33.cz I
Ostrzegam, że rozdział jest długi 😅
Crystal
Ostatnie dni spędzałam ciągle z Rossem. Jeśli nie był blisko, tuż obok, rozśmieszając mnie, zawstydzając, rozpraszając nawet drobnymi gestami, to był ciągle w pobliżu, gdzieś w zasięgu wzroku. Nawet gdy w nocy już zamykam powieki, on pod nimi się pojawia. Rozgościł się również w moich snach, przejął władzę nad nimi i wszelkie koszmary ustępują mu miejsca. Jest jak nagły blask w ciemnościach, wskazujący drogę do wyjścia, a ja podążam za nim z nadzieją, że w końcu wyjdę na pełne słońce i pozwolę się ogrzać jego promieniom.
Dlatego teraz, gdy Bailey zatrzymuje samochód w centrum miasta, niedaleko galerii, w której jest jej fryzjerka, czuję się, jakbym miała nagle wejść w oko cyklonu bez swojego płaszcza ochronnego, jaki tworzy dla mnie obecność Rossa. Z nim wszystko wydaję się dużo prostsze i bardziej realne.
- Jesteś gotowa? - pyta Bailey, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Tak...
Przesuwam wzrokiem po mijających nas przechodniach. Dawno nie byłam w tak dużym skupisku ludzi, choć muszę przyznać, że izolacja wyszła mi na dobre. Czuję się, jakbym żyła w swoim małym świecie, z dala od wszystkich toksyn, którymi byłam truta przez lata.
- No to w drogę, siostro. - Bailey uśmiecha się promiennie i wysiada z samochodu. Otwiera mi drzwi, a gdy wychodzę na zewnątrz, patrzy na mnie zdziwiona.
- Nie wzięłaś laski?
- Cholera... Zapomniałam. Ostatnio to Ross robi za moją podporę. - Gdy tylko wypowiadam te słowa, uśmiech Bailey poszerza się, a mnie zaczyna palić twarz. Fakt, staram się poruszać tyle, ile faktycznie mogę i nie przeciążać się. W ramach zdrowienia chodzę z Rossem na spacery i nawet nie zauważyłam, od kiedy wędrujemy pod rękę, a laska zaczęła schodzić na dalszy plan. Nie wiem, czy skupiając się tak bardzo na jego bliskości, zapominam o bólu wszelkiego pochodzenia, czy zwyczajnie moje zaangażowanie w rehabilitację i terapię w końcu dają efekty.
- Akurat w tej chwili go nie ma, więc możesz skorzystać z mojej pomocy. - Bailey udostępnia mi swoje ramię, które z cichym parsknięciem przyjmuję. - Spędzamy ze sobą mało czasu. Ciągle cię nie ma w domu, więc cieszę się, że możemy chwilę pobyć razem.
- Tak... Cóż, nie byłam zbyt rozmowa.
- Rozumiem to - zapewnia. - Wolę skupiać się na tym, co jest teraz, a teraz wyglądasz na szczęśliwą i to jest dla mnie najważniejsze.
Na jej słowa ciepło rozlewa się po moim wnętrzu, jakbym wypija bardzo ciepły napój i rozluźniam się. Rozmowa z Bailey pochłania mnie na tyle, że nie skupiam się na otoczeniu. Idziemy wolnym krokiem, prowadząc luźną rozmowę. Stres łapie mnie dopiero, gdy wchodzimy do salonu fryzjerskiego. Nigdy nie byłam u fryzjera. To matka podcinała mi włosy, a z czasem zaczęłam robić to sama. Czuję nie tylko stres, ale też ekscytację. Dzisiaj ostatni raz związałam je w koka, tak jak robiłam to, zanim Ross po raz pierwszy pozwolił im swobodnie opaść i weszło to w moją codzienność.
Gdy zostaję zaproszona na fotel, młoda kobieta z krótkimi czarnymi włosami ułożonymi w artystyczni nieład, uśmiecha się do mnie w lustrze. Jest ubrana w koszulkę z czaszką i krótkie spodenki z dziurami, a na rękach widnieją liczne tatuaże. Jej twarz zdobi mocny, ciemny makijaż i gdyby nie ciepły uśmiech, wyglądałaby dość mrocznie. Przedstawia się jako Roxy.
- Co będziemy robić? - pyta.
- Ścinamy.
- Dokąd?
Najchętniej do ramion, ale gdy tylko przypominam sobie negocjacje Rossa, prawa łopatka zaczyna mnie mrowić, jakby ponownie przyłożył do niej usta.
- Do łopatek.
- W takim razie zapraszam do...
- I pofarbować - przypomina Bailey z cwaniacko uśmieszkiem, a oczy jej błyszczą jak reflektory samochodu w nocy.
- Na jakiś konkretny kolor? - dopytuje fryzjerka.
Moje spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem siostry. Jej uśmiech jest bardzo zachęcający. Przygryzam wargę, rozważając jeszcze decyzję o farbowaniu ich na jakiś zwariowany kolor, ale w wyobraźni widok miny mojej matki jest bezcenny.
- Na różowo? - pytam nieśmiało.
- Niebiesko? - podsuwa rozbawiona Bailey. Rozmawiałyśmy o tym wieczorem, gdy przyszła do mnie z kubkiem kakao. Po krótce powiedziałam jej, skąd taka decyzja i siostra poparła mnie, twierdząc, że takie zmiany zawsze dobrze wpływają na kobiety.
Zaintrygowana Roxy przekrzywia głowę i mruży lekko oczy, po ściąga gumkę, uwalniając włosy, które rozsypują się swobodnie.
- O jasny gwint! Przecież to szkoda...
- Nie, nie szkoda. - Kręcę stanowczo głową.
- Wyczaruj jej coś zajebistego. - Bailey szczerzy zęby, a uśmiech Roxy staje się bardzo tajemniczy.
- Zapraszam do mycia.
*
- Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią - mruczę.
- Bo tak jest! - parska Bailey i uśmiecha się do jakiegoś chłopaka, z którym mijamy się na ruchomych schodach. My zjeżdżamy w dół, on jedzie w górę. Obie odwracamy się za nim, i tak, gapi się. Szybko przerywam kontakt wzrokowy.
- Może to jednak była przesada - mówię cicho, łapiąc w dłonie kosmyk włosów. Roxy zdecydowała, że najbardziej będzie do mnie pasował jasny, pastelowy róż. Z początku byłam zachwycona, ale nie pomyślałam, że będę zwracać na siebie taką uwagę.
- Zmienisz zdanie jak cię Ross zobaczy - parska Bailey.
Uśmiecham się pod nosem na jej słowa. Siostra przystaje przy wystawie sklepowej.
- Wiesz, ładnie ci w tych sukienkach, ale nigdy nie widziałam cię w spodniach.
- Nie chodzę w spodniach - mruczę.
- Błąd.
- Nie... Bailey! - Protestuje, gdy łapie mnie za rękę i wciąga do sklepu.
- Zaszalej raz, a porządnie. A później wejdzie ci to w nawyk i zobaczysz, jakie to fajne. Powszechnie wiadomo, że wizyta u fryzjera i zakupy to najlepsza terapia dla kobiety - śmieje się, prowadząc mnie w alejkę z koszulkami.
- I czekolada - wzdycham rozmarzona.
- Dużo czekolady. - Potakuje ochoczo, na co parskamy śmiechem i zaczynamy buszować między alejkami.
*
Zrobiłam to.
Okay, to zwyczajna głupota. Kobiety codziennie obcinają włosy, zmieniają swój wizerunek, wymieniają garderobę, podnoszą gardę i wychodzą naprzeciw światu i swoim demonom.
Ale ja czuję, jakbym dokonała czegoś niesamowitego - przekroczyłam jakąś osobistą granicę i jestem z siebie dumna.
Gdy przymierzałam krótkie spodenki i zobaczyłam blizny na swoich nogach, chciałam od razu je zakryć i nie musieć na nie patrzeć, ale Bailey weszła do przymierzalni bez ostrzeżenia, przynosząc mi kolejne ubrania do przymiarki. Nie zwróciła na nie uwagi, choć zlustrowała mnie wzrokiem od stóp do głów. Nie powiedziała, ani słowa odnośnie białych, podłużnych śladów na moim udzie, a jedynie rzuciła:
- Te portki bierzemy na pewno. Masz świetne nogi, nie ukrywaj ich.
Wróciłyśmy do domu obładowane torbami, a wszystkie sukienki wyrzucałyśmy w dziwnie euforycznym nastroju.
Bailey składa ostatnią koszulkę i układa ją w szafie.
- Co robisz wieczorem? - pyta i siada obok mnie na łóżku, z takim rozmachem, że podskakuję na materacu.
- Ross ma dzisiaj urodziny.
- Okay, nie było pytania - parska. - W takim razie spędzicie czas we dwoje?
- Nie do końca. Zrobiłyśmy mu z Cassie tort i będzie ognisko na ranczu.
- Wrócisz na noc? - Bailey przymyka figlarnie jedno oko. Otwieram usta, a siostra wybucha śmiechem. - Nie odpowiadaj. Nie wrócisz. Ross cię nie puści. Ojciec znowu będzie toczył pianę z ust.
- A co ojciec ma do tego? - Marszczę brwi i przypominam sobie jego spojrzenie z poprzedniego wieczoru, gdy przyłapał mnie z Rossem w samochodzie. Co prawda, zgodził się na mój przyjazd do swojej rodziny, ale nie potrafię zapomnieć o tym, że z początku w cale tego nie chciał. Pewnie to moja uraza, gdy się rozłączyłam, sprawiła, że zmienił zdanie. Albo jakieś poczucie dawno zapomnianego obowiązku względem mnie.
- Martwi się, ale prawda jest taka, że każdy ojciec by się martwił, gdyby jego córka spotykała się z kimś takim, jak Ross. To nie zwykły facet, tylko muzyk, który poza granicami tego miasteczka jest naprawdę znany - Bailey poważnieje, a atmosfera pomiędzy nami robi się gęsta.
- Przez lata się nie martwił, więc nie wiem, dlaczego ma robić to teraz - odpowiadam chłodno, ignorując wzmiankę o Rossie.
Czasem nachodzą mnie myśli, że to się skończy, gdy on wyjedzie. Sama dałam mu do zrozumienia, że nie jestem gotowa na poważny związek. Wydaję się, że on to akceptuje. Nie potrafię do końca nazwać tego, co jest między nami, bo przeniknął niezauważalnie w moje życie niczym ciepły wiatr przez szczelinę w zamkniętych drzwiach do zimnego pokoju. Jest przy mnie i chcę, aby został, ale nie mam zbyt wiele do zaoferowania. Moje życie nadal jest w rozsypce. Po prostu staram się jakoś poukładać te wszystkie rozsypane puzzle w sensowny obraz. Martwi mnie, że jestem egoistką, co tak często wytykała mi matka. Biorę, ale niewiele mogę mu dać, choć on daje mi tak dużo. Nie zniechęcił się, gdy byłam odpychająca. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Ross jest dla mnie za dobry.
- Ojciec jest skryty, Crystal. Nie pokazuje tak wprost swoich emocji...
- Nie znam go za dobrze, więc nie mogę się wypowiedzieć - ucinam chłodno. Nie w smak mi teraz takie rozmowy. Ojciec to osobna część mojego życia, ale Bailey się nie poddaje.
- Myślę, że naprawdę cię kocha, ale nie wie, jak to wszystko naprawić, bo nie dajesz mu szansy.
Prycham.
- On mnie tu nie chciał i dobrze o tym wiesz.
- To na pewno nie tak. Możecie to sobie wyjaśnić - mówi błagalnie.
- Może kiedyś - odpowiadam wymijająco. - Z nogą jest lepiej, jestem bardziej samodzielna. W październiku kończę dwadzieścia dwa lata i dostanę dostęp do funduszu powierniczego. Wyprowadzę się od was. Zacznę swoje życie, na własnych warunkach. Chcę odciąć się od tego, co było złe w moim życiu i w końcu być niezależna.
Wstaję i kieruję się do drzwi, ale czując przygnębiającą atmosferę, która zagęściła powietrze, wracam do Bailey i mocno ją przytulam. Siostra nie pozostaje mi dłużna. Stoimy przez dłuższą chwilę, wtulone w siebie.
- Życzę ci, żeby twoje życie w końcu się poukładało, Crystal - szepcze Bailey i odsuwa mnie od siebie na długość ramion. Jej oczy lśnią od łez i naprawdę żałuję, że nie mogłam mieć takiej siostry na co dzień. - W przyszłym tygodniu wracam do Great Falls, niedługo rozpoczyna się rok akademicki, ale może przed wyjazdem wyskoczymy razem na... siostrzanego drinka?
- Nie masz jeszcze dwudziestu jeden lat, Bailey.
- Ale ty masz.
- Nigdy nie piłam.
- Kolejny błąd - parska i wychodzi z pokoju, ale po chwili jej głowa ponownie pojawia się w drzwiach. - Załóż dzisiaj krótkie spodenki i tą lnianą czarną bluzkę z guzikami. Tylko nie zapinaj jej pod samą szyję. A ja chyba wrócę do galerii po te trampki, strasznie mi się podobają. ‐ Wskazuje palcem na moje stopy. - No i oczywiście baw się dobrze. I pozdrów Rossa.
Spoglądam w lustro, przyglądając się sobie. Wyglądam inaczej, choć wciąż to ja. Włosy bardzo mi się podobają. Pasma opadają miękko na ramiona, lśnią w świetle. Każde pasmo przechodzi z jaśniejszych tonów bladego różu po głębsze, bardziej nasycone akcenty, tworząc efekt naturalnego cieniowania. Wyglądają na znacznie lżejsze, jakby rozwiewał je wiatr. Już nie będą takie uciążliwe, co bardzo mnie cieszy. Pielęgnacja zajmowała mi zbyt dużo czasu, a teraz chciałabym się skupić na czymś innym.
No i jeszcze tatuaż.
*
Postanowiłam pójść na ranczo o własnych siłach i nie kłopotać nikogo z podwiezieniem mnie.
Gdy docieram na miejsce, uśmiecham się na widok spacerujących swobodnie po posiadłości koni. Skoro Blake pozwolił im być w innych miejscach niż na pastwisku i w boksach, to znaczy, że Cassie i Mel nie ma - bardzo dba o bezpieczeństwo córki i pomimo, że jego konie w większości mają łagodne usposobienie, często powtarza, że nie można zapominać jednak, że to płochliwe zwierzęta, mogące zrobić krzywdę, a Mel jest żywiołowym dzieckiem.
Kilka ciekawskich koni podchodzi do mnie. Witam się z nimi i rozglądam się za Rossem, ale nie dostrzegam go nigdzie w pobliżu. Z domu wychodzi Blake i kieruje się w moją stronę. Idzie szybkim tempem, a gdy jest coraz bliżej, z każdym krokiem zwalnia, aż przystaje i przysłania oczy dłonią. Daję mu czas na przyswojenie informacji, że kobieta, do której przytula się jedna z jego klaczy, to nie złodziejka, tylko ja, i nadal niespiesznie gładzę po szyi Golden, która pieszczotliwie skubie wargami moje włosy.
Muszę ponownie zapytać Xaviera, czy mogę chociaż wsiąść na konia. Teoretycznie nie było stanowczego sprzeciwu. Głównym powodem odmowy jest potencjalne ryzyko upadku - mogłoby się to dla mnie skończyć tragicznie - a Blake chce mieć zgodę Xaviera na piśmie z pieczątką, i jego decyzja nie podlega żadnej dyskusji.
- Crystal?
Patrzę na Blake'a i nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu, gdy na jego twarzy pojawia się szczere zaskoczenie.
- Cholera... Wyglądasz... Inaczej. Nie poznałem cię. - Przesuwa dłonią po włosach, a jego wzrok biega po całej mojej osobie. Poszłam za radą Bailey i zmieniłam sukienkę na spodnie i bluzkę, o których mówiła. To dość rzadki widok, widząc zagubienie w oczach Blake'a, przez co chcę mi się śmiać. - Cóż.... Ross jest w stajni. Dobrze ci w tych włosach. - Uśmiecha się zakłopotany i wraca do domu. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nie jest zbyt rozmowny, a że mnie lubi pokazuje na swoje sposoby.
Idę do stajni i dostrzegam Rossa na samym końcu korytarza. Stoi oparty o jeden z boksów i przegląda coś w telefonie. Po chwili wybrzmiewa muzyka. Mężczyzna, wciąż nieświadomy mojej obecności, kiwa lekko głową do rytmu. Nie padają żadne słowa z nagrania, ale to on zaczyna cicho śpiewać. Wyciąga z kieszeni spodni kartkę i długopis. Siada na podłodze i zaczyna coś pisać.
Gdy dociera do mnie, że prawdopodobnie jest w twórczym akcie, czuję, że nie powinnam mu przeszkadzać i chcę się wycofać, ale coś mi na to nie pozwala. Stoję w progu stajni, przyglądając mu się, a kiedy muzyka cichnie, odtwarza ją jeszcze raz. Wygląda, jakby był w zupełnie innym świecie, całkowicie odcięty od tego, co go otacza.
Krok za krokiem, znajduję się dość blisko niego. Przystaję nieopodal, a on wciąż jest zatracony we własnym świecie. Gryzie końcówkę długopisu. Mruży oczy, czytając tekst, po czym skreśla i zaczyna pisać ponownie.
Opieram się o ścianę, ciekawa, kiedy spostrzeże, że nie jest już sam. Nie odrywa wzroku od kartki nawet na chwilę, ciągle coś dopisuje, skreśla, nuci, wzdycha, stuka palcami o kolano, zamyka oczy.
- Jak ci idzie? - pytam w końcu.
- Dobrze - mruczy, pozostając w transie. Dopiero moje parsknięcie, wyrywa go ze stanu, w którym tkwi. Rzuca mi przelotne, niezainteresowanego spojrzenie, po czym wraca do pisania. Nie do końca wiem, jak mam to odebrać.
- Przeszkadzam ci? Mam sobie iść?
- Jakbyś mogła, byłoby mi niezmiernie miło. Jestem zajęty.
- Chyba nie tego się spodziewałam - parskam zażenowana, na co Ross odrywa się od kartki i patrzy na mnie z widoczną irytacją.
Dopiero po chwili, dostrzegam błysk zrozumienia w jego oczach. Unosi wysoko brwi i wyłącza muzykę. Wpatruje się we mnie bez słowa. Przygryzam wargę i rozkładam ręce, obracając się wokół własnej osi.
- I jak? - pytam, uśmiechając się.
Serce mi przyspiesza, gdy Ross wstaje. Jeśli Blake wyglądał na zaskoczonego, on jest co najmniej zszokowany.
- Cholera... - mruczy i zbliża się do mnie. - Wiedziałem, że cokolwiek zrobisz, będziesz wyglądać zajebiście, ale... To chyba przekroczyło moje wyobrażenia. - Kładzie dłoń na moich plecach i przyciąga do siebie. Nasze ciała zderzają się ze sobą. Odruchowo już zaplatam dłonie na jego karku i nagle zdaję sobie sprawę, że cholernie za nim tęskniłam. Nie widziałam go zaledwie parę godzin, a mam wrażenie, jakby minęło kilka dni. Spędziłam miło czas z Bailey, ale gdzieś w środku żałowałam, że nie zabrałam ze sobą Rossa.
- Czyli... Nadal ci się podoba? - pytam cicho, ze ściśniętym gardłem, tracąc oddech pod wpływem jego spojrzenia.
- Czy mi się podoba? - mruczy nisko. Zamyka mnie szczelnie w swoich ramionach. Jest wyższy ode mnie, więc muszę zadrzeć głowę do góry, żeby móc patrzeć mu w oczy. Jego usta są tuż przy moich, a oczekiwanie na to, aż się połączą, budzi we mnie takie napięcie, że przestępuję niecierpliwie z nogi na nogę, gdy Ross zmienia kierunek z moich ust na policzek. Muska go wargami, delikatnie całuje i przygryza. Robi to samo z uchem, po czym przenosi się na szyję. Dociska mnie do ściany, doprowadzając tymi powolnymi pieszczotami na skraj szaleństwa.
Z każdym muśnięcie języka o wrażliwą skórę, moje serce wydaje serię szybkich uderzeń. Syczę cicho, gdy jedno z ugryzień jest trochę mocniejsze.
- Wybacz. Sprawdzam, czy da się ciebie schrupać - parska i całuje piekące miejsce.
- Musisz mnie tak męczyć? Dlaczego po prostu nie możesz mnie pocałować? - jęczę, czując jak moje ciało coraz bardziej zaczyna pulsować i tym razem nie denerwuje mnie pełen samozadowolenia uśmiech Rossa. Ma do tego prawo. Sprawia, że moja krew jest bliska wrzenia. Sprawia, że w ogóle czuję, że jest we mnie wciąż życie.
- Lubię, jak mnie o to prosisz - parska.
Mrużę oczy, szukając w głowie jakiejś ciętej riposty, ale mój mózg zmienił się w jajecznicę. Taką przypaloną przez zbyt duży ogień. Nie jestem w stanie w ogóle myśleć, a jedynie go obserwować.
- Poza tym - muska moje wargi, po czym przesuwa po nich kciukiem - chcę się tobą trochę podelektować. Co robisz dziś wieczorem?
- Spędzam czas z tobą.
- I to mi się podoba. - Uśmiecha się szelmowsko i w końcu zaspokoja mój głód swoich ust.
*
Czuję się pijana, choć tak naprawdę nie wiem konkretnie, co to za uczucie, ale widząc przygotowanie Cassie do imprezy niespodzianki dla Rossa, dzisiaj będę miała szansę przekonać się o tym na własnej skórze. Cassie wysłała Rossa z Blake'iem na targi koni pod pretekstem, żeby pilnował go, aby sprzedając jednego, nie kupił drugiego. Pojechała z nimi Melody, a ja z Cassie uwijamy się, żeby wszystko przygotować zanim wrócą. Żadne z nas nie dało odczuć Rossowi, że wiemy o jego urodzinach i coś kombinujemy. W zasadzie nic specjalnego. Nad bramą rozwiesiłyśmy baner z napisem happy birthday, Ross, a pół godziny przed dotarciem z powrotem, Blake ma dać nam znać, abyśmy rozpaliły ognisko. Mamy urodzinowe czapki, konfetti i papierowe trąbki, oraz koszulki z wizerunkiem zespołu Nemesis - w składzie bez Loren - które Cassie wygrzebała w internecie.
Jestem podekscytowana, bo wszystkie urodziny w jakich brałam udział zawsze odbywały się w sztywnej, bogackiej atmosferze, a wakacje na których bywałam opływały w luksusy i były cholernie nudne.
Teraz mam tnące, brzęczące nad uchem komary i meszki, zapachy stajni, siana, zapowiedź kolejnej nocy pod gołym niebem, tym razem w otoczeniu lasu, bo Cassie rozłożyła dwa namioty, żebyśmy z Rossem nie musieli wracać do domów. Materialnie nigdy niczego mi nie brakowało. Oprócz prawdziwych przyjaciół i poczucia bycia istotną częścią jakiejś wspólnoty, co znalazłam właśnie na tej ziemi, na której aktualnie stoję.
I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od zwariowanego, upartego psa.
Chaos siedzi przed bramą, czekając na powrót Melody, której stał się opiekunem i nieodłącznym towarzyszem zabaw. Chodzi za nią krok w krok, pilnując, aby nie zrobiła sobie krzywdy. Zupełnie, jakby już wiedział, że o mnie nie musi się martwić, bo jestem w dobrych rękach.
- Mamy sygnał, Crystal! - woła Cassie.
Rozpalamy ognisko, zakładamy czapeczki i stajemy nieopodal bramy z przygotowanym, wielkim czekoladowym tortem. Najbardziej ze wszystkiego, nie mogę doczekać się reakcji Rossa na prezent.
Ross
- Cassie cię zabije, a przez ciebie zginę też ja.
- Ciebie oszczędzi przez wzgląd na Crystal.
- I tak jesteś dużo na minusie. Żonka będzie wściekła.
- Jakoś nieszczególnie próbowałeś mnie odwieźć od zakupu - warczy Blake. - Tak czarowałeś właścicielkę, że sporo spuściła z ceny, więc marny z ciebie stróż naszych finansów.
- Odkupię od ciebie tą klacz.
- A po co ci ona? - Zerka na mnie kątem oka.
- Dla Crystal - odpowiadam bez zastanowienia.
Przyjaciel milczy przez chwilę. Widziałem, jaki był oczarowany klaczą. Byliśmy już naprawdę blisko opuszczenia targów bez wydawania kasy. Trzy razy musiałem mu przypominać, że przyjechał tylko w celach zarobkowych. Siwa piękność napatoczyła się już na końcu, gdy mieliśmy wychodzić. Widząc ją, zatrzymaliśmy się w tym samym momencie. Nie jestem jakimś szczególnym fanem tych zwierząt, ale doceniam ich piękno, a klacz o której mowa, sprawiła, że obu nam opadły kopary. Cóż, cena też była dość powalająca. Nie sądziłem, że koń może tyle kosztować.
- Zapłacę ci za nią dwa razy więcej niż wydałeś i twoja głowa zostanie na swoim miejscu.
Blake nadal milczy. Lata temu ryzykował życie dla koni. Widocznie nadal jest gotów to robić, narażając się na gniew żony. Wiem, że im się nie przelewa. Utrzymanie rancza jest kosztowne, a miłość Blake'a do koni nieujarzmiona. Mogłem od razu kupić klacz dla Crystal, ale wolę zapłacić jemu. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że może nie chcieć pójść na taki układ. Bywa strasznie uparty.
- Będę płacił extra za jej utrzymanie i wszystko, co będzie z nią związane - przekonuję, gdy nadal milczy, z zaciętą miną. - Crystal się ucieszy.
Nadal cisza. Nie poddaję się i postanawiam poruszyć tą ukrytą, wrażliwą część jego serca, którą lata temu otworzyła Cassie.
- Chcę, żeby miała ciągle motywację. Jest na początku drogi, a cholera wie, jak wszystko się dalej potoczy. Jej psychika jest jeszcze bardzo krucha. Chłopaki mnie naciskają na powrót. Wytwórnia zaczyna się domagać jakiegoś materiału, chcą wiedzieć, że działam. Im dłużej mnie nie ma, tym więcej kasy tracą. Crystal kocha konie. A ona potrzebuje czegoś, co może kochać, na czym będzie mogła się skupić. Musi mieć motywację, żeby iść dalej. Pomożesz jej w zbudowaniu więzi, popracujecie razem.
Blake wzdycha ciężko. Zerka w lusterku na ładującą we śnie akumulatory córkę. Jeśli ma jakiś szczególnie czuły punkt, to jest to szczęście kobiet, które kocha. Wierzę, że argument, który podałem przemówi do niego najbardziej.
- Ale cię wzięło. - mruczy niezadowolony, a po kolejnych minutach ciężkiego milczenia, zgadza się na taki układ, choć nie przychodzi mu to z łatwością.
Uśmiecham się szeroko, a mój uśmiech na chwilę niknie w szczerym zdumieniu, gdy dojeżdżamy na ranczo. Nad bramą wisi baner urodzinowy. Marszczę brwi, widząc Cassie i Crystal w kolorowych czapeczkach. Kryształek trzyma wielki czekoladowy tort z palącymi się świeczkami, a Cass jak wariatka dmucha w papierowe trąbki, wymachując chorągiewką z moją podobizną. Podjeżdżamy bliżej. Parskam śmiechem na widok koszulek dziewczyn. Przyjemne ciepło rozlewa się po mojej piersi. Dawno nie czułem się tak mile zaskoczony.
- Ciebie też chcę widzieć w takim wydaniu. - Szturcham kumpla łokciem.
- Twoje niedoczekanie - prycha. - Ale dostaniesz zajebisty prezent od naszej trójki. Pomysłodawcą jest Crystal.
- Nie mogę się doczekać.
Tajemniczy uśmiech Blake'a budzi jednak mój niepokój, ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Wysiadamy z samochodu. Blake wyciąga rozbudzoną Melody. Dziewczyny zaczynają śpiewać. Od razu zauważam przyjemną barwę głosu Crystal, choć większy entuzjazm w śpiewie urodzinowego hymnu przejawia Cassie. Gdy kończą, wystrzeliwuje w górę konfetti w kształcie gwiazdek, co sprawia najwięcej frajdy Mel.
- Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki - mówi Crystal z wypiekami na twarzy. Patrząc jej prosto w oczy, jednym zdmuchnięciem gaszę trzydzieści jeden płomyków.
Domyśli się, że to ona jest tym, czego chcę?
- A teraz pije...! - Radosny okrzyk Cassie i wyciągnięta w górę dłoń z szampanem zamiera, gdy z przyczepy dochodzi stukanie końskich kopyt i donośne rżenie. Jej wzrok nieruchomieje wpatrzony w przyczepę, po czym powoli kieruje się na Blake'a. Podziwiam go, że zaryzykował kupno. - Powiedz po prostu, że nie udało ci się sprzedać naszego konia.
Blake prycha, patrząc na nią urażony.
- Oczywiście, że sprzedałem naszego konia.
Cassie przymyka oczy, zapewne błagając w duchu o cierpliwość.
- Okay. Pogadamy jutro.
- Ale ten w przyczepie nie jest nasz, ślicznotko - dodaje szybko.
- A czyj niby? - warczy.
- Rossa.
Cassie unosi wysoko brwi. Wszystkie trzy pary oczu są zwrócone w moją stronę. Klacz ponownie daje o sobie znać miarowym kopaniem w drzwi, domagając się uwagi. Kiwam głową na Blake'a. Wyprowadza ją z przyczepy.
- Och... - Pełne zachwytu westchnięcie wyrywa się z ust Crystal. Ledwo zdążam przejąć od niej tort, gdy jej ręce niebezpiecznie opadają. Mina Cassie z gniewnej przeradza się w pełną zauroczenia.
- Czy mogę...? - Crystal patrzy na mnie szklistym wzrokiem. Uśmiecham się zachęcająco, śledząc każdy jej ruch. Blake wręcza dziewczynie uwiąz.
- Jaka piękna - wzdycha Cassie.
- Czyli jednak nie miałabyś nic przeciwko, gdyby była nasza? - pyta z nadzieją.
- Oczywiście, że bym miała! Pewnie była droga, musiałbyś ją zwrócić. Przecież wiesz, że... - Blake zamyka jej usta pocałunkiem.
- Na szczęście nie jest - mruczy.
Rzucam mu kpiące spojrzenie. Wzrusza ramionami i mruga do mnie okiem. Wręczam mu tort, zabiera swoje dziewczyny, a ja podchodzę do Crystal.
- Ma na imię Arabella. W skrócie po prostu Bella. Nie jest już co prawda młoda, a właścicielka sprzedała ją, bo córka kilka lat temu wyjechała na studia i straciła zainteresowanie klaczą. Brała udział w jakimś... Dreszczowcu.
- Chodzi ci o dresaż? - parska Crystal.
- Dokładnie. Znasz się na tym?
- Zawsze na olimpiadzie oglądałam jazdę figurową i wszechstronny konkurs konia wierzchowego, czekałam tylko na to. Dresaż kojarzył mi się z tańcem. Piękna dyscyplina.
- Żebyś widziała oczy Blake'a jak właścicielka o tym powiedziała. - Śmieję się, gdy przypominam sobie moment, w którym wspomniała o zawodach, w jakich Arabella brała udział. Gdy tylko na nią wsiadł, wystarczyła chwila jazdy, abym wiedział, że bez niej nie wróci do domu. Do diabła, nawet ja byłem zachwycony ruchem tego konia. Prawdziwa dama. Cassie nie musi być zazdrosna o kobiety, ale o nią by była. - Nie znam się na chodach koni, ale to, co zobaczyłem kiedy Blake na nią wsiadł, od razu skojarzyło mi się właśnie z tańcem. I z tobą. Tworzyłybyście świetną parę. Mogłaby być twoimi nogami i może nie tęskniłabyś, aż tak za baletem.
Klacz stoi spokojnie, z przymkniętymi oczami i pyskiem ułożonym na ramieniu Crystal. Dziewczyna patrzy na mnie tak długo i intensywnie, że tracę wątek.
- Oczywiście, jeśli ją chcesz, bo jeśli nie, to cholera, ja na tym na pewno nie będę jeździł, a obawiam się, że może rozwalić małżeństwo Blake'a. - Nerwowo wsuwam palce we włosy. Crystal nawet nie mruga. - Jeśli jej nie chcesz, jakoś to odkręcę...
- Cicho bądź już, Ross - szepcze, drżącym głosem. - Bądź cicho i mnie po prostu pocałuj.
Kiedy robię, o co mnie prosi, Cassie ponownie zaczyna dmuchać w trąbki, ale nie zwracamy na to uwagi. Pod palcami czuję łzy Crystal spływające po policzkach. Jej ciało drży, a kiedy przytulam ją do siebie, wczepia się we mnie tak mocno, że ledwo oddycham.
Blake każe nam zaprowadzić klacz do boksu i wrzucić siana, a kiedy objęci wracamy do przyjaciół i Cassie otwiera szampana, ogarniam wzrokiem całą tą zgraję. Mel, nadstawiająca swój kubeczek, żeby mama jej polała, Blake'a mruczącego, że jaka matka, taka córka i śmiejącą się z tej sceny Crystal, która ukradkiem ociera łzy. Do tego Chaos, śliniący się na widok żeberek.
I zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy w życiu nie byłem w pełni szczęśliwy. Karmiłem się substytami, żeby zaspokoić swój głód.
Dopiero w tej chwili jestem.
Rozdział był jeszcze dłuższy, ale uznałam, że to jednak przesada i resztę połączę z następnym 🫣
Uznajcie długość za moje przeprosiny, że tak długo mi zeszło ❤️
A tutaj nasza nowa piękność 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro