28.
Gdy otwieram oczy, wszędzie panuje przejmująca ciemność. Przez chwilę leżę sparaliżowana strachem, z jakimś dziwnym ciężarem na nogach i brzuchu. Wydaje mi się, że to kolejny koszmar na jawie i próbuję ze wszystkich sił zachować spokój, aby się wybudzić. Jednak gdy w końcu dociera do mnie miarowy oddech, a wzrok przyzwyczaja się do ciemności, zdaję sobie sprawę, że jestem w kokonie czyichś ramion. Czuję na policzku coś miękkiego i łaskoczącego. Dociera do mnie zapach cytrusów i powoli wyłania się wspomnienie z wieczora.
Ross... Moje wyznanie... Niesamowite ukojenia, które znalazłam w jego ramionach, gdy powstrzymywany od miesięcy ból przygniatał mnie na nowo swoim ciężarem. A może w cale nie na nowo? Tak naprawdę nie pozwalałam mu dojść do głosu, bojąc się, że mnie pochłonie i zniszczy. Próbowałam wszystko w sobie wyciszyć lekami, przeciążając nogę, bo wolałam, żeby bolało fizycznie.
Dopiero teraz, gdy powiedziałam wszystko na głos, czuję się, jakby każda cząstka mojego „ja” została rozcięta i rozłożona na czynniki pierwsze. Coś nadal boli, ale już w inny sposób. Ciągnie jak szwy na klatce piersiowej, jakbym przeszła operacje na otwartym sercu. Biorę głębszy wdech i znowu czuję ten przyjemny zapach, przez który przypominam sobie coraz więcej.
Cichy śpiew... Czułe pocałunki, którymi zabierał ode mnie ciężkie łzy, tuląc do siebie. Nie zobaczyłam w jego oczach, tego co spodziewałam się zobaczyć. Nie było odrazy. Nie brzydził się mną, nic się nie zmieniło w jego spojrzeniu, podczas gdy ja przez ostatnie miesiące nie mogłam patrzeć w lustro dłużej niż przelotnie.
Szukam w ciemnościach lampki, aby zapalić światło i upewnić się, że to wszystko nie było tylko snem, czy wytworem mojej wyobraźni, i on naprawdę wciąż tu jest.
Gdy wyczuwam włącznik lampki, zapalam światło. Ross porusza się, mruczy coś i pogłębia uścisk. Przyciąga mnie do siebie, chowając moją głowę w swojej klacie. Przez sen całuje mnie w czubek głowy. Przyciska mnie tak mocno, że tracę oddech. Czekam chwilę, aż poluzuje uścisk, ale nic takiego się nie dzieje.
– Udusisz mnie – parskam w końcu, stłumionym głosem, lecz nie reaguje. – Ross... Ross!
– Crystal? – Przebudza się i odsuwa mnie od siebie.
Przestraszony, łapie moją twarz w dłonie. Jego dotyk jest gorący, a biegający po twarzy zamglony wzrok, zdradza gamę emocji. Nie wiem, na których powinnam się skupić najbardziej, pochłaniają mnie wszystkie. Gdy upewnia się, że nic mi nie jest, oddycha głęboko, a jego spięta twarz łagodnieje. Nie chciałabym, aby kiedykolwiek patrzył na mnie inaczej niż teraz.
– Przestraszyłaś mnie. – Opada na poduszki i przeciera twarz dłońmi. – Przepraszam. Zasnęłaś i przeniosłem cię tutaj. Miałem poczuwać tylko przez chwilę, zostawić cię z psem i zejść na kanapę, ale zasnąłem.
– Jesteś zmęczony, a niedługo musisz wstać. – Przesuwam palcem po głębokich cieniach pod jego oczami. – Dużo na ciebie zwaliłam na raz. Nie powinnam cię tym wszystkim obciążać... – Przerywam, słysząc ciężkie westchnięcie Rossa.
Zanim zdążę go ponownie przeprosić, zamyka mi usta krótkim, ale czułym pocałunkiem. Jestem zaskoczona, jednak nie bardziej niż pragnieniem, aby nie przestawał.
– Cicho bądź już, Kryształku – mruczy sennie. – Bez względu na to, co sobie myślałaś nigdzie się nie wybieram. Jestem tu i będę, bo tego chcę. Od ciebie zależy, czy pozwolisz mi zostać.
Czuję jak moje serce puchnie, a do oczu znowu napływają łzy.
– Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? Nie znasz mnie, a dopiero, co przedstawiłam ci, jakim człowiekiem jestem... Jaką kobietą. Powinieneś uciekać ode mnie jak najdalej...
W jego oczach pojawia się ciemny błysk, a kolejny pocałunek jest znacznie głębszy, jakby chciał mi udowodnić, że to, co powiedziałam naprawdę nie ma dla niego znaczenia.
Z moich ust wyrywa się stęsknione westchnienie, ale on ponownie odrywa wargi od moich, jakby dawkował mi siebie. Przesuwa wzrokiem po każdym fragmencie mojej twarzy. Palcem znaczy jej kontury, a gdy przenosi dotyk na szyję, przechodzą mnie dreszcze. Nie odrywam wzroku od jego twarzy. Nie sądziłam, że dotyk mężczyzny może być taki przyjemny...
Chcę mi się znowu płakać na myśl, że to właśnie tak powinno wyglądać. Że może to na niego czekałam, a przez głupi błąd odebrałam sobie szansę na przeżycie czegoś pięknego. Tylko, że on zasługuje na znacznie więcej, niż to co mogę mu dać. Mój świat jest ciągle w rozsypce, a jego jest zupełnie gdzie indziej. Do tego są zbyt różne, aby można było to połączyć.
– Jesteś dla siebie zbyt surowa, Kryształku. Osobiście nigdy nie miałem w zwyczaju tłumić w sobie emocji, a im bardziej ojciec gasił we mnie płomień, tym mocniejszy wybuchał ponownie. Chcę, żebyś wiedziała na pewno jedno... – przymyka oko, uśmiechając się tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem, który tak lubię – przy mnie nie musisz się kontrolować. Jeśli cię coś wkurwia, to mów to, a nie, że złowrogo szumią wierzby, czy duch twój na rozżarzone węgle gołą dupą siadł.
– Ross! – Wybucham śmiechem. Śmieje się cicho, całuje mnie w nos i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi. Wsuwam palce w jego włosy, a z oczu znowu płyną łzy, ale już inne. Nie tak ciężkie. Nie tak palące. Te przynoszą ulgę i nie spadają na ziemię, aby zostać zdeptane i zapomniane.
Przykładam usta do włosów Rossa. Kosmyki łaskoczą mnie w nos, a ja boję się znowu zasnąć, żeby to nie okazało się jednak snem.
– Dziękuję – szepczę.
W odpowiedzi ściska moją dłoń, ponownie zagarnia mnie do siebie, a po chwili słyszę ciche pochrapywanie.
Tym razem to ja czuwam, żeby spał spokojnie.
Zostawienie Crystal samej w domku to wysiłek ponad moje siły. Zaraz spóźnię się do pracy, bo siedzę jak ten idiota na brzegu łóżka, głaszcząc ją po włosach. Gdy wczoraj zasnęła wykończona płaczem, napisałem do Bailey, żeby na nią nie czekali, bo zostanie ze mną. Odpisała, że ojciec strasznie na mnie zemści. Kazałem go serdecznie pozdrowić. Bailey upewniła się tylko, czy dobrze zrozumiała, że ma przekazać, aby pocałował mnie w dupę. Minutę później napisała, że nie był zadowolony i grabię sobie u niego, ale prosiła żebym zaopiekował się Crystal.
Nie wspomniała ani razu o ojcu w swojej historii i zastanawiam się, gdzie on był w tym wszystkim?
Podejrzewam, że opowiedziała mi tylko o wierzchołku góry lodowej. Bóg jeden wie, z czym przychodziło jej się zmierzyć. Gdyby tylko się zgodziła, zabrałbym ją ze sobą do Nowego Jorku. Marie na pewno by otoczyła ją opieką. Nie ma swoich wnuków i jej cała troska skupia się na mnie. Chętnie rozdzieliłaby ją na dwoje. Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że Crystal wymaga dalszego leczenia i wątpię, aby zgodziła się na taki krok. To za wcześnie. W Pine Hollow jest mniej narażona na to wszystko, co ją stresuje, a ja nie będę mógł być przy niej cały czas. Tutaj ma Violet, siostrę, Cassie...
Wzdycham ciężko, bo nie powinienem pozwolić sobie na tak głębokie uczucie do niej, ale nigdy nie byłem dobry w hamowaniu tego, co czuję. Dlatego jestem muzykiem, a nie agentem FBI.
To ja tu zgłupiałem na jej punkcie. Ona jest zbyt zagubiona, aby myśleć długofalowo. Gdyby to tylko ode mnie zależało kazałbym jej się spakować jeszcze dziś. Powiedziała, że boi się głębszych uczuć. Ja wręcz przeciwnie. Potrzebuję czuć, nienawidzę pustki i samotności. Z emocji składa się moja praca.
Na domiar złego menadżer już zaczyna powoli suszyć mi głowę, bo Eddy przesłał mu te trzy nagrane przed wyjazdem kawałki i dwa niedawno napisane teksty, którymi podzieliłem się z nim, aby wiedział, że w cale nie próżnuję.
Może, gdyby znali powód, dla którego wciąż tu tkwię, trochę by odpuścili? Sam nie wiem, dlaczego tak bardzo trzymam Crystal w ukryciu przed kumplami.
Chaos obserwuje mnie, gdy wstaję i całuję śpiącą Crystal w policzek.
– Pilnuj jej. – Głaszczę psa. Przenosi się z nóg na poduszkę. Trąca nosem jej szyję i kładzie się obok. Dziewczyna obraca się i wtula w niego. Liże ją po uchu.
– Ross... Śpię – mruczy, zasłaniając dłonią twarz.
– Ha! – parskam, patrząc na Chaosa. Jego spojrzenie jasno świadczy, że będę miał dzisiaj obsikane buty. Ponownie próbuje dobrać się do twarzy dziewczyny. Crystal kręci się niespokojnie, więc łapię psa za obrożę, żeby jej nie obudził i odciągam od niej.
– Umyj zęby – mamrota i naciąga kołdrę na głowę.
– To akurat kiepska reklama. – Gromię Chaosa wzrokiem. Obnaża zęby z cichym, gardłowy warkotem, ale wychodzę z domu w znacznie lepszym humorze.
– Wyglądasz jak gówno. Wyspałbyś się w końcu – burczy Blake i siada obok mnie na kostce siana.
– Ja wyglądam tak od niedawna, a ty od dwóch lat – odcinam się i podaje mu nieodpalonego papierosa. Obraca w palcach fajkę, a jego tęskne spojrzenie za dymkiem w cale nie wróży, że z czasem będzie łatwiej. – Co tu robisz? Zatrudniłeś mnie po to, żeby móc pospać dodatkowe trzy godziny.
– Nigdy nie spałem do ósmej. Taki już mam zegar biologiczny. Wygląda na to, że Mel też nie potrzebuje dużo snu.
– Obudziła się?
– Ta. Cassie nie mówi tego na głos, ale chciałaby już wrócić do nauczania. Tęskni za szkołą. – Patrzy na mnie z błyskiem w oku. – Masz ochotę na przejażdżkę? Zabierzemy Melody.
– Mówisz o konnej przejażdżce?
– Jeździłeś już.
– Lata temu!
Blake wzrusza ramionami.
– W stępie każdy głupi się utrzyma, a Cassie jeszcze trochę pośpi. Osiodłam konie. Idź po małą. Tylko nie wystrasz się mojej żony. O tej porze wygląda jak zdjęta z krzyża i lepiej się do niej nie odzywać.
– A robota? – Zataczam ręką krąg.
– Zaczeka. Nigdy nie ucieka – prycha i podchodzi do boksu Arizony.
– Mam nadzieję, że ona nie jest dla mnie – uprzedzam. Nie znoszę tej kobyły.
Przyjaciel odwraca się w moją stronę z szatańskim uśmieszkiem.
– Zapomnij. Nie ma mowy. Wolę tego czarnego kuca – protestuję.
– Arizona tylko z ziemi jest podła. Pod siodłem to anioł.
– W sensie... – Przekrzywiam głowę, zerkając na klacz. – Dopóki ktoś jej nie ujeżdża jest wiecznie niezadowolona?
Blake wybucha śmiechem i klepie Arizonę po szyi. Zabiera szybko rękę, gdy ta próbuje go ugryźć, kładąc uszy po sobie tak nisko, że wygląda jakby w ogóle ich nie miała. Kopie w drzwi boksu, rzucając łbem.
– Niegrzeczna – cmoka Blake i odsuwa się z zasięgu jej zębów. – Nie ma dzisiaj humorku, lepiej ją zostawić w spokoju.
– To nie żona. Sprzedaj ją.
– Próbowałem – parska. – Ale przynajmniej z Cassie się lubią.
– Widocznie mają ze sobą coś wspólnego skoro się dogadują.
– Dzisiaj to nawet przypomina Cassie, jak ją wkurzę. – Blake drapie się po brwi, próbując ukryć rozbawienie, ale wystarczy, że na siebie spojrzymy i wybuchamy śmiechem.
– Fajnie, że wam tak wesoło już o świcie. – Rozlega się burkliwy głos Cassie, gdy z miną męczennicy wkracza do stajni, trzymając Melody na rękach. Dziewczynka na widok ojca piszczy z radości i wyrywa się z rąk mamy. Cassie podpiera się pod boki, gromiąc nas wzrokiem. – Tak dla waszej informacji: słyszałam.
Zduszam śmiech na krzywą minę kumpla, gdy żona zatrzymuje na nim wzrok odrobinę dłużej i posyła leciutki uśmiech, który oboje dobrze znamy i nie wróży dla niego nic dobrego.
– Idę spać. – Macha nam na pożegnanie i jak burza wychodzi ze stajni.
– Tak w ogóle miałem właśnie zabrać Mel, żebyś jeszcze pospała! – woła za nią Blake.
– Ulotniłeś się, jak tylko zaczęła się przebudzać, więc nie dziwię się, że gryzą cię wyrzuty sumienia! – odkrzykuje Cassie.
Po jej wyjściu na chwilę zalega cisza.
– Mamusia jest zła. – Melody marszczy brewki, zaglądając ojcu głęboko w oczy.
– Wyśpi się i jej przejdzie. – Blake pstryka małą w nos. Dziewczynka chichota i oddaje pstryczka. Ich zabawa kończy się na tym, że Mel pokłada się ze śmiechu na podłodze, łaskotana przez Blake’a. Przerzuca rozbawioną córkę przez ramę i pyta:
– To jedziemy?
– Niech ci będzie.
– Ja pierdolę, nigdy więcej – mamroczę pod nosem i zsuwam się z siodła. Ledwo trzymam się na nogach, gdy jak pokraka, podchodzę do konia Blake’a. Podaje mi Melody, dziewczynka wtula się we mnie, a po chwili wykrzykuje piskliwym głosikiem tuż przy moim uchu:
– Piesio!
Mała wyrywa się z moich rąk i biegnie w stronę Chaosa, który wyskakuje z krzaków i również gna na powitanie.
– Cześć.
Odwracam się gwałtownie w stronę stajni, z której dochodzi nieśmiały głos Crystal. Jestem zaskoczony jej widokiem. Spodziewałem się bardziej, że po przebudzeniu, wróci do domu.
Zakłada kosmyk włosów za ucho i oplata się ramionami. Zdaję sobie sprawę, że po wczorajszym wyznaniu może czuć się niepewnie wobec mnie, choć mam nadzieję, że część jej obaw rozwiałem w nocy.
– Fajna bluza. Ross ma taką samą – mówi Blake, a dziewczyna rumieni się, rzucając mi ukradkowe spojrzenie. Wciąż ma na sobie ubranie, które jej wczoraj dałem po kąpieli w jeziorze. Kumpel zabiera oba konie i odwraca się w moją stronę z kpiącym uśmieszkiem. Chętnie bym w niego czymś rzucił, ale nie mam nic pod ręką, choć i tak widok Crystal na tą chwilę przysłania mi wszystko. Gdy jest blisko jestem w stanie skupić się tylko na niej. Cholernie mnie rozprasza.
– Jak się czujesz? – pytam.
– Dobrze. Nawet bardzo. – Uśmiecha się i przekrzywia lekko głowę. – Jeździsz?
– Nie, ale Blake wyciągnął mnie na przejażdżkę. Kiedyś się uczyłem.
– Też bym chciała – wzdycha tęsknie i zapatruje się na Melody, szalejącą z Chaosem. Jej oczy zasnuwa mgła, ale na twarzy błąka się lekki, nostalgiczny uśmiech. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, Crystal obdarza mnie najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałem i odgarnia mi włosy z czoła. W miejscu, w którym jej skóra zetknęła się z moją, przechodzą przyjemne prądy. Nie mogąc się powstrzymać, łapie ją za dłoń, przyciągam do siebie i bez żadnych oporów przytulam.
Crystal parska śmiechem i oddaje uścisk. Czuję jej miarowy oddech oraz mocno bijące serce. Gdyby tylko chciała naprawdę nie wypuszczałbym jej z rąk.
Zamykam oczy, rozkoszując się tą chwilę, gdy nagle coś w nas wpada.
– Tuli, tuli! – woła Mel, obejmując nasze nogi. Na dokładkę podbiega Chaos i wciska się pomiędzy nas, rozdzielając. Staje na dwóch łapach, a przednie układa na ramionach Crystal.
Wzdycham sfrustrowany i przeczesuje dłonią włosy. Nie może być za łatwo.
– Pobawimy się? – pyta Mel, ciągnąć Crystal za bluzę, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Nie daje zbyt wiele czasu na odpowiedź, bo chwyta dłoń Crystal i prowadzi w stronę domu. Chaos gna za nimi. Dziewczyna obraca się w moją stronę, a z jej twarzy nie schodzi uśmiech. Macha mi i znika w domu.
Blake nic nie mówi, gdy wracam do stajni. Nie musi. Jego wzrok mówi sam za siebie. Dobrze wie, tak samo, jak ja, że przepadłem już na dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro