04 | Zamknięci w klasie
Przez cały weekend nie wychylałam nosa z dormitorium. W czasie gdy Nancy oraz reszta moich współlokatorek korzystały z wolnego, ja leżałam zakopana w łóżku. Po prostu gapiłam się w ścianę i myślałam. Nawet Timon jakoś za bardzo mi nie wadził.
Powód? Potrzebowałam, kurwa, odpocząć.
W ostatnim czasie świat zrzucił na mnie zbyt wiele. Mojemu bratu być może mógł grozić Azkaban, najlepszy przyjaciel Syriusz oskarżył mnie o współpracę z Voldemortem, za to ja przypadkiem dowiedziałam się, że to właśnie jego brat był jego sługą, a tą tajemnicę mogłam przypłacić życiem. To wszystko trochę mnie przygniotło. Miałam wrażenie, że los bawił się w piątego Huncwota i cały czas robił sobie ze mnie jaja.
To był dopiero pierwszy tydzień szkoły, a mnie już brakowało sił.
Oh nie, w mojej głowie nie brakowało myśli. Ich ilość wręcz rozsadzała moją czaszkę. Czasem było na tyle źle, że czułam się tak, jakbym w głowie miała stukilogramowy głaz. Od bólu nie mogłam aż podnieść się z poduszki.
Dręczyło mnie też jedno pytanie. Jako jedyne nie gnębiło mnie w głowie, tylko ściskało za serce poprzez szpony strachu.
Czy Augustus również miał swój sekret?
···
Nastał poniedziałek. Chcąc czy nie, musiałam wykopać się spod kołdry i stawić czoła zajęciom oraz... Archiemu.
— No jedz szybciej.
— Odwal się.
— Odwalę to się na twój ślub, by oddać honor temu debilowi, który z tobą skończy. A teraz wsuwaj te jajka szybciej, bo nie mamy czasu.
Po tych słowach spojrzałam na szatyna i bardzo wolnym ruchem włożyłam widelec do ust. Siedzący obok mnie Archie, który znów siedział przy stole Krukonów, przewrócił zirytowany oczami.
Ponownie ta sama sytuacja jak sprzed tygodnia. Znajdowaliśmy się w Wielkiej Sali, dookoła brzęczały sztućce i wrzały rozmowy, a nad głowami świece łaskotały sztuczne, bezchmurne niebo. Skóra już nie patrzyła mnie aż tak od spojrzeń, bo ludzie po prostu się mną znudzili.
Tylko jedno się nie poddawało. Gryfońskie, należące do Syriusza. Wciąż wypalał we mnie dziurę, co całą siłą woli starałam się olewać. Wgapiałam się w swój talerz. Tak samo jak Syriusz wtedy, gdy to ja szukałam jego wzroku.
Ale zapomniałabym o Archiem, który w tamtym momencie wbił mi palca w policzek.
Tym razem to ja się zirytowałam. Zacisnąwszy palce na widelcu, zwalczałam w sobie chęć wbicia mu go w oko.
— O co ci tak właściwie chodzi? — wtrąciła się Nancy, siedząca z mojej drugiej strony. — Nie wiesz, że szybkie jedzenie mniej syci?
— Co robi? — Archie zmarszczył brwi.
— Sprawia, że szybciej jesteś głodny. Wtedy jesz więcej w ciągu dnia i rośniesz jak szafa.
Przez dłuższą chwilę chłopak milczał, pewnie główkując nad słowami blondynki. Wreszcie zjechał ją oceniającym spojrzeniem, od góry do dołu i z dołu do góry, po czym uśmiechnął się jak to on tylko potrafił – złośliwie i głupkowato. Z jego oczu mrugnęło do mnie rozbawienie.
— Nigdy ci nie mówiłem, ale ty to jesz tak jak Potter lata na miotle.
Akurat w tym czasie piłam sok, którym po usłyszeniu Archiego się zadławiłam i polałam. Gdy już uporałam się z kaszlem, co chciał rozerwać moje płuca, zaniosłam się śmiechem. Natomiast Nancy wyglądała tak, jakby lada chwila miała chłopaka zadźgać. Jej oczy pociemniały. Archie dalej szczerzył się głupio. Problem był tylko taki, że to ja byłam pomiędzy nimi.
— Miotłą to cię mogę sprać, ty śmieciu chędożony. Ty...
— Rookwood.
To był ktoś nowy. Ten niski, zachrypnięty głos zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody, bo od razu się wyprostowałam. Dodatkowo po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz. Całą trójką – ja z Nancy oraz Archiem – odwróciliśmy się za siebie, gdzie stał jak zwykle obojętny i dostojny Regulus. Dobrze się mu przyjrzałam.
Wyglądał znacznie lepiej od tego ostatniego razu, kiedy się widzieliśmy. Skórę dalej miał bladą, ale już nie szarą jak papier. Włosy na głowie były ułożone w dobrze znanym sobie porządku, a szata Slytherinu ładnie na nim leżała. I te zielone oczy... nie były już takie puste. Matowe i oschłe, ale to już było coś więcej. Choć wciąż tajemnicze.
Wtedy Regulus patrzył na mnie z niechęcią i dystansem. Jakby wcale nie chciał mnie widzieć, ale dobrze wiedział, że nie miał innego wyjścia.
Za to ja ledwo powstrzymałam się, aby nie zjechać wzrokiem na jego prawą rękę.
— Rookwood — powiedział jeszcze raz. — Musimy pogadać.
Zagryzłam wargę. Choć przeczuwałam, czego to mogło dotyczyć, zrodziła się we mnie ciekawość.
— Te koleś, kolejka jest.
Archie prędko poderwał się z ławki i stanął naprzeciwko Blacka. Mięśnie Regulusa widocznie się napięły – widocznie dla mnie – ale mimo tego nie odsunął się od Puchona.
— Mam gdzieś, czego chcesz — wyznał otwarcie szatyn. — Ale nie po to staram się ją urobić, aby teraz oddać ją tobie.
— Ej, Reg! Odsuń się od tej szlamy, bo jeszcze wszy dostaniesz!
Nieco się wychyliłam, gdyż Regulus mi zasłaniał stolik Ślizgonów, skąd padły właśnie te słowa. Bellatrix pochylała się nad stołem i mrużyła groźnie oczy na Archiego. Krzywiła się tak samo jak Lucjusz po jej prawej, obok którego za to Narcyza garbiła się nad swoim talerzem. Chyba nie chciała na to patrzeć. Po chwili zrozumiałam, że gapiła się również reszta ich bandy. Evan. Mulciber. Nawet Snape. Jeszcze potem, że szeptały też inne stoły. Gapili się wszyscy. Powtórka z rozrywki.
Wtedy jednak nie przejęłam nimi, tylko słowami Belli. A dokładnie jednym. Szlama. Sprawiło ono, że w mojej piersi obudziła się bestia. W jednej chwili zapragnęłam doskoczyć do kudłatej wiedźmy i zmieszać ją z błotem, tak jak to ona zwykle robiła z czarodziejami mugolskiego pochodzenia. Nienawidziłam tego określenia. Szczególnie, kiedy nazywano nim moich przyjaciół. Raz w życiu go użyłam, i to w żartach. Później przez tydzień czułam do siebie odrazę i cierpki smak na języku. Natomiast gdy go słyszałam, miałam ochotę użyć Jęzlepu na tym, który tak pierdolił.
Każdy chyba dalej pamiętał akcję z piątego roku, kiedy to Severus Snape nazwał tak Lily Evans. Wieloletnią przyjaźń nagle zniszczyła jedna sekunda, w której chłopakowi odwaliło. Lily to dotknęło. Wyprało ją z wszelkich uczuć do chłopaka. Na tyle, że mieliśmy początek szóstego roku, a ona nadal nie chciała choćby widzieć Ślizgona.
Inaczej było z Archiem. Choć to jego dotyczyło, nigdy nie dał po sobie poznać, aby jakkolwiek go to ruszało. Latało mu to koło pióra. I chyba tylko raz dogryzł jakiejś Ślizgonce, że szlamem to ona się mogła dławić swojego chłopaka. Był wtedy z siebie taki dumny.
Nie krzywdziło go to na zewnątrz. Miałam nadzieję, że w jego środku też nic się nie działo.
Tamtego dnia znów pokazał, że takie coś po nim spływa. Przeskoczył wzrokiem z Bellatrix na Regulusa, którego wyraźnie nudziło i irytowało stanie obok nas, bo nawet na nikogo nie patrzył. Dopiero gdy Archie bardzo wolnym ruchem przejechał palcem po jego szacie, Ślizgon zmarszczył na Brooksa brwi.
— Biegnij od razu do wanny i się odkaź — Archie udał zmartwionego. — Jeszcze przeze mnie zęby ci zgniją! Albo jajka odpadną!
Wtedy Wielką Salę wypełnił śmiech. Jedynie Ślizgoni krzywili mordy, jakby w dupsku mieli kolec jeżozwierza, a sam Regulus nijak tego nie skomentował. Po prostu spojrzał na mnie ostatni raz, przewrócił oczami i odszedł, po drodze trącając ramieniem Archiego.
Odpowiedzą Archiego było złapanie się za ramię i wysokie jęknięcie.
A ja wiedziałam, że mnie rozmowa wcale nie ominęła.
Niedługo potem Archie siłą wyciągnął mnie z Wielkiej Sali. Przez kilka pierwszy korytarzy siedziałam cicho i pozwalałam się prowadzić. W końcu jednak zaczęło mi przeszkadzać to, że nie wiedziałam co jest właściwie grane.
— Gdzie idziemy?
— Na tajną misję.
To by było na tyle. Fuknęłam zirytowana, bo wiedziałam, że nic z chłopaka nie wyciągnę.
Wreszcie, po wielu zakrętach i schodach w dół, zatrzymaliśmy się przed klasą od Eliksirów. Moja kondycja była... nie istniała, dlatego oddech miałam ciężki przez nadwyrężone płuca. Oparłam ręce o kolana i starałam się to ogarnąć, podczas gdy Puchon wlepiał we mnie wyczekujące gały. Nawet nie zrobił się ciut czerwony od wysiłku!
— I co się gapisz? — sarknęłam.
— Muszę cię kiedyś zabrać do Londynu — powiedział zamyślony. — Pobiegasz trochę za spieprzającym tramwajem, a od razu się rozruszasz.
— Ciebie to chyba przywiązali smyczą do kołka i kazali biegać w kółko.
— A szczególnie kiedy podstawili mi żarcie.
Kolejny raz przewróciłam oczami. W końcu serce przestało mi dudnić jak bijąca wierzba, więc wyprostowałam się i złapałam za biodra.
— To co tu robimy? — spytałam zniecierpliwiona. Lada chwila miały zacząć się lekcje, a mnie nie stać było na kolejne spóźnienie. Minerwa na bank wysłałaby mnie na szlaban do Filcha.
Na moje pytanie szatyn chwilę zaniemówił. Uciekł piwnymi oczami w bok, którymi szybko do mnie wrócił; przywitałam go z takim mordem w swoich oczach, że aż pękł. Westchnął.
— Potrzebuję czegoś na wysypkę. Znów ją mam... — zawahał się i skrzywił. — ...tam.
Na początku średnio zrozumiałam. Dopiero gdy Archie wskazał palcem w dół, mnie olśniło, bym następnie przywaliła sobie dłonią w czoło.
— Na czym znowu dupą usiadłeś? — westchnęłam na skraju załamania.
— Na niczym! — oburzył się. — To genetyczne. To dlatego na śniadaniu tak się wierciłem. Swędziało mnie.
— Ty zawsze się wiercisz, jakbyś miał robaki.
— Nie wiem, może i mam. Tak głęboko nie zaglądałem.
Skrzywiłam się jeszcze bardziej i zatkałam dłońmi uszy, nie chcąc już dłużej go słuchać. Gdzieś z tyłu głowy tykał mi zegarek. Przypominał, że czas pędził, a my staliśmy w miejscu. Musiałam mu pomóc; inaczej Archie by mnie nie puścił. Pogoniłam więc do myślenia swoje ostatnie szare komórki, które jeszcze nie zarosły pleśnią.
— Może podziałaby napój na czyraki...
— No i bomba! Tylko musisz iść do ciapy Slughorna po składniki. Ja się nie znam! — wyparował widząc, że już chciałam się kłócić. — Załatw to szybko, a ja postoję na czatach. Zdążymy jeszcze przed lekcjami. Proszę cię, od ciebie zależy czy będę miał wnuki! — na koniec złożył ręce razem, jakby prosił o to samego Merlina.
Przez moment próbowałam grać niedostępną. Moja bariera jednak padła, gdyż została rozbita przez szczeniacką minę mojego przyjaciela oraz natrętne tik-tak w głowie. Przewróciłam oczami.
— A kto by chciał więcej takich kretynów na świecie?
I weszłam do pustej klasy. Rzuciwszy spojrzeniem przez ramię, widziałam jak Archie tańczył zwycięski taniec.
Następne kilka minut buszowałam w składziku Slughorna, szukając składników do przygotowania napoju na czyraki. W czasie gdy próbowałam sięgnąć korzeń imbiru z wysokiej półki, w głowie oprócz tykającego zegarka miałam także dręczące myśli. Czemu poprosił mnie? Byłam fatalna z Eliksirów, nawet wody nie potrafiłam zagotować; lepiej by było, gdyby od razu poprosił Nancy. Więc czemu ja?
Nagle od strony klasy doszedł głośny huk. Podskoczyłam wystraszona, a korzeń imbiru spadł i rąbnął mnie w głowę. To mi przypomniało, że mogłam go sięgnąć różdżką.
— Rogacz! Otwieraj te drzwi, pieprzony łosiu, bo ci rogi połamie!
Strach, który jeszcze moment wcześniej otulił moje serce jak diabelskie pnącza, rozpłynął się w trymiga. Na jego miejsce pojawiło się zdezorientowanie. Krok za krokiem, zbliżyłam się do drzwi.
Wchodząc do klasy, na drugim jej końcu spotkałam Syriusza walącego w drzwi.
Chłopak dostrzegłszy, że nie był tam sam, obrócił się w błyskawicznym tempie i wycelował we mnie różdżką. A widząc, że jego napastnikiem byłam ja, szczęka mu opadła. Prawie też upuścił różdżkę, ale złapał ją po paru swoich dziwnych wygibasach.
— Wills... ehem, cześć — chciał oprzeć się ręką o ścianę, której obok nie było. Cudem się nie wywalił. — Co za przypadek! Czy to niesamowite, że spotykamy się akurat tutaj? Można by rzecz, że wpadliśmy jak kluska w cip...
— Ucisz się.
— Tak, tak, świetny pomysł. Może nawet i lepiej.
To była sytuacja, kiedy totalnie nie wiedziałam, co dalej mam robić. Z jednej strony tlił się we mnie wrogi płomień, którym miałam ochotę zacząć w niego pluć, ale z drugiej... to był Syriusz. Mój przyjaciel. Pierwszy raz od naszej kłótni stałam z nim twarzą w twarz i patrzyłam w jego rozbrykane, tak bardzo kojarzące mi się z zimą, które tamtego dnia były smutne. Poczułam ból w sercu; jakby sama Królowa Lodu trafiła mnie swoim kryształem.
Zapragnęłam go przytulić i znów poczuć łaskotanie jego włosów na twarzy. Tyle że coś mnie powstrzymywało. Jakaś wewnętrzna blokada.
Jego oczy rozbłysły, gdy zaczęłam się do niego zbliżać. Równie szybko zgasły w chwili, w której go wyminęłam i szarpnęłam za klamkę. Drzwi były zamknięte.
— Archie — starałam się być spokojna.
— Nie wyjdziecie stamtąd, dopóki się nie pogodzicie — odpowiedział nie Archie, a James. Mój wewnętrzny smok nagrzewał się coraz bardziej. — Dość mamy waszych fochów. Albo znów będziecie psióły, albo powiemy Slughornowi, że próbowaliście okraść go ze składników. Aha! I nie próbujcie otwierać drzwi zaklęciem. Wcisnęliśmy w zamek łajnobombę. Tylko spróbujcie podejść do drzwi z różdżką, a będziecie śmierdzieć jak gacie Syriusza leżące pod łóżkiem.
— Właśnie tak! — poparł go Archie.
— Więc to tam się schowały... — usłyszałam zza pleców głos Syriusza.
Przez chwilę gapiłam się po prostu w drzwi, chcąc spalić je poprzez wzrok. Gdzieś za mną jak stara ropucha rzęził Syriusz. Wreszcie wszystkie elementy w mojej głowie ułożyły się w spójną całość, a wynik na tyle mnie wkurwił, że z całej siły walnęłam o drzwi. Chyba Syriusz się wzdrygnął.
— Ukartowaliście to! — krzyknęłam zła. — Archie! Wcale cię dupa nie swędzi!
— Ty James też mnie okłamałeś! Nigdzie tu nie ma całej brygady sexy-modelek w bikini!
Wtedy zmarszczyłam brwi i posłałam Syriuszowi pobłażliwe spojrzenie przez ramię, na które tylko wzruszył ramionami.
— Słyszysz coś, Arch?
— To chyba buty mi tak piszczą. Są nowe.
— Oh, to może chodźmy na spacer i je przetestujmy?
— Dobry pomysł, Jamie!
Dalej tępo wgapiałam się w drzwi, uważnie przysłuchując się, jak głosy za nimi cichną i znikają na dobre. Gdy słyszałam już tylko bicie własnego serca, przywaliłam czołem o drewno. Myślałam o tym, czy chciałam się odwrócić. Wiedziałam, kto tam czekał. Czułam chłodny wzrok na karku; muskanie śniegu. Serce mi stękało, że przecież tęskniłam za nim, ale rozum wciąż odtwarzał te słowa, którymi mnie oskarżył.
W końcu westchnęłam i odwróciłam się. Syriusz odskoczył i udał, że wcale nie pochylał się w moją stronę i nie próbował zrobić mi tatuażu na karku oczami. Zaczął bujać się na piętach i unikać mojego wzroku. Prychnęłam. I też zadecydowałam.
Był czas najwyższy coś sobie wyjaśnić.
— Wills, ja...
— Ja mówię. Ty słuchasz. Potem się zobaczy.
— Ale...
— Waruj! I nie szczekaj!
Wtem tak posłusznie jak ten pies, Syriusz cupnął na jednej z ławek. Cierpliwie czekał, podczas gdy ja układałam w głowie to, co chciałam mu powiedzieć. Tyle że nic mi się tam nie kleiło.
— Kurwa, jesteś pieprzonym hipokrytą — wypaliłam.
— Wiem.
— Nie zaprze... — urwałam, mrugając na niego kilkakrotnie. Przyznał się. No wcięło mnie. — Czekaj, co ty powiedziałeś?
Syriusz rzadko przyznawał się do błędu. Jeszcze trudniej szło mu przyznać, że to ktoś inny miał rację, a nie on sam. To dlatego patrzyłam się na niego wybałuszonymi oczami, nagle zapominając o wszystkim, co jeszcze przed chwilą miałam mu do powiedzenia.
— Wiem, że jestem hiklo... hipoty... — zastanowił się. — No, idiotą. Wrzuciłem cię do tego samego wora co swoich rodziców, choć nawet jeszcze niewiadomo, czy twój brat faktycznie tym Śmierciożercą jest. To było totalnie nie fair. Ze mną tego nie zrobiliście. Ty tego nie zrobiłaś... — zawiesił się na chwilę. Wręcz mogłam usłyszeć jak trybiki w jego głowie pracowały. — Przepraszam, okej? Po prostu... ten beznosy chuj zabrał mi już jedną rodzinę. Nie mogę pozwolić, aby dorwał też tą drugą.
Moje serce łykało jego słowa jak piwo kremowe. Choć dalej trzymałam dystans, to już wiedziałam, że dłużej bez niego nie wytrzymam. Bardzo chciałam, aby Syriusz znów był obok mnie. A po jego stęsknionych oczach czułam, że on nie pragnął niczego innego.
— To dlatego zacząłem się do ciebie pluć — kontynuował. — Bałem się, że staniesz się zagrożeniem dla reszty. Teraz wiem, że to było totalnie z dupy! Żałuję tego. Cholernie. Kurwa, jesteś dla mnie w ciul ważna, Wills. I nie wybaczyłbym sobie, gdybyś przez mój debilizm przestała chcieć mnie znać. Musiałbym chyba rzucić się z wieży astronomicznej! Na serio, ja...
Wtedy bez słowa pokonałam dzielącą nas odległość i po prostu go przytuliłam. Zapach tytoniu i jego tanich perfum zakręcił mi w nosie, co było przyjemne. Tęskniłam za tym. Syriusz nie czekał. Praktycznie natychmiast owinął wokół mnie swoje ramiona i wtulił nos w moje włosy. Westchnął. Jakby z ulgą.
Wreszcie byliśmy na właściwym miejscu. Czułam to.
Moje serce w końcu przestało wygrywać nerwowy rytm.
— Nie ma takiej rzeczy, po której nie chciałabym cię znać, Syriusz — wymamrotałam. Po tym docisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. — Po prostu następnym razem ze mną pogadaj.
— Regulusa też na początku skreśliłem. Nie wybaczył mi. Cieszę się, że przynajmniej nas uratowałem.
Tym razem to ja mocniej się w niego wtuliłam. Po części dlatego, że mi tego brakowało. Ale tak naprawdę... nie chciałam patrzeć w jego oczy. Nijak nie podobnych do zielonej łąki, po której chodziłam przy jego bracie. Nie chciałam patrzeć na ten identyczny kolor włosów, zbliżone rysy ani na nic, co kojarzyłoby mi się z Regulusem. Gdybym spojrzała wtedy na jednego Blacka, mogłabym niechcący powiedzieć coś o tym drugim.
— Nie stracisz mnie.
Czy Syriusz wiedział, że jego brat też był Śmierciożercą?
Coś ścisnęło mnie w żołądku. Obowiązywała mnie gęba na kłódkę. Albo krzyżyk nad trumną.
Uratowały mnie otwierane drzwi. Odsunęliśmy się z Syriuszem od siebie, by w wejściu zobaczyć wyszczerzonych Jamesa oraz Archiego. Na naszych oczach chłopcy uścisnęli sobie dłonie.
— Robota wykonana, Brooks.
— Ta praca była przyjemnością, Potter.
— Kocham was, cioty wy moje!
Następnie Syriusz rzucił się na Jamesa i Archiego, by ich wyściskać i tak podziękować. James w jego objęciach wywalił jęzor, że niby go dusił, a Archie zaczął się wyrywać. Potem jeszcze Syriusz obojgu potargał włosy. Im szopom nie zrobiło to za wielkiej różnicy. A koniec końców i tak wszyscy wybuchli śmiechem.
Patrząc tak na nich, uśmiechałam się. Jednocześnie w środku usychałam na wiór. Od tej tajemnicy, którą miałam przed nimi ukrywać.
O Merlinie, ratuj mnie.
Po kilku sekundach zdołali się opanować. W tamtym momencie James przybrał surową minę i spojrzał na mnie, dodatkowo celując palcem. Zaskoczona odwróciłam się, ale nie – za mną nie było nikogo, o kogo mogło mu chodzić.
— Teraz ja sobie coś z tobą wyjaśnię — zmrużył wąsko oczy. — Czemu musiałem podpalić ogon tłustemu sierściuchowi Filcha, aby ten zostawił moją pelerynę niewidkę?
Zagryzłam wargę i podrapałam się po głowie. Jasny gwint!
— Nie mam pojęcia. Może szła do kuwety?
···
a/n: aby się wam wygodniej czytało, uczę się pisać krótsze rozdziały. tu się udało. a teraz miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro