Rozdział 1.1 Popiół i śnieg
Obfita nawałnica śniegu zdążyła zaścielić cały las. Dalrwulf pokonywał powoli długi dystans, idąc wyraźnie wydeptanym wielokrotnie gościńcem, który ciągnął się przez leśny ostęp. Drzewa były ogołocone z liści, które poopadały wczesną jesienią, wyglądały teraz, niczym wyrastające łapska z zamarzniętej ziemi, z rozczapierzonymi chudymi palcami. Dalrwulf nie był jednak sam w tym lodowym pustkowiu. Na jego zgiętym przedramieniu spoczywało niemowlę, spowite pobrudzonymi sadzą szmatami, a jego rozpaczliwy i szaleńczy płacz przywodził na myśl krzyku nawołującego matkę. W drugiej ręce ściskał miecz. Ciągnął szeroką klingę po śniegu, żłobiąc w nim stróżkę, a jej brzegi zaś były pobrudzone szkarłatną juchą, więc zostawiał plamy za sobą na nieskazitelnej bieli śniegu. W dniu swego stworzenia, dał mu miano Vulblod. Krwawy Wilk. Rękojeść była zdobiona mistycznymi motywami, a żłobienia szerokiej obusiecznej klingi znaczył długi ciąg runów, który obficie lśnił błękitem po zetknięciu z krwią. Dalrwulf miał trzynaście lat, gdy wykuł ten oręż w Stålengel - Rozległej podziemnej kuźni, która mieściła w sobie mnóstwo wykutych rynsztunków pradawnych rycerzy i wojowników. To tam młodzi Runingrowie zdobywają i kształtują wiedzę, choćby podstawy, aby stworzyć swój pierwszy oręż - To jeden z warunków, jaki uczeń musi spełnić, żeby mógł kontynuować studia nad runami. Dalrwulf pamiętał każdą nałożoną runę na klindze Vulbloda - gdyby sobie pozwolił na drobny błąd albo pominął najdrobniejszy szczegół przy ich żłobieniu, znak by nie zadział, a broń nadawałaby się do wyrzucenia. Zbliżał się do podnóża Bliźniaczych Gór, które wyrastały nad nim groźnie, a gdy znalazł się w rzucanym przez nie cieniu, poczuł w sercu lekkie ukłucie niepokoju. Przed sobą miał skalistą, zakrytą śnieżną warstwą ścieżkę, która z każdym przebytym dystansem stawała się ona coraz bardziej stroma i wąska. Uchronił zawiniątko pod swój gruby płaszcz, gdy znalazł się na prawdę wysoko, po czym plecami przyciśnięty do pokrytej szronem górskiej ściany, posuwał się powoli po skalistej półce. Im wyżej wchodził, tym wicher stawał się bardziej lodowaty, skowyczał przeciągle, a spod butów Dalrwulfa co jakiś czas osuwały się potrzaskane skaliste odłamki. W dole rozpościerał się szeroki widok lasu pokrytego śnieżną kołdrą o formacji drzew mieszanych. Wśród ogołoconych z liści buczków i jesionów, stały rosłe sosny i świerki, uzbrojone w zielone igły. Dalrwulf zdawał sobie sprawę, że był to bardzo stary las, w którym jedynie drzewa były świadkami wielkich bitew o coś, o co wielkie klany toczyły ze sobą od wielu stuleci w zamierzchłych czasach. Honor albo władza. Minęło półgodziny zanim ścieżka doprowadziła go na obszerny górski grzbiet. Na nieboskłonie roztoczyły się obłoki gęstych burych chmur, przysłaniających słońce w tę jakże zimną popołudniową porę. Szczelne ubrania w niczym nie pomagały, gdyż surowe zimno z łatwością przenikało przez grube tkaniny, jednak gdy ujrzał pnący się wysoko szczyt Bliźniaczej Góry, wiedział już, że za niedługo pozbędzie się kąśliwego chłodu. Przyspieszył znacznie kroki, słysząc, jak śnieg chrzęści pod butami. Minął samotnie wiszącą skałę nad przepaścią, po czym spostrzegł przytulony do skalnej ściany szeroki budynek z którego roztaczała się woń pieczystego, pomimo zamkniętych okien. Pomyślałbyś drogi czytelniku, że ten teren jest dość dziki i niebezpieczny na usytuowanie tutejszej gospody, ale sam Dalrwulf był zdziwiony, ilu ludzi podróżowało tym szlakiem. Góra była naturalną granicą między Doliną Karminu a Krainą Middan. Wszedł do gospody. Ciepło bijące z ogniska uderzyło go przyjemnie w policzki, a resztki śniegu zaczęły topić się na jego płaszczu. Rozejrzał się dokładnie. Dziewka służebna klucząc między stołami, serwowała kufle z piwem, a gdy stojący przy blacie gospodarz odwrócił się na moment, jeden z zuchwałych klientów bezwstydnie klepnął ją w okazałe pośladki. Na środku kwadratowej sali, między rewirami, ciągnęło się szerokie palenisko, ogrodzone niskim kamiennym murkiem, przy którym można usiąść i ogrzać dłonie. Dalrwulf dostrzegł tych, których szukał. Ruszył w kierunku stolika na przeciwko, odrzuciwszy Krwawego Wilka na dębowy blat. Wysokiej jakości stal zaśpiewała metalicznym brzękiem, przez co zwrócił uwagę klientów i karczmarza.
- Jesteś już - Przywitał go dość ciepło wysoki mężczyzna w skórzanym kaftanie, zapinanym na klamry pod szyją. Złote włosy ścięte powyżej uszu spiął w luźny kucyk, policzki natomiast porastał gęsty zarost. Darald podsunął mu goblet pełny wina. Dalrwulf zorientował się wtedy, że dziecko ucichło nagle. - Co nam przynosisz?
- Trzy sprawy - odpowiedział Dalrwulf, podsunął sobie krzesło nogą i usiadł na przeciwko młodszej od siebie dziewczyny. Jej piękne błękitne oczy pod cienkim nawiasem brwi spoglądały na niego ciekawie. Derys była średniego wzrostu, włosy zaś były w kolorze dojrzałej wiśni, która dopiero co spadła z drzewa. Splecione były w długi i finezyjny warkocz, który spoczywał na jej lewym ramieniu, niczym wąż. Ramiona miała wąskie, a kubraczek z przyszywanym futrem białego lisa, idealnie dopasowywał się do jej smukłego ciała.
- Eh, wy szmaragdowoocy - odezwała się trzecia osoba, należąca do kompani i była im bardzo dobrze znana. Ragnael miał na karku już prawie wiek, lecz jego twarz nie straciła swego urodziwego wyglądu ani na jotę. - Żadnych zbędnych słów, prosto do sedna.
Jego oczy wyglądały, jak księżyce w pełnej formie, osadzone na czarnym niebie. Takie szczególne oczy przepisuje się wilkołakom, wyzbyły się zwierzęcych instynktów. Chociaż w przypadku Ragnaela było to nie do końca wykonalne. Nikt nie wiedział tylko, czy nie chce, bądź nie może. Dalrwulf obdarzył wszystkich zgromadzonych znaczącym spojrzeniem i niezbyt poważnym uśmiechem, odsunął półmisek z pieczonym kurczęciem, na jego miejsce zaś położył niemowlę, owinięte w osmolone szmaty. Nastała cisza konsternacji, wśród stukotów talerzy, trzasków wypolerowanych rogów i szmerów rozmów. Zgromadzeni wokół niego przy jednym stole, z wywalonymi ze zdziwienia oczami spoglądali na nieruchomy kokonik.
- To pierwsza sprawa - oznajmił tonem, typowym dla człowieka, który całą tę sytuację traktował absolutnie normalnie. Ragnael wystawił czubek swego długiego języka, nachylił się nad malcem, zaś górny jego kącik ust drgnął mu niebezpiecznie.
- Rag, nawet o tym nie myśl! - syknęła na niego Derys.
- Spokojnie, nie zjem go, przynajmniej nie w tym momencie - zarechotał przeciągle wilkołak, po czym zdjął rękawiczkę z dłoni, uzbrojonej w długie, zakrzywione pazury jak u orła. Dotknął grzbietem palców ciepłej szyi malca.
- Zdrowy i silny malec - skomentował. - Jego krew płynie spokojnie.
Dalrwulf pociągnął potężny łyk z gobletu, potem złapał za lniany worek, od dołu doszczętnie przesiąknięty szkarłatną posoką i z jego dna wyjął odciętą głowę darkra. Na pierwszy rzut oka, wyglądała na ludzką, gdyby nie tworzony przez fałd szarej skóry kaptur, ciągnący się wzdłuż szyi jak u kobry. Wywrócone gadzie ślepia, wpatrzone gdzieś w punkt, ziały martwą niepokojącą pustką. Klienci gospody przyglądali się temu zaniepokojeni, szeptali coś między sobą, a między nich służebna kobieta nabrała głośno powietrza, jakby chciała krzyknąć ze strachu.
- To była druga sprawa - obserwował ich uważnie i zauważył, że na twarzach towarzyszy kształtował się zarys zdegustowania, pomieszanego z niepokojem. Jedynie Derys wyglądała, jakby widok łba bestii nie robił na niej szczególnie dużego wrażenia, lecz jej błękitne oczy ją zdradzały. Ragnael zapomniał języka w buzi, a siedzący na przeciwko niego Darald zaczął nerwowo stukać nożem po brzozowym blacie.
- Gdzie ty, na łańcuchy Fenrira, spotkałeś darkry? - zapytała po chwili Derys.
- Był samotnikiem, albo oddzielił się od grupy. Wraz z nim był ten malec.
- A jaka jest trzecia sprawa? - zapytał Darald, wbijając nóż w stygnący kawał drobiowego mięsa.
Dalrwulf z cierpliwością czekał, aż go ktoś o to zapyta, gdyż wiedział, że wciągnie wszystkich w głębokie zdumienie to, co zaraz wyjdzie na światło dzienne. Wsadził odcięty łeb z powrotem do wora. Wyciągnął z kieszeni skórzanych spodni coś, co wyglądało na rzeźbiony rubinowy kamień, kształtem przypominający piramidę. W świetle płomieni rzucał intensywne światło własne na dębowy blat. Towarzysze zbliżyli się, żeby przyjrzeć się dokładnie, nie samemu rubinowi, lecz to, co było w nim uwięzione. Oko z pionową źrenicą wydawało złudzenie wypełnionego płynnym złotem, a Dalrwulfowi zdawało się, że przygląda się mu prawdziwy smok. Położył kamień na stole obok śpiącego dziecka.
- Co zrobimy z malcem? - zapytała Derys z wyraźnie rozdrażnioną nutką w głosie. Siedzieli tak bez słowa, zastanawiając się, jaki następny ruch postąpić. Niemowlę leżało na środku stołu, jakby stało się jakimś fantem, którego los był w ich rękach i będzie musiało się z nim pogodzić. Ragnael dotknął palcami brudną szmatę, powęszył przeciągle i spojrzał na buzię śpiącego dziecka.
- Sadza. Myślicie, że jego dom został spalony? Smród dymu i brud sadzy nie bierze się znikąd. Znajdziemy w okolicy jakąś wioskę?
- Z tego co wiem, karczmarz ma niezdrową obsesję do gromadzenia map różnych okolic - rzekł Darald. - Moglibyśmy wziąć którąś od niego i sprawdzić czy jakaś nie znajduje się w tych terenach. Hej, karczmarzu! Pozwól na chwilę!
Karczmarz wyłonił swą łysiejącą głowę znad drewnianej lady. Spojrzał na nich z niekrytym blaskiem w oczach. Zbliżył się do nich szybko w nadziei, że wpadnie mu w ręce kolejny pieniądz. Stanął przy Daraldzie, wykonał teatralny ukłon i powiedział.
- Służę państwu.
- Drogi karczmarzu, wiemy z pewnych źródeł, że lubujesz się w gromadzeniu i przechowywaniu map różnych okolic. Bądź więc tak miły i odstąp nam jedną, jeśli łaska. - rzekł Ragnael fałszowanym oficjalnym tonem, posyłając mu dziwnie miły uśmiech, ale Dalrwulf wiedział, co się za tym może kryć. Mężczyzna zamrugał swymi głęboko osadzonymi oczami, a mina zwiędła mu, jak kwiat po dłuższym okresie suszy.
- Jak to? A co ja z tego będę miał? - zapytał cicho i niepewnie karczmarz.
- Zapewnienie - odpowiedział mu Ragnael.
- Zapewnienie? - powtórzył cicho.
- Tak, zapewnienie, że nie wygryzę się w twoją świńską szyję, a córki nie potraktuję, jak burej suki tylko dlatego, że jej głupi ojciec nie chciał odstąpić cholernego kawałka pomalowanej skóry! - Po tym rzekłszy, wyszczerzył się i zaprezentował mężczyźnie rząd długich zębów, które (już mówił sam widok) zdołałyby skruszyć nawet najtwardszą kość. Odwrócił się żwawo na pięcie i pognał do swej kanciapy, gdzie przechowywał tam swoje rzeczy. W międzyczasie Dalrwulf zjadł nieco pieczystego z chlebem, wypił piwo dwoma porządnymi łykami, beknął dostatecznie głośno, jak na faceta przystało i oparł się wygodnie. Karczmarz wrócił do nich po chwili z pokaźnym zbiorem map, zwiniętych w rulony z porządnych jagnięcych skór i wysypał je na zagracony stół. Ragnael podrzucił w górę monetą w stronę karczmarza, którą złapał chciwie, niczym żabi jęzor tłustą muchę. Po odnalezieniu właściwej mapy, rozwinęli ją i przyjrzeli się jej uważnie. Przedstawiała idealnie rozrysowane kontury Bliźniaczych Gór i niewyraźną linię odchodzącej od nich rzeki Yrwaz, której wody wpadały do Jeziora Diaspar na północy. Na wschód od górnego biegu jeziora widniał znak, przypominający poroże jelenia, a pod tym napis "Hjort". Mapa pokazywała więc, że była to jedyna istniejąca w tej okolicy wioska, która znajdowała się w samym centrum lasu, sięgającego aż do skraju Orlej Polany. Dalrwulf dostrzegł odchodzącą od dolnego biegu rzeki linię krętej ścieżki. Przechodziła ona przez przełęcz Bliźniaczych Gór, która wiodła do zalegającego na południu posterunku Krosołaków.
- Innych wiosek nie ma w pobliżu - zauważyła Derys - Myślicie, że te bestie są na tyle mądre, aby spalić wioskę?
- Już nie róbmy z nich takich pętaków, moja droga Derys - odezwał się Ragnael - Są to wbrew pozorom ich barbarzyńskich zwyczajów, rozumne istoty.
- To są bestie, Rag! - zaprzeczył Dalrwulf i posłał w jego stronę poważne spojrzenie. - Musimy nazywać pewne rzeczy po imieniu.
- Jedni powiedzą, że są wynaturzonymi zabójcami - oznajmił Darald - A inni, że bezmyślnymi zwierzętami, ale nasuwa się pytanie; Dlaczego oszczędził malca?
- Właśnie, co zrobimy z dzieckiem? Załóżmy hipotetycznie, że jego rodzina zginęła. Samo na tym świecie nie przeżyje nawet dnia - rzekła Derys, bawiąc się pustym rogiem - Do Stalowego Mostu jest zbyt daleko, a nie sądzę, aby mój ojciec, Jarl zgodził się na przygarnięcie przybłędy. Znasz go przecież, Dalrwulf.
- Może zabierzmy je do świątyni w Mellasei - zaproponował wilkołak - Miejscowość jest niedaleko stąd na wschodzie. Tam patronuje wiara w Melayę, a u kapłanek zawsze znajdzie się miejsce dla kogoś, kogo od najmłodszych lat przeszkoli się do miecza.
- Zwarz jednak uwagę, że to wojowniczy zakon żeński - zauważyła Derys.
- Tam przyjmują też chłopców - odpowiedział Ragnael.
- To jak? Świątynia w Mellasei?
- Niech i tak będzie! - zgodzili się wszyscy. Kolejny raz zaczerpnęli piwa z wysokiej beczki w swoje długie białe rogi i zderzając się nimi, pienisty płyn opryskał dębowy blat. Dalrwulf swój opróżnił czterema potężnymi łykami.
- Przejście przez rzekę przecina szeroka kamienna grobla - wskazał palcem na mapie Dalrwulf - Przy odrobinie szczęścia jeśli spotkamy kogoś żywego, być może uda nam się dowiedzieć coś więcej.
- Zaraz? Gdzie wy idziecie?- zapytał Darald.
- Jak to gdzie?- rzucił Ragnael takim tonem, jakby tę wyprawę traktował, jak wypad za róg karczmy - Ciekaw jestem, jak smakuje mięso Darkra.
- Cicho bądź! Ja i Ragnael idziemy zobaczyć na własne oczy to, co się wydarzyło, ty i Derys zostajecie tutaj! Ktoś musi przypilnować malca i te smocze oko.
- Chyba zdurniałeś od tego piwa - skomentowała Derys wściekła.
Dalrwulf z gorzkim uśmiechem zdał sobie doskonale sprawę, że Derys to dziewczyna o buntowniczej duszy, która z niechęcią przyjmuje polecenia i rozkazy. Pamiętał pewną sytuację sprzed dekady, jakby wydarzyła się ona wczoraj. Jej ojciec jarl na polecenie miała zostać wysłana na nauki do Akademii Runów na wyspie osadzonej na północy. Pięści Throra. Wspominał ze zgrozą krzyki kłótni, wstrząsające ścianami twierdzy Stalowego Mostu. Derys walczyła dzielnie jak lwica w bitwie na słowa, argumenty i groźby. Co jednak mogła poradzić dziesięcioletnia dziewczynka? Z wełnianą zabawką przyciśniętą do piersi zamiast miecza. Z zarumienionymi ze złości policzkami, mokrymi od łez zamiast krwi zabitego wroga. Dalrwulf nie miał zamiaru wdawać się w walkę z nią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro