Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43.

Crystal

Pierwszy z samochodu wysiada Ross, a kiedy daje mi znać, że droga wolna, również wychodzę na zewnątrz. Ostre, zimowe powietrze od razu uderza mnie w twarz, sprawiając, że zaciskam dłonie w kieszeniach kurtki.

- A ty gdzie? - warczy Ross na Eddy'ego, który pojawia się obok mnie. Mężczyzna z cynicznym uśmieszkiem unosi dłonie w obronnym geście.

- Przecież nie pożegnam się z nią, jak tamci kretyni machnięciem ręki. To słabe pożegnanie z damą. - Zanim się obejrzę, bierze mnie w ramiona, ściska mocno i unosi w górę, jakbym nic nie ważyła. Sam jest chudy jak patyk, ale zdecydowanie ma krzepę w rękach. W końcu, jak się dowiedziałam, jest perkusistą w zespole, więc nie powinnam się dziwić.

- Pocałuj ją jeszcze - słyszę kolejne warknięcie Rossa, które chyba nie miało być przeznaczone dla naszych uszu. Spoglądam na niego, a Eddy w tym czasie daje mi soczystego buziaka w policzek, po czym teatralnie wyciera go rękawem, patrząc prowokacyjnie na Rossa.

- Miałem przecież zgodę - rzuca rozbawiony, po czym nachyla się i szepcze mi na ucho: - Drażnię się z nim tylko. Niech się trochę ożywi. W ostatnich miesiącach nie był sobą.

Kątem oka widzę, jak mroczne spojrzenie Rossa śledzi każdy nasz ruch. Stoi z dłońmi w kieszeniach spodni, ale jego postawa jest napięta.

Całą drogę był milczący. Eddy zabawiał mnie rozmową, rozluźniając atmosferę, która zrobiła się gęsta po mojej zgodzie na wspólne wyjście. Za każdym razem, gdy Eddy sprawiał, że wybuchałam śmiechem, Ross rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Spojrzenia, które tylko potęgowały moje pragnienie, by znaleźć się z nim sam na sam - i to jak najszybciej. Jednak podróżowanie po Nowym Jorku okazało się nie lada wyzwaniem. Wszędzie korki! Na szczęście Harper została odwieziona jako pierwsza - i to na polecenie Rossa, co skwitowała krótkim prychnięciem. Wysiadła z samochodu z nikim się nie żegnając, a mi znacznie poprawił się humor.

- Coś ci jeszcze pokażę - mówi Eddy, obejmując mnie i prowadząc bliżej bramy. Jego uśmiech nie opuszcza twarzy. - Zapamiętaj ten kod, może kiedyś zrobisz Rossowi niespodziankę. Uwielbia niezapowiedziane naloty.

- Kobiet? - pytam cicho, próbując zapanować nad lękiem, który narasta we mnie od momentu pojawienia się Harper. Wsuwam dłonie głębiej w kieszenie kurtki, bo zimno przenika mnie do szpiku kości.

Eddy nie odpowiada. Zamiast tego serwuje mi kolejny ze swoich szerokich, zagadkowych uśmiechów i wpisuje kod. Wpatruję się w niego, próbując odczytać, czy żartuje, ale jego wyraz twarzy jest nieodgadniony.

- Zapraszam - mówi, gestem wskazując, żebym weszła pierwsza.

- Noc ci się skończy, Greyson. Bary pozamykają, będziesz później żałował - odzywa się nagle Ross, wpychając się między nas i kładąc dłoń na moich plecach. Zaciska palce na materiale kurtki, jakby bał się, że zdecyduję się iść z Eddy'm w nocne tango, zamiast zostać z nim. Czuję ciepło jego dotyku przez materiał, a mimo chłodu powietrza robi mi się gorąco.

Żadna siłą by mnie teraz od niego nie oderwała!

Dzieli nas trzy miesiące. Czuję, że to wciąż mój Ross, a jednocześnie dostrzegam w nim coś zupełnie nowego, co z każdą chwilą fascynuje mnie coraz bardziej i chcę to zgłębić w domowym zaciszu.

- Rozumiem, że sypialnie pokażesz jej sam - kpi.

- Wypad! - warczy Ross, na co Eddy ze śmiechem salutuje i znika w samochodzie. Ross kopnięciem zamyka za nim furtkę.

- Jesteś zły? - pytam niepewnie, próbując odgadnąć jego emocje. Rzuca mi krótkie, pochmurne spojrzenie, ale nie odpowiada, wprowadzając we mnie mętlik.

Wzdycham, z pokorą godząc się, że nie wszystko zostało tak, jak było. Nie mam czasu rozejrzeć się wokół, bo Ross szybkim tempem prowadzi mnie do domu. Otwiera drzwi i przepuszcza mnie przodem. W korytarzu zapala się światło. On bez słowa, nawet na mnie nie patrząc - choć ja nie spuszczam z niego wzroku, śledząc każdy jego ruch - wolnym ruchem rozpina mi kurtkę, zdejmuje i wiesza na haczyku. Robi dwa kroki w tył. Tylko dwa kroki, a ja chcę krzyczeć, żeby się nie odsuwał, jakby ściana za nim miała go zaraz pochłonąć, a ja obudzę się we własnym łóżku i to wszystko okaże się tylko snem.

Panuje pełna napięcia cisza. Boję się nawet oddychać zbyt głośno, żeby przypadkiem czegoś nie zepsuć jeszcze bardziej. Czuję, jakby przez moje żyły zamiast przepływu krwi, przechadzała się całą kolonia mrówek. Zdobywam się na odwagę i pytam drżącym szeptem:

- Co teraz?

Napięcie w powietrzu staje się wręcz namacalne, nieznośne i bolesne. Ross stoi przede mną, milczący, a jego intensywne, ciemne oczy wwiercają się we mnie. Każdy centymetr jego ciała wydaje się być napięty, jak sprężyna gotowa do wystrzału.

Serce przyspiesza mi jak szalone, a oddech staje się płytki, jakbym zapomniała, jak się oddycha. Nagle cała przestrzeń wokół nas zdaje się kurczyć, jakbyśmy zostali zamknięci w małym, ciasnym pokoju, z którego nie ma ucieczki. On robi krok w moją stronę, a ja czuję, jak gorąco rozchodzi się po całym moim ciele.

Każdy jego ruch jest niebezpiecznie wolny, jakby próbował wywołać we mnie jeszcze większe napięcie. Jego dłoń, którą przed chwilą zdjął moją kurtkę, teraz delikatnie, niemal przypadkiem muska moją rękę. Wystarczy tylko tyle, aby przez moje ciało przeszła fala dreszczy, a każda komórka domaga się czegoś więcej - więcej jego dotyku, więcej jego obecności, więcej tego, co było między nami, zanim wszystko się rozpadło.

Jest teraz blisko. Tak blisko, że czuję jego oddech na swojej skórze, ciepły i równy. Nasze spojrzenia zderzają się ponownie, a między nami jakby przeskakuje niewidzialna iskra. Nie muszę nic mówić - wiem, że czuje to samo. Jego klatka piersiowa unosi się w górę, gdy bierze głęboki oddech, a ja mam wrażenie, że powietrze w pomieszczeniu nagle się skończyło.

Zbliża się jeszcze bardziej, tak że nasze twarze dzieli już tylko oddech, a powietrze między nami pulsuje. Rozchylam usta i wypuszczam z nich ciche westchnienie, gdy jego dłoń przesuwa się wyżej i muska moją linię szczęki. Zamykam oczy, skupiając wszystkie zmysły na jego czułym dotyku. Czuję, jakby gorąco bijące z jego dłoni, wchodziło we mnie, rozprzestrzeniając się aż po koniuszki palców. Lokuje się w każdym nerwie, drażniąc go coraz bardziej.

Przestaję myśleć.

Nie ma już miejsca na racjonalność, której musiałam się trzymać w ostatnich miesiącach. Jest tylko ten moment, napięcie, które aż krzyczy, by zostało przerwane. Otwieram oczy, bo już zaczynam tęsknić za jego widokiem.

Ross pochyla głowę, jego usta są już tak blisko moich, że czuję ich ciepło. Zatrzymuje się na chwilę... Patrzy na mnie spod ciężkich powiek. Pociera nosem o mój.

- Ross... - mój głos jest cichy, zachrypnięty, z błagalną nutą.

Wszystko wydaję się być znacznie intensywniejsze niż w wakacje. Ja odczuwam wszystko mocniej, jakby moje ciało w pełni obudziło się do życia wygłodniałe po długich tygodniach postu od ulubionego smakołyku. Moja skóra płonie w miejscach jego dotyku. Zaciskam dłonie na jego kurtce, przyciągając go jeszcze bliżej. Nasze ciała stykają się, a ja niemal słyszę, jak iskry między nami płoną coraz mocniej.

- Zwabiłeś mnie tu, żebym umarła? Chcesz mnie ukarać? Torturować i sprawić, żebym spłonęła jak czarownica na stosie? W porządku, zasłużyłam na to. Wiem, że cię zraniłam. Wiem, że nie powinnam była tak odchodzić, ale... Przepraszam. Jest mi naprawdę przykro. Ja... - Ciężko mi mówić, kiedy tak na mnie patrzy. Widzę w jego oczach nie tylko pożądanie, tęsknotę, ale też ból. Z całą mocą dociera do mnie, że przez ostatnie miesiące Ross też cierpiał przez naszą rozłąkę i teraz w jego oczach widzę ten ciężar.

Nie porusza się ani o milimetr, nic nie mówi, nawet się nie uśmiecha, jakby dawał mi wybór - zrobić pierwszy krok, czy poczekać, aż on przejmie inicjatywę - czego obawiam się, że nie zrobi. Mam wrażenie, że zaraz odsunie się ode mnie, a wtedy nie wiem, czy będę w stanie utrzymać się na własnych nogach.

Iskry między nami stają się coraz bardziej odczuwalne. Chcę go dotknąć, ale coś mnie powstrzymuje. Może to ten bagaż przeszłości, może niepewność, co zrobimy dalej? Moje ciało rwie się, by zbliżyć się jeszcze bardziej, ale zatrzymuję się, tkwiąc między chęcią a strachem. I wtedy on, wolno i zdecydowanie, podnosi rękę i delikatnie kładzie ją na mojej szyi, zbliżając mnie do siebie. Ciepło jego dłoni na mojej skórze sprawia, że zapominam o całym świecie.

Uśmiecha się ledwo widocznie i przesuwa kciukiem po moich wargach.

I nagle - po całej wieczności - jego usta dotykają moich.

Delikatnie, jakby chciał się upewnić, czy może posunąć się dalej. W mojej głowie wszystko się rozmywa, gdy oddaję pocałunek z takim samym głodem, który czuję w nim. Jego wargi są ciepłe, miękkie, ale zaraz potem stają się bardziej zdecydowane. Cała ta skumulowana przez miesiące tęsknota, wszystkie niewypowiedziane emocje wybuchają w tym jednym, zapierającym dech w piersiach pocałunku. Odpowiadam mu w ten sam sposób. Wsuwam palce w jego włosy . Jeśli mój uścisk sprawia mu ból, to on jedynie potęguje intensywność pocałunku. Jego głęboki, pełen zadowolenia pomruk, rozpala mnie jeszcze bardziej. Zsuwam mu z ramion kurtkę, która opada na podłogę. Wkładam dłonie pod jego bluzę, aby poczuć bardziej ciepło jego ciała. Jego skóra jest gorącą, przyjemnie ogrzewa moje zziębnięte dłonie.

Czuję, jak Ross obejmuje mnie mocniej, jego dłonie wędrują w górę moich pleców. Nasze oddechy mieszają się, a serca biją w tym samym rytmie - szybkim, niespokojnym, pełnym oczekiwania.

Nie jestem w stanie - i nawet nie chcę - powstrzymać tego, co się dzieje. Jego dłoń przesuwa się na moją szyję, drugą wsuwając we włosy. Każdy dotyk sprawia, że zapominam o świecie, o wszystkich wątpliwościach, które mnie dręczyły. Jesteśmy tylko my, zamknięci w tej chwili.

Nagle odrywa się ode mnie, opierając czoło o moje.

- Nie, nie przestawaj - jęczę i nie obchodzi mnie, jak bardzo żałośnie brzmię. Przyciągam go do siebie z powrotem, ale zaledwie muska wargami moje usta.

Jego oddech jest przyspieszony, podobnie jak mój. Cisza, która nas otacza, jest teraz pełna czegoś innego - nie napięcia, ale ulgi. Złapania oddechu po burzy emocji, która właśnie przetoczyła się przez nas oboje.

- Brakowało mi ciebie - szepcze, a jego głos jest niski, prawie ochrypły. Jego czoło wciąż opiera się o moje, a ja nadal palcami gładzę skórę na jego plecach.

- Mnie ciebie - odpowiadam cicho, ledwo wydobywając z siebie głos. Moje ciało wciąż drży z emocji, a w środku płonie ogień, który rozpalił tylko jednym dotykiem. Przytula mnie do siebie i składa pocałunek na moim czole.

- To już? - pytam zawiedziona, spoglądając na niego spod rzęs. - Myślałam, że bardziej się stęskniłeś.

- Gdybym chciał ci teraz pokazać jak bardzo tęskniłem, z tego domu zostałyby same ruiny, Kryształku.

- To chyba nie problem, prawda? - pytam niewinnie. - Kupisz sobie nowy.

Wybucha śmiechem, kręcąc głową. Uśmiecham się i gładzę jego policzek. Wcześniej to on sprawiał, że się śmiałam. Teraz ja chcę go takim widzieć. Chcę, żeby wiedział, że nie musi się już o mnie martwić, ani traktować, jakbym była z kruchego szkła. Czuję się znacznie silniejsza niż kiedykolwiek, bardziej zahartowana i odporniejsza. Gotowa na znacznie więcej niż wcześniej byłam zdolna mu ofiarować.

- Jesteś niemożliwa - wzdycha, a ja czuję ulgę znowu widząc to światełko rozbawienia w jego oczach. - Głodna?

- A nie było widać? - burczę i odpycham go. Łapie mnie za nadgarstki i przysuwa z powrotem do siebie. Chwyta dłonią mój kark i przyciska głowę do swojej klaty. Przykłada usta do mojego ucha i szepcze:

- Nie zaczyna się dania głównego od deseru.

Prycham.

- I ty to mówisz? Gwiazda rocka? Buntownik? Ile zasad w przeciągu całego swojego życia złamałeś?

- Nawróciłaś mnie. Teraz cierp. Przy tobie jestem dżentelmen - parska. - Najpierw musimy sobie wyjaśnić parę kwestii.

- Zdecydowanie wersja rozmowy bez słów bardziej mi pasowała w tym momencie - mruczę, wzdychając teatralnie, ale pozwalam się poprowadzić do salonu i usadzić na czarnej skórzanek kanapie. Gdy siada obok, od razu zmieniam miejsce na jego kolana.

- Tak wygodniej. - Uśmiecham się i ponownie odsuwam włosy z jego czoła. Pamiętam, gdy zrobiłam to po raz pierwszy, i nawet nie wiem, w którym momencie stało się częścią naszej relacji - to już zaprogramowany we mnie gest, za każdym razem, gdy kosmyki zasłaniają mu oczy. I naturalne jak oddech, czy podmuch wiatru.

Przekrzywia lekko głowę, oplatając mnie rękoma. Przygląda mi się uważnie, jakby szukał w mojej twarzy czegoś, co pomoże mu rozwiązać jakąś tajemniczą zagadkę. Pozwalam mu na to, bo podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzy. Wszystko wydaje się być nowe, a jednocześnie bardzo dobrze znane. Podoba mi się fakt, że ciągle mamy w sobie dużo do odkrycia. Znam już tą jego wrażliwą, romantyczną stronę. Ciekawi mnie ta druga. Ta bardziej drapieżna, którą widywałam na nagraniach z jego koncertów.

- Jesteś inna.

- To dobrze? - Marszczę brwi, lekko zaniepokojona.

- I dobrze, i nie.

Unoszę brew. Zakłada mi kosmyk włosów za ucho.

- Dobrze, bo widzę, że lepiej się czujesz, a to dla mnie najważniejsze. Ale też źle... - Podnosi mnie z kolan, obraca przodem, a ja instynktownie siadam na nim okrakiem i zaplatam dłonie na jego karku.

- Dlaczego źle? Myślisz, że zawsze byłam zahukaną dziewczynką, która kryła się po kątach, byle tylko nikt jej nie zauważył? - pytam, zniżając ton. Jego oczy ponownie ciemnieją, a palce wbijają się w moje biodra, wprawiając je w ruch. Przykładam policzek do jego, muskam wargami jego skórę, zmierzając leniwym ruchem w stronę ucha i szepczę, najbardziej uwodzicielskim głosem, na jaki tylko mnie stać: - Otóż, nie. Przypominam ,że byłam baletnicą, która uwielbiała występy.

Jednym, naprawdę szybkim ruchem, Ross łapie mnie za ramiona i kładzie na kanapie, przykrywając swoim ciałem. Oddech mi przyspiesza, a płomień, który jeszcze dobrze nie wygasł, ponownie ogarnia moje ciało.

- Właśnie o to chodzi, Crystal - mówi. - W Pine Hollow byłaś tylko dla mnie. Podobało mi się, jak potraktowałaś mojego głupiego brata, nawet nie zaszczyciłaś go spojrzeniem, nie podałaś mu dłoni. Uwielbiałem myśl, że ufasz tylko mi. Że tylko mi dałaś dostęp do swojego świata. Że tylko mój dotyk akceptujesz.

Uśmiecham się, zaczynając rozumieć, dlaczego tak nagle spochmurniał w samochodzie.

- Czyżbyś po prostu był zazdrosny o potencjalnych rywali? - pytam, z małą dozą złośliwości. I bardzo dobrze, bo gdy myślę o dłoni Harper na jego kolanie i jak długo jej pozwolił na kontakt fizyczny, zanim strącił jej dłoń, budzą się we mnie jakieś ciemne moce. Coś, czego w zasadzie nigdy nie zaznałam, bo na nikim nie zależało mi w takim stopniu, jak na nim. Nigdy nie bałam się, że coś mogę stracić, tak bardzo jak Rossa. Wszystko potęguje fakt, że już w niedzielę wieczorem będę w drodze do Pine Hollow i pozostanie nam jedynie kontakt telefoniczny, Bóg jeden wie przez jak długi czas, zanim ponownie się spotkamy.

- Jak diabli - warczy, przybliżając twarz do mojej. Czuję na twarzy jego ciepły oddech. Poruszam się niespokojnie. Jedną nogę układam na jego biodrze, co sprawia, że nasze ciała jeszcze ściślej do siebie przylegają. - A musisz wiedzieć, że moim najsłabszym, najbardziej zapalnym punktem jest zazdrość. W samochodzie nie byłem zły na ciebie. Nick i Jack starali się na ciebie nie gapić, ale nie o takiej tobie im opowiadałem. Uprzedzałem, że mają się zachowywać, bo potrafią być nieokrzesani i bezpośredni, nie chciałem, żebyś się wystraszyła, czy coś. A ty weszłaś do środka i zachowywałaś się, jakbyś ich bardzo dobrze znała. Pewnie tego nie zauważyłaś, zajęta rozmową z Eddy'm, ale ja widziałem jak na ciebie patrzyli. A musisz wiedzieć, że bywam zaborczy. Ledwo godzina drogi, a ty już masz przyjaciela w moim kumplu.

- Cóż... Wygląda na to, że mamy tą samą słabość, Ross. Obecność Harper u twojego boku doprowadza mnie do białej gorączki.

- Harper? - Unosi brew. Podoba mi się jak lekceważąco wymawia jej imię. Może moje obawy były bezpodstawne?

- Leci na ciebie.

Parska ironicznym śmiechem.

- To jednostronne.

- Czyli jesteś tego świadomy?

- Oczywiście.

Ach, ta jego przeklęta pewność siebie.

- Pozwoliłeś jej trzymać dłoń na swoim kolanie - kontynuuje pretensjonalnym tonem.

- Tak.

Mrużę oczy, jednocześnie wzmacniając nacisk nogi na jego biodra, unieruchamiając go. Ledwo mogę się skupić, czując jego podniecenie. Krzywy uśmieszek na jego twarzy, zdradza, że to była zwyczajnie prowokacja z jego strony.

- Nieładnie, Ross - cmokam. - Nie zgadzam się, żeby jakakolwiek kobieta dotykała cię w ten sposób, oprócz mnie.

Oblizuje wargi, lustrując mnie tym przenikliwym spojrzeniem. Czuję się, jakby patrzył na mnie po raz pierwszy w życiu. I to nie jak na dziewczynkę, o którą trzeba się zatroszczyć, chronić ją, obchodzić się ostrożnie jak z jajkiem, byle tylko nie naruszyć pękniętej skorupki. A na kobietę. Taką prawdziwą, z krwi i kości.

- Jeśli chodzi o mnie, Crystal, nie masz sobie równych. I nie chcę nikogo innego. Zdychałem tu jak pies bez ciebie. Ciągle zastanawiałem się, co poszło nie tak, a powrót do Nowego Jorku bez ciebie, ale ze świadomością, że mogłaś tu być... Do tego myślałem, że już więcej się nie zobaczymy, a to wzbudzało we mnie gniew. Że ten list...

- Ross. - Łapię w dłonie jego policzki. Wiem, że nadchodzi ten moment poważniejszej rozmowy, choć tak bardzo jeszcze nie chcę wychodzić z tej atmosfery. - Posłuchaj mnie uważnie.

Siada, podciągając mnie do góry. Splatam nasze dłonie. Nie wiem, jak przeżyję w Pine Hollow bez jego dotyku, skoro teraz nie mogę żyć bez niego nawet przez sekundę.

- To był dla mnie bardzo trudny czas. To, co się ze mną działo... Wszystko wróciło z podwójną mocą. Miałam mnóstwo wsparcia od ojca Violet, Bailey, Cassie. Chaos i Bella też dołożyli swoje. Ale tak naprawdę to była moja osobista droga. Nikt nie mógł poczuć tego, co ja. Cieszę się, że nie musiałeś na to patrzeć. Uwierz mi...

- Zostałbym - mówi twardo, i tak samo patrzy mi w oczy. - Byłbym z tobą. Przeszlibyśmy przez to razem.

- Wiem - szepczę. - Ale tak dużo już na ciebie zrzuciłam. Nosiłeś w sobie ciężar mojej tajemnicy, wziąłeś na siebie część mojego bólu. Nie mogłam cię dalej tym obciążać, musiałeś przecież wracać, masz tutaj swoje życie.

- Tylko, że nie chciałaś, żebym się z tobą kontaktował, więc czekałem tak długo, aż wydawało mi się, że po prostu zapomniałaś.

- Nie, Ross. Nie zapomniałam. Jak mogłabym zapomnieć? Oddałam ci swoje serce. Siebie. Ale musiałam się skupić na terapii, poskładać wszystko jakoś w całość. W lecie posklejałam jedynie fragmenty. Na terapii buduje nowe fundamenty. To jeszcze nie koniec, ale czuję się w końcu bardziej sobą. Już tak bardzo się nie boję. Zrobiłam naprawdę dużo. Gdybym pozwoliła ci zostać, moja siłą wciąż opierałaby się głównie na tobie. Czerpałabym ją z ciebie, z twojej obecności, a nie jesteś tytanem, tylko człowiekiem. Musiałam znaleźć własne źródło siły. Pokochać siebie, zaakceptować wiele spraw, pogodzić się z tym.

- Rozumiem to, choć nie przyszło mi to z łatwością - mruczy, gładząc kciukiem wierzch mojej dłoni. Spogląda na mnie, a w jego oczach widnieje duma, która sprawia, że czuję pod powiekami łzy wzruszenia. Nikt, nigdy na mnie nie patrzył w ten sposób. Nie myślę już, że na niego nie zasługuję. Nie. Myślę, że jestem wielką szczęściarą, że ze wszystkich kobiet na świecie wybrał właśnie mnie. - Jesteś prawdziwą wojowniczką, Crystal. Wydawałaś mi się taka krucha i bezbronna, choć widziałem, że drzemie w tobie coś... Coś nie do pokonania.

Ściskam mocniej jego dłoń.

- Razem jesteśmy nie do pokonania, Ross. Razem.

- Cholera, wzruszyłem się - parska i uciska nasadę nosa. Pierwszy raz widzę go zawstydzonego. To urocze. - Może podzielmy tą rozmowę na części. Napijesz się czegoś?

- Chętnie napiłabym się jakiegoś... drinka? Na rozluźnienie. - Uśmiecham się i opieram się o oparcie kanapy.

- Proponuję sex on the beach - mówi, z szelmowskim uśmieszkiem.

- Brzmi... obiecująco. - Przygryzam wargę. Pochyla się nade mną, układając obie dłonie po bokach mojej głowy.

- Jest coś, co szczególnie chciałabyś zrobić w czasie pobytu w Nowym Jorku?

- Jest. - Kiwam głową. - Ale to na razie tajemnica. Najpierw daj mi ten sex.

Ross parska śmiechem. Łapię go za bluzę i przyciągam do siebie, złączając usta w namiętnych pocałunku.

Nowa Crystal level 2 😆

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro