5.
Sytuacja jest co najmniej idiotycznie śmieszna. Śmieję się, choć jednocześnie chcę mi się płakać, gdy dociera do mnie, jak bardzo teraz jestem zależna od innych.
Siedzę na ziemi powalona bólem, doskonale wiedząc, że gdyby nie pojawił się Ross, prawdopodobnie ojciec musiałby zacząć mnie szukać, bo nawet nie wzięłam ze sobą telefonu. Gdy wychodziłam z domu, on, Violet i Bailey byli na pogrzebie. Uprzedzali, że może ich nie być dłuższą chwilę, więc nawet nie wiem, ile czasu czekałabym na pomoc, w skwarze letniego słońca.
Jestem idiotką, jeśli wydawało mi się, że dam radę przyjść i wrócić o własnych siłach.
Jezioro jest zaledwie piętnaście minut drogi od domu i kiedyś przychodziłam tutaj codziennie – to jedyne miejsce, które najlepiej zapamiętałam z pobytów u ojca. Gdy już nikt nie mógł mnie zobaczyć, zdejmowałam buty, aby pod bosymi stopami poczuć drobne kamyczki z brzegu, ciepło piasku i miękkość trawy, łaskoczącej podbicie stóp. Tańczyłam, czując przenikanie natury, która była moją jedyną widownią. Szum drzew, śpiew ptaków były moją muzyką, a ja czułam wolność, jakiej nie mogłam zaznać w domu, będąc ciągle spętaną zasadami i kontrolą. Dieta, ćwiczenia, ciągła pogoń za tym, żeby dorównać lepszym od siebie, przegonić ich i stanąć na piedestale. Potrzeba bycia najlepszą, niedoścignioną, podziwianą, wyniszczała mnie z roku na rok, ale nie dostrzegałam tego. Chory wyścig z Gianną o miejsce w najlepszym zespole baletowym, który ustawiłby mnie już do końca życia, wprowadził mnie w obsesję, aby zdobyć to miejsce i udowodnić wiecznie krytykującej mnie matce, że mogę być lepsza nawet od niej. Rywalizacja w ostatnim roku w akademii była dużo bardziej zaciekła niż w poprzednich latach. Ostatecznie to Gianna została solistką* w spektaklu, ale wciąż miałam szansę udowodnić, że miejsce w zespole należy się mi. Zwycięzca mógł być tylko jeden, a konkurencja była ogromna, ale to my dwie byłyśmy faworytkami.
Nie zostałam wybrana. Wybrali Giannę. Już na pierwszym roku akademii, zapowiedziała, że mnie zniszczy i z przyjemnością będzie patrzeć na mój upadek i konsekwentnie do tego dążyła.
Teraz, siedząc na trawie, gdy dwóch facetów patrzy na mnie z dziwnymi minami, a wielki pies leży na moich udach i na podwózkę został dostarczony kucyk – do tego pokonana przez ciało, które jeszcze kilka miesięcy temu było pod moją władzą – wiem, że obie jesteśmy przegrane.
Żadna już nie zatańczy na scenie, ani nie zabłyśnie jak pieprzona gwiazda betlejemska. Żadna z nas nie poczuje już tego dreszczyku emocji i nie będzie się czuła jak królowa, dostając owację na stojąco.
Gianna nie żyje, a ja jestem i już będę nikim więcej, niż dziewczyną, która zabiła z zazdrości.
— Nie wsiądę na niego — mówię. — Nie dlatego, że nie chcę. Nie mogę nawet wstać z ziemi.
— Przecież to nie problem — odpowiada Ross. — Pomogę ci. Ferrari wśród koni toto nie jest — wskazuje na kucyka — ale nada się.
Wzdycham pokonana i kiwam głową. Blake podprowadza bliżej kucyka.
— Złap mnie za szyję — poleca Ross, więc robię, co mówi i podnosi mnie do góry.
Syczę z bólu i mocnym uściskiem niechcący przyciągam go do siebie. Odruchowo chowam głowę w jego klacie. Wiem, jak to może wyglądać z boku, ale muszę przeczekać pierwszą, najgorszą falę bólu, żeby przestało mi dzwonić w uszach. Czuję dłonie Rossa na swoich plecach, pies zaczyna szczekać, a mi znowu robi się ciemno przed oczami. Oddycham szybko, chcąc jak najprędzej wziąć się w garść.
Gdy w końcu płomień w nodze przygasa, odsuwam się trochę od Rossa.
— Przepraszam — mamroczę.
Kątem oka widzę, że Blake przygląda się nam, z lekkim, ewidentnie kpiącym uśmieszkiem i jeszcze bardziej odsuwam się od mężczyzny, jednak nadal potrzebuję jego wsparcia. Przenoszę ciężar nogi na lewą. Czuję się tak idiotycznie, jak nigdy dotąd.
— Nie ma za co. Posadzę cię na siodle.
— Ale...
Ross łapie mnie pod pachy, jakbym zupełnie nic nie ważyła i jednym ruchem sadza na kucyku. Gdy ten się porusza kurczowo chwytam się łęku siodła. Ross pomaga mi ułożyć nogi na „widełkach” . To cholernie niewygodna pozycja. Jestem cała spięta i mam wrażenie, że gdy tylko kucyk ruszy, spadnę. Poprawiam podwinięta sukienkę i modlę się, żeby tego dnia jeszcze nie było, a to tylko kolejny koszmar. Spoglądam na jezioro w nadziei, że wyjdzie z niego Gianna, a jej długie hebanowe włosy zakrywające twarz będą obłożone glonami, czy innym zielskiem, wyceluje we mnie siny palec, po raz tysięczny oskarżając, że ją zabiłam. Będę sparaliżowana strachem, próbując krzyczeć, że nie tylko ja jestem winna, ale żaden dźwięk nie wyjdzie z moich ust. Obudzę się z krzykiem, co jest już normą, ale tego dnia jeszcze nie będzie, a ja potraktuję sen, jako przestrogę, aby poskromić swoją pychę i w końcu przyznać sama przed sobą, że już nigdy nie będzie tak samo jak dawniej i nie będę tą samą osobą.
— Wiem, że to niewygodne. Jeśli chcesz mogę zadzwonić po brata...
— Nie! — Protestuję gwałtownie. Próbuję usadowić się wygodniej na cholernie niewygodnym siodle i wzdycham: — Jedźmy już.
— Jak sobie panienka życzy — parska Ross i cmoka, a kucyk rusza.
Blake podnosi moją laskę.
— Wykąpałbyś tego psa, bo śmierdzi — rzuca, drapiąc za uchem Chaosa.
— Mówiłam? — mruczę pod nosem.
— Nie miałem czasu — odpowiada rozdrażniony. — Poważnie. Przez ostatnie dwa tygodnie Harry go miał, bo mnie złapało jakieś badziewie i zdychałem przez tydzień, a później dostałem telefon o śmierci ojca. Sorry, kurwa, że wykąpanie psa nie było priorytetem.
Spoglądam na Rossa. Wygląda na zmęczonego i przybitego. Cerę ma poszarzałą i cienie pod oczami. Pociera brodę i wyciąga papierosa, oddając wodzę Blake’owi. Oddala się kawałek, pewnie po to, żeby nie leciał na mnie dym. Obaj wymieniają między sobą spojrzenia, które chyba tylko oni rozumieją.
Ross... Czy to nie na niego właśnie Emma tak entuzjastycznie zareagowała? Tata wspominał coś, że przyjechał na pogrzeb ojca, więc to musiało o niego chodzić. Dlaczego więc prawie skakała z podniecenia pod sufit? Próbuję sobie przypomnieć rozmowę sprzed trzech dni, ale wtedy miałam umysł zasnuty prochami i tamte dni, jak większość z ostatnich miesiący, jawi mi się jako coś nierealnego. Jestem ciekawa jak długo wytrzymam bez otępienia zmysłów.
— Na długo zostajesz? — pyta Blake, Rossa.
— Zobaczę. Wstępnie miałem wyjechać jutro, ale psu się tu podoba. Ma gdzie pobiegać i są miejsca, w których nie musi być na smyczy. — Rzuca mi spojrzenie, dając do zrozumienia, że zazwyczaj na tej smyczy jest.
Łapię się na tym, że za długo przytrzymuję jego wzrok i odwracam głowę.
Na rozwidleniu dróg, Blake zatrzymuje konia.
— Wpadnij wieczorem — mówi.
— Idziesz już?
— Ta.
— Dzieci w domu płaczą? — prycha Ross.
— Jedno dokładnie.
— Ta twoja mała robi za trójkę. Jak się spisuje misiek, którego jej dałem?
— W końcu z nim śpi. Odzyskałem miejsce w łóżku, wiszę ci piwo za tego miśka, bo wszystkie inne były ble — parska Blake i przewraca oczami, ale nagle poważnieje, a jego głos staje się o ton chłodniejszy: — Nie wiem, czy wiesz, ale ruda suka jest w miasteczku. Nie odwal nic znowu.
Te słowa wywołują w Rossie reakcje natychmiastową. Jego twarz zmienia się w maskę, a brwi ściągają w gniewie. Wyrzuca papierosa i zdeptuje, jakby to był najobrzydliwszy robal.
Patrzę na niego z zainteresowaniem, bo tak samo niekiedy reagowałam na wspomnienie o Giannie. Czy ma rudą sukę w głowie? No i, czy budzą się w nim mordercze instynkty na myśl o niej?
Potrząsam głową i ponownie szukam innego punktu zaczepienia niż Ross, bo od momentu, gdy kucnął przede mną i spojrzał w oczy, prosząc o szansę, bezwiednie próbuję wyłapać jego spojrzenie.
Dostrzegam wiewiórkę i śledzę jej poczynania w przeskakiwaniu na gałęzie. Gdy Ross się odzywa jego głos jest lodowaty:
— Obiło mi się o uszy. Luzik. Gówno mnie to obchodzi. — Podchodzi do Blake’a i zabiera mu wodzę z dłoni. Kucyk porusza się niespokojnie, a ja kurczowo łapię się łęku. Spoglądam w niebo, czy przypadkiem Ross swoim gniewem nie ściągnął burzowych chmur.
— Ta. Widzę — mruczy Blake. — I wyrażaj się przy damie, chamie.
Ross prycha i wyciąga kolejnego papierosa. Przysięgam, że mam ochotę wyrwać mu paczkę z dłoni. Nałóg nałogiem, ale ile można palić?!
Blake, jakby czytał mi w myślach, robi to w zamian za mnie. Mierzą się spojrzeniami i jak na mój gust obaj powinni paść trupem w tej samej chwili.
— Widziałem osobę umierającą na raka, ciebie nie chcę takiego oglądać — rzuca nerwowo Blake.
— I mówi to koleś, z którym dawniej potrafiłem wypalić paczkę fajek w jedną noc? — kpi Ross. — Twoje nawrócenie zaczyna mi przeszkadzać. Czuję się, kurwa, coraz bardziej samotny.
— Wpadnij wieczorem — Blake powtarza mocniej zaproszenie. — Pośpiewasz Mel do snu. Po ostatnim twoim występie z Cassie, nie wystarcza jej samo pianino i w kółko powtarza twoje imię. Kiedy zacząłem śpiewać, rozpłakała się i zakrywała mi usta. Powiedziała, że ją przestraszam i jestem dziwniak.
Ross wybucha śmiechem i w jakiś sposób sprawia mi to przyjemność. Sama nie wiem, dlaczego, ale ta krótka chwila, kiedy był taki zły, dotknęła mnie bardziej, niż jest to wskazane. Jednak Blake również wydawał się poruszony jego reakcją. Nie mam wątpliwości, że próbował poprawić mu nastrój.
— Nie dość, że mała ma dobry gust muzyczny, to jeszcze słuch. Wpadnę.
Na twarzy Blake'a maluje się ulgą. Oddaje laskę, którą niósł, żegnają się i odchodzi, a Ross ponownie rusza konia.
— Jak noga?
— Lepiej.
— A tak naprawdę? — Spogląda na mnie.
— Boli. — Wzruszam ramionami.
— Zawsze?
— Czasem bardziej, czasem mniej.
— W którą stronę? — pyta, gdy wychodzimy z leśnej ścieżki.
Nagle zdaję sobie sprawę, że przejadę na kucu przez centrum miasteczka, gdzie jest całkiem sporo ludzi.
Będziesz miała widownie, na jaką zasługujesz. Na tyle było cię stać – poklask wieśniaków, słyszę w głowie głos Gianny. Jest tak wyraźny i pogardliwy, jak wtedy gdy żyła. Serce zaczyna mi walić, ale staram się nie poddać panice.
Jestem idiotką! Dociera to do mnie już dzisiaj drugi raz! Jak mogłam choć przez chwilę pomyśleć, że uwolnię się od tego wszystkiego bez znieczulania tymi cholernymi prochami?! Po każdej chwili, gdy zapomnę na moment o tym, co się stało,l i pomyślę, że może jeszcze jakoś będzie, ona do mnie wraca.
— Co jest? Znowu ci słabo? — pyta przejęty Ross i rozgląda się wokół, jakby szukał pomocy.
— To nic — odpowiadam. — Mieszkam na...
— Wkurzasz mnie — warczy i zanim w jakikolwiek sposób zdążę zareagować, ściąga mnie z siodła. Trzymając mocno, żebym nie upadła, podprowadza na ławkę i wraca po kucyka. Uwiązuje go na poręczy.
— Zaczekaj tu na mnie chwilę. Zostań, Chaos.
Pies posłusznie siada tuż przy mnie.
— Gdzie idziesz?
— Po wodę. Jadłaś?
— Nie...
— Zaraz wrócę.
Nawet nie próbuję go zatrzymać, bo to nic nie da. Chaos wlepia we mnie cudownie ciemnobrązowe ślepia i kładzie pysk na kolanie, domagając się pieszczot. Głaskam jego rozczochraną sierść. Liże mnie po drugiej ręce, skomląc. Wzdycham i uruchamiam do pieszczot drugą dłoń.
— Tobie też brak miłości? — parskam.
Nie powinnam wychodzić z domu. Nigdy nikt się mną nie opiekował i jest mi z tym dziwnie, no chyba że niańki, które moja – zajęta karierą – matka sprowadzała. Odwoziły mnie na lekcje baletu, do szkoły, lekarza, podawały leki, gdy byłam chora. Nigdy z żadną się nie zaprzyjaźniłam, często się zmieniały, bo moja matka miała ogromne wymagania. Gdy już ich nie potrzebowałam, byłam uczona radzić sobie sama. Ze wszystkim. A teraz obróciło się to przeciwko mnie: moje ciało, umysł. Nie potrafię sobie poradzić z niczym. Przez krótką chwilę, gdy zaśmiałam się na widok kucyka, złapały mnie wyrzuty sumienia, że mogę to zrobić – zaśmiać się, gdy gdzieś tam są osoby, które opłakują córkę, siostrę, przyjaciółkę i nienawidzą mnie z całego serca. Może nie zabiłam celowo Gianny. Naprawdę nie popchnęłam jej z premedytacją. Ale wiele razy zabijałam ją w swoich myślach.
Z rozmyślań wyrywa mnie Ross, gdy siada obok mnie i wręcza średniej wielkości burgera wołowego. Na sam zapach burczy mi w brzuchu, ale momentalnie przeliczam kalorie, choć już nie muszę tego robić, aby utrzymywać wskazaną wagę.
— Ty nie jesz? — pytam.
— Nie. — Poklepuje się po kieszeniach spodni, zapewne w poszukiwaniu fajek. Wzdycha, karze mi jeść i ponownie odchodzi.
— Chcesz? — zwracam się do Chaosa.
Strużka śliny z jego pyska moczy mi sukienkę. Oblizuje się i mlaska, kładąc łapę na moim kolanie. Daję mu kawałek wołowiny. Następny. I jeszcze jeden. Zjada ze smakiem, więc dzielę się z nim burgerem. Chaos zjada większą część, a to, co udało mi się w siebie wmusić, osiada na żołądku, powodując mdłości. Przepijam wodą i nią również dzielę się z psem.
— Faktycznie nie jesteś taki zły.
W odpowiedzi szczeka, próbując polizać mnie po twarzy. Merda zamaszyście ogonem, wlepiając we mnie maślane oczy.
— Nie przesadzajmy, aż tak blisko jeszcze ze sobą nie jesteśmy. — Odsuwam go od siebie, ewidentnie raniąc jego psie uczucia. Wygląda na zawiedzionego, więc częstuję go kolejną porcja podrapania za uchem.
Rozglądam się za Rossem, bo dość długo go nie ma. Gdy wyłania się zza zakrętu, przy uchu ma telefon, a w ustach papierosa. Przystaje i nawet z daleka mogę dojrzeć, że jest spięty. Chowa telefon i podchodzi. Bez słowa odwiązuje kucyka.
— Gotowa?
Kiwam głową. Podnoszę się, a on ponownie sadza mnie na siodle. Starałam się unikać wzroku mijających nas ludzi, ale teraz mamy pełną ich uwagę. Jakaś grupka dziewczyn, pokazuje sobie nas palcem i zaczyna chichotać .
— Krępuje cię to? — pyta Ross.
— Że się gapią?
— Tak.
— Trochę — mruczę, ale to nie jest prawda.
Stresuje mnie to cholernie. Od kilku miesięcy unikałam spojrzenia ludzi. Wydawało mi się, że każdy się na mnie gapi, gdziekolwiek bym się nie ruszyła. Nawet w szpitalu po wypadku zdawało mi się, że wszyscy o mnie gadali, zastanawiając się, czy faktycznie to ja zabiłam Gianne. Jej przyjaciółki nie potrafiły o tym zapomnieć, a gdy policja dała mi spokój, uznając, że był to wypadek, nagrały filmik i wrzuciły go do internetu, próbując wykazać moją winę. Opowiadały o mojej nienawiści do niej i zazdrości. Najgorszy był fakt, że do wypadku doszło tuż po ogłoszeniu wyników, która dziewczyna dostała się do zespołu. Gdybym na policji powiedziała wszystko...
Czytałam komentarze pod nagraniem. Ludzie mnie ocenili, twierdząc, że wszechświat i tak mi za to odpłaci. Matka twierdziła, że powinnam oficjalnie złożyć swoje wyjaśnienie. Nie zrobiłam tego. Wiele z tego, co mówiono było prawdą. Nie czułam, żebym miała cokolwiek na swoje usprawiedliwienie.
— Miej to w dupie. Ludzie zawsze będą gadać — mówi Ross.
— Obawiam się, że nie mam tak pojemnej dupy — warczę, Ross unosi brwi. Oblewam się czerwienią, chyba od stóp do głów, a gdy zauważam, że ktoś robi nam zdjęcie, gwałtownie odwracam twarz w drugą stronę.
Jeszcze bardziej żałuję, że wyszłam z domu
— Niech przestaną. Dlaczego tak się gapią? Po co robią te zdjęcia? — szepczę gorączkowo.
— Skasuj, kurwa, to zdjęcie, albo zrobię ci z dupy jesień średniowiecza, Grey! — woła Ross.
— Przecież lubisz fotki i błysk fleszy! Zdjęcie warte tysiące, gwiazdeczko — prycha tamten, Ross puszcza wodze.
Przerażona patrzę jak podchodzi do faceta. Przez chwilę myślę, że go uderzy i ten dzień będzie jeszcze większym koszmarem.
Chaos zaczyna szczekać, strasząc konia i robi się zamieszanie. Ross łapie tego drugiego za fraki i podnosi z krzesła.
— Ja lubię, ale ona ewidentnie nie, więc skasuj to zdjęcie, dopóki jestem miły.
— Spoko, stary. Wyluzuj, jakiś spięty jesteś ostatnio. — Grey unosi ręce, grzebie w telefonie, po czym pokazuje ekran Rossowi. Puszcza go tak mocno, że prawie się przewraca.
— Co się gapicie? Żarcie wam wystygnie — Ross rzuca do gapiów i wraca do mnie.
— Przepraszam, nie chciałam...
— Nie przepraszaj — wzdycha. — Trzymaj się, trochę przyspieszymy.
Kucyk zaczyna iść szybszym stępem, a ja żałuję, że nie mam zdolności teleportacji. Chciałabym już być w łóżku.
Podaję Rossowi ulice na której mieszka mój ojciec i resztę drogi przemierzamy w ciszy. Widząc dom, z niewyobrażalną ulgą, mówię:
— To tu. Dziękuję.
Ross przesuwa wzrok z domu na mnie i z powrotem.
— Tu?
— Tak.
Coś w jego twarzy się zmienia, a mi robi się gorąco – ale nie w ten przyjemny sposób – gdy patrzy mi w oczy, a po chwili na moją nogę.
Wie.
Pewnie kojarzy z wiadomości, bo rodzice Gianny są ważnymi politykami. Nagłaśniali sprawę w największych stacjach, a do pójścia na pogrzeb zmusiła mnie matka, twierdząc, że swoim zachowaniem przyznaję się do winy i powinnam złożyć publiczne oświadczenie. Rzucała mi te wszystkie plotkarskie gazety przed nos, twierdząc, że swoim milczeniem tylko wszystko pogarszam.
— Pójdę już — mówię spłoszona i chcę zejść z konia, ale nawet nie wiem jak się do tego zabrać, żeby nie runąć jak długa pod jego nogi. Miałam nadzieję, że w Pine Hollow będę mogła się ukryć przed całym światem. Widocznie najbezpieczniej jest we własnym pokoju.
— Jesteś córką doktorka? — pyta, pomaga mi zejść i wręcza laskę, na której wspieram się całym ciężarem.
— Tak — wyduszam.
Ross nic nie mówi, tylko otwiera przede mną furtkę, ale wciąż czuję na sobie jego spojrzenie i gdybym tylko mogła, wbiegłabym do domu, aby go uniknąć. Tak, jak kiedyś łaknęłam atencji i bycia kimś ważnym, zauważonym, podziwianym, tak teraz chcę od tego uciec.
Drzwi otwierają się i wychodzi z nich ojciec, a za nim Violet. Oboje są przestraszeni.
— Crystal, na litość boską! Bailey poszła cię szukać. — Tata obejmuje mnie.
— Wszystko dobrze, nie mart...
— Już tłumaczę jej język — wcina się sarkastycznie Ross. — Noga boli mnie tak kurewsko, że straciłam przytomność i nie byłam w stanie sama iść. Czuję się fatalnie, jest mi słabo potrzebuję się położyć i łyknąć coś przeciwbólowego. Do tego jakiś frajer robił mi zdjęcie, co mnie zestresowało. Jestem głodna, ale nie mogę jeść, więc burgera, którego kupił mi ten miły, troskliwy gość, dałam psu. To tak w skrócie, doktorku. — Ross salutuje, puszcza mi oczko, gwizda na psa, zabiera kuca i po prostu odchodzi, zostawiając mnie z burzą emocji.
Tata patrzy na mnie.
— Musimy porozmawiać córeczko.
Solistka w baletach to zazwyczaj wybitna tancerka, która wykonuje główne role i solowe fragmenty w przedstawieniach baletowych. Jest to zaszczytne i wymagające zadanie, które wymaga doskonałej techniki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro