Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47.

                           
2 MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Crystal

Nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje. Jest zajęty. Dużo pracy. Jest zmęczony, bądź bardziej wyrozumiała.

– Gówno prawda, coś się stało – prycham, patrząc w lustro. Zaciskam dłonie na umywalce i biorę kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić. Jeszcze raz czytam wiadomość, którą Ross wysłał mi piętnaście minut temu: przepraszam, pogadamy jutro. Dobranoc.

Tym razem już ogarnia mnie złość, którą próbuję ukryć, rosnący od dwóch tygodni niepokój. Bez względu na to, jak intensywne dni miewał, zawsze znajdował czas, żeby zadzwonić, a nagła zmiana, która zaszła w naszej relacji jest nie do ukrycia. Nagle z długich rozmów, które prowadziliśmy dzień w dzień, zostały krótkie pogawędki przed snem, w których to ja więcej mówiłam niż on. Jasne, nawet po samym głosie słyszałam, że jest zmęczony, nie przełączaliśmy się na wideorozmowy, szybko zasypiał. Wydawał się być przygaszony.

Spoglądam na pierścionek na palcu i jeszcze raz nakazuję sobie spokój. Obiecał, ale...

Jego nagłe odsunięcie jest niemożliwe do niezauważenia. Przyzwyczaił mnie do zasypiania z uśmiechem na ustach i długich rozmów. A czasem to właśnie przez niego nie mogłam zasnąć, bo samą rozmową rozpalał moje zmysły i z każdym dniem coraz bardziej odczuwałam bolesną tęsknotę, przeklinając się za to, że nie potrafiłam zdobyć się, aby zostać z nim wtedy, kiedy mnie o to prosił.

Po jego szalonych oświadczynach i moim żenującym występie na scenie, zapewnił mnie, że nie są to jeszcze właściwe oświadczyny, a obietnica, jakby bał się, że po opadnięciu emocji, ja rozpłynę się jak kamfora i tyle zostanie z naszych planów. Nie miałam zamiaru się wycofać. Jak nigdy, doskonale wiedziałam czego chcę. Nadal wiem. Nie ma we mnie większego pragnienia, niż ponownie znaleźć się w jego ramionach. Miałam plan powiedzieć mu na koncercie, że jestem gotowa na ten krok.

Wracam cicho do pokoju i siadam na łóżku. Czekałam na jego telefon cały dzień, po to, żeby o pierwszej w nocy dostać nijakiego sms’a, na odwal się. Na szafce nocnej stoi kubek z nieruszoną gorącą czekoladą, która przez ostatnie zimowe tygodnie była nieodłączną częścią wieczornych rozmów.

Biorę telefon i wystukuję wiadomość: co się dzieje, Ross?

Nie otrzymuję odpowiedzi.

Nie otrzymuję jej również rano, ani w południe. Nie odbiera moich telefonów, a strach coraz bardziej przejmuje nade mną kontrolę. Wnika w każdy por skóry, rozprzestrzenia się w krwiobiegu, widzę go w swoich oczach, czuję jego zapach...

– Crystal, wróć do mnie. – Słyszę łagodny głos Diany. Z trudem odrywam wzrok od pierścionka na swoim palcu i przenoszę spojrzenie na terapeutkę. – Co się dzieje?

Parskam nerwowym śmiechem. Przeczesuje palcami włosy.

– To samo pytanie zadałam wczoraj Rossowi. Nie odpowiedział do teraz. – Rozcieram zmarznięte dłonie. Mój niepokój czuć w całym gabinecie. Zawisł w powietrzu niczym groźna, burzowa chmura zapowiadająca ulewny deszcz i potężne grzmoty.

– Gdy się widziałyśmy trzy tygodnie temu było wszystko w porządku. Coś się zmieniło?

– Widocznie tak – mruczę, czując coraz większą potrzebę wyjścia na świeże powietrze. – Nagle.

Nasze spojrzenia się spotykają. Diana pozostaje spokojna, ale przecież jest terapeutką. Musi zachować dystans i trzeźwość umysły, w porównaniu do mnie.

– Mówiłaś, że Ross się stresuje, bo płyta nie przyjęła się dobrze.

Kiwam głową. Przynajmniej tak mi powiedział, gdy po raz pierwszy odczułam, że jest jakiś inny ‐ bardziej cichy, nieswój. Recenzje były dość słabe, sprzedaż kiepsko poszła, Harper nie została zaakceptowana przez fanów, ciągle porównywana do Loren. Ludzie twierdzą, że to koniec ery Nemesis, a nawet mnie zabolało, jak szybko postawili na nich krzyżyk. Również kupiłam płytę. Jest inna od wszystkiego, co nagrywali przez lata, nawet głos Rossa brzmi inaczej. Zmienili brzmienie, styl, ale właśnie w tej płycie był cały Ross. Ten, którego znam ja. Widocznie ludzie takiego go nie chcą.

– Przez lata osiągali sukcesy, Crystal. Możliwe, że po prostu sytuacja trochę go przytłoczyła. Wspominałaś, że ta płyta była dla niego ważna.

– Nagrał ją ze względu na mnie. Była ważna, bardzo osobista, bo się w niej odsłonił. Zaczęli nagrywać zupełnie inny materiał, bardziej w ich stylu, zanim zaszła zmiana. Walczył o to, żeby ta płyta wyszła, choć wytwórnia, ani zespół na początku nie chcieli tego zaakceptować.

Diana w zrozumieniu kiwa głową, ale mnie to denerwuje i sama nie wiem, dlaczego.

Czuję się, jakby jego porażka była moją winą. Bo chciał mnie wesprzeć, dać znać, że łączy się ze mną...

Potrząsam lekko głową. To była jego decyzja i liczył się z tym, że może się ponownie nie udać. Zapewniał mnie, że w końcu czuje się sobą. Żartował nawet, że może przejdą na pop.

Z tyłu głowy tłucze się przekonanie, że to nie o odbiór płyty chodzi, choć to wydaję się najbardziej sensownym wytłumaczeniem.

– Mężczyźni trochę inaczej podchodzą do problemów, niż kobiety. Częściej się wycofują. Daj mu czas. Niech pozbiera myśli. Nie twórz własnych scenariuszy.

Uśmiecham się blado i pokornie kiwam głową.

– Opowiedz, jak ci idzie jazda konna. Czekasz aż Blake w końcu pozwoli ci przejść w kłus, prawda?

Ten temat trochę mnie ożywia i spycham na bok swoje lęki. Jestem pewna, że cokolwiek się dzieje we wnętrzu Rossa, w końcu mi o tym opowie. Wiele razy dawał mi przestrzeń na poukładanie sobie wszystkiego w głowie, zawsze był cierpliwy.

Na pewno dzisiaj się odezwie. Po prostu to ja już tak bardzo tęsknie, że każda chwila bez niego wydaję się być wiecznością, a strach przed utratą go, odbiera mi rozsądek.

*

Gdy dzwonię do niego wieczorem, telefon jest wyłączony.

I przez resztę następnego dnia też.  

*

– Kurwa! – warczę i ściskam telefon tak mocno, że zaraz rozsypie się w drobny mak. Niekontrolowane przekleństwo pali mnie w usta. Ale od dwóch dni z Rossem nie ma kontaktu. Wyłączył telefon i teraz już nie jestem w stanie powstrzymać paniki. Wszystko we mnie krzyczy, że coś się stało. Coś złego.

– Bzydko mówisz, ciocia – napomina mnie Melody, patrząc wielkimi, zdziwionymi oczami. Nigdy nie słyszała u mnie takiego tonu ani słownictwa.

– Przepraszam, skarbie – wzdycham i siadam obok niej, głaszcząc po brązowych włoskach.

Muszę się uspokoić, nie mogę tracić nad sobą kontroli, szczególnie przy dziecku, które chłonie otoczenie jak gąbka wodę.

 Biorę głęboki wdech. Mel siada mi na kolanach i przytula. Wtulam się w drobne ciałko dziewczynki i wdycham zapach czekoladowego szamponu do włosów.

– Kiedy wróci mamusia?

– Niedługo. Może pójdziemy na spacer?

Hasło spacer podrywa na równe łapy drzemiącego Chaosa, a Mel klaszcze radośnie w dłonie. Drzwi od domu się otwierają.

– Jestem! – woła Cassie, a Melody i Choas wybiegają z salonu na powitanie.  – Przepraszam, że tak długo, były kolejki... – Słyszę jej śmiech, szczebiot Mel i donośne szczekanie Chaosa, ale wpatruję się w telefon, jakby nagle miał z niego wyskoczyć Ross. Próbuję przywołać go myślami, dać znać, że cholernie się martwię...

– Patrz, co mam. Twoje ulubione na dzisiejszy wieczór.

Unoszę wzrok na Cassie, która trzyma w dłoni dwie butelki kolorowych drinków – w każdy piątek robimy sobie babski wieczór. Stała się moją najlepszą przyjaciółką i nieocenionym wsparciem. To ona najbardziej cieszyła się z naszych zaręczyn i jako jedyna nie zapytała, czy to nie za wcześnie?

Nie, jej pytanie brzmiało, kiedy ślub?

Myśląc o wyprowadzce do Nowego Jorku, byłaby pierwszą osobą, za którą tęskniłabym najbardziej z Pine Hollow. Wyrażała nadzieję, że jednak to Ross zamieszka w miasteczku, ale obie dobrze wiedziałyśmy, że to niemożliwe. Ten krok należał do mnie.

Gdy nasze spojrzenia się spotykają, uśmiech schodzi jej z twarzy.

– Co się stało? – pyta zaniepokojona i siada obok mnie, obejmując ramieniem.

– Nie wiem – szepczę i biorę telefon do dłoni. Nie zwierzałam jej się ze swoich obaw. Rozmowa z Dianą trochę je wyciszyła. Sama uważałam, że tęsknota i odległość po prostu wzmagają niechciane myśli, wyolbrzymiają wszystko, zakrzywiają rzeczywistość i...

 Ale teraz już mam pewność, że jest coś nie tak.

– Chodzi o Rossa. Nie wiem, co się dzieje.

– Pokłóciliście się?

– Chciałabym. To byłoby lepsze niż cisza z jego strony – odpowiadam zbolałym tonem.

– Ross i cisza? – parska Cassie, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Opowiadam jej o ostatnim czasie, a z każdym moim słowem jest coraz bardziej zaniepokojona. Nawet dla niej zachowanie Rossa nie jest naturalne.

– Dziwne – kwituje, czym w cale mnie nie pociesza. – Ale... – Przygryza wargę i pociera palcem brew. – Od dwóch tygodni, tak?

Kiwam głową, wpatrując się w nią, ale odwraca wzrok w stronę okna. Muszę szturchnąć ją w ramię, żeby do mnie wróciła.

– Wiesz coś? – Ponaglam ją, nie mogąc znieść dłużej tej niepewności.

– Ja nie... To Blake częściej ma z nim kontakt, a właśnie mi przypomniałaś, że chyba się pokłócili, właśnie jakieś dwa tygodnie temu. Padło twoje imię.

– W jakim kontekście?

– Nie wiem. Blake zapytał coś w stylu, a co z Crystal? Prosił, żeby się nie wygłupiał i jeszcze raz przemyślał wszystko. Był wściekły, jakiś przestraszony. Uderzył pięścią w drzwi, a on rzadko traci nad sobą panowanie.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – pytam drżącym głosem.

– Pytałam cię następnego dnia, czy z wami wszystko w porządku. Powiedziałaś, że tak. Nic nie mówiłaś, że coś cię martwi...

– Bo nie chciałam panikować! Pytałaś Blake’a o tą rozmowę?

– Zbył mnie – mruczy. – Ale ostatnio też jest dziwny. Ciągle zamyślony, źle sypia... Pytałam go czym się martwi, ale nie chce rozmawiać, a naciskanie go przyniosłoby odwrotny skutek, dlatego odpuściłam. Ostatnio w wyszukiwarce zobaczyłam, że przeglądał loty do Nowego Jorku...

Patrzymy na siebie. Mój strach odbija się w jej oczach. Bo wiem, że Blake tylko raz, dwa lata temu, poleciał do Nowego Jorku, gdy docierały do niego coraz bardziej niepokojące wieści o Rossie. Bez ważnego powodu nie lubi jeździć nawet do pobliskiego miasta.

– Jeśli coś wie, trzeba go przycisnąć – stwierdzam twardo.

– Powodzenia – rzuca ironicznie Cassie. – Blake nie ma w zwyczaju mieszania się w cudze sprawy. Jeśli uważa, że jest coś między wami, co Ross musi sam załatwić, nic się od niego nie wyciągnie. To mistrz trzymania języka za zębami.

– Jeśli zajdzie taka potrzeba – wstaję, a chłód w moim głosie mrozi nawet mnie – wybiję mu zęby i nie będzie miał za czym go trzymać.

Cassie z pełną powagą odpowiada:

– Rób, co musisz. Jest twój. Tylko błagam, zostaw go w jednym kawałku. Jakby nie było to jednak mój mąż.

*

– Rozsiodłaj Bellę – rzuca krótko Blake. Nie czekając na żadną moją reakcję schodzi z ujeżdżalni. Patrzę za nim, dopóki nie znika w stajni. Jestem coraz bardziej zła. A zła i spanikowana ja, to niebezpieczna mieszanka.

Próbowałam go zagadać o Rossa. Z kamienną twarzą powiedział, żebym czekała, aż się odezwie, bo na pewno to zrobi i wszystko sam mi powie. Tyle mogłam od niego wyciągnąć, ale dla mnie to za mało, a czekanie mnie wykańcza. Dlatego, kiedy widzę, że wchodzi do siodlarni, dostrzegam w tym swoją szansę. Przepraszam Bellę, że zostawiam ją samą, po czym... Zamykam drzwi od siodlarni na zasuwkę.

– Crystal, do cholery! – warczy Blake, uderzając pięścią w drzwi. – Co robisz? Wypuść mnie!

– Nie, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi. Co się stało?

– Powiedziałem ci, żebyś czekała. Daj mu chwilę, zadzwoni.

– Zrobił coś?

– Crystal...

– Stało się coś złego, prawda? Czuję  to...

– Czekaj na...

– Kocham go, rozumiesz? A świadomość, że coś się wydarzyło i trzyma mnie od tego z dala jedynie mnie wykańcza, dlatego proszę cię... Błagam, powiedz mi, co wiesz. Wszystko będzie lepsze od tej niepewności.

– Co powiedziałaś? – pyta cicho.

– Że go kocham – powtarzam, a te słowa zawisają pomiędzy nami. Oblizuję wargi, jakbym smakowała ich dźwięk. Są słodkie. Teraz trochę przyprawione odrobiną goryczy, bo nie rozumiem, co się dzieję, ale prawdziwe.

Kocham Rossa.

Na moje wyznanie, z ust Blake’a wypływa cicha wiązanka przekleństw. Dobrze słyszę, że przeklina też Rossa, a to sprawia, że biorę głęboki wdech.

Jeśli zrobił coś, co zniszczy całą naszą przyszłość i plany, lepiej, aby wydało się to teraz, dopóki jestem w walecznym epizodzie życia. Podniosę się i nie pozwolę już, aby cokolwiek mnie złamało – mam plany, wiem, co chcę dalej robić w życiu, jestem młoda i nie pozwolę sobie wrócić do pustki. Moje szczęście już nie będzie zależało od drugiego człowieka, zadbam o to.

– Cokolwiek to jest, po prostu mi powiedz. Zniosłam w życiu już tak dużo... Poradzę sobie. Po prostu nie jestem w stanie znieść tej niepew...

– Ross ma raka płuc – wyrzuca z siebie z prędkością karabinu maszynowego, a jego słowa jak kule uderzają mnie w samo serce.

– Co? Nie! To niemożliwe, Blake! Przecież... Ale... – Gubię się nagle we własnych myślach, język mi się plącze i czuję się ogłuszona. Przykładam dłonie do uszu, próbując zminimalizować pisk w uszach.

– Prosił, żeby ci nie mówić. Sam jest w szoku, nie chciał cię narazie martwić...

– O czym ty mówisz? – podnoszę ton. – Jaki rak? Na litość boską, przecież... !

Uspokój się. Tylko spokojnie. Wdech i wydech. To jeszcze nie wyrok. Myśl o Rossie. Trzymaj się. Musisz. Dla niego.

Opanowuje pierwszy atak paniki, nie pozwalając mu porwać się w swoje szpony. Muszę myśleć racjonalnie.

– Co jeszcze wiesz? Diagnoza jest pewna? Które to stadium? Od kiedy wie?– Mój głos brzmi pusto, jakby nie należał do mnie. Wyłączam na chwilę wszystkie emocje.  Najgorsze co teraz mogę zrobić, to pozwolić im mówić.

Blake milczy.

– Odpowiadaj na pytania – warczę, gdy zbyt długo trwa cisza z jego strony.

– Wie od niedawna. Niewiele mówił.

– Cassie wspominała, że się pokłóciliście.

– Pytałem go o leczenie. Kiedy zaczyna, jakie są rokowania.

– I co?

– Odmówił leczenia.

*

Wpadam do domu jak burza. Drzwi uderzają z hukiem o ścianę. Z kuchni dobiega krótki okrzyk Violet. Coś się tłucze.

– Crystal! – woła za mną ojciec.

Bez słowa wbiegam po schodach i wpadam do pokoju. Z szafy wyciągam torbę podróżną i bez jakiegokolwiek ładu wrzucam do niej ubrania.

– Crystal, co się stało? – Ojciec podchodzi do mnie i łapie za ramiona, próbując zwrócić w swoją stronę. Wyrywam się z jego uścisku.

– Jaki jest najczęstszy powód odmowy przez pacjenta leczenia w przypadku raka? – pytam lodowatym tonem. Ojciec jest zdezorientowany, jego twarz blednie.

– Co się...?

– Odpowiedz!! – krzyczę. W dupie mam wszelką kontrolę. W drzwiach pojawia się Violet.

– Odmawiają, gdy leczenie ma na celu przedłużenie im życia, spowolnienie rozwoju choroby, ale bez szans na wyzdrowienie. Zazwyczaj wtedy chcą po prostu  przeżyć najlepiej czas, który im pozostał. Często jednak pacjenci chwytają się każdej nadziei. Walczą do końca o czas.

– Dlaczego się poddał na starcie? – szepczę, ale bardziej do siebie niż do kogokolwiek.

Bo to nie jest dopiero start. A świadomość tego uderza we mnie kolejną falą. Patrzę na ojca.

– Jak to możliwe... Że w czasie zapalenia płuc u Rossa nie zobaczyłeś na rentgenie żadnej niepokojące zmiany? – W moim głosie słychać wyraźnie oskarżającą nutę.

Jego twarz blednie jeszcze bardziej. Violet wciąga głośno powietrze i przykłada dłoń do serca.

– To się zdarza – mruczy ojciec, odchrząka, ucieka wzrokiem. Violet wlepia w niego pełne niedowierzenia spojrzenie. – Miał rozwinięte zapalenie płuc, to mogło zamaskować obraz, a nasz sprzęt jest już stary. Możliwe, że nie przyjrzałem się dokładnie. Nie miałem wątpliwości, że ma zapalenie płuc. Być może też umiejscowienie było trudne do zauważenia. Miał przyjść na kontrolę. Ale wyjechał. Podejrzewam, że nie zrobił tego po powrocie do Nowego Jorku.

Te informacje sprawiają, że siadam bezradnie na łóżku. Nie poszedł na kontrolę, bo wyjechał, po tym jak odeszłam, zostawiając mu głupi list, żeby się ze mną nie kontaktował, po tym wszystkim, co dla mnie zrobił. Rzucił się w wir pracy...

Odruchowo w głowie szukam winnego. Kogoś na kim mogłabym skupić swój żal, gdy dociera do mnie łagodny głos ojca:

– Crystal, to podstępna choroba. Rozwija się latami, nie daje objawów, albo takie, które łatwo zbagatelizować. Zapalenie płuc to również może być objawem...

Unoszę dłoń, aby już nic nie mówił. Na chwilę obecną więcej nie zniosę. Muszę go zobaczyć.

 Ten kaszel... To nie był żaden kaszel palacza. Jego osłabienie. Zły wygląd... Ciągle tłumaczył, że jest zmęczony. Boże, tak wiele zostało przeoczone? Czy był za bardzo skupiony na mnie, żeby zatroszczyć się o własne zdrowie? Przeszukuję w pamięci ostatnie tygodnie. Martwiłam się tym, jak bardzo schudł. Twierdził, że z tęsknoty nic mu nie smakuje i nie ma apetytu. Jak zwykle wszystko zamieniał w żart... Czy podejrzewał, że jednak coś jest nie tak? Czy był przy nim ktoś, gdy usłyszał diagnozę? Odsunął się w ostatnim czasie. Pewnie po to, żeby mnie w jakiś sposób chronić. Tak, jak ja chciałam go chronić przed skutkami mojej traumy. Teraz dopiero rozumiem, co musiał wtedy czuć. Myślałam, że dobrze zrobiłam...

– Muszę do niego lecieć.

Oboje kiwają głowami bez żadnego słowa sprzeciwu.

– Nie wrócę. Zostanę już z nim – mówię twardo, aby mieli świadomość, że prędko się nie zobaczymy.

W ciszy pomagają mi się spakować. Kupuję bilet do Nowego Jorku, a trzy godziny później jestem już w drodze na lotnisko.

Nie odwracam się za siebie. I nie zrobię tego już nigdy więcej. Nie płaczę. Nie panikuję. Wręcz przeciwnie. Jestem spokojna. Czuję, jakbym przywdziała zbroję, gotowa do walki z tym, co los dla nas przygotował.

Na pokład samolotu wchodzę pewnym krokiem. Gdy siadam na swoim miejscu, palec na którym spoczywa pierścionek od Rossa zaczyna roztaczać dziwne ciepło. Wiem, że to moja wyobraźnia, ale nie tylko on mi coś obiecał. Ja jemu też – że damy radę.

Ze wszystkim.

Przed nami ostatni rozdział.

Przypominam, że od początku książki dawałam znaki, że ze zdrowiem Rossa jest coś nie halo. Przyznaję, że zapalenie płuc było zmyłką. Może tych zmyłek było nawet parę 😅

Ale...

ZAUFAJCIE MI, PROSZĘ 🙏

P. S. Jeśli myślicie, że wszystko już jasne, to zapewniam, że jeszcze nie ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro