24.
Czasem słyszałam o zatraceniu się w czyichś oczach. Dla mnie były to puste frazesy, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, choć podświadomie chciałam wiedzieć, jakie to uczucie i co oznacza. Patrzyłam w wiele par oczu, o różnej barwie, kształcie, intensywności wzroku.
I nie znalazłam takich, w którym bym się zatraciła.
Gdy Ross się śmieje, jego oczy biją takim ciepłem, jakby nagle jego źrenice stały się drwami, z których rozbłyska ogień. Ale nie spalający. Nie taki, który parzy skórę i wzbudza odruch odsunięcia się, a ten, który otula aż sprawia, że jak kot chciałabym położyć się w zasięgu jego wzroku i ogrzać zlodowaciałe serce.
Po chorobie dochodziłam do siebie jeszcze dwa dni, które przesiedziałam w domu. Jakże wielkie było zdziwienie mojego ojca, gdy w dniu, w którym przypadała rehabilitacją pod dom podjechał Ross I zakomunikował, że to on teraz będzie mnie woził. Z jakiegoś powodu chciał sam o tym powiedzieć i prosił, żebym tą kwestię zostawiła jemu. Delikatnie mówiąc, ojciec nie wyglądał na zadowolonego. Ross był wobec niego uprzejmy, ale chłodny. Z resztą ze wzajemnością. Gdy ojciec zapytał, czy właśnie tak chcę, przypomniałam sobie te wszystkie dni, w których Marco przychodził do mojego domu. Może gdyby nas nie opuścił i patrzył takim przeszywającym wzrokiem jak na Rossa, uchroniłby mnie przed tragedią? Czy na chłopaków Bailey również patrzył podejrzliwym, selekcjonującym wzrokiem, oceniając, czy są godni jego córki? Jest ładna. Podobna do niego. Ma te same oczy i ciemny kolorów włosów, ale uśmiech i osobowość przejęła po Violet. Ja jestem kopią mojej matki. Nie potrafię dostrzec żadnych podobieństw do ojca. Nie czuję z nim żadnej więzi.
Dlatego stanęłam przy Rossie i powiedziałam, że od tej pory będę jeździła z nim.
Zdziwiłam się, gdy po mojej wizycie, wdał się w dyskusję z Xavierem na temat złamania kości udowej. Ross tak poprowadził rozmowę, że mój rehabilitant powiedział mu na ten temat absolutnie wszystko, włącznie z listą zaleceń dla mnie. Ross rzucał mi przy tym krótkie spojrzenia, czasem zatrzymywał wzrok na chwilę dłużej, a mi robiło się dziwnie gorąco, aż mruknęłam, żeby sobie nie przeszkadzali i wyszłam na korytarz.
Rozmawiali prawie pół godziny jak dobrzy znajomi, choć widzieli się po raz pierwszy w życiu. Gdy przez otwarte drzwi słyszałam, że temat zszedł na muzykę, musiałam głośnym chrząknięciem przypomnieć o swojej obecności. Ross, jak gdyby nigdy nic zakończył rozmowę, objął mnie i zaprowadził do samochodu.
Wszystkie jego gesty wobec mnie są tak naturalne, że nawet nie zauważyłam, kiedy jego dotyk stał się dla mnie zupełnie akceptowalny.
Ross od ponad tygodnia pracuje u Blake’a od piątek do piętnastej, ale o jedenastej ma przerwę i przyjeżdża po mnie, a zawsze z nim jest Chaos. Pies powoli odzyskuje energię. Cieszy mnie to, bo zaczynałam tęsknić za jego sposobem wyrażania swojego entuzjazmu.
Po skończonej pracy we trójkę idziemy na krótki spacer do parku lub wzdłuż jeziora – wolę drugą opcję, ponieważ trasa, którą Ross wybrał do tych spacerów jest odludna. Czasem proszę, abyśmy poszli do parku, ponieważ chcę się oswajać z większą ilością ludzi.
Ross prosił, żebym mówiła mu, kiedy czuję, że doszłam do granicy swoich możliwości w poruszaniu, abym nie przemęczała się i nie musiała brać tabletek przeciwbólowych.
Nie jestem nauczona skarżyć się, ani prosić o pomoc. Zawsze byłam przyzwyczajona do tego aby znosić ból. Ale on wie, kiedy mnie boli już za bardzo. Ostatnio tak dobrze nam się spacerowało, że nie chciałam jeszcze wracać i złamałam warunki umowy. Wystarczyło, że rzucił na mnie okiem i zarządził powrót. Warknął, że miałam mówić, wziął mnie na ręce na oczach gapiów i po prostu zaniósł do samochodu. Był zdenerwowany i nie rozumiałam, dlaczego. Gdy go o to zapytałam, spojrzał na mnie zaskoczony i odparł ostrym, tak bardzo niepodobnym do niego tonem:
– Po prostu nie chcę, żebyś cierpiała. A już na pewno nie przy mnie. Nie ze mną. Nie na moich oczach.
Przez te słowa wkradła się między nas dziwnie napięta atmosfera. Całą drogę przejechaliśmy w milczeniu, a gdy wchodziłam do domu i odwróciłam się, żeby machnąć mu na pożegnanie był głęboko zamyślony. Patrzył na mnie, ale jakimś niewidzącym wzrokiem. Dopiero, gdy wypowiedziałam łagodnie jego imię, otrząsnął się i rzucił krótko, ale miękko – tak, jak lubię najbardziej:
– Do jutra, Kryształku.
Przez to jak się do mnie zwraca, czasem już nie reaguję na swoje imię...
– Nad czym się tak zamyśliłaś? – Słyszę obok siebie głos Cassie.
– Ten ogier jest piękny – odpowiadam lekko speszona, machając dłonią w stronę stajni.
Cassie rzuca okiem w kierunku, w którym pokazałam.
– Taaak. Owszem. Też go lubię. Ale ogier, o którym prawdopodobnie mówisz jest już tam. – Cassie obraca mnie w stronę bramy, za którą właśnie znika Blake ze wspomnianym koniem. – Ale ten o którym myślisz i patrzysz na niego też niczego sobie.
– Nie. Ja tylko się zapatrzyłam i...
– No jest na czym zawiesić oko – mruczy Cassie i macha do Rossa, a ja czuję jak pali mnie wstyd. Parskam pod nosem i pocieram brew, kryjąc za dłonią czerwone policzki, a Cassie kontynuuje: – Nawet pasują mu te taczki i widły zamiast gitary. Widziałabyś go śpiewającego country na naszych wiejskich potańcówkach?
– Ross i country? – parskam, nie potrafiąc sobie tego wyobrazić. Jego głos brzmi, jakby był stworzony do rocka. Spoglądamy na siebie i Cassie wybucha śmiechem, ściągając na nas uwagę mężczyzny.
– Racja. Słyszałam, że jak chodził na kółko biblijne to w trakcie nabożeństwa przerobił na swoją wersję jakiś ważny hymn.
– Kółko biblijne? – Unoszę brew.
– Nie wspominaj o tym przy nim. To dla niego drażliwy temat. No chyba, że sam ci powie kiedyś – szepcze konspiracyjnie, szturchając mnie w ramię.
Ross podpiera się pod boki, patrząc na nas podejrzliwie. Cassie niewinnie macha do niego ręką. Mężczyzna podchodzi wolnym krokiem, obrzucając podejrzliwym wzrokiem to mnie, to ją. Obie staramy się zachować powagę.
– Obgadujecie mnie? – pyta.
– A już na pewno, bo nie mamy lepszych tematów – parska Cassie.
Ross patrzy na mnie, ale zanim odpowiadam, wyciągam dłoń i odsuwam z jego czoła przyklejone, mokre od potu kosmyki włosów. Czuję, jakby przez opuszki palców przepłynęły zachęcające prądy, aby dotknąć jego policzka i sprawdzić jaka w dotyku jest jego skóra. Speszona cofam szybko dłoń. Nie wiem, co się dzieje ze mną w ostatnim czasie.
Czuję się dobrze. Spokojnie. Swobodnie. Od lat się tak nie czułam. Pozwalam sobie powoli oswajać się z tym uczuciem. Co najważniejsze, więcej sypiam i nie nawiedzają mnie koszmary. Przez to, że Ross dba, abym nie przesadzała z chodzeniem, ból nie osiąga już takich rozmiarów jak wcześniej.
– Po prostu rozmawiamy – odpowiadam, ignorując biegający ode mnie do Rossa wzrok Cassie. Mężczyzna nie spuszcza ze mnie oka, a ja odpowiadam na jego spojrzenie. Nie wiem, jak długo tak na siebie patrzymy, ale wszystko we mnie pragnie zrobić kolejny krok w przód. W jego stronę. I dobrze widzę w jego oczach, że on na to czeka.
– Gorąco mi – mruczy Cassie, przerywając ten nasz niemy dialog. Ja odwracam głowę i dyskretnie zaczerpuje powietrza, a Ross rzuca przyjaciółce krótkie spojrzenie. Jego usta wykrzywiają się w lekkim grymasie. – Zostaw już resztę, jutro dokończymy. Rick i Eva zabierają Mel na wycieczkę, to ci pomogę.
– Wolny dzień przeznaczysz na pracę? – dziwi się Ross.
– We dwoje szybciej zrobimy i oboje będziemy mieli wolne. – Cassie szczerzy zęby i zamaszyście klepie Rossa w ramię. – A teraz zapraszam was na ciasto i mrożoną kawę.
Mężczyzna patrzy na mnie pytająco. Zazwyczaj, gdy kończy pracę idziemy na spacer. Lubię te chwile i nie ukrywam, że na nie czekam, ale dzisiaj...
– W sumie to, jeszcze nie próbowałam twojego ciasta – mówię do Cassie.
Oboje się uśmiechają. Obejmują mnie z obu stron i kierują do domu.
**
Czuję się, jakbym trafiła do zupełnie innego świata. Tutaj nie ma sztuczności, do której jestem przyzwyczajona, i nie muszę zastanawiać się, czy pod uśmiechem nie kryje się coś więcej. Mało się odzywam, ale rozkoszuję się panującą atmosferą. Cała trójka jest znacznie starsza ode mnie, a nigdy w niczyim towarzystwie nie czułam się tak swobodnie i na miejscu, jak w tym domu. Cassie przygotowuje w łazience kąpiel dla córki a Blake gdzieś przed chwilą wyszedł.
Ross siedzi na fotelu na przeciwko i na życzenie Mel brzdąka na małych organkach dziecięce przeboje. Jest na tyle skupiony na swoim zadaniu, że bezkarnie mogę mu się przyglądać. Natomiast dziewczynka siedzi za mną na kanapie i czesze moje włosy grzebykiem dla lalek. Powpinała w nie kolorowe wsuwki i pyta Rossa, czy ładnie wyglądam. Mężczyzna przestaje grać i kieruje na mnie spojrzenie. Uśmiecha się, ale nie odpowiada.
– Ładnie? – dopytuje Mała, unosząc kilka kosmyków moich włosów. Gdy nadal nie otrzymuje odpowiedzi, schodzi z kanapy, pakuje mu się na kolana i łapie twarz w swoje małe rączki, zwracając na siebie jego uwagę.
– Ładnie? – Dziewczynka wskazuje dłonią w moją stronę.
– Pięknie.
– A ja? – Melody kręci głową na boki jak modelka, pokazując się z każdej strony. Odrzuca włoski do tyłu. Oboje parskamy śmiechem, bo słodszego dziecka nigdy nie widziałam.
– W tym domu są trzy najpiękniejsze kobiety na świecie – odpowiada łagodnie Ross.
Mel przytula go, zwraca instrument i usatysfakcjonowana odpowiedzią wraca do mnie.
– Śpiewaj wujek – poleca.
Śpiewaj. Też chcę usłyszeć twój głos.
**
Śpiewanie Rossa skończyło się na tym, że razem z Cassie grali na pianinie jakąś skoczną melodię. Dołączył się Blake, a ja z Mel robiłyśmy za widownie. Mała kończy wieczór, zasypiając w ramionach taty, gdyż nie dało się jej wypędzić do łóżka z powodu obecności mojej i Rossa, ale Cassie nie chciała, żebyśmy już wracali. Pomimo późnej pory w cale nie spieszy mi się do domu.
– Mogę cię wykorzystać, Ross? – pyta niewinnie Cassie.
– To zależy w jakiej kwestii – parska.
– Dzisiaj noc jest taka piękna. Uwielbiam pełnię...
– Okay, rozumiem. Jak Mel się przebudzi, pośpiewam jej. Idźcie.
Cassie nie potrzebuje, żeby powtarzać jej to dwa razy, kiwa głową na męża. Blake podąża za nią i po chwili już ich nie ma.
– Zawsze ten sam numer – śmieje się Ross, ale nie wygląda na złego. Wręcz przeciwnie.
Blake zgonił go z fotela i Ross usiadł obok mnie na kanapie. Za każdym razem, gdy nasze ciała się stykały, mój umysł był w stanie skupić się tylko na tym chwilowym kontakcie. Teraz siedzimy ściśle do siebie przylegając i nie wiem, które z nas tak bardzo zmniejszyło dystans, ale gdyby teraz się odsunął na pewno zrobiłoby mi się zimno. I pusto.
– Za pół godziny powinni wrócić i odwiozę cię do domu. Jesteś zmęczona?
– Trochę – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Ross przygarnia mnie do siebie, obejmując. Kładę głowę na jego ramieniu, a on nakrywa moje nogi kocem.
– Prześpij się, Kryształku.
Sama nie wiem skąd bierze się we mnie tyle odwagi, ale również go obejmuję i zamykam oczy.
Nie liczę czasu. Nie wiem, jak długo już nie ma Cassie i Blake’a, bo jestem w stanie skupić się tylko na wtulonej we mnie Crystal. Staram się nie oddychać, żeby przypadkiem jej nie zbudzić. Wolną dłonią głaszczę ją po włosach. Cieszę się, że czuje się przy mnie na tyle bezpiecznie, że zasnęła. Mruczy coś przez sen, drapie się po nosie, a jej dłoń z powrotem opada na mój brzuch.
Opieram policzek na jej głowie. Sam pod powiekami czuję piasek. Praca na ranczu jest ciężka, a wstawanie przed piątą nie należy do moich ulubionych zajęć. Cieszę się jednak, że mam zajęcie i połowę materiału do kolejnej płyty. Eddy próbuje mnie ściągnąć z powrotem do Nowego Jorku, robota pali mu się w dłoniach przez nagrania, jakie zrobiliśmy przed moim ponownym wyjazdem. Jest przekonany, że z nowymi utworami znowu będziemy na topie. Chłopaki próbują nowych brzmień. Wysyłają mi próbki i pomimo tego, że wszystko brzmi naprawdę świetnie, nie mam ochoty wracać. To będzie oznaczało zostawienie jej tutaj.
Tak, jak przypuszczałem, że będzie, biorę od niej wszystko, co mi daje. Choćby to miała być tylko przyjaźń, przyjmę i to. Lubię patrzeć jak pokonuje własne granice i próbuje się otwierać. Będę czekał, ile trzeba, aby zobaczyć, jak ponownie staje się motylem i rozwija skrzydła.
Gładzę kciukiem jej aksamitną skórę, ale cofam szybko rękę, gdy nagle zaczyna się poruszać. Jej oddech staje się płytszy, a ciało drży. Marszczy brwi, jakby próbując odpędzić coś niepokojącego. Szepcze nieskładne słowa, które z czasem przechodzą w ciche jęki. Jej palce zaciskają się na mojej koszulce. Delikatnie gładzę jej włosy, próbując uspokoić, ale staje się coraz bardziej niespokojna. Jej oddech przyspiesza, a powieki drgają, jakby walczyła z niewidzialnym zagrożeniem. Wyczuwam, że śni jej się jakiś koszmar, dlatego potrząsam nią delikatnie, próbując obudzić, aby go przerwać.
– Kryształku, obudź się – szepczę, ale pomimo moich starań, jej ciało nadal drży, a z ust wydobywa się okrzyk:
– Nie! Zostaw, nie chcę!
Staram się zachować spokój, gdy krzyk przechodzi w szloch. Wygląda, jakby walczyła z wrogiem, błagając, żeby ją puścił. Zalewa mnie fala gorąca. Mówię do niej spokojnie, próbując wyrwać z łap koszmaru, ale on jest silniejszy.
– Odejdźcie! Zostawcie! – Nakrywa rękoma głowę i zwija się w kulkę.
– Ross? – Cassie wpada do salonu, a na widok skulonej, szlochającej dziewczyny, zamiera.
– Sen – wyjaśniam. Serce mi wali jak szalone, gdy Cassie kuca przy Crystal, szepcząc coś wprost do jej ucha. Drugą dłonią zatacza kółka na jej plecach.
W końcu dziewczyna budzi się, łapiąc spazmatycznie powietrze. Całą twarz ma mokrą od łez i potu. Chcę do niej podejść, ale Cassie zamyka ją w ramionach i delikatnie kręci głową, dając mi znać, żebym się nie zbliżał.
Blake jest nie mniej poruszony niż ja. Jeszcze wczoraj mówiła, że dobrze sypia i nie nawiedzają jej koszmary. Muszę wyjść i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Siadam na schodach przed domem, a Blake usadawia się obok mnie.
Odruchowo szukam po kieszeniach papierosów. Blake podaje mi zapalniczkę. Patrzę na niego jak na kretyna.
– Popstrykaj sobie. Czasem pomaga. – Wzrusza ramionami
Nie mając lepszej alternatywy, biorę od niego zapalniczkę i odpalam ogień, zapatrując się w migoczący płomyk.
Drzwi za nami otwierają się. Odwracamy się w stronę Cassie.
– Chce żebyś do niej poszedł. Jest u nas w sypialni – mówi, więc zrywam się z miejsca i wracam do Crystal.
W pokoju pali się lampka. Dziewczyna siedzi na łóżku ze spuszczoną głową. Gdy unosi na mnie wzrok, jej oczy są przepełnione niewypowiedzianym cierpieniem. Patrzy na mnie, jakby wołała o pomoc. Zbliżam się powoli i kucam. Długo milczy. Kładę ręce na jej dłoniach, ułożonych na udach, delikatnie ściskam i unoszę do ust, składając pocałunek. Crystal zamyka oczy.
– On mnie zgwałcił – szepcze, a w pierwszej chwili wydaję mi się, że się przesłyszałem. Oddycha głęboko. Ja też. Czuję się, jakbym w żołądku miał tonę rozżarzonych węgli. – Tuż przed najważniejszym występem w moim życiu, do którego przygotowywałam się latami. Był w zmowie z nią. Nie wiem, czy zepchnęłam ją celowo, czy to był faktycznie wypadek. Chciałam, żeby umarła... Nie pamiętam wszystkiego. Tylko jej przerażone spojrzenie... Złapała mnie... Ale... – Jej oczy ponownie napełniają się łzami. Chowa twarz w dłoniach. – Ona mi nie pozwala żyć. W każdym śnie mówi, że to moja wina, że ją zabiłam. Wszyscy tak uważają... A ja skłamałam na przesłuchaniu, bo tak bardzo się bałam. Wmawiali mi, że... – Wybucha płaczem. Siadam obok niej i chowam w ramionach. Wczepia się w moją koszulkę, a ja pozwalam jej płakać. Nie protestuje, kiedy wciągam ją na swoje kolana i zamykam jeszcze szczelniej w ramionach.
– Jestem, Kryształku. Zawsze będę, pamiętaj– szepczę i przykładam usta do jej czoła, składając pocałunek. – Już nie zostaniesz z tym sama. Obiecuję.
Wyjaśnienia Crystal są chaotyczne, ale biorąc pod uwagę, w jakim stanie w końcu zdobyła się coś powiedzieć to chyba zrozumiałe 😅
Dziękuje za Twoją obecność, będzie mi miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad 🤗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro