03 | Ciężki tydzień
Zacznijmy od tego, że przeżyłam poranek. No bo hej, wstałam!
Pierwszy dzień roku szkolnego zawsze był ciężki i ten nie zamierzał być wyjątkiem. Najpierw nie mogłam znaleźć krawata od szaty, bo podły sierściuch Nancy – tchórzofretka Timon – postanowił zrobić sobie z niego flagę. Nie chciało mi się za nim ganiać; strzelałam w niego Aguamenti, dopóki nie trafiłam i ten mokry szczur nie zostawił mojego krawata.
Potem było śniadanie. Nie dość, że skrzaty nie naszykowały mojego ulubionego serka pleśniowego, to jeszcze Archie rozlał na mnie szklankę soku dyniowego, bo przecież miał zespół niespokojnych rąk. Naprawdę nie miałam wtedy humoru, a pomarańczowa plama na mojej białej koszuli wcale mnie nie bawiła. Za to Brooksa już tak.
— Wyglądasz jak wkurzona dynia. Ej, masz już strój na Noc Duchów! Nie dziękuj.
— Zaraz ciebie wydrążę jak dynię.
Musiałam się więc wrócić i przebrać. Oh, no i zmierzyć z nafochaną fretką. Na szczęście Timon nie wpadł na pomysł, by zrobić z mojej koszuli parasol. W innym razie ja zrobiłabym z niego brzydki szalik.
Ostatnią wtopą tamtego dnia było spóźnienie się na pierwszą lekcje Transmutacji. Nie planowałam tego. Sama nie nienawidziłam spóźnialskich, a moje spóźnienie było zhańbieniem mojego honoru. Idąc jednym z korytarzy usłyszałam jednak, jak jakiś skunks z Hufflepuffu wymyśla na mojego brata, więc znów musiałam użyć Aguamenti. Zaślepiona wściekłością machnęłam różdżką o raz za dużo. Zaklęcie odbiło się od metalowej zbroi, korytarz przeciął błysk, bym ostatecznie skończyła mokra jak Syriusz pewnej deszczowej nocy, gdy pijany wył do księżyca. Najlepsze, że wcale nie przemienił się w psa.
Każde wspomnienie o chłopaku wypalało w moim sercu kolejną dziurę.
Przynajmniej tamtego dnia nie musiałam go oglądać. Czułam, że gdybym tylko go zobaczyła, rozpłakałabym się jak beksa, a potem go sprała.
Ja za to kolejny raz musiałam się przebrać. Wszystko przebrać. A – jak się potem okazało – z moich francuskich pantofelków Timon zrobił sobie kuwetę.
Miał nosa gryzoń, że akurat się schował. Inaczej byłby wycieraczką.
A to był dopiero poniedziałek.
···
Następny dzień zaczęliśmy Eliksirami łączonymi z Gryfonami. Oznaczało to nie tylko, że już od samego rana musiałam wysilić wszystkie szare komórki, bo do Eliksirów miałam dwie lewe ręce, ale też to, że musiałam znosić obecność Syriusza.
Nie zapomniałam jego słów. W losowych porach dnia przypominały mi o sobie, obijając się echem w mojej głowie, jakbym za lekkiego kopa w dupę jeszcze dostała. Nie gadaliśmy raptem dzień, a ja już tęskniłam. Za jego docinkami, moim pleceniem mu warkoczyków, naszymi wspólnymi posiadówkami z ekipą. Oczywiście, James, Remus oraz Peter dalej ze mną rozmawiali. Musieli się jednak klonować, aby wspierać nas oboje.
Mimo tego, że usychałam na wiór z tęsknoty, nie mogłam Syriuszowi tak po prostu wybaczyć. Furia mnie dopadała, gdy sobie przypominałam, że oskarżył mnie o współpracę ze Śmierciożercami. Potem płakałam; zadręczała mnie myśl, że chłopak mi nie ufał. Moje serce już i tak było w strzępach, ale myśl ta targała je jeszcze bardziej.
Więc czekałam na jego ruch.
A jednym ruchem Syriusza na wspólnej lekcji Eliksirów było wypalanie mi dziury w karku.
Siedziałam z Nancy w przedniej ławce, a on z Jamesem gdzieś z tyłu. Pierwszy raz był tak cichy na jakiejkolwiek lekcji. A Huncwoci lubili być głośni. Słyszałam chrapanie Petera, mamrotanie receptury przez Remusa oraz ciągłe pssst Jamesa, który próbował zwrócić uwagę Lily. Syriusza natomiast tylko czułam. To było cholernie niekomfortowe.
— Co robi? — spytałam Nancy, szatkując czułki szczuro... czegoś tam.
— Gapi się.
— A teraz?
— Wciąż się gapi.
— Dalej?
— A nie, czekaj...
— Co robi?
— Fałszywy alarm. Pogrzebał w nosie, ale gapi się nadal.
Byłam tak skupiona na tych obserwacjach, że nie ogarnęłam nawet, co wrzucałam do kociołka. Niespodziewanie mikstura zabulgotała, zmieniła kolor z purpurowego na zgniło zielony, a potem wystrzeliła w górę jak z gejzeru. Zniesmaczona otarłam oczy z gluta, czując go dosłownie wszędzie. Z boku Nancy patrzyła na mnie spod byka, sama wyglądając jak dziecko trolla.
— Coś ty tam wrzuciła?
— Nie wiem no, jakieś pastylki...
— Ktoś widział moje tabletki na niestrawność? — Profesor Slughorn buszował po kieszeniach kaftana i rozglądał się po klasie jednocześnie. — Wczorajsza rybka się nie przyjęła... ja, hm... ja nie wiem gdzie je posiałem! Ktoś widział? Ktokolwiek?
Wtedy Nancy przywaliła sobie z dłoni w czoło. Ja z niewinnym uśmiechem podrapałam się w kark.
James natomiast aż spadł z krzesła, tak głośno się śmiał. Potem z Nancy musiałyśmy zostać po lekcji, aby to posprzątać. Remus i Pete zostali, by nam pomóc.
Ale Syriusz z Jamesem zmyli się, zanim jeszcze padło słowo sprzątanie.
···
W środę po lekcjach poszłam z Remusem i Lily do biblioteki. Te dwa nerdy chciały poszukać już materiałów przygotowujących do OWUTEMÓW, podczas gdy ja z nudów szlajałam się między regałami, skacząc wzrokiem po tytułach tak szybko, by nie musieć ich czytać.
— Uwierz, że naprawdę się zadręcza.
— Czym? Sturlał się ze schodów, gdy wychodził z dormitorium?
— Nie? — Remus zastanowił się chwilę, po czym dodał: — Nie ostatnio.
— Oh, a szkoda.
Od samego początku Lupin próbował przekonać mnie, że Syriusz bardzo żałował swoich słów, którymi mnie poharatał. Rzekomo cały czas chodził jak struty, mało gadał i nawet lustro przestało go interesować. Nie chciało mi się w to wierzyć. Syriusz zhandlowałby własną nerką za lustro, gdyby postawiono go przed takim wyborem. Dlatego nie przykładałam wagi do słów Remusa. Słuchałam go, bo Remusa należało słuchać, aby wyjść na ludzi, ale wtedy odpowiadałam mu jedynie mhm i niewiarygodne.
— James już narzeka, że skomle gorzej ode mnie o tej porze miesiąca — dał nacisk na to jedno słowo, abym ogólnego sensu domyśliła się już sama. Dodatkowo się rozejrzał, jakoby komuś chciało się nas słuchać.
— Niewiarygodne.
Remus był wilkołakiem. Sam mi o tym powiedział, kiedy zaczęłam doliczać się kolejnych blizn na jego ciele wraz z przyjściem kolejnego miesiąca. Wiedziałam też o tym, że chłopcy nauczyli się przybierać postać animaga, aby razem z Lupinem spędzać pełnie we Wrzeszczącej Chacie. Chcieli go wspierać. Jak przyjaciele. Mnie jednak nie pozwolił zrobić tego samego. Remus bał się, że może mnie skrzywdzić. A ja nie byłam z takich, co nie szanowała czyjejś decyzji. Szczególnie, że chodziło o niego. Mojego przyjaciela. Wystarczyło, że mi zaufał i powiedział.
Szkoda tylko, że Syriusz nie potrafił mi zaufać.
Znów mnie szczypnęło w piersi.
Zanim blondyn zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zza rogu wychyliła się ruda głowa Lily Evans. Jej lśniące włosy tańczyły jak płomień świecy, a zielone oczy skakały między mną a Remusem.
— Skoro mowa o Potterze... — zaczęła i wyjęła zza pleców grube tomisko, a ja byłam pod wrażeniem, że trzymała je tylko w jednej dłoni. — ...jak go tym walnę, to się odczepi?
— Za cienkie — cmoknęłam i wróciłam wzrokiem do półki.
— Chyba nie ma takiej książki, która by go do ciebie zniechęciła, Lily.
Rudej nie spodobała się ta odpowiedź. Skrzywiła się jak po cytrynie i spojrzała zawiedziona na książkę, po chwili mocniej wbijając w okładkę palce. Usta zacisnęła z wielką zawziętością.
— W takim razie idę wyrwać półkę.
Zniknęła, a wizja szarpiącej się z półką Lily sprawiła, że zachichotałam. Dalej jeździłam czubkiem palca po grzbietach różnych książek, słuchając chrobotania paznokcia o ich skórę, zamiast szukać jakiejś konkretnej. Remusa to wpieniało. Mnie bawiło. I pomagało się odprężyć.
— Idę poszukać Lily, zanim zdemoluje jakiś regał — oznajmił Remus z westchnięciem. Zanim jednak zniknął za tym samym rogiem, co wcześniej Evans, spojrzał na mnie dobitnie. — Pogadaj z Syriuszem.
— Napisz za mnie wypracowanie — sparodiowałam jego ton.
— Nie ma mowy.
— To masz odpowiedź.
Remus pokręcił głową, ale nic więcej nie powiedział. Zostawił mnie samą wśród zatęchłych książek, które otaczały mnie z każdej strony. Zapach starych kartek mącił mi w głowie; tak samo, jak niektórych zdawał się on uspokajać, mnie mdlił i przytłaczał. Przy tylu słowach zebranych w kupę nie mogłam pozbierać myśli. Wszystko mi się mieszało. Kręciło jak na karuzeli.
Chciałam stamtąd uciec, zanim bibliotekarka znalazłaby moją poranną jajecznicę na swojej ulubionej książce. Już chciałam iść do drzwi. Wykonałam jednak tylko kilka kroków, nawet nie wychodząc z alejki, gdy przez coś moje nogi znieruchomiały. A dokładniej – przez kogoś.
Regulus stał zaledwie kilka kroków ode mnie, przeglądając książki leżące na wózku. Stał bokiem. Doskonale widziałam ten jego pieprzony, idealny profil z mocno zarysowanymi kościami policzkowymi. Chyba mnie nie zauważył. W jednej sekundzie kucnęłam i przyległam ramieniem do regału. Dodatkowo wyciągnęłam z półki pierwszą lepszą książkę i, otworzywszy ją gdzieś po środku, zaczęłam udawać zaczytaną. Nikt by się nie domyślił, że tak naprawdę śledziłam każdy ruch bruneta.
Nie zapomniałam o nim ani moim postanowieniu, żeby się do niego zbliżyć. Tajemnicze słowa Bellatrix dalej siedziały mi gdzieś w głowie. Czasem się odzywały. Po prostu sprawa Syriusza i Augustusa była bliższa mojemu sercu, które ostatnimi czasy było w słabej formie. Wciąż się nie posklejało. Może więc to był dobry pomysł, aby zająć się czymś, co nie dotyczyłoby jego?
W pewnym momencie Regulus sięgnął do kieszeni szaty, skąd wyjął niewielką książeczkę. Jej okładka była cała w siateczce linii po zgięciach, wytarta w niektórych miejscach, a dolnego rogu nawet nie miała; był wydarty. Chłopak zerknął jeszcze na moment do jej środka, zanim odłożył ją na stos innych książek na wózku. Zmrużyłam na nią oczy. Chciałam ją zapamiętać.
Nagle chłopak gwałtownie się poruszył, więc ja zniknęłam za książką. Gapiłam się w rozmazane litery, licząc sekundy. Serce waliło mi o pierś. Jedno uderzenie było jedną sekundą.
— Bu.
Wystraszona pisnęłam i podskoczyłam. Niefortunnie upadłam do tyłu na zadek, czego ból odczułam w każdej kości w ciele. Jęknęłam i spojrzałam zirytowana w górę.
Jak zwykle wpierw przygniotła mnie obojętność, jaką emanował chłopak. Regulus jednym ramieniem opierał się o regał na początku alejki, tak nonszalancko, że aż urokliwie. Ciut przydługa grzywka opadała mu na czoło, a na ustach wisiał złośliwy uśmiech.
W tej bibliotece było cholernie gorąco. Wcześniej tego nie odczułam.
Na poważnie zirytowana wyciągnęłam w górę rękę i pogroziłam mu pięścią.
— Tu się czyta, tumanie.
— Trzymasz do góry nogami, tumanie.
Zmarszczyłam brwi, po czym zerknęłam do tekstu trzymanej książki. Regulus miał rację – była do góry nogami. Nie zorientowałam się, bo przecież wcale jej nie czytałam, tylko go obserwowałam. Ogarnęło mnie nagłe zażenowanie. Tym, że to on wygrał.
I po jego zadowolonym uśmieszku szło poznać, że doskonale o tym wiedział.
Jego uśmiech zaczynał działaś mi na nerwy. Nieważne, że był ładny.
— Następnym razem nie musisz się wydurniać, aby na mnie popatrzeć. Wystarczy zapłacić —— wzruszył ramionami po tym, jak się odepchnął od regału. — Wtedy pozwolę ci za sobą łazić ile chcesz. Tylko biorę dopłaty za każdą wizytę w kiblu. Wysoko cenię swój sprzęt.
Zaraz potem puścił mi oczko, by następnie odejść jako zwycięzca. Bo to ja siedziałam z obitą dupą na podłodze, piekącymi policzkami oraz ukruszoną dumą. Fuknęłam i rzuciłam książkę gdzieś w bok. Niech cię diabli, pomyślałam. O Regulusie. I książce trochę też.
Książka... KSIĄŻKA!
Regulus zostawił na wózku książkę.
Podniosłam się tak szybko, że prawie znów się wywróciłam. Udało mi się jednak stanąć przy wózku w jednym kawałku. Dalej poszło już prosto. Znalezienie książki wśród masy innych nie było trudne, bo tylko ona odznaczała się takim fatalnym stanem. Musiano chyba używać ją jako ścierkę do kibla.
Z pożerającą mnie od środka ciekawością najdelikatniej w świecie chwyciłam książkę między palce. Bardzo powoli odwróciłam ją tytułem do mnie.
Zaklęcia kryjące i ich zastosowanie.
Tytuł nieco mnie zdziwił. Co Regulus miał do ukrycia?
Po bliższym przyjrzeniu się spostrzegłam, że mniej więcej na środku grzbiet był najbardziej wygięty. Jak najszybciej przekartkowałam książkę na stronę, na której – moim zdaniem – musiała być najczęściej otwierana. Strona sto dwanaście. To był początek kolejnego rozdziału.
Jak ukryć bliznę bądź znamię o podłożu magicznym?
Chyba mózg mi się w tamtym momencie przegrzał. Nic mi się nie kleiło w całość.
Tak samo jak ta książka. Rozpadła się mi w dłoniach.
···
— Chuj mnie to! Będę sprzedawał precle na Pokątnej. Do tego nie potrzebuje Transmutacji ani znajomości wojny Smerfów. Czas zacząć ćwiczyć. Ej paniusiu, chcesz spróbować mojego precla? Słony jest.
To były słowa Archiego po czwartkowych lekcjach. Ten dzień wyprał mnie z wszelkich emocji, uczyć oraz myśli. Byłam zmęczona, ale przynajmniej cały dzień nie myślałam o Syriuszu ani Augustusie. Ani o książce o zaklęciach kryjących, którą przeglądałam od zmierzchu do świtu.
Ani o wojnie Smerfów. Kimkolwiek by oni nie byli. Musieli być wielcy.
···
Nareszcie nadszedł ten dzień. Piątek.
Lekcje minęły mi w mgnieniu oka. Przespałam Historię Magii, zarobiłam dziesięć punktów dla Ravenclawu na Zaklęciach, bezbłędnie wyjaśniając działanie Agua Eructo (wcale nie dla tego, że zaklęcie było podobne do Aguamenti, którego używałam zbyt wiele w tamtym tygodniu)oraz przetrwałam Zielarstwo z partnerstwem Jamesa.
— Gdzie ty wkładasz tą rękę? Sadzonka tutaj nie urośnie.
— Wiem gdzie wsadzić rękę, aby było jej dobrze.
— Tu jest za sucho. Mówię ci, że nie urośnie.
— To ją podniecę i urośnie.
— Wcale nie chciałem tego słyszeć... — zawył Peter z ławki obok, łapiąc się za głowę. Partnerujący mu Remus poklepał go po plecach. — Zepsuli mi Zielarstwo!
Ostatecznie Profesor Beery przyznał mi rację, pompując mnie satysfakcją jak powietrzem balonik. James za to tak się nabzdyczył, że aż ochrzanił sadzonkę, która nie urosła. Po prawdzie na nic się nie umawialiśmy, ale wykorzystałam moją wygraną nad nim poprzez wypożyczenie jego peleryny niewidki. Na piątkowy wieczór zaplanowałam popijanie gorącej czekolady i dalsze przeglądanie książki Zaklęcia kryjące i ich zastosowanie. Wpierw musiałam jednak po tą czekoladę pofatygować się do kuchni.
Takim sposobem znaleźliśmy się tutaj. Na ciemnym i ponurym korytarzu śpiącego Hogwartu.
Przez wysokie okiennice wdzierał się blady blask księżyca, który delikatnie rozprószał mrok na korytarzach. Oprócz niego drogę oświetlało mi również zaklęcie Lumos. Od ścian dobiegało pochrapywanie obrazów sławnych czarodziei, a pomimo tego, że miałam na sobie pelerynę niewidkę, bałam się zbudzić ich głośnym biciem swojego serca. Nie po drodze było mi ze szlabanem.
Byłam dopiero na pierwszym piętrze, gdy metą były lochy, kiedy korytarz przeciął jasny błysk. W pierwszej chwili zamarłam. Wystraszyłam się, że to jakiś nauczyciel wyszedł na wieczorne siusiu i lada chwila przyłapie mnie na włóczeniu się po nocy. Serce zatłukło mi w gardle.
— Nox — szepnęłam bezgłośnie.
Światło zgasło. Czekałam. Potem rozluźniłam się jednak, gdy po odczekaniu kilku sekund nic się nie wydarzyło.
Za to zakiełkowała we mnie ciekawość. Lepiej od sadzonki Jamesa.
Bez dłuższego namysłu zaczęłam stawiać kroki. Im bliżej byłam, tym mniej ostrożnie się zachowywałam. Już nie rozglądałam się na wszystkie strony, a tylko w tą jedną. Ze zdziwieniem odkryłam, że błysk wydostał się z uchylonych drzwi od męskiej łazienki. Co prawda miałam cyce zamiast fiuta, ale to mnie nie powstrzymało przed zajrzeniem do środka.
Po przekroczeniu progu peleryna prawie wysmyknęła mi się z palców. Przy jednej z umywalek stał Regulus Black. Gapiłam się na niego z ukrycia, szeroko otwierając gały z dwóch powodów. Bardzo prostych.
Pierwszy – jego pieprzony wygląd. Regulus tamtej nocy wyglądał jak ucieleśnienie wszystkich moich dziecięcych marzeń o księciu oraz niegrzecznych snów. Brązowe loki na jego głowie były w nieładzie, a biała koszula, rozpięta kilkoma guzikami przy szyi, miała rękawy podciągnięte do łokci. To wcale nie był wstyd się przyznać, że w gardle zrobiło mi się sucho, za to gdzie indziej całkiem mokro.
Czy potrzebny był drugi powód?
Po prostu zaskoczyło mnie, że to akurat Regulus również nie spał tamtej nocy. Wiedziałam, że nie wyjdę stamtąd, dopóki nie poznam temu powodu. Zmrużyłam oczy.
Pochylał się nad umywalką, pięściami ściskając jej boki. Jego twarz lśniła w blasku księżyca; musiał wcześniej ją przemyć. Drżałam pod tą peleryną zirytowana, bo nie potrafiłam doszukać się czegoś, co musiało być w tym obrazku najważniejsze. Pomyślałam, że może oczy...
Aż w końcu zamarłam. To samo mój oddech, serce oraz oczy. Cały świat zamarł w miejscu, gdy ja upewniałam się, czy czasem się nie przewidziałam. Bardzo chciałam. Ale nie było tak.
Na ręce chłopaka znajdowało się znamię. Czarne; w kształcie czaszki wypluwającej węża.
Mroczny Znak. Symbol Voldemorta.
Regulus nosił taki sam znak jak... Śmierciożercy.
Długo to do mnie docierało. Nie mogłam do siebie dopuścić myśli, że nawet w Hogwarcie pałętało się zło, czego większość pewnie była nieświadoma. Że to był akurat on. Przecież był niewiele starszy ode mnie.
Gdy wreszcie to przyswoiłam, różdżka wyślizgnęła mi się z ręki i uderzyła o kafelki.
Dopiero wtedy odzyskałam czucie w kończynach. Reg szarpnął gwałtownie głową w moją stronę, jeszcze napotykając pustkę. Ale gdy roztrzęsiona kucnęłam po różdżkę, peleryna osunęła mi się nieco z głowy i odsłoniła moje stopy.
Syriusz być może by je przeoczył, ale Regulus nie był głupi. Natychmiast to dostrzegł. Nad zieloną łąką w jego oczach nagle zaszło słońce i zrobiło się ciemno.
We mnie natomiast wydarł się zbiorowy krzyk. WIEJ!
Więc zaczęłam uciekać. Przy starcie piszcząc butami, po drodze prawie grzmocąc w ścianę i końcowo nie wiedząc, dokąd biec.
Podczas biegu korytarze Hogwartu zlewały mi się w jeden nieskończony. Moje mięśnie zaczynały coraz boleśniej skomleć, a płuca ledwo co wyrabiały z oddechem. Gdzieś na zakręcie zgubiłam pelerynę niewidkę Jamesa, ale wtedy w nosie miałam tą szmatę. Trzeba było uciekać. W końcu musiałam się jednak zatrzymać, bym nie padła plackiem i nie leżała tak do świtu. Serce dalej biło mi szybko. Plecami przyległam do jednej ze ścian, bym nie upadła. Potrzebowałam chwili. Bądź dziesięciu.
Choć ani razu nie usłyszałam kroków Regulusa za sobą, to i tak w pewnym momencie zerknęłam na korytarz, którym biegłam jako ostatnim. Ani śladu nikogo. Mogłam spokojniej odetchnąć.
Ale nie na długo. Bo zaatakował od tyłu.
Zdążyłam tylko pisnąć, nim Regulus przycisnął mnie do ściany i uciszył dłonią. Nie wyglądał wcale na zmęczonego. W jego oczach płonęła furia, którą przyćmiło zdziwienie po tym, jak rozpoznał w napastniku mnie.
— Rookwood? — zmarszczył brwi. — Co ty tutaj robisz?
Nie odpowiedziałam mu. Nie dlatego, że wciąż dociskał mi dłoń do ust. Po prostu całą uwagę skupiłam na Mrocznym Znaku na jego skórze, który w tamtej pozycji miałam tuż przed oczami.
Regulus chyba to dostrzegł. Odskoczył ode mnie w pośpiechu i od razu zaciągnął rękawy po same nadgarstki.
Ja jednak nie mogłam wymazać tego z głowy.
— Ty masz... — gardło mi się ścisnęło. Jakbym wiedziała, że gdy to powiem na głos, okaże się to prawdą. — Jesteś Śmierciożercą... o Merlinie...
Prawie od razu Regulus spuścił głowę, jakby sam się tego wstydził. Po chwili ciszy przeklął. Przemaszerował kilka kroków w bok i wrócił, palce wplątując w swoje włosy; pierwszy raz nie zachwycałam się nad tym, jak dobrze się układały. Potem wycelował we mnie palcem.
— Nie możesz nikomu powiedzieć.
Pomrugałam szybko oczami, co chłopak wziął chyba za odmowę, bo dodał:
— Słuchaj, przed sekundą rozważałem czy łatwiej będzie cię zabić czy postawić przed Czarnym Panem, więc chyba nie masz, kurwa, za dużego wyboru.
Nagle zabrakło mi powietrza. Zabić. Zabić człowieka. Zabić mnie. Gapiłam się na niego z niedowierzeniem, ale Regulus wcale nie wyglądał na takiego, który by żartował w takich sprawach.
Kolejny raz twarz zastygła mu w nijakim wyrazie. Jego obojętność mnie przytłaczała, a wzrost i bliskość dominowały. Ale pierwszy raz w jego oczach mogłam dostrzec coś, co tak do niego nie pasowało.
Strach. Regulus się bał.
— Nic nie powiem — przyrzekłam, przełykając ślinę. Regulus skrzywił się. — Obiecuję.
— Twoje obietnice są gówno warte — prychnął. — Miałaś się nie wtrącać, cholera.
— Nic ci nie obiecywałam!
— I głupia byłaś. Teraz oboje możemy zginąć.
Nastała cisza. Niezręczna, głośna i ciężka cisza. W niej Regulus tupał nerwowo nogą i myślał nad czymś, wyglądając przez zamkową okiennice, podczas gdy ja wlepiałam wzrok w jego rękę. W miejsce, gdzie pod koszulą krył się Mroczny Znak. Wzrokiem chciałam wypalić nie tylko materiał, ale i samo znamię, którego nie mogłam pozbyć się sprzed oczu.
Drażniła mnie myśl, że on wciąż tam był.
— Daj mi rękę.
Black zmarszczył brwi. Sama byłam sobą zaskoczona, ale nie cofnęłam ręki. Dalej po prostu gapiłam się w miejsce Mrocznego Znaku, drugą ręką sięgając po różdżkę.
— Chyba cię...
— Dawaj tą rękę damie, albo naskarżę twojej mamie.
Chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie zamierzam zbliżać się do Walburgi Black. Krążyły ploty, że nawet jej mąż drżał przed nią portkami, a ja miałam jeszcze trochę życia do przeżycia. Ale pomimo tego, chłopak podał mi niepewnie rękę. Złapałam ją w nadgarstku i podciągnęłam jego rękaw koszuli. Na widok czarnej czaszki obiegł mnie zimny dreszcz, więc szybko docisnęłam do niej koniec swojej różdżki.
— Skin Evanesco.
Z początku nic się nie działo. Dopiero po chwili znamię zaczęło coraz bardziej blaknąć, aż po kilku sekundach nie zniknęło całkowicie. Czułam na sobie spojrzenie zielonych oczu, gdy palcem przejechałam po czystej już skórze.
— Przestudiowałam twoją książkę — nawet na niego nie spojrzałam. — Samo Evanesco nie jest trudne, ale ta odmiana jest trochę bardziej skomplikowana. Chodzi o ukrycie czegoś na ludzkiej skórze. Potrzeba do tego dobrego ruchu nadgarstka i nacisku na akcent.
Miałam Wybitny z Zaklęć. Profesor Flitwick mówił, że w życiu nie widział tak zdolnej uczennicy z wprawionym nadgarstkiem.
W końcu brunet wyrwał z mojego uścisku rękę, przez co na skórze zamrowił mnie chłód. Chyba Mroczny Znak zdążył sięgnąć po mnie swoją aurą.
— Nie musisz mnie uczyć. Za jakiś czas w ogóle go nie będzie widać. Będzie go przywoływał jedynie Czarny Pan lub ja sam.
Kiwnęłam głową. Nie chciałam o tym rozmawiać.
Wreszcie Regulus westchnął. Spojrzałam na niego, by spotkać się z niezbyt zadowolonym grymasem na twarzy, ale i wielką bezradnością w zielonych oczach. Wpadł na pomysł. I niekoniecznie mu się podobał.
— Mam nadzieję, że jesteś zadowolona — warknął zirytowany. — Muszę cię pilnować, abyś nie wypaplała nikomu z tych twoich kretynów. Więc jestem skazany cię znosić.
No tu mnie wnerwił. Skazany mnie znosić? Proszę?
— Nie musisz — prychnęłam. — Moje obietnice są święte.
— Tak też mówią o dziewictwie do ślubu, a o twoim coś za dużo gadał któryś z Prewettów.
Zapowietrzyłam się. W tamtym momencie Regulus nie pokazał tego swojego popisowego uśmieszku, ale widziałam w jego oczach ten złośliwy błysk. Zacisnęłam mocno zęby, by nie powiedzieć czegoś za dużo. A cisnęło mi się wiele na usta.
To prawda – swój pierwszy raz odbyłam z Prevettem na jednej z imprez. Najgorsze jednak było w tym to, że dalej nie wiedziałam z którym dokładnie to było. To dlatego tak bardzo chciałam wymazać to wspomnienie z pamięci. Już i tak ich unikałam.
Spuściłam głowę w dół. Byłam jak potulny piesek.
Czułam do siebie odrazę.
— Nie powiem.
— Jak cię upilnuje to na pewno nie — rzucił gorzko. Naprawdę nie leżało mu zadawanie się ze mną. I nawzajem. — Bo jeśli mnie wsypiesz, to zginiesz zaraz po mnie.
Starał się zgrywać obojętnego twardziela, ale mu nie wychodziło. Widziałam to z jakim trudem mówił o śmierci. Jak bardzo trzęsły mu się ręce. W jego głosie słyszałam strach. Czułam, że się bał.
Zupełnie jak ja.
Regulus tak bardzo nie pasował do tego świata zła. Było mi go żal.
— W co ja się wpakowałem...
— Trzeba było zadać sobie to pytanie zanim dałeś się podstemplować.
Za to oberwałam ostrym spojrzeniem. Mięśnie na jego ramionach się napięły.
— Nie miałem wyboru — warknął, ale potem dodał już ciszej: — Nikt nie ma.
Zabolał mnie widok chłopaka. Regulus wyglądał jak taki pogubiony, złamany chłopczyk, który tak naprawdę nie chciał źle. To świat go do tego zmusił. I nawet kiedy odszedł chwilę później, bo zdał sobie sprawę, że otworzył się z uczuciami na zbyt długo, ja wciąż czułam jego smutek. Chodził za nim niczym cień.
To tamtej nocy poczułam w sercu, że powinnam mu jakoś pomóc.
···
a/n: wymyśliłam pomysł, przez który się prawie popłakałam. zabijcie mnie, oj zabijecie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro