Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20 | Losowanie prezentów

a/n: hej, mam nadzieję że za mną tęskniliście, bo ja za wami tak
rozdział jest długi i nieidealny, ale bardzo chciałam coś wstawić. miłego!

●●●

Początek grudnia przywitał nas testem praktycznym z Eliksirów, który Syriusz oraz James oblali. Nie mogli tego przeżyć, ze względu choćby na to, że nawet Peter go zaliczył. Ku wielkiej dumie Remusa. Tak swoją drogą, Peter wyznał mi, że sam był w szoku, gdy otrzymał Zadowalający zamiast Okropny, ale przed jego szkolnym tatulkiem tego nie przyznał.

O dziwo, ja również zaliczyłam ten test. Najpierw pomyślałam, że się przesłyszałam, gdy profesor Slughorn ocenił mój kociołek na Powyżej oczekiwań. Nauczyciel musiał to zauważyć, bo zaraz powtórzył swoje słowa, klepiąc przy tym moje ramię i gratulując. Inspektorzy James oraz Syriusz aż musieli podejść do mojej ławki i sami ocenić moją miksturę. Zszokowana Nancy zarzuciła mi kantowanie. Remus pogratulował mi jak dumny rodzic, a Lily wyściskała. Za to ja, gdy otrząsnęłam się z szoku, odtańczyłam z Peterem taniec zwycięstwa. Po lekcji Archie opluł się od śmiechu, biorąc moją opowieść za żart.

A to wszystko dzięki Regulusowi oraz jego lekcjom w Pokoju Życzeń. Chciałam mu się pochwalić i być może podziękować, ale następnego dnia nie dostrzegłam go przy stole Slytherinu w Wielkiej Sali. Pomyślałam, że pewnie ceruje sobie rozdartą nogawkę. Tak sobie tłumacząc, ruszyłam w kierunku stołu Gryffindoru, z którego jak debil machał do mnie Archie. I dobrze się stało. Prawdopodobnie, gdyby mnie nie zawołał, odwróciłabym się i pognała do lochów, by... poszukać karaluchów.

Merlinie, przepraszam, że musiałeś mnie słuchać.

— Umiesz siedzieć z dupskiem w jednym miejscu? — spytałam Archiego na przywitanie, mierzwiąc mu jego orzechowe kosmyki. Nie zdziwiłabym się, gdybym któregoś dnia zobaczyła go za stołem nauczycielskim przy boku dyrektora Dumbledore'a, stukających się kubeczkami.

Puchon na moje słowa wyszczerzył ząbki szeroko. Poklepał miejsce obok siebie, które bez namysłu zajęłam. Jego ramię w mig oplotło moją szyję i przyciągnęło do siebie, gładki policzek przytulił się do mojego, a zapach pączków załaskotał w nosie. Archie Brooks codziennie pachniał inaczej. Nieraz wymyślał tak dziwne kombinacje zapachowe, o których nikt by nie pomyślał, ale w połączeniu z jego osobą komponowały się wspaniale.

Oprócz Archiego, najbliżej przy obcym stole siedziała także Nancy. Resztę budował stały skład, w który wchodzili Huncwoci, Lily, Dorcas oraz Marlena.

— Moja dupa to światowiec — odpowiedział mi. Jego gęba przy mojej gębie. — Muszę przetestować wszystkie trony, zanim zasiądę na tym najlepszym.

— Więc to ty zepsułeś sedes w łazience dziewczyn — Dorcas uśmiechnęła się zaczepnie.

Archie odsunął się ode mnie i wyprostował. Minę miał zbyt poważną jak na niego.

— Wypadek przy pracy. Nie mówimy o tym w kręgu.

Dorcas już chciała to pociągnąć, ale w tym samym momencie Syriusz oraz James ostawili swoje kubki na stół z głośnym stuknięciem. Oboje oblizali usta, po czym Black zaczął dolewać do kubków bursztynowego płynu z butelki po płynie do naczyń. Zmarszczyłam brwi, gdy po stuknięciu się wypyli zawartość jednym duszkiem.

— Co to jest? — spytała wreszcie Nancy.

— Bimber, skarbie — wymamrotał Potter, krzywiąc się jak po cytrynie. Syriusz za to oblizał się, jakby pił zwykłą wodę. Zaczął polewać następną kolejkę. — Zapijamy test.

— I szykujemy się na poprawkę — rzucił szelmowsko Black. — No to chlup. Zdróweczko, Rogasiu.

— Za nas, Łapciu.

W rozbawieniu patrzyłam, jak kolejny raz stukają się kubkami, a potem przechylają ich zawartość do gardeł. Ostry odór alkoholu przyniósł mi na myśl wspomnienie pewnej listopadowej nocy, w której najważniejszą rolę grał zapach cedru i pergaminu, męski sweter na moim ciele oraz szmaragdowe oczy na tle wody jeziora za oknem. Owe wspomnienie zacisnęło się na moim sercu i je ścisnęło.

Pchnięta dziwną potrzebą, dyskretnie zerknęłam przez ramię. Przy stole Slytherinu siedzieli Evan oraz Severus, szepczący o czymś między sobą. Obok nich Avery, który rzucał płatkami w randomowych ludzi. Dalej Lucjusz i Mulciber, którzy zgadali się z młodym Bartym Crouchem. Niedaleko siedziała Bellatrix, polerująca paznokcie, a tuż pod ramieniem narzeczonego Narcyza, przeglądająca z uśmiechem Czarownicę. Nigdzie jednak nie było tych czarnych loków oraz jadowicie zielonych oczu.

Choć wcale go nie szukałam. Po prostu... przyglądałam się pięknemu kapeluszowi profesor McGonagall. Co z tego, że siedziała po drugiej stronie sali.

Odwracając się, uszczypnęłam się w udo. Za karę. Że poczułam zawód w sercu.

— Dobra, przejdźmy do konkretów — Archie rozejrzał się uważnie po twarzach wszystkich. — Niedługo są święta.

— Niesamowite. Też prowadzisz kalendarzyk krwawienia, że jesteś taki obeznany? — rzuciła Nancy, na co James się opluł. Oczy Blacka wystrzeliły z miejsc na widok zmarnowanego alkoholu.

Uśmiech Archiego był bezczelny, pokazujący dołeczki w piegowatej skórze.

— Nie, zaglądałem w twój. I wiesz co? Nie mogę się doczekać, aż zostanę wujkiem.

Nad stołem zawisła cisza, przerywana szkolnym gwarem w oddali. Szybko mrugając, wpatrywałam się w przyjaciółkę z niedowierzeniem, jakby była różowym buchorożcem. Remus oblał się pitą kawą. Lily i Marlena rozdziawiły w szoku usta, Dorcas przestała żuć gofra, a Peter przyjrzał się Bones, jakby już można było coś dostrzec. Po raz kolejny James się opluł i tym razem zadławił, a na ratunek pobiegł mu Syriusz. Klepnął go w plecy z taką mocą, że aż okulary mu spadły z nosa. Niefortunnie wylądowały w budyniu. Jednak nikt się wtedy tym nie przejął.

Pomysł, że Nancy miałaby być w ciąży, wystarczająco ściął nas z nóg. Choć wszyscy już siedzieliśmy, czułam się jak ugodzona silnym zaklęciem.

Sama blondynka zaś zwęziła oczy w szparki, morderczy wzrok wbijając w zadowolonego z siebie Puchona obok mnie. Spojrzenie nie było wymierzone we mnie, ale od jego siły i tak włoski na nogach stanęły mi dęba, a nogi chciały od niej spieprzać jak najdalej.

— On was kłamie, zjeby — fuknęła Nancy. — Ty chory pojebie.

— Do usług — Archie się ukłonił.

Można było wyczuć, że atmosfera przy stole w sekundę się rozluźniła. Każdy odetchnął z ulgą. Bo choć nic nie mogło sprawić, abyśmy odwrócili się od siebie nawzajem, obecne czasy nie były najlepsze na bociankowe. Voldemort wciąż rozprzestrzeniał się niczym zaraza, atakując kolejne mugolskie wioski, przez co świat pływał już nie tylko w mroku, ale również w niewinnej krwi.

— Wracając, idą święta. Czas zrobić losowanie prezentów!

Co roku w takim gronie, jakim wtedy siedzieliśmy przy stole, losowaliśmy sobie osoby, którym mieliśmy sprawić prezent na święta. Była to taka nasza mała tradycja. Przez pierwsze dwa lata każdy kupował prezent każdemu, ale wystarczyło, że Syriusz kupił prezent mnie oraz Remusowi, a już brakowało mu kasy na pozostałe. U Archiego było podobnie. Obaj więc stwierdzili, że nie lubią nas na tyle, aby głodowali przez następny miesiąc. Wtedy Lily wyszła z pomysłem losowania, by zamiast kupować prezenty wszystkim, kupić go tylko wylosowanej osobie. Chłopakom bardzo się ten pomysł spodobał. Mnie zresztą też, bo choć nigdy nie brakowało mi pieniędzy, mój problem dotykał bardziej tego, co kupić poszczególnej osobie na prezent. Najchętniej wszystkim dawałabym ciepłe swetry.

— Nie jesteśmy już na to trochę za starzy? — mruknęła Dorcas. — Po prostu kupmy prezenty temu, komu chcemy i tyle. Jak ktoś będzie miał ból dupy, to jego sprawa.

Archie na ten pomysł aż się zapowietrzył z oburzenia. Tak dramatycznie machnął rękami, że by mnie walnął, gdybym się nie uchyliła.

— To że tobie cyce już obwisły nie znaczy, że jesteśmy za starzy na losowanie! Losujemy. Dzisiaj. Możemy u mnie. Specjalnie wygonie oposy z Pokoju Wspólnego.

Nawet nie musiałam się domyślać, kto krył się pod hasłem opsy. Cisnęło mi się na usta, że on także do nich należał przez swój żółty krawat zwisający na szyi, ale ostatecznie zrezygnowałam. I tak by mnie przegadał. A wszyscy już przytaknęli na jego pomysł, więc siedziałam cicho.

W tym samym momencie po sali rozniósł się skrzek sowy. A potem następny, aż w końcu nie dało się usłyszeć nic innego oprócz tego oraz trzepotu skrzydeł. Armada sów zrzuciła się nam na głowy, a każda w dziobie czy pazurach trzymała przesyłkę. Niektóre puszczały je w locie. Inne siadały na stołach przed właścicielami, oczekując od nich czegoś dobrego.

Tak właśnie zrobiła Dama, moja czarnopióra płomykówka, która w zamian za skórkę chleba oddała mi zapieczętowany list. Oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle na widok symbolu wierzby na pieczątce.

Pieczątka rodu Rookwoodów. List był od mamy.

Chwilę później Dama prawie wskoczyła mi na ramię, gdy obok niespodziewanie wylądowała druga sowa. A przynajmniej próbowała. Pędziła tak szybko, że wyhamowała dopiero w budyniu, w którym wciąż były potterowskie okulary. To dlatego każdy przy stole wybuchł śmiechem, kiedy sowa Archiego podniosła się z nimi przekrzywionymi na dziobie.

— Oddawaj to, Kurwibąku — Potter mówiąc to, sam odebrał swoją własność, przy okazji zarabiając strzał z dzioba. — Ała! Dziabnęła mnie! — zawołał. Lekko zakrwawiony palec wsadził do buzi.

Większość przy stole się zaśmiała. Ze mnie śmiech wyparował wraz z powietrzem. Dłonie mi się trzęsły, gdy nieudolnie otwierałam list. Oczy łzawiły do niemrugania. Prawdopodobnie nikt tego nie zauważył. Na to liczyłam.

Ale był ktoś, kto od zawsze patrzył wyłącznie na mnie. Dbał, bym była bezpieczna. Tylko raz spuścił mnie z oczu. Mrugnął, zasnął lub też się zapomniał. Na krótką chwilę. W tym samym momencie zniknęłam. Już na zawsze.

Winił siebie za to, siedząc w więziennej celi. Pilnowały go morze oraz potwory.

— Nazywa się Żądlibąk, wypierdku — wyjaśniał spokojnie Archie, otwierając wygrzebany z budyniu list. — I jak imię wskazuje, ma żądlić. Jak ten bąk. — spojrzał na treść listu. Znudzone oczy w sekundę wypełniły się gwiazdami. — Charlie was pozdrawia!

— Cześć Charlie — powiedzieli wszyscy chórem, jakby młody faktycznie z nami był. Oprócz mnie. Mnie głos zatkał gardło.

Podczas gdy każdy wrócił do swoich spraw, takich jak czytania gazety, picia, czy dźgania widelcem osobę obok, ja patrzyłam na czerwoną pieczątkę z symbolem wierzby. To była pierwsza wierzba, którą praprapradziadek Rookwood zasadził na naszych ziemiach. Ona była matką pozostałych drzew na farmie. I to z jej kory zrobiono pierwszy wywar w świecie czarodziejów, dzięki któremu wyleczono mnóstwo ludzi chorujących na grypę. Jej drewno było zbyt kruche na produkcję różdżek. Jednakże w leczeniu nie miała sobie równych.

Odwlekałam moment poznania treści. Nie dlatego, że się jej bałam.

Dlatego, że wiedziałam, o czym list mówił.

Wreszcie się odważyłam. Znany styl pisma mojej mamy zacisnął się tęsknotą na mojej duszy.

Moje słońce, jak się czujesz? Bez ciebie moje dni są ciemne i bez blasku.

Czytałam. Dookoła mnie toczyły się rozmowy, ważniejsze i te gówno warte, ale całkowicie się od nich odcięłam. Słyszałam wyłącznie słowa mamy w głowie, zapisane atramentem na pożółkłym pergaminie.

Ojciec coraz rzadziej bywa w domu. Siedzi w Ministerstwie. Czuję się taka samotna, przez co tym bardziej nie mogę się doczekać twojego powrotu.

Ciekawiło mnie, czy ojciec załatwiał sprawy związane z Augustusem. Chciał mu pomóc? Czy też całkowicie odseparować go od naszej rodziny?

Odwiedziłam twoją huśtawkę i nieco ją odkurzyłam. Niedługo pewnie zasypie ją śnieg. Wtedy również ją odkurzę, aby była gotowa, kiedy wrócisz.

Huśtawka. Tyle myśli uwierały mnie w czachę, tyle mroku zalęgło się w moim sercu. Potrzebowałam mojej huśtawki jak nigdy wcześniej.

A twój chłopak? Co u niego? Oh, zdradź mi jego imię, proszę, bo nie mogę przestać o tym myśleć!

W głębi siebie prychnęłam. Regulus powinien nie spać po nocach, skoro moja mama tak często o nim myślała. Miałam nadzieję, że kiepsko spał. Łajdak zasłużył na to, aby jego poduszka zawsze była ciepła, a kołdra za krótka.

Powstrzymałam chęć ponownego spojrzenia na stół Slytherinu. Znów bym się zawiodła.

Wreszcie dotarłam do sedna. Mama specjalnie mydliła mi oczy pierwszymi wersami, aby w przedostatnich rozkruszyć już i tak uszczerbiony świat w moich oczach.

Twój brat stanie przed Wizengamotem dwudziestego czwartego lutego. Będzie sądzony za zło, którego się dopuścił. Żałuję, że nie zdołałam go przed nim ochronić.

Zacisnęłam mocno palce na pergaminie. Drobny ruch wystarczyłby, abym przedarła go na pół. A potem na jeszcze drobniejsze kawałki. Na tak drobne, jak kochanek targał serce kochanki. Kawałki, których nie dało się już pozbierać i scalić z powrotem.

Czyli Regulus mówił prawdę. Nie miałam podstaw, aby mu nie wierzyć, ale chyba chciałam się łudzić do samego końca. Miałam nadzieję. Nadzieję na to, że Augustus jednak nie potrzebował rozprawy. Że nie trzeba było szukać dowodów na jego niewinność, bo nie było nawet dowodów na jego winę. Że wróci do domu, a to wszystko było wyłącznie nieporozumieniem.

To wszystko było kłamstwem, którym się karmiłam. Zbyt bardzo polubiłam jego smak.

Regulus znał prawdę. O wszystkim.

A za prawdę się ginie.

Po chwili poczułam ciepłe draśnięcie na nodze. Choć siły opuściły moje ciało, zdołałam unieść głowę i spojrzeć na twarz naprzeciwko. Patrzyły na mnie. Oczy o kolorze srebrnej zimy, mimo tego uśmiechające się ciepło. Mrok w mojej duszy skrzeknął, gdy spojrzenie Syriusza go dosięgło.

Syriusz uśmiechał się do mnie. Był tam. Wspierał mnie, nie wiedząc nawet, co siedzi w moim środku. Po prostu poznał, że coś było nie tak.

Pierwszy raz nie porównywałam go do jego brata. Bo Syriusz był tam wtedy ze mną. Regulus nie. I w tamtym momencie przestałam myśleć, gdzie on się podziewał.

Dla Syriusza postarałam się na delikatny uśmiech.

— Willow...

Wtem świat znów zaczął mówić. Dalej byłam w stołówce, najlepszym miejscu do gadki. Jednak nasz stół milczał. Odważyłam się rozejrzeć. Każdy bez wyjątku patrzył smutno na mnie.

Remus trzymał Proroka Codziennego. Jego oczy również mówiły, że całym sobą był ze mną i dla mnie, ale moją uwagę przykuło coś innego. Ktoś.

SPRAWA AUGUSTUSA ROOKWOODA W TOKU. W LUTYM STANIE PRZED WIZENGAMOTEM!, krzyczał tytuł artykułu. Autorką była jak zwykle Celine Bones, która ostatnio wróciła do panieńskiego Skeeter. Mama Nancy.

— Z tytułem się nie postarała — syknęła Nancy, zaciskając palce na krańcach stołu.

Jej przepraszające spojrzenie napotkało moje. Uśmiechnęłam się do niej. Ona nigdy nie była winna.

James spróbował nakryć jej dłoń swoją, ale kiedy ta syknęła na niego i zgromiła spojrzeniem, przed którym sam Voldemort podkasałby sukienkę i zwiał, Potter odpuścił. Poprawił zsuwające się okulary, na których oprawkach dalej znajdował się budyń. Nancy w końcu westchnęła i własnoręcznie usunęła brud.

Późniejszy uśmiech Jamesa Pottera był na tyle uroczy, że zdołał zaczerwienić twardą skałę, jaką była Nancy Bones.

Widząc ich, sama się uśmiechnęłam. Choć moje serce wciąż łzawiło w chusteczkę, przyniesioną mu przez Syriusza Blacka.

— Jak rozumiem... — zaczął Archie, kolejny raz obejmując mnie ramieniem. Bez zastanowienia się w niego wtuliłam. — ...widzimy się dzisiaj na losowaniu? Przysięgam, że jeśli ktoś nie przyjdzie, każdego z was zabiorę na osobistą wizytę u dentysty.

— U czego? — palnęła Marlena. Brwi zmarszczyli prawie wszyscy oprócz Lily i Remusa.

— Lepiej, żebyś nie wiedziała — odparł z powagą Brooks. — Ma wiertło wielkości długopisu!

Dało się usłyszeć, jak Peter przełknął ślinę

— Co to długopis?

— Jest dłuższy niż kutas Archiego.

— To prawda.

W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Jednak kiedy wszyscy z wystrzelonymi oczami, które mogłyby dotknąć iluzji pochmurnego nieba nad nami, spojrzeli na Lily Evans, uwierzyłam, że to padło spomiędzy jej warg. Choć chyba ona sama w to niedowierzała. W sekundę przytknęła dłoń do ust, jakby chciała swoje słowa z powrotem wepchać do buzi.

— J-ja... przepraszam! — wybuchła z piskiem. Dostrzegłszy uśmieszki na twarzach połowy zboczeńców, którzy wokół niej siedzieli, piszczała dalej: — Nie widziałam! CHOLERA, NIE WIDZIAŁAM, DORCAS! Nie! Ja po prostu... Boże, to twoja wina! — wskazała na Archiego. Wciąż do niego przytulona, czułam jak z oburzeniem wciąga powietrze.

— Moja?!

— Tak!

— Nie?

— Za dużo z tobą przebywam!

— Czyli to twoja wina.

— Wcale nie!

— Nie kłóć się ze mną, bo przegrasz. W tej kwestii jestem lepszą babą niż wy wszystkie razem wzięte.

— Merlinie, muszę się napić — westchnęli równocześnie Syriusz z Jamesem i przechylili swoje kubki.

Archie i Lily byli parą, która mogła stworzyć ładną przyszłość. Gdyby tylko dano im na to szansę.

Brzuch powoli bolał mnie od śmiania się w ramię Brooksa. A kiedy za plecami Gryfonów przechodziła profesor McGonagall, zatrzymana widokiem Syriusza, który nalewał płyn do naczyń do kubków, myślałam, że wyzionę ducha. Już widziałam napis na nagrobku: Willow Rookwood. W chwili śmierci otaczali ją idioci.

— Panie Black, panie Potter — chłopcy aż podskoczyli na surowy głos opiekunki Gryffindoru. — Mogę wiedzieć, co panowie robią?

Jedna druga Huncwotów spojrzała sobie w oczy, komunikując się bez słów. Według planu, który po cichu ustalili, Syriusz wylał kapkę bimbru na swój talerz z niedokończoną jajecznicą, James chwycił za swój kubek, oboje złapali za serwetki i zaczęli czyścić.

— Sprzątamy, pani profesor.

— Pomagamy skrzatom, pani profesor.

— Jesteśmy takimi syfiarzami, pani profesor.

— Chcemy być lepsi, pani pro...

— Mam dość. Rozbolała mnie przez was głowa — westchnęła kobieta, po czym odeszła w stronę wrót.

— PRZEPRASZAMY, PANI PROFESOR! — wydarli się jeszcze za nią.

Łzy spływały mi po policzkach, gdy nie mogłam wziąć normalnego oddechu przez salwy śmiechu. Peter zresztą się prawie udusił, ale Nancy w porę trzepnęła go w plecy. Widać było, że sprawiło jej to wielką przyjemność.

W pewnym momencie wzrok Syriusza spadł na jego talerz. W dłoni zmaterializował się mu widelec, język oblizał wokół usta, a ciekawski błysk w oku pojawił się jak zawsze, gdy planował coś głupiego.

— Nie zmarnuje tak dobrego bimberku. Spróbuję to — nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, widelec z alkoholową jajecznicą wylądował w buzi Blacka.

Memlał, memlał, skrzywił się, dalej memlał, przestał żuć, zastanowił się, zaczął żuć, mruknął, przełknął i w końcu zjadł.

— Smakuje jak sernik z keczupem.

Parsknęłam, przez co uwaga Syriusza znów skupiła się tylko na mnie. Podobno pragnął patrzeć na mnie już do końca życia. Nabrał więcej jajecznicy na widelec i machnął nim przez stół, by podłożyć go pod moje usta.

— Leci samolocik, Wills. Otwórz buzię. Zrób aaaaa.

— Spieprzaj! — zaśmiałam się.

Zdecydowanie nie pamiętałam o tym, aby choć jeszcze raz odwrócić się w stronę stołu domu Węża. A jeśli był ktokolwiek, kto wtedy myślał o moim niby chłopaku, zapewne była to wyłącznie moja mama.

●●●

SYRIUSZ

— Rób to, co robiłeś. Bądź jej przyjacielem. Nie pierdol głupot. Wspieraj ją, doradzaj jej, trzymaj za nią kciuki. Bądź przy niej. Zawsze. Gdy wie, że tego potrzebuje oraz gdy nie wie, czego właściwie chce. Nie pierdol głupot. Płacz z nią, gdy trzeba i śmiej się, kiedy ona się śmieje. Sam powiedziałeś, że znasz Regulusa i wiesz, że ją skrzywdzi. Niech tak się stanie. On to zrobi, a miejsce się zwolni. Wtedy szczególnie przy niej bądź. Musi wiedzieć, że ty nigdy byś jej nie zostawił. I przede wszystkim, nie pierdol głupot.

To była prawda. Ja nigdy bym jej nie zostawił. A mój, pożal się Merlinie, ukochany brat zrobiłby to przy pierwszej okazji, gdyby miał z tego wyjść z jakimś zyskiem. Lub gdyby się znudził.

On był Śmierciożercą. A jeśli nie, to na pewno chciał i niedługo miał się nim stać. Był zepsuty, a ja nie miałem zamiaru pozwolić, aby zepsuł również moją Wills.

●●●

WILLOW

Pokój Wspólny Hufflepuffu był jednym z moich ulubionych miejsc w Hogwarcie.

Uwielbiałam puchate żółte kanapy i pufy, rozstawione dookoła kominka, które pełne były kolorowych, tandetnych i dzierganych poduszek. Obecność wszelakich roślin wpędzała mnie w dobry nastrój, a puchaty dywan wysyłał ciepło prądem od moich stóp po szyję. Wiszące nad nami lampiony naprawdę przepędzały mrok; nie to co latarnie Slytherinu, które gówno dawały, a na pewno nie światło. Dom Borsuka po prostu pachniał jak dom u babci. Gorącą czekoladą, maślanymi ciasteczkami, ciepłem kominka, wełnianym swetrem oraz porannym słońcem.

Wszyscy już siedzieli na miejscach. Nie wystarczyło kanap i puf, więc James oraz Peter siedzieli na podłodze. Mnie udało się wcisnąć dupę na kanapę, między Marlenę a Syriusza, który wykłócał się z blondynką o to, że jest wystarczająco miejsca dla mnie. McKinnon nie chciała się ściskać. Gdy już chciałam zaproponować, że dołączę do chłopaków na podłodze, dziewczyna odpuściła i się posunęła. Usiadłam więc, a Black położył ramię na oparciu kanapy za mną. Jak powiedział, żeby było mu wygodniej.

Archie stał na środku pokoju z czarodziejskim cylindrem w ręku i uśmiechał się firmowym uśmieszkiem, który zakładał zawsze, gdy komentował mecze qudditcha.

— Panie i panowie...

— Daruj sobie.

— Meadowes, przysięgam, że cię wsadzę do beczki i sturlam po schodach.

Znudzona Dorcas przewróciła oczami na ostry ton chłopaka, a prawie każdy inny parsknął śmiechem. Peter nawet się osmarkał, co Marlenę aż wykręciło z obrzydzenia. Szczególnie, gdy wytarł nos w rękaw Jamesa, który z kolei wytarł rękaw o spodnie Syriusza, a ten już zamierzał wytrzeć nogę w bok kanapy, ale Lily w porę zaklęciem usunęła brud z jego spodni. Dodatkowo związała mu nogi sznurkiem.

— Żebyś więcej nimi nie wierzgał — Evans wzruszyła ramionami na oburzone spojrzenie Gryfona. — I nie przeszkadzaj.

Jednym ruchem różdżki usunęłam mu sznurek z kostek, za co podziękował delikatnym pociągnięciem za mój kosmyk włosów.

— Dziękuję! A więc... — Archie podrzucił kapeluszem, w którym zaszeleściło. Teatralnym ukłonem podstawił go pod sam nos Jamesa. — ...panie przodem.

James skomentował jego słowa krzywą miną, ale nic poza tym. Sięgnął dłonią w głąb kapelusza, myszkując w niej w skupieniu, zagryzłszy do tego język, aż wreszcie wyciągnął swoją karteczkę. Od razu przycisnął ją do torsu i po kryjomu sprawdził. Orzechowe oczy uśmiechnęły się, jeszcze zanim zrobiły to usta.

Potem poszło już po kolei. Remus nie dał się odczytać, to samo zresztą Lily. Peter odetchnął z ulgą. Dorcas pozostała obojętna. Za to po Marlenie od razu poznałam, czyje imię przyciskała do piersi. Jej jasne oczy wręcz błyszczały w stronę Syriusza. Nancy jęknęła i zjechała w dół po kanapie, a papierek wrzuciła do kominka. Nie musiałam się zastanawiać, bo na pewno wylosowała Marlenę — najbardziej wymagającą i krytyczną sukę w kwestii prezentów. Ledwie zdusiłam w sobie śmiech.

Wreszcie przyszła kolej Syriusza. Wyboru za dużego już nie miał, ale – podobnie jak James – grzebał w kapeluszu jak w worku Świętego Mikołaja. Wyciągnął łapę dopiero wtedy, gdy go uszczypnęłam. Bez zbędnych ceregieli sięgnęłam po swój los.

Archie.

Usta same rozciągnęły mi się w uśmiechu. Archie był dobrym strzałem. Cieszył się z najmniejszych rzeczy i nigdy nie narzekał na swoje prezenty. Patrząc na to, że na dziwne coś z plasteliny od Charliego, Archie patrzył jak na złoto, mogłam mu dać po prostu wszystko, a byłby zadowolony.

Potem nic go już nie cieszyło. Śmiech umarł w jego wnętrzu, a potem umarł cały świat.

— Kogo masz?

Oddech Syriusza połaskotał mnie w ucho, przez co dostałam dreszczy. Spojrzałam w bok. Szare oczy migotały radośnie, zupełnie jakby od śniegu odbijało się słońce.

— Nie powiem ci — prychnęłam, bo to było oczywiste. — Ale jestem zadowolona. A ty?

— Nie mogło być lepiej — uśmiechnął się uśmiechem, który kiedyś ukradł samej gwieździe. — A powiesz mi chociaż...

— Nie.

Choć dawałam nam maksymalnie dwa dni, zanim losy miały przestać być tajemnicą.

— Bezsensu — Syriusz wydął na mnie wargę, po czym pstryknął na Pottera. — Rogacz, chodź na ploty — powiedziawszy to, wstał i ruszył ku drugiej stronie pokoju. Za nim od razu pociekł Potter.

— Sam miałem to zaproponować, przyjacielu!

Przyglądałam się im i kręciłam głową, dopóki kanapa obok mnie nie sapnęła. Peter przytulił poduszkę do torsu i posłał mi spojrzenie spod blond grzywki.

— Mam Jamesa.

Nie wiedziałam już, czy walnąć w czoło siebie, czy głąba obok mnie.

— Wszyscy już losowali? — upewnił się Archie, samemu sięgając do kapelusza. Wszyscy go zignorowali. — Super. Pamiętajcie tylko, że nie zamieniamy się jak te pizdy. Kogo wylosowaliśmy, tego... kurwa mać, kto chce się wymienić? — spytał po przeczytaniu swojej karteczki.

— A słyszałeś co sam przed chwilą powiedziałeś?

— A kto powiedział, że ja mądrze gadam? Widać, że nie poznałaś jeszcze mojej mamusi.

W tym samym momencie od ścian odbił się głuchy dźwięk stukania w beczkę. Dochodził z zewnątrz. Na początku każdy to zignorował, gdyż aby dostać się do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu, należało wystukać odpowiedni rytm w stos beczek przed wejściem. Winę zrzuciliśmy na jakiegoś zbłąkanego Puchona. Jednak minęło kilkanaście sekund, a przejście dalej pozostawało zamknięte. Do tego ktoś przeklął. I dalej pukał w drewno. Z zaciekawieniem przyglądałam się Archiemu, który, jako gospodarz, podszedł do wielkiej beczki wmurowanej w ścianę, po czym otworzył klapę.

Ku mojemu zaskoczeniu, po drugiej stronie stali Avery oraz Evan. Ślizgoni, uczniowie szóstego roku, bajeranci i krętacze, śmieszki, a przede wszystkim — przyjaciele Regulusa Blacka.

Być może nie czułam w pobliżu zapachu cedru i pergaminu, jego zapachu, ale podejrzewałam, że maczał w tym palce.

Nie zauważywszy Archiego w przejściu, Avery dalej jak gdyby nigdy nic stukał w beczkę obok. Widząc to, Evan ze zirytowaniem trzepnął blondyna po głowie. Tamten od razu zaczął głaskać się po czuprynie z kwaśną miną.

— No co? Fajna zabawa. Skołujmy takie u nas — mruknął niewinnie. Wtedy Rosier wskazał podbródkiem Archiego, na którego widok Avery pomachał energicznie. — O! Czołem sąsiad!

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego się na twarz. Równocześnie nie mogłam uwierzyć w to, że tych dwóch uśmiechniętych chłopaków wychowywało się w świecie pełnym mroku, cierni i bólu. I choć sami może go nie doświadczali, uczono ich, jak zadawać go innym. Jakby nie patrzeć, mniejszym złem byłoby go własne doświadczanie. Nasz ból zostawiał po sobie mniej szram w sercu niż ból drugiego człowieka, któremu my sami zrobiliśmy krzywdę.

Bo w naszym świecie nie było dobra. Istniało tylko zło, które dzieliło się na to mniejsze i większe. I to od nas zależało, którego zła się dopuścimy.

Nasza ofiara miała być mniejszym złem. Więc dlaczego bolało nas tak mocno?

— Czego tu chcecie? — burknął, o dziwo, James, który wraz z Syriuszem przyjął bojową pozycję. To znaczy wypchnął klatę do przodu i skrzyżował na niej ramiona.

Evan zjechał obu rozbawionym spojrzeniem, ale nijak tego nie skomentował. Natomiast Avery dalej patrzył na gospodarza imprezy, totalnie zlewając dwóch Gryfonów.

— Słuchaj sąsiad — specjalnie dał nacisk na drugie słowo. — My po cukier przyszliśmy.

— Obok macie przecież kuchnie — zmarszczył brwi Archie.

— Pilna sprawa, a tutaj było bliżej — włączył się Rosier zza ramienia Avery'ego.

— Nie mamy cukru.

— Nie żartuj. Przecież widzę, że tam za tobą siedzą dwie słodkie buzie.

Nancy aż wypluła żutą fasolkę z buzi, a ja obejrzałam się za siebie w poszukiwaniu słodkiej buzi, gdy palce obu chłopaków wycelowały w naszą stronę. Zdezorientowali mnie jeszcze bardziej, gdy oboje przecisnęli się obok Puchona, by wtargnąć do nie swojego domu i coś ukraść. Żołądek podszedł mi do gardła, gdy zrozumiałam, że tym czymś – a raczej kimś – byłam ja oraz Nancy.

Z całych sił próbowałam się wtopić dupą w kanapę, słysząc coraz głośniejsze kroki. Pierwszy raz wyciągnięte ramiona Alvina Avery'ego nie przyciągały mnie jak magnes. Wręcz przeciwnie – cuchnęły podstępem, na które miałam uczulenie.

— A tylko mnie dotknij — usłyszałam gdzieś obok ostry głos Bones.

— Nie musisz prosić — odparł Evan. Byłam pewna, że głupio się uśmiechał.

Dostrzegając, że jakoś nie za bardzo kwapię się do wstania, Avery delikatnie złapał mnie za rękę i już nieco mniej delikatnie szarpnął mną do góry. Stanęłam na giętkich nogach, które sflaczały od stresu. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa, choć na język cisnęła mi się ich masa. I nic nie mogłam poradzić, kiedy Ślizgon prowadził mnie ku wyjściu, bo moje hamulce nie działały! Kiedy przestały działać?!

Kątem oka widziałam, jak Evan wygrał zapasy z Nancy i również postawił ją na nogi. Ta jednak nie dała się prowadzić jak cielaczek. Poszła sama, wcześniej smagając mulata włosami po twarzy.

Reszta też była w szoku. Pomijając Dorcas, która wyglądała, jakby najbardziej brakowało jej popcornu oraz Marleny i Lily, wymieniającymi się znaczącymi uśmieszkami, każdy średnio rozumiał. Nawet Syriusz i James, na początku najwięksi chojracy, potem dwa posągi z głupimi minami.

— Ile za ten towar? — Evan spytał Archiego, gdy byliśmy już przed nim. Po jego słowach obie z Nancy ciskałyśmy w niego zaklęciami z oczu. Bo co my byłyśmy, pierdolone kapsle do gry?

Brooks długo nam się przyglądał spod zmrużonych powiek. Dało się usłyszeć, jak trybiki parują pod jego włochatą kopułą. Wreszcie z dzióbka zrobił się podły uśmieszek. Archie machnął ręką, jakby odganiał od siebie muchę.

— Piątal za obie. I nie zwracajcie ich zbyt szybko.

Szczena mi opadła. Dosłownie. Nie było co zbierać.

No myślałam, że rozkwaszę mu nos na tej ładnej mordzie.

— O ty chuju lukrowany — splunęła Nancy.

Zadowolony Avery uścisnął dłoń Archiego. Między ich palcami błysnęło złoto galeonów.

— Sąsiad, interesy z tobą to przyjemność.

I tak oto właśnie zostałyśmy sprzedane Ślizgonom.

Mój mózg wciąż próbował to przetrawić, nawet kiedy już opuściliśmy Pokój Wspólny Puchonów. Chłód lochów polizał moje odkryte ramiona, a potem zjechał po moich kościach wywołując dreszcz pod moją skórą. Z boku słyszałam przekleństwa Nancy pod adresem Ślizgonów, którym chyba latało to koło pióra, bo ci szli skocznie jak dwie baletnice.

Krew we mnie wrzała jak w czajniku woda. Byłam zła. Wściekła! Patrzyłam tak to na jednego to na drugiego, myśląc o tym, którego powieszę za jaja, a któremu wsadzę jego własną różdżkę w dupę, gdy coś zastukało mi w głowie. Stuk. Puk. Otwieraj się, kurwo. Po chwili skumałam, że to nie ja miałam coś z głową, tylko Avery. Walił wężową kołatką w kamienne drzwi jakby chciał ją urwać

— Hasło — syknęła kołatka.

— Nie znam.

— Jesteś dzieckiem domu Slytherina, ty...

— Niby ta, ale czasem czuję się jak adoptowany.

— Matka cię adoptowała, jak cię w śmietniku znalazła — burknął Evan i dodał: — Komnata Tajemnic.

Wystarczyła sekunda. Zaraz po niej kamienna ściana z kołatką w kształcie węża zaczęła się przesuwać, wyrzucając w powietrze chmary kurzu. Gruntem zadrżało, a ten zadrżał mną. Gdy ściana w końcu zniknęła z głośnym hukiem, naszym oczom ukazała się czekająca w przejściu jasnowłosa piękność. Na nasz widok Narcyza z uśmiechem zaklaskała w dłonie.

— Wreszcie jesteście! Czekaliśmy na was — zawołała melodyjnie.

— Co do...

Nim zdążyłam skończyć, młoda Black wciągnęła nas do środka. Pożarła nas paszcza węża.

Byłam w tak wielkim szoku, że kolejny raz dałam się potulnie zaprowadzić tam, gdzie mnie ciągnięto. Myśli w mojej głowie latały w tę i z powrotem, uderzając o siebie jak bile w bilardzie czarodziejów. Tyle że bile często połykały się nawzajem. A moje myśli były nawet na to za głupie.

Narcyza zaprowadziła nas do kanap w bocznej wnęce Pokoju Wspólnego, który od mojej ostatniej wizyty nie obrósł w kwiatki. Dalej przypominał bardziej kryptę niż dom. Było tam zimno, ciemno i wilgotno że względu na otaczające lochy jezioro. Na kanapach już siedzieli wszyscy ci, których rano obserwowałam we Wielkiej Sali. Lucjusz, Mulciber i Severus siedzieli na kanapach, do których zaraz dołączył Evan, a Bellatrix siedziała na podłokietniku. Uśmiechnięta Narcyza zajęła jeden z dwóch foteli.

Gdyż drugi zajmował nie kto inny jak Regulus Black. Świat z pewnością był w szoku, gdy ten zaszczycił go swoją uwagą i wyszedł ze swojej dziury.

Ciekawe, czy światu również zmiękły nogi na jego widok jak mnie.

Szczególnie, kiedy poczułam ich wzrok na sobie. Tych szmaragdowych oczu, które były zarośniętą ścieżką ku łące pełnej tajemnic.

Osuszyłam śliną suche gardło. Kurwa mać, temperatura z zera wzrosła na poziom Newta Scamandera. Mogłabym wody?

Nikt nie skoczył nas przywitać. Nie było żadnego uśmiechu ani przyjacielskiego spojrzenia, od których taki Malfoy dostałaby pryszczy. Gdyby nie uśmiechającą się Narcyza, mogłabym pomyśleć, że uśmiech był u Ślizgonów czymś zakazanym.

Nagle poczułam dłoń na plecach. Moje ciało od razu się spięło i praktycznie sekundę później rozluźniło, gdy wyszczerzona morda Avery'ego wcisnęła się między nas.

— Dla ciebie jest jeszcze miejsce tam — blondas popchnął lekko dziewczynę ku miejscu na kanapie między Evanem a Malfoyem. Potem jego spojrzenie padło na mnie. — A dla ciebie nie ma, więc siadaj tu — i pchnął mnie biodrem w bok.

Już myślałam, że powącham z bliska dywan, ale zamiast na podłodze, wylądowałam na fotelu. Zajętym fotelu. I na kościstych kolanach. Moje nogi były przewieszone przez łokietnik, a moja dupa siedziała na czyichś kolanach. Jeszcze raz... siedziałam komuś na kolanach! O mój Merlinie.

Nie musiałam się odwracać. To był on. Nawet gdyby jego zapach nie wtargnęłyby mi do płuc, wiedziałabym, że to był on. Po prostu to czułam. Od jakiegoś czasu potrafiłam wyłowić jego obecność wśród dziesiątek innych. Moje ciało na niego reagowało. Skóra mi cierpła, policzki płonęły, a serce nawalało w piersi jak po cukierkach bliźniaków Prewett. Rany, to był on.

Ślina ledwo przeszła mi przez gardło. Kości mi zesztywniały, a mięśnie w panice się spięły. Mnie było niewygodnie, jemu pewnie też, kurwa mać, czemu ja nie zeszłam.

Bellatix głośno gwizdnęła i uśmiechnęła się złośliwie.

— No co jest, Willy? Nie podoba ci się? — zagruchała. — Dziwne. W końcu jesteście zakochani.

Byłabym zakochana w nim o wiele bardziej, gdyby nie miał kolan pod moją dupą, pomyślałam.

Dziewczyna miała jednak rację. Nie byłam pewna, czy złośliwość w jej oczach była wrodzona, czy też spowodowana tym, że znała prawdziwe dno mojej relacji z Regulusem. Bądź co bądź, byłam jego dziewczyną, choć przy ludziach nigdy o to nie zapytał. Musiałam się wpasować w klimat. By zachować głowę na karku.

Ułożyłam się więc wygodniej na jego kolanach. Wciąż jednak byłam sztywna jak gacie, które Syriusz pewnej zimy wywalił przez okno, a potem ich szukał w postaci animaga przez pół dnia. Ciało Regulusa parzyło mnie w plecy, choć ledwo co się dotykaliśmy. Przecież pieprzone gady były zimnokrwiste! Nie powinien był tak grzać!

A było jeszcze gorzej, gdy męska dłoń znalazła się na mojej skórze. Tuż nad moim kolanem. Blisko krawędzi mojej spódniczki. To był jedyny fragment mojej nogi, której nie zakrywało ubranie. Po chuj ubierałam tego dnia spódniczkę i pończochy? Dlaczego akurat tam musiał położyć łapę? Kurwa. Kurwa, kurwa, KURWA.

Chłód rodowego sygnetu na jego palcu drażnił moją skórę. Przechodziły mnie pieprzone prądy wzdłuż kości. A gdy Regulus kciukiem zaczął kreślić koła, myślałam, że się przekręcę.

Sukinsyn. Na pewno wiedział, że skazywał mnie na ciche tortury.

Dalej jednak się do mnie nie odezwał. Ani razu.

— Wszyscy siedzą? Rewelka. A teraz słuchać — Avery klasnął dłońmi. Resztką sił zmusiłam się, aby skupić uwagę na nim, a nie na palcu rysującym po mojej skórze. — Jak co roku, idą święta.

— No co ty — prychnął Malfoy.

— Twój sarkazm jest żenujący. Dlatego zamknij się, bo jest mi wstyd — odgryzł się blondyn, rozśmieszając połowę obecnych. Mój śmiech utknął gdzieś w miejscu, w którym dotykał mnie Regulus. — Więc jak zwykle, robimy losowanie prezentów!

Zdziwiłam się, że u Ślizgonów też panowała taka tradycja. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Bellatrix czy Malfoya, którzy latali w podskokach po sklepach, aby znaleźć komuś idealny prezent świąteczny.

— Nie pomyślałabym, że takie zgredy kupują sobie nawzajem prezenty — sarknęła Nancy, odczytując moje myśli.

— Kto powiedział, że je kupujemy? — Bella zamrugała beztrosko oczami. — Kradniemy je dzieciom — wzruszyła ramionami.

— Lucjusz kiedyś dostał smoczka. Do tej pory z nim śpi — zarechotał Mulciber.

Za ten tekst oberwał od długowłosej laleczki strzał w potylicę.

— A kto wpadł na pomysł, aby nas w to wciągnąć? — dociekała zirytowana Bones.

— Ja. Pomyślałam, że tak będzie miło.

Bella prychnęła na odpowiedź siostry. Ja za to uniosłam zaskoczona brwi, przyglądając się Narcyzie nieco za długo. Nie spodziewałam się tego po niej. Być może zachowywała się najnormalniej z całej grupy, tak nie sądziłam, że było ją stać na takie coś.

Wtem przepełnił mnie wstyd. Już na wstępie wrzuciłam ją do tego samego worka co resztę, nie dając jej szansy na bliższe poznanie. Musiałam wejść w jakiś popaprany układ z jej kuzynem, aby dostrzec, że Narcyza Black była inna niż otoczenie, w którym oddychała. I choć potrafiła z nim żyć, nie znaczyło, że się nim nie dusiła.

Wyłapawszy mój wzrok, Narcyza uśmiechnęła się lekko. Jakby też czytała mi w myślach.

— Dobra, skoro już posłuchaliśmy nieważnych ludzi — Malfoy i Bellatrix skrzywili się na słowa blondyna. — Losujemy!

W tej samej chwili zza jego pleców coś zadzwoniło. Avery wyciągnął stamtąd błazeńską czapeczkę z mnóstwem czubków, które na swoich końcach miały malutkie dzwoneczki. Pełna żywych kolorów, znacznie wyróżniała się na tyle ponurego Pokoju Wspólnego Slytherinu.

Avery podszedł do Narcyzy i ukłonił się dżentelmeńsko.

Przez to całe zamieszanie zapomniałam o dłoni, która grzała moją skórę na nodze. Jednak gdy ciepły oddech owiał mój kark, a twardy tors przylgnął do moich pleców, mój żołądek poskręcało w spiralkę. Może powinnam była psiknac na Regulusa wodą jak na kota, aby dał mi spokój. Tyle że nie miałam wody...

...ale mogłam napluć.

— Rozluźnij się — szepnął mi do ucha. Regulus drugą dłonią przejechał wzdłuż mojego kręgosłupa, potem zostawiając ją na talii, aby jeszcze bardziej mnie pogrążyć. Czułam jak w moim podbrzuszu rośnie solidny gejzer. — Jesteś bardziej sztywna niż moja miotła.

— W takim razie idź sobie ją obmacywać.

Black zaśmiał mi się w szyję. Ten dźwięk zagrał mi na kościach, a przez wiele późniejszych nocy miał towarzyszyć mi w moich snach.

— Ostatnio nie narzekałaś.

Mówiąc to, przesunął dłoń na mojej nodze nieco bliżej krawędzi spódniczki. Zahaczał o nią palcem. Patrzyłam na nią z ostrzeżeniem, jakby mój wzrok miał ją powstrzymać. Jego dotyk powoli topił moje kości.

— Ostatnio byliśmy tylko my — szepnęłam. Tylko na szept było jeszcze mnie stać.

Czułam, jak Regulus uśmiecha się w moją skórę. Nie odważyłam się na niego spojrzeć, ale gdybym to zrobiła, z pewnością dostrzegłabym ten zadziorny uśmiech na wargach. Jego kciuk dalej rysował wzorki i palił do czerwoności moją skórę.

— Na ten moment dormitorium jest puste. Znów możemy być tylko my.

W ostatniej chwili przełknęłam westchnięcie. Palce zacisnęłam na krawędzi swetra. Tak mocno, że przestałam je czuć. Właściwie to nic innego nie czułam, oprócz jego oddechu i dotyku na skórze. Oraz tego skręcania w żołądku. To żar pożądania krok po kroku spalał wszystko w moim wnętrzu. Jeszcze trochę w jego ramionach, a mogłoby pozostać ze mnie nic więcej prócz kupki popiołu.

— Dlaczego nie było cię dziś na zajęciach? Ani na śniadaniu? I obiedzie?  — spytałam, aby uciec jakoś od rozpływających się w papkę myśli. Pomijając, że właśnie zdradziłam, że go szukałam.

Wtem palec Regulusa znieruchomiał. On cały jakby zawiesił się na moment, by po kilku sekundach odetchnąć w moją szyję i wrócić do swoich bazgrołów. Byłam jego żywym płótnem.

— Musiałem odespać.

— Co?

Gdy nie odpowiadał dłuższy czas, wreszcie się do niego odwróciłam. Aż sapnęłam na widok czarnych sińców na jego bladej skórze, prawie przeźroczystej. Ciągnęły mu policzki w dół i znacznie postarzały ostro zarysowaną twarz. Oczy Regulusa również wyglądały na zmęczone. Były bardziej matowe niż zazwyczaj. Pełne mgły, za którą nie było już nic.

— Co wczoraj robiłeś? — spytałam ostrożnie.

Regulus długo się wahał nad odpowiedzą.

— Ćwiczyłem zaklęcia.

— Mogłam ci pomóc. Jestem w nich dobra.

— Nie sądzę, abyś kiedykolwiek chciała słyszeć takie zaklęcia, a co dopiero je praktykować.

Zadrżałam od brzmienia tych słów. Z jego oczu biła obojętność, która kojarzyła mi się z początkami naszej znajomości. Wtedy otumaniała mnie i podduszała od środka, jednak przez ten czas nauczyłam się z nią żyć. Wcale mi już nie przeszkadzała. Aż do tamtej chwili.

Znów czułam się przez niego mała, bezbronna i naiwna. Patrząc na późniejsze wydarzenia można by rzec, że od zawsze taka byłam.

W ostatniej sekundzie powstrzymałam się przed dotknięciem jego sińców palcami. Chciałam ich dotknąć i odpędzić je spod jego oczu, które wydawały się takie smutne. Szmaragdowy kolor był tak wypłowiały, jakby ktoś wiele razy prał go w brudnej wodzie.

Coś go dręczyło. A ja chciałam, aby przestał o tym myśleć.

— Dostałam Powyżej Oczekiwań z Eliksirów.

— To musiał być banalnie prosty eliksir.

— Ty go mnie nauczyłeś. To wiele mówi o twoich ambicjach.

— Mam duże ambicje względem ciebie — na potwierdzenie swoich słów, przejechał dłonią po mojej nodze od uda po kolano. Za wszelką cenę starałam się nie zadrzeć. A on, jakby to wyczuwał, uśmiechnął się delikatnie.

— Więc następnym razem weź mnie na swoją lekcję zaklęć.

Regulus nie odpowiedział. Jedynie patrzył w moje oczy, jakby sięgał wzrokiem wprost do mojej duszy. Byłam pewna, że jeszcze moment, a bym go tam poczuła. Jakiś dotyk w tej części mnie, do której nikt nie miał wstępu. Tylko on.

— Te, kochasie. Najpierw wylosujcie, a potem możecie iść się migdalić.

Czar prysł. Oszołomiona nagłym zerwaniem kontaktu z zieloną łąką, odwróciłam się w drugą stronę. Tam czekała już na mnie błazeńska czapeczka, która dzwoniła do mnie zachęcająco.

Jednym ruchem wygrzebałam karteczkę. Byłam tak zażenowana, a czerwona na pewno jeszcze bardziej, że nie chciałam na nikogo patrzeć. Podczas gdy Regulus losował swoją osobę, tym samym zabierając swoją dłoń z moich nóg, ja dyskretnie zerknęłam na treść swojego losu.

Cyzia.

Moje serce otarło pot z czoła. Narcyza. Przyćmione słoneczko wśród skupiska węży. Nie mogłam trafić lepiej!

— Zadowolony? — parsknęłam, dostrzegłszy krzywą minę Blacka.

— Nie — burknął, surowym wzrokiem rozglądając się po pozostałych. Zdecydowałam się zrobić to samo.

Narcyza uśmiechała się szeroko, widocznie zadowolona ze swojego losu. Była totalnym przeciwieństwem swojej siostry – Bella miała na twarzy tak wielki grymas, jakby żałowała w ogóle dotrwania do tej chwili. Lucjusz, Mulciber i Severus pozostawali obojętni, Evan chował twarz w dłoniach, a Nancy patrzyła błagalnym wzrokiem w sufit, jak gdyby prosiła samego Merlina o ratunek.

Na końcu swoją kartkę rozwinął Avery. Przez kilka długich sekund patrzył na imię, nie dowierzając lub nie chcąc w nie uwierzyć, po czym odwrócił się i ruszył ku schodom. Zmarszczyłam brwi.

— A ty gdzie?

— Spuścić głowę w kiblu. A potem ten kibel zamienić w słonia, aby odesłali mnie na miesiąc do Świętego Munga.

Zdezorientowana spojrzałam na Reggie'go, który zadarł kącik ust do góry.

— Wylosował Bellę.

Syknęłam cicho, aby wiedźma kilka kroków dalej nie mogła tego słyszeć. Wszystko rozumiałam. Na miejscu blondyna najpewniej zrobiłabym coś podobnego.

— Pamiętajcie tylko, aby było to coś, czego druga osoba najmniej się po was spodziewa — dodała Narcyza, na co wraz z Nancy wymieniłyśmy się zdziwionymi spojrzeniami. Ślizgonka zaraz popędziła z wyjaśnieniami. — Jesteśmy bogaci. Możemy mieć wszystko, czego zapragniemy. Ale ciężko jest mieć coś, gdy się nie wie, że się tego pragnie.

Kiwnęłam głową. To miało jakiś sens.

Niedługo potem wracałam z Nancy do wieży Ravenclawu. Dziewczyna była tak wściekła, że trzy stopnie pokonywała w czasie mojego jednego, a kruczej kołatce przerwała w połowie zagadki takim tekstem, że drzwi raptownie się otworzyły bez kończenia zdania.

— To... kogo masz?

— Rosiera.

— To tak źle?

— Kupię mu szczotkę do kibla i wcisnę, że to do zębów. Może się udławi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro