46 cz. II
Ross
– Crystal, witaj w naszej świątyni! – mówi Eddy, rozkładając ramiona, jakby próbował objąć nimi cały niski bydynek z ceglaną fasadą, lekko obdartą ze swojej dawnej świetności. Neonowy znak „Live Music Tonight” migocze nad wejściem, a przez brudne okna widać zarysy ludzi i unoszący się dym papierosowy.
Crystal patrzy na budynek. Jej oczy błyszczą w bladym świetle neonu, a na twarzy maluje się fascynacja.
– Ten pub to prawdziwa świątynia rocka, tutaj lata temu narodziło się Nemesis – kontynuuje dumnie Eddy.
– No chyba, że wolisz iść na jakiś musical – wtrąca się złośliwie Harper, trąca ją ramieniem i wchodzi do środka, nie czekając na nas. Podoba mi się pochmurne spojrzenie, którym odprowadza ją Crystal. Nick podąża za Harper niemalże z wywalonym jęzorem, i normalnie przewróciłbym oczami, gdybym sam nie był pod urokiem Crystal.
Dziewczyna podchodzi bliżej, przyglądając się dokładnie starym plakatom na ścianach i graffiti, które pokrywają zewnętrzne mury. Otwieram przed nią drzwi i uderza w nas zapach piwa, dymu i starej skóry. Muzyka na żywo rozbrzmiewa w tle, a bębny i gitary wypełniają przestrzeń.
Wnętrze pubu jest ciemne, a światła zamglone. W rogu sceny już ktoś gra – lokalna kapela, która marzy pewnie o tym samym, co kiedyś my. Wnętrze jest wyposażone w stare kanapy, drewniane stoły i tablice na ścianach pełne podpisów kapel, które tu grały. Półki nad barem uginają się pod butelkami whisky i piwa. To miejsce jest przesiąknięte historią i potem setek muzyków, którzy tu walczyli o swoje miejsce na rockowej scenie. Crystal wkroczyła właśnie w samo serce mojego świata.
– Wow – mruczy, rozglądając się wokół. – Ma swój klimat.
Siadam przy jednym ze stołów, a Crystal zajmuje miejsce obok mnie. Zamawiamy drinki, a wspomnienia zaczynają napływać z każdą kolejną minutą. Pamiętam, jak w tym miejscu każdy występ sprawiał, że czułem się, jakby stawką było wszystko. Nie byłem tutaj od momentu rozstania z Loren – to był nasz pub, nasza historia. Crystal tego nie wie, ale dla mnie to symboliczne przerwanie chorej więzi z Rudą. To tutaj, lata temu, przysięgłem jej, że moja noga nigdy nie przekroczy tego progu z inną kobietą u boku. Ballady, którymi gardziła Loren, po części miały ten sam cel.
W pewnym momencie wzrok Crystal spotyka mój. Oboje wypijamy po kilka łyków piwa, patrząc sobie w oczy. W jej szarych tęczówkach błyska jakaś psotna iskra, której jestem dzisiaj bardzo ciekaw. Zdaję się, że jest pełna tajemnic, które mam nadzieję odkrywać w przeciągu reszty mojego życia.
*
– Masz zamiar dzisiaj się upić? – pytam, powstrzymując Crystal przed podniesieniem kufla z piwem. Ścieram jej z górnej wargi pianę. Patrzy na mnie roześmianymi oczami, ma zaczerwienione policzki, a uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Z każdą upływającą chwilą staje się coraz pewniejsza.
– Ty też pij, Ross. Może jutro zaśpimy na samolot – odpowiada wesoło. Zerka w stronę sceny, z której wśród braw, schodzi właśnie jakaś kapela.
Stuka nerwowo paznokciami o blat stolika. Przygryza wargę. Wstaje.
– Gdzie idziesz? – pytam zaskoczony, ale ona ma wzrok utkwiony przed sobą. Wygląda, jakby zwietrzyła jakąś zwierzynę. Odwracam się za siebie, ale nie mam pojęcia, co takiego dojrzała. Mam nadzieję, że nikt jej nie wpadł w oko.
– Pójdę do łazienki. Daj mi chwilę. – Całuje mnie przelotnie w policzek i przepycha się przez tłum ludzi, a po chwili znika mi z oczu.
– Może nie powinieneś jej zostawiać samej – kpi Harper. – Jeszcze ktoś ci ją ukradnie. Wygląda jak owieczka wśród wilków. Nie sądziłam, że lubisz takie kobiety jak ona. Jestem trochę zawiedziona.
Pochylam się lekko w jej stronę. Chłopaki poszli zapalić na zewnątrz i zostaliśmy tylko we trójkę. Teraz już we dwójkę.
– Czy kiedykolwiek dałem ci jakiś sygnał, że między nami może coś być?
Harper również się pochyla.
– Zanim się pojawiła bardzo dobrze się dogadywaliśmy, więc może z mojej strony pojawiła się jakaś mała nadinterpretacja, aczkolwiek nie wydawała mi się nierealna – mruczy zalotnie i dotyka mojej dłoni. Cofam ręke i rozglądam się za Crystal. Wolałbym, żeby nie obudziła w sobie lwicy broniącej terytorium. Zdaję mi się, że nie poznałem jeszcze wszystkich jej możliwości, a nie chciałbym też, żeby wyciągała mylne wnioski. Już wystarczy sam fakt, że niedługo będziemy setki mil od siebie, a ona powinna się skupić na dalszej terapii, aby być gotową, jak najszybciej do mnie dołączyć.
Bo nie mam wątpliwości, że tak się stanie. Crystal zamieszka ze mną. Kwestia tylko, kiedy.
– Jako zespół, Harper. – Próbuję wyprowadzić ją z błędu. Jasne, dobrze się dogadywaliśmy. Może nawet momentami za dobrze. Jest zadziorna, odważna i charyzmatyczna, na pewno na wiele ją stać ‐ całkiem możliwe, że w innych okolicznościach, gdyby nie wydarzyło się to lato, właśnie na nią zwróciłbym uwagę. Nie narzekam na nią, ma dobre warunki wokalne, żeby zostać z nami na dłużej, ale w ostatnich miesiącach, ani przez chwilę nie pomyślałem o niej w kategoriach innych niż koleżeńskie, czy zawodowe. Nieważne, że żyłem z myślą, że Crystal prawdopodobnie zostanie już tylko letnim wspomnieniem.
– Cóż – wzrusza ramionami – życzę wam powodzenia w związku na odległość. O ile ktoś naprawdę ci jej nie ukradnie. Jest śliczna, a twoje życie wymagające. Mam nadzieję, że będzie cierpliwa, kiedy będziesz znowu w trasach. – Puszcza do mnie oczko. Chcę coś odpowiedzieć, ale nagły pisk mikrofonu wwierca mi się w mózg i zasłaniam uszy. Przez pub przechodzi pomruk dezaprobaty i oburzenia.
– Cholera, przepraszam... – Słyszę pełne skruchy parsknięcie i rzucam okiem na scenę, gdzie przy mikrofonie stoi jakaś wariatka w zielonym stroju, z przepaską na oczy i gitarą.
Wariatka w zielonym stroju?
Obracam z powrotem głowę w stronę sceny. Rozlega się kilka gwizdów i zachęcających okrzyków, a ja przecieram oczy ze zdumienia i wącham piwo. Pachnie normalnie, więc co ona, do cholery, tam robi, skoro nie jest zwidem?
– Cześć... Przepraszam za to przed chwilą, trochę się denerwuję. Wyglądam niepozornie, ale setki razy stałam na scenie – zapewnia, lekko drżącym głosem Crystal. – Nie śpiewałam jednak, a tańczyłam, ale już nie mogę tego robić. Przez ostatnie trzy miesiące, żeby poukładać w głowie myśli pisałam piosenki. Ktoś mnie tym zaraził... Nie mam takich umiejętności, jak wcześniejsze zespoły, które występowały przede mną i znam zaledwie kilka podstawowych akordów, ale jest tutaj osoba, która jest dla mnie bardzo ważna i wiele jej zawdzięczam, a tą piosenkę napisałam właśnie z myślą o niej. Tyle razy byłam przez nią proszona o zaśpiewanie, jednak nigdy nie miałam odwagi i zawsze odmawiałam. Dzisiaj jestem pijana i nie widzicie w pełni mojej twarzy, więc... – Jej głos zagłusza salwa śmiechu i zachęcające okrzyki.
– Okay, sami tego chcecie – mruczy, a ja przecieram oczy ze zdumienia.
Nie zwlekając dłużej, zaczyna grać.
Nawet nie zarejestrowałem, kiedy wstałem od stolika, przepychając się przez kłębowisko ludzi, aby znaleźć się, jak najbliżej sceny. Crystal wyłapuje mnie z tłumu, a na jej twarzy pojawia się uśmiech. Gdy słyszę jej cichy, niepewny głos, wszystko wokół zamiera i wsłuchuję się w tekst piosenki.
– Gdyby nie ty
Nie byłoby lata
Nie byłoby wiosny
Nie pozbierałbym się z podłogi
Gdyby nie ty
Piekło pukałoby do mych drzwi
Gdyby nie ty...
Myli akordy, głos jej się załamuje, ale się nie poddaje. Widzę, jak drżą jej dłonie, gdy próbuje łączyć śpiew z graniem i jeszcze bardziej rozpiera mnie duma, bo choć nie jest idealnie, a w jej głosie wyraźnie słychać tremę, pokonała kolejną barierę. Wyszła na scenę. Stanęła przed ludźmi... Odsłoniła się i to w najbardziej stresujący sposób, jaki mogła wybrać.
Kiedy kończy grać, w mikrofonie rozlega się jej pełen ulgi oddech. Pomimo głośnego, motywującego aplauzu, wygląda, jakby chciała jak najszybciej zniknąć, dlatego przepycham się pod samą scenę. Oddaje gitarę chłopakowi, który występował przed nią, i ze śmiechem zeskakuje wprost w moje ramiona. Cała drży. Całuję ją.
– Bardzo się zbłaźniłam? – pyta, zasłaniając dłońmi czerwoną, spoconą twarz. – Planowałam to, bo...
– Zostaniesz moją żoną?! – Przekrzykuję tłum ludzi, witających kolejną kapelę. Crystal wybucha śmiechem, patrząc na mnie z wesołymi ognikami w oczach.
– Tak, Ross! – woła, wyrzucając w górę ręce. – Zostanę twoją żoną!
A jeśli traktuje moje oświadczyny, jako żart, wyprowadzam ją z błędu, wyciągając z kieszeni spodni czerwone pudełeczko. Zatrzymuje się, a jej radość zmienia się w pełen niedowierzania wyraz twarzy, kiedy klękam przed nią na oba kolana.
– To wariactwo! – woła, zasłaniając usta dłonią. – To szaleństwo, Ross!
– Nie. To obietnica, że poza tobą już nie będzie innej. Możesz spokojnie dalej ogarniać swoje życie, ja będę czekał.
Przez chwilę wygląda, jakby miała zamiar uciec. Rozgląda się niepewnie na boki. Oboje jesteśmy pijani, ale nie na tyle, żeby nie wiedzieć, co właściwie robimy.
Przygryza wargę. Ucieknie... Cholera, przegiąłem. Już mam wstawać z kolan, gdy
Crystal rzuca mi się na szyję.
– Czy to znaczy, że tak? – Śmieję się, gdy oboje padamy na podłogę, a ludzie starają się nas nie zdeptać.
– Tak! – wykrzykuje, po czym łapie moją twarz w swoje dłonie. – Jesteś najbardziej zwariowaną rzeczą, jaka mi się przytrafiła w życiu, Rossie Storm.
– To poczekaj na resztę swojego życia – parskam. Wsuwam na jej palec pierścionek, który kupiłem dzisiaj, wychodząc z domu pod pretekstem pilnego spotkania w wytwórni, całuję ją, jakby to miało być ostatni raz w życiu, biorę na ręce i wynoszę z pubu, wśród okrzyków świadków całego zajścia.
Reszta nocy należy już tylko do nas, a jutro wypuszczę ją z powrotem ze swoich ramion, bez obaw, że nie wróci.
Wróci. Jestem o tym przekonany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro