaleźć. I może właśnie przed tym ostrzegał mnie Regulus, a potem Narcyza. Ja również nie mogłam być dla nich tym, kim Nancy była dla mnie.
Bo tego, kto się zgubił, odnajdywał już wyłącznie Czarny Pan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro