Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35 cz II

Patrzę za Crystal dopóki nie znika mi z oczu, a kiedy już ją tracę z pola widzenia mam ochotę za nią pobiec. Ciągle czuję na skórze jej dotyk i w cale nie chciałem, żeby odeszła, ale najpierw muszę się uspokoić – pod wieloma względami. Jeśli próbowała zainicjować to, co myślę, to nie chcę być w takim momencie na wpół żywy. No i nie kłamałem, ani nie zapomniałem o tym stroju. Po prostu mam plan, ale czekam na odpowiedni moment.

Przesuwam dłonią po twarzy, jakby to miało mi pomóc zdjąć z siebie zmęczenie, które ostatnio daje mi w kość. Za nic nie zamieniłbym tych nocnych rozmów z nią –  niekiedy do trzeciej nad ranem – na porządną dawkę snu, ale dzisiaj jest jakieś apogeum. Kręci mi się w głowie i oblewają mnie zimne poty. Już w sądzie źle się czułem, ledwo tam wysiedziałem.

Gdy zawroty głowy w końcu mijają i czuję się na siłach ruszyć do domu, wyciągam telefon z kieszeni. Menadżer obiecał, że nie będzie mi już zawracała dupy, o ile wywiążę się z obietnicy, że wrócę pod koniec września, ale dzwonił do mnie siedem razy. Na czas rozprawy zostawiłem telefon w samochodzie, a wysłuchawszy wyroku, byłem tak wkurzony, że ledwo sędzia przestał gadać, a mnie już nie było.

Z ciężkim westchnięciem wchodzę do domu i oddzwaniam. Sam odbiera po pierwszym sygnale i bez zbędnych słów zalewa mnie słowotokiem.

– Czy w Pine Hollow już tyle czasu zatrzymuje cię kobieta? I nie ściemniaj o chorej matce, więzach rodzinnych i odbudowywaniu relacji, bo nie znosisz ani tego miasteczka, ani własnej rodziny. Co to za babka? Mów.

Opadam na kanapę. Gorszego momentu nie mógł sobie znaleźć. Nie mam na to siły dzisiaj.

– O czym konkretnie mówisz? – wzdycham, masując skronie. – Jeśli Eddy coś ci powiedział...

– Nie czytałeś? – Wchodzi mi w słowo.

– Czego?

– Wysłałem ci link do artykułu. Ktoś widział cię, jak prawie przeleciałeś jakąś babkę na parkingu, przy pieprzonym samochodzie! Zdjęcie krąży w sieci, tylko patrzeć jak zorientują się, że jesteś w rodzinnym miasteczku i nici z twojego odpoczynku. Kim ona jest? To coś poważnego?

Rozłączam się bez słowa i wchodzę w link, który mi wysłał. Na głównej stronie jest moje zdjęcie z Crystal. Mnie widać dobrze – a na mojej twarzy są wypisane wszystkie uczucia, które do niej żywię – ale ona jest tyłem. Na pierwszy plan rzucają się różowe włosy.  Oddycham z ulgą, bo nie chciałbym wiedzieć, co by się stało, gdyby wypłynęło, że to właśnie z nią się spotykam. Sprawa śmierci Gianny była głośna, Crystal na pewno zostałaby rozpoznana.

Ale jeśli ze mną wyjedzie, pismaki będą chcieli się dowiedzieć, kim jest. Zaczną kopać, aż się dokopią. Dobrze wiem na co stać te szuje i wolałbym, żeby Crystal znowu przez to nie przechodziła. Przecież nie będę jej ukrywał w domu.

Kurwa, nie pomyślałem o tym...

Sam ponownie dzwoni. Odbieram.

– Tobie to się w dupie poprzewracało, dzieciaku, nie możesz mnie tak ignorować!  

Parskam.

– Nieważne – wzdycha. – Były już spekulacje, że jesteś w ośrodku uzależnień. Że cierpisz na ciężką depresję po rozstaniu z Rudą i wylądowałeś w psychiatryku. Że miałeś próbę samobójczą. Że zespół kończy działalność. I to wszystko tylko dlatego, że przestałeś im dostarczać pożywkę i nagle zniknąłeś. Wiesz, jak czekają, żeby dostać hot story?

Przewracam oczami.

To Eddy uwielbia skandale i sam je wywoływał, bawi go to. Z resztą, dla niego życie to dobra zabawa. Okay, nie byłem święty, również  lubiłem prowokować i nie przejmowałem się – w porównaniu do moich staruszków – co o mnie wypisują. Teraz jednak obecność Crystal w moim życiu zmienia nieco moją perspektywę i wolałbym pozostać w cieniu. Jak normalny człowiek.

– To dziewczę odporne chociaż na media? – kpi Sam. – Bo jak połączą kropki, gdzie jesteś i się na was rzucą będzie pieprzona sensacja roku. Już widzę te nagłówki: Znany rockman w końcu pozbierał się po rozstaniu z wieloletnią partnerką i współzałożycielką zespołu...

– Chryste, nie widać przecież jej twarzy – odpowiadam coraz bardziej rozdrażniony.

– A więc kobieta – kwituje zadowolony. – Sądząc po twojej reakcji, to coś poważnego. Jeśli to dzięki niej odzyskałeś wenę, to całkiem dobry zna...

Rozłączam się i rzucam telefon na stolik. Ześlizguje się z niego i spada na podłogę. Skoro mój menadżer jest tak bardzo zainteresowany moim życiem uczuciowym, tym bardziej będą te wszystkie hieny.

Zamykam oczy. Senność jest zbyt silna, żebym mógł teraz z nią walczyć. Potrzebuję się zresetować.

*

Budzi mnie mocne pukanie do drzwi. Gdy otwieram oczy, na zewnątrz już powoli zachodzi słońce. Jasna cholera... Miałem coś przygotować dla Crystal i po nią zadzwonić. Nie wiem kiedy zasnąłem. Po prostu odpłynąłem. 

Pukanie rozlega się ponownie. Wstaję z kanapy i idę otworzyć drzwi.

Podświadomie spodziewałem się diablicy, ale to co widzę i tak mnie nie pociesza.

– Nie dzisiaj – warczę i próbuję zatrzasnąć doktorkowi drzwi przed nosem, ale blokuje je nogą. – Nie, nie odpieprzę się od Crystal. Myślałem, że mamy to już ustalone – uprzedzam go znudzonym tonem.

Robert uderza mnie w pierś gazetą.

– Nie wciągaj jej w to. Dopiero co wygrzebuje się z jednego bagna, jak się na nią rzucą, nie poradzi sobie – syczy i wpycha mnie do środka. Podpiera się pod boki i patrzy na mnie jak na wkurzonego tatuśka przystało. Zerkam na gazetę na której widnieje zdjęcie, które już widziałem. To dzisiejsze wydanie, stąd taki szum.  Musiałem oczywiście trafić na pierwszą stronę jednego z największych szmatławców. Tylko, że jedyną osobą w miasteczku, która ma różowe włosy jest właśnie Crystal. Widziano nas razem, ale nie w żaden zażyły sposób. Na pewno nie w taki, jak na zdjęciu. Ludzie i tak powiążą fakty.

– A ile wiesz, o tym bagnie, z którego się wygrzebuje? – kpię.

– Posłuchaj mnie, Storm... – zaczyna groźnie, ale nie pozwalam mu dojść do słowa.

– Posłucham cię, Robercie, jeśli odpowiesz mi na jedno pytanie.

Tak jak myślałem, milknie, patrząc na mnie z gromami w oczach. Zaciska zęby i widzę, że chętnie by mi przywalił. Zaraz będzie miał jeszcze większą ochotę na to.

– Jaki jest ulubiony kolor Crystal? – pytam po chwili dramatycznej ciszy.

– Co to ma być? – prycha.

– Odpowiedz. Jaki?

Mierzymy się spojrzeniami. Da mi odpowiedź, albo go stąd wykopię. Poważnie, wizyta w sądzie wyssała ze mnie dzisiaj siły i brakuje mi już cierpliwości.

– Nie wiem.

– Niebieski. Konkretnie błękitny. Drugie pytanie.

– Do czego zmierzasz...?

– Tytuł piosenki, której zawsze słuchała, żeby poprawić sobie humor? Przynajmniej dopóki jeszcze muzyka jej kiedyś pomagała.

Daje mu trzy sekundy na odpowiedź i z coraz większą satysfakcją patrzę jak traci tą hardość zatroskanego pseudo ojca. Opuszcza ramiona i odwraca ode mnie wzrok.

– Ja ci powiem. Don’t worry, be happy. Wykonawca Bobby McFerrin. A wiesz dlaczego akurat ta piosenka? – Nie wiem, kiedy zrobiłem krok w jego stronę tak że teraz stoimy naprawdę blisko siebie. – Bo w chwilach największych kryzysów nie miała przy sobie nikogo, kto powiedziałby jej, że będzie dobrze. Odbierała ten tekst bardzo osobiście, bo lubiła myśleć, że autor śpiewa dla niej. Opowiedz mi jakieś ciekawostki z jej życia. Siadaj. – Wskazuje dłonią kanapę, wiedząc oczywiście, że nie usiądzie. Ja rozsiadam się wygodnie i zakładam nogę na nogę. Spod poduszki wyciągam Baśmie Braci Grimm, które Crystal zabrała od Cassie i pokazuje książkę doktorkowi. – Czytałeś Bailey te baśnie?

Milczy, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Ja w ostatnim czasie czytałem Crystal. Pomyślmy wspólnie, dlaczego? – Przykładam pięść do czoła, udając, że się zastanawiam. – Wiem! Bo kiedy sama prosiła matkę, żeby jej poczytała, ona nie miała na to chęci, a ojciec był tak zapracowany, że przychodził, kiedy już spała. Miała piętnaście lat, gdy w liceum wydarzyło się coś, co wpędziło ją w zaburzenia odżywiania. Wiedziałeś?

– Zawsze mało jadła. Miała dietę....

– Ale ona uwielbia jeść! – Wyrzucam ręce w górę. –  Tylko, że ktoś wytknął jej po wakacjach u ciebie, że przytyła, co było potwierdzeniem słów jej matki i wpadła w obsesję na punkcie wagi. Kolejne pytanie, jak miał na imię pierwszy chłopak Crystal?

Milczy.

Wstaję.

Podchodzę do niego.

Jestem tak blisko, że stykamy się nosami.

– Nigdy nie miała chłopaka, bo bała się zaangażowania – syczę. – Bała się przyjąć miłość, bo nie kojarzyła jej się dobrze. W pieprzonym liście napisałeś, że ją kochasz i zniknąłeś z jej życia, choć i tak mało co w nim byłeś. Kocham cię kojarzy jej się z rozstaniem. Ale masz plusa, bo mówiła, że kiedy już do ciebie przyszła nie odrzucałeś jej i słuchałeś, w porównaniu do matki, jak minął jej dzień. Wspominała, że umiałeś ją rozbawić i czekała na ciebie. Chociaż tyle. I teraz najważniejsze pytanie: co doprowadziło do jej stanu, w którym do ciebie przyjechała?

– Wypadek na wieżyczce, Storm – warczy. – Nic nie wiesz...

– Wyjdź – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Wyjdź, do cholery, bo to zdarzenie było skutkiem czegoś wcześniej, a nie przyczyną! – Dźgam go palcem w pierś.

Robert blednie, a gniew, gdyby mógł przyjąć fizyczną postać, wylatywałby mu uszami jak dym. W domu robi się duszno i gorąco. Odpinam kilka guzików koszuli i otwieram okno.

– Ty ją naprawdę kochasz – mówi zrezygnowany i siada na kanapie. Splata dłonie z tyłu głowy.

Odwracam się w jego stronę.

– Tak, tylko teraz będę się bał jej to powiedzieć, żeby ode mnie nie uciekła – drwię. – Dlatego pokazuje jej na wszystkie możliwe sposoby, że jest dla mnie ważna. I nie psuj tego. Miałeś szansę się wykazać.

Robert patrzy na mnie dziwnie mętnym wzrokiem. Nagle facet wygląda, jakby postarzał się o dwadzieścia lat.

– Tak samo kochałem, Josephine – wyznaje cicho. – Zobaczyłem ją tylko raz na scenie i  straciłem dla niej głowę. Nie widziałem absolutnie nic poza nią, wiedziałem, że albo ona, albo żadna inna. O jej względy konkurowałem z wieloma mężczyznami. Oboje pochodziliśmy z bogatych, wpływowych rodzin, więc nikt nie miał nic przeciwko. I udało mi się. Zdobyłem jej serce. – Patrzy na mnie, a na jego twarzy maluje się cierpienie. – Wiedziałem, jak będzie wyglądało życie z nią. W tamtym czasie przeżywała swój rozkwit, była solistką, a na jej występy przychodziły setki ludzi. Były w ciągłych rozjazdach. Kochała to całym sercem, a ja byłem gotów na każde poświęcenie, nawet jeśli miałem jej nie widywać miesiącami. Z góry zapowiedziała, że nie chce mieć dzieci. Zgodziłem się. Byliśmy młodzi. Myślałem, że mnie kocha, w końcu przecież wybrała mnie spośród wszystkich mężczyzn. Żyłem z taką myślą do momentu aż mnie zdradziła, czym złamała mi serce, ale byłem gotów jej to wybaczyć. Josephine była dla mnie wszystkim, nie wyobrażałem sobie  życia bez niej. Okazało się jednak, że zaszła w ciążę.

Ostatnie zdanie zawisa w powietrzu niczym granat. Wiem, że moje pytanie, które ciśnie mi się na usta, będzie wyciągnięciem zawleczki, dlatego milczę. Robert na mnie nie patrzy. Przyciąga do siebie gazetę i wpatruję się w widniejące na pierwszej stronie zdjęcie.

– Nie jestem biologicznym ojcem Crystal.

Zamykam oczy. Niech mi ktoś powie, że nadal śpię.

– Josephine chciała usunąć ciążę. Nie zgodziłem się, powiedziałem, że ją zostawię, jeśli to zrobi. To ją przekonało. Z czasem zrozumiałem, że nie dlatego, że mnie kochała i nie chciała mnoe stracić, a po prostu chciała uniknąć rozgłosu. Sam nie wiem, dlaczego, ale może myślałem... Może myślałem, że dziecko przewartościuje jej życie. Nic takiego się nie stało. Po porodzie nie chciała nawet na nią spojrzeć, nie chciała wziąć jej na ręce, karmić, opiekować się... A była taka maleńka... Taka śliczna. Zakochałem się w niej od pierwszego spojrzenia...

– Przestań – szepczę.

Robert przykłada dłonie do twarzy. Głos mu drży, gdy kontynuuje.

– Josephine znienawidziła mnie, widziałem to w jej oczach. Przez czas ciąży i połogu straciła formę. Baletnice zazwyczaj decydują się na dzieci, gdzieś w wieku około trzydziestu pięciu lat, bo mniej więcej do tego czasu mogą się spełniać, zanim już będą za stare.  Od tamtej pory było już tylko gorzej. Nie pozwalała mi nawet wziąć jej na ręce... Podejść, gdy zanosiła się płaczem...

– Wystarczy – warczę.

– Odseparowała mnie od niej. – Robert kontynuuje, mówiąc coraz mocniej i szybciej, nie zważając na moje protesty. – Nie pozwoliła się wtrącać w jej wychowanie. Nie miałem nic do gadania. Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej, aż poznałem Violet. Trzy lata żyłem w dwóch rodzinach zanim podjąłem decyzję o rozwodzie i wyprowadzce z Denver. To była trudna decyzja. Myślisz, że Josephine chciała, abym miał kontakt z Crystal? Groziła, że jej powie prawdę, a Crystal była takim wrażliwym, niewinnym, ciekawym świata dzieckiem. Wiem, że ma do mnie żal, bo kiedy z Bailey mówiły, że chciałyby, aby z nami zamieszkała, ja jasno dałem do zrozumienia, że nie ma takiej możliowści. Nie wygrałbym z Josephine, a Crystal byłaby narażona na ogromny stres, gdyby doszło do walki w sądzie. Nie wiem, czy poradziłaby sobie z prawdą. Kiedy przestała przyjeżdżać do nas, próbowałem się z nią kontaktować, ale nie miała jeszcze wtedy telefonu komórkowego. Josephine była wobec niej bardzo rygorystyczna,  więc musiałem dzwonić na telefon stacjonarny, ale ona już wtedy nie chciała ze mną rozmawiać. W końcu kontakt się urwał. Aż do momentu, gdy Crystal zadzwoniła z pytaniem, czy może do mnie przyjechać. Ale nie dopuszcza mnie do siebie i traktuje z dystansem. Niestety prawda jest taka, że po wyprowadzce nie walczyłem ani nie zabiegałem o kontakt z nią, tak jak powinienem. Przyznaję – patrzy mi twardo w oczy – pozwoliłem, żeby Crystal się ode mnie odcięła. I naprawdę tego żałuję.

Teraz mam taki mętlik w głowie, że sam nie wiem, co mam powiedzieć. Przez chwilę panuje całkowita cisza.

Loren, spadasz na drugie miejsce w rankingu światowych suk.

– A myślałem, że to ja mam popieprzoną rodzinę – mruczę jedynie, pocierając palcem brew.

– Posłuchaj, Ross...

Obaj podskakujemy jak oparzeni, gdy drzwi od domu otwierają się i z przedsionka rozlega się wesoły jak świergot głos Crystal:

– Gotowy, czy nie, wchodzę! Nie mogłam się ciebie docze... – zamiera na widok naszej dwójki –...kać. – Krzyżuje ręce na piersi, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Co się dzieje?

W jednej chwili zapominam o doktorku i całej rozmowie. Crystal zagarnia dla siebie całą przestrzeń. Lustruje z góry na dół jej pokolorowane mazakami nogi, ręce i twarz. Włosy ma roztrzepane, jakby walnął ją piorun, a gdzieniegdzie powpinane kolorowe wsuwki. Wygląda uroczo. Melody bardzo się postarała.

– Cassie twierdzi, że to zmywalne – odpowiada na moje nieme pytanie. – Więc? Co wy tu...

– Rozmawialiśmy – mówię i uśmiecham się do Roberta, mając nadzieję, że naprawdę to wygląda jak uśmiech. – Jesteśmy zaproszeni na obiad w niedzielę. – Wyciągam do niego dłoń, którą ściska z lekkim zawahanie.

– Tak – odchrząka i zwraca się do Crystal: – Violet się stęskniła. W zasadzie się nie widujemy, choć teoretycznie wciąż u nas mieszkasz.

– Tu mi dobrze – odpowiada buntowniczo, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu.

– Rozumiem to. – Robert kiwa głową, a Crystal marszczy brwi. W jej oczach maluje się coraz większa podejrzliwość, gdy ojciec podchodzi do niej, przytula i całuje w czubek głowy.

Dziewczyna stoi jak słup soli, z szeroko otwartymi oczami, którymi patrzy na mnie, a ja dostrzegam w nich milion pytań. Nie odwzajemnia jednak uścisku.

– Do zobaczenia w niedziele  – mówi cicho mężczyzna, pociera ramię Crystal i wychodzi.

– Co tu się właśnie...?

– Kąpiel? – pytam, szczerząc zęby.

– Z tobą? – Unosi brew.

– Chodź. – Łapię ją za dłoń, ale zapiera się nogami i wyrywa z mojego uścisku. – Najpierw powiedz mi, po co on tu przyszedł?

– Porozmawiać.

– I dogadaliście się?

– Tak myślę. I ty też powinnaś dać mu szansę.

– Nie rozumiem. Czego chciał?

Ta jej cholerna upartość.

– Po prostu się martwi. – Wzruszam ramionami. – Jak na ojca przystało. Ale obyło się bez rozlewu krwi, broń zawieszona, wszystko w porządku. Zapanował pokój.

– Coś mi tu śmierdzi.

Wzdycham i biorę ją na ręce, bo przecież jak się zaprze będzie tak stała do rana. Nie spodziewając się takiego ruchu piszczy i śmieje się, karząc mi się postawić na ziemi.

Nie ma takiej opcji. Będę ją nosił na rękach aż do śmierci. Za te wszystkie lata, gdy nikt tego nie robił.

Zanoszę ją na górę i wkładam do wanny. Odkręcam prysznic.

– Ross, jestem w ubraniu! – Protestuje, zaśmiewając się, gdy polewam ją wodą.

– Jeszcze tylko przez chwilę– mruczę.

– A gdzie trykot? Zdecydowałam, że bez tego jednak nie chcę... Wiesz... – Porusza sugestywnie brwiami.

– Ty mała zołzo! – Polewam jej głowę strumieniem zimnej wody. – Od kiedy zrobiłaś się taka śmiała, co? – Wylewam na jej włosy szampon, a ona ze śmiechu aż się zapowietrza.

Cała łazienka jest już mokra. Wykorzystuje chwilę, gdy pochylam się i łapię mnie za kark, złączając nasze usta. Nie wiem, gdzie leci strumień z prysznica, ale podejrzewam, że gdzieś na sufit. Na oślep, nie odrywając się od niej, zakręcam wodę i wchodzę do wanny.

*
– Jesteś wykończony – dociera do mnie szept Crystal. Uchylam powiekę. Film, który oglądaliśmy właśnie się kończy. To znaczy, ona oglądała, bo ja zasnąłem gdzieś na samym początku. Przesuwa koniuszkiem palca po cienkiej skórze pod oczami. Całuje mnie delikatnie. – Widziałam gazetę i nasze zdjęcie.

– Miałem ci powiedzieć...

– To nic, Ross. Myślałam o tym długo i stwierdziłam, że nie będę się chować. Jeśli będzie trzeba, złożę oświadczenie. Powiem, jak to było. Nie zawsze przecież byłam taka, jak teraz. Nieraz byłam filmowana, robiono mi zdjęcia, występowałam przed kamerami, bywałam na bankietach. Przed występem w Romeo i Julii nawet przeprowadzono ze mną wywiad. Byłam wtedy taka dumna. – Uśmiecha się i przykłada usta do mojego czoła, znacząc je gorącym pocałunkiem. Splata nasze dłonie. – Dajesz mi siłę, dziękuję ci za to. I chociaż wiem, że już nigdy nie zatańczę...

– Jak nie zatańczysz? – Obracam się w jej stronę i teraz leżymy z twarzami zwróconymi ku sobie. – Zatańczysz, Kryształku. Będziesz tańczyła ze mną każdego dnia, a Choas będzie pilnował nam dzieci, gdy zasną. 

– Dzieci? – Marszczy nos zmartwiona. – Nie wiem, czy będę mogła mieć dzieci. Od czterech lat nie miesiączkuję...

– Nie myśl o tym teraz. – Przygarniam ją do siebie. – Wszystko się poukłada. Zobaczysz.

– Grunt, żebyśmy byli razem – mówi cicho, ściskając mocniej moją dłoń. – Mogę w końcu powiedzieć, że znalazłam swoje miejsce na świecie.

Uchylam jedno oko, żeby na nią spojrzeć.

– W twoich ramionach, Ross.

Czym sobie na nią zasłużyłem? Według proroctw mojego ojca powinna mnie spotkać kara za swoje grzechy. A tymczasem czuję się jak największy szczęściarz na świecie.

– I nawzajem, Kryształku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro