Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30





Wychodzę z domu szybko jak porąbaniec, a Crystal chyba nie jest do końca świadoma tego, jak na mnie działa. Nie wiem, co mi odjebało, że to akurat ona tak mną zawładnęła. Te jej cholerne oczy... Gdy przestała na mnie patrzeć z nieufnością i chłodem, jej spojrzenie jest znacznie czystsze i jaśniejsze.  Dużo przeszła, a mimo wszystko jest w niej jakaś słodka niewinność, jakby uczyła się życia na nowo.

Tatuaż... Ja pierdolę, aż szkoda niszczyć tak delikatną, aksamitną skórę. Ciągle mam wrażenie, że jej palce suną po mojej ręce, a w żyłach wciąż czuję tlący się ogień...

Nagły lodowaty strumień wody, otrzeźwia mnie, a śmiech Mel, przeplatany ze szczekaniem Chaosa i rechotem Cassie, przywraca do rzeczywistości. Woda skapuje mi z włosów i w połowie jestem przemoczony. Obracam głowę w stronę rozbawionej Cassie. Stoi przy padoku i jak gdyby nic dalej wlewa wody do poidła.

– Strasznie gorąco, co nie? – woła. –  Pomyślałam, że przyda ci się chłodny prysznic. Cieszę się, że nasza chatka nie spłonęła. Crystal cała?

Prycham i stukam się palcem w czoło. Wracam do stajni, a cała trójka podąża za mną.

– Zabierz ją na ten tatuaż, Ross.

– Może jej przejdzie – mruczę.

– Nie przejdzie. Przygotuj się też na to, że prawdopodobnie zetnie włosy.

Rzucam taczki i patrzę na Cassie. Teraz jestem wybitnie szczęśliwy z tego, że mam w niej przyjaciółkę, bo jako kobieta widzi i rozumie znacznie więcej, a ja obecnie jestem jak dziecko we mgle, jeśli chodzi o emocje Crystal. Zaskakuje mnie ostatnio tak bardzo, że czuję się, jakbym został rzucony na głęboką wodę. Po Loren, wielu kobietom patrzyłem w oczy, ale nie spotkałem takich, od których nie mógłbym odwrócić wzroku. Które zakotwiczyłyby się w moim umyśle od pierwszego spotkania. Dostałem od niej szansę. Zaufała mi i nie mogę tego spieprzyć. Gdybym ją zranił... Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

– Dlaczego? – pytam, szczerze zaciekawiony. Loren była prosta w obsłudze jak spłuczka do kibla. Crystal chcę poznać i zrozumieć. Absolutnie nie traktuję jej chwilowo, choć nie mam pojęcia, jak to dalej się potoczy.

– Będzie się teraz odcinała od dawnego życia. – Cass wzrusza ramionami. – Ja obcięłam włosy i utopiłam w oceanie telefon, w którym było najwięcej bolesnych wspomnień. Blake spalił rodzinny dom. W zasadzie razem go puściliśmy z dymem. To pomaga. I jej też pomoże, zobaczysz. Nie jest ci lepiej, odkąd Ruda siedzi w areszcie? – Cassie szczerzy zęby w rozbrajającym uśmiechu. Parskam śmiechem, kręcąc głową. Obejmuje mnie w pasie, mocno do siebie przyciągając. – Zobaczysz, że teraz już będzie coraz lepiej. Złoto hartuje się w ogniu.

Jest o tym tak bardzo przekonana, że nie śmiałbym nawet podważać jej słów.

 







Stoję przed lustrem, przyglądając się swojemu odbiciu i nagle oblatuje mnie strach. Przesuwam wzrokiem po wystających żebrach, obojczykach, małych, ledwo widocznych piersiach, płaskim – zbyt płaskim – brzuchu, obracam się tyłem i krzywię na widok wystającego kręgosłupa.

Powoli przenoszę wzrok na długą bliznę po operacji na prawej nodze. To jeszcze nic... Lewe udo „zdobią” nieregularne ślady. Jedne większe, drugie mniejsze, bardziej lub mniej widoczne w zależności od natężenia emocji, których musiałam się pozbyć, czasem traktując swoje ciało jak worek treningowy...

Przybliżam twarz do lustra i przesuwam palcem po cieniach pod oczami. Dotykam ust, wyczuwając ich suchość. Drżą mi dłonie, a do głowy cisną się natrętne pytania: co on niby we mnie widzi? Co takiego może mu się podobać? Dlaczego to właśnie na mnie zwrócił uwagę? Przecież na pewno wokół niego kręciło się mnóstwo kobiet. Może jestem dla niego jakąś odskocznią?

Na domiar złego przypominam sobie Loren: piękną, pewną siebie, seksowną... Pasowała do Rossa. Ja nawet makijaż miałam tylko w trakcie występów...

– Stop! – warczę do siebie i przykładam dłonie do skroni. – Dość...

Gdy tylko słyszę pukanie do drzwi na dole, a po chwili głos Rossa, gdy wita się z Bailey, wszystko odchodzi w niepamięć i spanikowana zerkam na zegarek. Jest przed osiemnastą. Pomyliłam godziny?! Wydawało mi się, że mówił, że przyjedzie po mnie o dziewiętnastej.  

– Crystal, przyszedł Ross! – woła siostra. Gdy słyszę kroki na schodach, w pośpiechu szukam czegoś do ubrania.

Rozlega się pukanie do drzwi.

– Chwilka! – piszczę i łapię z powrotem bluzę Rossa, leżąca na kołdrze  Nagły ból w stopie, gdy uderzam się małym palcem o dolną część łóżka, sprawia, że pod zaciśniętymi powiekami rozbłyskają kolorowe wyładowania.

– Kurwa! – syczę i siadam na łóżku.

– Crystal?!

Nie jestem w stanie nic odpowiedzieć. Ból jest tak intensywny, że na chwilę odbiera mi oddech. Rozchodzi się szybko od palca przez stopę aż ogarnia całą nogę. Ściskam kurczowo obolałe miejsce, a w mojej głowie pojawia się taka wiązanka przekleństw, których nigdy w życiu nawet nie pomyślałam.  

– Wchodzę!

Ross otwiera gwałtownie drzwi, a ja siedzę pół naga z podkurczoną nogą, trzymając się za stopę, z czołem opartym na kolanie i mocno zaciśniętymi powiekami, w oczekiwaniu aż ból straci na intensywności. Nie jestem nawet w stanie myśleć.

– Co się stało? – pyta przerażony i w jednej chwili znajduję się na przeciwko mnie. – Crystal? Kurwa, co się stało? – Odgarnia mi włosy z czoła, a ja otwieram powieki i pełnym żałości wzrokiem patrzę mu w oczy.

– Uderzyłam się w mały palec u stopy – mówię w końcu. Jego rozbiegane, zatroskane spojrzenie rozczula mnie do tego stopnia, że sama nie wiem, jak mogłam jeszcze przed chwilą, wątpić w to, że mogłabym stać się dla niego kimś ważnym.

Patrzę mu w oczy i sycę się tym, co widzę. Coraz bardziej się rozluźniam, a z jego twarzy schodzi napięcie, ustępując miejsca uldze i błyskowi rozbawienia w tęczówkach. Powstrzymuje się przed śmiechem.

 – Strasznie boli – parskam, na swoją obronę. – Wybacz, że cię przestraszyłam.

Przez chwilę panuje cisza, po czym oboje zaczynamy się śmiać. Opieram głowę na jego ramieniu.

Ross uśmiecha się, a jego napięcie wyraźnie topnieje. Jego ręka wędruje na moje plecy, delikatnie je pocierając. Siedzimy tak razem przez kilka minut. Ciepło jego ciała i jego obecność sprawiają, że ból zaczyna powoli ustępować, choć wciąż gdzieś tam tli się na skraju świadomości.

 – Na pewno poza tym nic ci nie jest?

– Wszystko w porządku. Ale jesteś za wcześnie, nie jestem gotowa.

– Stwierdziłem, że tak będzie lepiej na wypadek, gdybyś miała zamiar mnie wystawić, albo zaczęłyby cię nachodzić wątpliwości. Chciałem mieć wystarczająco dużo czasu, żeby je rozwiać. Ale... – Nagle jego spojrzenie zsuwa się na moją nogę, którą rozprostowuję, stawiając z powrotem na podłodze. Gdy zdaję sobie sprawę na co patrzy, zalewają mnie fale gorącą, ale to akurat nic przyjemnego w tym przypadku.

– Nie patrz. Wiem, że to okropne. – Układam dłonie na udach, żeby zakryć blizny. O dziwo w cale nie chodzi o to, że siedzę przy nim w samym staniku i majtkach, ale o to, że właśnie widzi dowody na to, że nigdy nie byłam silna i tak naprawdę z niczym sobie nie radziłam. Po prostu stałam się doskonałą aktorką, grającą w spektaklu zwanym życiem. Chciałam wierzyć, że w jakiejś części jednak miałam w sobie siłę. Nie miałam.

– Wstań, Kryształku – mówi stanowczo, a ja cała truchleje, choć nie ma w tym nic niestosownego. Wyciąga do mnie dłoń.

Wyciąga.

Do mnie.

Dłoń.

Jeśli teraz mu podam swoją i się podniosę, a on zobaczy moje ciało, tak bardzo zniszczone przez ostatnie miesiące i już nieidealne, nie będę miała przed nim więcej żadnych tajemnic.

Przygryzam wargę, a on cierpliwie czeka. Ma przed sobą pół nagą kobietę, której patrzy w oczy... Czego więcej mi potrzeba?

Wyciągam swoją dłoń. Jego uścisk jest mocny i gorący. Podciąga mnie trochę do góry. Obejmuję się drugą ręką, próbując jakoś zakryć. Ross delikatnie przyciąga mnie do siebie i obraca tyłem.

– Zaufaj mi – szepcze i układa dłonie na moich ramionach. Jego dotyk ogrzewa mnie od środka. Biorę wdech. – Zamknij oczy.

– Dlaczego...?

– Zamknij, proszę. – Znowu słyszę tą nutę stanowczości, której się poddaję.

Ross przesuwa mnie w bok. Nie ma we mnie strachu, choć jestem spięta.

– W porządku, otwórz oczy – szepcze wprost do mojego ucha. Drżę, a on zaciska trochę mocniej palce na moich ramionach.

Gdy spełniam polecenie i ponownie patrzę w lustro, odruchowo chcę zamknąć znowu oczu, ale  dotyk Rossa rozprasza we mnie wszystkie obawy i lęki. Wtula się w moją szyję i powoli przesuwa dłonie w dół, aż splata nasze palce. Zaciskam mocno swoje, gdy Ross krzyżuje nasze ręce i przyciska mnie do siebie, po czym mówi z gorliwością przez którą moje serce zaczyna tlić się płomykiem nadziei:

– Jesteś piękna, Kryształku. Dokładnie taka, jaka jesteś. Taką cię chcę. Taką cię akceptuję. Z każdą blizną w twoim sercu. W duszy. Na ciele. Każdy ma jakieś powojenne blizny. Wszyscy toczymy jakieś walki. Często w samotności. I często to właśnie one nas tworzą. Z nich się składamy. To z czym walczysz to twoja bitwa. Ale nie jesteś już sama. Przysięgam, że ukarałbym każdą osobę, która przyczyniła się do tego, że tak bardzo cierpiałaś. Ale chyba wolę sprawić, żebyś o tym zapomniała i po prostu była w końcu szczęśliwa.

Zamykam powieki, spod których wypływają pojedyncze łzy.

– Wierzysz mi? – pyta, muskając wargami płatek mojego ucha.

– Wierzę.

*

Jestem zaskoczona, gdy Ross zabiera mnie z powrotem do domku nad jeziorem. A efekt ten pogłębia się, gdy widzę dwa śpiwory i drwa ustawione na ognisko, przy których stoją dwa turystyczne krzesełka. Uśmiecha się, gdy patrzę na niego zachwycona jego pomysłem.

– Spałaś kiedyś pod gołym niebem?

– Nie. Raz spałam z Bailey pod namiotem na podwórku.

– To ze mną prześpisz się w śpiworze pod gołym niebem – parska. Również się śmieję, rumieniąc się i nie wiem, czy tylko ja pomyślałam o dwuznaczności tych słów.

– Głupio zabrzmiało – mruczy, przesuwając dłonią po włosach.

– Raczej... obiecująco – prostuję. – To znaczy... To gołe niebo i śpiwór...

– Tak... – Przymyka oczy i pociera palcem brodę. Odchrząka. – Rozpalę ogień.

Moje myśli stają się bardzo, bardzo nieposłuszne...

*

Dziesięć miesięcy temu, myślałam, że moje życie się skończyło i nie spotka mnie w nim nic dobrego, a duszę moją trawił ogień, choć nie mógł jej spalić. Podobno właśnie tak jest w piekle. Męczarnie i ból, który nie jest porównywalny do żadnego z najgorszych w życiu, a umrzeć po raz drugi już nie można. I tak przez wieczność. Wydawało mi się, że tak będzie wyglądała reszta mojego życia, a za to, co zrobiłam czeka mnie jedynie kara.

Byłam zniszczona. Pokonana. Samotna. Czułam, że nie mam już nic i odebrano mi wszystko. Nie widziałam swojej przyszłości... Boże, nie widziałam nawet tego, co mogłoby być za minutę.

Teraz, śmieję się z żartów Rossa, którymi zasypuje mnie od dobrych kilku minut. Nie czuję bólu i teraz wiem, że ogień przez który przeszłam, był ogniem oczyszczenia, a nie zniszczenia i kary.

 Przeszłość, która wydawała się być bezdenną otchłanią, w końcu może stać się cieniem. Ross patrzy na mnie z tym swoim ciepłym uśmiechem, który nie tylko rozprasza ciemności, ale też przypomina mi, jak bardzo może zmienić się moje życie. Może nie od razu. Nie jutro, ani jeszcze nie za miesiąc. Ale z czasem. Krok za krokiem. Uśmiech za uśmiechem. Dotyk po dotyku.

 Ross stał się nie tylko przyjacielem; jest symbolem tej zmiany, tego, że nawet po największym cierpieniu można znaleźć powód do śmiechu, można się podnieść i zacząć na nowo.

Tej nocy, pod niebem usłanym gwiazdami, w blasku ogniska, w akompaniamencie naszych śmiechów, po raz pierwszy od tak dawna mogę zobaczyć swoją przyszłość.

Mogę, bo chcę, żeby to on nią był.

Gdy leżymy wtuleni w siebie, a ognisko zaczyna dogasać, dopiero teraz zdaję sobie sprawę, co to znaczy cieszyć się chwilą. Chciałabym, żeby nigdy się to nie kończyło.

– Zaśpiewaj mi – proszę cicho.

– Będziesz płakać. Już dość łez. Wolałbym, żebyś się trochę pośmiała. – Jego palce przenoszą się na moje żebra i zaczyna mnie łaskotać. Śmieję się, błagając, żeby przestał.

Przestaje.

Unoszę na niego wzrok, a uśmiech zamiera na moich ustach. Mam wrażenie, że wszystko wokół ucichło. Słychać tylko nasze przyspieszone oddechy. Ross leży na boku, podbierając głowę ręką. Wyciągam dłoń i odgarniam grzywkę z jego czoła.

– Dlaczego płakałaś, gdy wtedy ci śpiewałem?

– Co powiedziałeś Aresowi, że uciekał w podskokach?

– Że jeśli nie jest na tyle cierpliwy, żeby razem z tobą, składać twoje życie na nowo, to żeby dał ci spokój. Tak w skrócie. Może coś wspomniałem o połamanych rękach i wybitych zębach, jeśli dotrą mnie słuchy, że ci się naprzykrza, ale...

– Pocałuj mnie – szepczę.

Tym razem w cale nie muszę czekać. Ross podkłada dłoń pod moją głowę i wsuwa palce w moje włosy. Oboje nie zamykamy oczu, patrząc na siebie.  Oddycham szybko, a całe moje ciało jest gotowe na to, aby go przyjąć. Najważniejsze jednak jest to, że moje serce jest na to gotowe. Pragnie tego i oczekuje, więc kiedy Ross pochyla się nade mną, a jego usta ledwo muskają moje, zaczynam czuć jakbym stanęła tuż przy samym ognisku,  a każdy powiew oddechu Rossa, coraz bliżej moich warg, jest jak wiatr dmący w mały płomyk....

Zaplatam dłonie na jego karku, przyciągając go do siebie. Z początku jego pocałunek jest delikatny i ostrożny, ale kiedy rozchylam zapraszająco usta, a jego dłonie zaczynają wędrówkę od kolana w górę po udzie, zaczynam kręcić się niespokojnie.

– W porządku? – pyta, odrywając usta od moich. Warczę niezadowolona, że przerwał, czym wywołuję jego cichy śmiech. Jestem coraz mniej cierpliwa, a coraz bardziej zachłanna, jakbym tą jedną chwilą chciała nadrobić wszystkie lata, w których byłam niekochana. Czuję się głodna. Głodna miłości. Odrobiny ciepła. Czułości...

Ross zaczyna odpowiadać na moje sygnały, a jego język odnajduje wspólny rytm z moim. Drażni się ze mną, potęgując nieznaną mi dotąd falę pożądania. Jego dłoń zaciska się na moim udzie nieco mocniej. W odpowiedzi wbijam paznokcie w skórę na jego karku.

– Odepchnij mnie, Crystal... – mruczy.

– Dobrze... – Przyciągam go jeszcze bliżej. Parska w moje usta.

– Nie w tą stronę.

– Uhm... – Obracam się trochę na bok I wyczuwam jego podniecenie. Na chwilę zamieram.

Ross patrzy na mnie, jakby czekał na to, co zrobię. W mojej głowie nie pojawiają się żadne obrazy. Czuję się, jakbym wysprzątała swoje wnętrze, choć wiem, że to jeszcze nie koniec mojej drogi, ale to, co jest najważniejsze to że nie czuję strachu.

– Dotknij mnie. Chcę... Chcę cię bliżej. – Ledwo łapię oddech, gdy Ross przesuwa dłoń wyżej i wsuwa palec pod materiał majtek.

– Tak? – pyta i całuje mnie w nos, drażniąc się ze mną. Moje ciało podąża za jego ruchami, wychodząc mu na przeciw. Samo poszukuje jego dotyku, a ja się temu poddaję, bez zamiaru walki już z czymkolwiek. Czuję na sobie jego spojrzenie. Pali mnie. Przenika. Pochłania. Sprawia, że chcę go więcej i więcej.

– Bardziej... – jęczę, wypychając biodra.

Ross ponownie złącza nasze usta i wsuwa głębiej dłoń, dotykając łechtaczki. Zatacza powolne kółka. Przyjemność, jaką mi to sprawia, ogarnia mnie całą, a wszelkie hamulce zanikają. Z mojego gardła wyrywa się jęk, a on  przyspiesza ruchy, doprowadzając mnie do szaleństwa. Całe moje ciało jest napięte, jakbym miała zaraz wybuchnąć.

– Ross...!

– Nie ograniczaj się, Kryształku – szepcze i wsuwa we mnie palec. Siła spełnienia jest tak potężna, że w moich żyłach zamiast krwi płynie lawa. Moje całe ciało pulsuje, a umysł zasnuwa biała mgła, odcinając mnie na chwilę od rzeczywistości.

Gdy wracam do świata żywych, czuję nieopisaną błogą ulgę. Ross patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. Wciąż płoną mi policzki i ogarnia mnie senność, ale nie chcę zamykać powiek, aby nie stracić go z oczu.

Ponownie złącza nasze usta.

– Czuję się jakbym... – mruczę, ale nie potrafię odnaleźć właściwych słów. – Właściwie to nie wiem jak, bo czuję się tak pierwszy raz w życiu.

– Mogę zapewnić, że nie ostatni – parska i przygarnia mnie do siebie. Wtulam się w niego, a powieki same mi się zamykają. Jeszcze zanim zasnę, mówię:

– Płakałam wtedy, bo nigdy nikt nie zaśpiewał mi do snu.

Ross przez chwilę milczy, gładząc mnie po włosach.

– Cieszę się w takim razie, że byłem pierwszy, Kryształku. Jutro tatuaż?

– Mhm. I włosy. Chcę je obciąć. I przefarbować.

– Na jaki kolor?

Uchylam powiekę, uśmiechając się figlarnie.

– Na niebiesko?

– Dla mnie bomba.

Zasypiam, wtulona w niego, wsłuchując się w cicho śpiewaną kołysankę.






 

 

 

 

 

 

 

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro