Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

46 cz. 1

Crystal

Nowy Jork wita nas chłodnym, rześkim powietrzem. Zimowe słońce leniwie przebija się przez wysokie budynki, rzucając długie cienie na ulice. Ross trzyma moją dłoń, a ja z lekkim oszołomieniem rozglądam się wokół. Zawsze myślałam, że Nowy Jork to tylko betonowa dżungla, hałaśliwa i przytłaczająca, ale teraz, kiedy jestem tu z nim, czuję jak to miasto żyje, jakby miało swoją własną energię.

Pierwszym przystankiem jest Central Park. Spodziewałam się, że będzie znacznie bardziej zatłoczony, ale o tej porze roku, w zimowe przedpołudnie, park wydaje się spokojniejszy. Gołębie krążą wokół kilku przechodniów, a z oddali słychać ciche dźwięki gitarzysty, który gra gdzieś na jednej z alejek. Zasypane śniegiem ławki i drzewa oblepione lodem sprawiają, że park wygląda niemal magicznie.

 – Wiesz, że to tu kręcili "Kevin sam w Nowym Jorku"? W sumie nawet nie wiem, ile filmów i seriali rozgrywa się w Central Parku – mówi Ross, a ja jedyne co mogę zrobić to uśmiechnąć się szeroko. Jestem zachwycona.

Spacerujemy między drzewami, podziwiając widok na Boathouse i jezioro, gdzie mimo chłodu, kilku odważnych wciąż pływa na łódkach. Przystajemy na chwilę przy mostku Bow Bridge, gdzie Ross obejmuje mnie ramieniem. Widok wieżowców z Manhattanu wyłaniających się zza drzew robi ogromne wrażenie. Miasto wydaje się tu takie odległe, jakbyśmy na chwilę uciekli od zgiełku.

Następny przystanek to Times Square – kolorowe ekrany, migające neony i tłumy ludzi. Nawet w ciągu dnia to miejsce tętni życiem. Stajemy na chwilę, otoczeni gigantycznymi billboardami reklamowymi, a ja kręcę się w miejscu, starając się ogarnąć ogrom tego wszystkiego. Ross śmieje się, widząc, jak próbuję uchwycić wszystko na raz.

– Teraz już rozumiem, dlaczego wszyscy mówią, że Times Square to serce Nowego Jorku – mówię, trzymając się kurczowo jego ramienia. – Jest jakby... przytłaczające, ale w dobrym sensie.

– Kwestia przyzwyczajenia się do tego miasta. Można je pokochać, albo znienawidzić.

Spoglądam na niego. Widząc błysk w jego oczach, raczej ma nadzieję jednak, że je pokocham. Całuję go w czerwony od mrozu nos.

Pokocham wszystkie miejsca, w których on będzie.

Idziemy dalej, mijając małe stragany z hot dogami i zapachem pieczonych kasztanów. Zatrzymujemy się na chwilę, żeby kupić kawę na wynos, która cudownie rozgrzewa moje zmarznięte ręce. Gdy mijamy Broadway, Ross wskazuje na kilka teatrów.

– Może następnym razem pójdziemy na jakiś musical? – proponuje, a ja przytakuję z entuzjazmem.

Ostatecznie docieramy na Brooklyn Bridge, skąd rozciąga się widok na całą panoramę Manhattanu. Światła miasta odbijają się w wodzie, a Ross staje za mną, obejmując mnie w pasie. Stoimy w ciszy, podziwiając widok, który trudno opisać słowami.

– Jak ci się podoba? – pyta cicho Ross, obejmując mnie od tyłu i kładąc brodę na moim ramieniu. Mam już przemarznięty nos, dłonie i stopy, ale szybko bijące serce ogrzewa mnie od wewnątrz.

– Gdybym chciała zobaczyć jeszcze więcej, weekend to za krótko, prawda?

– Zdecydowanie za krótko – przytakuje, nie kryjąc żalu. – Masz sine usta z zimna. Musimy wracać.

– Mam lepszy pomysł, żeby je rozgrzać – mruczę i całuję go, wkładając w ten pocałunek wszystkie emocje, które w sobie noszę. – Wierzysz w to, co powiedziałam rano, prawda? Walczę dla siebie, ale też dla nas, Ross.

– Oczywiście, że wierzę – odpowiada cicho.

– W takim razie, wracajmy już do domu. Nie mogę się doczekać, gdzie mnie zabierzesz, żeby pokazać te osławione nocne uroki.

– Jak to, gdzie? Najlepsze nocne uroki są w łóżku – parska, na co daje mu lekkiego kuksańca w ramię, udając oburzoną.  

– Do łóżka chcę trafić dopiero nad ranem. No i chciałabym bliżej poznać twój zespół. Może zaśpiewacie? Są tu jakieś puby z muzyką na żywo?

– Serio pytasz, czy ? – Unosi brew.

– No tak. Niby czego tu nie ma. – Przewracam oczami. – Wybacz głupie pytanie, przyleciałam z małej wioski na końcu świata.

Ross wybucha śmiechem, obejmuje mnie ramieniem i wolnym tempem wracamy do samochodu.

– Nie tęsknisz za Pine Hollow – stwierdzam ostrożnie.

Odpowiada po chwili namysłu, ostrożnie dobierając słowa:

– Tu znalazłem swój dom i wszystko za czym goniłem w życiu, ale nie stwierdziłbym tak całkiem, że nie tęsknie. Tam życie zwalnia, można się zresetować. W lecie w cale nie czułem potrzeby wracania. Mógłbym się dostosować do życia tam.

– Widły zamiast gitary? – chichocze, w wyobraźni widząc go ponownie na ranczu u Blake’a.

– Powiedz, że seksownie wyglądałem w takim wydaniu. – Szturcha mnie zaczepnie biodrem.

– Mmmhmmmm. Jest coś, w czym nie wyglądasz seksownie? – wzdycham tęsknie.

– Zobaczymy czy podtrzymasz to, widząc mnie w stroju żółwia ninja.

Przystaję.

– Serio?! Eddy ma te stroje? – Śmieję się. – Właściwie to żartowałam.

– Nie przepuściłbym okazji, żeby cię w nim zobaczyć. Będziesz najseksowniejszą żółwicą, jaką świat widział.

Ponownie się śmieję.

– Nie mogę się doczekać, jak ty będziesz wyglądał.

– Ta. Ja też – parska zażenowany.

*

Śmieję się.

Śmieję się tak, że łzy lecą mi z oczu. Przede mną stoją cztery żółwie ninja!

Nie mogę uwierzyć, że oni naprawdę to zrobili. Patrząc na skrzywioną minę Rossa, kolejna fala mojego śmiechu wypełnia przestrzeń domu. Chyba oboje nie spodziewaliśmy się tego, co widzimy.

– Czy twoja dziewczyna właśnie nas wyśmiewa? – pyta urażony Eddy, krzyżując ręce na piersi.

– Przedawkowała czekoladę. Nie bierz tego do siebie. Nie jest przyzwyczajona do cukru – mruczy Ross, rzucając mi krótkie spojrzenia. Nie jest zadowolony z wizji założenia obcisłego zielonego stroju żółwia, które Eddy wytrzasnął chyba z jakiegoś sex shopu, albo czegoś w tym rodzaju.

– Nie było jakiś... Nie wiem... Bardziej... Żółwich? – pyta Ross, konsekwentnie unikając wzrokiem Harper, na widok której w pierwszej chwili odjęło mi mowę, zanim ogarnęłam tą całą zgraję wzrokiem i wybuchłam niekontrolowanym śmiechem.  Jej sukienka ma metaliczny, zielony odcień z akcentami w kolorze fioletowym i złotym na gorsecie. Spódnica jest bardzo krótka, rozkloszowana, z czarną, koronkową falbaną u dołu, a całość dopełniają czarne, kabaretowe pończochy oraz  platformy na wysokim obcasie, które sprawiają, że wygląda niezwykle zmysłowo – chciałabym powiedzieć, że zwyczajnie zdzirowato, ale niestety nie. Wygląda świetnie.

 Jej ręce zdobią długie rękawiczki w tym samym zielonym odcieniu, a na twarzy ma przepaskę na oczy, w kolorze pasującym do reszty stroju. Podbiera się na kiju bojowym, a pomalowane na czerwono usta, wykrzywiają się w zadziornym uśmieszku.

Stojąc w zwykłych jeansach i białym golfie, czuję się przy niej, jak nie wiedząca nic o życiu dziewczynka z wiejskiej podstawówki. Jej wzrok jasno daje mi do zrozumienia, że tutaj nie pasuje.

Przekonamy się.

– Nie marudź, zakładaj! – Eddy rzuca Rossowi strój. Już go widzę w tym przylegającym do ciała jak druga skóra wdzianku, i zaczynam się zastanawiać, czy nie ma we mnie jakiegoś nieodkrytego jeszcze fetyszu do przebieranek, bo robi mi się gorąco na samą myśl.

– Będę miała taki sam? – pytam, wskazując palcem na Harper.

– Chyba śnisz! – prycha Ross. – Ty założysz tylko przepaskę na oczy. Tyle wystarczy.

– Nie ma mowy! – sprzeciwia się stanowczo Eddy. – Skoro jest twoja, jest też częścią zespołowej rodziny. – Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Oboje szczerzymy zęby do Rossa. – Nie można jej wykluczać z niczego. Trzymaj tu swój kij. Będziesz nim odpędzał napalonych na jej widok samców. Bądź jak prawdziwy żółw ninja. Strzeż swojej niewiasty przed nocnymi złoczyńcami Nowego Jorku.

Ross przechwytuje rekwizyt, niespodziewanie bierze zamach, ale Eddy się uchyla przed ciosem w głowę. Wyciąga zza pasa swój kij i z wojowniczym okrzykiem atakuje Rossa, który ewidentnie nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, ale godnie staje do walki.  

Zaczynam się zastanawiać, czy rock’n’rollowe życie zatrzymuje rozwój człowieka, bo w tej chwili ciężko mi uwierzyć, że ci dwaj wymachujący plastikowymi kijami faceci są już po trzydziestce.

– Całe życie z wariatami – mruczy Jack, po czym zwraca się do mnie z lekkim ironicznym uśmieszkiem: – Jesteś gotowa na takie coś? Z Eddy'm na czele nie zachowasz zbyt wiele zdrowego rozsądku. Albo dostosujesz się do jego poziomu, albo mózg ci się przegrzeje z nadmiaru głupoty.

– Chyba dam radę – parskam, coraz bardziej nie mogąc się doczekać, dokąd pójdziemy.

Słyszę ciche prychnięcie Harper. Spoglądamy na siebie. Jej pełen pogardy wzrok sprawia jedynie, że się uśmiecham.

*

– Zostańmy w domu – mruczy błagalnie Ross na mój widok w stroju.

Również jestem zachwycona. Parę dodatkowych kilogramów  sprawiło, że już bardziej czuję się jak kobieta i odzyskuję kolejną część siebie. Mój strój niczego nie odkrywa, jest jednoczęściowy, ale nie odbiera mu to... uroku. Sądząc po płomiennym spojrzeniu Rossa, seksapilu też nie.

 Uśmiecham się do niego w lustrze.

 – Przysięgam, że zapewnię ci niezapomnianą noc, tylko zostańmy. – Obejmuje mnie od tyłu.

– Nie wątpię, ale już miałeś okazję się wykazać. Teraz daj szansę temu miastu.

Unosi brew.

– Masz jakieś zażalenia względem mnie?

Parskam śmiechem.

– Jakże bym śmiała.

– No ja myślę – mruczy i całuje mnie w szyję. Przewracam oczami i odsuwam go od siebie.

– Świetnie, teraz trzeba zaczekać, aż emocje opadną. – Wskazuję  palcem poniżej jego pasa.

– Niegrzeczna – cmoka, z błyskiem w oku.  – Od kiedy to interesuje cię tak bardzo co dzieje się poniżej moich oczu? Ale tak na wszelki wypadek nie zbliżaj się dzisiaj za bardzo do mnie, gdy będziemy wśród ludzi. Już i tak czuję się idiotycznie.

Śmieję się, a Ross wypędza mnie z łazienki, żeby się uspokoić, i dołączam do reszty. Eddy na mój widok cicho gwiżdże. Uśmiecham się nieśmiało, a wszyscy trzej taktownie starają się na mnie nie gapić.

Kiedy Ross w końcu do nas dołącza i zakłada na siebie czarną, wysłużoną skórzaną kurtkę i martensy, które lata świetności również mają za sobą, tym razem ja mam ochotę poprosić, żebyśmy zostali w domu i mieć go tylko dla siebie. Na zewnątrz, widząc moje spojrzenie – pewnie pełne uwielbienia –  mruga do mnie okiem, i splata nasze dłonie.

 Nagle wszystko we mnie krzyczy, żeby tu z nim zostać i nie wracać już do Pine Hollow. Ojciec padnie na zawał, ale czasem miłość wymaga ofiar.

 Boże, nie. Nie mogę tak myśleć. Nie powinnam działać pod wpływem emocji. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale to miasto ma w sobie coś takiego, że człowiek ma ochotę porzucić wszelkie hamulce i dać się ponieść. Czuję się tu naprawdę wolna. A przecież właśnie tego chciałam w życiu – uwolnić się.

– Zawsze macie osobistego kierowcę? – pytam na widok tego samego czarnego samochodu, którym zabrali mnie z lotniska.  

– Kiedy zajdzie taka potrzeba – odpowiada Nick i otwiera drzwi z tyłu.

– A dzisiaj zachodzi, bo nikt nie wróci do domu trzeźwy – informuje Eddy z diabolicznym uśmieszkiem.

– Nie przyjmuj od niego nic do picia – szepcze mi na ucho Ross, gdy siedzimy już w samochodzie. – I nie wierz w ani jedno jego słowo, gdy zacznie wyciągać na wierzch dawne sprawy. Lubi ubarwiać przeszłość. Uprzedzam, że jego ulubiona historyjka z pijanym typem, który błagał prysznic, żeby przestał płakać, próbując mu wmówić, że wszystko się ułoży, to nie ja.

Spoglądam na niego i, starając się utrzymać powagę, przybliżam się i pytam zauroczona:

– Błagałeś prysznic, żeby przestał płakać i próbowałeś go pocieszyć?

– Miałem dwadzieścia dwa lata i tego nie pamiętam – zarzeka się.

 Kąciki ust mi drgają, a Ross przymyka oczy i chowa twarz w moim ramieniu, cicho się śmiejąc, gdy zdaje sobie sprawę, że się wkopał. Powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, całuję go w czubek głowy, a w tym momencie ktoś pstryka nam zdjęcie.

– Na pamiątkę – mówi Eddy, po czym podaje mi czarne duże pudło z czerwoną kokardą. – Prezent od zespołu na powitanie w rodzinie. Otwórz.

Dwa razy nie trzeba mi tego powtarzać. Podekscytowana rozpakowuje prezent i wyciągam z pudełka... buty.

Nie byle jakie buty. Przepiękne czarne martensy z wyhaftowanymi różami po bokach, a także czarną ramoneskę z ćwiekami na plecach i mankietach.

– Wow, są super, dziękuję!

– Zakładaj. – Eddy szczerzy zęby.

Spełniam jego polecenie. Pasują jak ulał.

– No, pięknie. – Klaszcze zadowolony z efektu. – Ross, dzisiaj będzie chodził z dwoma kijami w gotowości do użycia.

Tym razem Eddy dostaje w głowę od Rossa, a w samochodzie robi się jeszcze weselej.

Z każdą pokonywaną milą, czuję, że coraz bardziej oddalam się od swojej przeszłości. Tej nocy mam zamiar na dobre pogrzebać za sobą wszystko, co złe i na nowo zacząć tworzyć swoją historię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro