48.
Crystal
Mam deja vu.
Nie tak dawno temu byłam na tym samym lotnisku, próbując wyłowić z tłumu znajomą twarz. Wtedy byłam pełna nadziei i oczekiwań, z sercem rozgrzanym wspomnieniami o nim. Pomimo upływu miesięcy jego ramiona tak doskonale wpasowały się w moje ciało, jakby były tym brakującym puzzlem w moim życiu. Gdyby ktoś zapytał mnie, jak się przy nim czuję, odpowiedziałabym, że kompletna. Nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że mogłoby go zabraknąć. Że ucichnie jego śpiew. Nie ten dla tłumów. Ten dla mnie. Ten, którym śpiewał dla Melody... Ten, którym mógłby śpiewać dla naszych dzieci.
Nie chcę żyć w świecie, w którym jego zabraknie. Nagle pojęcie czasu nabiera zupełnie innego znaczenia. Myśleliśmy, że go mamy, a teraz w mojej głowie wybrzmiewa jedynie dźwięk nieubłagalnego zegara, tik-tak, tik-tak. Nie zatrzyma się, tylko dlatego, że wreszcie kocham i jestem kochana. Nie zrozumie. Nie zaczeka.
– Weź się w garść – mruczę do siebie, spoglądając na odległe budynki. Powietrze wokół jest ciężkie, a jednak moje myśli wydają się jeszcze bardziej przytłaczające. Unoszę głowę i zmierzam w stronę wyjścia. Mam wrażenie, że życie wokół mnie toczy się swoim własnym tempem, a ja utkwiłam gdzieś między teraźniejszością a strachem przed tym, co nadejdzie. Wszystkie terapeutyczne rady, którymi karmiłam się w ostatnich miesiącach, z nadzieją, że pomogą mi nadać w życiu właściwy kierunek, nagle nikną, ustępując miejsca zwykłym ludzkim odruchom.
Niezbyt grzecznie wpycham się przed parę, która właśnie otwiera drzwi taksówki.
– Przepraszam, ale to sprawa życia i śmierci – mówię tonem, który brzmi bardziej desperacko, niż bym chciała. Kobieta patrzy na mnie przez chwilę, potem odwraca się do swojego partnera, macha ręką w geście rezygnacji i odchodzi, mrucząc coś pod nosem.
Podaję taksówkarzowi adres Rossa.
*
Gdy stoję przed bramą, czuję, jakby moje serce biło tak głośno, że słychać je na całej ulicy. Ręka mi drży, gdy wstukuję kod, który podał mi Eddy. Popycham furtkę i wchodzę na teren posiadłości. Światła w domu są zgaszone.
Pukam delikatnie do drzwi i czekam. Sekundy zamieniają się w minuty, a ja uderzam mocniej, z każdą chwilą czując, jak złość miesza się z desperacją.
– Otwórz, proszę – szepczę. Moje serce z każdą chwilą bije coraz szybciej, a nerwy zaczynają przejmować kontrolę nad moim ciałem.
– Ross, otwórz te pieprzone drzwi!! Słyszysz?! Otwieraj! – krzyczę, uderzając coraz mocniej. Bolą mnie dłonie, ale nie przestaję. Muszę się do niego dostać. Muszę go zobaczyć.
Wreszcie słyszę dźwięk kroków z wnętrza. Światło zapala się nad drzwiami, a klucz powoli przekręca się w zamku. Odsuwam się krok w tył i ścieram łzy, czekając, aż zobaczę jego twarz.
Drzwi otwierają się, a przede mną staje Ross. Jego oczy są podkrążone, twarz poszarzała, a ramiona wydają się opadać pod niewidzialnym ciężarem.
– Ross... – szepczę. Na jego widok moje serce pęka na pół. Jego mętny wzrok przesuwa się po mojej twarzy. Patrzy, ale jakby mnie w cale nie widział.
– Anioła widzę. Tak szybko umarłem? – mruczy, przecierając zmęczoną twarz dłonią. Patrzy na mnie przez rozchylone palce. – Co tu robisz, Crystal?
Jego słowa uderzają mnie jak zimny prysznic. Przez chwilę nie mogę oddychać.
Ale kiedy już łapię oddech...
– Jak mogłeś? – szepczę przez łzy, a moje dłonie zaciskają się w pięści. W tej chwili cała moja złość, cały mój strach, przelewa się na niego. – Jak mogłeś mnie tak olać?! Wiesz, jak się martwiłam?! – Popycham go, a on robi krok w tył, jakby nie miał siły na obronę. Jego twarz nie wyraża absolutnie nic.
Chcę znowu go uderzyć, ale zamiast tego czuję, jak łapie mnie za nadgarstki i zdecydowanym ruchem przyciąga do siebie.
– Cii. Już dobrze. – Jego ramiona zamykają mnie w ciepłym uścisku, a moje ciało natychmiast się poddaje. Rozklejam się. Wszystko, co próbowałam powstrzymać w sobie od momentu, gdy usłyszałam, że jest chory rozpada się we mnie.
Trzyma mnie tak, jakbyśmy oboje mogli zniknąć, jeśli puści. Wtula usta w moje włosy. Trzymam go kurczowo, jakbym w ten sposób mogła powstrzymać to, co się dzieje. Obronić go przed potworem w jego ciele, który chce mi go odebrać.
– Chodź – mówi cicho, prowadząc mnie do salonu. W jego głosie słyszę zmęczenie, coś cięższego niż samo wyczerpanie ciała.
Sadza mnie na kanapie, ale nie mogę go puścić. Moje dłonie ściskają jego rękę, jakby bały się, że zniknie, jeśli przestanę go dotykać.
– Chcesz coś do picia? Jesteś głodna? – pyta, próbując normalnie mówić, jakby to, co się dzieje, było tylko koszmarem, z którego zaraz się obudzimy. Jakbyśmy mogli wrócić do naszej rzeczywistości, gdzie wszystko było dobrze.
Nie odpowiadam. Tylko patrzę na niego, jakby oczekując, że sam zacznie mówić. Wzdycha i pociera palcem brew.
– Myślałem, że Blake to pewniak w dochowaniu tajemnicy – mruczy.
– Zmusiłam go. – Przewracam oczami.
– Jakim cudem?
– Zamknęłam go w siodlarni.
Parska cicho, ale nie ma w tym tej znajomej nuty wesołości. Wzrok ma poważny. Nagle wydaje się być znacznie starszy.
– Gdyby Cassie nie usłyszała waszej rozmowy... Blake kazał mi czekać na twój telefon. Zarzekał się, że zadzwonisz, ale... Ty byś mi nie powiedział. – To nie jest pytanie, a stwierdzenie. Gdy patrzę mu w oczy, widzę w nich potwierdzenie swoich obaw.
Dokładnie to planował. Chciał mnie... nas pozbawić czasu.
– Wolałbyś żebym myślała, że to koniec, prawda?
Spuszcza wzrok. Jego ramiona opadają jeszcze niżej, a ja widzę w nim taką rezygnację, że serce zaczyna mi pękać na nowo. To nie ten Ross, którego znałam. Nie ten, który zawsze walczył, niezależnie od przeciwności.
– Naprawdę wolałbyś, żebym cię znienawidziła, byle bym tylko nie musiała patrzeć na twoją chorobę? – pytam, nie kryjąc zawodu.
Zero odpowiedzi.
– Jeśli tak, to jesteś głupi, Ross i w ogóle mnie nie znasz, bo przyjechałabym tu tylko po to, żeby dać ci w twarz i powiedzieć, że jesteś dupkiem – mówię gorzko, a on zamyka oczy, jakby moje słowa wbijały się w jego serce, ale nadal nie odpowiada. Nie broni się. Nic nie tłumaczy.
Jeszcze nie wiem, co to dla nas oznacza.
Wzdycha ciężko i chowa twarz w dłoniach. Milczenie trwa w nieskończoność. Żadne się nie odzywa. Powietrze jest przepełnione ciężkością niewypowiedzianych słów.
– Spójrz na mnie – proszę cicho. – Nie odwracaj wzroku. Rozmawiaj ze mną.
Delikatnie obracam jego twarz w swoją stronę. Patrzę mu w oczy, a moje serce bije jak szalone. Pierwszy raz w życiu widzę go w stanie takiej rezygnacji, a to sprawia, że we mnie wstępują nowe siły. Gładzę kciukiem jego zarośnięty policzek. Wkładam w tem gest tyle serca i miłości, jakbym w ten sposób miała moc przywrócenia mu zdrowia. Przykłada dłoń do mojej, ale delikatnie przerywa kontakt. Odbierając mi ciepło swojej skóry, odbiera mi oddech. Robi to z premedytacją. Jasno daje mi znak, że nie powinno mnie tu być.
Tracę go.
Mam poczucie, że on już odszedł. Nie wiem, gdzie jest. Nie wiem, którymi drogami swojego umysłu chodzi, ale chcę go wyciągnąć z powrotem na powierzchnię. Im bardziej widzę w nim rezygnację, tym więcej siły wstępuje we mnie.
– Co powiedzieli ci lekarze? Nie ma żadnej nadziei? – pytam, a on wciąga głośno powietrze. Nie odpowiada. Ponownie odwraca ode mnie wzrok. Czuję, że jest coś, czego z jakiegoś powodu nie chce mi powiedzieć.
Wciąż milczy. Nagle staję się dla mnie oczywiste, że nie ma. Jeśli jest tak, jak mówił ojciec i Ross odmówił leczenia, bo nie chciał na siłę przedłużać sobie życia, którego jakość znacznie by się pogorszyła przez chemię, jestem w stanie to zrozumieć. Teraz tylko kwestia tego, żeby mnie nie odrzucił i pozwolił być.
– Posłuchaj mnie...
– Jest – mówi nagle tak cicho, że nie jestem pewna, czy naprawdę to powiedział, czy słyszę to, co tak bardzo pragnę usłyszeć.
Moje serce przystaje, by po chwili ruszyć galopem. Robi mi się ciemno przed oczami. Wyciszone myśli na nowo zaczynają się przekrzykiwać, tworząc w mojej głowie chaos. Oddycham głęboko.
– Jest? – powtarzam zaskoczona. – Ale odmówiłeś leczenia. Dlaczego? – Staram się mówić łagodnie, zapanować nad emocjami. Ale jest nadzieja! Sam to powiedział! Nie przesłyszałam się. Chwytam się tego jak tonący brzytwy.
– Wystraszyłem się – mruczy.
– Czego konkretnie?
– Tego, jak zmieni się moje życie – wzdycha. – Nie oczekuję, że to zrozumiecie. Sam mam bałagan w głowie. To spadło tak nagle... Myślałem, że znowu łapie mnie jakieś choróbsko. Wyglądało jak kolejne zapalenie płuc. Mieliśmy mieć niedługo występ. Nie chciałem dopuścić ponownie do takiego rozwoju, jak wtedy... Nie byłem na to przygotowany. Przerosło mnie to... Jestem taki wściekły. Zbagatelizowałem tak wiele sygnałów...
Oddech mi przyspiesza, a nadzieja, że to jeszcze nie koniec, zaczyna nieśmiało kiełkować. Otwiera się... Jest dobrze. Grunt to, żeby chciał porozmawiać.
– Jaką formę leczenia ci zaproponowali? – Mój głos jest tak cichy, że ledwo słyszalny.
Nie uzyskuję odpowiedzi.
Jego milczenie wprowadza we mnie taki mętlik, że za moment zwariuję!
Chciałabym wejść do jego głowy i osobiście dowiedzieć się, co tam się dzieje. Znaleźć odpowiedź na wszystkie jego lęki, rozproszyć je, zapalić światło, skupić jego wzrok na czymś pozytywnym.
– To nie ma znaczenia. Podjąłem już decyzję – mówi nagle z mocą uderzenia młota pneumatycznego.
– Jaką formę leczenia ci zaproponowano, Ross? – powtarzam pytanie dobitniej, nie zważając na jego słowa.
Mierzymy się spojrzeniami. Jeśli myśli, że się poddam, jest w błędzie. Nie wybaczę mu, jeśli nie podejmie walki, gdy jest ona możliwa. Wygląda, jakby żałował, że mi to powiedział, ale to oznacza, że jakaś jego część chce żyć. Coś w nim chciało mi to powiedzieć. Może to samo coś, co kazało mi uciekać od matki do ojca i zwymiotować tabletki, które wzięłam, gdy myślałam, że jego wahanie wynika z tego, że mnie u siebie nie chce.
– Odpuść, Crystal – mruczy.
– Jaką?
Patrzy na mnie zirytowany.
– Pneumonektomie. A to przeraża mnie znacznie bardziej niż sama choroba i wizja śmierci – rzuca rozdrażniony i wstaje gwałtownie z kanapy, jakby ocknął się z tego dziwnego otępienia.
To dobrze. Złość jest znacznie lepsza niż ta obojętność. Niech krzyczy. Niech coś rozwali. Niech się złości, klnie, obwinia cokolwiek, kogokolwiek, nieważne. Wszystko będzie lepsze od tej pustki.
Również się podrywam na nogi i łapię go za ramiona. Wbijam paznokcie w jego skórę tak mocno, jakbym pazurami miała walczyć o jego życie i wyrwać go z toku myślenia, w którym tkwi.
– Co to znaczy?
Jego spojrzenie staje się ciemne i odpychające, zupełnie, jakby to ze mną miał zamiar stawać do walki. Jakbym to ja była jego wrogiem.
– Usunięcie płuca. Całego. Zadowolona? A i tak nikt nie da mi pewności, że nie będzie nawrotu. Stracę wszystko, co kocham, a to gówno może wrócić za rok. Dwa. Pięć lat. Dziesięć. Nieważne. Ale wtedy będzie mogło mi odebrać znacznie więcej, niż teraz. Nie godzę się na to, Crystal. Nie będę żył w strachu, z marną jakością życia, tylko po to, żeby za dwa lata usłyszeć, że nic się już nie da zrobić. To bez sensu. Dopóki będę miał siły, chcę żyć tak, jak do tej pory. Widziałem ludzi w hospicjach. Rozmawiałem z ich rodzinami... Nie chcę tego. Ani dla siebie, ani dla ciebie.
– Ile będziesz miał czasu bez leczenia?
– Nie pytałem – mruczy obojętnie.
Wypuszczam cicho powietrze. Mój uścisk na jego ramionach traci na sile, aż opuszczam bezwładnie ręce. Wewnętrznie jestem cała roztrzęsiona. Mierzymy się spojrzeniami. Patrzę na niego z niedowierzaniem, moje serce krwawi, jakby ktoś wyrywał je kawałek po kawałku.
Jak może tak po prostu odrzucić nadzieję?
Patrzymy sobie w oczy tak długo, że w końcu zaczynam rozumieć, co to dla niego tak naprawdę oznacza.
– Po operacji po prostu nie będziesz już mógł śpiewać – szepczę. – To o to chodzi, prawda?
Patrzy na mnie lodowato. Wytrzymuję.
– Już nigdy. I żadne po prostu. Mówisz to tak, jakby lata mojego życia i pracy nic nie znaczyły! – Łapie szklankę i rzuca nią w ścianę. Podskakuję przestraszona i zaciskam mocno powieki. Klnie. Zaczyna chodzić w kółko, a ja czuję na własnej skórze, jaka walka się w nim toczy, lecz czuję, że to w cale nie jest przesądzone. Podjął decyzję pod wpływem strachu o przyszłe ograniczenia. Przez lęk, że nie będzie już mógł robić tego, co tak kocha.
– Ty powinnaś to najlepiej rozumieć, Crystal – mówi z wyrzutem, patrząc na mnie zaszklonymi oczami. Widzę w jego spojrzeniu, jak bardzo potrzebuje mojego zapewnienia, że rozumiem.
– Utrata robienia czegoś, co się kocha jest bolesna. To piękne móc pracować w sposób, który daje spełnienie i radość – mówię, ważąc każde słowo. Robię krok w jego stronę. Nie rusza się z miejsca. Jego wzrok jest utkwiony we mnie. – Śpiewanie to nie wszystko, czym jesteś. Jesteś kimś więcej. Jesteś człowiekiem, którego kocham. Człowiekiem, który zmienił moje życie, który mnie uratował. Nie jesteś tylko wokalistą. Jesteś moim Rossem. To ty mnie stworzyłeś. To ty sprawiłeś, że zaczęłam żyć. To ty pokazałeś mi inną stronę życia. To dzięki tobie zaczęłam walczyć. Zanim się pojawiłeś ty i Chaos byłam sama. Nie miałam rodziny, ani nikogo, kto rozproszyłby moje myśli, wskazał inny kierunek. Byłam skazana na siebie. Ale ty masz mnie. Przyjaciół. Proszę... Błagam, Ross, jeśli jest szansa...
Zaciska powieki, jakby moje słowa były zbyt bolesne do przyjęcia.
– Przykro mi, Crystal. Jeśli nie jesteś w stanie tego zaakceptować, wyjdź.
Ale nie wychodzę. Podchodzę do niego i po prostu się przytulam. Jego mięśnie są spięte. Nie obejmuje mnie. Ściskam go mocniej, ale nadal nie ma żadnej reakcji z jego strony. Przykładam ucho do jego klatki piersiowej. Wsłuchuję się w rytm serca. Nie może przestać bić.
– Pamiętasz, jak powiedziałam, że bez tańca jestem nikim? Że już nigdy nie poczuję się tak, jak na scenie? Poprosiłeś, żebym dała ci szansę, a ty udowodnisz mi, że nie potrzeba tłumu ludzi, aby czuć się wyjątkowym. Zrobiłeś to, Ross. Twoje życie to nie tylko śpiew. Nie tylko koncerty. To my, to każda minuta, którą mamy szansę spędzić razem. To nasza przyszłość. Pamiętasz? – Unoszę głowę i patrzę mu w oczy, w których znowu dostrzegam to kojące ciepło. Zasłona mroku nieco się rozchyla. Uśmiecham się, widząc znowu czułość, z jaką na mnie zawsze patrzył. Jego wzrok biega po mojej twarzy. Zaciętość nieco łagodnieje. – Taniec przy kominku i Chaos pilnujący nam śpiących dzieci... Nasze miejsce na świecie w swoich ramionach. Nie rezygnuj z tego. Nie rezygnuj ze mnie. To nie będzie koniec, tylko nowy początek. Może nie tak, jak sobie to wymarzyliśmy, ale...
Serce mnie boli, gdy zdecydowanym ruchem odsuwa mnie od siebie. Pierścionek na palcu zaczyna coraz bardziej ciążyć. Palić. Robi się ciasny i niewygodny. Boję się tego, co zaraz od niego mogę usłyszeć. Żebym odeszła i po prostu żyła dalej, a jemu pozwoliła przeżyć czas, który jeszcze zostanie mu dany tak, jak on tego chce.
Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, jakby ważył moje słowa. Widzę, że walczy sam ze sobą, ale i tak padają słowa, które rozdzierają mi serce, uderzając w sam jego środek.
– Zaakceptowałem wtedy twoją decyzję.
– To nie fair, Ross – szepczę, kręcąc głową. – To była inna sytuacja. Ja nie umierałam, tylko rodziłam się na nowo. Nie możesz teraz...
– Zaakceptowałem – powtarza dobitniej. – Pozwoliłem ci odejść.
Czuję, że nie wygram. To, że doszliśmy tak daleko razem jest wynikiem jego zawziętości i oślego uporu. Z resztą, czy nie tak zdobył moje serce? Czy nie w ten sposób spełnił marzenia i osiągnął sukces?
Pozostaje mi skapitulować.
– Jeśli... Jeśli twoja decyzja nie podlega dyskusji... Jeśli jesteś już pewien, że właśnie tak chcesz... – Ścieram łzy, próbując zapanować nad oddechem. Łapię powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. Nie potrafię zapanować nad drżeniem głosu, ale zbieram w sobie resztki sił. – Jeśli tak chcesz, ja również zaakceptuję twoją. – Kłamię. Nigdy się z tym nie pogodzę, ale jeśli w ten sposób mnie nie odrzuci, jestem gotowa na wszystko. – Tylko pozwól mi być. Do końca. Bez względu na to, jak będzie wyglądała ta droga. Będę cię wspierać. Chcesz zrezygnować z leczenia i jechać w zaplanowaną trasę? Chcesz śpiewać nadal, dopóki starczy ci tchu? Dobrze. Pojadę z tobą, nawet możemy śpiewać razem, jeśli nie będziesz się mnie wstydził. – Uśmiecham się pokrzepiająco, ale jego twarz pozostaje bez wyrazu. – Napiszemy razem piosenki, które będą śpiewane przez długie lata. Tak chcesz skorzystać z czasu, który masz? Okay, wykorzystajmy go najlepiej, jak tylko będziemy mogli. – Wyciągam do niego dłoń.
Im dłużej patrzę mu w oczy, tym bardziej widzę, że on tego nie chce. Czuję się, jakbym dostała w policzek. Obejmuję się ramionami, jakby to miało mnie uchronić przed rozpadnięciem się na kawałki.
– Nie patrz tak na mnie – szepcze.
– Nie potrafię już inaczej. Kocham cię, Ross. Szkoda tylko, że nie jestem dla ciebie osobą, dla której warto żyć. – Po tych słowach odwracam się na pięcie, bo dłużej już tego nie zniosę.
Jestem wściekła. Rozżalona, a ból, który czuję jest nieporównywalny swoją wielkością do żadnego, jaki w życiu przeżyłam. Nic, żadne fizyczne złamanie, nie może się równać z tym, gdy pęka serce.
Nagle wszystko, czego doświadczyłam w życiu, wydaje się być błahostką, w porównaniu z tym, co czuję teraz.
Jego decyzja jest dla mnie równoznaczna z planowanym samobójstwem i nie potrafię tego zaakceptować, ale byłabym przy nim.
Połykając łzy, otwieram z rozmachem drzwi i wychodzę na zewnątrz.
Mam ochotę krzyczeć. Coś zniszczyć. Umrzeć razem z nim, bo choć to tak bardzo boli, że nie jestem dla niego na tyle ważna, aby wybrał życie, to jednak jest ogromną częścią mojego świata beż której nie potrafię sobie wyobrazić dalszego życia. Oczywiście, że ono będzie trwało dalej, nawet, gdy on już odejdzie. Może jeszcze kiedyś pokocham. Może założę rodzinę...
Ale już nigdy nie będą tą samą osobą. Ta Crystal, która narodziła się z jego miłości, umrze razem z nim.
I nie! Nie ma we mnie zgody na to, żeby nasza historia tak się skończyła! Po prostu nie ma. Nie zgadzam się! Gdzie mam szukać bytu, istoty, materii, energii, czegokolwiek odpowiedzialnego za nasz los?! Co mam zrobić, żeby to się tak nie skończyło?!
A przysięgam, że zrobię wszystko...
– Crystal!
Słysząc głos Rossa, odwracam się. Wybiega z domu, tak jak stoi. W dresie i na boso. Oszalał? Jest przecież tak zimno. Mało mu choroby? Ruszam w jego stronę, chcąc wepchnąć go z powrotem do domu. Gdy ja go popycham, on mnie przyciąga do siebie.
– Zostań. Cholera, przepraszam. Zostań. W cale nie chcę, żebyś odchodziła. Przysięgam, że nie chcę – szepcze żarliwie wprost do mojego ucha. – Nie odchodź. To nie tak miało być. Nie takiego życia dla nas chciałem... Boję się. Tak kurewsko się boję, ale jesteś warta tego, żeby dla ciebie żyć. Jesteś warta wszystkiego. Nigdy nie myśl inaczej. – Wczepiamy się w siebie kurczowo i teraz płaczemy już oboje. Kolana się pode mną uginają. Klękam na zimnym betonie, tuląc go do siebie. Całuję każdy fragment jego twarzy. Smakuje słonych łez. Wczepiam palce we włosy.
– Walcz, Ross.
– Będę. Obiecuję. Też cię kocham, Kryształku. Bardziej niż cokolwiek na świecie.
Ten rozdział przeszedł kilka wersji i mój mózg po prostu 🤯🥴 Dlatego na epilog będzie trzeba chwilę zaczekać 🙃
A tutaj możecie sobie posłuchać piosenki, która kojarzy mi się z tą dwójeczką 🤗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro