38.
Po chwilowym szoku, jaki przeżywam na widok mojej matki, otrząsam się z dziwnego letargu. Pytam, nie kryjąc zaskoczenia:
– Co tu robisz?
– Przyjechałam po ciebie. Powiedziano mi, że przebywasz w tym domu – odpowiada, jakbyśmy widziały się zaledwie wczoraj, a nie cztery miesiące temu. Patrzy na mnie, ale wcale mnie nie widzi. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jest tak samo oficjalna, jak zawsze. Spogląda na zegarek, dając mi znak, że jej czas jest cenny – zupełnie jakbym to ja przyszła do niej, a nie na odwrót. – Jesteś gotowa?
– Gotowa na co? – Mrugam szybko powiekami. Mam wrażenie, jakbym obudziła się z długotrwałego snu i nie wiedziała, co się dzieje. Mój mózg nie do końca sobie z tym radzi. To trochę straszne, jak dobrze mi było bez widoku własnej matki, a jej obecność w jednej chwili przepala mi styki.
– Wiem, że miałam przyjechać na początku września, ale nie miałam czasu. Wysłałam ci przedwczoraj wiadomość, że będę dzisiaj i prosiłam, abyś była gotowa.
– Wiadomość? O czym ty mówisz?
Matka wzdycha i patrzy na mnie z tą swoją miną, która zawsze mówiła mi, że jestem tylko głupim dzieckiem i nic nie rozumiem.
– Crystal. – Przymyka oczy, jakby błagała o cierpliwość. – Przed wyjazdem do tego miejsca umawiałyśmy się, że przyjadę po ciebie z początkiem września, ale miałam mnóstwo spraw na głowie i...
– Nie pamiętam takiej rozmowy.
– Oczywiście, że nie pamiętasz – prycha. – Byłaś ledwo przytomna przez prochy. No i... – Obrzuca mnie spojrzeniem od góry do dołu, po czym zatrzymuje je na moich włosach, jakby dopiero teraz dostrzegła jakąkolwiek zmianę. Trwa to tak długo, że zaczynam czuć się niekomfortowo. – Mam nadzieję, że to zmywalny kolor?
– Trwały.
– Cudownie – mruczy, znowu robiąc tę swoją minę pełną dezaprobaty. Jest tu zaledwie kilka minut, a już mnie denerwuje. – Nigdy przyjazd tutaj ci nie służył. Jeszcze brakuje, żebyś sobie tatuaż zrobiła, ale tak głupia to chyba nie jesteś. Wyglądasz jak... ciężko to ubrać w słowa.
Krew zaczyna się we mnie gotować, ale nie chcę wybuchnąć. Nie dam jej tej satysfakcji. Zaciskam zęby.
– Wiesz co, mamo...
– Dzień dobry. – Rozlega się za mną swobodny głos Rossa, w którym jednak wyczuwam odrobinę rozdrażnienia. Otwiera szerzej drzwi i staje obok mnie. Jego spojrzenie spotyka wzrok mojej matki i nawet w głowie słyszę hałas jak podczas stłuczki dwóch samochodów. Ogłuszający pisk w uszach. Chyba nawet ptaki w popłochu właśnie zerwały się do lotu. Powietrze w jednej chwili z przyjemnie rześkiego staje się lepkie, gęste i duszne. Coś dziwnego bije od Rossa. Gdy mnie obejmuje, czuję się osłonięta jakąś barierą ochronną. Nie umiem tego nazwać, ale zupełnie, jakby podzielił się ze mną swoją siłą, dał mi namiastkę pewności siebie, której tak bardzo brakuje mi w potyczkach z tą kobietą. Jej kamienna twarz wyraża zaskoczenie, a brwi unoszą się wysoko. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak spontanicznie dała wyraz jakimkolwiek emocjom. Zawsze wydawało mi się, że ta kobieta potrafi w każdej sytuacji kontrolować mimikę swojej twarzy.
Patrzą na siebie w milczeniu, a Ross przyciska mnie do swojego boku. Odruchowo również go obejmuję.
– Nie przedstawisz mnie? – pyta Ross i całuje mnie w czubek głowy. Ciepło rozlewa się po całym moim ciele. Napięcie schodzi i uśmiecham się.
– Mamo, to Ross. – Jego imię z moich ust brzmi tak miękko, jakbym je zaśpiewała. Ona od razu to zauważa, rzucając mi pobłażliwe spojrzenie.
– Crystal bardzo dużo o pani opowiadała.
– Doprawdy? – Dłoń matki wędruje do naszyjnika na szyi. Obraca delikatnie głowę, bezwstydnie lustrując Rossa od góry do dołu. Ignoruje jego wyciągniętą na powitanie dłoń. Nigdy nie znosiłam tego, z jaką wyniosłością traktuje ludzi. Jak ich segreguje na lepszych i gorszych. Bardziej godnych jej uwagi i tych, na których szkoda jej czasu. Od razu zauważam, że Ross kwalifikuje się do tej drugiej kategorii.
– Tak. I nie wiem, jakim cudem ma pani tak wspaniałą córkę, jednocześnie samej nie znając zasad dobrego wychowania.
Uderzam go łokciem w żebra. Krzywi się, rzucając mi pełne nagany spojrzenie, ale ten cholerny błysk rozbawienia pojawia się w jego tęczówkach i nie mam pewności, czy dopiero się nie rozkręca.
– Cóż... Chciałabym porozmawiać z córką na osobności – mówi lodowato matka, omijając mnie wzrokiem. Całą swoją uwagę skupia na Rossie. Zerkam na jego reakcję. Uśmiecha się leniwie, patrząc na nią z niekrytym rozbawieniem, jednak sposób, w jaki przyciska mnie do siebie, zdradza całe napięcie.
– Może najpierw dam pani parę lekcji, jak traktować ją z należytym szacunkiem, a nie jak niepotrzebny mebel w swoim idealnym świecie.
To jak cios, delikatny, ale precyzyjnie wymierzony. Widzę, jak matka prostuje się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe, a w jej oczach pojawia się coś, co mogłoby być zaskoczeniem, gdyby nie było tak dobrze zamaskowane.
– Jaki bezczelny – prycha pod nosem, kręcąc głową.
– Zapewniam, że to nie wszystko, na co mnie stać, no i nie przeszliśmy na ty – odpowiada uprzejmie, choć chłodno Ross, wprawiając tym moją matkę w jeszcze większe osłupienie. Patrzy na mnie, jakby nie dowierzała, że mogłam upaść tak nisko, aby się z nim zadawać. Odważył się znieważyć Josephine Prescott, a każdy, kto to zrobi jest w jej oczach pogrzebany żywcem.
– W porządku – wzdycham, czując, jak atmosfera robi się coraz bardziej napięta. Oboje powinni paść trupem od rzucanych sobie morderczych spojrzeń. Wolałabym, żeby to była moja matka. Boże, jestem strasznym człowiekiem... Nie, to ona wzbudza we mnie wszystko, co najgorsze. – Zostaw nas same, Ross.
– Jak sobie życzysz – mruczy i bezceremonialnie całuje mnie na jej oczach. Tak samo jak wtedy w samochodzie, gdy podszedł ojciec. Jakby dawał jasno do zrozumienia, że jestem jego i nie zrezygnuje ze mnie. Że będzie stał po mojej stronie, choćby się waliło i paliło.
Próbuję go odepchnąć, ale nawet w obecności matki jest w stanie złamać mój opór. Właściwie jestem bezsilna wobec niego i uczuć, którymi mnie darzy. Czasem myślę, że to za dużo i pęknie mi serce. Ale nie chcę go odpychać. Ciągle pragnę go więcej.
Jestem bliska zatrzaśnięcia matce drzwi przed nosem, aby zaszyć się z Rossem w sypialni i nadrobić ostatnie dni. Gdy się ode mnie w końcu odrywa, patrzy mi głęboko w oczy, a ja czuję, że tonę w cieple jego spojrzenia. Spalam się i nie chcę, aby mnie ratowano.
– Będę w pobliżu – mówi cicho, gładząc palcem mój policzek. Im dłużej patrzę mu w oczy, tym bardziej mnie hipnotyzuje i zapominam o obecności matki. Patrzy tak, jakby chciał, abym nic poza nim nie widziała. Jest naprawdę na dobrej drodze do tego.
– Załóż bluzę. Jest chłodno. Jeszcze nie wyzdrowiałeś całkiem – odpowiadam.
Matka odchrząkuje znacząco, znowu przywracając mnie do rzeczywistości. Muszę się jej jak najszybciej pozbyć. To nie powinno być trudne. Wygląda, jakby chciała być gdzie indziej i zapomnieć o tym, co widziała przed chwilą. Świadczy o tym grymas niesmaku na jej twarzy. Nic dziwnego. Dla kogoś pozbawionego jakichkolwiek uczuć wyższych taka forma ich wyrażania może być niekomfortowa.
Ross znika na chwilę na górze. Pomiędzy mną a matką trwa pełna napięcia cisza. Wpuszczam ją niechętnie do środka i pytam, czy czegoś się napije. Odmawia. Prowadzę ją do salonu i wskazuję fotel, aby usiadła. Z kanapy zgarniam notes oraz gitarę, które odbiera ode mnie Ross i bierze ze sobą na zewnątrz. Puszcza mi oczko i posyła pokrzepiająco uśmiech, który dodaje mi sił.
Siadam naprzeciwko matki.
– Chyba się nie dogadałyśmy. Nie wracam. Niepotrzebnie się fatygowałaś – mówię, starając się brzmieć stanowczo, ale gdy tylko zatrzaskują się za Rossem drzwi, tracę całą pewność siebie. Pod wpływem jej intensywnego, badawczego spojrzenia mam ochotę się skulić, ale patrzę jej hardo w oczy, nie dając po sobie poznać, jak bardzo jestem zdenerwowana jej nieoczekiwaną wizytą.
Milczy, wyprostowana jak struna. Wygląda jak lodowa rzeźba, której nikt nigdy nie potrafił roztopić. Mam ochotę narzucić na ramiona koc. Robi mi się zimno. Dreszcze przechodzą przez całe moje ciało.
– Rozumiem cię – odzywa się po długiej ciszy. Zakłada nogę na nogę i splata dłonie na kolanach. Staję się czujna. Jeszcze nie wiem, co kryje się za jej słowami. – A raczej staram się zrozumieć. Twoje życie się posypało. Było bezpieczne i stabilne. Niczego ci nie brakowało, miałaś wszystko... – Przerywa, gdy prycham. Mruży oczy, ale jak zwykle ignoruje sygnały, które jej daję. – A i tak zawsze byłaś roszczeniowa. Nie okazałaś ani krztyny wdzięczności, tylko zawsze miałaś pretensje. Wiem, że to moja wina. Rozpuściłam cię, za mało wymagałam. Od dziecka potrzebowałaś twardej ręki, żeby cię utemperować.
Proszę, zaczyna się. Miałam odwagę się sprzeciwić, więc teraz tego na pewno pożałuję. Przydałby się popcorn i piwo do tego marnego spektaklu, który właśnie się rozpoczyna.
Bez względu na to, jak bardzo chcę pozostać obojętna na jej słowa, wszystkie moje mięśnie spinają się w oczekiwaniu na cios. W duchu obiecuję sobie, że pozwolę jej mówić. Niech powie te swoje standardowe regułki i wyniesie się z mojego życia.
– Rozumiem – mówi z naciskiem, przygniatając mnie spojrzeniem – że próbujesz znaleźć sobie nową drogę w życiu. Odnaleźć siebie. Ale nie tędy droga, Crystal. Zawsze uczyłam cię, że kobieta powinna być silna i niezależna. Stąpać twardo po ziemi, a nie latać w chmurach, bo upadki są bolesne. Ile ten mężczyzna ma lat?
– Jakie to ma znaczenie? – warczę.
– Bo zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd, że dokonujesz tak fatalnych wyborów. Ile jest od ciebie starszy? Dwanaście lat, trzynaście? Pozwalasz się wykorzystywać jak jakaś...
– Nic. O nim. Nie wiesz – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Och, proszę cię – prycha. – Wystarczy na niego spojrzeć...
– I to właśnie był zawsze twój błąd, mamo. Selekcjonujesz ludzi.
– Crystal – matka pochyla się do przodu, układając przedramiona na udach. – Jestem przerażona. Najpierw Marco, a teraz on?
– Słucham?
– Nie udawaj głupiej – ścisza głos, który przypomina teraz syk żmii. – Rozumiem, że nie masz zbyt wielu perspektyw w życiu. Nie skończyłaś nauki, a balet był jedyną rzeczą, w której byłaś dobra, ale to, co robisz, jest poniżej krytyki...
– Nie wierzę! Dlaczego znowu mi wszystko chcesz zepsuć?! Dlaczego nie pozwalasz mi żyć po swojemu i po prostu być szczęśliwą?! Nie masz prawa mieszać się w moje życie! – Wybucham i wstaję, walcząc ze łzami.
– Och, przestań znowu dramatyzować i siadaj. Rozmawiaj ze mną jak dorosła kobieta, a nie zbuntowana nastolatka. Nigdy mnie nie słuchałaś i zobacz, jak skończyłaś. Bo gdybyś...
– Zamknij się! – krzyczę. – Wyjdź stąd natychmiast!
Matka zaciska usta w wąską linię. W jej oczach szaleje burza. Czuję, jak piecze mnie policzek. Nie musi nawet bić mnie fizycznie. Robi to każdym słowem. Spojrzeniem. Gestem. Jest w tym mistrzynią.
– Puszczę to mimo uszu, bo widzę, że twoja psychika nie wróciła jeszcze do równowagi, dlatego uważam, że powinnaś wrócić ze mną. Pobyt tutaj ci nie pomógł. Wszystko już ucichło. Zajęłam się tym. Nikt nie będzie cię nachodził...
– Nigdzie się nie wybieram i powiedziałam, żebyś wyszła.
Matka wzdycha ciężko i przykłada palce do nasady nosa, drugą dłonią masując skroń. Zawsze tak robiła, dając mi do zrozumienia, że ją męczę i przyprawiam o ból głowy.
Dlaczego po prostu nie wyjdzie?
– Naprawdę chcesz siedzieć obcym ludziom na głowie? Zastanów się. Ojciec. Cię. Nie chciał. Nigdy. Mają swoje życie, a ty już jesteś tutaj za długo.
– Od długiego czasu już nie mieszkam u ojca – odpowiadam bezbarwnym, mechanicznym głosem.
– A więc jesteś z tym... Jak mu tam było?
– Ross. Jestem z Rossem. I powiedziałam, żebyś...
– A kim jest ten człowiek? Zajmuje się czymś? Pracuje w ogóle? Wygląda mi na jakiegoś bezdomnego narkomana.
Siadam z wrażenia i patrzę na nią szeroko otwartymi oczami. Fakt, że Ross podczas choroby bardzo schudł i wciąż jest blady, ale zapalenie płuc przeszedł ciężko. Wiele razy chciałam dzwonić na pogotowie, lecz prosił, żebym tego nie robiła. Bałam się, że jeśli czegoś nie zrobię, stracę go, więc czuwałam dniami i nocami, a ona ma czelność przychodzić tu i nie mając o niczym pojęcia, wygłaszać swoje opinie?
– Prosiłam, żebyś wyszła – powtarzam, a z każdą chwilą tracę siły do tej rozmowy, jakby wysysała ze mnie całą energię, jaką nabyłam przez ostatnie tygodnie.
– Przepraszam – wzdycha. – Poniosło mnie. Jestem po prostu zaskoczona tym, co tu zastałam, Crystal. Zrozum mnie, jako matkę. Chciałaś być baletnicą. Chciałaś być taka jak ja, choć od początku czułam, że jesteś na to za słaba. Zbyt wrażliwa. Zbyt emocjonalna. Ale byłaś taka uparta, że ci uległam i teraz tego żałuję. Powinnam wybić ci balet z głowy, gdy jeszcze byłaś dzieckiem. Próbowałam to robić na wszelkie możliwe sposoby, chciałam cię chronić przed tym światem i chorą ambicją, która nim włada. Nie poradziłaś sobie z próbą, jaka na ciebie spadła i teraz masz, co chciałaś. Wszystko co robiłam było dla twojego dobra.
Siedzę jak sparaliżowana. Chowam wszystkie emocje, które się we mnie kotłują, jakbym pakowała się w pośpiechu, aby znowu uciec i nie pozwolić już więcej się zranić. Nie czuć nic. Znowu stać się pustą skorupą, bo wiem, że z nią nie wygram. Jestem na przegranej pozycji. Opuszczam gardę, będąc bezbronną wobec osoby, która powinna mnie kochać bezwarunkowo, a kopała nawet wtedy, gdy leżałam już na dnie.
– Co to za mężczyzna? Co cię z nim łączy?
– To wokalista zespołu Nemezis. Grupy rockowej. – Słyszę swój głos, ale wydaje się być pusty. Poruszam ustami, jednak czuję się, jakby mój duch opuścił ciało. Jak tamtego wieczoru, gdy Marco...
– Nie znam – odpowiada lekceważąco.
– Nie musisz. Zna go tysiące innych ludzi.
– Czyli jest sławny.
Kiwam głową. Jak kukła poruszana przez lalkarza. Muszę przetrwać. Ona wyjdzie. Więcej jej nie zobaczę. Wyjadę z Rossem. Zmienię nazwisko. Wizerunek. Nikt mnie nie pozna. Odetnę się od niej całkiem. Muszę tylko to przetrwać.
– Mieszka tu?
– W Nowym Jorku.
– Czyli to nic poważnego. Chwilowy romans. Chwała niebiosom, bo myślałam, że ci całkiem rozum już odjęło. Bo nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co miałabyś przy nim robić. Za ozdobę? Bo śpiewać to raczej nie umiesz. No chyba, że pasuje ci bycie dla kogoś maskotką.
Spoglądam na nią, słysząc ulgę i rozbawienie w jej głosie. Najważniejsze jednak, że ja nic nie czuję. Patrzę na nią tępym spojrzeniem. Niech już wyjdzie.
Chcę coś powiedzieć, jakoś się odciąć, ale ona mo na to nie pozwala, zasypując mnie stertą słów. Nigdy nie pozwalała mi mówić.
– Wygląda na to, że wolisz starszych mężczyzn. Może to z braku ojca w twoim życiu teraz próbujesz nadrobić braki i szukasz atencji, ale on zawsze był... słabym człowiekiem.
– Ojciec jest bardzo silny. Miał odwagę cię zostawić. Violet jest cudowna. Ciepła. Uśmiechnięta. Otwarta. Nie dziwię się, że do niej odszedł. Nikt by z tobą nie wytrzymał całe życie. Jesteś okropnym człowiekiem.
– Jeśli chciałaś mnie zranić nie udało ci się. Wielu już próbowało.
Zamykam oczy i liczę powoli do dziesięciu. Gdy je otworzę, okaże się, że to tylko koszmar. Jakiś mój ukryty lęk przed tym, że piękno ostatnich tygodni się skończy i będę musiała wrócić do swojego marnego, pozbawionego sensu życia. Że Ross okaże się tylko sennym marzeniem, a ja obudzę się w szpitalu po śpiączce i mój koszmar zacznie się na nowo.
– Skoro już wyżyłaś się na mnie, mam dla ciebie propozycję. Właściwie Marco ją ma.
Na ponowny dźwięk jego imienia coś we mnie pęka. Kłódka, którą zamknęłam skrzynie swoich wspomnień, aby nie zwariować do końca.
– Nigdzie nie odejdziesz mała dziwko. Myślisz, że mogłaś sobie ze mną pogrywać i tak po prostu mnie zostawisz?
Chcę zasłonić uszy, żeby go nie słyszeć, ale mam zbyt ciężkie ręce. Są jak z ołowiu. Zimne i jakieś nie moje. Obce.
– Czuje się winny tego, że twoja przyszłość legła w gruzach. Już kilka razy prosił mnie, żebym się z tobą skontaktowała.
Unoszę czujny wzrok na matkę.
– Proponuje ci pracę, jako swojej asystentki. Dobrze ci zapłaci. Uznałam, że nie dostaniesz na chwilę obecną pieniędzy z funduszu. Powinnaś zacząć pracować, coś robić, mieć motywację. Do tej pory na nic nie musiałaś pracować. Użalanie się nad tobą nie pomaga. Gdy noga wydobrzeje...
– O czym ty mówisz? – szepczę.
– O tym, że przyjeżdżam tutaj po ponad czterech miesiącach, a ty nadal jesteś w kompletnej rozsypce! Marco...
– Nie wypowiadaj jego imienia – warczę.
– ... da ci pracę. Będziesz jego prawą ręką.
– Nic. Od niego. Nie chcę. Od ciebie też nie – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Miejże odrobinę honoru dziewczyno. Uwiodłaś go. Szantażowałaś. Groziłaś, że zniszczysz mu życie, a on i tak wyciąga do ciebie dłoń...
– Co robiłam? – Wypuszczam z ust drżące powietrze. Nie jestem już w stanie zapanować nad trzęsącymi dłońmi. Oblewa mnie zimny pot i w panice spoglądam na drzwi, za którymi zniknął Ross. Pokój wydaje się być mniejszy. Ściany poruszają się, zbliżając do mnie coraz bardziej. Jeśli tego nie przerwę przygniotą mnie... Ale nie mogę wstać. Nie mogę wyjść. Czuję się złapana w pułapkę. Spętana. Głos matki brzmi, jakbym była pod wodą.
– Wszystko mi opowiedział. Jeszcze w szpitalu. Był zrozpaczony. Ciągle powtarzał, że to jego wina, bo gdyby dał ci główną rolę w spektaklu, nic by się nie wydarzyło. Ma żal do siebie, że ci uległ. Tak, wiem o waszym romansie. Wszystko mi opowiedział, jak nie potrafiłaś pozwolić mu wszystkiego zakończyć. Nie muszę chyba mówić, jak perfidne to było zagranie z twojej strony. Jak wpłynęło na mój wizerunek w jego oczach. Współpracujemy od lat i...
– On mnie zgwałcił – mówię cicho.
Matka prycha. Mrugam powiekami, pragnąc odgonić mgłę, która zasnuwa mi wzrok. Nie mogę teraz się poddać. Nie mogę pozwolić, żeby wszystko ponownie runęło przygnęcione gruzami wspomnień.
– Nie jesteś pierwszą, która próbuje go o to oskarżyć. Już była jedna taka. To przystojny mężczyzna, do tego samotny, każda chciałaby być tą jedyną. Znam cię. Wiem, jak bardzo potrzebujesz uwagi.
Kręcę głową tak zamaszyście, że chyba zaraz skręcę sobie kark.
– On mnie zgwałcił. – Wzmacniam ton i unoszę na nią wzrok. Lodowate poty mieszają się z falami uderzającego gorącą. Głos mam mocny, a zarazem słaby. Szukam w oczach matki, choć odrobinę... czegoś ludzkiego. Matczynego. Kobiecego. Czegokolwiek, co dałoby mi sygnał, że w tym perfekcyjnym ciele, z idealną, piękną twarzą, kryje się coś... Coś żywego. Coś jak bijące serce. Dotykam dłonią własnej piersi, aby sprawdzić, czy ja wciąż żyje. Bije. Bije dla niego, bo on sprawił, że się obudziło.
Gdzie jest? Potrzebuję go właśnie w tej chwili, aby utrzymać się na powierzchni.
Zaciskam powieki i otwieram je ponownie.
Matka wciąż jest. Nadal się we mnie wpatruje bez żadnego wyrazu twarzy.
– Próbowałam ci powiedzieć tamtego dnia przed występem. Potraktowałaś mnie jak śmiecia.
– Cokolwiek się wydarzyło, sama sobie jesteś winna.
Jej słowa są jak uderzenie tępym narzędziem w głowę. Jak idealnie oddany strzał prosto w serce.
Nagle słyszę huk i czuję ból w dłoniach. W nodze. Rwący, przejmujący ból, przypominający ogień. I krzyk. Pełen rozpaczy krzyk, rozdzierający mi gardło.
– Zgwałcił mnie!! Zgwałcił mnie!! ZGWAŁCIŁ! – uderzam dłońmi o stół raz po raz tak mocno, że czuję ból w całym ciele. – Słyszysz, co mówię?! Usłysz mnie w końcu! Marco mnie zgwałcił!! Dlaczego mnie nie słuchasz?! Dlaczego mi nie pomogłaś?!
Uderzam coraz mocniej, szlochając tak bardzo, że już nic nie widzę. Słyszę trzask drzwi. A może to moje kości? Może moje serce, dusza. Może to ja cała?
Uginają się pode mną kolana a po chwili coś ciasno mnie oplata. Czuję ciepło i kojący głos. Coś szorstkiego na policzku.
– Ciii. Już jestem. Będzie dobrze.
– Zostaw mnie!! Zostaw mnie!!! Nie dotykaj! – Próbuję się wyrwać. Nie chcę być dotykana. Niech nikt mnie nie dotyka. Niech odejdą wszyscy. Niech mnie zostawią.
Ale on mnie nie słucha.
Walczę, jednak jest silniejszy. Krzyczę i wiem, że mnie słyszy. Jak mantrę powtarzam, żeby odszedł i mnie zostawił w spokoju. Ale nie reaguje. Trzyma mnie mocno, szepcząc do ucha, że jest. Że nie odejdzie.
A później ogarnia mnie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro