Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33 cz. II

O

dnoszę wrażenie, że w moim życiu dzieje się jakieś szaleństwo. Nie do końca jestem w stanie pojąć, co się stało, że nagle tak wszystko się zmieniło.

Kiedy?

Czy tamtego dnia, gdy po raz pierwszy zdecydowałam, że już nie chcę się bać i poprosiłam Rossa, żeby mnie pocałował?

To było egoistyczne. Nadal jest, ale ciągnie mnie do jego ciepła. Emituje z siebie jakąś energię, którą mnie ładuje, zapala dawno pogaszone światła, wskrzesza płomyki marzeń, które zgasiłam, nie wierząc, że są możliwe do spełnienia.

Gdy Blake rzucił jakiś żart, a Ross się roześmiał w głos nie mogłam przestać na niego patrzeć, choć to Cassie spadła z krzesła i opluła męża alkoholem. Ja jedynie przysunęłam się   bliżej do Rossa. Objął mnie i przytulił do siebie, a był to tak naturalny gest, jakby robił to od lat, choć tak naprawdę przecież mało się znamy.

– W porządku, Kryształku? – pyta Ross, gdy Cassie i Blake znikają na chwilę w domu, zaalarmowani przez Chaosa, który czuwa nad snem Mel, że córeczka się obudziła.

– Uhm...

– Jesteś zmęczona?

– Bardziej pijana – parskam i chcę dopić resztę zawartości szampana w kieliszku , ale Ross zabiera go z mojej dłoni i wylewa.

– Ej! – burzę się. – Smakował... – Zamyka mi usta namiętnym pocałunkiem. Kręci mi się w głowie i przyjemnie w niej szumi. Obejmuje dłońmi twarz Rossa, czując pod palcami drobny zarost. Kciukami gładzę jego policzki i nagle pojawia się chęć poznania reszty jego ciała. Nieśmiało przesuwam dłonie wzdłuż jego szyi, po czym układam na torsie. Czuję szybko bijące jego serce.

Gdy robię się nieco odważniejsza i przejmuję kontrolę, Ross odrywa się ode mnie z ciężkim westchnięciem. Niekontrolowany jęk skargi wyrywa się z mojego gardła. Parska śmiechem i przykłada usta do czubka mojej głowy.

– Powiedziałem, że chce się tobą delektować, Kryształku – mruczy mi do ucha.

– Jedyne co robisz to mnie torturujesz – burczę. Uśmiecha się łobuzersko i mruga do mnie okiem. Cieszy go to. Już raz wzniósł mnie do gwiazd i na samą myśl, że pragnę tego jeszcze raz, moją twarz zalewa purpura. Odwracam wzrok od zaciekawionego moją reakcją Rossa.

Mam nadzieję, że nie czyta mi w myślach.

– Nadchodzi prezent – mówię zadowolona, widząc Cassie niosącą paczuszkę obwiązaną czerwoną kokardką.  Nie wiedziałam, co mogłabym mu dać, aż w końcu mnie oświeciło.

Cassie z przebiegłym uśmiechem wręcza Rossowi prezent. Mężczyzna patrzy podejrzliwie po całej naszej trójce. Blake, aby zachować powagę, pociąga kilka łyków piwa.

– No otwórz – ponagla Cassie, szczerząc zęby.

Ross rozrywa papier. Przez chwilę wpatruję się w zawartość, a z jego twarzy nie da się nic odczytać.

– Podoba ci się? – parska Blake.

Ross po kolei wyciąga białe body, czarny trykot i baletki – pełny zestaw stroju dla baletnika.

– Czy to są stringi? – pyta niedowierzając i  unosi w górę sunsesporium, specjalny rodzaj bielizny, który ma zapewnić ochronę krocza w tańcu.

Blake nie wytrzymuje i wybucha śmiechem. Ross ignoruje go i przenosi spojrzenie na mnie. Patrzymy sobie w oczy tak długo, że sama już nie jestem w stanie wytrzymać i również się śmieję.

– Postanowiłam spełnić twoje marzenie. To o założeniu rajstop i stanięciu na palcach. – Krztuszę się ze śmiechu. Być może, gdyby to był ktoś inny, nie odważyłabym się na taki żart. Ross kręci głową i chowa twarz w dłoniach, również się śmiejąc.

– Nieźle, Kryształku. Mam to dla ciebie założyć, hm?

– Nie odważysz się!

– Oho... Padło wyzwanie, Ross! – woła Cassie, coraz lepiej się bawiąc. – Czekamy na show!

– Ja ci dam show – warczy Blake.

Ross nagle poważnieje, a w jego oczach pojawia się błysk. Gdy na mnie patrzy, moje serce staje w pół uderzenia. Odkłada pakunek. Obraca się w moją stronę i mruży oczy. Pociera palcem brodę, a na jego czole pojawia się zmarszczkach, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

– Okay... załóżmy się – mówi ostrożnie. – Jeśli wygram i to założę, ty polecisz ze mną do Nowego Jorku.

– Och... Ja...

 Zerkam na Cassie, której dłoń z kieliszkiem wina zamarła w drodze do ust. Blake unosi wysoko brwi, patrząc na przyjaciela, jakby zwariował.

Jednocześnie budzi się we mnie panika i ekscytacja. Do Nowego Jorku? Z nim? Serce mi galopuje tak szybko, że kręci mi się w głowie.

W jednej chwili jest we mnie gonitwa myśli, a po minie Rossa widzę, że jest jak najbardziej poważny. Patrzy na mnie wyczekująco. No, ale przecież nie na tym zakład polega.

– A jeśli przegrasz?

– Nie ma szans, skarbie. Jeszcze za mało mnie znasz. Jeśli na czymś mi zależy, zrobię naprawdę wiele. Nawet jeśli mam skończyć jako błazen.  – Puszcza do mnie oczko i bierze w dłoń baletki, przyglądając się im uważnie z każdej strony. Bada palcami ich fakturę. – Faktycznie sztywne. Wygodne to chociaż?

Nie odpowiadam wciąż oszołomiona jego propozycją. Następnie przygląda się reszcie stroju i kąciki jego ust drgają, gdy ponownie bierze w dłonie ochraniacz.

– Mam założyć to teraz? – pyta, prowokacyjnie patrząc mi w oczy. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, chwyta koszulkę i podciąga ją do góry.  Przez chwilę widzę kawałek jego umięśnionego brzucha, ale w rozebraniu się, przeszkadza mu Blake, wołając:

– Chryste, zróbcie to na osobności! – Dłonią zasłania żonie oczy, czym wzbudza w niej kolejną salwę śmiechu. – Koniec imprezy, macie namiot – zarządza, wstaje i bez trudu, w oka mgnieniu przerzuca sobie żonę przez ramię.

– Ale ja chcę to zobaczyć! – Protestuje Cass, na co Blake daje jej klapsa, a jej śmiech, słyszymy jeszcze po tym, jak zamykają się za nimi drzwi od domu.

– Zawsze był o nią strasznie zazdrosny – kwituje całą sytuację rozbawiony Ross.  – Spójrz na mnie, Crystal. Nie uciekaj.

Odwracam wzrok od ogniska i spełniam jego prośbę.  

– Nie mówię, żebyś pojechała ze mną na zawsze. Ale na przykład... na trochę. Na dwa tygodnie? W celach turystycznych. Nowy Jork jest piękny, mnóstwo atrakcji, pokażę ci jego uroki. A później, jeśli będziesz chciała, odwiozę cię z powrotem do Pine Hollow.

– Najpierw wytrzeźwiej, jutro pogadamy – rzucam, chcąc zyskać na czasie.

– Nie jestem pijany – prycha.

– Ja jestem. – Wstaję. Lekko zawiedziony wyraz twarzy Rossa dotyka mnie i jest mi przykro, że to z mojego powodu. Nie chciałam, żeby tak się poczuł. Po prostu jestem zaskoczona, a sprzeczności, które się we mnie pojawiają, nagle stają się przytłaczające. Bo coś mi mówi, żebym się zgodziła i nie analizowała tego. Że Ross założy ten głupi strój jest pewne, więc jestem na przegranej pozycji. Ale z drugiej strony pojawia się lęk. I okazuje się, że nadal ma nade mną kontrolę.

– Pójdę już spać – mruczę, ale Ross nie pozwala mi odejść. Łapie mnie za dłoń i obraca w swoją stronę.

– Nie chciałem cię przestraszyć.

– Nie zrobiłeś tego. Nie o to chodzi... Ja... – Przygryzam wargę, szukając w głowie odpowiednich słów, ale żadne się nie pojawiają. – Kiedy wyjeżdżasz?

Ross krzywi się.

– Jeszcze trochę tu zostanę, ale jeśli będę ciągle przedłużał, kumple sami po mnie przyjadą i zawloką z powrotem. Jestem związany umową, terminami... Latami nagrywaliśmy płytę za płytą, wyrobiłem sobie markę, ale wtedy poza muzyką nie istniało absolutnie nic więcej, ale przedłużająca się ciągle przerwa dla moich agentów nie jest zbyt korzystna finansowo. Nie do tego ich przyzwyczaiłem.  Źle zrobiłem pokazując zespołowi, że wena mi wróciła, chcą już działać, ale w tamtym czasie.... – Gładzi palcem mój policzek, na co przymykam oczy. – Wtedy jeszcze nie wniknęłaś we mnie tak bardzo jak teraz, że nie chcę się z tobą rozstawać, Crystal. – Przykłada czoło do mojego. – Nie ukrywałem i nie mam zamiaru tego robić, że nie jesteś dla mnie chwilą. Ale jeśli nie jesteś gotowa, zrozumiem. Zanim zacznie się to całe szaleństwo, na pewno jeszcze  uda mi się odwiedzić miasteczko.

Biorę głęboki wdech. Też nie chcę się z nim rozstawać. Chcę mi się wyć na samą myśl, że wyjedzie i go nie będzie.

– Najpierw... – Unoszę wzrok i uśmiecham się. – Wygraj zakład.

Na jego twarzy pojawia się znowu nadzieja, a ja współczuję mu, że to moja osoba akurat trafiła w jego serce. Powinien mieć kobietę, która nie będzie niczym ograniczona. A przede wszystkim samą sobą. A jednocześnie coś mnie pali w środku i wykręca serce na myśl, że nie będę to jednak ja. Wiecznie na mnie czekać nie będzie, bez względu na pokłady cierpliwości, jakie w sobie ma.

Pomagam Rossowi ugasić ognisko i w milczeniu sprzątamy bałagan, po czym każde rozchodzi się do swojego namiotu. Czuję jego spojrzenie na sobie zanim zniknę w środku, ale gdy się obracam, jego już nie ma.

Pomimo tego, że boli mnie głowa i czuję suchość w gardle, nie mogę zasnąć. Boję się zaangażować. Zawsze tak było, choć nie do końca wiem, z czego ten lęk wynika. Marco powtarzał, że mnie kocha, a później tak bardzo skrzywdził. Ojciec w liście, który odczytała mi matka, również zapewniał, że mnie kocha. Ona sama twierdziła, że wszystko co robi, jest dla mojego dobra, choć mnie niszczyła.

Ale z Rossem jest inaczej. On daje mi spokój. Doskonale wie, czego chce i od samego początku był ze mną szczery. Nie narusza mojej przestrzeni, zawsze pyta o zgodę lub czeka na mój znak.

 A to tylko zaproszenie do odwiedzin... Podświadomie jednak wiem, że on tak naprawdę zaprasza mnie do swojego życia, choć to czyste szaleństwo. Ale wszystko, co z nim związane wydaję się być po prostu szalone.

Przewracam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Nie wiem jak długo to trwa. Tak naprawdę to walczy we mnie już tylko głowa, podając racjonalne powody, dlaczego nie powinnam wchodzić w relacje z Rossem znacznie głębiej niż tylko na trochę, do momentu aż wyjedzie. I są to sensowne, racjonalne powody, ale serce podjęło decyzję. Ono, jak nigdy wcześniej, jest w stanie zaryzykować.

 A co tak naprawdę mam do stracenia?

Wychodzę z namiotu i idę do tego obok.

– Ross? – szepczę, nie chcąc go obudzić, jeśli już śpi.

– Chodź tu – odzywa się łagodnie, jakby na mnie czekał.

Układam się obok niego, a on zamyka mnie szczelnie w kokonie swoich ramion.

– Zakład stoi – mówię z walącym jak młot serce. 

Ross milczy. Przyciska mnie do siebie tak mocno, że odbiera mi oddech, ale ja też nie pozostaję mu dłużna. Leżymy wtuleni w siebie tak mocno, jakby jedno chciało wchłonąć w siebie drugie.

Z każdą chwilą, w której wsłuchuję się w jego oddech wszystkie lęki ponownie uciekają.  Gdy już sądzę, że Ross zasnął, on mówi:

– Powiedz szczerze, że chcesz mnie po prostu zobaczyć w tym wdzianku i się ponabijać.

Parskam śmiechem.

– Wbrew pozorom mężczyźni wyglądają w tym naprawdę seksownie.

Boże, nie powiedziałam tego...

Ross unosi głowę. Nie jestem w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy w panujących ciemnościach. Grunt, że on nie widzi mojej. Jego oddech łaskocze mnie w policzek.

– W takim razie... – mruczy, całując mnie w czoło. – Poproszę o parę lekcji tańca.

Znowu się śmieję.

– Nie wiesz, o co prosisz.

– Jak już zauważyłaś, nie straszne mi wyzwania.

– Dobrze. Ja pokażę ci parę figur, a ty... Ty naucz mnie jak żyć, czerpiąc z tego garściami.

– Teraz to ty nie wiesz, o co prosisz.

Śmiejemy się. Całujemy. Rozmawiamy. I tak do rana.

Zasypiamy dopiero, gdy wstaje słońce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro