45.
Crystal
Miałam cudowne sny.
Tak piękne, że chciałabym nigdy się nie obudzić, aby rzeczywistość nie miała dostępu do tego, co mnie uszczęśliwia. Ale to, że pozwoliłam sobie na chwilę odlecieć, nie znaczy, że nie będę musiała wrócić na ziemię.
Od pół godziny obserwuję pogrążonego we śnie Rossa. Starałam się oddychać najciszej, jak mogłam, aby go nie obudzić. Mieliśmy noc pełną wrażeń, a on jest zmęczony. Uśmiecham się, muskając wargami jego policzek, i cicho schodzę z łóżka. Przykrywam go kołdrą. Nawet nie drgnie.
Na palcach wychodzę z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Nago schodzę na dół, gdzie zostawiłam swoją torbę. Wygrzebuję ubrania i idę do łazienki.
– Pff, cholera – mruczę, stając w drzwiach. Widok pobojowiska, jakie wczoraj zostawiliśmy, od razu przypomina mi o szalonej nocy. Łazienka wygląda, jakby przeszło przez nią tsunami. Mokre ubrania leżą tam, gdzie je rzuciliśmy, wanna pełna pozostałości po kąpieli, a na podłodze czeka na mnie pokaźna kałuża.
Obracam głowę w stronę lustra. Uśmiecham się krzywo na widok potarganych włosów. Opuszkiem palca dotykam małej ranki na wardze. Mrużę oczy i zbliżam twarz do lustra. Odsuwam włosy z szyi, żeby przyjrzeć się czerwonemu, wręcz brunatnemu śladowi. Nie boli, ale na jasnej skórze wyraźnie się odznacza, przyciągając uwagę jak neonowy napis: „Ta kobieta jest zajęta”.
Kiedy Ross w końcu zrozumiał, że nie musi mnie już traktować jak szkło, okazało się, że jest bardzo kreatywny...
Potrząsam głową, chcąc zetrzeć ten głupi uśmieszek z twarzy, ale nie schodzi. Niech zostanie. Oby za szybko nic go nie starło.
Ubieram się i zabieram za sprzątanie.
Kiedy kończę, schodzę na dół, zamierzając zrobić nam śniadanie. Włączam ekspres do kawy. Aromatyczny zapach kawy wypełnia przestrzeń, przeganiając resztki senności. Podśpiewując cicho pod nosem, otwieram lodówkę. Jest zapełniona po brzegi, więc z zadowoleniem zaczynam szukać czegoś na śniadanie. Wtedy słyszę, jak ktoś przekręca zamek w drzwiach. Zamieram, trzymając w dłoni opakowanie łososia. Drzwi się otwierają. Dociera do mnie szelest i ciche posapywanie, a za chwilę rozlega się gderliwy, kobiecy głos:
– Dlaczego znowu panicz nie zabrał psa? Tak tu cicho i pusto bez niego. Tyle razy mówiłam, że nie powinien być sam... – Wzdycha ciężko, a kiedy pojawia się w kuchni, na mój widok wydaje z siebie zaskoczony okrzyk i wypuszcza dwie duże reklamówki z rąk. Kilka produktów rozsypuje się na podłogę. – Kobieta! – wykrzykuje, przykładając dłoń do klatki piersiowej, jakby zobaczyła ducha.
Jestem tak zaskoczona widokiem starszej, niskiej pani i jej reakcją na mnie, że przez chwilę nie wiem, co zrobić. Lodówka zaczyna piszczeć, przypominając, że pora ją zamknąć. Popycham drzwi.
– I nie ruda, co za ulga! – dodaje, zlustrowawszy mnie wzrokiem. Na jej twarzy pojawia się uśmiech, a ciemne oczy migoczą szczęściem.
Parskam cichym śmiechem, otrząsając się z oszołomienia. Chyba zostałam zaakceptowana.
– Dzień dobry – witam się z uśmiechem.
– I do tego grzeczna – mówi rozanielonym tonem, wprawiając mnie w lekkie zakłopotanie.
Odchrząkuję, wskazując palcem na rozsypane produkty.
– Pomogę pani...
– Nie, nie trzeba! – zaprzecza kategorycznie i zaczyna zbierać zakupy. Pomimo wieku jest naprawdę sprawna. Szybko pakuje wszystko z powrotem do toreb i kieruje się w stronę lodówki.
– Chyba pani tego nie...
– Znowu nic nie zjadł! – woła z oburzeniem, odkładając siatki. – W ogóle o siebie nie dba! Schudł już tyle, tylko praca i praca. Och, Boże, co ja się z nim mam – przewraca oczami, a ja powstrzymuję się przed śmiechem. Jest naprawdę urocza w tej trosce. Przez chwilę przegląda lodówkę, mrucząc coś pod nosem, aż nagle przypomina sobie o mojej obecności. – A panienka to narzeczona pana Storma?
– Eee... nie.
– Ale nieprzelotna, prawda?
– Mam nadzieję, że nie.
– Jak ci na imię, dziecko?
– Crystal.
– Pięknie.
– Dziękuję. Może napije się pani kawy? Właśnie zaparzyłam. A może zje pani z nami śniadanie? – Wskazuję na dwie filiżanki, ale jej reakcja kompletnie mnie zaskakuje.
Kobieta łapie się za serce, a w jej oczach pojawiają się łzy.
– Wszystko w porządku? – pytam, coraz bardziej zaniepokojona.
– Anioł – szepcze, czego nie rozumiem. Przecież tylko zaproponowałam kawę! Wyciąga do mnie dłoń. Z lekkim zawahaniem podaję jej swoją, a ona ściska ją mocno obiema rękami. Patrzy na mnie z takim rozczuleniem, że zaczynam się czuć nieswojo. – Panienka to błogosławieństwo dla panicza po tamtej rudej wywłoce. Ona nigdy nie zaproponowałaby mi kawy, a raczej zażądała, żebym jej zrobiła! A ja jestem gosposią, nie służącą!
– Och... Eee...
– Ile on się przez nią nacierpiał, a ja codziennie bałam się, że ulegnie jej i znowu tu wróci – mówi przejęta, jakby wreszcie miała komu to z siebie wyrzucić.
– Chyba nie ma się już czym martwić. Jest w więzieniu.
– Chwała Bogu! – wykrzykuje. – Koniec dramatu pana Rossa! Modliłam się, żeby ten podły babsztyl zniknął z jego życia na zawsze! Bóg mnie wysłuchał!
Trudno mi powstrzymać śmiech.
– Marie, czy to twój słodki głosik słyszę?! – Rozlega się z góry głos Rossa, a po chwili pojawia się w kuchni, stojąc w progu w samych bokserkach.
Marie wciąga powietrze i zasłania mi dłonią oczy.
– Ubierz się, chłopaku! Chcesz, żebym na zawał zeszła?! – woła oburzona. – Chryste Panie, toż to grzech tak wyglądać! Młoda może już nie jestem, ale przystojnego mężczyznę docenić potrafię.
Ze śmiechem zdejmuję jej dłoń z oczu. Marie rumieni się jak nastolatka.
– Zaraz wracam – mówi Ross i znika, tak szybko, jak się pojawił.
Kobieta patrzy na mnie z uśmiechem.
– Skoro nie jest już sam, ja mogę iść. Kamień spadł mi z serca.
– Niech pani zostanie...
– Nie, nie. – Kręci stanowczo głową. – Pójdę. Ale dopilnuj, żeby jadł. Kiedyś zajadał się moimi daniami, a teraz większość rozdaje albo nie rusza wcale. Myśli, że ja tego nie widzę! Samotność go dobijała, jestem tego pewna. Całą energię stracił, niknie w oczach, a taki dobry, kochany człowiek. Hospicja wspomaga. Schroniska. Zbiórki robi. Koncerty charytatywne. Potrafi się dzielić z innymi tym, co ma. Nie jest egoistą, jak tamta pożal się Boże ruda lisica, fałszywe babsko jedno, tfu. – Spluwa na podłogę. – I co najważniejsze – unosi palce do góry – sława mu do głowy nie uderzyła, jak jej. Zasługuje na szczęście.
– To prawda... – przyznaję cicho.
– Mam nadzieję, że go nie skrzywdzisz – jej ton staje się poważniejszy, a palec wskazujący unosi się tuż przed moją twarzą. Jej spojrzenie ciemnieje, i nagle znika przeurocza, ciepła babcia.
Śmieję się nerwowo.
– Nie chciałabym...
– Bardzo dobrze. Bo jeśli nie myślisz o nim na poważnie, lepiej daj mu spokój, inaczej się policzymy – mówi z groźnym błyskiem w oku, a potem, bez dalszych słów, po prostu wychodzi.
Stoję przez chwilę oszołomiona po tym spotkaniu, kiedy do kuchni wraca Ross – tym razem już ubrany. Zbliża się do mnie i rozwiewa wszystkie myśli pocałunkiem.
– Dzień dobry – mruczy między pocałunkami.
– Dzień... dobry... Bardzo... miła... pani to... była – mówię między kolejnymi całusami.
Ross parska śmiechem, podnosi mnie jednym ruchem i sadza na blacie, nie przestając całować. Lekko go odpycham.
– Śniadanie.
– Właśnie się za nie zabieram – mówi, podgryzając moją szyję. Odsuwam go nieco bardziej zdecydowanie.
– Mam dopilnować, żebyś jadł.
– Groziła ci? – pyta, rozbawiony.
– To nie jest śmieszne. Nawet mnie przez chwilę wystraszyła – odpowiadam, ale on tylko się śmieje.
– Marie jest specyficzna. Bardzo opiekuńcza.
– I chyba nie przepadała za Loren.
– Nie znosiła jej – mruczy, odstawia mnie na podłogę i otwiera lodówkę. Nadal wspomnienie o niej psuje mu nastrój. – Co chcesz zjeść?
– A ty na co masz ochotę? – pytam.
Ross unosi brew, przesuwając wzrokiem po mojej sylwetce aż do bosych stóp. Czuję w nich lekkie mrowienie. Uśmiecha się krzywo, a ja poruszam palcami, czując łaskotanie.
– Od wczoraj nie mogę przestać myśleć o twoich stopach – mówi powoli. – Pierwszy raz mam do czynienia z kobietą, którą można doprowadzić do szczytu poprzez stymulację stóp...
– Taaak? – uśmiecham się, podnosząc jedną brew.
Ross chyba zdaje sobie sprawę, co właśnie powiedział. Drapie się po brwi, zasłaniając przede mną twarz.
– Nie żeby tych kobiet było wiele... – mamrocze, kontynuując grzebanie w lodówce. – Większości nawet nie pamiętam...
Zatrzaskuję lodówkę z hukiem, a Ross w ostatniej chwili odskakuje. Widząc jego uśmieszek, wiem, że ostatnią część zdania dodał złośliwie. Bawi go moją zazdrość.
Czy jest sens być zazdrosną o jakieś kobiety, z którymi był, nawet jeśli nie miały żadnego znaczenia?
Oczywiście, że nie.
Ale jestem.
– Nawet starsze panie rumienią się na twój widok – mówię z przekąsem.
– Co zrobić? – wzdycha teatralnie i rozkłada ręce. – Po prostu jestem przystojny. Nic na to nie poradzę. Taki już mój urok, musisz się z tym pogodzić...
Śmieje się, kiedy popycham go na krzesło i układam stopę na jego nogach, bardzo blisko jego krocza.
– Mam jeszcze ponad dobę. Sprawię, że zapomnisz o wszystkich poprzednich i nie spojrzysz na żadną inną.
Przekrzywia głowę, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
– Zazdrosna robisz się... niebezpieczna – cmoka zadowolony i zaczyna masować moją stopę. Ledwo ją dotyka, a ja czuję, że się roztapiam.
*
– Dlaczego nie jesz? Boli cię gardło?– pytam zmartwiona, widząc, że Ross zrobił zaledwie kęs kanapki, a ja zjadłam już cztery. Popijając kawę, dotykał szyi i krzywił się. Widzę, jak ciężko przełyka ślinę.
– Trochę. Zdarza się – odpowiada wymijająco.
– Od śpiewania?
– Pracuję głosem, to nic nadzwyczajnego. Boli i przestaje. Miałem długą przerwę.
Przez chwilę panuje cisza. Przyglądam mu się kątem oka.
– O czym myślisz?
– Jakie masz plany po powrocie do Pine Hollow – odpowiada, skupiając na mnie spojrzenie.
Odkładam kanapkę. Wycieram dłonie o spodnie. Atmosfera odrobinę gęstnieje.
– Słyszałam, co powiedziałeś zanim zasnęłam.
– Co takiego?
– Poprosiłeś, żebym została.
Milczy, nie spuszczając ze mnie wzroku. Odchrząkam. Wypijam łyk kawy. Spoglądam w okno. Pada śnieg z deszczem. Cisza przedłuża się coraz bardziej. Wzdycham.
– Nie mogę jeszcze, Ross – mówię przepraszająco.
– Słyszałem odpowiedź. Dlatego pytam, jakie masz plany. Z ciekawości.
– Myślałam nad tym, żeby wyprowadzić się od ojca. Domek nad jeziorem jest wolny.
– Ale nie jest całoroczny.
– Ojciec obiecał, że go przystosuje, żeby był. Do tego czasu Cassie zaproponowała mi, żebym mieszkała w ich chatce. Rick przepisał całe ranczo na Blake’a, włącznie z ich domem. Teraz on będzie właścicielem wszystkiego, a Eva i Rick przechodzą na emeryturę i wyprowadzają się, więc mogłabym tam zamieszkać chwilowo.
– O cholera, nic nie mówił. – Ross pociera brew. – Dawno z nim nie rozmawiałem. To... spory krok. Studia? Praca? Myślałaś nad tym?
Słyszę, jak naturalnie stara się brzmieć, ale też wiem, jak to wszystko wygląda dla nas. On tu, ja tam...
– To tylko plan wstępny, Ross. Taki punkt zaczepienia. Wciąż chodzę na terapię. – Dotykam jego dłoni. – Chcę, jak najbardziej się usamodzielnić, zacząć żyć po swojemu. Wstępnie terapia ma trwać przez rok. Już zmniejszyłyśmy liczbę spotkań do dwóch tygodni. Najgorsze za mną. Teraz już tylko do przodu.
– Cieszę się. – Po jego oczach widzę, że faktycznie tak jest, ale wydaję się być cholernie przybity. – W lecie zabiorę cię na wakacje.
– Zobaczymy się wcześniej. – Szturcham go nogą pod stołem. – Wciąż pamiętam o tej piosence, którą obiecałeś mi zaśpiewać ze sceny. Liczę na bilety gdzieś pod sceną i wejście v.i.p.
Jego twarz się rozjaśnia.
– Masz zamiar być na koncercie?
– Oczywiście! – Śmieję się, przewracając oczami. – Będę pierwszą, która kupi bilet. Obserwuję was na instagramie.
– Nie będziesz musiała. Powiesz na którym przystanku i wyślę ci go. Zorganizuje też transport. Mogę jeszcze o coś zapytać, Crystal?
– Pytaj.
– Kiedy miałaś zamiar się do mnie odezwać? Trafiła się okazja, informacja o płycie. Ale gdyby jej nie było.
Rozmowa robi się coraz poważniejsza. Bez względu na to, co Ross powiedział wczoraj, wiem że zabolało go moje odsunięcie. Może faktycznie je rozumie. Ale chyba bardziej dlatego, że taki jest. Jako mężczyznę zabolało go to.
– Setki razy miałam telefon w dłoni z wybranym do ciebie numerem. Brakowało mi odwagi, po tym jak odeszłam. A później było już trudniej. Chyba bałam się tego, co mogłabym od ciebie usłyszeć.
– W takim razie cieszę się, że to co usłyszałaś ci się spodobało. – Do jego tonu powraca weselsza nutka. – I tak miałem zamiar wysłać ci godzinę i dzień wywiadu. Mieliśmy to zaplanowane.
– Opowiedziałeś im o mnie.
– Wszystko.
Kiwam głową.
– Mówiąc wszystko, naprawdę mam to na myśli.
Ponownie kiwam głową. Już nie złości mnie świadomość, że ktoś mówi o mnie bez mojej obecności. Nauczyłam się, że to, co przeszłam to nie wstyd, a siła, bo udało mi się przetrwać.
– Upili mnie i wszystko im wygadałem – parska zażenowany.
– Stąd poczucie, że Eddy mnie zna.
– I jako pierwszy zrozumiał moją potrzebę nagrania ballad. Poza tym, dla niego jesteś bohaterką, bo znowu zacząłem pisać piosenki, więc kocha cię z miejsca. – Przewraca oczami. Uśmiecham się.
– Damy radę, Ross. Zobaczysz – mówię, przekonana, że właśnie tak będzie. – I pamiętaj, że dzisiaj jesteśmy umówieni na pokazanie mi uroków Nowego Jorku.
– No tak, tylko nie dam ci gwarancji, że nasze zdjęcia nigdzie się nie pojawią.
– I dobrze, niech wszyscy wiedzą, że jesteś zajęty. – Pochylam się w jego stronę. – Niech cały świat wie, że jesteś mój. A jeśli zajdzie taka potrzeba, złożę oświadczenie, Ross. Nie będę się już chować. Mam po swojej stronie rodzinę, przyjaciół, ciebie i nawet rodziców Gianny.
Patrzy na mnie z podziwem, pomieszanym z niedowierzaniem, i sprawia mi to ogromną radość. Chcę, żeby miał pewność, że ani odległość, ani czas, ani żadne inne niedogodności nie sprawią, że z niego zrezygnuję.
– Ale na wszelki wypadek, żebyśmy dzisiaj mieli, jak najwięcej spokoju, zadzwoń do Eddy’ ego niech nam skombinuje te stroje żółwi ninja.
Wybucha chrapliwym śmiechem.
– Kobieto, wyjdź za mnie, bo jak to powiem Eddy’mu to mi cię sprzątnie sprzed nosa. Raz chciał cię żenić z dziewczyną, która uwielbiała oliwki i pizzę hawajską.
– Nie zgodziła się?
– Nie. Znali się ledwo dzień.
– Ja też bym się nie zgodziła. Poczekam na twoje oświadczyny. – Wstaję od stołu, całuję go w policzek, poklepuje po ramieniu i idę na górę.
– Przecież właśnie to zrobiłem! – woła z opóźnieniem, gdy jestem już na górze.
Chichocząc pod nosem, wchodzę do łazienki. Czekam minutę.
Trzy.
Pięć.
Wzdycham.
– Idziesz pod prysznic?! – wołam.
Słyszę skrzypnięcie odsuwanego krzesła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro