Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

34.

– Jesteś dziś nieobecna, Crystal. – Głos mojego terapeuty, wyrywa mnie z zamyślenia. – Czy to z powodu tego, o czym rozmawialiśmy ostatnio?

– Nie... – Oczyszczam gardło i staram się skupić całą swoją uwagę na Jonathanie. Na poprzedniej sesji opowiedziałam, o tym, co wydarzyło się na wieżyczce –  nie rozmawialiśmy o tym, nie miałam wcześniej ani sił, ani odwagi, żeby na nowo zmierzyć się z tamtym dniem. Miał wszystko w mojej karcie, którą przesłał poprzedni terapeuta. Niewiele tam było. Jedynie opis, co mnie spotkało i informacja, że pacjentka odmawia współpracy. Potrafiłam godzinę przesiedzieć w gabinecie, patrząc tępo w jeden punkt i nic do mnie nie docierało. Byłam poza swoim ciałem. Poza swoim życiem. Nie chciałam być sobą. Brzydziłam się siebie i chciałam, żeby ta dziewczyna, którą byłam umarła.

Na zamknięcie mnie w ośrodku  nie godziła się matka, twierdząc, że nie jestem psychiczna. Wiem, że nie wynikało to z troski, a strachu przed dodatkowym szumem, jaki mogłam w ten sposób ściągnąć. I zwyczajnego wstydu. Pamiętam, jak na mnie patrzyła każdego dnia. Z politowaniem.

Teraz wydaje mi się, jakby to były bardzo zamierzchłe czasy. Jest lepiej. Naprawdę. Odzyskuje poczucie własnej tożsamości.

Przyznałam Jonathanowi, że nie wszystko pamiętam. Uznał, że to wyparcie. Mózg broni mnie przed przykrymi wspomnieniami, które sprawiają, że cierpię. Coś w tym może być, ponieważ nie tylko tamto wydarzenie jest zamazane. Gdy myślę o tym, co zrobił mi Marco, wspomnienia wracają, ale jestem, jakby biernym obserwatorem. Nie czuję nic. Dziewczyna ze wspomnień to nie ja.

Cóż, o tym Jonathanowi wciąż nie powiedziałam. Chciałam, ale nie potrafię.

Jedynie Ross zna prawdę. To on, jako jedyny jest powiernikiem mojej tajemnicy.

– Czy twoje rozkojarzenie ma coś wspólnego z mężczyzną z którym przyszłaś?

Odwracam gwałtownie wzrok od okna i patrzę w przejrzyste, niebieskie oczy Jonathana. Otwieram i zamykam usta. Na jego twarzy błąka się lekki uśmiech.  

– To przyjaciel – mruczę. Zazwyczaj Ross zostawał w samochodzie i czekał na mnie na parkingu, ale dzisiaj uparł się, że chce ze mną wejść. Gdy Jonathan zapraszał mnie do gabinetu, widział nasze splecione dłonie.

Nasza relacja wykracza nieco poza przyjacielskie , bo to co wzbudza we mnie Ross na pewno nie jest tylko takie. Sam jednak pod pewnymi względami trzyma się na dystans. Wczoraj wieczorem, gdy pokazywał mi kolejne akordy, bo uparłam się, że chcę nauczyć grać się na gitarze, w pewnym momencie mnie pocałował. Ale za każdym razem, gdy robi się za gorąco, to Ross mnie od siebie odsuwa.

Spędzamy ze sobą niemalże całe dnie, śpimy w jednym łóżku, bo zazwyczaj nie ma sensu, żeby odwoził mnie do domu. To znaczy, ja tego nie chcę. Lubię zasypiać i budzić się w jego ramionach. Rano wstaję razem z nim do pracy, tylko po to, żeby wrzucić Arabelli siana, wyczesać ją i wyprowadzić na padok. Ile mogę, tyle staram się pomóc rano Rossowi w pracy. Przed wyjazdem na ranczi on zaparza kawę, ja robię śniadanie. Lubię te nasze poranki. Lubię budzić się przy nim, witana czułym pocałunkiem. Uwielbiam też wspólne wieczory. Rozmowy – te poważne i te, kiedy ze śmiechu boli mnie brzuch. Uwielbiam, gdy śpiewa mi do snu. Mogę słuchać jego głosu godzinami...

– Ziemia do Crystal. – Głos Jonathana, choć łagodny, brzmi jak dzwon sprowadzający mnie z powrotem na ziemię 

– Przepraszam.

– Jesteś gdzieś bardzo daleko myślami dzisiaj.

Tak, jestem.

Dokładnie w łóżku. Gdzieś po północy. Kilka dni temu, gdy przebudziłam się i odwróciłam w jego stronę. Gdy palcami gładziłam jego twarz, włosy i pragnęłam, żeby się obudził i na mnie spojrzała. To ja zbudziłam go pocałunkiem...

– To chyba ktoś ważny. – Ponownie głos terapeuty przywraca mnie do rzeczywistości.

Przykładam dłonie do płonącej twarzy i wzdycham.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj – odpowiada łagodnie.

Jonathan uśmiecha się nieco szerzej i opiera o oparcie krzesła. Zamyka notes. Zakłada nogę na nogę. Przekrzywia głowę. Biorę wdech.

– Chyba po prostu się zakochałam – wypalam.

*

Gdy dwadzieścia minut później wychodzę z gabinetu, Ross unosi głowę znad telefonu i uśmiecha się. Gdyby nie to, że w poczekalni siedzi kobieta w średnim wieku z nastolatką, wpatrzoną w Rossa jak w obrazek, pewnie pierwsze co bym zrobiła to po prostu ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała. Wydaję się być nieświadomy tego, że jakaś siedemnastolatka ślini się na jego widok, a ja zastanawiam się, ile w swoim otoczeniu ma takich kobiet? W tej chwili jest wpatrzony we mnie, jakby nic poza mną nie było. Podoba mi się to. Lubię, gdy tak patrzy.

Ale co będzie gdy zniknę z jego pola widzenia? Gdy nie będzie mnie już widywał codziennie? Gdy na moim miejscu obok niego zaczną pojawiać się inne kobiety?

Strach o to, że Ross wyjedzie wypiera z mojej głowy wszystkie inne lęki. Powiedziałam, że z nim pojadę... Ale temat wyjazdu ucichł. Strój wciąż leży na kanapie w salonie. Od ponad tygodnia w jednym miejscu.

Może przemyślał sprawę i uznał, że nie ma sensu?

– Głodna?

Kiwam głową. Rozdzwania się jego telefon. Zerka na wyświetlacz, wzdycha ciężko i odrzuca połączenie.

– Ostatnio często do ciebie dzwonią – mówię ostrożnie. Ross podaje mi swoje ramię, ale ponownie rozdzwania się telefon. Wyłącza go całkiem.

– Według mojego menadżera minął czas, o który poprosiłem na odpoczynek, więc uważa, że może bezkarnie zacząć najazd – parska, ale w jego głosie słychać napięcie.

– Możesz tak po prostu wyłączyć telefon i go olać?

– Kto mi zabroni? To ja tu jestem gwiazdą. – Puszcza mi oczko, z tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem i wyobrażam go sobie w tym jego życiu. W tym właściwym. Opowiadał mi o intensywności dni, szczególnie przed wyjściem płyty. O wywiadach. Galach. Setkach zaproszeń. Różnych imprezach, na których musi się pojawiać. Gdy zapytałam go, czy ma w tym wszystkim czas na życie, odparł, że właśnie to jest jego życie.

Czy jego też czasem dopada bezsens przyszłości? Dobrze wiem, jak wyglądało życie mojej matki, gdy jeszcze tańczyła. W rozjazdach. W ciągłych próbach. W stresie. Czasem nie było jej w domu przez kilka miesięcy. Siedziałam z niańką, bo gdy ojciec jeszcze z nami mieszkał, był pracoholikiem. Widocznie zmienił to dla nowej rodziny.

Czy Ross mógłby zminimalizować tempo swojego życia? Dla mnie... Ewentualnej rodziny? Czy miałabym siedzieć w domu, czekając na jego powroty? Wiem, że mówił tylko o odwiedzinach, ale jeśli pojadę, przecież kolejne rozstanie w cale nie będzie łatwiejsze. Wręcz przeciwnie. Może być jeszcze ciężej.

Zanim się obejrzę stoimy już przy samochodzie. Ross otwiera mi drzwi, ale nie wsiadam. Gdy mu się przyglądam już teraz wydaje się być zmęczony. Pod oczami ma ciemne obwódki, wydaję się, że zbladł pod opalenizną. W nocy męczy go kaszel. Twierdzi, że to echo palenia papierosów i może minąć kilka miesięcy zanim przestanie rzęzić jak stary traktor. Podchodzi do tego lekko, ale mnie czasem to martwi. To nie brzmi jak zwykły kaszel.

– Dlaczego mi się tak przyglądasz? – pyta.

– Chyba powinieneś być przyzwyczajony do tego, że ktoś na ciebie patrzy. – Przewracam oczami. – Siedziała przed tobą dziewczyna, a strużka śliny ściekała jej po brodzie aż do podłogi. To normalny objaw na twój widok? Często się z tym spotykasz?

– Jaka dziewczyna? – Unosi brew i zatrzaskuje drzwi, robiąc krok w moją stronę. – Są tu w ogóle jakieś dziewczyny? – Rozgląda się demonstracyjnie na boki. Robię to samo. I tak. Są. – Ja żadnych nie widzę. Żadnych, oprócz ciebie. – Obejmuje mnie i chce pocałować, ale ze względu na to, że w ostatnim czasie nasze pocałunki nie są w stanie zakończyć się na krótkim buziaku – ostatnio w stajni nakrył nas Blake, mówiąc, że boks numer jedenaście jest wolny, po czym uciekł, jakby sam diabłem go gonił –  odwracam twarz i Ross trafia w policzek.

– Przestań, ludzie się gapią – mruczę.

I poważnie to robią. Jesteśmy w samym centrum miasta. Z parkingu non stop ktoś wyjeżdża i wjeżdża.

– No i?

– Nie wypada... Ross! – Śmieję się, gdy przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej, a plecami opiera o drzwi samochodu i składa pocałunek na mojej szyi.

– Ostatnio przebywam non stop w buszu, głównie z końmi, z dala od cywilizacji i teraz czuję się jak Tarzan w mieście, a tyś jest moja Jane.  Ale wiesz co? Czekaj. – Ross wyciąga telefon. Załącza go z powrotem, ignoruje kilka następujących po sobie wiadomości jak seria z karabinu, i gdzieś dzwoni.

– Co robisz? – pytam, zaskoczona, gdy włącza na głośnomówiący. Unosi palec w geście, abym czekała. Do kogokolwiek dzwoni, ten ktoś nie odbiera, ale Ross się nie poddaje. Dzwoni jeszcze raz. Po siedmiu kolejnych sygnałach, odzywa się zaspany i rozdrażniony męski głos:

– Masz przedziwne pory dzwonienia. Jak nie o świcie, to w środku nocy. Ignorujesz nas od kilku tygodni, Sam zarzuca nas kurwami, że jako członkowie zespołu nie potrafimy cię ściągnąć z powrotem, a ty sobie dzwonisz, kiedy ci się podoba i bezkarnie przerywasz mi sen. Spadaj, śpię. Jestem na ciebie śmiertelnie obrażony. Po powrocie wisisz mi mega imprezę we dwóch...

– Poczekaj, Eddy. Odpowiedz mi na jedno pytanie....

– Ty mi odpowiedź w końcu na pytanie, kiedy wracasz?! Nie mam pracy! Staczam się na dno! I to twoja wina, bo powinniśmy kończyć już nagrywanie! – krzyczy, ściągając na nas uwagę wszystkich wokół.

– Dramatyzuje – mówi do mnie bezgłośnie Ross, przywracając oczami. Jego nie obchodzi, że ludzie się gapią. Jak to, do cholery, robi? Ja jestem już cała spocona. Nerwowo rozglądam się. I... O Boże, tak! Gapią się.

–... Jack się będzie żenił. Zna laskę ledwo miesiąc, a jeszcze się dobrze nie rozwiódł z jedną. Odbija nam bez ciebie, Storm. Przecież jest cały mater...

– Eddy, gdzie powinniśmy mieć granicę tego, co nam wypada, a tego, co nam nie wypada? – Ross wchodzi mu w słowo, ignorując wszystko, co tamten w przypływie ewidentnego gniewu z siebie wyrzucił.  

Rozmówca milczy przez chwilę, wyobrażam sobie jego minę. Ciekawe, czy jest tak samo głupia, jak moja? Po chwili ciszy, wyrzuca pełnym wściekłości i irytacji głosem:

– W dupie. I pierdol się. – Rozłącza się.

Ross uśmiecha się do mnie szeroko, jakby w ogóle go nie obchodziło, że jego znajomy jest na niego zwyczajnie wściekły.

– Słyszałaś. – Zanim się obejrzę, całuje mnie, odbierając każdy jeden pieprzony zmysł. Nie mam siły z nim walczyć. Boże, nawet nie chcę z nim walczyć i poddaję się tej chwili, zapominając, że jesteśmy w miejscu publicznym.

Daje mi to jakąś wolność. Namiętny pocałunek wśród tłumu ludzi? Na oczach gapiów?

Okay. Dlaczego nie? Krok ku wyjściu ze swojej strefy komfortu..  Krok do przybliżenia się do jego życia i oddalenia od mojego.

Gdy Ross się ode mnie odrywa cała twarz mi płonie. Oddycham szybko, ledwo łapiąc powietrze. Drżą mi nogi, a serce wywija koziołki. Dłonie Rossa wciąż spoczywają na moich policzkach, a źrenice ma powiększone, sprawiając, że brązowe tęczówki wydają się być teraz niemal czarne. Tańczą w nich płomienie, które spalają również mnie.

Jeszcze trochę, a pójdę za nim na koniec świata.

– To tak tylko, żebyś wiedziała, jak bardzo tęskniłem za tobą, gdy przez godzinę byłaś za zamkniętymi drzwiami – mówi, gładząc palcem mój policzek. Przymykam oczy i opieram czoło o jego klatę.

Czuję, że jego słowa mają drugie dno. Jeśli z nim nie pojadę, już niedługo będą nas dzieliły nie drzwi, a tysiące mil.

I on również to wie.

Spoglądam na prawą rękę, na której widnieje tatuaż, który zrobiłam cztery dni temu. W cale nie bolało jakoś strasznie, a pozwoliło mi zrobić kolejny krok na przód.  

Nie wolno zgadzać się na pełzanie, gdy czuje się potrzebę latania.

Czuję ją. Czuję potrzebę wyfrunięcia ze swojej klatki. Nie boję się Nowego Jorku. Bardziej przeraża mnie myśl, że mogłabym wrócić do Denver. To to miasto jest skażone milionem wspomnień, od których tak usilnie się odcinam. A nie mogę przecież siedzieć wiecznie ja głowie ojcu i Violet. W końcu sama musiałabym podjąć jakąś decyzję, co dalej zrobić ze swoim życiem.

– Jeszcze nie wygrałeś zakładu – mówię dziwnie zachrypniętym, cichym głosem.

Ross oblizuje usta i uśmiecha się.  

– Czekasz z niecierpliwością? – Przykłada wargi do mojego ucha i szepcze: – Może mam dla ciebie niespodziankę w związku z tym?

– Niespodziankę? – Patrzę na niego spod rzęs.

Uśmiecha się tajemniczo.

– Co chcesz zjeść? – Zmienia temat i wypuszcza mnie ze swoich ramion. Ledwo trzymam się na nogach. Rozglądam się i mój wzrok pada na szyld McDonalda. Wskazuje na budynek palcem.

– Frytki, shake’a i burgera? O frytkach stamtąd słyszałam legendy. Nigdy nie jadłam.

– Marzyłem, żeby zjeść z tobą frytki z McDonalda – parska Ross.

*

Nie zostaliśmy w środku, a wzięliśmy zamówienie na wynos. Nie mogłam się oprzeć i dobrałam się do swojego zestawu już w samochodzie. Jem wolno, delektując się smakiem. Ostatnio wszystko tak jem, a najlepsze jest to, że zostaje to w moim żołądku. Cassie przyznała, że nie umie gotować, choć nasz tort okazał się sukcesem i kończyliśmy go jeść jeszcze następnego dnia po urodzinach. Ale lasagnia Blake’a to niebo w gębie.

Kończąc frytki, zastanawiam się, jak mogłam żyć bez ich smaku? Ross co chwilę rzuca mi krótkie spojrzenia. Oblizuję palce z soli i dobieram się do czekoladowego shake’a. Czekolada stała się moim uzależnieniem. Szczególnie ta z orzechami. Ross pasie mnie nią, za każdym razem, gdy wraca z zakupów.

– Uwielbiam niezdrowe jedzenie – stwierdzam.

– Już nie wymiotujesz.

– Nie. – Uśmiecham się jak dziecko, zadowolona z tego faktu. Jęczę z rozkoszy, gdy po raz pierwszy czuję smak shake’a.

– Crystal...

Dziwny głos Rossa, odrywa mnie od słomki i spoglądam pytająco na niego.

– Może wypij to już w domu, dobrze? Jesteśmy niedaleko.

Sama nie wiem, co robię, ale czekam aż ponownie na mnie spojrzy, bo robi to przez całą drogę, i ponownie pociągam łyk.

– Mmmmm – mruczę prowokacyjnie i zamykam oczy.

Szarpie samochodem, a po chwili stajemy na poboczu. Śmieję się, gdy Ross odpina swoje pasy, po czym uwalnia również mnie. Piszczę, gdy wciąga mnie na swoje kolana i bez ostrzeżenia atakuje moje usta. Jego pocałunek jest zaborczy, pełen pasji i ognia. W cale nie pozostaję mu dłużna. Nie chcę, żeby kiedykolwiek całował tak kogoś innego.

– Torturujesz mnie kobieto. – Przygryza moją wargę   

– Nie. To ty jesteś masochistą – szepczę, ledwo łapiąc oddech i patrzę mu w oczy, zaciskając coraz mocniej pięść na jego włosach i odchylam jego głowę.  – To ty się odsuwasz, gdy...

– Nie chcesz, żebym się odsuwał?

– Nie... Myślałam, że może ja... Że może nie patrzysz na mnie w ten sposób...

Ross prycha i przewraca oczami.

– A w spodniach to myślisz, że noszę ciągle latarkę?

– Boże... – Zakrywam płonącą twarz dłońmi, ale z mojego gardła wyrywa się pełen nerwowości śmiech. Przytula mnie do siebie, oddychając równie ciężko i szybko, co ja.

– Nie chcę popełnić żadnego błędu, Kryształku. Nie zniósłbym, gdybyś ode mnie uciekła. Gdybyś znowu się przede mną chowała. Nie chcę sprowokować nawrotu złych wspomnień.

– Nie robisz tego – zapewniam go. – Wszystkiemu nadajesz nowy wymiar. Nowe wspomnienia. Wypierasz to, co było złe. Jesteś dobrem w moim życiu, a było go w nim tak mało, Ross.

– Okay... Ale... – Mówienie przychodzi mu z trudem. W jego oddechu pojawia się cichy świst. Spoglądam na niego, ale ma przymknięte powieki. Nad prawą brwią zatrzymuje się strużka potu. Odgarniam włosy z jego czoła. Całe jest zroszone potem.

– Ross...?

– Zejdź ze mnie, jeśli nie chcesz, żebym padł w tej chwili na zawał – rzuca żartobliwie. – Jak często sama zauważałaś, nie jestem młody. Silne emocje mogą wywołać zatrzymanie akcji serca.

Żartuje. Jak zwykle żartuje, ale mnie to nie bawi.

– Nie. To nie to... – Kręcę głową, martwiąc się coraz bardziej, gdy z jego twarzy odpływa kolor. – Może powinieneś pójść do lekarza?

– Daj mi chwilę. To zaraz minie. – Pociera palcem brew i wzdycha. Siadam z powrotem na swoim miejscu. Pojawia się kaszel. Krótki. Mokry. Ale nie brzmi to dobrze. Opiera czoło o kierownicę.

– Ross... – Kładę dłoń na jego plecach, pocierając je lekko.

– Widzisz? Już jest lepiej. – Uśmiecha się po chwili i puszcza do mnie oczko. Odpala silnik. Resztę drogi jedzie bardzo ostrożnie, skupiony na jeździe.  

Gdy wysiadamy z samochodu, ciągle mu się przyglądam. Wygląda, jakby nagle stracił całą energię. Wchodzimy do salonu i Ross opada na kanapę. Chowa twarz w dłoniach.  

– Chcesz wody? – pytam, nie spuszczając z niego wzroku. Kiwa głową i wydaję się, że nawet ten ruch odbiera mu siły. Gdy przynoszę mu szklankę wody, wypija ją duszkiem. Siadam obok. Obejmuje mnie.  Wsłuchuję się w jego oddech, próbując usłyszeć coś niepojącego. Przykładam ucho do jego klaty. Słyszę jedynie spokojne bicie serca, ale oddycha nieregularnie.

Mój wzrok pada na otwarty notes leżący na stoliku.

– Piszesz piosenki? – pytam, wskazując palcem na gruby zeszyt. Kiwa głową.

– Mogę?

– Jasne.

Wertuje kartki, zapisane jego pismem. Ross mnie obserwuje z lekkim uśmiechem na twarzy. Moją uwagę przyciąga jeden tytuł.

Dziewczyna o duszy z porcelany? – pytam zaintrygowana. Nagle zeszyt znika z moich rąk, wyrwany przez Rossa.

– Ej! – wołam oburzona. On wyrywa kartkę i chowa ją do kieszeni, jedynie mnie tym zaciekawiając jeszcze bardziej.

– Możesz przeczytać wszystkie szkice, ale tego akurat nie.

– Dlaczego? – Drażnię się z nim, próbując sięgnąć do kieszeni. Łapie mnie za nadgarstki, a jego twarz poważnieje.

– Bo po powrocie nad tą piosenkę będę pracował w pierwszej kolejności, nie jest jeszcze taka, jakbym chciał. Zaśpiewam ci ją. Ze sceny.

Moje serce się zatrzymuje.

– Byłaś kiedyś na koncercie rockowym?

– Nie. Nigdy. Odwiedzałam głównie filharmonie.

– Nudy. – Przewraca oczami, a chwila jego słabości nagle odchodzi w niepamięć. Znowu widzę ten zadziorny błysk w jego oczach i oddycham z ulgą. Przyciąga mnie do siebie jeszcze bardziej, aż nasze twarze dzielą milimetry. – Jeśli będziesz chciała usłyszeć tą piosenkę, będziesz musiała być ze mną w tej trasie. Inaczej ona nawet nie pojawi się na płycie.

Wsłuchuję się w siebie, szukając jakiegoś lęku przed głębszym zaangażowaniem się w uczucie do niego.

– Czyli... – Oblizuje wargi, a w ustach pojawia się suchość. – Nie chcesz mnie tylko przelecieć? Nie chcesz, żebym była jakimś twoim trofeum, o którym zapomnisz i stanie się mglistym wspomnieniem?

Wiem, że w cale tak o mnie nie myśli, ale potrzebuję usłyszeć to na głos. Bo jeśli oddam mu swoje serce, to w całości i nie zostawię nic dla siebie.

– Przelecieć? – Marszczy brwi, zaciskając jeszcze mocniej dłonie na moich nadgarstkach. Nie sprawia mi tym bólu. Mogłabym się z łatwością wyswobodzić. – Jeśli już, to chciałbym się z tobą kochać. Przelecieć, bzyknąć, wyruchać, można panienkę na raz, która właśnie tego chce. Ty chcesz być kochana. A ja chcę cię kochać, Crystal.

To jest ten moment, w którym mogę uciec. To jest moment, w którym mogę powiedzieć: przepraszam, nie jestem na to gotowa. To za szybko... Widzę to w jego oczach. Chce, żebym podjęła decyzję.

To szaleństwo.

– Chcę, żebyś mnie kochał – szepczę.

– To masz jak w banku, Kryształku. Jeśli cokolwiek mogę naprawdę ci obiecać, to to, że będę cię kochał.

I ja mu wierzę.

A teraz trzymajcie się mocno, bo najlepsze dopiero przed nami 😁

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro