Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01 | On jest niewinny

Jak każdego pierwszego dnia września peron dziewięć i trzy czwarte okupowały tłumy oraz hałas. Płakały matki, śmiały się dzieci, gwizdał pociąg. Hogwart ponownie zapraszał uczniów na kolejny rok nauki. Gdzie by nie spojrzeć, tam ckliwe widoki podłamanych rodziców, którym szkoła znów zabierała pociechy.

To był pierwszy taki dzień września, kiedy wszystkie pary oczu gapiły się na mnie.

Odkąd tylko teleportowałam się z rodzicami na peron, ludzie posyłali nam nieufne spojrzenia. Paliła mnie od nich skóra. Szepty skakały z ust do ust, wcale nie takie ciche, a paluchy wskazywały tylko na nas, wcale nie tak dyskretnie. I nie musiałam posługiwać się legilimencją, aby wiedzieć, kto siedział w ich głowach.

Augustus Rookwood. Mój starszy brat. Oskarżony o współpracę z Voldemortem.

Prychnęłam. Dobre sobie.

Żegnając się z rodzicami, nie rzuciłam się im na szyję. Byłam raczej oschła w gestach i uczuciach. Oboje uwierzyli kłamstwom, które obdarły Augustusa z honoru. Wybrali go na kozła ofiarnego. Nasi właśni rodzice woleli łykać pierdolenie Ministerstwa, zamiast być wiernym rodzonym dzieciom. Skreślili Gusa bez porozmawiania z nim.

Nawet nie chciałam się z nimi żegnać. Miałam jednak dość obrabiania mi dupy. Ludzie wciąż patrzyli, gdy obojętnie uścisnęłam ojca i cmoknęłam matkę w policzek.

Widziałam w ich oczach ból. To sprawiło, że odchodząc z walizką w stronę pociągu, lekko się uśmiechnęłam. Wciąż życie ssało. Ale to było przyjemne.

Przepchawszy się przez zatłoczony korytarz Hogwart Express, na którym zebrałam kolejne wścibskie spojrzenia, wreszcie znalazłam pusty przedział. Z warknięciem rzuciłam walizkę na ziemię i stanęłam na środku, czując jak od środka pożerają mnie skrajne emocje. Od smutku po złość. Chciałam bić i krzyczeć. Jednocześnie pragnęłam skulić się w kącie i zniknąć. Uciec przed tymi wszystkimi spojrzeniami oraz plotkami. W końcu wplątałam palce we włosy. Mocno za nie pociągnęłam, mając myśli, czy aby ich nie wyrwać. Wtedy gadaliby o mnie, nie o moim bracie.

Zanim to jednak, drzwi przedziału otworzyły się. Rozczochrana Nancy Bones posłała mi to swoje matczyne spojrzenie szarych oczu, po czym capnęła mnie do uścisku.

— Na goblinią nogę, Wills... — wymamrotała w moje włosy. — Jak się trzymasz?

— Jak ta goblinia noga.

— Czyli czujesz się pomarszczona i niewydepilowana?

— Nie. Bardziej mała i chętna do skopania wszystkim tyłków.

Na moje słowa Nans parsknęła śmiechem. Następnie walnęłyśmy się na siedzeniach - ja po jednej stronie, ona po drugiej. Nad nami zawisła cisza przerywana niecierpliwym tupaniem blondynki. Milczała, choć słowa wypychały jej policzki. Czułam jej ponaglający wzrok, podczas gdy ja gapiłam się na peron za oknem.

— Gus jest niewinny.

— To chyba jasne — prychnęła z przekonaniem. — Ale czy coś wiadomo? Pozwolono wam chociaż się z nim zobaczyć?

Wtem ulga spłynęła po mnie jak czekolada po jabłku. To był pewniak, że Nancy poprze właśnie mnie. Przeżyłam z nią przy boku cały Hogwart - już od pierwszego roku, gdy ta próbowała podłożyć mi ropuchę pod szatę, bo wyśmiałam jej sweter w pegazy ja wiedziałam, że musi być moja. Mimo tego, że była pierdołą.

Gdzieś w środku chciałam wierzyć, że Nancy stanie po mojej stronie. Ale rodzice już zdążyli mi pokazać, że jakiekolwiek relacje były tak naprawdę bujdą.

— Nie. Zabrali go od razu do Azkbanu. Nawet się nie wytłumaczył — westchnęłam gorzko. — Rozprawa dopiero wtedy, gdy Ministerstwu się tego zachce. Gus prędziej tam szczeźnie.

— Myślałam, że to ty szybciej tam trafisz.

Choć wewnątrz mnie kłębiły się same ciemne chmury, zaśmiałam się. Nancy była moim słońcem. Gdy robiło się chłodno wokół mnie, ona rozsiewała ciepło. Odpędzała cień. I błyszczała. Jak ta największa gwiazda.

A ja może wyglądałam jak pudrowana dziunia, ale zdziwko - nie byłam nią.

Na mój uśmiech Nancy sama zareagowała uśmiechem. Na ten krótki moment było mi lepiej. I może trwało by to dłużej, gdyby coś nie podkusiło mnie do spojrzenia w okno — na zawalony ludźmi peron. Przy jednej z kolumn stało dwóch chłopaków. Nie kojarzyłam ich, ale byli za wysocy na pierwszaków. Oboje patrzyli centralnie na mnie. Jeden celował w nasz przedział paluchem, szepcząc coś do tego drugiego.

Coś we mnie pękło. Zaraz po tym, jak pierdolnął mnie piorun.

W sekundę wstałam i chwyciłam za zasłonki, przed ich zasunięciem pokazując tym wypierdkom środkowego palca. Kurz zaczął wirować w powietrzu, przez co Nancy zaczęła kaszleć. Mnie jednak zbyt stłamsiła złość, wypalając mnie od środka, abym miała przejmować się jeszcze tym.

Chwilę stałam tak bez ruchu, gapiąc się w zasłonięte okno. Paliła mnie skóra, a oddechem rzęziłam jak mój ojciec po Ognistej. Pierw chciałam roznieść cały przedział, wagon, pociąg. Potem dopadła mnie bezsilność. Aż w końcu moją barierę szlag trafił. Zapiekły mnie łzy w oczach i się rozpłakałam.

Opadłam pokonana na siedzenie i schowałam twarz w dłoniach. Sama już nie wiedziałam, komu chciałam wierzyć. Sercu, które biło Augustus czy temu tchórzowi wewnątrz mnie, który od zawsze bał się wychylić z szeregu. A przecież wszyscy pluli na mojego brata. Powinnam być jak oni.

Tyle że Gus nie był Śmierciożercą. Nie był.

Natychmiast po moim załamaniu Nancy znalazła się tuż obok. Płakałam w jej ramię, nienawidząc ludzi i siebie coraz bardziej, gdy nagle doszło do nas rozsuwanie się drzwi przedziału, a potem:

— Uhuhu, zajechało deprechą.

Niechętnie uniosłam załzawiony wzrok. James Potter z krzywo zapiętą koszulą i skwaszoną miną wachlował się pod nosem, a Remus Lupin jak zwykle kręcił na niego głową. Jednak po zerknięciu na mnie, gały obojga wyskoczyły z miejsc.

— Wills, wyglądasz...

— Jak mokra pyza — skończył za Remusa James. Ten pierwszy strzelił mu za to surowe spojrzenie, które Potter olał.

— Ktoś powiedział pyza?

Wtem za chłopakami wyrósł Peter, dźwigający przy piersi górę słodyczy. Kochaneczek musiał wykupić chyba cały wózek. Remus ostatecznie nie wytrzymał i plasnął się dłonią w czoło, a James tylko przewrócił swoimi orzechami, które służyły mu za oczy.

— Nie o ciebie mi chodziło, Peter.

— Skoro już barany się znalazły, to niech teraz wydupczają stąd w podskokach — wtrąciła się ostro Nancy, dalej tuląc mnie ramieniem do siebie. — To strefa dla VIP-ów.

— No i właśnie przyszli. Tyle że ty zajmujesz nam miejsce.

Podczas ich przyjacielskiej pogadanki, ja spróbowałam się pozbierać. Zmazałam rękawem łzy z policzków, jakoś unormowałam oddech oraz wmówiłam sercu, że nie musi tak zasuwać. Uspokoiło się, ale nie przestało boleć. Wciąż płakało, choć ja już przestałam. Było rozbite. A ja nie mogłam poskładać go do kupy, bo jeden z jego ważnych kawałków siedział gdzieś w zimnej celi.

Mimo morderczego wzroku Nancy, Huncwoci nie wyszli. Zamiast tego rozsiedli się po przedziale. Remus usiadł po mojej drugiej stronie, a James, Peter oraz jego słodka kupka szczęścia zajęli siedzenia naprzeciwko. Brakowało tylko Syriusza; pomyślałam jednak, że pewnie znów zgubił się w drodze do łazienki. Oczy wszystkich pełne były troski względem mnie. No, może oprócz słodyczy.

Cisza. Móżdżki szukały takich słów, po których nie stłukłabym się jeszcze bardziej.

Pierwszy cokolwiek zrobił Peter. Blondyn sięgnął po pierwszy lepszy słodycz, którym była Piernikowa Traszka, po czym wysunął ją w moją stronę.

— Może ciasteczko?

Smutek żuł jak gumę mój żołądek jakiś już czas. Skrzywiłam się.

— Nie chcesz go potem oglądać na swoich butach.

Wzrok chłopaka automatycznie spadł na jego buty, a potem na ciastko trzymane w dłoni. Peter pokiwał na zgodę głową. Przez to cieniutka grzywka śmiesznie podskoczyła na jego czole.

— Masz rację. Ja je zjem za ciebie — zaoferował i zaczął rozwijać papierek.

— Ale chusteczkę weź — Remus podstawił mi pod nos haftowaną chustkę, potem wciskając mi jeszcze tabliczkę czekolady w ręce. — A to na później.

Z Remusem Lupinem sprawa wyglądała tak, że gdy mówił coś tym ciepłym głosem, to w prawdzie mogłam być największym twardzielem, ale przy nim czułam się jak sterowana marionetka. Wszystko bym zrobiła. Choćbym w środku buntowała się jak dziecko. Bo on trzymał za moje sznurki i mnie kontrolował, robiąc to tylko dla mojego dobra. Dlatego przyjęłam i chusteczkę i czekoladę, od której samego widoku mi się cofało.

— Pewnie już wiecie o Augustusie... — prychnęłam gorzko; jakbym serio liczyła, że ktoś o tym nie słyszał.

— Wszyscy wiedzą — James spojrzał z grymasem na Nancy. — Bo starzy niektórych opisaliby orgazm własnej córki, gdyby tylko ktoś ją chciał.

— A twoi chyba za dużo razy cię upuścili za bachora — odgryzła się Nans.

Już od płaczu widok przyćmiewał mi ból głowy. Widzący to Remus, nie chcąc mi gorszyć, zgonił oba dzieciaki spojrzeniem. Nancy i James przewrócili oczami, ale nie ciągnęli sprzeczki. Z kąta przedziału dalej przygrywało nam chrupanie Petera.

Mama Nancy była redaktorką Proroka Codziennego i to do niej należał artykuł, który poprzedniego dnia zawirował światem czarodziejów. Tytuły o Śmierciożercach nie były nowością, ale pierwszy raz doszło do wykrycia ich w Ministerstwie — stolicy, która miała zapewnić nam ochronę. Artykuł wywołał poruszenie; czyli przyniósł wielkie pieniądze. Co z tego, że przy okazji zniszczył dotąd kochającą się rodzinę i wystawił ją na pożarcie hienom.

Nie winiłam za to Nancy. Dziecko nie jest winne za czyny rodziców.

Czułam w środku, jak wątpliwości skubią moje pokruszone serce. Smarknęłam nosem i westchnęłam.

— To kłamstwa. Gus tak nie jest... — głos na moment mi się załamał, ale kontynuowałam: — Zawsze był uczciwy, lojalny i szczery. Był dobry. I jest dobry! Nigdy nie powiedział źle o żadnym Mugolu. Więc skąd pomysł...

— A to nie tak robią szpiedzy? — palnął Peter. Blondyn skulił się pod spojrzeniem wszystkich. — No wiecie... udają tych, którymi nie są?

W mojej piersi serce załkało. Nikt nie mógł tego usłyszeć, ale James i tak zareagował. Wyrwał z ręki przyjaciela nagryzione ciastko i wpakował mu je do gęby, a Peter nawet się nie zadławił.

— Weź to do mordy i się zapchaj — burknął okularnik.

— Posłuchaj Wills, nie znam Augustusa i nie wiem, jaki on jest — zaczął Lupin, głaszcząc mnie po ramieniu. Mały uśmiech wisiał na jego ustach. — Ale znamy ciebie. I skoro mówisz, że jest niewinny, to na pewno tak jest. Ufamy ci.

— Luniek jak zwykle mądrze gada — rozbrykana iskierka zatańczyła w oczach Pottera. — I nie przejmuj się tymi, którzy w to nie wierzą. To czuby.

— Na potęgę! — wymemlał z pełną buzią Peter.

— James ma rację — ku zaskoczeniu wszystkich, Nancy poparła okularnika. Dzięki temu ten napompował się dumą, dopóki dziewczyna nie dodała: — A to się nie zdarza, więc to musi być prawda.

Po tych słowach James wypompował się jak pęknięty balonik.

— A Nans nigdy nie słucha mądrzejszych, więc tak, mam rację — odgryzł się, dalej patrząc tylko na mnie. — I na serio, olej te zakute pały. Pewnie większość to i tak Ślizgoni, a ich zdanie wiesz gdzie trzeba mieć — wtedy poklepał się w udo blisko pośladka.

— Czasem to też inni. Nap przykład uparci Gryfoni — chrząknął Remus.

Coś mi mówiło, że za tym kryło się coś więcej. Zmarszczyłam brwi. Podobnie zrobił James, tyle że głupiej, ale zaraz jakby go olśniło. To zaśmierdziało jeszcze bardziej.

— A no tak, są też Gryfoni... też kundle, znaczy się ogony, to znaczy pały!... — plątał się i machał rękami; Peter w ostatniej chwili uchylił się przed strzałem w twarz. — ...ale oni wierzą tobie, tyle że muszą to skumać w budzie... miałem na myśli łóżku i zanurzyć pysk, czyli mordę, w zimną wodę — po swojej mowie opadł zmęczony na siedzenie. Westchnął ciężko.

Natomiast my gapiliśmy się na niego jak na debila, próbując dokopać się mu do myśli. Ostatecznie wszyscy się poddali. Wreszcie Peter wolnym ruchem — jakby się bał, że ten odgryzie mu rękę — wystawił w jego stronę opakowanie z Piernikową Traszką.

— Teraz ty weź się zapchaj — powiedział.

James Potter zawsze skakał po innej chmurce od nas.

— Chyba Jamesowi chodzi o to, że dla wszystkich to był szok. Niektórzy potrzebują czasu, aby to przemyśleć — wyjaśnił Remus.

Na jego słowa zmarkotniałam. Ja sama potrzebowałam to wszystko ogarnąć i poukładać. Tylko jak miałam to zrobić, kiedy zewsząd atakowały mnie szepty i spojrzenia? James natomiast poklepał się po piersi, dokładnie w miejscu serca, dalej leżąc plackiem na siedzeniu.

— Całe szczęście, że rozumiesz mnie lepiej niż ja sam, Luniaczku.

— Baby też trudno zrozumieć — wtrąciła Nans z uśmieszkiem, za co oberwała orzechem od Pottera, to znaczy srogim spojrzeniem.

Potem od ścian przedziału odbił się zbiorowy śmiech. Skakałam po każdym wzrokiem — od Nancy zaczynając, przechodząc po Jamesie i Peterze, a kończąc na Remusie — czując, jak ciepło rozgrzewa mnie od środka. Miałam wielkie szczęście, że oni byli w moim życiu. Być może moje serce wciąż było w kawałach. Być może czekały mnie trudne dni, pełne chłodu i płaczu. Ale wiedziałam, że z przyjaciółmi przy boku przetrwam każdą burzę.

I dopiero wtedy przypomniało mi się, że przecież nie byliśmy w komplecie.

— Gdzie jest Syriusz? — zmarszczyłam brwi.

Atmosfera dziwnie zgęstniała. Dostrzegłam, jak James i Remus wymieniają się prędkimi spojrzeniami, a Peter jeszcze bardziej wcisnął się w siedzenie. Zmrużyłam oczy. Czerwony alarm zadzwonił mi w głowie, a spisek zakręcił w nosie. Nancy musiała czuć to samo, gdyż to ona palnęła dokładnie to, co chciałam ja:

— Co ukrywacie?

Długo milczeli. Za długo. W końcu Remus westchnął. A potem powiedział coś, co pokruszyło moje serce na jeszcze mniejsze kawałeczki.

— Syriusz po prostu potrzebuje czasu.

···

a/n: pamiętajcie, że pierwszy rozdział nigdy nie jest najlepszy. to tak jak z pierwszym naleśnikiem czy chłopakiem

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro