4.
— Odejdź od niej, co cię napadło?! — Odpycham psa, który oszalał i próbuje ze wszystkich sił dostać się do twarzy nieprzytomnej dziewczyny. — Siad, kurwa!
Siada.
Widocznie byłem dla niego za miękki, skoro tym razem posłuchał. Jest niespokojny, ale ja też jestem! Zemdlała na moich oczach, ledwo ją zdążyłem złapać. Już wcześniej widziałem, że nie wyglądała za dobrze. Była cała spocona i blada, a oczy miała dziwnie szkliste, zasnute jakąś mgłą. Zaciskała dłoń na lasce tak mocno, że pobielały jej palce, ale chyba nie była tego świadoma.
— Obudź się — mruczę, wachlując dłonią jej twarz. Kurwa, chyba trzeba dzwonić po pogotowie. Chyba że jest jeszcze inna opcja. — Ej, Chaos.
Pies zwraca na mnie wzrok, który do tej pory miał skupiony na dziewczynie.
— Weź jednak chuchnij jej w twarz, to się obudzi.
Pies szczeka w odpowiedzi, a głosisko ma jak dzwon, mógłby ze mną śpiewać, gdyby umiał. Korzysta z zaproszenia i chce podejść, w momencie gdy Crystal jęczy cicho i obraca głowę.
— Jednak zostań, to wystarczyło. Nie wiadomo, czy jak chuchniesz to znowu nie padnie.
Chaos warczy obnażając zęby, ale gdy tylko Crystal otwiera oczy, zaczyna skomleć. Kurwa, nie ogarniam tego psa i jego zmian nastrojów. Wpakował się w moje życie z tymi swoimi wielkimi, brudnymi łapami, a jest uparty jak stado baranów i nie dał się przepędzić.
Crystal mruga powiekami, po czym znowu zamyka oczy.
— Ej, nie odlatuj. — Klepię ją delikatnie po policzku, a Chaos znowu warczy. Wzdycham i zwracam się do psa: — No dobra, chodź tu ty pieprzony książę. Zbudź ją swoim pocałunkiem.
To wystarczy, żeby poderwał się z miejsca i zaatakował jej twarz gorącym, śmierdzącym psim językiem. Efekt niemalże natychmiastowy.
— Wystarczy. — Odpycham go, gdy Crystal ponownie się budzi i tym razem jej wzrok jest bardziej przytomny. — Patrz na mnie i nie zamykaj oczu. — Skupiam jej uwagę na sobie i to jest cholerny błąd, bo kiedy patrzy mi w oczy, czuję się przez chwilę, jakbym wpadł w pułapkę. Kurwa, to oczy, o których można by napisać piosenkę. Oblizuje wargi i próbuje się podnieść. Pomagam jej usiąść.
— Coś cię boli? — pytam, bo naprawdę wygląda jakby strasznie cierpiała.
Kręci głową i nie wiem, dlaczego mnie to wkurza.
— Gdy niedawno pytałem cię, czy dobrze się czujesz, odpowiedziałaś, że tak, a za chwilę runęłaś jak długa. Co cię, kurwa, boli? Złapałaś się za klatę. Serce? Masz jakieś problemy kardiologiczne? Chcę wiedzieć, co mam robić, jak znowu odlecisz.
— Dużo przeklinasz — mruczy, a jej wzrok przytomnieje i dobrze dostrzegam w nich naganę.
— Zemdlałaś z wrażenia? Za mocny język? — parskam.
Mruży gniewnie oczy
— Przeszkadza ci to? — pytam poważniej.
W sumie, co mnie to obchodzi?
— Nie...
— I dobrze, bo i tak bym nie przestał — prycham.
Gówno prawda, prawdopodobnie gdybym dłużej popatrzył w te szaroniebieskie oczy pewnie za jakiś czas jadłbym jej z ręki, jak ten pies. Nie mogę wyzbyć się wrażenia, że to nie nasze pierwsze spotkanie i już gdzieś ją widziałem. Raczej nie na koncercie, na fankę rocka nie wygląda.
— Nie musisz, ale psa to mógłbyś wyczesać — odpowiada wyniośle, zatapiając dłoń w sierści Chaosa, który ułożył pysk na jej udach. — I wykąpać, bo śmierdzi. Bo że niewychowany to już wiesz.
— Ty chyba już się lepiej czujesz, co? — prycham, wyciągam fajkę i odpalam. Kąciki jej ust drgają lekko, jakby powstrzymywała się przed uśmiechem.
Ludzie krytykowali mnie za wiele rzeczy, ale jest pierwszą osobą, która sprawia, że jest mi autentycznie za tego kundla wstyd. Ma skołtunioną sierść, która domaga się kąpieli i szczotki, rzuca się na ludzi bez uprzedzenia i jak żre, rozwala wszędzie jedzenie, a bąkami potrafi zaczadzić całe pomieszczenie.
Teraz leży jak potulny baranek, głaskany przez Crystal. Dziewczyna oblizuje wargi i zamyka oczy. Cholera, nie mam żadnej wody, żeby dać jej się napić. Wypalam jedną fajkę i biorę drugą. Nie wiem, dlaczego jej stan mnie martwi, ale od czasu wiadomości o śmierci ojca jestem niespokojny, więc to w cale nie musi chodzić o nią. Po prostu się napatoczyła i pech chciał, że to przy mnie zasłabła. Każdy normalny człowiek by się martwił. Wygląda na kruchą, ale ciało ma przyjemnie umięśnione. Widać zarys mięśni na ramionach. Ćwiczy?
— Strasznie dużo palisz. Życie ci nie miłe? Od tego ludzie umierają. — Znowu ten nauczycielski ton...
Matka nie potrafiła mnie utemperować, a ojcu robiłem na złość, ale gdyby ona mówiła do mnie tak częściej...
Dość pierdolenia!
— Złego diabli nie biorą — parskam.
Przygląda mi się w zamyśleniu, ale odwracam wzrok na jezioro. Wolałbym się w nim utopić, niż w jej oczach.
— Pójdę już — mówi.
— Gdzie?
— Do domu.
— Niby jak?
— Na nogach? — warczy.
— Ledwo się na nich trzymasz. Siedź, skombinuje ci transport. — Wyciągam telefon z kieszeni, ale ona protestuje:
— Nie wsiądę do samochodu obcej osobie.
— Kto mówi o samochodzie?
— Na motor też nie.
— Nie znam nikogo z motorem.
— Nie chcę wózka inwalidzkiego.
— Nie jesteś kaleką, po co ci wózek?
Wzdycha i chowa twarz w dłoniach.
— Mogę cię zanieść — proponuję w ostateczności.
— Nie! Nie chcę...
— Daj sobie pomóc — mówię tak miękko, że sam nie poznaję własnego głosu. Ta dziewczyna cierpi. Na pewno fizycznie, ale w jej oczach jest skryty ból i jestem przekonany, że nie tylko związany z nogą. — Dobra, znasz numer osoby, która mogłaby po ciebie przyjechać?
— Nie... Nie znam na pamięć.
— A ja znam kogoś, kto może cię odtransportować do domu.
— Wrócę sama — odpowiada stanowczo, spycha psa, a ja w milczeniu patrzę na jej poczynania w próbie podniesienia się z gleby.
Niech próbuje. Poczekam.
W tym czasie wyciągam kolejnego papierosa.
Faktycznie za dużo jaram, ale mam tak stresujące to moje wymarzone życie, że bez używek nie udźwignąłbym ceny, jaką przyszło mi zapłacić za nastoletnie marzenia. Sprzedałem dusze diabłu, a nie wszystko da się przetrwać na trzeźwo.
— Co za bezużyteczna kupa mięsa — warczy Crystal i przyciska pięści do oczu, wciąż siedząc na ziemi.
Jest w tym tyle goryczy, że robi mi się jej żal, ale odrzucam od siebie te uczucia. Z żadnych osobistych powodów. Ona raczej nie potrzebuje litości. Nie... Tego na pewno nie potrzebuje.
Chaos, niczym pieprzony rycerz, rzuca się na pocieszenie. Bez względu na to, jak bardzo nie chcę, to coś mnie w sercu ściska na jej widok. Wygląda jak przepiękny anioł z połamanymi skrzydłami.
Gdzie ja ją widziałem? Jakieś wspomnienie próbuję się przebić przez setki czarnych dziur i splątanych myśli, ale nie mogę znaleźć. Chyba, że coś sobie uroiłem, ale wątpię.
— Mogę już dzwonić? — pytam.
Gdy na mnie patrzy, widzę w jej oczach strach. Boi się mnie? Jestem cały na czarno i nie tylko dlatego, że wymknąłem się ze stypy. Prawdopodobnie wyglądam jak totalne gówno, bo sen to dla mnie luksus i być może przesadziłem w ostatnim czasie z imprezami, ale nie chcę, żeby się mnie bała.
Kucam na przeciwko niej i patrzę w oczy.
— Spójrz. — Szturcham ją lekko w ramię, ale wystarczająco mocno, żeby nie wyglądało to dobrze w psich oczach.
Chaos zrywa się z miejsca, obnażając zęby. Z jego gardła wydobywa się groźny warkot i nawet na mnie robi wrażenie.
— Nie skrzywdzę cię, jeśli się tego obawiasz. Domyślam się, co może dziać się w twojej głowie. Jesteś teraz kompletnie bezbronna, w okolicy nikogo nie ma. Rozumiem to, okay? Spójrz na niego. — Wskazuję palcem na Chaosa, który obserwuje każdy mój ruch, patrząc na mnie spod byka. — Rozszarpałby mnie jak szmacianą lalkę, gdyby poczuł, że jesteś zagrożona. Byłem już tego świadkiem. Nie znałem go jeszcze wtedy dobrze, ale walczyłem o to, żeby wykazać, że zaatakował jedynie w obronie. Kosztowało mnie to kupę forsy i zaangażowanie wielu ludzi, ale nie został uśpiony, a stał się bohaterem. Miałem go ledwo dwa tygodnie, gdy na ulicy jakiś facet szarpał kobietę. Ludzie przechodzili obojętnie, a on ją wyzywało od kurew. Płakała. Nikt nie nie zareagował. Chaos był na smyczy, przysięgam — unoszę dłonie, a ona lekko się uśmiecha, choć w jej oczach wciąż jest niepewność i wątpliwości — ale w momencie, gdy tamtem ją uderzył, wyrwał mi się i go zaatakował. Już chwilę przed, szczekał jak opętany. Później był niezły dym, bo koleś trafił do szpitala. Nie będę opowiadał ci całej historii, bo to nieistotne. Gwarantuję, że z nim jesteś bezpieczna. To jak, dasz sobie pomóc? Podejrzewam, że prośba o zaufanie to za dużo, co? Sam sobie nie ufam, więc tego od ciebie nie wymagam, ale proszę o szansę.
Otwiera usta, a jej oczy powiększają się. Patrzy to na mnie, to na psa. Mam ochotę zetrzeć z jej brwi osiadłą kropelkę potu, ale powstrzymuję się.
Milczy.
— Jeszcze jest opcja, że po prostu zadzwonię na pogotowie i zabiorą cię na noszach. Raczej nie uciekniesz, więc jesteś na przegranej pozycji, a cię tu nie zostawię — wypalam, szczerząc zęby.
Przewraca oczami.
— No dobrze — mruczy.
Punkt dla mnie. Zadowolony jak kretyn, cholera wie z czego, wyciągam telefon i wybieram numer kogoś, kto jest najlepszą opcją. Dzwonię aż trzy razy, zanim mnie połączy.
— Czego? — warczy, zaspanym głosem.
— Potrzebuję podwózki, dama w opałach, domek nad jeziorem.
Wzdycha ciężko.
— Dziesięć minut.
Zanim się rozłączy słyszę jak klnie. Crystal milczy, marszcząc brwi, ale o nic nie pyta. Chaos ponownie ułożył się na jej nogach i oczy mu lecą do kimy.
— Do wszystkich tak lgnie?
Siadam na trawie, zachowując stosowny dystans, żeby już nie dawać jej powodów do niepokoju, i odpalam papierosa.
— Lubi ludzi. Jest na nich otwarty, uwielbia być głaskany. Ale żeby dostał takiego pierdolca jak na twoim punkcie to jeszcze nie widziałem.
— Jak długo i skąd go masz?
— Był bezdomny, szwendał się po ulicach Orleanu i perfidnie ukradł mi żarcie, po czym przyszedł po drugą porcję — odpowiadam, zadowolony w jakiś głupi sposób, że udało mi się z nią nawiązać konwersację. — Mój kumpel go nakarmił, a jak przyszła pora wyjazdu, wpakował się do busa i czterech chłopów nie dało rady go przepędzić. Jeffrey chciał, żeby został, więc powiedziałem mu, że ma go sobie wziąć, ale jak dojechaliśmy do Nowego Jorku, polazł za mną i tak już został. Zapewniłem mu szczepienia i przebadałem pod kątem chorób, jest zaczipowany i ma ubezpieczenie. Zapewniam, że jest zdrowy, tylko nieokrzesany. To zespołowa maskotka i wabik na panienki. — Za bardzo się rozgadałem.
Crystal unosi brew.
— Kumple korzystają z tej opcji. Wypożyczam go — reflektuję się.
Przeczesuję dłonią włosy, bo pod wpływem jej spojrzenia czuję się skarcony za styl życia, jaki prowadzę, odkąd Loren przyprawiła mi rogi. I to nie jeden raz. Detektyw spisał się na medal, a dopiero przy piątym fagasie puściły mi nerwy.
Laska wbiła mi nóż w plecy i przekręciła, wyciągając razem z sercem. Czasem muzyka to za mało, żeby wyrazić swój gniew, a nieutulony potrafi zniszczyć. Przytępianie pomaga na chwilę. Patrzę w lustro i nie wiem już, kim jestem.
Z oddali widzę nadchodzącą odsiecz i mrużę oczy. Zasłaniałam twarz przed słońcem, bo chyba, kurwa, mi się przewidziało!
— Blake! — wołam, i sam nie wiem, czy mam się śmiać, czy mu zajebać. — Co to, kurwa, ma być?!
Gdy się zbliża, dostrzegam bezczelny uśmieszek na jego twarzy. Widuje go co roku, albo rzadziej, ale sukinkot nic się nie zmienia.
— Sorry. Ten grat nie chciał odpalić, Rick pojechał gdzieś dosłownie pół godziny temu. Tylko jego miałem nadającego się na podwózkę, bo Cassie ostatnio przebiła dętke w rowerze i nie miałem czasu jej tego naprawić, więc rower też odpadł. Rozważałem jeszcze taczki, ale Amor wydawał się lepszą opcją. Powiedziałeś dama, więc wygrzebałem stare damskie siodło. — Wciska mi wodze w dłonie i zerka na Crystal.
Również na nią patrzę, a jej mina jest nie do odgadnięcia. Patrzy to na mnie, to na Blake'a, to na karego kuca i...
Wybucha śmiechem.
SUPRISE!! 😁 Mówiłam, że będzie niespodzianka 🙃
Siodło damskie – siodło służące kobietom do jazdy konnej z obiema nogami z lewej strony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro