31.
Spanie na ziemi jest niewygodne. Już po półgodzinie leżenia bolały mnie gnaty – nie jestem w formie – ale Crystal kategorycznie odmówiła powrotu do domu, gdy chciałem ją przenieść na łóżko. Nie śmiałem nawet z nią dyskutować. Była tak stanowcza i uparta, że prędzej zostałaby sama i kazała mi wrócić do domu niż zrezygnowała. Zmiękczyłem ją trochę kolejnym pocałunkiem. Zgodziła się, żebym chociaż przyniósł jej kołdrę i koce, które podłożyłem pod śpiwór, aby nie spała na twardej powierzchni.
Nie mogłem zasnąć, bo jestem nią zbyt oczarowany. Odnoszę nieodparte wrażenie, że odkąd wpuściła mnie do swojego życia, uczestniczę w cyklu przeobrażania się poczwarki w motyla. Podoba mi się, jak rozpływa się pod wpływem mojego dotyku. A te jej wczorajsze jęki i westchnięcia doprowadzały mnie do szału. Dawno nie czułem w sobie takiego ognia i chyba tylko cud mnie powstrzymał przed pozwoleniem sobie na znacznie więcej, bo gdyby nie była taka krucha...
Patrzyłem na nią, gdy osiągała szczyt, i przysięgam, że jest ucieleśnieniem doskonałości – istne arcydzieło natury. Dźwięki, które wydobywały się z jej ust, nie były zwykłymi westchnieniami – przypominały anielskie arie, które wprawiały mnie w stan uniesienia. Jej skóra jest miękka jak najdelikatniejszy aksamit, dokładnie taka, jaką sobie wyobrażałem. Smak jej ust jest absolutnie niebiański. Czułem, jakbym znalazł się w centrum wszechświata, gdzie wszystko inne przestaje mieć znaczenie, a liczy się tylko ona – ta kobieta, która z każdą chwilą staje się dla mnie coraz bardziej fascynująca.
Chryste, całkiem zwariowałem, a chwila w pokoju, gdy próbowała się przede mną ukryć, złamała mi serce. Nie chodzi o to, jak bardzo jest wychudzona, a o jej blizny na lewej nodze. Nie te po operacji. Jak bardzo musiało jej być ciężko, skoro sama zadawała sobie ból, żeby znaleźć ukojenie?
Powiedziałem prawdę: mam ochotę dorwać każdą osobie, która ją skrzywdziła...
Gdy spała, nie mogłem się powstrzymać i wyszukałem tego Marco. Marco Fornero. Pieprzony Włoch. Choreograf, baletnik. Niewiele starszy ode mnie. Odnosi duże sukcesy w swoich sztukach, oraz posiada własny zespół taneczny... Znalazłem kilka jego zdjęć z matką Crystal, po sukcesie jakiegoś wielkiego wspólnego spektaklu. Często akademia współpracuje z jego zespołem, a dzięki temu baletnicy mogą zostać zauważeni.
Facet jest kurewsko przystojny. Nawet ja muszę to przyznać, choć chcę mi się rzygać na samą myśl o nim.
No i cóż, jeśli mam być szczery... Widzę go połamanego, na pieprzonym wózku inwalidzkim. Albo nie... Lepiej. Przykutego do łóżka, niezdolnego do komunikacji, ale z pełną świadomością.
Bo ona tak żyła. I to latami. Mogła się poruszać, ale wewnętrznie była uwięziona.
Od planów morderstwa tego skurwysyna, odrywa mnie zaczerpnięty głęboko oddech Crystal.
Chwała na wysokościach, że nie ma w tej chwili psa. Rzuciłby się na nią z jęzorem, a tak to przynajmniej mogę być pierwszy.
Obserwuję jak Kryształek się budzi, jakbym oglądał wschód słońca. Boję się poruszyć, ciekawy jej reakcji na mój widok. Przeciera wciąż zamknięte powieki, naciąga śpiwór pod szyję i obraca się w moją stronę. Pociera nos i uśmiecha się lekko przez sen.
Nie chcę jej obudzić, choć tak bardzo chciałbym już, żeby na mnie spojrzała.
Piękno całej chwili psuje chrzęst opon nadjeżdżającego samochodu. Jęczę w duchu, gdy rozpoznaję auto brata.
– Kurwa, nie miał kiedy? – warczę pod nosem i wstaję z ziemi, gdy on wysiada z samochodu. Trzaska drzwiami, a w panującej ciszy dźwięk ten brzmi jak rąbnięcie w gong.
– Ross? – Crystal przebudza się i patrzy na mnie sennym spojrzeniem.
– Daj mi chwilę, Kryształku – mruczę.
Chris zmierza do mnie, a im bliżej siebie jesteśmy, tym wyraźniej widzę rzucane ukradkiem spojrzenia w stronę mojej słodkiej tajemnicy.
Odruchowo staję tak, żeby nie mógł jej zobaczyć, choć Crystal obraca się, aby spojrzeć, co się dzieje.
– Co jest? – pytam.
– List z sądu. – Chris wręcza mi brązową kopertę, wciąż zerkając w stronę Crystal.
– Dzięki. Możesz iść – rzucam wrogo.
– Nie przedstawisz mnie?
– Nie.
Patrzę na niego twardo, ale jest zbyt zaciekawiony, żeby się tym przejąć. Odwracam się za siebie, a Crystal siedzi, wpatrując się w nas.
– Cześć. – Chris unosi dłoń. Dziewczyna odwzajemnia gest. – Jestem Chris. Młodszy i lepszy brat Rossa.
– Od razu się domyśliłam. Jesteście do siebie bardzo podobni – odpowiada nieśmiało, na co prycham i rzucam jej urażone spojrzenie. – Co powiedziałam nie tak? – pyta, unosząc brwi.
– Dla niego to na pewno komplement – wskazuje palcem na brata. – Dla mnie raczej obraza. W życiu nie założyłbym białej koszuli, ani nie ulizał włosów na żel. Wygląda jak pieprzona podróbka Elvisa Presleya.
Brat rzuca mi krótkie spojrzenie, a kącik jego ust unosi się nieznacznie. Zna mój czuły punkt: zazdrość. I uwielbia mnie drażnić. Jest ode mnie młodszy o sześć lat, a nawet jako gówniarz flirtował z Loren. Problem z moim bratem jest taki, że ma dwie twarze. Rodzice myśleli, że mają w końcu swojego idealnego syna, a on potrafił grać jak mało kto. Nie zdziwiłbym się, gdyby pod przykrywką przyszłego lekarza, był jakimś bossem w burdelu albo handlował narkotykami.
No i kobiety. Uwielbia je wszystkie. Pieprzony nimfoman, a moja matka do tej pory myśli, że to prawiczek, czekający z seksem do ślubu. Ojciec stawiał mi go jako wzór do naśladowania. Zabawne.
– Mój brat jest strasznie niewychowany, choć rodzice naprawdę się starali, to nie ich wina. Taki już jest – mówi, przybierając jeden z tych swoich mamiących tonów, wymija mnie i podchodzi pewnym krokiem do Crystal. Kuca na przeciwko.– Jeszcze raz. Jestem Chris. – Podaje jej rękę, którą dziewczyna ściska, a on całuje ją w wierzch dłoni.
Zaciskam zęby, widząc, że przykłada usta do jej skóry o jedną sekundę za długo i mam ochotę połamać mu tą łapę, ale Crystal posyła mi spłoszone spojrzenie i wyrywa się z jego macek, jakby kopnął ją prąd. Jej wargi wykrzywiają się w lekkim grymasie, marszczy brwi, a na twarzy pojawia się urocze oburzenie.
– Miło poznać – odpowiada grzecznie, ale nie uśmiecha się, ani nie podaje mu swojego imienia. Słyszę w jej głosie odrobinę tej wyniosłej arystokracji i chłodu. Uśmiecham się do siebie, czując niewyobrażalny spokój. Zdobycie jej zaufania to nie lada wyzwanie. Jest przeciwieństwem Loren, która wypięłaby w jego stronę biust, bo uwielbiała adorację i ślinienie się facetów na jej widok.
– Dowiem się, jak masz na imię? – Chris się nie poddaje, a ja obserwuję tą scenę, ciekawy reakcji Kryształka.
– Nie – mruczy, na co parskam śmiechem, a skwaszona mina mojego brata jest bezcenna.
– Rozumiem. Cóż. I tak się dowiem. – Puszcza do niej oczko, a ja resztkami sił powstrzymuję się, żeby nie złapać go za bety i wsadzić z powrotem do samochodu.
– Brzmi jak groźba – mówi Crystal, starając się zabrzmieć żartobliwie, ale jej oczy spowija chłodna mgiełka, którą dobrze znam. Oznacza, że ma się trzymać z dala.
Chris nie odpowiada. Teatralnie kłania jej się w pas, odwraca w moją stronę z kpiącym uśmieszkiem, klepie po ramieniu, a zanim wsiądzie do samochodu, woła:
– Odwiedź matkę! Nie bądź takim wiecznym egoistą, Ross. Odkąd znowu przyjechałeś, byłeś u niej tylko raz. Nawet pies był dla ciebie ważniejszy od niej.
Powstrzymuję się przed prychnięciem. Odkąd odszedłem z domu jako osiemnastolatek, ani rodzice ani brat nie wysłali mi nawet głupiego sms’a z życzeniami urodzinowymi. Przyjeżdżałem do Pine Hollow bardziej do Blake’a niż do nich, bo spotkania rodzinne zawsze kończyły się kłótniami. Żadne z nich nie wierzyło, że mi się uda osiągnąć cel. Przepowiednie odnośnie mojej przyszłości przypominały te apokaliptyczne. Dla nich nigdy – nawet gdy moja kariera nabierała rozpędu – to co robiłem nie było pracą, ani powodem do dumy.
– Nie lubicie się – stwierdza Crystal, gdy siadam na ziemi obok niej. Przypatruje mi się bardzo uważnie.
– Raczej nigdy nie łączyły nas bliskie więzy.
– Przykro mi – mówi szczerze.
– Niepotrzebnie, Kryształku.
– Potrzebnie, bo rodzina powinna się wspierać. To jak mocny grunt, który nie rozstąpi się, gdy przychodzi trzęsienie ziemi. – Ujmuje moją dłoń, obdarzając uśmiechem. – Niestety chyba mało kto może w niej znaleźć oparcie.
– Wiesz, jak to mówią – przerzucam jej włosy na jedno ramię – z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach. Przyzwyczaiłem się już do tego, że zawsze będę tym gorszym.
Biorę w dwa palce pojedynczy kosmyk jej włosów i napawam się ich jedwabistą gładkością. Są miękkie niczym najdelikatniejszy kaszmir, idealnie wypielęgnowane, jakby każda nitka była osobno traktowana, a do tego niesamowicie długie – co zrobiło na mnie wrażenie już wtedy, gdy rozpuściłem je pierwszy raz – wiją się wokół niej jak złocisty wodospad, a do tego są pełne blasku, jakby wchłonęły promienie słońca.
Crystal obserwuję mnie, gdy w zamyśleniu badam fakturę jej włosów.
– Decyzja o ich obcięciu już zapadła, prawda? – Łaskoczę ją końcówką w policzek.
– Tak – odpowiada, tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I nic nie wpłynie na moją decyzje. Potrzebuję tego, Ross – dodaje łagodniej, patrząc na mnie błagalnie, jakby bardzo jej zależało, abym zrozumiał. – Nigdy ich nie rozpuszczałam, dopiero na noc, ale bardzo o nie dbałam. Znacznie bardziej niż o siebie samą. Także po wypadku, bo była to jedyna rzecz, która jakoś trzymała mnie na powierzchni. Skupiałam się na nich, żeby nie zwariować do końca. Ale nie mam dobrych wspomnień. Gdy byłam mała, matka strasznie szarpała, próbując je rozczesać. Mówiła, że jeśli nie będę o nie dbać zetnie je na krótko, a jeszcze jako dziecko widziałam w niej wzór i chciałam mieć tak samo długie włosy, jak ona. Jest piękna, wiesz? – Crystal smutnieje, zapatrując się w spokojną taflę jeziora. W jej głosie jest tak wiele goryczy. – W oczach małej dziewczynki, jawiła mi się niczym królowa z bajki. Chciałam być taka, jak ona i byłam dumna, że moja mama jest znana i ceniona w środowisku baletowym. Patrzyłam na nią z uwielbieniem, a gdy z czasem zaczynałam dostrzegać coraz więcej rys i pęknięć na tym cudownym obrazku i przestała już być dla mnie takim ideałem, czułam się oszukana, bo okazała się wiedźmą. Potrzebuję zerwać tą nić. Byłam od matki bardzo uzależniona. Od jej zdania i zależało mi na jej aprobacie.
– Rozumiem. – Moje serce kurczy się na myśl, że została zawiedziona przez osobę, którą tak kochała. – Na jaką długość chcesz je ściąć? – pytam i nie udaje mi się ukryć lekkiej obawy, przyprószonej odrobiną żalu.
– Dotąd? – Dotyka połowy szyi, nie spuszczając ze mnie wzroku. Pochyla się lekko do przodu i patrzy na mnie spod rzęs, a na jej ustach pojawia się uśmiech, mający w sobie coś z figlarności dziecka, które wie, że zrobi coś, czego nie powinno, ale nie może się powstrzymać. Wie dobrze, że lubię jej włosy i najchętniej nie pozwoliłbym na ścięcie, ale jeśli taki krok ma w czymkolwiek jej pomóc, niech tak się stanie.
Co nie przeszkadza w tym, żeby się z nią trochę podroczyć, skoro do tego zaprasza.
– Ponegocjujmy. – Siadam za nią, tak żeby siedziała pomiędzy moimi nogami. Prostuje się jak struna, gdy sunę opuszkiem palca po jej szyi, wywołując dreszcze. – Dotąd, tak? – Przykładam usta do wskazanego miejsca, składając delikatny pocałunek. Lekkim ugryzieniem zaznaczam miejsce, w którym przed chwilą trzymała palec. Jej oddech przyspiesza i odchyla głowę w bok.
– Tak... – odpowiada szeptem.
– A może by... – Rozsuwam powoli suwak sukienki, czekając na jej reakcję, ale nie protestuje, a jedynie pochyla się, oddycha głębiej i zaciska palce na mojej ręce, oplatającej ją w pasie. Znaczę niespieszne pocałunki wzdłuż kręgosłupa. – Chociaż do łopatek? – Koniuszkiem języka zataczam kółka w proponowanym miejscu.
Milczy przez chwilę, poddając się całkowicie pieszczotom. Staram się być jak najbardziej delikatny, aby oswoić ją ze swoim dotykiem i przysięgam, że jeśli nie spłonę zaraz i nie zamienię się w kupkę popiołu, uznam, że cuda się zdarzają.
Crystal podąża za reakcjami swojego ciała, przylegając do mnie coraz bardziej. Wczoraj na chwilę speszyła się, czując moje podniecenie, ale teraz wręcz drażni mnie, kręcąc delikatnie biodrami, choć nie wiem, czy robi to specjalnie.
Nigdy nie musiałem walczyć z pożądaniem. Po pierwsze, dlatego że Loren uwielbiała seks i mogłaby się pieprzyć jak królik, bez potrzeby angażowania w to uczuć, a po drugie, po rozstaniu z nią nie miałem problemu z chętnymi do jednej, przygodnej nocy.
Przy Crystal spłonę w męczarniach, ale nie zrobię nic, dopóki sama tego nie zechce.
– To może do... obojczyka? – Dalej licytuje, lekko urywanym, drżącym głosem, a ja bardzo powolnym ruchem przesuwam dłoń z jej brzucha w górę. Ponownie całuję ją w szyję i czuję, jak zaczyna się roztapiać, napierając plecami na mój tors. Odchyla głowę do tyłu, opiera ją na moim ramieniu. Palce wsuwa w moje włosy. Zaciska na nich pięść, gdy dłonią wodzę po mostku, kciukiem drażniąc prawą pierś. Zatrzymuję się na chwilę, wyczuwając jak twardnieją jej sutki, po czym kończę wędrówkę na obojczyku. Całuję ją w policzek. Obraca głowę w moją stronę. Widzę swoje odbicie w jej powiększonych źrenicach. Ma zaróżowione policzki, co tak bardzo w niej uwielbiam.
– Całkiem... przyjemnie się z tobą negocjuje – parska. – To może pójdźmy na ugodę i zetnę tylko połowę?
– Dogadamy się – mruczę i całuję ją w nos. – A z tym niebieskim mówiłaś poważnie?
– Bardzo poważnie. Wiem, że to szalone i może wydawać ci się irracjonalne...
– Jak dla mnie możesz mieć na głowie nawet tęczę.
Crystal parska pełnym ulgi śmiechem i pomagam jej wstać. Jej wzrok pada na leżącą na trawie kopertę, na której widnieje nazwa sądu w Preston.
– To na pewno wezwanie na rozprawę Loren – odpowiadam na jej nieme pytanie. Dzwoniła do mnie dwa dni temu z aresztu, ale nie zgodziłem się na nawiązanie połączenia. Jak płachta na byka podziała na mnie informacja, że rozmowa odbędzie się na koszt odbiorcy. Zawsze wszystko odbywało się moim kosztem i nie mówię o pieniądzach. Poza tym, nie mam jej nic do powiedzenia. Zignorowałem też poprzedni list z prośbą Loren o widzenie ze mną.
– Ciężko ci z tym? – pyta Crystal, wpatrując się we mnie intensywnym spojrzeniem.
– Z czym?
– Że posłałeś ją do więzienia.
– Nie. Najchętniej posłałbym ją do samego piekła – odpowiadam z napięciem. Jej oczy nagle rozszerzają się i zasnuwa je strach. Kurwa, popełniłem jakiś błąd. Crystal blednie.
– Przepraszam – mówię szybko, przygarniając ją do siebie. Wtula się we mnie, szukając schronienia.
– Ja po prostu... Często kończyłam jakieś zaczepki Gianny słowami, żeby poszła do diabła. I... Po jej śmierci tego żałowałam, Ross.
– To emocje, Kryształku. Czasem ludzie dają nam się tak we znaki, że ciężko nad sobą zapanować i chcemy, żeby w końcu zniknęli z naszego życia, w obojętnie jaki sposób.
– Chcesz, żeby zniknęła z twojego? – Unosi na mnie wzrok.
– Nie chcę jej już nigdy więcej widzieć. Zasłużyła na więzienie. W końcu się doigrała.
Kolejny błąd.
– A ja? Skłamałam w zeznaniach. Nie powiedziałam wszystkiego, bo się bałam... Czasem w nocy, po tym jak przechodziła samą siebie, wyobrażałam sobie jej śmierć... Ale skłamałam. Postawiliby mnie przed sądem, gdybym powiedziała prawdę? – Patrzy na mnie z coraz większym strachem.
Blednie coraz bardziej aż malinowe wargi tracą barwę, a jej oczy stają się mgliste i niewidzące. Nagle oblatuje mnie strach, że znowu wewnętrznie zrobi krok w tył i ponownie zacznie się pogrążać. Klnę na siebie w duchu, że zapomniałem, jak bardzo ją uwiera śmierć tej dziewczyny i muszę być ostrożny.
– Ciii, już dobrze, słońce. Oddychaj. – Przytulam ją do siebie mocno, próbując uspokoić. Gładzę jej plecy, czekając, aż jej oddech się unormuje. Do tego czasu trzymam ją w objęciach. Gdy w końcu niedoszła fala paniki mija, mówię ostrożnie:
– Nie jestem terapeutą, Crystal. Ale opowiedzenie mi o wszystkim powinnaś potraktować jedynie jako zachętę do rozmowy z kimś wykwalikowanym, kto będzie mógł ci pomóc. Ja podchodzę do tego zbyt osobiście i emocjonalnie.
– Wiem... Masz rację – wzdycha i uśmiecha się słabo. – W przyszłym tygodniu będę na terapii. Poruszę te tematy.
Nie mogę się powstrzymać i całuję ją, przywracając kolorki na twarz. Mógłbym słuchać tych jej rozkosznych westchnięć do końca mojego pieprzonego życia.
– Odwieźć cię do domu, czy zjesz jeszcze ze mną śniadanie? Dzisiaj na ranczo idę dopiero na dwunastą.
– Zjem z tobą i wrócę na trochę do domu, ale zabierz mnie ze sobą, jak będziesz jechał.
Otwieram przed nią drzwi i oboje kierujemy się do kuchni.
– Jajecznica? Omlet? Co zjesz? – pytam, otwierając lodówkę. Crystal zagląda mi przez ramię i nie uchodzi mojej uwadze jej grymas pełen dezaprobaty. Burgery wołowe, dwa piwa, jajka, mleko, dwa pomidory, sok pomarańczowy... Słaby wybór. – Muszę zrobić zakupy – mówię usprawiedliwiająco. – Zazwyczaj lepiej się odżywiam – kontynuuje, widząc jej pełne pobłażliwości spojrzenie i minę wyrażającą coraz więcej wątpliwości. Zamykam z trzaskiem lodówkę. – To może pójdziemy gdzieś na śniadanie? Znam fajne miejsce...
– Zrobię jajecznicę, ty zrób kawę – zarządza.
Uśmiecham się i oddaję jej stery, na co się ożywia i od razu bierze do pracy.
Mógłbym się do tego przyzwyczaić. Do niej w mojej codzienności.
Z Loren nigdy nie zrobiliśmy wspólnie śniadania. A mówiąc nigdy, mam naprawdę to na myśli.
Zerkam na nią, gdy wbija jajka na patelnie. Uśmiecha się, a przy tym uśmiechu nawet słońce traci swój blask.
Chyba się zakochałem.
Kochani, założyłam na fb konto HPNight, jeśli wpiszecie w wyszukiwarkę powinniście znaleźć. Ja absolutnie nie jestem osobą medialną i nie lubię mediów, ale pomyślałam, że mogłabym Wam tam wrzucać jakieś smaczki z rozdziałów. Jeśli jesteście chętni to zapraszam :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro