Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11 | Urodziny Blacka cz. I

Trzeci listopada przyszedł zdecydowanie zbyt szybko.

Siedziałam bezradnie w opustoszałym dormitorium, obracając w palcach dwa zdjęcia z różnymi osobami. Bardzo, bardzo, bardzo różnymi od siebie osobami. Tuż obok mnie na łóżku leżała niezapakowana ramka-drzewko dla Syriusza, którą w większości już uzupełniłam o nasze wspólne zdjęcia. Było takie z dnia, gdy ten w skupieniu plótł mi warkoczyki oraz takie, takie gdzie razem z Huncwotami biegaliśmy w deszczu i byliśmy panami swojego losu. I wiele, wiele innych. Zostało tylko ostatnie miejsce.

Wolnym ruchem przyłożyłam moje wspólne zdjęcie z Syriuszem, tylko nas dwóch i nikt więcej, do pustej ramki. Nic się nie zadziało. Dalej uśmiechaliśmy się szeroko, wciąż byliśmy szczęśliwi, o czym moje serce pamiętało, ale nie działo się nic ponadto.

Potem z lekkim zawahaniem podmieniłam Syriusza na Regulusa. To zdjęcie zrobione u Derwisza i Bangesa, na którym flesz uwidaczniał nasze zaskoczone twarze. Lecz kiedy ramka drastycznie zaczęła obrastać w kwiatki, ja od razu zabrałam zdjęcie. Nic z tego nie rozumiałam.

Musiałam się upewnić. U Pandory znalazłam zdjęcie jej oraz Ksenofiliusa Lovegooda, które po przyłożeniu również zaczęło obrastać kwiatkami. Zirytowana rzuciłam wszystko w pizdu, czyli delikatnie odsunęłam ramkę na drugi koniec łóżka. Trochę mnie ona kosztowała.

— Jak ty lubisz wszystko mieszać — powiedziałam do Regulusa na zdjęciu.

Później wystawiłam do niego język.

W tej samej chwili drzwi dormitorium trzasnęły. Podskoczyłam, a nieużyte przeze mnie zdjęcia rozsypały się na podłodze. Nancy nawet nie zwróciła na nie uwagi. Po prostu stanęła na środku pokoju, ramiona skrzyżowała pod piersiami i wlepiła we mnie wyczekujące spojrzenie. W tym czasie gdzieś koło jej stopy leżało zdjęcie z półdupkiem Jamesa i pieczątką Hogwartu.

— Co? — spytałam głupio.

— Ty się, kurwa, jeszcze śmiesz pytać?! — wybuchła wściekła, zaczynając krążyć w tą i z powrotem. — Najpierw dostałyśmy zaproszenie do Ślizgonów. Nie dopytywałam, bo mogłam nachlać się za darmo. Potem ty zaczynasz się coraz dziwniej zachowywać, znikasz chuj wie gdzie, ale dobra, przemilczałam. Twój brat trafił do paki, czaję — wtedy przystanęła i wycelowała we mnie palcem. — Ale kiedy Regulus Black chce, żebym przyniosła mu twój płaszcz, a potem widzę was razem chodzących za rączki po Hogsmeade, zaczynam czuć się jak ochujana przez męża żona.

— Kiedy wyznawałam ci miłość?

— Zanim zaczęłaś mieć przede mną tajemnice i zadawać się z mafią!

Westchnęłam. Nie spiesząc się z odpowiedzią, kucnęłam i zaczęłam zbierać rozsypane zdjęcia. Przez cały ten czas czułam ciężkie spojrzenie Nancy, którym chciała przygnieść mnie do podłogi, by wycisnąć ze mnie wszystko, co chciała. Ślimaczyłam się w tym. Chciałam pomyśleć.

Od początku wiedziałam, że nie powiem Nancy prawdy. Nie dlatego, że na nią nie zasługiwała. Była moją najbliższą przyjaciółką, spowiedniczką oraz powierniczką, która znała mnie lepiej niż ja sama. To prawda nie zasługiwała na nią. Regulus jasno dał mi do zrozumienia, że koło prawdy stała śmierć. A ja nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie Nancy mogłaby się stać krzywda. I choć brzydziłam się kłamstwem, byłam gotowa znów skłamać. Byłam nim już tak przesiąknięta, że czułam się jak przegniły od środka owoc.

Gdy już wszystkie zdjęcia leżały w mojej szkatułce, a ta gdzieś pod łóżkiem, wreszcie odwróciłam się do Nancy. Podrygiwała nerwowo na nodze, mrużyła podejrzliwe jasne oczy. Próbowała dobić się do mojej głowy i odkryć prawdę. Tyle że prawdę dla niej miałam już gotową na języku.

— Podoba mi się Regulus — na moje wyznanie blondynka uniosła brew. — Nie wiem jak to się stało. Ani kiedy. Ani gdzie. Właściwie to nie wiem nic. Jedynie to, że z nikim nie czułam się tak dobrze jak z nim. Na niczyją myśl się tak nie uśmiechałam — spuściłam nieśmiało głowę. — I mam nadzieję... myślę, że on też mnie lubi.

Szczególnie po tym, jak rzuciłam w niego jabłkiem, gdy ten prawie wepchnął mnie w kałuże.

— Chciałam ci powiedzieć już dawno, ale się bałam — trochę się denerwowałam, że mi nie uwierzy. Bo co wtedy? Z łokcia i do wora? — Regulus raczej nie pasuje do naszego świata. Wiesz, mugole, te kolory – zielony nie bardzo pasuje do granatu, jeszcze czystość krwi, oh, no i jest też...

— ...Syriusz.

— Gdzie?

— W dupie — fuknęła zirytowana Nancy. — Ty wiesz, że on pierdolca dostanie?

— E tam, przesadzasz...

— Willow. On się na niego rzucił, bo się do ciebie odezwał.

Kolejne kłamstwo nie chciało już przejść mi przez gardło. Bezradnie klapnęłam na krawędź łóżka, po czym westchnęłam. Dobrze wiedziałam, że Syriuszowi się to nie spodoba. Od początku wbijał mi do łba, że lepiej, abym się koło Regulusa nie kręciła. Za to gdyby Regulus zakręcił się obok mnie, oh... nawet nie chciałam wiedzieć, co Syriusz mógł mu wtedy wbić do łba. A raczej w łeb.

Jeszcze miesiąc temu tylko się z tego śmiałam. Ale w tamtym momencie zastanawiałam się, jak będzie wyglądał mój udawany związek z Regulusem, jeśli ten będzie trupem.

Pod tym względem Syriusz był strasznie irytujący. Zachowywał się jak zaborczy brat, który chroni swoją niezbyt rozgarniętą siostrę. I może faktycznie często nie ogarniałam, ale potrafiłam o siebie zadbać.

— Ale muszę przyznać, że uroczo razem wyglądaliście.

Na słowa przyjaciółki poderwałam gwałtownie głowę do góry. Ale to tak, że aż mój kark krzyknął. Zignorowałam jednak go oraz prąd bólu, chwytając się tej jednej czarnej myśli.

Przecież Nancy wybrała się do Hogsmeade z Jamesem i Syriuszem.

— Skoro ty nas widziałaś razem, to James i Syriusz... — nim skończyłam, blondynka prychnęła.

— Błagam cię. Wystarczyło, że krzyknęłam lody, a oni już pociekli w drugą stronę. Syriusz raz się nawet wypieprzył, ale piasek w mordzie mu nie przeszkadzał.

Zaśmiałam się. Równocześnie stres przestał miętosić mój żołądek, bo choć zamierzałam im powiedzieć, tak chciałam to zrobić na spokojnie i chyba nieco później. Potrzebny był mi czas, aby to wszystko sobie poukładać w głowie.

Bo wtedy jeszcze nie czułam tego, jak szybko nasz czas sypał się mi przez palce.

— Jesteś wielka.

— Spróbowałabyś myśleć inaczej. Tylko mi z nim uważaj — pogroziła mi palcem. — Do Blacka nic nie mam, ale tym larwom wokół niego nie ufam. Najchętniej to wszystkich pacnęłabym laczkiem.

Jej ostrzeżenie natychmiast skojarzyło mi się z Remusem. On też prosił, abym miała się na baczności.

Później w przyszłości myślałam sobie, że może gdybym ich posłuchała albo gdyby ktoś jeszcze powiedział mi dokładnie to samo, oszczędziłabym sobie wiele cierpienia.

— No, a teraz wbijaj się w kieckę. Raz, raz! — klasnęła i ruszyła do łazienki, by się przygotować. — Masz się tak wypindrzyć, żeby innym z wrażenia tampony wyskoczyły.

— Jesteś obleśna — skrzywiłam się, posłusznie wstając.

Chwyciwszy się drzwi od łazienki, Nancy spojrzała na mnie figlarnie. Jej złote loki, których od pierwszego roku skrycie jej zazdrościłam, zatańczyły w powietrzu. Białe zęby błysnęły w zadziornym uśmiechu.

— Ale to ty jesz wspólne jabłko z Regulusem Blackiem.

Ciepło nagle i szybko ogarnęło moje ciało, prawie ścinając mnie z nóg. Zanim jednak poduszka, którą porwałam z łóżka i rzuciłam w stronę Nancy, trafiła jej wyszczerzoną japę, ta z piskiem zamknęła się w łazience.

Wiedziałam, że będzie mi o tym truć dupę już do końca życia.

Na lustrze wisiała czerwona sukienka. Miała odkryte plecy, dość głęboko sięgający dekolt oraz złoty pasek wokół talii, który podkreślał ducha Gryffindoru wszytego w materiał. Nie tylko dlatego, że była w jego kolorach. Musiałam też  zebrać w sobie spore pokłady odwagi, aby wyjść w niej do ludzi. Nie lubiłam zbytnio odsłaniać swojej skóry. Ni to potrzebne, ni to komfortowe. Wolałam siebie w zimniejszych kolorach. Bardziej stonowanych. Nie czułam nic wyjątkowego, patrząc na tą sukienkę. Była wszystkim, czego raczej unikałam. Nie krzyczała Willow Rookwood.

Ale Syriusz ciągle powtarzał, że ubóstwiał mnie w czerwonym. Lubił patrzeć na ładne ciało, którego krągłości były podkreślone. Jeśli miało to mu zrobić przyjemność... to w końcu był jego dzień.

Oraz jeszcze kogoś, kto najchętniej by o tym dniu zapomniał.

Czy myśli, że to ja o nim zapomniałam?

Nagle zatęskniłam do naszego zdjęcia. Na łóżku jednak leżało tylko to z Syriuszem i nigdzie indziej nie znalazłam zdjęcia z Ślizgonem. Z westchnięciem stwierdziłam, że musiałam je upchnąć do szkatułki jak wszystkie. Poszłam więc się szykować, wcześniej jeszcze wsuwając zdjęcie moje i Syriusza do ostatniej pustej ramki w drzewku.

Oh, jaka ja byłam głupia! Wystarczyło lepiej poszukać! Tępa dzida.

···

W pokoju wspólnym Gryffindoru nigdy nie było cicho ani spokojnie. To dlatego Lily i Remus uczyć się bądź czytać chodzili do biblioteki. Ale nikt o tym wtedy nie myślał. W końcu był dzień urodzin Syriusza Blacka, więc od samego rana słyszano tylko fajerwerki.

Gdy wreszcie Gruba Dama nas przepuściła – nigdy mnie nie lubiła, bo szlachcic z obrazu obok lubił jej dogryzać tym, że podobno śpiewałam lepiej od niej – widok pokoju wspólnego wbił mnie w ziemię. Aby zrobić więcej miejsca, kanapy i fotele zostały przesunięte pod ściany. Dywan zrolowano i wyniesiono. Wszędzie gdzie by nie spojrzeć były alkohol, przekąski, więcej alkoholu, kolorowe lasery z dziwnego urządzenia w rogu oraz, trzeba wspomnieć, jeszcze trochę alkoholu. Dokładnie ognista whiskey i kremowe piwo. Z szafy grającej grała rockowa muzyka od mugoli. I właściwie nie byłoby w tym nic dziwnego.

Gdyby nie pierdyliard balonów powciskanych gdzie się da. Każdy jeden z innym zdjęciem Syriusza Blacka w pełnej krasie. Na niektórych nawet w zbyt pełnej.

Przy tych zdjęciach te moje na drzewku bladły.

Oh, no i jeszcze w rogu stał połyskujący czernią motocykl. To właśnie przy nim znalazłyśmy Jamesa. Grzał dupą jego siedzenie.

— Ale odjazd — Nancy nie mogła przestać się rozglądać. — Sami to zrobiliście?

— Ta. Dupa, nie my. Ja sam! — James wypiął dumnie pierś. — Zrobić wam rozeznanie? Ten niebieski koło kominka przedstawia nawalonego Łapę w rowie. Na tym fikuśnie różowym Syriusz rzyga do kibla po tym, jak zjadł całe pudełko fasolek wszystkich smaków. Jest też kilka zdjęć z nami, bo Luniek chciał. A tam jest mój ulubiony. Syrek golasek ucieka przed Suzi Brown, która rzuca w niego jego własnymi gaciami i...

— Miałeś nie dawać tego zdjęcia — znikąd pojawił się Remus, patrzący na Pottera karcącym wzrokiem.

James wzruszył bezradnie ramionami, przez co okulary zjechały mu po nosie.

— My to widzimy codziennie, więc czemu inni nie mogą?

Miodowłosy westchnął. W dłoniach trzymał kolejne balony, którym się z zaciekawieniem przyglądałam. Szczególnie temu z Syriuszem w różowych spineczkach. Uśmiechnęłam się rozczulona.

To sprawiło, że jeszcze bardziej się zestresowałam. Od początku stres wiązał z moich flaków zwierzątka jakby z balonów. Wciąż byliśmy z Syriuszem pokłóceni i najchętniej rzuciłabym to wszystko w cholerę.

Wtem trzasnęły drzwi. Schodami od dormitoriów dziewczyn schodziły Lily oraz Marlena, obie piękne, lecz tylko jedna odstrzelona. McKinnon miała na sobie pudrowo różową sukienkę, słodką i delikatną, a włosy upięła w koczka z wyciągniętymi kosmykami. Za to Evans była w dżinsach i swetrze, wokół którego latały rude loki. Jednej z nich zależało. Drugiej... wcale.

Lily spojrzała krytycznie na lewitujące balony. Kiedy jeden podleciał zbyt blisko niej, odtrąciła go dłonią.

— Przesada — skomentowała.

— Po prostu się przyznaj, że od zawsze chciałaś klepnąć mnie w dupę.

Wszyscy jak jeden mąż spojrzeliśmy w górę schodów od strony dormitoriów chłopców, gdzie stał jubilat we własnej osobie. Syriusz co prawda zasłaniał oczy dłonią, ale jego słowa, uśmieszek i rozchylone palce świadczyły o tym, że wszystko widział.

Rudowłosa wytrzeszczyła oczy i natychmiast poszła sprawdzić balon. Nagle powietrze w pokoju zaczęło mnie dusić. Spóźniłam głowę. Walcząc z oddechem, usłyszałam wspólny krzyk Remusa i Marleny:

— Miałeś siedzieć w dormitorium!

— Nie drzeć się, bo się zestresuję! Już wracam. Chciałem tylko poprosić Willow na górę, bo chciałbym pogadać. To tyle, wracajcie do roboty.

Ślina zaschła mi w ustach. Nagle wyjście przez Grubą Damę stało się znacznie bliższe i kuszące od schodów. Prezent owinięty w papier zaczął mi się ślizgać w palcach od potu i wprawie mi wypadł, gdy Nancy szturchnęła mnie łokciem.

— Idź go czymś zajmij. Zawołamy was na gotowe.

W odpowiedzi posłałam jej przerażone spojrzenie. Nancy przewróciła oczami. W tym samym czasie Remus stanął obok niej i posłał mi pokrzepiający uśmiech.

— Będzie dobrze. Tym razem się postarał.

Remus Lupin Psycholog w akcji. Tym razem nie pomógł mi ani trochę.

Chwilę mi zajęło przekonanie nóg do pierwszych kroków. Z każdym kolejnym moje serce wspinało się po moim gardle, aż w końcu odniosłam wrażenie, że wystarczy otworzyć buzię i je wypluję. W połowie schodów, gdy ja wahałam się między dalszym wchodzeniem a spadaniem w dół, za moimi plecami Marlena znów krzyknęła.

— Gdzie jest tort?! Czemu jeszcze nikt go nie przyniósł?!

— Bo podziwiali moje balony?

— Bo jem?

— Bo mamy cię w dupie?

Usłyszawszy Archiego, zerknęłam przez ramię. W koszuli w małe kaktusy stał z Peterem przy stole z przekąskami, pakując do mordy tyle, ile ta zdołała zmieścić. To samo tyczyło się Pettigrew. I choć włączył się do dyskusji, zdawał się być nią całkowicie niezaciekawiony.

Wchodziłam dalej po stopniach.

— Mogę po niego pójść — zgłosiła się Lily.

— Jest duży. Weź kogoś ze sobą.

— Ja! — w tym momencie James fiknął z motocykla pod nogi Nancy. Bones zaśmiała się, o dziwo nie kopnęła, ale Gryfon w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. — Ja!

— Nie ty — westchnęła Evans. Rozejrzała się uważnie. — Archie, pomożesz mi?

— J-ja? — szatyn aż się opluł babeczką. — Do mnie mówisz?

— Widzisz tu innego Archiego?

— Chciałbym.

Mimo swoich słów, Puchon oddał na wpół zjedzoną babeczkę Peterowi i otrzepał ręce w spodnie. Gdyby nie wzrok Remusa, Glizdogon z pewnością by ją zjadł.

Byłam już na szczycie schodów, mając dusze na ramieniu i serce na języku. Lily jako pierwsza ruszyła ku wyjściu, ale Archiego zatrzymał James, wieszający się jego ramion. Poszeptał mu do uszka, poklepał po ramieniu, a potem obaj się rozeszli. Jeden w stronę drzwi, drugi chuj wiedział gdzie.

Po długim zawahaniu weszłam do dormitorium Huncwotów.

Prawie od razu spojrzenia moje i Syriusza się spotkały. On stał na środku pokoju, z rękoma ukrytymi za plecami i zdenerwowaniem w oczach, od których uwagę chciał odwrócić uśmiechem. Ale ja wiedziałam, że denerwował się prawie tak samo jak ja.

On się garbił, ja bujałam na nodze. Ja ściskałam klamkę, on nie był pewny. Tęskniliśmy oboje. I oboje potrzebowaliśmy rozmowy, której nikt nie chciał zacząć.

Pierwszy krok zrobił Syriusz. Wolnym ruchem wyciągnął zza pleców bukiet kwiatów. W mojej piersi mocniej zabiło serce, czego nie dałam po sobie poznać.

— To miłe, że Remus kupił ci kwiaty.

— Są dla ciebie. Na przeprosiny.

— To nie ja powinnam dzisiaj dostawać prezenty — zmarszczyłam brwi.

Syriusz delikatnie się uśmiechnął.

— Najlepszym prezentem dla mnie będzie, jeśli mi wybaczysz.

Drań kupił tym moje serce, które westchnęło w piersi. Rozum je ochrzanił. Nie cierpiałam tego, że tak łatwo dawałam się podejść. Chyba miałam jakąś słabość do Blacków.

Ale kto nie miał?

W końcu zmusiłam się do zamknięcia drzwi. Tym samym odcięliśmy jedyne ujście, którym umykało to niezręczne napięcie między nami. Czułam się jak w bańce, w której zaczynało brakować powietrza. Paliły mnie płuca. Nie chciałam jednak, aby inni słuchali o naszych prywatnych sprawach.

Gryfon nerwowym gestem przeczesał swoje włosy, które zaraz wróciły na swoje miejsce z powrotem. Syriusz Black nie należał do nerwusów. Słynął z tego, że na wszystko machał ręką, mając to głębiej niż w tyłku. Jakby problemy świata go nie obchodziły. Choć był jego częścią. Choć jego też dotyczyły. Choć mógł im zapobiec, a przynajmniej próbować.

Choć jego też miały kiedyś otoczyć i pochłonąć.

Wtedy jednak Syriusz Black był kłębkiem z samych nerwów.

— Prosto z mostu: przepraszam.

Przewróciłam oczami i skrzyżowałam ramiona przy piersi. Gdzieś to już słyszałam.

— Syriusz, już przepraszałeś — przypomniałam mu. — I to dokładnie za to samo. A jeśli zamierzać robić tak w kółko, to nie widzę w tym sensu. Tylko nie rozumiem jednego. Dałam ci kiedyś powody, abyś mi nie ufał?

Kiedy ta myśl siedziała w mojej głowie, bolała tylko trochę. Dopiero wypowiedziana na głos przebiła moje serce niczym strzałą z centaurowego łuku.

— To nie tak, że nie ufam tobie — gdy pokręcił głową, jego włosy wokół niej zatańczyły. — Nie ufam fiutom, którzy się obok ciebie kręcą. Nie ufam Ślizgonom. A już szczególnie nie ufam mojemu bratu.

Nie dziwiłam mu się. Sama do końca nie ufałam Regulusowi, a Syriusz miał kilkanaście lat na to, aby nazbierać ku temu powody. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że trochę było mi przykro.

— Cholera, Wills — Syriusz przejechał dłonią po twarzy, zbliżając się o dwa kroki. — Jesteś dla mnie strasznie ważna. Remus przy tobie to okruszek-pępuszek. Czy to dziwne, że się o ciebie troszczę?

— Nie prosiłam o to — powoli zaczynałam się denerwować. — Syriusz, nie jestem tobą. Potrafię się trzymać z dala od kłopotów.

Mój anioł stróż na pewno wtedy opluł się ze śmiechu.

Wtedy Syriusz przekroczył wszelkie granice. W kilku krokach znalazł się przy mnie, po drodze kwiaty rzucając na jedno z łóżek. Jego ręce znalazły się na moich ramionach, okrytych wyłącznie cienkimi czerwonymi ramiączkami. Zadrżałam. Pierwszym odruchem mojego ciała było wtulenie się w niego, do tego pchało je moje nawalające serce, ale nie zrobiłam tego. Patrzył na mnie zbyt poważnie. Zbyt czule. Zbyt troskliwie. Obcas przykleił mi się do podłogi.

— Willow — moje imię tak ładnie brzmiało w jego ustach. — Znam ten świat lepiej niż bym tego chciał. Widziałem intrygi, ból i... nic. Tak się kończy ta ścieżka. Niczym — jak zahipnotyzowana patrzyłam w jego ciepłą zimę w oczach, czując się spokojniej, gdy lekko gładził moje obojczyki. — Regulus idzie nią od dawna. I wiem, że może ci być go żal, bo mnie też jest żal tego co było. Ale dla niego już nie ma powrotu. Nie pomożesz mu. A tylko może coś ci się stać.

Syriusz rzadko mówił z taką powagą. Zwykle wtedy, gdy bardzo mu zależało.

Z początku chciałam podważyć wszystkie słowa o Regulusie. Że nie był taki zły. Irytujący i arogancki, ale nie zły. Że nigdy nie obraził przy mnie mugola. Że ostatnio się przy mnie uśmiechał. Serce zabierało głos, ale moje usta pozostawały zamknięte. Być może podświadomie czułam, że Regulusa Blacka nie dało się już przeciągnąć na dobrą stronę. Choć był tak blisko granicy, czarne pęta zbyt mocno go trzymały. Pomagając jemu, mogłam się tylko zaplątać w jedno z nich.

Ale jakoś mnie to nie zniechęcało.

— Lubię Regulusa — wyznałam. — Nie chcę za niego wychodzić. Ja z nim tylko rozmawiam — robię to, co ty powinieneś. — Nie możesz mi tego zabronić.

Syriusz zacisnął oczy, widocznie niezadowolony. Chciałby mi tego zabronić.

— Obiecaj mi, że będziesz uważać — pogroził mi palcem przed nosem. — I że mi powiesz, kiedy ten ćwok coś zrobi. Cokolwiek, co ci się nie spodoba. Lub co mnie by się nie spodobało.

Kolejna osoba, która mnie ostrzegała. Głupiutka Willow Rookwood, która nigdy nie posłuchała.

Uśmiechnęłam się.

— Obiecaj mi, że już nigdy we mnie nie zwątpisz i będziesz mi ufał. I że przestaniesz być kretynem.

— Małe kroczki. Pierw się dostosuję do pierwszego, a nad drugim się zastanowię nigdy.

Zaśmiałam się i już bez oporów go przytuliłam. Black natychmiast odwzajemnił uścisk, tuląc mnie z mocą, jakby próbował zgnieść moje żebra. Z zachwytem wdychałam jego zapach – mieszankę tytoniu, strzelającego proszku i lasu, za którą tak tęskniłam. Jego dłonie błądziły po moich nagich plecach, łaskocząc mnie.

Przyłożywszy ucho do jego piersi, mogłam słuchać bijącego serca. Wygrywało wspólny rytm z moim, które wszystko mu już wybaczyło.

Byłam pizdą.

— Koniec tego. Mam urodziny, a ty wyglądasz bardziej sexy ode mnie — Syriusz odsunął się z nadąsaną miną i chwycił za szczotkę. — Uczeszesz mnie?

— Pewnie. W tym czasie otwórz prezent. I wszystkiego najlepszego, Łapciu.

Oberwało mi się gorzkim spojrzeniem, ale chłopak z uśmiechem przyjął pakunek. Położył go sobie na kolanach, gdy już usiadł na krześle, a ja stanęłam za nim i zaczęłam czesać jego włosy. Moja zazdrosna dupa zapiekła, bo były lepsze od moich. Lśniące i nie plączące się.

Mimochodem porównałam je do innych. Równie ciemnych i zachwycających, tyle że moim zdaniem, znacznie bardziej puszystych i niesfornych. Choć nie wiedziałam. Wtedy jeszcze nigdy nie poczułam ich dotyku.

W tym samym czasie, kiedy ja zaplatałam mu kitkę z przednich kosmyków, aby te tylnie zostawić rozpuszczone, Syriusz rozerwał papier z dziecięcą szybkością. Na widok prezentu jednak zastygł. To mnie nieco zaniepokoiło.

Merlinie, nie podoba mu się. A tyle się strachu i żenady najadłam dla tej pieprzonej ramki!

— Jeśli ci się nie podoba, to...

— Żartujesz? Jest bombowa!

Nim się obejrzałam, z powrotem znajdowałam się w uścisku Syriusza, który kręcił mną dookoła. Zaśmiałam się i złapałam jego ramion.

— Syriusz! Bo mi się kiecka podwinie!

— Ależ mi to nie przeszkadza!

Mimo tego mnie postawił. Z szerokim uśmiechem podszedł do łóżka i położył tam swój prezent, cały czas się mu przyglądając. Jego oczy iskrzyły niczym gwieździste niebo w czasie zimy. Jego zachwyt budził mój.

— Najlepszy prezent jaki dostałem w życiu. Na serio! — dodał, choć wcale nie wątpiłam. Potem posłał mi radosne spojrzenie; jego oczy same się śmiały. — Dziękuję. Naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś.

Objęłam się niezgrabnie ramionami i uśmiechnęłam.

— Nikt nie powinien być sam w urodziny.

Czyżby? Ten kpiący głos poraził mnie od środka.

— Musiałam tu być — dodałam. — Tego dnia przyszedł największy sercowy łamacz i mój najlepszy przyjaciel. To trzeba świętować.

Na moje słowa gryfoński uśmiech nieco zbladł. Tak samo blask w oczach Syriusza. Jakby zimowe niebo zasłoniła zamieć.

— Chyba wiem, którym jestem — rzucił posępnie. Zaraz potem znów założył ten swój popisowy uśmieszek. — Dziewiczym łamaczem też jestem.

Przewróciłam oczami, na co się zaśmiał. W sekundę wyrósł przy mnie i zarzucił ramię na moje barki, tuląc do swojego boku. Niby miałam szpilki, ale i tak sięgałam mu tylko do nosa.

Wtem zza drzwi zaczął przeciskać się do nas hałas. Wytężyłam słuch. Dopiero po kilku sekundach rozpoznałam w tym krzyki i jakieś słowa.

Syriusz! Syriusz! Syriusz!

— Tłum cię wzywa — zauważyłam.

— Eh, ci poddani — westchnął teatralnie. — Mój rogaty błazen chyba kiepsko sobie radzi. Czas zrobić wejście króla — następnie spojrzał na mnie z błyskiem w oku i podał mi ramię. — Uczynisz mi ten zaszczyt i będziesz dziś moją królową?

Zanim odpowiedziałam, przyjrzałam się naszemu odbiciu w lustrze. Czerwień mojej sukienki pasowała do tego samego koloru bandanki na jego nadgarstku. Nagi tors spod jego rozpiętej pod szyją koszuli przynosił na myśl moje roznegliżowane plecy. Włosy mieliśmy tak samo czarne, a oczy tak bardzo różne. Mimo tego – wyglądaliśmy dobrze. Tak mówiło lustereczko.

Lustereczko, lustereczko... czy ty mnie czasem nie kłamałeś?

W końcu spojrzałam w oczy Syriusza, który wciąż czekał na moją odpowiedź. Otuliłam ręką jego ramię.

— Jestem na twe życzenie. Ale nie przesadzaj. I tylko dzisiaj.

To były w końcu jego urodziny.

Jego oraz jeszcze kogoś, o kim wcale nie zapomniałam. Po prostu musiał trochę  poczekać.

···

a/n: wcale o nim nie zapomniałam, ale musicie na niego poczekać. przepraszam za jego brak, ale jest obrażony i siedzi... sami zobaczycie. jednak spokojnie – wchodzimy w etap, w którym będzie go aż za dużo :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro