22.
Gdy staję przed domem Loren jest już prawie dwudziesta trzecia. W środku palą się światła i wygląda na to, że impreza miejscowych meneli trwa w najlepsze. Dudniącą muzykę słyszę nawet z bezpiecznej odległości po drugiej stronie ulicy. Nie jestem przekonany, czy Loren czegoś nie kombinuje, dlatego nie mam zamiaru wchodzić, a jedynie wysyłam wiadomość, że czekam na nią przed domem.
Mija pięć minut. Potem dziesięć. Wkurzony dzwonię, ale odzywa się poczta głosowa. Decyduję się zapukać do drzwi, lecz przez gwarne rozmowy i muzykę nikt nie słyszy. Walę pięścią, a leciwe zawiasy ledwo wytrzymują ciosy. Chciałbym ją dopaść w swoje ręce już teraz. Tracę pieprzoną cierpliwość.
Mnę w ustach przekleństwa i noszę się zamiarem odejścia, gdy drzwi otwierają się na oścież, a w progu staje Loren. W pierwszej chwili jej spojrzenie jest zimne, ale po chwili na twarz wpełza dobrze mi znany żmijowaty uśmiech. Czerwona, opinająca ciało sukienka doskonale uwydatnia zgrabną figurę. Stoi na boso, z mokrymi, rozpuszczonymi włosami, a kropelki wody nikną pomiędzy piersiami, które eksponuje spory dekolt zdzirowatej kiecki. Zapach perfum dociera do moich nozdrzy, aż mnie mdli.
Przesuwam powoli wzrokiem po jej ciele, a ona nie spuszcza ze mnie wzroku, czekając na efekt. Nasze spojrzenia spotykają się. Pełne, czerwone wargi Loren rozciągają się w zadziornym uśmiechu.
- Wejdziesz? - pyta niewinnie i odsuwa się od drzwi, robiąc mi miejsce. - Pogadamy przy drinku.
W twoich snach. Nigdy więcej nie mam zamiaru przekroczyć tego progu. Odkąd zrobiłem to po raz pierwszy dwadzieścia lat temu spoczywa na mnie jakaś klątwa.
- Wolałbym bardziej ustronne miejsce. - Wkładam w to kłamstwo tyle sztucznej szczerości, na ile tylko mnie stać i oblizuje dolną wargę, aby podbić efekt i połechtać jej ego. Zawsze była próżna, więc nie dziwi mnie błysk zadowolenia w jej oczach.
Rybka połknęła haczyk.
- Załóż wygodne buty, skarbie - mruczę i szybkim ruchem łapię ją w pasie i przyciągam do siebie. Zbliżam usta do jej ucha i szepczę: - Wynająłem domek nad jeziorem, tam chcę cię zabrać. Ale nie zmieniaj sukienki. Wyglądasz w niej obłędnie. - Wodzę nosem wzdłuż jej szyi i staram się przy tym nie oddychać. Zapach perfum, którymi się obficie spryskała mdli mnie. Im bliżej niej jestem, tym bardziej mam ochotę przegryźć jej tętnicę, więc odsuwam się, bo nie taki jest plan.
- Co się nagle zmieniło? - pyta, rzucając mi podejrzliwe spojrzenie. Układa dłonie na mojej klacie, próbując odepchnąć. Dociskam ją do siebie mocniej i wzmacniam uścisk.
- Nigdy nic się nie zmieniło, ale o tym pogadamy na miejscu. Zbieraj się, bo noc nam ucieka. - Mam nadzieję, że moja niecierpliwość w głosie zostaje przez nią odebrana jako sygnał, że jestem tak napalony, że najchętniej zerżnąłbym ją tu, gdzie stoimy. Do trumny uczuć, jakie kiedykolwiek do niej żywiłem wystarczyło już tylko cierpienie mojego psa i grożenie Crystal.
Jestem niezmiernie szczęśliwy, że dla mnie to definitywny koniec z Loren. Jeszcze tylko żeby zapłaciła chociaż za Chaosa...
- Zaczekaj na mnie jeszcze chwilę - rzuca i puszcza mi oczko, po czym znika w domu.
Znowu czekam kilka minut. Przez uchylone okno słyszę jak rozmawia z jakimiś mężczyznami, śmiejąc się, a ja jak idiota mam czekać pod domem. Zawsze ten sam numer. Chciała, żebym był zazdrosny. Wiem, czego ode mnie oczekuje, dlatego otwieram z hukiem drzwi. Krew się we mnie gotuje, bo nie mam zamiaru przebywać w jej towarzystwie więcej niż jest to wskazane, ale żmija musi połknąć swój własny ogon.
I najlepiej się nim udusić.
Zduszam w sobie na chwilę mordercze zapędy i wchodzę do domu, kierując się do salonu, w którym siedzi, nie kto inny jak zachlamy ojciec Loren - łysiejący, ze zwisającym, ogromnym brzuchem piwnym, w rozciągniętym białym podkoszulku - i kilku innych jego kumpli, których doskonale znam.
To właśnie z tej śmierdzącej chałupy, kiedyś chciałem ją wyrwać. Od przemocowych rodziców, od obelg, którymi była karmiona każdego dnia, zmuszona kraść, żeby mieć, co jeść, spać pod namiotem, aby nie wracać do domu pełnego pijanych typów, gdy libacje trwały do białego rana.
Miała wszystko, co pomogło jej wyrwać się z tego syfu. Absolutnie. Kurwa. Wszystko. Nie brakowało jej determinacji. Uporu. Nie była ofiarą, chowającą się po kątach, potrafiła o siebie zadbać. Miała mnie - zaślepionego idiotę, który jako siedemnastolatek trafił do aresztu za pobicie jej ojca, za nazwanie ją kurwą. Nadal ma krzywy nos i brakuje mu przedniego zęba.
I jak to możliwe, że wylądowała w tym samym miejscu, z którego wyszła?
Teraz, patrząc na nią, już nie czuję współczucia. Dokonała wyboru.
- Witaj, gwiazdko jaśniejąca na jebanym niebie! - Na mój widok ojciec Loren śmieje się, rozkłada ręce, jakby chciał mnie zamknąć w ramionach i wstaje z fotela. Potyka się o własne nogi i pada jak długi na podłogę. A to wszystko w akompaniamencie śmiechu reszty zgromadzonych. Dopingują go do powstania z ziemi. Loren próbuje pomóc ojcu, gdy jeden z nich klepie ją w tyłek. Nawet nie reaguje. Widocznie to lubi.
Podchodzę w dwóch susach do niej, łapię za łokieć, ściskając tak mocno, że krzywi się z bólu i wyciągam z domu, niemalże z niego wyrzucając. Nie panuję nad siłą, ale mam dość tych pieprzonych gierek.
- Nad jezioro. Już. - Popycham ją mocno, nie zważając nawet, że nie ma butów. Przypominam sobie o swojej roli i dodaję: - Nienawidzę, gdy dotyka cię ktokolwiek inny niż ja. To dlatego nie mogłem na ciebie wtedy patrzeć. Sama myśl, że miałaś kogoś innego, zwyczajnie mnie zabijała. Ale... - Przyciągam ją do siebie mocno, a wbijane w biodro palce na pewno pozostawią siniaki. - Uświadomiłaś mi, że nie chcę i nie potrafię bez ciebie żyć. Nie dam ci pieniędzy. Zarobisz na długi, wracając do zespołu. Razem znowu dosięgniemy gwiazd, pomogę ci się wygrzebać z tego bagna. Znowu. - Rzucam jej przelotne spojrzenie kątem oka i dostrzegam dokładnie to, czego się spodziewałem: tryumfalny uśmieszek, jakby już osiągnęła swój cel.
To się zdziwi.
- Dlaczego mnie tak unikałeś? Przecież chciałam tylko porozmawiać. Zmusiłeś mnie swoją ignorancją do ostrzejszego działa... - Syczy z bólu, gdy wbijam palce w jej skórę. Nie muszę się martwić, że odbierze to inaczej, niż zawsze. Lubiła ból i ostry seks.
- Przeraziło mnie to, że nadal jestem skłonny zrobić dla ciebie wszystko i żadne z uczuć nie minęło, pomimo tego, jak bardzo mnie skrzywdziłaś. Ale gadałem z chłopakami i wszyscy uznaliśmy, że powinnaś wrócić. - Piszczy, gdy gwałtownie przystaję i obracam ją w swoją stronę.
- Tęskniłam za tą twoją zaborczą naturą - mruczy jak kotka w rui i łapie moją twarz w dłonie, chcąc mnie pocałować, ale odchylam głowę.
- Nie tak szybko, kochanie - mówię z naganą w głosie. - Kara musi być, zanim wszystko wróci do normy.
- Chcesz się wyżyć za te dwa lata.? - parska śmiechem, a jej oczy dosłownie płoną. Jest już moja. Wszystkie odpowiednie guziczki wciśnięte.
- Ta. I to jak. Będzie... cudownie. - Kurwa, mniej ironicznie, Ross. - Żadna nie mogła się z tobą równać - zniżam ton, do głębokiego pomruku, żeby zatuszować tą drobną wpadkę, choć i tak chyba jej nie zauważyła. Nie podejrzewa mnie o nic niecnego.
- Naprawdę myślałeś, że znajdziesz taką, która mi dorówna? - śmieje się ironicznie.
- Łudziłem się - mruczę, modląc się w duchu, żeby wystarczyło mi sił na ten cyrk.
Gdy w końcu docieram z nią na miejsce, myślę, że szybciej byłoby ją zabić niż zrealizować cały plan, ale muszę zobaczyć jej minę na finishu.
Wchodzimy do środka i zapalam światło w salonie, gdzie na stole ustawiłem sushi, które Loren uwielbia i najdroższe wino, jakie udało mi się znaleźć w miasteczku. Kobieta obraca się w moją stronę, zaskakując mnie szybkością gazeli, i popycha na ścianę. Nawet nie zauważam, kiedy jej wargi żarliwie łączą się z moimi.
- Tęskniłam - mruczy w moje usta i sięga do rozporka, rozpinając go jednym sprawnym ruchem. Łapię ją za ramiona i staram się lekko odsunąć, zamiast odepchnąć aż uderzy głową w stół i będzie po niej.
- Nie tak szybko. Napijmy się najpierw - proponuję łagodnie, muskając palcem jej policzek.
- Już zaczynasz mnie torturować - cmoka i przewraca oczami, ale posłusznie siada przy stoliku.
- Nigdzie nie odchodź, nie zniosę ani jednej chwili dłużej bez ciebie. Zaraz wrócę - odpowiadam i znikam na górze w łazience. Przemywam twarz zimną wodą. Nie mogę nic spieprzyć, to moja jedyna szansa, żeby się jej pozbyć i dać nauczkę.
Schodzę na dół, a Loren siedzi na kanapie z podkulonymi nogami. Bierze butelkę wina i stuka w szkło długim pazurem. Uśmiecha się drapieżnie, gdy odkorkowuję i wypijam kilka łyków, nie zawracając sobie głowy kieliszkami. Patrzę jej przy tym prosto w oczy i podaję butelkę. Pije znacznie więcej niż ja, lubi alkohol, więc podpicie jej nie powinno być trudne. Strużki czerwonego wina spływają jej z kącików ust. Zmysłowo oblizuje wargi i kiwa na mnie palcem, abym się zbliżył.
Teraz wystarczy zadbać o odpowiedni nastrój.
- Przypominają mi się stare dobre czasy, za którymi tęskniłem. Bez ciebie już nic nie było takie samo - mruczę, siadając obok niej. Od razu siada na mnie okrakiem. - Ty. Ja. Alkohol i muzyka. - Łapię ją brutalnie za włosy i odchylam głowę do tyłu silnym szarpnięciem. Przesuwam zębami po skórze na szyi. Jęczy i porusza zmysłowo biodrami, ocierając się o mojego nadal niezainteresowanego kutasa. Jak odzyska zdolność rozumu dostrzeże w końcu, że to na mnie nie działa, dlatego spycham ją z siebie i kładę na kanapie.
- Nie wyszedłeś z wprawy - jęczy, wypychając biodra. Chwytam ją za gardło, wystarczająco mocno, żeby odebrać jej trochę oddechu, ale nie na tyle jeszcze, żeby zrobić krzywdę. Lubiła takie zabawy, więc raczej nie bierze tego za zły omen. Uwielbiała doprowadzać mnie do szału i balansować na granicy życia i śmierci. To ją napędzało, a mnie w którymś momencie zaczynało niszczyć.
- Nie wyszedłem i nie musiałaś truć tego cholernego psa, żeby mnie tu ściągnąć - mruczę, podgryzając i ssąc skórę na jej szyi. Jest już tak rozpalona, że na pewno ma na tyle rozgrzany mózg, że ogień przejął kontrolę nad szarymi komórkami i nie jest zdolna do łączenia faktów.
- Nie miał umrzeć... Wysłałam przecież do niego Aresa... W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. To miało tylko ściągnąć cię z powrotem do mnie - dyszy, wydaje z siebie okrzyk, gdy, nie panując nad siłą, gryzę ją w wargę tak mocno, że pojawia się krew. Zamykam jej nadgarstki w żelaznym uścisku tuż nad jej głową i patrzę prosto w oczy.
- Pospieszyłaś się, bo i tak bym wrócił do ciebie, Loren. Tamtego dnia w knajpie, gdy tylko się pojawiłaś, wszystko inne przy tobie zbladło - mówię szybko, ledwo panując nad wściekłością, która przejmuje nade mną kontrolę.
- Szczególnie ta dziewczynka, co? - parska ironicznie. - Co cię łączy z tą małą?
- Nic - warczę. - Przekazałem jej psa, bo już mnie denerwował. Teraz jest jej, więc ten numer z kiełbasą nie był konieczny, ale... - Chowam twarz w zagłębieniu jej szyi, oddychając tak ciężko, że zaraz się uduszę. Nie wierzę, że to było takie proste.
Loren zakleszcza moje biodra nogami i wsuwa dłonie pod koszulkę, przesuwając paznokciami po skórze tak mocno, że na pewno zostaną szramy. W tej chwili piekący ból pomaga mi się skupić. Muszę wyciągnąć od niej, jak najwięcej.
- Ale... - Łapię ją za brodę, zmuszając, żeby na mnie spojrzała. - Podobała mi się twoja determinacja. Zawsze to w tobie uwielbiałem. Siłę. Dążenie do celu po trupach.
- Zerżniesz mnie w końcu? - Przewraca oczami.
- Obiecałem karę, skarbie, więc jeszcze poczekasz. Powiedz mi... Dlaczego mnie zdradzałaś? Nie mogę tego zrozumieć.
- Myślałam, że przestałeś mnie kochać - sapie. - Po tym jak oskarżyłeś mnie o tamten wypadek, inaczej już na mnie patrzyłeś. Z obrzydzeniem. Nie chciałeś mnie dotykać...
- Zabiłaś człowieka, Loren - syczę. - I uciekłaś z miejsca wypadku, nawet się nie zatrzymałaś. Wmówiłaś mi, że to jeleń, do kurwy nędzy.
W jej oczach błyska coś niebezpiecznego, ale widzę też odrobinę strachu i podejrzliwości.
- W co ty grasz? - Próbuje mnie odepchnąć, ale nie pozwalam jej się wyswobodzić, wzmacniając ucisk. Zaczyna się szarpać, ale to na nic. Jestem znacznie silniejszy.
- Tamtej nocy, trzy lata temu, gdy wracaliśmy z imprezy, potrąciłaś człowieka na drodze pośród lasu. Przebudził mnie huk. Chciałem wrócić, żeby sprawdzić, co to było. Nie zatrzymałaś się. Powiedziałaś, że to jebany jeleń.
Spanikowany wzrok Loren biega po mojej twarzy.
- Gówno wiesz. Byłeś tak napruty, że coś ci się przewidziało - prycha. - Wmówiłeś sobie, że to ja jestem odpowiedzialna za jakiś wypadek i od tego wszystkiego zaczęło się między nami psuć. Miałeś urojenia od prochów, Ross.
- Nie. - Kręcę głową, wbijając w nią twardy wzrok. - Następnego dnia pozbyłaś się samochodu.
- Sprzedałam go! Mówiłam ci, że byłam umówiona z kupcem już wcześniej! To, że mnie nie słuchałeś, to nie moja wina.
- Dlaczego więc groziłaś mi, że sprzedasz informacje prasie, że to ja potrąciłem tą kobietę i uciekłem z miejsca wypadku?
- Złaź ze mnie. - Odpycha mnie i tym razem ją puszczam. - Niezłe zagranie, Storm. - Poprawia sukienkę i chwyta za butelkę wina, wypijając duszkiem znaczną część. - Do niczego się nie przyznam, ale przysięgam, że wszystko obrócę przeciwko tobie. Sam tego chciałeś. Właśnie w tej chwili wytoczyłeś mi wojnę. - Podchodzi do mnie i zbliża swoją twarz do mojej. - Pilnuj pieska i tej małej blondzi. Ciekawe jak sobie poradzisz z mediami, gdy jednak spełnię swoją groźbę. Pomyślmy... Te wszystkie koncerty charytatywne, przekazywanie pieniędzy na szczytne cele, to przecież wyrzuty sumienia za spowodowany wypadek, z którego uciekłeś i zatuszowałeś sprawę. Szantażowałeś mnie. Groziłeś, że mnie zniszczysz, jeśli pójdę na policję. Stąd moje zdrady, nie mogłam sobie z tym poradzić, a tak bardzo cię kochałam - drwi i zniżam głos do dramatycznego szeptu: - Zmieniłeś się w potwora, manipulowałeś mną, ale w końcu postanawiam przerwać mikczenie i powiedzieć, jaki naprawdę jesteś. Co ty na to? Jeśli lubisz ostre zagrywki, to się zabawmy. Nie uciekaj jak tchórz.
- Lubię. - Uśmiecham się szyderczo, w momencie, gdy rozlega się mocne pukanie do drzwi. Loren marszczy brwi, spoglądając na mnie z niepokojem. - Ale spokojnie, nie miałem nic złego na myśli. Do niczego nie są potrzebne te groźby. Mam dla ciebie niespodziankę. Chodź. - Łapię ją za ramię i popycham w stronę drzwi, za którymi stoi dwóch policjantów. Jednym z nich jest Daniel, starszy brat Leny, kochający zwierzęta, równie mocno, co siostra, wrażliwy na krzywdę innych i wierzący w sprawiedliwość. Dawniej mój szkolny przyjaciel i jeden z pierwszych fanów.
- Loren McCarthy, jest pani aresztowana pod zarzutem okrucieństwa wobec zwierząt oraz szantażu. Ma pani prawo zachować milczenie. Wszystko, co pani powie, może być użyte przeciwko pani w sądzie. Ma pani prawo do adwokata. Jeśli nie stać panią na prawnika, zostanie on przydzielony. Czy rozumie pani swoje prawa?
- Co? Co tu do cholery się dzieje?! - wydziera się Loren, patrząc na mnie z niedowierzaniem i nienawiścią, jakiej nigdy w życiu nie widziałem. - Ty... - Zwęża oczy w szparki i pluje mi twarz, ale bez emocji ścieram strużkę śliny, nie spuszczając z niej wzroku. - To jeszcze nie koniec, Storm. Zniszczę cię, zobaczysz!
- Mów do mnie więcej, kochanie - kpię i wyciągam z tylnej kieszeni telefon, w którym jest zainstalowany podsłuch. - Policja chętnie posłucha.
- Zmanipulowałeś mnie!! Ta rozmowa była wymuszona! Pociągnie cię za sobą na dno, Ross!
Przewracam oczami i macham dłonią, żeby ją już zabrali. Z przyjemnością patrzę, jak policjant wpycha ją do samochodu i zatrzaskuje drzwi. Daniel klepie mnie pocieszająco po ramieniu.
- Nie wywinie się.
- Co jej grozi?
- Powinna zostać oskarżona o okrucieństwo wobec zwierząt, manipulacje i szantaż. Przesłuchamy Aresa, popytamy w sklepach, w których mogła kupić trutkę na szczury, bo rozumiem, że chcesz złożyć doniesienie?
- Jasne, że tak.
- Loren działała celowo. Kara może wynosić od kilku miesięcy do kilku lat, w zależności jak sąd na to spojrzy. No i nie ma czystej kartoteki. Wiele przewinień jest na jej koncie. I tamten wypadek, Ross. - Daniel patrzy na mnie zmartwiony, ale wzruszam ramionami. Poniosę konsekwencję. Tamta noc śniła mi się setki razy, ale byłem tak napruty, że nie mogłem wierzyć swojemu umysłowi, a wspomnienie o tamtej chwili pochowałem głęboko w zakamarkach własnej głowy. Nie jestem z tego dumny.
- Zostanie wszczęte ponownie śledztwo. Pewnie zostaniesz wezwany na przesłuchanie.
- Powinienem już wtedy zgłosić podejrzenia na policji - wzdycham.
- Ludzie popełniają błędy. Niektórzy świadkowie przestępstw dopiero po wielu latach zgłaszają się na policję. Ma na to wpływ mnóstwo czynników. Należy ci się odpoczynek. - Ponownie klepie mnie po ramieniu i uśmiecha się pokrzepiająco.
Kiedy wóz policyjny odjeżdża, idę na górę, żeby wziąć prysznic. Rozbieram się i wchodzę pod gorącą wodę, pragnąc zmyć z siebie dotyk Loren.
Mam nadzieję, że to czegoś ją nauczy. I że nigdy więcej jej nie zobaczę.
Do następnego, kochani, i zróbmy Loren bye, bye, niech idzie w pizdu 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro