Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32.


– Co to za typ?

Podskakuję, a serce podchodzi mi do gardła i prawie upuszczam telefon, gdy jak duch pojawia się za mną Blake, zaglądając przez ramię na wyświetlacz. Byłem tak pochłonięty artykułem i buzującymi we mnie emocjami, że nawet nie zauważyłem, że stanął za mną. Patrzyłem na zdjęcie twarzy, która nie daje mi spokoju i prześladuje, a uśpione demony, karzą ją odnaleźć i spojrzeć w oczy.

– Skradasz się jak pieprzony ninja – warczę i chowam aparat do kieszeni.

– Kto to? – Powtarza pytanie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Patrząc mu w oczy, zniżam ton i pytam całkiem serio:

– Miałeś kiedyś ochotę kogoś zabić?

Blake unosi brew.

– Miałem i prawie zabiłem.

– Co cię powstrzymało?

– W zasadzie to nic. Po prostu odsiecz nadeszła w porę. Kogo masz ochotę posłać na tamten świat? – pyta zaciekawiony.

Milczę. Crystal z Cassie i Mel kopią piłkę, za którą biega Chaos. Wcześniej spędziły w domu trzy godziny, a gdy chciałem wejść do środka, Melody wypchnęła mnie z powrotem, mówiąc, że mamusia zabroniła mnie wpuszczać. Była cała umorusana w mące, a na twarzy rozmazaną czekoladę. We włosach dostrzegłem kolorową posypkę. Jeśli piekły coś we trzy jest szansa, że się nie potrujemy.

Podaję Blake’owi telefon. Na moja prośbę, znajoma dziennikarka pogrzebała trochę i wysłała mi artykuł o tym, że trzy lata temu Marco został oskarżony przez jedną ze swoich tancerek o molestowanie i prześladowanie.  Dziewczyna wycofała oskarżenie, twierdząc, że doszło do nieporozumienia. Dwa miesiące później gazety obiegła wieść o jej samobójstwie. Była jedną  z tancerek w zespole Marco, uznaną za wschodzącą gwiazdę baletu. Sam choreograf w oświadczeniu zwalił winę na dziewczynę, twierdząc, że miała obsesję na jego punkcie. Wyraził szczery żal, że sprawa potoczyła się właśnie w ten sposób.

Gdy Blake kończy czytać, zerka w stronę Crystal. Milczy przez chwilę, po czym pyta tonem, który sprawia, że nawet mi włoski na karku stają dęba:

– Coś jej zrobił?

Nie muszę nic mówić. Wystarczy jedno spojrzenie. Blake krzywi się, a w jego oczach płonie gniew.

– Gdyby to było dziesięć lat temu, chętnie przyjąłbym zlecenie na niego – parska. – Ale teraz mam za dużo do stracenia. I ty też, Ross. – Patrzy na mnie twardo i dobrze wiem, że ma rację, choć w niczym mi nie pomaga to, że rozumie, co czuję. Tak często słyszałem od rodziców o boskiej karze i sprawiedliwości za swoje czyny – bez znaczenia, że dotyczyło to mnie – że sam czuję potrzebę wymierzenia sprawiedliwości, obawiając się, ze Crystal może się jej nie doczekać. Bo zasada, że jeśli nie za życia, to po śmierci w cale mnie nie satysfakcjonuje.

– Posłuchaj mnie. – Przyjaciel obraca mnie w swoją stronę. Pstryka mi palcami przed nosem, aby zdobyć moją uwagę, całkowicie skupioną na Crystal.  – Raz, że jeśli boli cię to, co przeżyła i nie możesz tego znieść, to pozamiatane. Nie wygrzebiesz się już z uczuć do niej.

Krzywię się nieznacznie na jego słowa. Tyle sam wiem.

– Dwa, nie cofniesz tego, co się stało. Nie masz takiej mocy. Jedyne, co możesz zrobić to sprawić, żeby śmiała się dokładnie tak, jak robi to teraz i postarać się, aby nie zapłakała przez ciebie. Dwa miesiące temu ta dziewczyna wyglądała, jakby każdy jej dzień miał być ostatni. A spójrz na nią teraz...

Cassie i Crystal nagle wybuchają śmiechem. Obracamy się w ich stronę. Żona Blake’a leży na ziemi, a na niej w poprzek Melody. Chaos ciągnie małą za koszulkę, próbując pomóc jej wstać.

Blake obejmuje mnie ramieniem.

– Nie brudź sobie sumienia, Ross. Nie warto.

– Przypomnę ci twoje słowa, gdy za piętnaście lat jakiś cymbał ośmieli się złamać serce Mel. – Klepię go po ramieniu, mając ubaw z jego skrzywionej miny, jakby wypił szklankę soku z cytryny, i kieruję się do stajni.

– Oby to nie był twój syn! – rzuca ironicznie.

Przystaję.

 Odwracam się i natrafiam na spojrzenie Crystal. Uśmiecha się, głaszcząc po główce wtulona w nią Melody. Na miejscu dziewczynki widzę dwuletniego blondynka z szaroniebieskimi oczami, wpatrzonego w Crystal jak w bóstwo. Pierwszy raz w życiu wyobraźnia podsuwa mi obraz mojego potencjalnego dziecka.

– Spoko, wychowałbym go tak, że prędzej nosiłby ją na rękach. I za żadne skarby świata by jej nie upuścił. – Puszczam oczko do kumpla.

– W takim razie, czekam na zięcia od ciebie– prycha, a ja wystawiam mu w odpowiedzi środkowy palec i wracam do pracy.

*

– Jak się czujesz? – pytam, gdy zatrzymuję samochód przed domem doktorka. Gdy tylko wsiedliśmy do środka, Crystal zamknęła oczy i nie odezwała się ani słowem, ale przez całą drogę powrotną na jej twarzy błąkał się leciutki uśmiech. Wygląda na zmęczoną, choć zrelaksowaną.

 Otwiera jedno oko, zerkając na mnie.

– Zmęczona, ale... W zasadzie to dziwnie. Czuję się, jakbym znalazła zagubioną rodzinę i jakąś... euforię – parska. – To trochę głupie...

– W cale nie. Tamta dwójka jest dla mnie jak prawdziwa rodzina, więc rozumiem o czym mówisz.

– Długo się znacie?

– Z Blake’iem odkąd przyjechał do Pine Hollow, czyli jakieś czternaście lat.

– Jak się poznaliście? Jesteście zupełnie różni.

– Pobiliśmy się w barze. Niedługo po tym, jak zszedłem z prowizorycznej sceny, którą zrobił dla mnie właściciel, dając możliwość pierwszego poważnego występu na żywo. Nie pytaj, o co poszło. Ja byłem młody i narwany, on miał fatalny czas w życiu. Obaj nie chcemy do tego wracać, ale można powiedzieć, że była to przyjaźń od pierwszego ciosu. Blake powiedział, że nie zabije mnie tylko dlatego, że chce w przyszłości kupić moją płytę i przyjść na koncert. Później upiliśmy  się razem, wypaliliśmy po paczce fajek i opowiedzieliśmy sobie pół swojego życia.

– Fajnie – parska. – Ciekawe rozpoczęcie przyjaźni.

– Oczy ci strasznie błyszczą. Przedawkowałaś cukier?

Crystal wybucha śmiechem, a ja chciałbym,  ten dźwięk zatrzymać w środku samochodu. Słuchałbym go w drodze, zamiast muzyki.

– Może... troszeczkę przesadziłam z czekoladą. O tyle – pozostawia minimalną przestrzeń pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym, uśmiechając się figlarnie. –  Szczerze mówiąc, poszłabym już spać. Jutro o dziewiątej jadę z Bailey do fryzjera.

– Myślałem, że pojedziemy razem.

– Nie. – Kręci stanowczo głową. – Mamy jechać do jakiejś galerii w pobliskim mieście.

– No i?

– Nie widzisz, jak kobiety na ciebie patrzą, co? Boję się, że jeśli będziesz tam siedział, fryzjerka wydłubie mi nożyczkami oko, bo będzie się ciągle na ciebie gapić. Raczej nie poczekasz gdzieś indziej, prawda?

– A ty?

– Co ja?

– Też nie możesz odwrócić ode mnie wzroku?

– Idź już stąd! – parska, płonąc uroczym rumieńcem i próbuje wypychnąć mnie z samochodu. Łapię ją za nadgarstki i przyciągam do siebie. Zanim zdąży zareagować, złączam nasze usta. Jej ciało momentalnie wiotczeje, poddając się i wplata dłonie w moje włosy, odpowiadając na pocałunek.

– Nadal mam już iść? – mruczę. Stykamy się nosami, a jej ciepły oddech otula moją twarz. Wnętrze oświetla tylko latarnia z ulicy, ale wystarczyłby błysk w jej oczach, aby rozjaśnić noc. – Bo tak się składa, że jesteśmy w moim samochodzie, a ja w cale nie mam ochoty cię puścić. –  Rozpinam pasy Crystal, a ona obraca ciało w moją stronę.  Szukam w jej oczach znaku, że przekraczam jakąś granicę, ale jedynie co widzę to żar, który mnie spala. Splata dłonie na moim karku i opiera swoje czoło o moje.

– Więc mnie nie puszczaj – szepcze i muska ponownie moje usta.

Rozlega się mocne pukanie w szybę. Crystal odskakuje ode mnie, a ja wzdycham sfrustrowany i spoglądam w okno, za którym stoi nie kto inny, jak doktorek.

– Do jutra – mruczy spłoszona, ale zanim pozwalam jej wysiąść, całuję ją jeszcze raz. Długo, aż parska śmiechem, gdy wciąż nie chcę jej puścić. Nie próbuje mnie odepchnąć i ciężko mi ją wypuścić z objęć, a gdy w końcu to robię, upajam się dźwiękiem wciąganego przez nią głęboko powietrza i roziskrzonym spojrzeniem, które mi rzuca spod długich rzęs.

– Głupek – rzuca rozbawiona i wysiada z samochodu, a ja z dumą patrzę, jak przechodzi obok ojca, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Moja mała buntowniczka.

Gdy Crystal znika za furtką, odpalam silnik. Doktorek puka w szybę. Uchylam ją tylko tyle, żeby go usłyszeć.

– To nie jest dziewczyna na jedną noc, Storm – warczy bez zbędnych wstępów.

– Nie chcę jej na jedną noc – odpowiadam spokojnie.

– A na ile? Dopóki nie wyjedziesz i nie wrócisz do tego swojego rock’and’rollowego, hulaszczego trybu życia, a dla niej nie będzie w nim miejsca? Zapomnisz i złamiesz jej serce, a ona tego nie przeżyje. Odpowiedz mi więc, na ile nocy ją chcesz? – Pogarda z jaką zadaje te pytania, wkurza mnie na tyle, że mam ochotę wysiąść z samochodu i mu przywalić. Zapytać, gdzie był? Dlaczego nie było go przy niej? To on, jako ojciec powinien rozwalić łeb temu typowi, walczyć o sprawiedliwość dla córki, być przy niej i nie pozwolić zamknąć się w milczeniu przez te wszystkie miesiące, które zabijały ją od środka. To jemu powinna ufać na tyle, żeby wyznać mu, co ją spotkało. To w jego ramionach powinna czuć bezpieczeństwo i ukojenie.

Ale Blake ma rację. Nie warto. Chcę się skupić na tym, żeby po prostu była już szczęśliwa, więc jedyne co robię, to patrzę mu twardo w oczy i mówię, z całą powagą na jaką tylko mnie stać:

– Na wszystkie, które mi w życiu pozostały. No i co z ciebie za ojciec, twierdząc, że o twojej córce da się zapomnieć?  – Zasuwam szybę i odjeżdżam, nie odwracając się za siebie.

Ze względu na to, że nawiedziła mnie  blokada Gigant, wrzucam tylko pierwszą część rozdziału, żebyście nie musieli czekać kolejnego tygodnia na całość 😅

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro