Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

07 | Trening quidditcha

To było niedługo po lekcjach. Choć jeszcze kilka dni wcześniej grzało słońce, tak wtedy wiatr próbował urywać głowy, a uczucie ciepła na skórze było już tylko wspomnieniem. W taką pogodę nie miałam siły na nic, nie mówiąc o stosie pracy domowej, która czekała na mnie w dormitorium. Na samą myśl miałam ochotę walić czołem w ścianę.

Nancy jednak miała to daleko gdzieś. Dlatego ciągnęła mnie oraz Archiego przez błonia w stronę boiska do qudditcha, mimo naszego głośnego marudzenia.

— No ale po co? — jęknęłam kolejny raz.

Idąca przed nami Bones znów westchnęła. Tak reagowała na naszą dwójkę za każdym razem. Odwróciła się na pięcie, dalej jednak idąc, tyle że tyłem.

— Mówiłam wam już. Zbliża się październik...

— Chyba piździernik — sarknął Archie. Szalik w barwach Hufflepuffu przewiązał sobie wokół głowy i zakrył nim uszy, przez co przypominał trochę babuszki na targu w Hogsmeade.

Z tego porównania śmiałam się jednak tylko w duchu. Bo gdy raz zrobiłam to na głos, Archie się na mnie obraził.

— To nie ważne. A ważne jest to, że lada moment otwiera się sezon quidditcha — kontynuowała Nancy, idąc już normalnie. — Właśnie w tej chwili Gryfoni mają trening. Peter się wygadał. To idealna okazja.

— Niby na co?

— Na przyjrzeniu się ich taktyce.

Qudditch grał w życiu Nancy ogromną rolę. Jej ojciec był wielkim fanem tego sportu, ale od zawsze mawiał, że nie jest przeznaczony dla kobiet. Strasznie to ją ugodziło. Na tyle, że na swoim trzecim roku dołączyła do szkolnej drużyny. Została ścigającą. Początkowo jej celem było wyłącznie udowodnienie coś ojcu, lecz z czasem kafel zastąpił serce w jej piersi. Potem już nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez miotły.

To samo można było powiedzieć o Jamesie Potterze, z którym blondynka od zawsze rywalizowała. A odkąd oboje zostali kapitanami swoich drużyn, chęć bycia lepszym zapłonęła w nich jeszcze silniej.

Co innego ja. Czasem nie ufałam własnym nogom, a co dopiero takiej miotle. Na mecze chodziłam wyłącznie ze względu na przyjaciół, ale jeśli miałabym wybór, wolałabym spać.

Wspinając się na trybuny, ciągle przepychałam się z Archiem na schodach. Przez to nawet nie zauważyłam, gdy znaleźliśmy się już na szczycie. Dopiero tam zadyszka o sobie przypomniała.

Widok Huncwotów nie zaskoczył mnie ani trochę. W końcu również wspierali swojego przyjaciela, choć to był przecież zwykły trening. Przy barierce stał Syriusz z lornetką, przez którą obserwował graczy latających nad boiskiem. Tuż obok niego stał Peter i chrupał wstrząsoladki. Remus jak to Remus – siedział na ławce i czytał książkę.

Lupin zauważył nas jako pierwszy. W czasie gdy on zaznaczał sobie stronę w książce, by później wrócić do przerwanego wątku, ja opadłam z westchnięciem na ławkę obok niego.

— Kto to? — spytał Syriusz, nie przestając obserwować boiska. — James, ty ofermo! W cholerną dziurkę nie potrafisz trafić!

— I dobrze. Nie potrzeba nam kolejnego Pottera.

W tym samym momencie Nancy podeszła do Blacka i wyrwała mu lornetkę, aby samej móc przyjrzeć się grze. W odpowiedzi chłopak wystawił jej język, a ta – jakby miała oczy dookoła głowy – szybko walnęła go pod szczęką, przez co ten ugryzł jęzora. Syriusz zaskomlał jak zbity pies. Widzący to Peter zaczął się śmiać, lecz raptem sczerwieniał i zakasłał. Wstrząsoladka musiała stanąć mu w gardle. Udławiłby się, gdyby Archie w porę nie klepnął go w plecy. Chwilę potem Brooks jeszcze raz uratował blondyna, łapiąc go za szalik, gdy siła uderzenia prawie popchnęła go na barierkę i zrzuciła z trybun.

Ktoś obcy mógłby poczuć zażenowanie. Ja jednak patrzyłam na to z uśmiechem oraz ciepłem na sercu, bo tak bardzo tęskniłam za takimi chwilami. Jakby wczoraj było niczym, a jutro bez znaczenia.

W końcu nikt nie wiedział, ile takich chwil nam jeszcze zostało.

Ta myśl zalała chłodem moje wnętrze. Wtedy serce, zamiast skakać z radości, drżało ze strachu oraz zimna. Bo czy ja wiedziałam, co Voldemort ze mną zrobi, kiedy się o mnie dowie?

Przypadkiem odkryłam, że On swoje uszy miał również w Hogwarcie. Najbezpieczniejszym miejscu w świecie czarodziejów. Skoro dotarł tam, nie było już dla niego granic.

Ciężar tej tajemnicy coraz bardziej spychał mnie w cień.

— Co cię trapi?

Skołowana spojrzałam na Remusa, który przez cały ten czas musiał mi się przyglądać. Reszta była zbyt skupiona na fruwającym w górze Jamesie, aby wejrzeć w głębie mnie. Ale nie Remus. On zawsze widział więcej niż inni.

— Wiele rzeczy.

— Niech zgadnę. Kolejny zmyślony projekt?

Stres niepostrzeżenie capnął mnie w swoje łapy. Mimo tego Lupin uśmiechał się łagodnie. Jakby bardziej bawiła go ta sytuacja, a nie złościła.

— Nie udawaj. Wiem, że profesor Merrythought nic nie zadała — powiedział, zanim ja zdążyłam wymyśleć swoje kłamstwa. — Pytałem. Nikt nic nie wie o żadnym projekcie.

Nad tymi słowami zastanowiłam się nieco dłużej. Zaraz po rozmowie z Regulusem, kiedy to Huncwoci otoczyli mnie jak stado głodnych zwierzów, którymi byli, ja wiedziałam, że Remus nie łyknął mojego kłamstewka. Już wtedy był podejrzliwy. Ale grał jak ja zagrałam, abym nie wpadła w jeszcze głębsze bagno.

Ale nie myślałam, że będzie tak drążył. Wtedy poczułam, jak strach zasysa mój żołądek.

— Nudziło ci się? — syknęłam cicho, by reszta nie usłyszała. — Zabrakło w bibliotece książek do czytania?

— Nie. Brakuje mi ciebie.

Nie była to odpowiedź, jakiej się spodziewałam. Zbita z tropu patrzyłam uporczywie na Lupina, całkiem ignorując krzyki spadnij! oraz fruń! dobiegające z boku.

Remus poprawił żółto-czerwony szal na swojej szyi. Wiatr szczypał go w policzki, przez co były nieco zaróżowione. Sama czułam to na swoich.

— Ostatnio zaczęłaś znikać. Pomijam to, że pokłóciłaś się z Syriuszem i milczałaś kilka dni — sprostował, zanim ja zdążyłam się wtrącić. Rozdrażniona zamknęłam buzię. — Mam na myśli, że jesteś nieobecna. Nie słuchasz, gdy ktoś do ciebie mówi. Rzadko cię widzimy. I...

— ...i zaczęłam się szlajać ze Ślizgonami? — prychnęłam.

— Wiesz, że nie o to mi chodzi — zaprzeczył natychmiast. Po krótkim zastanowieniu i zerknięciu w stronę barierek dodał jednak: — No dobra. Syriuszowi tak.

Mój wzrok automatycznie powędrował na barierki, skąd od jakiegoś czasu czułam ciepłe spojrzenie. Syriusz nawet się nie speszył. Wręcz przeciwnie – wyszczerzył zęby w uśmiechu i pomachał niczym dzieciak. Ciepło od razu oblało moje serce, jakby owinięte w kocyk. Ten jeden gest zupełnie wystarczył, aby chłodny wiatr przestał dla mnie wiać. Odmachałam mu z mniejszym uśmiechem.

Nie można było winić Syriusza, że nie podobały mu się moje ślizgońskie znajomości. Ostatniego lata wreszcie udało mu się wyrwać z tego środowiska, podczas gdy ja pchałam się w nie coraz bardziej.

— Po prostu trochę się martwimy.

Mówił do mnie, choć ja na niego nie patrzyłam. Mógł myśleć, że dalej przyglądałam się naszym kibicującym przyjaciołom. Jednak ja byłam ponad nimi; śledziłam jednego z graczy, tnącego niebo jak strzała, który niedługo później strzelił kaflem w bramkę. W tym samym momencie w mojej pamięci przypomniało o sobie jedno zdjęcie z Proroka. Zimny dreszcz przebiegł mi po kościach.

Takie, na którym czarny dym zabierał niebu błękit, oddając mu szarość.

Śmierciożercy z każdym dniem stawali się coraz bardziej zuchwali. O samym Voldemorcie było głośniej i głośniej, mimo że nie wszyscy w niego wierzyli.

Bardzo bym chciała w niego nie wierzyć. Tyle że nie mogłam, znając osobiście jednego z jego popleczników.

— Wiesz jak to jest, kiedy masz jakąś tajemnicę, która wyniszcza cię od środka? I tak bardzo pragniesz o niej komuś powiedzieć. Komukolwiek. Ale nie możesz. Bo możesz skrzywdzić nie tylko tych, na których ci zależy, ale i siebie samego.

Myślałam o tym często. Nawet gdy tego nie chciałam, czarne myśli same zalewały moją głowę. Tak po prawdzie nie znałam tajemnicy Regulusa zbyt długo. Nasze drogi się skrzyżowały w pierwszym tygodniu września, a wielkimi krokami zbliżał się dopiero październik. Tyle wystarczyło, aby ta tajemnica, której nigdy nie powinnam poznać, wszczepiła się we mnie niczym chwast i nie dawała spać po nocach. Miałam dość. Nieprzespanych nocy. Okłamywania swoich bliskich. Ciągłego oglądania się przez ramię.

— Wiem. Lepiej niż myślisz, Willow.

Zaskoczona przeniosłam wzrok na Remusa. Na jego twarzy wisiał krzywy grymas, który rozciągał te dłuższe oraz szersze blizny. Pamiątki po każdej pełni. Już wtedy zaczęłam układać sobie wszystko w głowie, ale gdy miodowłosy na mnie spojrzał, wiedziałam już wszystko.

To Remus przez całe życie chował w sobie bestię, która raz w miesiącu przejmowała nad nim kontrolę. Podobnie jak ja, nikogo nie chciał obarczać ciężarem tej tajemnicy, bo to mogło być niebezpieczne dla niego lub innych. Chciał cierpieć samotnie.

Niestety dla niego, poznał na swojej drodze bardzo wszędobylskich gagatków.

Otworzyłam buzie, chcąc coś powiedzieć. Po kilku próbach jednak ją zamknęłam. Każde wspomnienie wilkołactwa było dla Remusa jak otwieranie starej blizny. Czułam się źle, że przez mnie znów musiał to przeżywać.

Gdy ja dawałam sobie mentalnie w pysk, Remus tylko uśmiechnął się łagodnie. Tym uśmiechem mógł uspokajać sztormy.

— Posiadanie tajemnicy jest trudne — zgodził się. — Byłbym hipokrytą, gdybym wymagał od ciebie podzielenia się nią ze mną. Na to trzeba być gotowym. Musisz więc pamiętać, że gdy już przyjdzie ten moment, jestem cały dla ciebie. Wszyscy jesteśmy. Jak to przyjaciele.

Ciepło ponownie rozgrzało mnie od środka. Ze wzruszeniem oparłam głowę o ramię Lupina, na co się delikatnie spiął. Trwało to tylko chwilę, bo już zaraz po niej sam mnie objął. W takiej pozycji oboje mogliśmy spoglądać na naszych przyjaciół, którzy już tylko dupą byli na trybunach. Łzy szczęścia szczypały mnie w oczy.

Kochałam ich. Byli częścią mojego życia i serca. I kto mógł wtedy wiedzieć, że kiedy będę gotowa zdradzić im wszystko, będzie na to zdecydowanie za późno.

— Uważaj na siebie, Wills — Remus szepnął w moje włosy.

Chciałam mu to obiecać. Bałam się jednak, że to byłoby kolejne kłamstwo.

Wtem coś śmignęło nad naszymi głowami. Podmuch wiatru zaszamotał moimi włosami oraz szalikiem z godłem kruka, który na moment zasłonił mi widok. Jak się potem okazało to James na miotle wykonał nad nami pętle, by potem zatrzymać się tuż przed nosem zirytowanej Nancy. Co najlepsze – do góry nogami.

Potter błysnął zębami w łobuzerskim uśmiechu.

— Przyszłaś oglądać zwycięską drużynę, Nans?

— Nie. Po prostu liczyłam, że spadniesz z miotły.

— Jestem na to zbyt dobry.

— Syriusz się wygadał, że przykleiłeś dupsko do kija na klej.

Na te słowa James strzelił gniewnym spojrzeniem w Blacka, z którego ten nic sobie nie zrobił. Jedynym, co Syriusz wtedy zrobił, było odrzucenie swoich przydługich włosów w tył, niczym jakaś modelka na sesji dla Czarownicy. Razem z Remusem parsknęliśmy śmiechem.

— Zaraz na boisko wchodzą Ślizgoni — mówiąc to, James się skrzywił. — Idę się przebrać, bo cuchnę jak Łapa o poranku.

— Nie wąchałeś Glizdogona po deszczu.

— A Luniek to co?! Udusić się idzie, kiedy jesteśmy wszyscy w...

— Glizdogon morda! — wypalili James i Syriusz w tym samym momencie. Dopiero wtedy Peter skumał, że prawie wygadał włochaty sekret Remusa. Od razu przycisnął dłoń do ust.

— Jesteście porąbani — skwitowała warknięciem Nancy.

— To źle, że mam ochotę was wszystkich powąchać? — wtrącił się Archie.

Gdy oni sprzeczali się dalej, ja skupiłam się na nieco dalszym odcinku trybun. Trójka chłopców w szmaragdowo-srebrnych szalikach usiadła obok siebie na ławce, lecz tylko dwójka z nich wyglądała na zadowolonych z obecności tam. Severus Snape nawet się nie uśmiechał. Od piątego roku właściwie nie robił tego wcale. Wcześniej można go było takiego spotkać, kiedy jeszcze przyjaźnił się z Lily Evans. Jednak słowo szlama na zawsze zdarło chłopakowi uśmiech z ust, pozostawiając je sinymi oraz obojętnymi. Podobnie jak Remus zabrał ze sobą książkę, do której natychmiast uciekł uwagą i myślami.

Evan oraz Avery natomiast nie mogli usiedzieć na dupie, tacy byli podekscytowani.

W pewnym momencie spotkałam się z błękitnymi oczętami Avery'ego. Blondyn pomachał mi, do czego zaraz dołączył Rosier. Odpowiedziałam im tym samym. Dodałam też uśmiech.

Tamci dwaj od początku zyskali moje zaufanie.

— Cholerna atencjuszko, brakuje ci przyjaciół?

Z tymi słowami Archie klapnął obok mnie. Jego jasnobrązowe oczy skakały między mną a trio Ślizgonów, nie kryjąc zdezorientowania.

W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.

— Co ty do nich masz?

Archie dłuższą chwilę milczał. Przyglądał się mi spod przymrużonych oczu, przez co czułam się tak, jakby szperał w każdym zakamarku mojego ciała. Musiałam dobrze stłamsić swój stres. Aby tajemnica, która wypaliła się na moim sercu Mrocznym Znakiem, przypadkowo nie wyszła na jaw.

Wreszcie Archie podrapał się z grymasem w nos.

— Chyba nic — zamyślił się jeszcze chwilę. — Oprócz Sevcia żaden nigdy nie wszedł mi w drogę.

Nie wiedzieć czemu, ucieszyła mnie ta wiadomość. Skoro już miałam trzymać ze Ślizgoniami, to dobrze, że trafiłam na tych mniej zepsutych od pozostałych.

— Łapciu, widzę Smarkeusa na dziesiątej — syknął James. Chwilę wcześniej zeskoczył z miotły na trybuny, przestając zgrywać nietoperza. — Masz ochotę na trening zaklęć?

— Ja zawsze. Daj mi go tylko znaleźć...

— Z prawej, debilu.

— O, faktycznie.

— Nie tutaj, gówniarze — tragedii zapobiegła Nancy. Cicho odetchnęłam z ulgą. — Zaraz tutaj będzie cała drużyna Slytherinu, a po ostatniej imprezie nie chcę patrzeć na żadnego z nich.

Wspomnienie tamtej imprezy wzbudziło mój śmiech. Wciąż pamiętałam, jak Nancy – na co dzień cicha oraz opanowana Krukonka – pierdolnęła z kolana Alexandrowi Vale'owi, kapitanowi drużyny Slyteriunu po tym, jak się do niej przystawiał. Chciał wyciągnąć od niej nową strategię naszej drużyny. Zamiast niej zyskał spuchnięte jaja oraz żarty od całego domu Salazara, a nawet całego Hogwartu, którymi pomimo czasu dalej był obrzucany.

Najgłośniej jednak śmiał się wtedy Evan. To właśnie on przy końcu imprezy powiedział mi, że mogę częściej przyprowadzać Bones. A w dormitorium Nancy stwierdziła, że Evan jest okej, bo nie zachował się jak typowy samiec i pozwolił jej działać samej.

To mógłby być ciekawy duet. Gdyby tylko serce blondynki nie miało właściciela.

— Duma wciąż nas rozpiera — westchnął James, po czym otulił Nancy ramieniem.

Może przesadzałam, a być może to przez wiatr, ale policzki dziewczyny lekko się zaróżowiły. Coś w jej oczach mrugnęło, tak jak nocą gwiazdy z nieba.

— Jestem dumnym tatą, młoda — powtórzył Syriusz, przytulając Nancy w talii z drugiej strony. — Aż się łezka w oku kręci — zachlipał i potarł oko.

— A to w okularach to matka? — wtrąciłam zaczepnie.

Zaraz po tym oberwało mi się miażdżącym spojrzeniem orzechowych oczu. Następnie James strzelił Syriusza w tył głowy.

— I po co się odzywałeś, baranie.

— A ty jesteś łoś — burknął Syriusz. Sekundę później jednak znów powalał świat na kolana swoim zadziornym uśmiechem. — Chodźmy coś zjeść. Zmęczył mnie ten trening.

— Zmęczył? Ciebie? To ja...

— Tylko ja, ja i ja — przedrzeźniał Jamesa Syriusz. — Nie bądź takim egoistą! Pomyśl o innych.

— Ale przecież to ty... — zaczął James, ale znów nie dano mu skończyć.

— Tylko ty, ty i ty. Zejdź w końcu ze mnie!

Śmiech wypełniał moje policzki jak orzechy u wiewióra. Połykałam go jednak, aby nie przerywać małżeństwu kłótni. Remus zadzierał kącik ust w górę. Natomiast Archie oraz Peter tarzali się po podłodze i kąpali we własnym śmiechu. W najmniej korzystnym miejscu stała Nancy, bo między plującą się mordą a szczekającym pyskiem.

James zacisnął mocno szczękę oraz pięść na trzonie miotły.

— Na ile mnie wepchną do Azkabanu za zrobienie z ciebie szaszłyka? — warknął Potter, unosząc lekko miotłę.

Black głośno zarechotał i znów odrzucił włosy.

— Jamie, błagam cię. Oboje dobrze wiemy, że to ja pierwszy tam trafię. Zagrzeję ci celę!

Nikt z nas nie był prorokiem. Po prostu los, piszący naszą historię, zaplanował to sobie od początku, by potem móc głośno się śmiać.

Potem wszyscy zaczęli się zbierać. Pierwsi do schodów dotarli Peter oraz Archie, który prawie zepchnął tego pierwszego krzycząc uwaga kulka! Remus, posyłając mi ostatni uśmiech, zabrał książkę oraz swoje ciepło i poszedł jako kolejny. Za to Nancy została pociągnięta przez Jamesa i Syriusza. Przez chwilę Black wyciągnął w moją stronę dłoń, uśmiechając się łobuzersko, lecz odmówiłam.

Choć nie przyznałabym tego głośno, to coś ciągnęło mnie ku Ślizgonom. Bardzo chciałam się chociaż przywitać.

— Idziesz Wills?

Nie od razu oddałam uwagę Syriuszowi. To był moment, w którym zawodnicy Slytherinu zaczęli wlatywać na boisko. Każdy ustawiał się na swoich pozycjach. Nie znałam zasad quidditcha. Na meczach żyłam od gwizdka do gwizdka. Nie interesowałam się tym, co pomiędzy. Ale kiedy hen, hen wysoko w górze czarne loki odbijały się na błękicie nieba, mój tyłek wrósł korzeniami w ławkę.

Mieliśmy się lepiej poznać. Czemu by nie zacząć od naszych hobby?

Dopiero wtedy odwróciłam głowę ku Syriuszowi. Cała reszta już znikała na schodach i tylko Remus czekał na przyjaciela na ich szczycie.

— Zostanę jeszcze chwilę — rzuciłam tajemniczo. — Niedługo do was dojdę.

Zimowe oczy Syriusza stały się bardziej podejrzliwe. Nieufnie zerknął w stronę siedzących niedaleko Evana, Avery'ego i Severusa, a potem na rozpoczynających trening Ślizgonów na boisku. Nie podobało mu się to. Już chciał coś powiedzieć, zapewne się sprzeciwić, gdy w porę Lupin złapał go za ramię.

— Chodź Łapa — Remus uśmiechał się łagodnie. — Willow da sobie radę.

Syriusz nie był zbyt przekonany. Po jego oczach widziałam, że najchętniej by ze mną został. Niczym wierny przyjaciel pies. Ale czy sprzeczanie się z Remusem miało sens?

Kiedy już zniknęli — trochę to zajęło, bo Syriusz musiał co krok odwracać się w moją stronę — ruszyłam w kierunku trzech chłopaków ze Slytherinu. Evan już od połowy mojej drogi czekał na mnie z rozwartymi ramionami, ale to Avery jako pierwszy wytarmosił mnie jak misia. Severus przywitał się tylko kiwnięciem głowy. Przy tym nawet nie odwrócił wzroku od książki.

Ja jednak cały czas przyglądałam się zawodnikowi z numerem siedem. Na boisku szybujący w chmurach, choć na co dzień stąpał twardo po ziemi. Regulus Arcturus Black.

W towarzystwie Evana oraz Avery'ego chwila przeciągnęła się do godziny. Nawet czytający Severus zbytnio nam nie przeszkadzał.

···

To nie było tak, że jeden trening Ślizgonów wystarczył, abym w pełni zrozumiała quidditcha. Wciąż gówno ogarniałam. Choćby to, po jakiego Merlina są trzy pętle zamiast jednej, co to jest Zeeburger ślizgacz ani tego, dlaczego tam wszyscy próbowali się pozabijać. Jak nie pałkami czy tłuczkami, to sami wlatywali w siebie jak zamachowcy. Avery to pół włosów stracił na tłumaczeniu mi zasad. Ciągle wyszarpywał palcami kolejne, gdy na jego gadkę odpowiadałam co lub że jak albo nie czaje. Wreszcie Evan go uratował i zwieńczył w jednym zdaniu, że Ślizgoni od zawsze grali jak podniebni mordercy.

Może i nic nie ogarniałam. Ale przynajmniej miałam ładne widoki. Lubiłam sportowców.

Trening miał zakończyć złapanie złotego znicza przez Regulusa. Tego jednak już nie widziałam, gdyż urwałam się trochę wcześniej, aby zabrać z dormitorium jego marynarkę i mu ją zwrócić.

Owa marynarka przeżyła na imprezie u Ślizgonów więcej niż ktokolwiek inny. Tyle, ile ona wsiąkła w siebie alkoholu, potu oraz krwi było nieporównywalne nawet do litrów ognistej w żyłach Regulusa. A pamiętajmy, że tamtego dnia dowiedział się, że ma wziąć ślub. Na Merlina, to brzmiało tak komicznie.

Nie wiedziałam co mnie wtedy tchnęło do tego, aby zobowiązać się do wyprania mu tej marynarki. To był taki impuls. Wykaz dobrej woli na dobry początek znajomości. Regulus twierdził, że nadawała się już tylko na szmatę, ale kazał mi robić co chciałam. A bardzo chciałam zwrócić mu starą, ale jednak nową marynarkę.

Trochę było mi szkoda. Nie licząc smrodu alkoholu, ona tak cudownie pachniała cedrem oraz pergaminem. Skojarzyło mi się to z kominkiem w mojej rodzinnej posiadłości, właśnie cedrowym, przy którym uwielbiałam spędzać zimowe wieczory z książką na kolanach. To był zapach domu. W mojej głowie miał kolor pomarańczowy, a serce w piersi miękło po pierwszym zaciągnięciu. Regulus tak właśnie pachniał.

Mogłam być kotką, a Regulus moją kocimiętką. Wcześniej tego nie poczułam.

I to nie tak, że po powrocie do dormitorium zaciągałam się nią przez długi czas. Nie. Byłam. Wariatką.

A mimo wszystko mu ją uprałam. Zapach zimowego wieczoru zastąpił mydlany swąd. Trochę mdlił. To dlatego nie trzymałam jej tak blisko, jakbym mogła trzymać, kiedy wracałam z nią na stadion.

Po drodze mijałam się z Evanem oraz Averym. Severus wybył jeszcze wcześniej niż ja. Mieli na mnie zaczekać, byśmy razem poszli do Regulusa, dlatego nieco się zdziwiłam.

— A wy gdzie?

— Wybacz Willow, ale musisz iść do Rega sama — westchnął Evan, trzymając uwieszonego na nim Avery'ego. — Ten kretyn się wyjebał i idziemy do skrzydła szpitalnego.

— Chyba złamałem piszczel! — zawył blondyn.

Zmierzyłam oceniającym spojrzeniem chłopaka, szukając w głowie jakiegoś zaklęcia uleczającego, jednak coś mi w nim nie pasowało. Zmarszczyłam brwi.

— Trzymasz się za biodro.

Na moje słowa obaj chłopcy spojrzeli na biodro Avery'ego, gdzie blondyn przyciskał dłoń. Potem wymienili się spojrzeniami. Jakby tak ze sobą rozmawiali. To wzbudziło moją podejrzliwość.

— Kurwa, piszczel czuję w miejscu biodra! Evan, będę mdleć.

— Musimy iść, zanim chłop mi tu zejdzie — rzucił pośpiesznie Evan, ciągnąc sflaczałego Avery'ego w stronę wrót. — Reg jest w szatni!

Przyglądałam się im aż do momentu zniknięcia za murami Hogwartu. Plątały mi się myśli. Pierwszy raz Evan i... tylko Evan tak dziwnie się zachowywał. W końcu jednak stwierdziłam, że całe swoje życie obracałam się wokół dziwaków, więc po prostu wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku szatni.

Po wejściu zastałam pustkę. Kilka mioteł, zgnieciona koszulka na ławce oraz ohydny odór męskiego potu, ale żadnej żywej duszy. Zatknąwszy wcześniej nos oraz zaczerpnąwszy świeżego powietrza, niepewnym krokiem weszłam w głąb męskiej szatni. Czułam się tam nie tylko nieswojo. Ale też... zbyt czysto.

— Regulus?

Znikąd odpowiedzi. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Doskwierało mi dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwował. Czyjeś spojrzenie paliło mnie w kark. Czułam to. Jednak gdy zerkałam w tył, widziałam tylko popylające na wietrze liście.

— Mam twoją marynarkę — mówiłam w próżnię. Ostrożnie złożyłam ją w kostkę, już chcąc odłożyć ubranie na ławce. Z dala od śmierdzącej koszulki treningowej. — W takim razie zostawię ją o tu. Dokładnie tutaj. Nie ważne, czy tu jesteś, czy też...

Wtem głos zamarł mi w gardle, a każda kończyna zamroziła w czasie. Niedaleko stał Regulus. Oparty barkiem o szafki, za którymi musiał się ukrywać, obserwował mnie z rozbawieniem. Nie miał koszulki. Jego puszyste włosy były wtedy mokre, przez co były jeszcze ciemniejsze i nie kręciły się tak bardzo. Brakowało mu koszulki. Na zwykle bladych policzkach wciąż widoczne były wypieki po wysiłku związanym z treningiem. Goła klata, koszulka w ręce. Na jego ustach pląsał perfidny uśmiech, a dodatkowo...

Kurwa mać, gdzie on do cholery miał koszulkę?!

Wcięło mnie. W ustach mi zaschło, nogami zadrżało, a szczena gruchnęła o ziemię. Działo się ze mną tak wiele, a jednocześnie nie docierało do mnie nic. Z fascynacją potrafiłam jedynie patrzeć na te wystające obojczyki, wąski tors oraz sześciopak, który na pewno wyrobił mu się przez te kilka lat trenowania. Ciało Regulusa nie było idealne. Widziałam, dotykałam i doznawałam lepsze. Ale piękno tkwiło w szczegółach. Elementach małych, a podniecających najbardziej. Nic też dziwnego, że czułam wewnątrz pożar, który pożerał mnie coraz bardziej.

Tak poza tym powinnam się sapać do Merlina, że z Regulusa wyrzeźbił arcydzieło, a w moim przypadku nie ograniczał kilogramów ani rozstępów.

Szmaragdowe oczy były coraz to bardziej rozbawione. Zauważyłam, że emocje oddziaływały na ich kolor. Wtedy były nieco jaśniejsze. Przypominały słoneczną łąkę.

Chwilę mi zajęło pozbieranie godności z podłogi. W tym czasie otwierałam i zamykałam usta, aż wreszcie się poddałam i wystawiłam w jego stronę marynarkę, przy tym odwracając wzrok.

— Błagam, ubierz coś na siebie — starałam się, aby moje chore podniecenie nie dało o sobie znać w słowach. — Nikt nie chce oślepnąć przez twoją bladość. Mnie już oczy bolą.

Do moich uszu dotarło jego rozbawione prychnięcie.

— Mógłbym się założyć, że się śliniłaś.

— Przegrałbyś.

Nienawidziłam siebie za to, że wciąż podniecenie mrowiło mnie w brzuchu. Nienawidziłam tego, że musiałam ze sobą walczyć, aby znów na niego nie zerknąć. Oraz nienawidziłam Blacka za to, że miał cholerną rację.

— Ojcu by serce stanęło, gdyby się dowiedział — prychnęłam pogardliwie. Wciąż trzymałam tą zajeżdżającą mydlinami marynarkę; nie widziałam jej, ale czułam między palcami. — No bierzesz to czy...

— Stary Rookwood się nie dowie.

Nie spodziewałam się tego. Niski szept był tak bliski, seksowny oraz elektryzujący, że aż się wzdrygnęłam. Błędem było zrobienie kroku w tył. Tym sposobem na niego wpadłam, a żeby nie upaść, musiałam przytrzymać się jego barków. Gładkich i dalej nagich. Przyjemny zapach cedru połączonego z pergaminem znów ścisnął za mój żołądek i przypomniał o kominku w salonie mojego domu. Tyle że przez sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, czułam się jak zamurowana w tym kominku i prażąca się w jego ognisku.

Regulus nie zrobił nic, gdy na niego wpadałam. We wszystkich romansach, które czytałam, chłopak łapał dziewczynę w talii i przyciągał do siebie. U nas tak nie było. Black po prostu patrzył na mnie z góry z kpiącym uśmiechem, nie kryjąc, że strasznie go bawiłam. Ręce trzymał za plecami. Zamiast ciepła jego rąk czułam przeciąg z zewnątrz oraz płomień własnego zażenowania. Wtedy zapłonęła we mnie chęć strzelenia mu w pysk.

Wreszcie odważyłam się zadrzeć głowę i spojrzeć w jego tęczówki. Uśmiech Regulusa się powiększył.

— Jeśli wrodziłaś się w matkę, to jestem pewien, że przekupię ją na swoją stronę.

Jego drwina w głosie szarpała moje nerwy. W sekundę odskoczyłam od niego najdalej jak mogłam, nie chcąc dużej go dotykać. Od jego skóry mrowiły mnie palce. Następnie cisnęłam jego marynarką na podłogę, gdzieś mając, że niedawno ją uprałam. Wtedy mogłabym nią go nawet udusić.

Nie cierpiałam, kiedy ktoś bawił się moim kosztem.

— Nie cierpię cię — syknęłam wściekle. — Pieprzony kutas!

— To ci pokażę następnym razem. Nie bądź napastliwa.

Tego było już za wiele. Chciałam go uderzyć, ale po drodze zrezygnowałam. Zamiast tego wykonałam ostatnie warknięcie oraz natychmiastowe wyjście z szatni. Długo jeszcze słyszałam ten jego irytujący śmiech, którym mnie pożegnał.

Piękne ciało, brzydkie wnętrze. Pociągające słowa, chore myśli. Regulus Black był Śmierciożercą. Chciał spalić świat do popiołu. Za to Willow Rookwood chciała kiedyś podnieść go z klęczek.

W jednej chwili zapragnęłam iść do dyrektora i zdradzić, że mieliśmy w Hogwarcie sługę samego Voldemorta. Nie zrobiłam jednak tego. Skierowałam kroki prosto do swojego dormitorium.

Bo wiedziałam, że jeśli Regulus poszedłby na dno, on pociągnąłby mnie za sobą.

Ale skąd miałam już wiedzieć, że przy tamtej sytuacji nie uczestniczyliśmy jednie my oraz wirujący wiatr? Przecież rządziły mną złość i podniecenie.

···

a/n: kiedy skończyłam pisać ten rozdział o 3 w nocy, długo jeszcze nie mogłam zasnąć

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro