Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.

– Zamordujesz to siano, Ross – parska Cassie, gdy wbijam widły w kostkę z siłą znacznie większą, niż potrzeba, by ją nabić, i wrzucam do boksu.

Koń rży zadowolony, unosząc na mnie łeb.

– Arizona już dostała siano.

– Sorry. – Wchodzę do środka i wyrzucam nadmiar na korytarz.

– Spałeś?

– Nie.

Klacz łapie zębami trzonek wideł, aby powstrzymać mnie przed zabraniem jej podwójnej porcji śniadania. Kładzie uszy po sobie, siłując się ze mną. Z całej gromady, to najbardziej żarłoczny koń Blake’a, dlatego, gdy udaje mi się wyrwać widły, oboje się spieszymy – ja z wyrzuceniem nadwyżki siana, a klacz zagarnia kopytem jak najwięcej dla siebie, kłapiąc na mnie zębami. To naprawdę wredna baba. Ugryzła mnie już trzy razy. Blake ją uwielbia. Twierdzi, że ma charakterek.

– Mniam. Przeniosę się na weganizm – mlaska Cassie, a ja odwracam się, żeby sprawdzić, co ona chrzani. Nie zmrużyłem oka nawet na chwilę i zaczynają mi bokiem wychodzić nieprzespane w ostatnim czasie noce.

 – Chcesz trochę? – Wypluwa siano, które przez walkę z koniem i pośpiech, rzuciłem jej na twarz.  Uśmiecha się, ale w oczach króluje troska. Wzdycham i zaczynam ją otrzepywać. Stoi jak słup, wlepiając we mnie te intensywnie niebieskie oczy. A kiedy Cassie tak patrzy, przysięgam, że zagląda człowiekowi do duszy. To nie tylko takie uczucie. Ma lasery w tych gałach i nie da się przed nią niczego ukryć.

 Cassie łapie mnie za rękę, powstrzymując przed nerwowym otrzepywaniem z końskiego żarcia.

– Zależy ci na niej. – To nie pytanie, a stwierdzenie i nie wiem, dlaczego burzy we mnie krew.

Ciągle mam przed oczami artykuły, które Crystal poleciła mi przeczytać, zanim ponownie zasnęła. Obiecała, że później mogę ją zapytać o wszystko, jeśli w ogóle jeszcze będę chciał ją widzieć i nie będę się nią brzydził. Stwierdziła, że nie jest w cale ofiarą w czystej postaci.

Wziąłem te słowa na karby stanu, w którym się znajdowała. Była na wpółprzytomna, roztrzęsiona, na pograniczu jawy i snu. Nie wiem, jak mogła pomyśleć, że mógłbym się nią brzydzić.

– Odkupię wam tego laptopa – mruczę, wymijająco. Nie chcę teraz analizy swoich uczuć.

– Pieprzyć go, Ross. Nie korzystamy często. I tak był stary.

Czytając o tamtej sprawie, w którymś momencie nie wytrzymałem, zamknąłem z hukiem urządzenie i uderzyłem w nie pięścią. Cassie i Blake nawet nie zareagowali. Oboje siedzieli porażeni tym, czego się dowiedzieliśmy. Blake doskonale wie, jak to jest się mierzyć z oceną ludzi. Rzadko pokazuje emocje, ale doskonale widziałem współczucie wypisane na jego twarzy.

Crystal tego nie powiedziała, ale jestem przekonany, że o gwałcie nie wiedział nikt. Piekło, które zgotowały jej media wyjaśnia, dlaczego tak nie lubi być wśród ludzi i źle reaguje na zbiorowe spojrzenia. Rozwaliłem laptopa w momencie, gdy włączyłem film, jak jakaś baba – domniemam, że jej matka – wywoziła ją na wózku ze szpitala. Crystal chowała się przed hordą dziennikarzy, dokładnie tak, jak wczoraj. Jakby chroniła się przed ciosem, a ja chciałbym zapytać, szanowną, pieprzoną panią matkę, dlaczego nie wywiozła jej jakimś tylnym wyjściem, oszczędzając dodatkowego stresu, tylko wrzuciła ją w oko cyklonu. Najwięcej szumu robili rodzice zmarłej dziewczyny, domagając się sprawiedliwości dla swojej córki. Nagłaśniali sprawę, gdzie się dało. Pozwali władzę akademii za zaniedbanie.

Z artykułów wynikało, że to Gianna była ofiarą. Crystal została zdegradowana do nienawistnej zimnej suki, która w zazdrości zabiła swoją rywalkę, tylko nie było na to żadnych dowodów. Jedynie zapewnienia Crystal, że był to wypadek. Potknęły się, schodząc ze schodów – podejrzewam, że właśnie to miała na myśli, mówiąc, że skłamała w zeznaniach. Po oficjalnym uznaniu tego za wypadek, policja usprawiedliwiała zamknięcie śledztwa z powodu braku poszlak, wskazujących na przestępstwo. Gianna żyła jeszcze, gdy pogotowie zabierało je nieprzytomne, więc została wykluczona możliwość analizy ułożenia ciała. Przyjaciółka Gianny, która je znalazła, była w takim szoku, że nie potrafiła przypomnieć sobie, co dokładnie widziała. Obie doznały urazu głowy i leżały w śpiączce. Crystal obudziła się po tygodniu, tamta zmarła po półtora miesiąca od upadku – możliwe, że gdyby zostały znalezione wcześniej, przeżyłaby.

Trafiłem również na nagranie przyjaciółki zmarłej, która mówiła o rywalizacji i wzajemnej niechęci dziewczyn. Ci, którzy bronili Crystal, twierdzili, że Gianna przez cztery lata gnębiła ją i robiła różne świństwa, szczególnie przed występami, próbując ją wyprowadzić z równowagi. To wcale nie pomagało. Działało to na niekorzyść Kryształka, choć byli tacy, którzy uważali, że cokolwiek stało się na wieżyczce akademii, to była wina tej drugiej. Znaleźli się też tacy, którzy nie bali się powiedzieć wprost, że Gianna była wilkiem w owczej skórze. W sieci naprawdę wrzało na ten temat. Pod ostrzał została wzięta dyrektorka i nauczyciele. Wszystkie odpowiedzi były bardzo dyplomatyczne, wybielające zarząd akademii, która traciła sponsorów. Dyrektorka, tak zwana matka Kryształka, twierdziła, że córka nigdy nie skarżyła się na jakiekolwiek problemy ze strony rywalki. Patrzyłem na twarz tej kobiety, te same szaroniebieskie oczy, słuchałem chłodnego, profesjonalnego tonu, jakby wyuczyła się formułek na pamięć, i wiedziałem, że kłamała.

 A Crystal milczała. Nie obroniła się ani razu. Trwał nad nią sąd, a ona była w tym sama.

– Daj mi to. – Cassie zabiera mi widły z rąk. Pocieram palcem piekące powieki. – Crystal już wstała. Bawi się z Mel. O dziwo wygląda znacznie lepiej niż ty. Zrobiłam im kanapki.  Przepraszała mnie za noc...

Prycham, patrząc na nią z niedowierzaniem.

– Pytała, czy jesteś na nią zły. Powiedziała, że zajmie się Melody i prosiła, żebym pomogła ci w pracy. Widzę, co się między wami dzieje, Ross. Jak na siebie patrzycie, jak o nią dbasz. Tego się nie da nie zauważyć. Otworzyła się przed tobą. To twojej obecności chciała w nocy, więc idź do niej. – Popycha mnie w stronę wyjścia. – I zdejmij z siebie te brudne gacie. – Wskazuje na strój roboczy, który dostałem od Blake'a. – Dzisiaj masz wolne.

– Nie. Wczoraj nie zrobiłem wszystkiego.

– To nic. Niedługo Eva i Rick zabierają Mel. Ja mam większą wprawę, szybciej mi pójdzie i będę miała cały dzień dla siebie. – Puszcza do mnie oczko i bierze się do pracy.

Kompletnie bez sił, przebieram się w siodlarni z powrotem w swoje ubrania i idę do domu. Crystal rysuje z Melody, a kiedy staję w progu salonu, dziewczyna unosi na mnie wzrok. Trwa to zbyt krótko, bo szybko spuszcza głowę.

– Nie rób tego.

– Czego mam nie robić? – pyta, ale unika mojego spojrzenia. Zawzięcie maże po kartce.

– Nie uciekaj znowu.

– Próbuję tego nie robić – mówi cicho. Bierze głębszy wdech i unosi głowę.  Uśmiecha się lekko. Przyglądam się jej uważnie. Wygląda jakoś inaczej. Pod oczami są małe zasinienia i wciąż jest zbyt blada, ale tęczówki, jakby pojaśniały, choć nadal są zasnute mgiełką smutku i strachu. Głos ma cichy i niepewny.  – Chyba tego potrzebowałam.

– Czego konkretnie? – Siadam na fotelu i biorę zieloną kredkę, dołączając się do rysowania.

– Powiedzieć to w końcu na głos. Że zostałam zgwałcona i nie wiem, czy zepchnęłam Gianne, czy spadłyśmy. Mam jedynie przebłyski...

– A imię i nazwisko tego skurwysyna mi podasz? – Wypalam przez zaciśnięte zęby. Mogę wyjść na bezuczuciowego dupka, ale w tej chwili mam gdzieś jakąś Giannę.

–  Nie klnij przy dziecku  – fuczy, obrzucając mnie nagannym spojrzeniem i przez chwilę mam ochotę złapać jej twarz w dłonie i zwyczajnie pocałować. Zatopić palce w tych miękkich, lśniących włosach i poczuć jej smak na swoich wargach. Zabrać od niej wszystko, co ją skrzywdziło, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.

Powstrzymuję mnie nie tylko instynkt samozachowawczy, ale też jej słowa:

– Ja też byłam winna. Ja... Ross! – Patrzy na mnie przestraszona, gdy wstaję gwałtownie. Mam ochotę coś rozwalić. A najlepiej czyjś łeb. W zasadzie to konkretnej osoby. Tłukłbym nią o bruk, aż rozwaliłaby się jak pieprzony arbuz.

  Oddech mi przyspiesza. W głowie huczą słowa, które tak rozpaczliwie wypowiadała przez sen. I wtedy w trakcie gorączki... Prosiła, żeby jej nie dotykać. Wtedy też to jej się śniło. Gdy jej dotknąłem...

 Przymykam oczy, starając się zachować spokój.  

– Padło choć jedno nie, Crystal?

– Kilka...

– W takim razie nie ma w tym żadnej twojej winy.

Ponownie spuszcza wzrok.

– Spotykaliśmy się kilka miesięcy...

– Tym chętniej wybiję mu wszystkie zęby, podaj adres, jakiekolwiek namiary na niego – warczę.

– Nie wiesz wszystkiego – wzdycha.

– Może to i lepiej, bo jak się dowiem pewnie będę miał ochotę zobaczyć znacznie więcej trupów – warczę i opadam z powrotem na fotel. Jestem wypompowany z sił.

– Co to trupy? – pyta Melody, patrząc na mnie wielkimi, zaciekawionymi oczami.

– Tacy... zimni, sztywni ludzie, słońce. – Głaszczę Małą po głowie i dorysowuje uśmiech na chmurce, co ją bardzo cieszy i kopiuje na innych obłoczkach, tracąc zainteresowanie tematem.

Crystal wzdycha ciężko i otwiera usta, ale ktoś wchodzi do domu i się powstrzymuje. Jeśli mamy porozmawiać muszę się najpierw sam uspokoić. Nie chcę jej ponownie wystraszyć. Może wydawać się słaba i krucha, ale w tej chwili jest dla mnie uosobieniem siły. Właściwie jestem właśnie świadkiem tego, jak dziewczyna podnosi się z upadku, choć byłem przekonany, że ta noc z powrotem schowa ją w skorupie.

Gdy do pokoju wchodzi Eva i Rick, Crystal wstaje i wygładza sukienkę, witając się uprzejmie.

Chryste, jest taka piękna... Jak mógł jej to zrobić? Na ile zarysowań była odporna, zanim rozsypała się w drobny mak?

 Melody rzuca wszystko i biegnie na powitanie.

Dzisiaj to mi przeszkadzają ludzie, choć uwielbiam tutaj przebywać, ale potrzebuję zostać sam. Uczucia do Crystal przejmują nade mną kontrolę i kompletnie nie potrafię z tym walczyć. Po wczorajszym wieczorze już wiem, że mógłbym ją zawsze trzymać w ramionach i czuwać w nocy, żeby odganiać wszystkie koszmary.

Rick bierze Mel na ręce, a mała od razu zachęca go do zabawy. Patrzymy na siebie z Crystal. Uśmiecha się pokrzepiająco, jakbym to ja potrzebował teraz pocieszenia. Chciałbym, żeby to ona je przyjęła.

Po krótkiej rozmowie z Evą i Rickiem, Crystal żegna się z Cassie, która nie poprzestaje na zwykłym do zobaczenia, a przytula do siebie dziewczynę. Mocno i długo. Crystal nie pozostaje dłużna. Daje im chwilę i wiem, że jeśli się zaprzyjaźnią, Kryształek lepszej przyjaciółki nigdzie nie znajdzie. Gdy przyjdzie pora mojego wyjazdu, przynajmniej będę wiedział, że zostawiam ją w dobrych rękach. Gwiżdżę na psa, który wychodzi z padoku i od razu pakuje się do samochodu. Wciąż wydaje się, jakby jego ruchy były znacznie wolniejsze, ale przynajmniej odzyskał błysk w oczach.

Załączam cicho muzykę, ale Crystal wyłącza radio, więc jedziemy w ciszy. Czuję na sobie jej spojrzenie.

– Zaczynam czuć, Ross – mówi niespodziewanie. Rzucam jej krótkie spojrzenie, ale tym razem to ona ma wzrok utkwiony w widokach za oknem.

– Co takiego?

– No na przykład niezręczną atmosferę – parska, a ja zastanawiam się, czy nocne zdarzenie tylko mi się przyśniło, bo ona wygląda na znacznie spokojniejszą niż kiedykolwiek do tej pory. – Albo... odrobinę takiego czegoś... – Przykłada dłoń do serca. Nie mogę się na nią gapić, bo ciężko mi odwracać od niej wzrok i wjedziemy w drzewo. – Jakby radości. Dawno tego nie czułam.

– To coś przeciwnego do tego, co teraz czuję ja. – Zmieniam bieg. Szarpie samochodem i gaśnie na chwilę. Klnę pod nosem. Odpalam ponownie i przyspieszam. Sięgam do schowka, bo zawsze miałem w nim fajki, ale nic nie ma. Zapomniałem, że nie palę, a wbrew pozorom nie pierwsze dni były najgorsze. Dopiero teraz się zaczyna walka. Zatrzaskuje z hukiem klapę.

– Zatrzymaj się – prosi Crystal. – Stań na poboczu.

Wykonuje jej polecenie i otwieram okno. Chowam twarz w dłoniach. Pewnie się mnie teraz boi. Ma prawo.

– Daj mi chwilę – mruczę i chce wysiąść z samochodu, ale Crystal łapie mnie za rękę, nie pozwalając na to.

– Nie lubię jak jesteś zły.

– Przepraszam. Nie chciałem cię wystraszyć.

– Nie boję się ciebie. Martwię się, to dwie różne sprawy. Od tamtej pory... Odkąd zatrzymali Loren źle wyglądasz. Chyba nie sypiasz dobrze.

Marszczę brwi.  

– Nie chodzi o nią. Niech idzie w diabły, zasłużyła na to. Chodzi o ciebie. – Obracam się w jej stronę. Szare oczy powiększają się i błyszczą smutkiem. Atmosfera pomiędzy nami jest gęsta. Krzyżujemy spojrzenia, a ja nie wiem, co dokładnie się we mnie dzieje. Co ona we mnie wzbudza. Teraz trochę mnie to przeraża. 

 W zasadzie nie znam jej za dobrze, a mam wrażenie, jakbym znał od zawsze. Gubię się w tym, bo ta dziewczyna zagarnęła dla siebie wszystkie moje myśli. Nawet nie musi nic mówić, wystarczy mi jej obecność. Kurwa, ona nawet nie musiałaby mnie lubić. Mogłaby mnie nienawidzić, bylebym tylko widział na jej twarzy uśmiech. Chciałbym móc patrzeć jak rozkwita, słuchać jej śmiechu, a do tej pory udało mi się to może ze dwa razy.

  Crystal wyciąga dłoń i, tak jak wczoraj, opuszkami palców odgarnia mi włosy z czoła. Przesuwa palcem po zmarszczkach między oczami, zsuwa kciuk na nos, po czym gładzi przez chwilę policzek, aż przykłada do niego chłodną dłoń, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Przymykam oczy i biorę głębszy wdech. Pod wpływem jej kojącego dotyku, schodzi ze mnie napięcie. Crystal nagle zabiera rękę, a ja chcę zaprotestować jak dziecko, któremu zabrano kocyk, który je pociesza. Spoglądam na nią. Jest w niej coś fascynującego. Patrzy na dłoń, którą mnie dotknęła i marszczy brwi. Porusza palcami, a gdy wyczuwa, że się jej przyglądam, uśmiecha się nieśmiało i odwraca głowę w stronę okna.

– Co powiedziałeś Aresowi przez telefon? – pyta.

Odpalam silnik i znacznie spokojniejszy ruszam dalej.

– Tylko podziękowałem – parskam.

– Akurat – prycha.

– Dlaczego płakałaś, kiedy śpiewałem ci do snu? – Odbijam piłeczkę.

Milczy.

 Przez resztę drogi wzrok ma utkwiony w oknie. Gdy podjeżdżamy pod dom, Crystal mruczy podziękowania i, nie patrząc na mnie, chce wysiąść. Otwiera drzwi, ale wychylam się i zamykam je z powrotem. Mam ochotę zablokować, żeby nie uciekła bez słowa. Przez te kilka minut dużo mogło się zadziać w jej głowie. Jeśli ja jestem pogubiony w uczuciach, wyobrażam sobie, co dzieje się w niej.

– Nie odchodź tak bez słowa, Kryształku.

– Spotkajmy się nad jeziorem o osiemnastej. Opowiem ci, jak to było wtedy.

– Nie musisz.

– Ale chcę. Boję się tylko, że przestaniesz na mnie patrzeć tak, jak robisz to teraz. Ale nie wiem, czy będę w stanie dać ci coś więcej niż przyjaźń, Ross – mówi poważnie, a jej ton ocieka smutkiem. 

– Już ci to mówiłem, ale powtórzę: jeśli się w tobie zakocham, to będzie mój problem. Nie martw się, po prostu pozwól mi być. Jak złamiesz mi serce nagram płytę z rzewnymi  balladami, więc moje cierpienie się nie zmarnuje. Skorzysta na nim setki ludzi i jeszcze będą się cieszyć.  – Puszczam do niej oczko. Parska śmiechem i przewraca oczami.

 Jeszcze raz szepcze podziękowania i wysiada z samochodu. Z domu wychodzi jej ojciec i staje w drzwiach, podbierając się pod boki. Doktorek patrzy wprost na mnie i nawet z odległości wyczuwam przeszywające, ostrzegawcze spojrzenie. Wychodzę z samochodu i otwieram furtkę przed Crystal. Obdarza mnie pełnym wdzięczności uśmiechem. Ojca wymija, nie zaszczycając choćby przelotnym spojrzeniem. Salutuję doktorkowi i wsiadam do samochodu.

Z nas dwóch, to on będzie miał teraz przejebane. Ja już wiem, jak to jest się starać, zasłużyć sobie na jej spojrzenie. I mam czyste konto.

Odwracam się, żeby spojrzeć na Chaosa. Śpi. Wyciągam dłoń, żeby poczochrać go po sierści i wracam do domku.

Dziękuje za Twoją obecność. Będzie mi bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie znak 🤗

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro