Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41.

Crystal

Wdech i wydech. Bardzo powoli wciągam powietrze nosem i wypuszczam ustami. Uchodzi ze mnie nadmiar napięcia, mięśnie się rozluźniają.

Z moich barków spada ogromny ciężar. Czuję się, jakby ostatnie łańcuchy, które mnie krępowały rozpadły się. Mam wrażenie, jakby w moich żyłach na nowo krążyła krew. Już nie jest zastygła, pełna gród. Jest gorącą, ze swobodnym przepływem. Oddech nie jest niczym nieskrępowany. Wydaję mi się, że czuję wszystkie otaczające mnie zapachy, kolory są jakby intensywniejsze, bardziej żywe.

Opieram się o fotel i zamykam oczy.

– Czy oni właśnie...?

– Tak. Wybaczyli ci, Crystal – mówi Diana. – I przeprosili.

Otwieram oczy i patrzę na kobietę. Uśmiecha się szeroko, w tak w zaraźliwy sposób, że nie mogę powstrzymać warg przed rozciągnięciem, aż bolą mnie policzki. Czuję mrowienie w całym swoim ciele. Chciałabym skakać. Tańczyć. Wykrzyczeć całemu światu, jak bardzo jestem w tej chwili szczęśliwa.

Ale jeszcze się powstrzymuję. Mój wzrok spotyka się ze spojrzeniem terapeutki, której twarz jaśnieje jak u anioła.

– Czy mogę panią...?

Diana śmieje się, wstaje z fotela i rozkłada ramiona. Przytulam ją, choć to nieprofesjonalne, ale jestem pełna wdzięczności i nie potrafię tego wyrazić słowami. Nigdy nie odczułam, że jestem dla niej tylko pracą, bo tą wykonuje z taką pasją, że roztacza wokół siebie aurę spokoju i rozluźnienia. Jej gabinet jest utrzymany w ciepłych barwach, z odtwarzacza gra cicho spokojna muzyka, dużo tu kwiatów i obrazów. To pierwsza terapeutka do której przychodziłam bez najmniejszych oporów i czekałam na każdą wizytę.

– Mówiłam ci, że czas często działa na korzyść, Crystal. Emocje muszą opaść, aby można było spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.  Są kwestie, w których pozostaje strzepnąć z butów pył i iść dalej, nie masz wpływu na cudze uczucia. Liczą się chęci.

Z powrotem siadamy na swoich miejscach i wiem, że jej słowa nie dotyczą tylko kwestii rozmowy z rodzicami Gianny, ale również Rossa. Od tego zaczęłyśmy dzisiejszą sesję.

Przed rozmową z państwem Morgan bardzo się stresowałam  Spodziewałam się chłodu, ostrych słów, obwiniania mnie, ale nic takiego się nie wydarzyło – choć gdyby jednak, miałam to potraktować jako właśnie to symboliczne strzepnięcie pyłu z butów. Liczyłaby się wtedy próba, której się podjęłam. Diana zmieniła wiele punktów mojego patrzenia, ale Ross wcześniej zrobił jej dobrą podstawę.

Miałam szczęście. Możliwe że za sprawą dzienników Gianny, które jej rodzice znaleźli, gdy doszli do wniosku, że pora uprzątnąć jej pokój.  Oprócz dziennika, natrafili również na moje zdjęcia z wydrapanymi oczami, sylwetką przekreśloną na czerwono, albo całkowicie zamazaną. Wpisy pełne nienawiści odnośnie mnie. Opisy sytuacji, w których mnie dręczyła i była bardzo zadowolona z efektów, jakie osiągała.

Gdy tego słuchałam, nie czułam złości. W zasadzie po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się jej żal.

Jej rodzice z ciężkim sercem przyznali, że nie byłam jej pierwszą ofiarą, ponieważ w liceum Gianna została wyrzucona za gnębienie innej koleżanki, którą uważała za swoją konkurencję.

Cierpieli.

W końcu była to ich córka, ale również mnie przeprosili, że musiałam to znosić. Przyznali, że poświęcali jej za mało czasu, zbyt skupieni na pracy, jednocześnie zbyt wiele wymagając. Mieli ją za ideał i nie potrafili dostrzec, że gdzieś popełnili błąd.

Nie zgodziłam się jednak na publiczne oczyszczenie mojego imienia, ale ustaliliśmy, że gdyby jeszcze ktoś chciał wyciągnąć tą sprawę na wierzch, oni mi pomogą w złożeniu oświadczenia i staną po mojej stronie. Jednak chcę to już zostawić za sobą. Wierzę, że Marco również w końcu dosięgnie sprawiedliwość. A moja matka...

Uśmiecham się. Violet zastępuję mi ją i daje tyle matczynej miłości, że nic więcej mi nie trzeba.

– Już po szesnastej. – Spoglądam z niepokojem na zegarek. – Cholera,  nie zdążę.

– Chodzi o ten wywiad, prawda?

Kiwam głową.

– Leć. Najwyżej przegapisz początek. Tylko jedź ostrożnie, na drogach jest ślisko.

– Dziękuję. Do zobaczenia za...

– Dwa tygodnie?

Spoglądam na nią zaskoczona.

– Zmniejszamy już liczbę spotkań?

– Jeśli nie czujesz się na siłach, możemy nadal widywać się, co tydzień. Ale sądząc po nadziei w twoim głosie...

– Widzimy się za dwa tygodnie. W poniedziałek o piętnastej, tak jak zawsze.  – Szczerze zęby, wołam Chaosa i wypadam z gabinetu. – Pospiesz się  – poganiam psa, choć jest już przede mną i czeka aż otworzę drzwi do wyjścia – musimy zdążyć na ten wywiad, żebym miała pretekst do zadzwonienia do twojego pana. 

Odnośnie Harper, Diana w jasny sposób dała mi do zrozumienia, że jeśli mnie zastanawia, kim jest dla Rossa, powinnam po prostu zapytać, zamiast tworzyć własne scenariusze i nigdy nie czytać plotkarskich portali.

Taka prosta rada, a jednocześnie tak trudna. Starałam się nie analizować zbytnio naszej poprzedniej rozmowy. Po prostu musi być jeszcze jedna. Tamta nie poszła zbyt dobrze.

Wsiadam do samochodu, który kupiłam, abym mogła poruszać się bez angażowania w to innych, i ruszam z powrotem do domu. Próbuję nie złapać żadnego mandatu, gdy światła zbyt długo się nie zmieniają, a stopa sama naciska na pedał gazu. Bębnie palcami o kierownicę, bliska wciskania klaksonu na zakorkowanej drodze, jakby nagle miały się rozjechać na boki, tylko dlatego, że ja się spieszę.

Godziny szczytu. Po prostu świetnie.

Do domu wpadam piętnaście minut po czasie. Nikogo nie ma. Nawet nie zdejmuję butów, ani kurtki, tylko wchodzę do salonu i załączam telewizor. Tracę kolejne cenne minuty na znalezienie odpowiedniego kanału. Mam gorącą nadzieję, że wywiad wciąż trwa.

Gdy w końcu znajduję odpowiednią stację, jestem już cała spocona. Włączam w momencie, gdy cały zespół z czegoś się śmieje, razem z prezenterką. Mój wzrok zawiesza się na Rossie, obok którego siedzi, jak sądzę, Harper. Jest naprawdę bardzo ładna i zdecydowanie najmłodsza w zespole. Ale mimo wszystko to nie ona przyciąga mój wzrok. To on ma moją pełną uwagę.

– W porządku, pośmialiśmy się. Dzięki Eddy, że jak zwykle rozluźniłeś atmosferę – mówi prezenterka, na co wspomniany mężczyzna kłania się nisko, a siedzący obok niego brunet kręci głową. – A teraz przejdźmy do najważniejszego pytania, które zapewne zadają sobie fani. Wszyscy wiemy, że wasz nowy album to niemała sensacja – po raz pierwszy w historii zespołu zdecydowaliście się nagrać płytę pełną ballad. Fani byli zaskoczeni. Zawsze kojarzyli was z mocnym, energetycznym brzmieniem. Dlaczego teraz? Skąd ta zmiana?

– Ross jest prowodyrem. Wszyscy byliśmy przeciwni temu pomysłowi, myśleliśmy, że w czasie urlopu zbyt mocno uderzył się w głowę – odpowiada żartobliwym tonem blondyn. – Było trochę kłótni z tego powodu, bo materiał, który już mieliśmy nie zapowiadał się na ballady, a on nagle zakomunikował nam zmianę. 

– A biorąc pod uwagę– wtrąca Eddy – że frontmen i założyciel zespołu to totalny świr, który stwierdził, że jeśli nie będzie tak, jak on chce, to odejdzie, nie mieliśmy wyjścia.

– Zniknęliście na długi czas, słuch o was zaginął. Fani wyrażali nadzieję, że powrócicie z czymś ekstra. Chyba nie do końca spodziewali się właśnie tego.

Wszyscy patrzą na Rossa. Nawet przez ekran widzę, że się denerwuje. Gdy odpowiada, ma zachrypnięty głos. Zastanawiam się, czy to od śpiewu, czy może znowu był chory? Trochę tak wygląda.

– Te ballady to coś więcej niż tylko zmiana w muzycznym stylu. To wynik bardzo osobistej przemiany. Zawsze czułem, że nie miałem w sobie odpowiednich emocji, żeby pisać ballady. Moje dotychczasowe życie, relacje... wszystko było powierzchowne. Stworzyłem jakiś obraz siebie i chciałem być tak postrzegany, a czasem życie rzuca na kolana i zmusza do zmiany perspektywy, do konfrontacji ze swoim wnętrzem.

– Czyli to jest jakaś próba wyjścia ze strefy komfortu?

– Zdecydowanie. To był proces. Nigdy wcześniej nie czułem, że mamy dość odwagi, by to zrobić. Nasza muzyka zawsze była jakby w defensywie – ostra, surowa, bezkompromisowa. Czułem się w niej bezpiecznie. To była nasza niepisana zasada i do tego przyzwyczailiśmy fanów. Myślę, że przez lata ignorowałem wiele emocji. Skupiałem się na tym, co dało mi poczucie kontroli. W muzyce rockowej to proste – krzyczysz, wydajesz z siebie energię, ale nie musisz mówić wprost, co naprawdę czujesz. A ballady są inne. W balladach nie da się ukryć za ścianą dźwięku. Musisz być szczery, odsłonić się. Przez lata nie byłem na to gotowy, bo... – Ross odchrząka i sięga po wodę. Nie wiem, czy trudność z mówieniem jest związany z tym, że w ostatnim czasie często używał głosu, czy przerastają go emocje, które widać w jego oczach. Wszyscy czekają, aż wróci do wypowiedzi, ale na chwilę zapada cisza.

– Przyznam szczerze, że początkowy sceptycyzm, w miarę powstawania materiału, zamieniał się coraz bardziej w przekonanie, że to ważny krok – ponownie odzywa się blondyn, dając wsparcie Rossowi. – Każdy z nas miał swoje demony do przepracowania, a ta płyta dała nam przestrzeń do ogarnięcia różnych osobistych kwestii.

– Wygląda na to, że ta płyta jest dla was bardzo ważna. Wydajecie się być przejęci.

Wszyscy zgodnie przytakują.

 – Tak, to chyba najtrudniejsza i jednocześnie najważniejsza płyta, jaką kiedykolwiek nagraliśmy. Dla mnie osobiście to była forma terapii i łączymy się z każdym, kto musi przechodzić przez podobne „rozcinanie swojego wnętrza”. To niesamowicie bolesna sprawa. Wymaga dużo odwagi.

Wstrzymuję oddech.

– Właśnie – wtrąca się Eddy, unosząc palec do góry. – Sam od długiego czasu czuję, że potrzebuję terapii, ale nie mam odwagi się na nią zgłosić. W tym momencie, chcę powiedzieć wszystkim, którzy podjęli się takiego kroku, że jesteście wielcy. Walczcie o siebie i nigdy się nie poddawajcie. – Mruga okiem w stronę kamery.

Przymykam na chwilę oczy i biorę głębszy wdech.

– Tym właśnie był dla ciebie proces powstawania płyty, Ross? Zawsze mówiliście, że muzyka to dla was dobra zabawa i czerpiecie z tworzenia mnóstwo radości, nie męczy was to. Szliście jak burza, wydając płytę za płytą. Czy tym razem było inaczej? Szło ciężej? Bardziej skłaniało ku refleksji nas sobą?

Ross wypija kilka łyków wody, zanim odpowie. Czuję jego zdenerwowanie. Teraz dociera do mnie, że zawsze był dla mnie. Dla innych. Miał urlop, a mimo wszystko wsparł Blake’ a w pracy. Unikał rozmowy o rodzinie, o Loren, nie chciał się w to zagłębiać, wszystko zbywał żartem, za to mnie zawsze słuchał. Odnosiłam wrażenie, że po prostu taki jest – niczym się nie przejmuje i idzie naprzód.

Teraz widzę, że się myliłam i nie tylko ja nie miałam odwagi stanąć twarzą w twarz ze swoimi uczuciami.

– Te ballady są jak listy do samego siebie, ale w zasadzie do każdego, kto zmaga się z trudnymi emocjami. Są o stracie, o miłości, o bólu. Nigdy wcześniej nie pozwalaliśmy sobie na taką szczerość w muzyce. Nawet na poprzedniej płycie, która okazała się klapą, a gdzie bardziej próbowałem być sobą,  nie byłem gotów na otwarcie się w pełni, chowałem się za mocniejszym brzmieniem. Wiem jednak, że są słuchacze, którzy zrozumieli jej przekaz i usłyszeli dokładnie to, co chciałem powiedzieć. To bardzo wiele dla mnie znaczy i daje nadzieję, że wśród naszych fanów znajdą się tacy, którzy odnajdą w nowej płycie coś wartego uwagi.  – Ponownie patrzy w kamerę i tym razem jeszcze mocniej czuję, że patrzy wprost na mnie.

– Można powiedzieć, że zespół ewoluuje. Kończy się dla was jakaś era i wchodzicie w coś nowego.

Wszyscy zgodnie kiwają głowami.

– Dla mnie to było nowe, ciekawe doświadczenie – odzywa się blondyn. Żałuję, że nie znam jego imienia i nagle czuję nieodpartą potrzebę poznania całego zespołu. Odnoszę wrażenie, że oni mnie znają.  – Bardzo... ożywcze. Zmusiło do skonfrontowania się z własnymi uczuciami. To trudna sprawa, kiedy dla świata chcesz być twardzielem. Pokazanie głębszych emocji tysiącom ludzi i do tego wystawienie ich na ocenę, to duże ryzyko. Tym razem opinia może nas zaboleć, bo płyta jest bardzo szczera, ale jesteśmy na to jak najbardziej gotowi.

– Rozmawiałam z wami wiele razy, przeprowadziliśmy mnóstwo wywiadów i przyznam szczerze, że odczuwam zmianę w was. Jesteście poważniejsi, dorośliście. Czy możecie stwierdzić, że taki krok jest dla was jakimś etapem w dojrzewaniu?

– Na pewno. I nie tylko w kwestii muzycznej. Praca nad tą płytą przyniosła nam wiele dobra. Każdy z nas włożył kawałek serca w te utwory i żaden nie żałuję, że podjęliśmy taką decyzję, bez względu na to, czy okaże się sukcesem, czy kolejną klapą.

– Wierzymy, że dotrze dokładnie tam, gdzie chcemy przesłać jej przekaz. To jest dla nas najważniejsze. – Kolejne spojrzenie w stronę kamery i mogę przysiąc, że tym razem to Ross mrugnął okiem.

Dlaczego mam wrażenie, że oni...?

– A ja jestem niezmiernie szczęśliwa, że już za chwilę, będziemy mogli usłyszeć, co wam naprawdę w duszy gra. – Kamerzysta robi zbliżenie na prezenterkę. –  Przed nami, po raz pierwszy w swojej dziewięcioletniej karierze, zespół Nemesis, znany z mocnego brzmienia, przedstawi państwu swoją... – zawiesza na chwilę głos, uśmiechając się – ukrytą przed światem stronę.

– Bądźcie dla nas łaskawi ludzie. Miejcie litość. – Eddy składa dłonie jak do modlitwy, czym wzbudza parsknięcie śmiechu wśród reszty zespołu.

Rozpinam kurtkę i siadam na kanapie. Nie reaguję nawet, gdy do domu wchodzi Bailey.

– Crystal? Dlaczego siedzisz w kurtce? Ugotujesz się.

– Ciii.

Bailey siada obok mnie. Światło w studiu gaśnie, a publiczność milknie, oczekując na pierwszy dźwięk. Kamera przesuwa się na Rossa, który stoi przy mikrofonie, ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Jego wyraz twarzy jest skupiony, intensywny. Obok niego stoi Harper. Wygląda delikatnie w porównaniu do Rossa, z jasnymi włosami opadającymi na ramiona i łagodnym uśmiechem na ustach. Jej sylwetka jest smukła, a cała jej postać kontrastuje z surowym wizerunkiem Rossa.

Pierwsze dźwięki fortepianu zaczynają się cicho, wprowadzając subtelną, melancholijną melodię. Ross opuszcza głowę, a jego dłonie zaciskają się na mikrofonie. Po chwili, gdy fortepian nabiera tempa, zaczyna śpiewać. Jego głos jest głęboki, z charakterystyczną dla niego chrypką.

 – Wiem, co czujesz

Wiem przecież, jak to cię boli

Pozwól temu w końcu odejść

Rozumiem, że teraz potrzebujesz czasu, by to zagoić

Nie martw się już

Nawet jeśli strach jest prawdziwy

Ja czekam

Aż będziesz gotowa, wróć w moje ramiona

Jego głos wypełnia przestrzeń, brzmi mocno, Kamera skupia się na jego twarzy, w której odbija się ciężar tego, co śpiewa. Unosi na chwilę wzrok, patrząc w kamerę. Jest to zaledwie sekundowa chwila, ale tak bardzo wymowna, że nie mam żadnych wątpliwości o czym, i do kogo śpiewa.

– Crystal... – szepcze Bailey, łapiąc mnie za dłoń.

– Cii.

Do śpiewu dołącza Harper. Jej głos jest delikatny, miękki, prawie kojący w kontrze do chropowatości Rossa.

Nie martw się

Nie boję się tego, co przede mną

Kiedy wszystko wydaje się kończyć

To właśnie wtedy zaczyna się coś nowego.

Nie zawsze możemy być po tej samej stronie

Ciągle próbujemy trafić w to samo miejsce

Przysięgam, że znajdę w sobie siłę, by wrócić w twoje ramiona.

Ich głosy łączą się. Delikatność Harper zderza się z mocą Rossa, a jednak razem tworzą coś zupełnie wyjątkowego. Muzyka powoli narasta, a perkusja i gitara wchodzą, dodając głębi i siły do utworu. Harper śpiewa z zamkniętymi oczami, całkowicie oddana muzyce, a Ross obserwuje ją kątem oka, dając jej przestrzeń, by błyszczała.

Wiesz, że szukam znaku

Czegoś, co wyciągnie mnie z powrotem na światło

Chcę  już do ciebie wrócić

Ta rozłąka mnie zabija

Pomóż mi znaleźć drogę do domu

Kiedy będziesz gotowa, zaczniemy od nowa

Będę tu czekał z otwartymi ramionami

To w nich jest twoje miejsce na świecie

Przecież wiesz, że to we mnie znalazłaś swój dom

A jeśli wciąż szukasz znaku na niebie

Pamiętaj, że miłość jest dla nas odpowiedzią

Wygramy tą wojnę

Wrócimy do miejsca, o które walczyliśmy.

Pomimo próby zwrócenia na siebie uwagi Bailey, poprzez szarpanie mnie za rękaw kurtki, nie odrywam wzroku od ekranu.

– Crystal, on czeka – szepcze z przejęciem Bailey. – Chyba już rozumiem, dlaczego Emma jest w nim tak beznadziejnie zakochana. To piosenka dla ciebie. Daje ci znać, że...

– Wiem.

Kiedy przestają śpiewać na widowni rozlegają się oklaski, ale ja jestem kompletnie otumaniona.

– Musisz do niego zadzwonić.

– Po ostatniej rozmowie myślałam, że...

– Ty już nie myśl. Mało ci myślenia? – fuczy Bailey, podbierając się pod boki. – Teraz już tylko działaj.  

Wiem, że ma racje. Daję Rossowi jakieś dwadzieścia minut i dzwonię. Tym razem już bez strachu, a dłonie drżą mi jedynie z przejęcia.

Ross odbiera po trzecim sygnale.

– Teraz dzwonisz znacznie wcześniej niż się spodziewałem – śmieje się. W jego głosie słychać ożywienie. – Ale już rozumiesz, Crystal? Będę na ciebie czekał, tyle ile trzeba. Chciałem ci dać znać, że nie mam żalu, choć nie minął od razu...

– To nie rozmowa na telefon – odpowiadam. – Chcę cię zobaczyć.

Sama jestem zdumiona determinacją w swoim głosie.

– Mogę zadzwonić na kamerę. Daj mi godzinę.

– Nie. Nie na kamerze.– Kręcę stanowczo głową, choć wiem, że nie może tego zobaczyć. –  Chcę. Się. Z tobą. Spotkać. Ross. I porozmawiać twarzą w twarz.

– Też bym chciał, ale nikt mnie teraz nie wypuści z Nowego Jorku. Mamy zawalone terminy... Nie uwierzą, że wrócę, a nie chcę mieć za sobą hordy ochroniarzy.

– A weekend?

– Chciałbym. Uwierz mi... – Słyszę w jego głosie szczery żal. Dużo nadziei daje mi to, że tak samo, jak ja chciałby się spotkać. Wiem, że teraz może być to utrudnione, a chwilę, które możemy dostać będą wyrwane siłą, ale jest o co walczyć. Dlatego precyzuję swoje pytanie:

– Czy znajdziesz dla mnie wolne w weekend? W Nowym Jorku na pewno są jakieś kawiarnie, do których moglibyśmy wejść i napić się kawy.

Ignoruję reakcję Bailey na moje słowa. Opada jej szczęka, którą zamykam palcem, a oczy są wielkie jak spodki, nieruchomo wpatrzone we mnie.

– Powtórz, bo chyba źle zrozumiałem. Straszny tu hałas.... Przestań mi truć, Eddy. Nic nie słyszę.

– To ona? Poznajmy ją w końcu?

Marszczę brwi, ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać.

– Przylecę do ciebie na weekend, Ross! Znajdziesz dla mnie czas? – Prawie krzyczę, żeby tym razem nie miał wątpliwości, że dobrze słyszy.

Milczy.

Zbyt długo.

Tracę cierpliwość

– Nie słyszę odpowiedzi. Za cicho mówisz.

Prycha.

– Oczywiście, że znajdę czas dla ciebie. Ale...

– Jak kupię bilet wyślę ci godzinę przylotu. Mam nadzieję, że odbierzesz mnie z lotniska.

– Zrobię to. Obiecuję. O każdej porze. Ale...

– Dobrze. Pogadamy za parę dni jak będę na miejscu. I nie chcę słyszeć, żadnego „ale”. Jasne?

– Jasne – parska. Oczami wyobraźni widzę jego uśmiech. – Crystal?

– Hm?

– Mówiłem ci, że lubię jak mówisz do mnie tym nauczycielskim tonem?

Przewracam oczami, a uśmiech ledwo mieści mi się na twarzy.

– Do zobaczenia wkrótce, Ross.

Gdy się rozłączam, cała się trzęsę z nadmiaru emocji.

– Co to. Było. Sis? – Bailey łapie mnie za ramiona, potrząsając. Śmiejemy się przy tym jak dwie wariatki.  – Co to, do cholery, było?

– Jak się zakochasz, to miłość da ci odpowiedź – parskam, klepiąc ją w ramię. – A teraz, szukamy biletów do Nowego Jorku.

– Ojciec zejdzie na zawał – mruczy, gdy idziemy na górę.

– E tam, zobaczysz, że jeszcze mnie odwiezie na lotnisko i pobłogosławi.

– Ale... – Bailey przystaje przed drzwiami do pokoju. – Wrócisz jeszcze, prawda? Dopiero mogę się tobą nacieszyć, z ojcem tak dobrze się wam układa. Mama się cieszy, że ma drugą córkę i...

– Wrócę. Nie chcę z niczym się spieszyć, ale muszę się z nim zobaczyć, Bailey. Po prostu muszę, bo wybuchnę.

– On też czeka. No dobra. To sprawdzimy ile będzie cię kosztowała droga do twojego szczęścia. I zapewniam, że ta nowa nie jest dla ciebie żadnym zagrożeniem.

– Relację tworzy się przez wspólnie spędzony czas, a oni będą teraz ciągle ze sobą. Widziałaś ją. Słyszałaś jej głos... Pięknie razem brzmią.

– Kochanie – Bailey oplata mnie ramieniem i wprowadza do pokoju – po prostu polecisz i zaznaczysz swój teren. Pokaż ząbki i pazurki jak będzie trzeba.

Parskam śmiechem. Ale jestem na to gotowa.

Ross jest mój.

Wesprzyjcie Crystal w drodze do Rossa 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro