Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.


Z każdą kolejną sekundą bliskości Loren, jestem o jeden kawałeczek bardziej martwy. Nie wiem, co konkretnie czuję, bo jest we mnie tysiące odczuć. Ostatnie miesiące to totalny dramat i jak nigdy w życiu, po raz pierwszy, żałuję że w trumnie był mój ojciec, a nie ja. Jego życie miało znacznie większą wartość niż moje.

– Au, cholera!! – syczy Loren i odpycha mnie od siebie. Przykłada dłoń do wargi i dotyka opuszkami palców obolałego miejsca.

Uśmiecham się kpiąco, widząc jak z rany, w którą ją ugryzłem, leci krew. Parskam śmiechem na widok jej wkurzenia. Zielone oczy ciemnieją pod wpływem złości. Ściera wierzchem dłoni krew, mierząc się ze mną na spojrzenia.

— Powaliło cię do reszty?

Łapię ją za nadgarstek tak mocno, że krzywi się i próbuje wyrwać.

— Myślisz, że nie wiem, co robisz? — warczę. — Zapomnij, nie dostaniesz kasy i lepiej wyjedź stąd, zanim przyciągniesz za sobą rój żądnej krwi szarańczy.

— Ross, kurwa, błagam. Nie wiem, do kogo mam się zwrócić o pomoc! — jęczy.

— Najlepiej do psychiatry — prycham i odpalam papierosa, zapatrując się na jezioro. Blask zachodzącego słońca odbija się w tafli wody i nagle uderza mnie oświecenie.

Już wiem, dlaczego blondyneczka wydaje mi się znajoma. To było tuż przed tym, jak zabrałem gitarę, spakowałem niezbędne rzeczy do plecaka i razem z Loren, pod osłoną nocy spieprzyliśmy z domów, goniąc za marzeniami, w które wierzyłem jak w bóstwo. Wbrew logice, rozsądkowi i głosom, że tylko stracę czas i wrócę z podkulonym ogonem. Pogardziłem pieniędzmi ojca, które latami zbierał na moje studia, zaharowując się po same łokcie – żebym ja mógł się wykształcić i nie musiał tyrać w przyszłości jak on – i poszedłem w nieznane, ignorując lament matki, że przez tą rudą dziewuchę straciłem rozum i ściągnie na mnie nieszczęście. Ale wtedy nikogo nie słuchałem. Wrogowie Loren byli moimi wrogami.

Miałem osiemnaście lat i przyszedłem tutaj, żeby pożegnać się z miejscem, w którym wszystko się zaczęło.

Teraz pamiętam to dokładnie. Tańczyła nad brzegiem jeziora. Nie dam sobie głowy uciąć, że nie byłem czymś upalony, ale przez chwilę wydawało mi się, że widzę jakąś bajkową wróżkę. To było jeszcze dziecko, mogła mieć z dziesięć, jedenaście lat, a ja stałem jak oczarowany – albo zboczeniec, zależy jak na to spojrzeć — między drzewami i na nią patrzyłem. Wydawało mi się, że unosiła się nad ziemią, gdy podskakiwała, zatrzymywała się na chwilę w locie.   Każdy jej ruch był doskonale wyważonay, poruszała się w tańcu lekko niczym motyl. Była tak zatracona, że nie zauważyła gościa czającego się za drzewem – pomijając już, że było to niebezpieczne, choć w naszym miasteczku to ja robiłem najwięcej rumoru.

Dotarły do mnie strzępki informacji o drugiej córce naszego  miasteczkowego doktorka i jakiejś słynnej primabaleriny, ale wtedy nie skojarzyłem. Miałem inne sprawy na głowie, ale to musiała być ona. Pierwszy raz ją wtedy widziałem i jestem przekonany, że wcześniej nie przyjeżdżała do Pine Hollow.

Przypominam sobie z dzisiaj jej twarz pełną cierpienia i to, jak kurczowo się mnie trzymała, gdy nie mogła stanąć na nodze. Jej strach i zagubienie. Ta dziwna panika, gdy ten kretyn Grey pstryknął nam fotkę... Wybuch śmiechu – który w cale nie brzmiał wesoło, a miał w sobie jakąś ciemną nutę smutku – na widok kucyka.

Czuję na swoim ramieniu dotyk Loren, co wyrywa mnie ze wspomnień. Strącam jej dłoń i patrzę lodowato. Wydyma usta i krzyżuje ręce na piersi. Podniecenie już minęło, zostawiając mnie z poczuciem, że został ze mnie sam popiół. Ogień był nagły, ale szybko zgasł.

— Jeśli mi pomożesz nigdy więcej mnie nie zobaczysz, skoro tego chcesz.

— Jeśli ci nie pomogę to też cię więcej nie zobaczę, bo ci goście pozbędą się twojego ciała tak że nikt go nie znajdzie. Dla mnie to jeden pies, a ja nic więcej przez ciebie nie stracę. — Puszczam jej oczko.

— Twój kutas jeszcze niedawno mówił mi, że tęskni — kpi. — On wie, że nie znajdzie drugiej takiej.

— Zasmucę cię. Takich jak ty, akurat jest na pęczki. Okazuje się, że w cale nie jesteś wyjątkowa. — Gaszę fajkę i wymijam coraz bardziej wściekłą Loren. Grunt jej się pali pod nogami, a wtedy bywa nieobliczalna.

 Nie mam wątpliwości, że zadarła z niewłaściwymi ludźmi. Jej zawsze było wszystkiego mało. Była wybuchowa, konfliktowa i pełna ognia, wzniecała pożary wszędzie, gdzie się pojawiła. Życie z nią było nieustającą przygodą, nigdy nie mogłem być pewien, co będzie następnego dnia. Uwielbiała medialne życie, ale chłopaki z zespołu jej nie znosili. Wydawało się, że jestem jedyną osobą, którą  fascynowała, ale znałem ją od dzieciaka, wiedziałem o sprawach, o których inni nie mieli pojęcia. Pomimo tragicznej sytuacji w domu, miała zadziorny charakter, była waleczna i bardzo utalentowana muzycznie. Teraz wiem, że to zwykła wariatka bez sumienia, choć nie mogę zaprzeczyć, że bez jej obecności w zespole mocno poszybowaliśmy w dół, a medialne hieny mają pożywkę, szczególnie po koncercie sprzed dwóch miesięcy, gdy występ został przerwany, bo straciłem przytomność. Nie miałem ani jednego promila alkoholu we krwi. Po prostu chciało mi się spać i miałem dość. Organizm załatwił sprawę za mnie, odcinając zasilanie. Zostałem wysłany na przymusowy urlop.

— Beze mnie spadasz na łeb na szyję, Ross! — woła za mną Loren. Pokazuję jej środkowy palec, nawet się za siebie nie odwracając. —  Masz jeszcze wsparcie fanów, jeszcze cię kochają! Martwię się o niego! Źle wygląda! Mam nadzieję, że nie jest chory i wróci na scenę! Loren go zniszczyła! Wszystko, kurwa, moja wina, tak!? Ciekawe, co się stanie, jeśli światło dzienne ujrzy prawdę o Rossie Storm’ie. Że jest tchórzem, który trzy lata temu pod wpływem prochów potrącił dziewczynę i uciekł! Ciekawe, czy wtedy też tak będą nad tobą jojczeć!!! — wrzeszczy, a kamień, który we mnie rzuca, przelatuje nade mną i upada przed nogami.

Na jej słowa odwracam się gwałtownie. Nie panuję nad swoim ciałem. Szybkimi krokami zbliżam się do Loren, a ona z przerażeniem na twarzy cofa się, aż wchodzi do wody, potyka się i z pluskiem pada na tyłek.

— To ty prowadziłaś samochód! — warczę. — Chciałem dzwonić na pogotowie...

Ma zaciętą minę i dobrze wie, gdzie uderzyć, żeby mnie zabolało. Nikt nie poznał mnie tak dobrze jak ona, a tamten wypadek był totalnym koszmarem, choć nie jest prawdą to, co mówi Loren.

— Wywołam burzę, przysięgam. Dwadzieścia tysięcy, Ross. Inaczej zamienię twoje życie w piekło i nawet w tej dziurze nie uda ci się schować. Już widzę te nagłówki w gazetach: Loren McCarthy przerywa milczenie i wyjawia prawdę o głośnym wypadku sprzed...

— Rób, co chcesz — prycham, wprawiając ją w osłupienie. Otwiera usta, a krew odpływa jej z twarzy. Przyjemny widok dla oka.  — Ale kasy nie dostaniesz. Zabrałaś mi znacznie więcej. Chcesz jeszcze moją pieprzoną reputację? Weź sobie i to.

Widzę błysk wściekłości w jej oczach. Odwracam się na pięcie i odchodzę. Nagły ból w klatce piersiowej odbiera mi oddech, ale nie przestaję iść. Kaszel, który męczy mnie już od dłuższego czasu nabiera na sile. Gdy jestem już wystarczająco daleko, żeby nie czuć obecności Loren, przytrzymuję się drzewa i czekam, aż sytuacja się unormuje. Czuję się, jakby ktoś wepchnął mi do gardła rozżarzone węgle. Gdy wszystko się uspokaja, ocieram pot z czoła i ledwo trzymając się na nogach zmierzam do rancza Blake’a.

Brama jest jeszcze otwarta, a gdy wkraczam na teren, oddycham głęboko. Nagle czuję się wykończony. Opieram dłonie o kolana i pochylam się do przodu. Pot spływa mi po plecach.

— Ross?!

Prostuję się na głos Blake’a. Wychodzi ze stajni i ze zmarszczonymi brwiami, podchodzi do mnie. Podbiera się pod boki, patrząc przenikliwym spojrzeniem.

— Sorry za spóźnienie — mruczę.

Lustruje moją twarz.

— Dobrze się czujesz?

— Czuję się chujowo, jeśli mam być szczery. Gdzie twoja żona? Jak mnie przytuli będzie mi lepiej. — Szczerze zęby, drażniąc się z nim, bo ten wariat kocha naszą pianistkę do szaleństwa. Przynajmniej jemu taka miłość nie wyszła bokiem.

— Śmierdzisz rudą. Wszędzie poznam ten smród.

— Rozmawialiśmy — burczę.

— Aż tak blisko musiałeś niej stać, żeby gadać? Masz problemy ze słuchem? — prycha, po czym dodaje nieco łagodniej:  — Nie daj sobie namieszać w głowie.

— Mam ochotę na piwo, a nie tatusiowe morały, nudziarzu.

Blake unosi dłonie.

— Nie wnikam. Będziesz chciał pogadać, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

To zawsze w nim lubiłem: nigdy nie przekraczał ustalonych granic, a nawet na kumpli z zespołu nie mogę polegać, tak jak na nim. Oni twierdzili, że kolejne panienki, dragi i imprezy załatwią sprawę.

— Ja już kończę karmić konie. Idź do Cassie. Upiekła ciasto.

— Ona piecze? — parskam ironicznie. Wiele dobrego można o niej powiedzieć, ale w kuchni się raczej nie odnajduje.

Blake uśmiecha się tajemniczo i bez słowa wchodzi do stajni. Typ uważa, że bez powodu nie trzeba się odzywać.

Przechodzę przez podwórze do małego domku pod lasem, w którym mieszkają. Z otwartego okna w salonie dociera do mnie dźwięk dziecięcych organków i śpiew Melody. Uśmiecham się i pukam do drzwi.

— Tatuś! — woła mała, a mój uśmiech się poszerza, ale za chwilę gaśnie. Przez krótką chwilę wyobrażam sobie, jakby to było, gdyby to na mnie ktoś tak się cieszył, oprócz psa, który w zasadzie bardziej cieszy się na obcych.

— Tatuś nie puka, Mel. Jakby drzwi były zamknięte wlazłby oknem — wzdycha Cassie i otwiera, a na mój widok jej zmęczona twarz rozpromieniona się i zanim się obejrzę tonę w jej uścisku.

— Widzieliśmy się na pogrzebie — śmieję się, ale przygarniam ją do siebie nieco mocniej.  — Twój mąż nie byłby zadowolony że cieszysz się tak na widok innego faceta.

— Mój mąż ostatnio jest cały czas niezadowolony — burczy, puszcza mnie, a następna w kolejce jest Mel.

 Włoski jej urosły od ostatniego razu, gdy ją widziałem i teraz sięgają ramion. Patrzy wielkimi zielonymi oczami Blake’a, ale ciemnobrązowe włosy odziedziczyła po mamie. Nie ma jednak tak jasnej karnacji jak Cassie. Ślicznotka. Kiedyś Blake będzie stał ze strzelbą odpędzając od niej natrętnych amantów.

Kucam i wyciągam do niej dłoń. Niepewnie podaje mi swoją.

— Część, księżniczko. — Całuje ją w wierzch dłoni, a w odpowiedzi dostaję porządnie lalką po łbie, po czym Mel wyrywa rączkę i chowa się za mamą, jednak wygląda podejrzliwie zza jej nóg. Mogła mnie nie poznać. Cztery miesiące temu nie wyglądałem jeszcze jak gówno.

— Nie wolno bić! — woła Cassie, ale ja parskam śmiechem, bo gdy tylko zobaczyłem ją pierwszy raz, wiedziałem, że będzie charakterna. — Przepraszam. Nie przepada za czułościami, chyba że od nas. Nie znosi nawet sukienek, ostatnio zaczęła rozbierać się z kiecki na środku drogi, a wszelkie księżniczki z bajek są ble. Wiesz ile miśków nadostawała zanim przestała je wyrzucać z łóżeczka? Dopiero ten od ciebie został zaakceptowany.

— Jest wybredna. Miejmy nadzieję, że w przyszłości nie wybierze sobie byle kogo. — Pomimo, że powiedziałem to w żartobliwym tonie, czuję podchodzącą do gardła żółć, a niesmak po niedawnym spotkaniu z Loren osiadł na moich ustach i prędko się go nie pozbędę. Nie wiem, co mnie napadło. Choć przez chwilę chciałem - miałem nadzieję - poczuć coś innego niż to, co czuję od trzech lat. Zżera mnie od środka jak rak i z miesiąca na miesiąc jest mnie w sobie coraz mniej.

Cassie przekrzywia lekko głowę, ale o nic nie pyta. Ma słuch absolutny i jestem pewien, że nie dotyczy to tylko muzyki, ale też różnych niuansów w intonacji głosu. Do tego umie słuchać i czytać między słowami. Ma szósty zmysł. Gdyby nie miała, nie byłaby z Blake’iem. Do niego to nawet siódmy zmysł bywa potrzebny.

Dzwoni telefon Cassie, a Mel ożywia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Tany, tany? — pyta i wyciąga do mnie rączki, śmiesznie poruszając bioderkami w rytm dzwonka telefonu.

— Wujek najpierw spróbuje ciasta, dobrze? — mówi Cassie, ignorując telefon.

— Tany, tany! — Mel tupie nóżką, łapie mnie za rękę i ciągnie do pokoju.

Załącza muzyczkę z organków, a ja, patrząc na nią, znowu przypominam sobie szare oczy Crystal, gdy patrzyła na mnie z nieufnością, po tym jak zaproponowałem jej podwózkę.

Mając w głowie jej obraz sprzed lat, gdy tańczyła nad brzegiem jeziora, mam nadzieję, że uraz nogi nie jest na tyle poważny, żeby nie mogła już tańczyć. A podświadomie czuję, że nigdy nie przestała.

Kurwa, chciałbym to zobaczyć jeszcze raz.

A teraz, przyznawać mi się bez bicia, która uważała, że ROSS PRZELECI LOREN I DA JEJ SIĘ ZMANIPULOWAĆ?! 🙄

Ja się nie obrażę, ale za niego nie ręczę 😒

Brak odpowiedzi też jest odpowiedzią 🤪

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro