Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16 | Potrzymaj mi sok, złotko

a/n: na dobranoc. aby lepiej wam się spało. a jeśli czytasz w dzień – miłego dnia!

●●●

Woda była wszędzie.

Szczypała mnie w oczy, wdzierała do nosa, uszu, łaskotała po skórze. Widziałam ją, smakowałam oraz czułam. Choć przed zanurzeniem się nabrałam głębokiego wdechu, zdawało się kwestią sekund to, kiedy woda wtargnie również do płuc. Woda zagłuszała krzyki reszty oraz śmiech Irytka znad powierzchni. Woda nas połknęła.

Nas. Bo oprócz wody, był tam też Regulus. On i jego silne ramiona wokół mojego ciała, które raptownie pociągnęły mnie w górę.

Gdy się wynurzyliśmy, ja aż się zachłysnęłam tym ponownym dostępem do powietrza. W tym czasie ścisk oraz ciepło jego ramion zniknął z mojego ciała. Woda kleiła moje mokre włosy oraz ubrania do skóry. Musiałam ją też wypluć oraz otrzeć z oczu. Inaczej nie mogłabym dostrzec Regulusa obok, którego mokre loki wyprostowały się i zaszły na oczy, a także Huncwotów, biegnących na łeb na szyję w stronę brzegu. Peter po drodze się potknął i część trasy się turlał, dopóki nie pomógł mu Remus.

Natomiast Syriusz i James przekrzykiwali się nawzajem:

— Cholera, Willow!

— Kurwa, Willow!

— Ja też mam się tak do ciebie zwracać? — chrząknął Regulus. Spojrzałam na niego z ukosa, na co ten błysnął zębami w złośliwym uśmiechu.

W odpowiedzi chlusnęłam mu porządnie wodą w twarz.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że wokół było przeraźliwie zimno. Chłód lizał moje kości i kłuł mięśnie. Miałam wrażenie, że siku zamarzło mi w pęcherzu, a krew w żyłach. Zadzwoniłam zębami, co wywołało krótkie parsknięcie Blacka obok mnie.

Przy brzegu Evan oraz Avery dalej tarzali się w trawie, wciąż obklejeni glutem, jakby tym sposobem próbowali się go pozbyć. Nancy raz po raz przełykała wymioty, przyciskając pięść do ust, a drugą ręką próbowała sprać zieloną maź. Irytek dawno dał nogę. Choć chichot i krzyki dobiegające ze strony zamku mówiły, że nie uciekł daleko, a jego psoty na ten dzień jeszcze się nie skończyły.

Po chwili do brzegu przybili Huncwoci. Od dupy strony, bo nie płynęli. Syriusz od razu popędził ku mnie i wyciągnął rękę, choć byłam za daleko, aby ją dosięgnąć. On jednak tak się wyciągał, że prawie sam plasnąłby buzią o taflę, gdyby Remus w samą porę nie pociągnął go za kołnierz. James jak szybko podbiegł do drżącej Nancy, tak prędko od niej odskoczył ze zniesmaczoną miną. Peter natomiast stał nad klnącymi Ślizgonami i próbował ich uspokoić. Samemu klnąc. Zestresował się chłopak.

Syriusz znów pochylił się w moją stronę. Jego szare oczy biły troską.

— Wills, złap się mnie.

Pozdrowienia od Huncwotów!

Te słowa uderzyły we mnie z każdej strony, mimo że nigdzie nie było w pobliżu Irytka z megafonem przy moim uchu.

Za to Huncowci pojawili się w wyjątkowo krótkim czasie. Zupełnie jakby kryli się gdzieś za rogiem.

Rozjuszony płomień zapłonął pod moją skórą, wyparowując z jej powierzchni kropelki wody. Zimno w sekundę odeszło w zapomnienie. Byłam pewna, że gdybym została w miejscu nieco dłużej, swoją złością wyparowałabym całe to pierdolone jezioro.

Oni maczali w tym paluchy.

Syriusz dotknął czubkiem buta wody, ale nie poszedł o krok dalej. Jezioro wokół Hogwartu nie było typowym jeziorem. Przy brzegu nie zaczynało się płytkim dnem, które stopniowo schodziło coraz niżej. Niektóre legendy mówiły, że wcale nie miało dna. W końcu nie było go widać nawet z dormitoriów Ślizgonów, gdzie w okna pukała przejrzysta woda. Bezkresna głębina. Dom wielu gatunków roślin oraz istot, z którymi nie do końca miałam ochotę się kąpać. Na samą myśl przeszły mnie ciarki.

Na każdym dnie chowały się najpotworniejsze sekrety i demony.

Ale tylko na jednym mieszkała Śmierć. Co ciebie tam ciągnęło?

Wtem Avery podźwignął się do siadu i zaczął ocierać się plecami o nadbrzeżne głazy.

— Nawet dupa mnie swędzi! — zawył.

— To się podrap — rzucił rozemocjonowany Peter.

— Będzie go tylko bardziej swędziało — wtrącił Remus.

— Oh, to się nie drap!

— To nie chce zejść! — warknęła Nancy z różdżką w dłoni. — Nic nie działa!

— Żałosne — sarknął Regulus, powoli odpływając ode mnie w stronę brzegu. Sama już nie wiedziałam, czy komentował zachowanie swojego brata czy swoich i moich przyjaciół.

Zostawszy jeszcze na moment, przejechałam wzrokiem po reszcie. Po mokrym do cna Regulusie, który twardzielsko próbował ukryć, że jemu również było zimno. Po roztrzęsionej Nancy, wymyślającej to kolejne zaklęcia, dzięki którym mogłaby ściągnąć z siebie ohydną maź oraz po zatykającym nos Jamesie, mimo smrodu stojącemu blisko dziewczyny. Po klnących Evanie i Averym oraz przyglądających się im Remusie i Peterze. Specjalnie zignorowałam Syriusza.

Bo oprócz troski w jego stalowym spojrzeniu dostrzegłam jeszcze coś. Coś, co podsyciło mój gniew. Pieprzoną satysfakcję.

Wściekłość zionęła w moim wnętrzu. Napędzała mnie; gdybym zaczęła machać rękami jak wiatrakami, to w kilka sekund przepłynęłabym całą długość jeziora.

Już chciałam podążyć za Regulusem ku brzegowi, by tam solidnie wpieprzyć tym śmieszkom i wytargać ich za uszy, gdy nagle coś otarło się o moją kostkę. A potem ją chwyciło. Zirytowana kolejnymi niespodziankami szarpnęłam nią, co tylko wzmocniło uścisk. I zaczęło parzyć moją skórę. To było niczym ugryzienie samego jeziora.

Szarpnęłam nogą ponownie, a to coś w odpowiedzi pociągnęło mnie lekko w dół. Oprócz ognia ściskającego moją nogę pojawił się też strach tłumiący oddech.

— Wills, no wyłaź — westchnął zniecierpliwiony Syriusz. — Zmarzniesz.

— Wskocz po nią, księżniczko — parsknął Regulus, który był już bliżej niego niż mnie. — Co? Nie chcesz dla niej zmoczyć włosów?

— Nie będę wchodził do wody po tobie, bo jeszcze jakiegoś syfu dostanę.

Nie bardzo się temu przysłuchiwałam, zbyt będąc skupiona na walce z głębiną. W końcu podwodny ogień odważył się pociągnąć mnie mocniej, wyrywając z mojego gardła pisk.

— Wills? — zaniepokoił się Remus. — Wszystko dobrze? Podpłyń do nas...

— Nie mogę... coś... coś mnie trzyma... i ciągnie w dół...

Sekundę później znów znalazłam się pod wodą.

Tym razem woda miała nade mną przewagę. Nie zdążyłam nabrać wdechu. Natychmiast wdarła się do moich ust i zanim je zamknęłam, miałam ją już w płucach. Zamglonym wzrokiem spojrzałam na pnącze oplatające moją kostkę, które ciągnęło moją nogę jak dziecko matczyną spódnicę. Chwilę potem jego koleżka oplótł drugą nogę. Musiały mieć włoski jak pokrzywa, bo zielska kąsały moją skórę.

Szamotałam się, kopałam i wiosłowałam rękami ku górze. Stamtąd dobiegały przytłumione krzyki. Jednak z sekundy na sekundę stawały się coraz cichsze, coraz mniej zrozumiałe. Woda w moim wnętrzu wypierała siłę. W końcu nie potrafiłam już dłużej trzymać zaciśniętych ust. Ręce wolniej i wolniej machały ku górze. Obraz przed moimi oczami ciemniał, blaknął i się rozmywał, gdy głębina połykała mnie coraz bardziej.

Człowiek nigdy nie wie, kiedy jest czas na jego ostatni dech.

Mój czas wtedy jeszcze nie nadszedł.

W końcu znów poczułam na sobie te silne ramiona. Tak samo jak wcześniej oplotły ciasno moją talię, przyciągając mnie do czegoś ciepłego i twardego. Choć widok gasnął w moich oczach, nagle coś mocno go rozjaśniło. Zaraz po tym pęta z moich kostek zniknęły. Pozostawiły po sobie kąśliwy ból, który łagodził nieco pęd wody, kiedy płynęliśmy do góry.

Do ostatniej chwili myślałam, że mam majaki. Aż nie poczułam pod plecami stałego gruntu.

Gdyby moje płuca nie były workami z wodą, zaczęłabym całować ten suchy piach.

Duże dłonie ścisnęły mocno moje ramiona i przekręciły tak, bym znajdowała się twarzą do ziemi. Jedna z nich poklepała w miejsce między moimi łopatkami.

— Pluj.

Nie było mi w głowie się sprzeciwiać. Natychmiast zaczęłam wypluwać z siebie całą wodę, jaką ukradłam jezioru. Pociekła mi nawet nosem, chyba uszami też, ale miałam to gdzieś. Wypluwałam z siebie wszystko. A gdy już nie miałam czym, kaszlałam, jakbym szukała w sobie wigilijnej zupy z zeszłego roku i jej też chciała się pozbyć. Po tym ciężko mi było złapać oddech.

Kurwa, a woda podobno taka zdrowa.

Ciepłe dłonie nie znikały z moich ramion. Zielone obszycia na obszernych rękawach szaty podpowiedziały mi, że obok mnie klęczał Regulus. Z nich również kapała woda. W końcu jednak przestałam je czuć, tak samo jak jego zapach i obecność. Zastąpiły je inne. Obszycia szaty były czerwone, a gdy się odwróciłam, patrzyły na mnie szare oczy, a nie zielone.

Syriusz objął dłońmi moje policzki i obejrzał mnie dokładnie. Od nich również biło ciepło, ale całkiem inne od tego, które rozproszyło ode mnie chłód jeziora, kiedy te inne mocno mnie trzymały.

Właściciel tamtych stał już kilka kroków dalej z założonymi rękoma. Mokre włosy kleiły się do jego czoła, a dół szaty ociekał od nadmiaru wody. Nie patrzył na mnie. Patrzył na Remusa, który, z tego co zrozumiałam, oglądał moje poparzone kostki.

To Regulus mnie wyciągnął.

— Wills, nic ci nie jest? — spytał Syriusz. Nogawki jego spodni również były mokre, jakby też rzucił mi się na ratunek.

— Zębate geranium — stwierdził Remus, zanim zdążyłam się choćby zastanowić, co powiedzieć. — Trochę cię poraniły. Powinnaś pójść do pani Pomfrey.

— Nie ma chuja, wypisuje się z Zielarstwa — usłyszałam gdzieś za sobą ściśnięty głos Jamesa.

W tej samej chwili po mojej drugiej stronie klęknęła zielona Nancy, drapiąca się po różnych miejscach. Choć sama cierpiała, wiedziałam, że martwiła się bardziej mną niż sobą. Uśmiechnęłam się do niej. Ona uśmiechnęła się do mnie i podrapała w nos.

Pozdrowienia od Huncwotów!

Wściekłość ponownie we mnie zapłonęła. Gwałtownie odepchnęłam od siebie dłonie Syriusza, po czym podniosłam się do siadu. Gryfon na początku zmarszczył brwi, lecz gdy dojrzał mój wzrok zabójcy, ten przełknął ślinę i uciekł gdzieś wzrokiem.

— To wasza sprawka? — dla efektu wskazałam na Nancy, która próbowała rozdrapać sobie bark. Syriusz nie odpowiedział. — No? Wasza czy nie?!

— A może najpierw meliska na uspokojenie? Sam się napiję. Prawie zginęłaś! Każdemu się przyda...

Zazgrzytałam zębami, na co Syriusz zaskomlał jak zbity pies. Nie potrafiłam dłużej na niego patrzeć bez chęci utopienia go w jeziorze, więc odszukałam wzrokiem Petera. Chłopak na mój wzrok skulił się w kulkę.

— Ty.

— J-ja?

— Ty mnie nie okłamiesz — starałam się mówić jak najłagodniej, choć najchętniej bym ich rozszarpała. — Wy za tym stoicie?

— Em... — Peter zająkał się. — No, więc nie wiem, kto tego nie zrobił...

— Próbujesz mi wmówić, że nie wiesz, kto zrobił ten żart?

— Nie byłbym do końca szczery twierdząc, że nie mogę z całą mocą zaprzeczyć, że to twierdzenie jest – lub nie jest prawdziwe.

— A zatem wiesz, kto za tym stoi?

— Yyy... Nie w każdym sensie! Powiedzmy, że mogę z umiarkowaną stanowczością zaprzeczyć twierdzeniu, że w taki czy inny sposób zatajam informacje o faktach bezsprzecznie wskazujących na osoby, które to wymyśliły. Chyba że to była jedna osoba! Znamy Irytka. Ma guza pod czapeczką i lubi żartować, tak samo jak my... wszyscy! Za realizację, oczywiście, trzeba winić Irytka, jednak jeśli pytasz o pomysłodawcę, to ciężko powiedzieć, co wiem a co nie, ja ogółem mało wiem, oblewam Transmutację, ale mogę powiedzieć, że...

— Co się tu dzieje?!

— Kurwa, jakby gdzieś to już słyszał... — mruknął James na słowa Petera.

Zanim Peterowi całkiem stopniał mózg i wyciekł przez odstające uszy, od strony zamku dobiegł nas krzyk profesor McGonagall. Jakby Pettigrew ją przywołał. Dotarłszy do nas, kobieta z rozszerzonymi oczami przyjrzała się oblepionym glutem Nancy, Evanowi oraz Avery'emu, mokremu Regulusowi, jednak to na mój widok jej kocie oczy zabłysły niepokojem.

— Panno Rookwood, wszystko w porządku?

— Ja...

— Powinna iść do Skrzydła Szpitalnego. Jak najszybciej.

Wzrok wszystkich spadł na Regulusa, który wciąż patrzył na moje rany nad butami. Profesor McGonagall ruszyła za jego śladem. Westchnęła na widok cieniutkich ranek na mojej skórze, od których płynęły stróżki krwi i barwiły moje skarpetki na czerwono. Nawet tego nie czułam.

Chciałam tylko odgryźć głowy Huncwotom.

— Panie Black, pomóż pannie Rookwood dojść do Skrzydła Szpitalnego. Wasza trójka też pójdzie — zarządziła surowym głosem, kiwając na ufoludków. — Za to wy — śmignęła palcem na Huncwotów. — Szlaban. Do świąt. Będziecie co sobotę pomagać panu Filchowi oczyszczać zbiornik z tym, co zostawiacie w łazienkach.

— ŻE Z CZYM?!

— Merlinie, a mogłem siedzieć w dormitorium...

— Hura! Nie będę musiał się uczyć Transmutacji!

Syriusz, James, Remus, a nawet sama McGonagall spojrzeli na Petera jak na debila, gdy ten prawie skakał z radości. Po chwili jednak wyczuł wzrok przyjaciół lub też zrozumiał, że w ten sposób obleje, bo raptem zmizerniał.

W tym samym czasie znów objęła mnie woń cedru i pergaminu, zupełnie jakby obok paliła się moja świeczka, którą kupiłam w poprzednim tygodniu w Hogsmeade. Bo takiej jeszcze nie miałam. Chciałam przetestować. Regulus, podtrzymując mnie pod ramię, pomógł mi wstać, w czym pomagała mu Nancy z drugiej strony. Na tyle, na ile mogła, by nie umazać mnie tym, czym sama była umazana.

Ból przebiegł paraliżująco po moich kościach od góry do dołu. Musiałam co jakiś czas zmieniać obciążenie nóg, by jedna nie podtrzymywała zbyt długo mojego ciała. Obie drżały jak galareta. Syknęłam. Na ten dźwięk natychmiast zareagował Syriusz, który wzrok utkwił w ramieniu brata przeplecionym z moim.

W jego oczach zagrzmiała burza. Pojawiała się coraz częściej. A ja coraz częściej zaczynałam się jej bać.

— Co się ostatnio z tobą dzieje? — szepnęłam.

Syriusz spojrzał w moje oczy. Oddech utkwił mi w gardle, gdy dostrzegłam w nich chmurę emocji, tak silnych i licznych, że aż niezrozumiałych dla niego samego.

Czasami żałowałam, że nie odważył się ich powiedzieć wcześniej.

Tyle wyborów nie zostałoby podjętych. Tak wiele serc nie zostałoby złamanych. Tak wiele żyć...

— A z tobą?

Instynktownie Regulus zacisnął dłoń na moim nadgarstku. A miejsce, gdzie znajdował się jego Mroczny Znak, zaczęło parzyć moją skórę, jakbym sama go posiadała.

Nagle Syriusz spojrzał na brata pustym wzrokiem.

— Od kiedy ty się o kogokolwiek martwisz?

— Od zawsze. Ale nie od ciebie się tego nauczyłem.

Tym razem to ja ścisnęłam jego rękę.

— Idźcie już — rzuciła McGonagall, machnięciem różdżki osuszając nas z wody i wyczarowując duży koc, który okrył nas obojga.

Nie dostrzegałam tego tłumu wokół nas, który zbierał się już od jakiegoś czasu. Ignorowałam palące spojrzenia i szepty, bo, kurwa, nie miałam głowy się nimi przejmować. Jeśli tak lubili chaos, powinni zajrzeć nie na zewnątrz, a do wewnątrz mnie. Tam dopiero szalała rozpierducha.

Moje serce płakało, gdy patrzyłam hardo Syriuszowi w rozdarte oczy. Krzyczało do niego, gdy Regulus pociągnął mnie w stronę zamku. Moje serce wzdychało rozkosznie, kiedy Regulus otulił mnie mocniej kocem. Było pogubione, bo nie wiedziało już, na którym bracie się skupić.

Byłam taka pogubiona.

Po drodze zerknęłam jeszcze na jezioro. Woda połyskiwała w słonecznych promieniach, jednak nie dawała się im przebić pod powierzchnię, do głębiny. Nie dopuszczała nikogo do swoich sekretów, chyba że ktoś sam odważył się po nie sięgnąć.

Syriusz był najodważniejszym człowiekiem, jakiego znałam. Ale sekret Regulusa zatopiłby jakiekolwiek uczucia, jakie jeszcze Gryfon do niego żywił.

A to nie była ostatnia głębina, z którą było dane nam się zmierzyć.

●●●

— Mądry inaczej?

— Debil.

— Na sześć liter.

— Archie.

— Co?

Oderwałam się od swojego eseju na temat przyczyn oraz skutków rozwiązania Rady Czarodziejów i spojrzałam na Archiego siedzącego po drugiej stronie stołu. Gryząc koniec pióra, mrugał na mnie w oczekiwaniu.

— Chciałaś coś? — powtórzył.

Dałam mu jeszcze chwilę. Trzy, dwa, jeden... nie, on po prostu był głupi. Pokręciłam głową i wzruszyłam niedbale ramionami, patrząc na tekst, który już napisałam.

— Znasz jeszcze jakiś powód rozwiązania Rady Czarodziejów?

— Romans między członkami.

Zagryzłam mocno język, aby nie powiedzieć o słowo za dużo. Musiałam być okropną osobą w poprzednim życiu, skoro w tym musiałam się użerać z Archibaldem Brooksem. Ten jednak dłużej mi nie przeszkadzał, wróciwszy do swojej mugolskiej krzyżówki, którą podesłała mu mama. Chyba naprawdę wierzyła, że on sam je rozwiązywał. Dlatego ciągle dosyłała mu kolejne. Jednak prawda była taka, że Archie rozwiązywał kilka haseł, większość zazwyczaj błędnie, po czym się nudził i rzucał to w cholerę, a resztą zajmował się Remus.

Popołudnia w Wielkiej Sali były ciche i spokojne. Huncwoci raczej tu nie zaglądali o tych godzinach, zbyt zajęci byciem gdzieś indziej. I dobrze. Nie chciałam ich widzieć O tej porze Wielką Salę zajmowali ci, którzy chcieli odrobić lekcje, pograć w szachy bądź poplotkować.

Od żartu spółki Huncwoci&Irytek i kąpieli w jeziorze minęły dwa dni. Dzięki wywarowi pani Pomfrey rany na moich kostkach zasklepiły się, ale codziennie przed snem musiałam smarować je specjalną maścią, aby nie zostały blizny. Okazało się, że przez jad tej rośliny znacznie osłabiał organizm z sił, więc Regulus musiał mnie tam praktycznie dowlec. Ale wyszłam po zaledwie dwudziestu minutach jak na nowych nogach. Niestety Nancy, Evan oraz Avery nie byli takimi szczęściarzami. Pielęgniarka na początku nie do końca wiedziała, z czym miała do czynienia, więc odklejanie gluta z ich skóry zajęło trochę dłużej. Kiedy Nancy wróciła do dormitorium po kilku godzinach, już bez swędzenia oraz obciętych paznokci pod pachami, tak zajeżdżała rozpuszczalnikiem, że aż Timon zemdlał w swojej stercie zwędzonych skarpetek. Potem nie wychodziła z łazienki przez dwie godziny. Pandora prawie się zsiusiała na dywan.

Mijały także dwa dni od mojej ostatniej styczności z którymkolwiek bratem Black.

Na Syriusza byłam wściekła. Nikt mi nie potwierdził, że to on wymyślił ten durny żart, ale domyśliłam się tego. Gdyby wymyślał go James, ofiarą byłby raczej Severus Snape, a nie paczka Regulusa. Remus nie czerpał z tego przyjemności, za to Peter... był Peterem. Co prawda, żadnego nie chciałam widzieć. Ale Syriusz... Syriusz najpewniej dowiedział się, co Regulus odwalił podczas meczu i chciał go nastraszyć, aby więcej podobnych akcji nie próbował. Najgorsze, że ten ćwok nagle zapragnął go posłuchać.

Wkurzało mnie, że Regulus od dwóch dni mnie unikał.

A jeszcze bardziej wkurzał mnie fakt, że kilka miesięcy wcześniej wcale by mnie to nie obchodziło.

Miałabym gdzieś, że Regulus nawet na mnie nie patrzył w czasie śniadań, obiadów ani nawet kolacji. Wisiałoby mi, że ze mną nie rozmawiał. Miałabym w dupie pieprzonego Regulusa Aroganta Blacka, gdybyśmy tylko nie byli na ustach całego Hogwartu!

Wyciągnął ją z wody jak swoją syrenkę!

Dał jej zwycięski znicz, a to dla gracza jak pierścionek!

Byli razem w Hogsmeade! Dwa gołąbeczki!

K u r w a m a ć.

— Panno Rookwood, kartka pani przecieka.

Pomrugałam szybko oczami. Dopiero wtedy dostrzegłam wielkiego kleksa z atramentu na swojej pracy. Westchnęłam na myśl, że będę musiała przepisać ją od początku, po czym spojrzałam na przyglądających mi się Archiego oraz profesora Flitwicka. Uśmieszek tego pierwszego jasno mówił, że widział to już wcześniej i nic nie powiedział.

— Dziękuję za alarm — sarknęłam; kąśliwie do Brooksa i wdzięcznie do profesora.

— Kim ja jestem, aby przeszkadzać ci w myśleniu o panie Gładkie Lico?

Zmrużyłam wrogo oczy, na co tylko uśmiechnął się jeszcze złośliwiej. Wyłapałam więc okazję, kiedy to profesor Flitwick przeglądał papiery w swoich dłoniach i kopnęłam Puchona w kostkę. Szatyn zawył, czym zaalarmował nauczyciela.

— Ty już na stałe przenosisz się do mojego domu? — zagadnął, nawiązując do tego, że Archie znów siedział przy nie swoim stole.

— Nah, chyba jestem na to zbyt wysoki.

Tym razem to Flitwick spojrzał na niego zmrużonym okiem. Zapewne żałował, że nie dosięgał mu do drugiej kostki. Kopnęłam go więc za niego.

Profesor na kolejny jęk Puchona lekko się uśmiechnął. I dlatego był moim opiekunem.

— Mam dla was harmonogram chóru oraz teksty — obwieścił i wręczył nam kilka kartek. — Próby we wtorki i czwartki, godzina siedemnasta. Będziemy ćwiczyć kolędy z zeszłego roku i...

— Co roku tak robimy.

Profesor Flitwick migiem wyciągnął różdżkę i machnął nią w powietrzu, nie wypowiadając choćby jednego słowa. Stół podskoczył, a potem Archie pisnął. Zajrzałam pod blat, by zobaczyć, że noga stołu przygniatała chłopakowi stopę.

Zapisałam sobie w głowie, aby wrócić do nauki zaklęć niewerbalnych. Potrafiłam wykonać kilka tych najprostszych, ale jeśli chciałam zostać łamaczem zaklęć potrzebowałam znać każdą technikę zaklęć i uroków.

Niechcący znów pomyślałam o Regulusie. Kim on chciał zostać po ukończeniu szkoły? Śmierciożerc. Nie dopuszczając do siebie tej myśli, obiecałam sobie go zapytać, jak znów zacznie do mnie gadać.

— ...będziemy ćwiczyć kolędy i chciałbym, żebyś w tym roku zaśpiewała solo — zwrócił się bezpośrednio do mnie. Ślina zaschła mi w ustach. — W tamtym roku ci odpuściłem ze względu na SUM-y. W tym już mnie nie przekonasz — pogroził palcem.

— Za rok są OWETUM-y.

— Dlatego zaśpiewasz w tym.

— Ale że sama? Całą piosenkę?

— Ropuchy ci pomogą.

Nie dając mi dojść dalej do słowa, zabrał resztę harmonogramów i powędrował dalej.

— Ale mu śmiesznie ten mały kuperek skacze, gdy idzie — Archie przechylił głowę w bok i powiercił się na ławie. — Jak mój wygląda? Seksownie? Ej, Wills? No powiedz.

Jego słowa docierały do mnie jak zza szyby. Choć wtedy nie stałam na scenie i nie miałam przed sobą widowni, trema pojawiła się w świetle reflektorów. Skręciła mój żołądek i ścisnęła gardło. Ledwo się powstrzymywałam przed pobiegnięciem do kibla, by nie zwrócić śniadania oraz stron głosowych. Przynajmniej wtedy nie musiałabym śpiewać. Sama.

Muzyka była nieodłączną częścią mojego życia. Przed ślubem moja mama była artystką sceniczną i śpiewała na uroczystościach, gdzie na jednej z nich pojawił się kiedyś mój ojciec. Był tak urzeczony jej śpiewem, pięknem oraz wdziękiem, że na następny bankiet przyszli razem, a na czwartym z kolei pojawili się jako narzeczeni. Felicia zwyczajnie okręciła go sobie wokół palca, tak jak Malcom kręcił nią w tańcu. Bo tańczyć też potrafiła. I sama mnie tańca nauczyła.

Ja odziedziczyłam po niej jedynie małą namiastkę jej talentu. Nie dorównywałam jej nawet do pięt. Choć Śnieżka, moja ulubiona skrzatka w całym domu, zawsze przerywała pracę, by posłuchać mojego śpiewu, za co potem siebie zganiała.

Mogłam śpiewać w grupie, kwartecie, nawet duet nie brzmiał tak źle. Ale solo to ja mogłam jedynie spierdolić z kraju.

Z otępienia wyrwało mnie głośne chrząknięcie. Gdyby to był Archie, to po prostu machnęłabym ręką. Ale jak Archie potrafił piszczeć jak dziewczyna, tak gadać już nie bardzo.

Rozejrzałam się. Do stołu przysiadły się Lily, Dorcas oraz Marlena. Dwie pierwsze zajęły miejsca po obu stronach Archiego, natomiast blondynka usiadła obok mnie. I wszystkie wlepiły we mnie swoje wyłupiaste gały i bananowe uśmieszki.

— Nie ruszaj się to może nas nie zauważą — wymamrotał na wdechu Archie.

Dorcas posłała mu krzywe spojrzenie.

— Ale z ciebie debil.

— Nawzajem — prychnął i wrócił do krzyżówki. O dziwo, tylko Lily cicho parsknęła śmiechem. Zaraz jednak Puchon poderwał głowę, by zmrużyć na mnie oczy. — Czekaj no moment...

— Zamknij się i daj Willow mówić — fuknęła na niego Marlena, po czym oparła łokcie o blat i popatrzyła na mnie błyszczącymi się oczami.

Obejrzałam się za siebie, jakby miała tam stać jakaś inna Willow, której wszyscy chcieli słuchać, ale nie. Chyba mówiła do mnie.

— Ale co mam mówić?

— No o tobie i Regulusie!

Przewróciłam oczami. Przypomniało mi się, jak skończyła się ostatnia moja rozmowa z Gryfonkami na ten temat i jakoś nie ciągnęło mnie do powtórki.

— Nie ma o czym gadać.

— Jak to nie ma?! — oburzyła się Marlena. Pochyliła się nade mną. — Wyciągnął cię z jeziora, kiedy tonęłaś. Dał ci złotego znicza na oczach kibiców! To takie słodkie, o Merlinie...

— To podejrzane — wtrąciła skwaszona Meadowes. — Mam nadzieję, Rookwood, że ty mu później nic nie oddałaś.

Chwilę mi zajęło zrozumienie, o co jej dokładnie chodziło. Mulatka musiała przejechać mnie całą wzrokiem, co mechanicznie zrobiłam też ja, rumieniąc się po same kości. Zrozumiałam, choć nie chciałam.

— Dorcas!

— No co?! Ślizgoński Black to ten sam typ cwaniaka, o których Lily czyta po nocach pod kołdrą! I nie wiadomo co jeszcze tam robi.

— DORCAS!

— NO CO?! Myślisz, że nie widzę? Wkurwia mnie to twoje świecenie różdżką.

Tym razem to Lily spłonęła rumieńcem ciemniejszym od jej płomienistych włosów. Zgromiła przyjaciółkę wzrokiem. A Dorcas jedynie wzruszyła ramionami.

Za to Archie siedzący między nimi uśmiechnął się głupkowato w stronę rudej, która uciekła od niego spojrzeniem.

— Widziałam was też razem w szatni i Hogsmeade. Pokłócił się o ciebie z Syriuszem — przy imieniu Gryfona Marlena dziwnie zmiękczyła głos, założywszy kosmyk włosów za ucho. Moment gapiła się z uśmiechem w blat, po czym chrząknęła i wróciła oczami do mnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu te ożyły młodzieńczym blaskiem. — Kręcicie ze sobą?

Odniosłam wrażenie, że bardzo zależało jej na odpowiedzi. Tylko na jakiej?

Zgniotłam zabrudzony atramentem esej w kulkę, aby zyskać nieco czasu na zastanowienie się. I... gówno mi to dało. Bo prawda była taka, że ja się już totalnie we wszystkim pogubiłam.

Serce mówiło tak, potem Regulus mówił inaczej, rozum go popierał, ale pojawiał się Syriusz i znów wszystko co jasne szlag trafiał.

— Można tak powiedzieć — mruknęłam niepewnie.

Nad stolikiem rozniósł się taki pisk, że nawet uczniowie z sąsiednich stolików musieli pozatykać uszy. Archie tak się tego wystraszył, że aż fiknął z ławy do tyłu.

— Willow, to cudownie!

— Moje uszy krwawią!

— Cicho siedź!

— Ała! Kopać to se możesz palcem w nosie, a nie mni... AŁA!

— Tylko uważaj na niego i nie podpuszczaj się tak łatwo.

— Bo ci zaszyję buzię, idiotko! Cieszę się razem z tobą, Wills!

— Nie wierzę ci.

Stół nagle się zatrząsł, gdy Clara walnęła o niego dłońmi. Swoje wrogie spojrzenie piwnych oczu, które kolorem wyglądały jak odchody kota z rozwolnieniem, wwierciła we mnie. Mój liżący dno humor sturlał się jeszcze niżej, a jakiekolwiek chęci na cokolwiek wyparowały. Tuż zza jej pleców wyskoczyła Pandora, która jak gdyby nigdy nic usiadła obok Lily i zaczęła czytać przyniesioną ze sobą książkę.

W tym samym czasie Archie pozbierał się z podłogi i rozejrzał się półprzytomnie po wszystkich. Rozszerzył gały na widok machającej do niego Pandory, po czym pochylił się do Lily.

— Jak ona się tu pojawiła? — szepnął. Dorcas musiała porządnie go kopnąć.

— Nie wierzę ci — powtórzyła Clara, zupełnie jakby kogokolwiek to obchodziło.

— A ciebie kto pytał? — Dorcas odczytała moje myśli.

— To strasznie dziwne. — totalnie zignorowała Gryfonkę, pukając pazurami w blat. — Regulus się stara. Zabiera cię do Hogsmeade. Łapie dla ciebie znicza, którego daje ci na widoku wszystkich. Wskakuje za tobą do jeziora, bo sierota się topi — cedziła wolno, z każdym słowem podnosząc mi ciśnienie. Reszta milczała. Clara pochyliła się nad blatem. — A ty co robisz? Nic. Straszna suka z ciebie.

Zacisnęłam palce na krawędzi blatu. Inaczej chyba wydrapałabym jej oko i wsadziła zamiast niego ten walony esej z Historii Magii.

— Co cię to obchodzi?

— Czyli tylko jedna część tego związku się stara, jak rozumiem? W łóżku też jesteś taka bierna? Leżysz i czekasz, a drugi się poci?

Ktoś syknął, inny przeklął. Wzięłam głęboki wdech, jeszcze tłumiąc w sobie wzniecający się płomień, od którego zaczynałam drżeć. Tak bardzo chciałam rozbić jej głowę o kant stołu. Ta wizja już mi się malowała w głowie. I kusiła.

— To dlatego biedny Regulus kręcił z jakąś laską na korytarzu, gdy tu szłam — westchnęła i zerknęła przez ramię na wrota. — Musi być niezaspokojony. Więc może ja pójdę go pocieszyć?

Nie wytrzymałam. Poderwałam się gwałtownie z miejsca, przez co Marlena niebezpiecznie zachwiała się do tyłu. Całą wściekłość, która niczym potwór w klatce ryczała w mojej piersi, przelałam w tym jednym spojrzeniu, jakie jej posłałam.

— On nie bawi się używanymi zabawkami.

Nie zostałam, aby cieszyć się jej miną. Natychmiast ruszyłam ku wyjściu z Wielkiej Sali, a potem wzdłuż korytarzy. Być może przyjaciele pobiegli za mną, ale ich nie słyszałam. Nie słyszałam nawet własnego głosu rozsądku. Jedyne, co wtedy słyszałam, to swój nierówny oddech.

Nikt nie miał prawa dyrygować mną jak chciał.

Żadna pierdolona Clara Morris.

Żaden pieprzony Syriusz Black.

Żaden chędożony Regulus Black.

Ani żaden inny Black!

Nikt.

I miałam zamiar to wszystkim pokazać.

Znalazłam go na dziedzińcu przed szkołą. Oparty biodrem o murek i z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni, faktycznie rozmawiał z jakąś dziewczyną. Ślizgonką. I pindzią, jak wywnioskowałam po zbyt wysoko podciągniętej spódniczce. Kilka kroków za nim, co nie było żadnym zaskoczeniem, znajdowali się Evan oraz Avery, który rozmawiali z... no, to już wielkie zaskoczenie, bo z Nancy i Jamesem. Co prawda tylko Evan z nimi rozmawiał, a po minie jego oraz Pottera wnioskowałam, że niezbyt chętnie. Avery leżał na murku twarzą do nieba i spał lub oglądał chmury. Oprócz nich było tam też kilkunastu innych uczniów z różnych domów i roczników.

Podczas tej krótkiej chwili dopadli mnie moi przyjaciele. Dorcas zjechała zdyszana po ścianie zamku i siadła, Lily oparła się obok niej, a Marlena o Lily. Wszystkie zipały jak po spierdalaniu przed Filchem. Archie doczłapał do mnie z ciężkim oddechem i przytrzymał się mojego ramienia, chyba umierając.

— Umieram — zawył.

— Podobno jesteś wyćwiczony po bieganiu za tramwajami w Londynie – zauważyła Dorcas.

— A czy kiedykolwiek powiedziałem, że to ja za nimi biegam? Tylko idioci tak robią. Ja zawsze czekam na następny.

Pandora, która dotarła jako przedostatnia, nie wyglądała na ani trochę zmęczoną. Choć być może tego nie dostrzegłam, bo nie poświęciłam jej zbyt wiele uwagi. O wiele bardziej skupiłam się na Clarze zamykającej ogonek. Rozjuszonej jak mrówki, którym ktoś wsadził kija w mrowisko. A ja miałam zamiar rozkopać je całe.

Idealnie.

Oczy mi się zwęziły, usta uśmiechnęły złośliwie. Brooks musiał to zauważyć, bo zaczął kręcić głową jak pies merdał ogonem.

— Cokolwiek głupiego chcesz zrobić, na Boga, nie rób tego.

Tyle że ja już szłam w stronę Regulusa, wyciszając się na krzyki za sobą. Archie wyzywał mnie całą moją drogę, ale nie zatrzymał mnie.

Wiedział, że mnie się nie dało zatrzymać. Byłam nieustępliwa. Ufałam sobie i trwałam przy tym, co sobie postanowiłam. Tak mi już zostało do końca.

Dziewczyna stała do mnie tyłem, więc nie mogła mnie widzieć. Jednakże Regulus zauważył już w połowie drogi. Nie powiedział jednak ani słowa ani nie pokazał tego w swojej minie, pozwalając jej biadolić bez końca. Po prostu patrzył na mnie ciekawie. Z błyskiem w oczach. Z rozbawionym kącikiem ust uniesionym w górze. Jak na swojego pupilka.

Myślał, że miał wszystko pod kontrolą. No to się chłopaczek miał zdziwić.

Nie odzywał się do mnie dwa dni.

Black zmarszczył brwi, kiedy byłam zaledwie trzy kroki od nich. Jego loki znów były suche oraz puszyste, jednak nie mniej lśniące niż wtedy, gdy dopiero co wyszedł z jeziora. Słoneczny blask przeplatał się między nimi jak zwykle, bo słońce je uwielbiało. Ciekawiło mnie, czy ja też bym nie mogła przestać ich dotykać.

A pindzia wciąż trajkotała jak najęta. Jak się okazało, łechtała jego już i tak wybimbane ego.

— ...więc znasz moją sytuację. Nie mogę tego oblać. A ty na Eliksirach jesteś rewelacyjny. Slughtorn chwali cię na każdej lekcji. Więc może moglibyśmy, ty i ja...

Zamknęła się, kiedy stanęłam między nimi. Chwała Merlinowi.

Archie skądś przeklął, gdy uśmiech rozjaśnił moją twarz.

Regulus sapnął, kiedy chwyciłam jego krawat i pociągnęłam w dół.

Moje buty zaskrzypiały, gdy stanęłam na palcach.

Świat wybuchł w momencie zetknięcia się naszych ust.

A moje serce zaczęło piszczeć.

Przeżyłam już wiele pocałunków z wieloma osobami. Z byłymi chłopcami, na imprezach czy w ramach wyzwania. Nigdy jednak nie traktowałam ich poważnie. Żaden nie był wart zapamiętania. Bo nie porywały mojego serca ani nie sprawiały, że topiłam się z każdym poruszeniem ust.

W tamtym jednak momencie pomyślałam, że prócz Regulusa nie musiałam już całować nikogo innego nigdy więcej.

Jego usta były wilgotne i miękkie. Tak samo jak dłonie, które wyciągały mnie z wody dwa dni wcześniej, jego wargi sprawiały, że gotowałam się pod cienkim swetrem w listopadowe popołudnie. Nie poruszały się. Pewnie był zbyt zaskoczony, więc jedynie pozwalał mi dotykać ich tymi moimi. A ja nie odważyłam się zrobić niczego więcej. Bałam się choćby odetchnąć, aby nie paść na kolana. Język oraz inne takie stanowczo odpadały. Cieszyłam się nawet, że nie próbował mnie dotknąć. Jeszcze by przejął kontrolę, której on nade mną nie miał.

Cholera, sam dotyk jego ust robił mi wodę z mózgu.

A moje serducho było jak: żyje, jednak nie, O KURWA, mdleje, widzę światło, NAWALAM JAK W DZWON, piiiiisk, ale super, znów mdleje, chyba nie żyje, JUŻ WSTAJE, ale gorąco... i tak dalej.

Waliło jak cholera.

Patrzył na mnie, oni wszyscy na mnie patrzyli. Ja jednak zacisnęłam mocno oczy, tak samo mocno jak ściskałam w pięści jego krawat, aby tego nie widzieć. Bo w końcu czego oczy nie widziały, tego nie było. Kierowcy na pewno też zasłaniali oczy przed przejechaniem zająca. Sprawy nie było.

Żar podniecenia drapał mnie od środka, niezaspokojony. Chciał więcej. Żądał więcej. I gdybym tego nie przerwała, mogłabym się temu poddać. A nie o to mi chodziło.

Przez cały ten czas, czyli jakieś pięć sekund, zbłąkany kosmyk jego włosów łaskotał mnie w czoło. I kiedy wreszcie się od niego odsunęłam, to miejsce zaczęło mnie mrowić. Palce również. Same chciały dotknąć tych loków. Były zazdrosne.

Wciąż trzymałam krawat Regulusa, gdy spojrzałam mu w oczy. Blask gwiazd, które na co dzień przysłaniały mgła i chmury, prawie ściął mnie z nóg. Nie rozumiałam ich znaczenia, ale spodobały mi się. Było mu z nimi do twarzy.

Uśmiechnęłam się słodko. Następnie puściłam jego krawat i wygładziłam poły marynarki, tak pięknie pachnącej cedrem. I pergaminem. Musiałam wykraść mu te perfumy. A on dalej tylko na mnie patrzył, rozłożony na łopatki.

— Nie podziękowałam ci za uratowanie mnie przed utonięciem — mruknęłam, aby lala obok dobrze słyszała. — Więc dziękuję.

Co do dziuni – myślałam, że zaraz rzuci się na mnie z pazurami. Ze zwycięskim uśmieszkiem zwróciłam się do niej, a bokiem do Regulusa, który dalej palił mnie spojrzeniem. Otrzepałam bajerancko niewidzialny pyłek z rękawa. O tak, ta moja obojętność jeszcze bardziej ją zdenerwowała. Szok, że z ust nie pociekła jej piana.

— Wybacz, ale on nie przyjmuje już nowych uczennic. Już ze mną ma sporo pracy.

Szefowa to ja.

Dziewczyna prychnęła. Potem prychnęła znów, i znów, na co ziewnęłam. Nie wiedziałam, czy bardziej chciała walić o ścianę swoją głową, czy też moją.

To by było na koniec. Wyjaśniłam i udowodniłam wszystko, co miałam. Dlatego, odgarnąwszy jeszcze włosy z ramienia na plecy, odwróciłam się i po prostu poszłam w swoją stronę. Wolno. Z uniesioną brodą. Zwycięsko. Choć nawet nie wiedziałam, dokąd szłam. Choć nogi to miałam z ołowiu.

Zanim zniknęłam za wrotami zamku, rozejrzałam się jeszcze dookoła. Archie był blady, raz po raz otwierał i zamykał buzię, jakby bawił się w gupika. Dziewczyny z Gryffindoru uśmiechały się z podekscytowaniem. Marlena to prawie tańczyła. Evan i James zbierali szczęki z podłogi, a Avery zbierał z niej siebie, bo najwidoczniej spadł z murku. Pandora uśmiechała się leciutko. Nancy przyciskała dłoń do ust, ale wiedziałam, że tym sposobem ukrywała uśmiech.

Oko Clary Morris tak latało do góry, że czasem widać było same białko. Oraz bezgraniczną nienawiść i wściekłość.

Satysfakcja była ogromna. Smakowała jak ciasteczkowe lody.

Też potrafiłam zaskoczyć.

Pokazałam, że nikt nie miał tak naprawdę kontroli nad Willow Rookwood.

Wiedziałam, że Regulusa będzie to w cholerę uwierało. Że będzie jeszcze bardziej zrzędliwy i marudny. Ale nie wiedziałam, że niedługo miałam się o tym przekonać.

Bo wtedy wygrałam.

Mat i szach. Szach i mat? Jeden chuj.

Ale gdy dotarłam do dormitorium, potrzebowałam wziąć długi i lodowaty prysznic. I ani to, ani bieg w górę po krętych schodach wieży Ravenclawu, ani wypicie pół butelki wina nie ugasiło tego płomienia w moim ciele, który wzniecił właśnie cholerny Regulus Black.

I jeszcze nie wiedziałam, że wtedy otworzyłam piekło.

●●●

a/n: totalnie nie umiem pisać scen pocałunków, bo sama swojego nigdy nie miałam i nie wiem jak to jest. ALE HEJ! przecież to nie ich ostatni raz. nauczę się i będzie lepiej.

PS. tak, zerżnęłam tekst ze shreka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro