Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29.




Gdy wchodzę do domu, Cassie właśnie wychodzi z łazienki. Na jej twarzy maluje się zaskoczenie moim widokiem. Szybko obrzuca mnie wzrokiem, który na chwilę zatrzymuje się na spodniach Rossa. Jeśli jednak rozpoznaje jego ubrania, to w porównaniu do swojego męża, nie daje tego po sobie poznać. Po szybkiej analizie, uśmiecha się ciepło.

– Miło cię widzieć. Też wstajesz tak wcześnie? 

– W sumie...

Powinnam jej powiedzieć, że po prostu obudziłam się, bo poczułam, że jestem w łóżku sama? Właściwie słyszałam jeszcze, jak Ross zamykał drzwi domku. Nagle zrobiło się zbyt pusto i cicho, abym mogła siedzieć i czekać, aż będzie miał przerwę i po mnie przyjedzie. Chciałam jak najszybciej upewnić się,  że ostatnie dni to nie sen i gdy się obudzę, moje życie nie będzie nadal koszmarem.

Sukienka wciąż była mokra, a potrzeba zobaczenia Rossa okazała się silniejsza niż przejmowanie się, że pojawię się na ranczu w męskich ubraniach. Ale nie przyszło mi do głowy, że mogliby je rozpoznać, choć Ross wydaje się być bardzo blisko z Cassie i Blake’em.

Kiedy we trójkę grali na pianinie, zastanawiałam się nawet, czy nie są ze sobą spokrewnieni. Rozczula mnie również jego relacja z Melody. Nigdy nie odmówi jej niczego, a bawi się z nią tak długo, jak mała sobie tego życzy. Słuchałam go, gdy śpiewał jej do snu, i uśmiech sam cisnął mi się na usta. Przypomniałam sobie wieczór, kiedy po raz pierwszy usłyszałam jego głos na żywo – chociaż wtedy przez telefon. Kołysanka, którą mi śpiewał, była zupełnie inna niż jego piosenki z płyt – spokojna i kojąca. Wiedząc, że powstała specjalnie dla Mel, nie mogłam powstrzymać łez. Przez chwilę poczułam się, jakbym znów była małą dziewczynką, której gaszono światło w pokoju, mimo że mówiła, że boi się ciemności. Wtedy sama sobie śpiewałam, próbując odgonić strachy. Nie miałam nawet żadnego pluszaka, do którego mogłabym się przytulić. Bałam się wyjść z pokoju, nie tylko ze względu na ciemność, ale również z obawy przed gniewem matki na mój ponowny widok. Nie lubiłam, kiedy była zła, i zrobiłabym wszystko, aby się na mnie nie gniewała.

Gdy Ross śpiewał, stałam się znowu tamtą małą Crystal, tylko że w końcu ukołysaną do snu. 

– To dobry facet. Zaraz po moim mężu, najlepszy, jakiego poznałam – dociera nagle do mnie głos Cassie. Odwracam się od okna w jej stronę, czując się, jakbym wróciła z innego wymiaru. 

– Przepraszam, zamyśliłam się i... 

– Tak, zauważyłam, że często ci się to zdarza, ale Ross już sobie poszedł. Cieszę się, że do mnie wróciłaś – Cassie zerka mi przez ramię. Ross właśnie znika w stajni.

– To aż tak widać? – parskam, zażenowana. 

– Wystarczyło, że spojrzałaś w okno i przepadłaś, zapominając o moim pytaniu – śmieje się. – Ale wiesz, co ci powiem? – Podchodzi do mnie, obejmuje mnie i ponownie zwraca w stronę okna. Ross właśnie wyprowadza kolejne konie na pastwisko. – Dzisiaj rano, po raz pierwszy od bardzo, bardzo długiego czasu, słyszałam, jak się śmiał. Tak z serca. I to z moim mężem, a Blake niektóre swoje strony zostawia dla wybrańców. Dlatego lubiłam, kiedy Ross w końcu do nas wpadał. Zawsze na krótko, góra tydzień, raz na pół roku, bo nie przepada za miasteczkiem, ale to były najfajniejsze dni. Mnóstwo śmiechu, bo ten facet nie potrafił być poważny. I znowu go takim widzę, Crystal – Cassie patrzy mi w oczy, jakby chciała przekazać coś bardzo ważnego. – A długo już go takiego nie widziałam. Jasne, sypał żartami, przekomarzał się, ale ten śmiech nie dosięgał jego oczu. To było strasznie przykre, widząc że traci radość z tego, co robi, bo ma talent i wiele do powiedzenia. Ross potrafi rozbawić i jest bardzo towarzyski, złapaliśmy kontakt już przy pierwszym spotkaniu. Fani go uwielbiają. Niby ma wszystko, ale nie jest szczęśliwy.

Nie jest? Jakiś bolesny skurcz łapie moje serce na jej słowa.

– Od rozstania z Loren? – pytam, wypowiadając jen imię z trudem.

– Nie – odpowiada twardo, kręcąc głową. – Znacznie wcześniej. Gasł z roku na rok i to na pewno było wcześniej niż po rozstaniu z nią, ale jestem pewna, że była tego powodem. Gdy się dowiedziałam, co mu zrobiła miałam ochotę zabić ją gołymi rękoma. Uwierz mi, że nie znosiłam jej już wcześniej, jak tylko ją poznałam. Wykorzystywała go, niszczyła, nie szanowała. Mój mąż nie wtrącą się w sprawy innych ludzi, ale nawet on w końcu powiedział mu, że powinien ją wykopać z zespołu i zostawić. Ale Ross ją kochał, tylko ona nie potrafiła docenić tego, co miała. Wiem, że łączyła go z nią silna więź. Tylko, że było to strasznie toksyczne. Wycierpiał swoje po rozstaniu, choć jak dla mnie to bardziej przypominało przechodzenie odwyku po uzależnieniu od ciężkich narkotyków.  Blake musiał interweniować, inaczej by się stoczył, a my nie mogliśmy na to patrzeć.

– Dlaczego mi to mówisz? – W jakiś sposób jej słowa mnie bolą, ale nie chodzi o mnie, a o Rossa. Ma w sobie coś, co przyciągało mnie od początku, choć z wiadomych powodów nie potrafiłam obdarzyć go zaufaniem. Myśl o tym, że faktycznie może być nieszczęśliwy, a tak bardzo dba o to, żeby mi pomóc, budzi we mnie bunt. Nie chciałabym, aby jego śmiech kiedykolwiek ucichł – ma moc przywracania do życia. Loren to największa idiotka na świecie.

– Bo widzę jak na ciebie patrzy. A ty na niego.

Po jej słowach na chwilę zapada cisza, w której słychać piski i śmiech Melody, bawiącej się z Chaosem.

– Ale on wyjedzie – mówię, starając się okiełznać strach przed tym, jak mało już zostało czasu. – Przecież jest muzykiem. Jego życie kręci się wokół tego. To kwestia czasu. Mówił, że wraca we wrześniu.

Cassie spogląda na mnie i uśmiecha się tajemniczo, ale zmienia temat, zostawiając mnie z lekkim zdezorientowaniem.

– Ross za dwa dni ma urodziny. To pierwsze od wielu lat, które spędzi w Pine Hollow. Pewnie wszystkie poprzednie spędzał na mega imprezach, a wiem, że uwielbia zwykłe ogniska z przyjaciółmi. Co ty na to, żebyśmy zrobiły mu jakiś tort? Przyda mi się pomoc, bo sama na pewno coś spieprzę.

Oczy mi się zapalają na myśl, że mogłabym coś dla niego zrobić. To niewiele. Praktycznie nic, w porównaniu do tego, co on dał mi, ale liczy się gest, prawda?

– Chętnie ci pomogę. Lubię przebywać w kuchni.

– Poważnie? – Cassie krzywi się i patrzy na mnie, jakbym urwała się z choinki.

Wzruszam ramionami.

– Matka zawsze zatrudniała jakieś gosposie, ale jak byłam starsza miałam obsesję na punkcie jedzenia i wolałam sama sobie przygotowywać posiłki. Zawsze trochę je ubarwiałam i dorzucałam czasem coś zakazanego.

– Jak wygląda dieta baletnicy?

Parskam gorzko.

– Tak, że kiedy wczoraj zjadłam burgera z Rossem, zwymiotowałam. A szkoda, bo był pyszny, ale nie jestem przyzwyczajona.

Jestem zaskoczona jak lekko nam się rozmawia. Po pół godzinie wspólnie spędzonego czasu, dowiaduje się, że Cassie porzuciła swoją świetlaną przyszłość pianistki i, stawiając wszystko na jedną kartkę, przyjechała z Nowego Jorku do Pine Hollow, choć znali się z Blake'iem ledwo trzy miesiące. Cassie śmieje się, że to była najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiła w życiu. Gdy zaczyna mi opowiadać jak się poznali i że z początku się nie znosili, ciężko mi sobie to wyobrazić, bo za każdym razem gdy ich widzę razem wydają się być jednym, nierozerwalnym organizmem. Tworzą piękną rodzinę. Taką, jaką sama chciałam zawsze mieć. Może dlatego tak dobrze mi w ich towarzystwie. Uzupełniają moje braki z przestrzeni wielu lat. U ojca nie do końca czuję się pewnie, choć Violet i Bailey są wspaniałe.

Słucham uważnie opowieści Cassie i dopiero teraz zaczynam rozumieć słowa pewnej kobiety, która lata temu, zaczepiła mnie na ulicy. Złapała mnie za rękę i patrzyła dziwnie obłąkanym spojrzeniem, ale nikt nie przyszedł mi na pomoc, choć byłam bardzo przestraszona i rozglądałam się wokół, szukając kogoś na ratunek. Była bardzo wątła, prawdopodobnie bezdomna i czuć było od niej alkohol, a mimo to  przyciągnęła mnie do siebie i trzymała tak mocno, że nie mogłam się uwolnić, po czym wyszeptała wprost do ucha:

Ptaki urodzone w klatce, myślą, że latanie to choroba.

Jej słowa uderzyły mnie do tego stopnia, że myślałam nad nimi długie dni, ale dopiero teraz docie do mnie ich sens.

Źle czuję się ze sobą, kiedy płaczę, bo wydaję mi się, że jestem słaba. Hamuję radość, smutek, siebie. Zapomniałam o tym, jakie miałam marzenia, gdy byłam dzieckiem, a w cale nie chciałam być słynną primabaleriną – zapragnęłam tego, bo wydawało mi się, że wtedy matka zacznie mnie w końcu kochać i doceniać.

 Przez lata tłumiłam w sobie, frustrację, gniew, żal, bo odebrano mi już w dzieciństwie prawo do okazywania i przeżywania emocji. Raz krzyknęłam matce, że nie chcę być baletnicą i, żeby zapisała mnie do zwykłej, publicznej szkoły. Zaśmiała mi się prosto w twarz, że wtedy będę nikim, bo taniec to najlepsze, co mi wychodzi.

Żyłam w klatce i to długie lata, choć przecież czułam potrzebę latania.

Teraz zamek został wyłamany i drzwi są otwarte, a ja boję się wyjść na zewnątrz, bo nie wiem, co mnie czeka na wolności. A wystarczy zrobić ten jeden krok... Może nie rozbiję się o skały? Może są mi jednak pisane ramiona, które mnie złapią?

Gdy do domu wchodzi Ross i słyszę jego głos, odwracam się gwałtownie. Nasze spojrzenia się spotykają. Nie wiem, co widzi w moich oczach, ale zamiera z dłonią wczepioną we włosy i wpatruje się we mnie bez mrugnięcia powieką.

 Podchodzę do niego. Nie spuszcza ze mnie wzroku, obserwując uważnie. Czuję na swoich plecach również wzrok Cassie, który w dziwny sposób popycha mnie do przodu. Mam wrażenie, że słyszę w głowie jak mi kibicuje, żebym się nie zatrzymywała.

Biorę jego rękę i przesuwam palcem po wytatuowanych słowach, które wcześniej zrobiły na mnie tak duże wrażenie. Uśmiecham się lekko, widząc, że na jego skórze pojawiła się gęsia skórka.

– Tatuaż boli? – pytam.

Mruży podejrzliwie oczy.

– Nie ma tragedii – odpowiada ostrożnie.

Czuję, jakby pomiędzy nami były jakieś wyładowania elektryczne. Wokół robi się cicho... A może to ja nie jestem w stanie w tej chwili skupić się na niczym innym niż na nim? Nie wiem, jak długo to trwa, ale na jego twarzy pojawia się coraz większe zagubienie.

– Co jest, Kryształku? Dziwnie wyglądasz. Stało się coś? – pyta zaniepokojony.

– Chcę taki sam – wypalam.

Ross unosi wysoko brwi, przenosząc zaskoczone spojrzenie na krztuszącą się nagle Cassie. Odwracam się, żeby spojrzeć, czy wszystko z nią w porządku. Przykłada dłoń do klaty, patrząc na nas załzawionymi oczami.

– Ja... Pójdę... Ten.. Tam gdzieś – mówi zduszonym głosem i macha dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku. Łapie w pasie Melody, która wpada z piskiem do pokoju, goniona przez psa, wymija nas i wychodzi z domu.

Przez chwilę słychać jedynie szczekanie Chaosa na zewnątrz i śmiech rozbrykanej na dobre Mel.

– Chcesz tatuaż? – Ross upewnia się, a jego wzrok biega po mojej twarzy, jakby próbował zrozumieć, co mi odbiło.  Kiwam głową. – Prześpij się z tym i pogadamy jutro, dobra? To nie jest decyzja na już.

Wzdycham.

– Chciałam jeszcze powiedzieć, żebyś mnie pocałował, ale z tym również się prześpię i pogadamy jutro. – Wzruszam ramionami i chcę go wyminąć, ale zatrzymuje mnie jednym ruchem ręki i przyciąga do siebie. Chowam twarz w jego torsie, próbując ukryć swoje zażenowanie. Nie pierwszy raz z resztą. Nie wiem, co się ze mną dzieje! Jestem zaskoczona sama sobą.

Ross delikatnie unosi palcem moją brodę i przybliża twarz, pocierając nos o mój. Wstrzymuję oddech na chwilę.

Dobrze...

Raz go pocałowałam ja. W nocy pocałował mnie dwa razy, ale tak szybko i krótko, że w zasadzie nie wiedziałam, czy naprawdę. No i chyba bardziej po to, żeby zamknąć mi usta.

A teraz...

Rzuciłam to złośliwie, ale naprawdę chciałabym jeszcze raz poczuć smak jego ust.

– Co ta czarownica ci zrobiła? – mruczy, drażniąc mnie, gdy sunie końcówką nosa po moim policzku. Jego oddech łaskocze mnie, wywołując drżenie w całym ciele. Zdobywam się na odwagę i rozluźniam kurczowo zaciśnięte na jego ramionach palce. Przesuwam dłoń wyżej, w kierunku karku i wsuwam dłoń w jego wilgotne włosy.

– Dała mi dużo do myślenia. Ross... To łaskocze – śmieję się, gdy muska ustami moją szyję, drażniąc ją lekko zarostem. Ostatecznie całuje mnie w nos i wypuszcza z objęć.

– Podoba mi się twoje pełne zawodu spojrzenie, Kryształku – mówi zadowolony, puszczając mi oczko.

Przewracam oczami, sapię sfrustrowana i odpycham go. Chcę wyjść z domu, czując się lekko zawstydzona, ale ponownie mnie zatrzymuje. Tym razem bardziej stanowczo. Moje plecy zderzają się ze ścianą. Oddech gwałtownie mi przyspiesza, gdy patrzy na mnie pełnym ognia spojrzeniem. Oblizuje koniuszkiem języka dolną wargę, a moje uśpione ciało, budzi się do życia. Nie ma we mnie strachu przed nim. Wręcz przeciwnie. Ufam, że nie zrobi nic, co mogłoby mnie skrzywdzić.  

 Ross zamyka oczy i przykłada czoło do mojego. Słyszę, jak wciąga kilkukrotnie powietrze przez nos.  

– Posłuchaj, Crystal – mówi poważnie, lekko zachrypnięty głosem. – Jestem tylko mężczyzną i nie ukrywam, ani nie robiłem tego wcześniej, że mi się cholernie podobasz. – Otwiera oczy i patrzy na mnie, a ja już nie wiem czy mam oddychać, czy wstrzymywać tą funkcję życiową. – To już mamy ustalone, tak?

Kiwam głową.

– Chcę, żebyś wiedziała, że mamy czas. Jeśli dla ciebie te uczucia są nowością, to jedziemy na tym samym wózku. Nie musimy się nigdzie spieszyć. Jeśli zrobię cokolwiek nie tak, mów.

– Na razie nic takiego nie zrobiłeś. Na chwilę obecną w zasadzie to w ogóle jeszcze nic nie zrobiłeś. – Moja cała twarz pokrywa się purpurą, gdy dociera do mnie pełen skargi ton, którym wypowiedziałam te słowa. Ross śmieje się cicho, chowając twarz w mojej szyi.

– Zgłupieje z tobą, dziewczyno – mruczy i ponownie całuje mnie w nos. – Najpierw randka. Dzisiaj o dziewiętnastej. Bez psa. – Po tych słowach wychodzi z domu.

Osuwam się na drżącymi nogach na podłogę i przykładam dłoń do gnającego w niemiłosiernie szybkim tempie serca, które rośnie i rozpycha się w klatce. Coś śmiesznie trzepocze w brzuchu. Dotykam, rozciągniętych w uśmiech ust.

Cholera, czy właśnie tak czuje się człowiek, gdy jest szczęśliwy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro