21.
Lot dłużył mi się w nieskończoność, a do miasteczka zawitałem około czternastej, przemykając znanymi ulicami w okularach przeciwsłonecznych, ze spuszczoną głową byle tylko nikt mnie nie rozpoznał. Minąłem rodzinny dom, nie mając nawet ochoty na razie przywitać się z matką. Jestem wykończony. Nie zmrużyłem oka nawet na chwilę, w samolocie spotkałem natrętnego fana, którego miałem ochotę udusić byle tylko się przymknął, ale w końcu jestem na miejscu. Organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa, domagając się w końcu snu. Po drodze do domku nad jeziorem, odbieram klucz od starego Edwarda, który sprawuje pieczę nad wynajmowanymi przez ojca Crystal domkami.
Gdy jestem na miejscu, przystaję nieopodal jeziora, a pamięć od razu podsuwa wspomnienie Crystal z naszego pierwszego spotkania, zaraz kolejne i następne, aż do wczorajszej rozmowy, gdy śpiewałem jej do snu. Nie zasnęła. Płakała. Cicho. Zapytałem żartobliwie, czy tak okropnie śpiewam na żywo, ale ona jedynie szepnęła, że dziękuje i się rozłączyła. Nie jestem w stanie pozbyć się jej z moich myśli. Napisałem wiadomość z pytaniem, dlaczego płakała? Nie dostałem odpowiedzi. Nie otrzymałem żadnej również, gdy rano wysłałem wiadomość, że czekam już na samolot i czy będzie dzisiaj u Chaosa?
Mam cholerną potrzebę zobaczenia jej, ale nie chce żeby poczuła się przytłoczona. Moje uczucia, to mój problem, ale jestem przekonany, że przyjmę od niej, co mi da, dostosuję swój krok do jej tempa, byle tylko... Sam nie wiem, co. Zaczarowała mnie, a kiedy w końcu mój rozgadany fan zasnął, pokonany przez procenty, napisałem kolejną piosenkę.
Wchodzę do środka i rzucam torbę w przedsionku. Wdycham zapach drewna, rozkoszując się ciszą i spokojem, jakie oferuje to miejsce. Domek jest mały. Składa się z przeszklonego salonu, do którego wpada mnóstwo światła i jest widok na jezioro, kuchni, dwóch sypialni na górze i małej łazienki, ale ma wszystko, czego mi potrzeba. To jedyny z pięciu możliwych, który jest odizolowany i daje poczucie odcięcia.
Odkładam gitarę w kącie salonu – zabrałem ją ze sobą, mając nadzieję, że się przyda – i kieruje się do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic i móc pójść do Chaosa. Rozmawiałem z Leną po przylocie. Powiedziała, że jego stan się nieco poprawił i ma nadzieję, że z każdym dniem będzie lepiej. Wiem też, że nie było u niego dzisiaj Crystal. Lena nawet się tym zmartwiła, bo dziewczyna nie odstępowała go na krok odkąd został przywieziony przez Blake’a do lecznicy. Z trudem powstrzymałem się, aby po drodze nie zajrzeć do Crystal i sprawdzić, jak się czuje, jakby jej samopoczucie stało się teraz dla mnie priorytetem. Zrobiliśmy pół centymetra kroku na przód i nie chciałbym tego teraz spieprzyć. Po raz pierwszy w życiu nie do końca wiem, jak mam się zachować wobec kobiety. Potrzebuję ją widzieć, dostrzegać reakcje, słyszeć, żeby wiedzieć, kiedy przekraczam jakieś bariery. Żałowałem, że nie mogłem wczoraj być, aby otrzeć jej łzy.
Krótko mówiąc: odwaliło mi do reszty na jej punkcie.
**
Do lecznicy docieram przed osiemnastą. W środku jest cicho i spokojnie. Lena wychodzi właśnie z jednego z gabinetów. Gdy mnie dostrzega uśmiecha się z roztargnieniem. Jest zmęczona, ale jak zwykle uśmiechnięta. Właśnie tak zapamiętałem ją z liceum. Zawsze miała jasno sprecyzowany cel. Mówiła że wyjedzie na studia, ale po powrocie chciała przejąć rodzinny interes i jak widać, udało się jej. Chaos nie mógłby mieć lepszej opieki. Dom Leny zawsze był pełen przygarniętych zwierząt i wytrwale szukała dla nich domów.
– Ross, miło cię widzieć. – Przytula mnie. – Dobrze, że jesteś. Chaos dzisiaj był niespokojny. Gdyby miał siły, uciekłby mi ze stołu. Będę chyba musiała go przenieść jutro do kojca. Podejmuje pierwsze próby ewakuacji. Chcesz go zobaczyć?
– Jasne.
Wchodzimy do pomieszczenia, gdzie na metalowym stole, podłączony do kroplówek, leży mój pies, a na jego widok odsuwam na chwilę na bok myśli o Crystal. Kotłuje się we mnie mnóstwo emocji: od wściekłości na tego, kto go skrzywdził, przez strach, że go stracę, do radości, że znowu go widzę. Podchodzę i wsuwam dłoń w sierść przyjaciela. Skomle, porusza ogonem i kieruje w moją stronę jedno ucho. Dyszy ciężko, otwiera pysk, z którego wysuwa się jęzor i otwiera oczy. Spoglądam zaniepokojony na Lenę, ale kobieta uśmiecha się uspokajająco.
– Cieszy się, po prostu nie ma siły machać ogonem, ale dzisiaj już często się przebudzał – mówi. – Zostawię was, szykuje mi się poród kotki.
Lena wychodzi
– Cześć, łobuzie. – Przytulam go do siebie. Kładzie mi łapę na ramieniu i liże po uchu. – Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Wyjdziesz z tego, a ja obiecuję, że ten kto ci to zrobił zapłaci za to.
Po tym jak przesiaduje u Chaosa dwie godziny, Lena wyprasza mnie, a ja idę do Cassie i Blake’a. Wysyłam jeszcze jednego sms’a do Crystal z pytaniem, czy u niej wszystko w porządku, a brak odpowiedzi martwi mnie coraz bardziej, więc kiedy staję przed wciąż otwartą bramą rancza, toczy się we mnie wojna.
– Ross! – Woła Cassie, machając do mnie ręką. Odmachuje. Podchodzi bliżej, gdy moje nogi wciąż nie chcą przekroczyć progu rancza.
– Dlaczego tak stoisz? – pyta zaskoczona. – Wszystko w porządku? Byłeś u Chaosa?
– Tak. Wyniki badań są lepsze.
– Wchodzisz? – Przygląda mi się badawczo, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Blake niedługo wróci. Melody wyjątkowo wcześniej zasnęła.
Gdy mój telefon wydaje z siebie dźwięk powiadomienia, zerkam na wyświetlacz, ale to nie Crystal. Łącznie wysłałem do niej pięć wiadomości i nie dostałem żadnej odpowiedzi. Pójdę tylko upewnić się, że wszystko u niej dobrze...
– Przyjdę później.
Cassie unosi brew, ale nie czekam na to, co powie tylko robię odwrót i jednak zmieniam kierunek wizyty.
Kiedy staję przed domem doktorka od razu spoglądam w stronę okna Crystal. Jest zamknięte, a w pokoju ciemno. Otwieram furtkę i w drzwiach od domu zderzam się prawie z chichoczącą Emmą i Bailey.
– Och, Ross! – Woła zdumiona Bailey.
– Cześć dziewczyny. Jest Crystal?
Emma wybałusza oczy, a Bailey szturcha ją łokciem i uśmiecha się do mnie.
– Jest chora. Cały dzień ma wysoką gorączkę, ciężko ją zbić, spada zaledwie o stopień, więc mama robi jej zimne okłady. Rano pokłóciła z ojcem, bo chciała iść do Chaosa, ale tata zabrał jej leki przeciwbólowe.
– Dlaczego? – Zerkam z niepokojem na Emmę, która nagle wygląda jak zastygła figura woskowa. Najbardziej przerażają jej wpatrzone nieruchomo we mnie oczy.
– Bo bierze ich za dużo i za często, a one uzależniają. Powinna je brać tylko w razie konieczności, a tata zorientował się, że tak nie jest – wzdycha i rozkłada ręce, które bezwiednie opadają z powrotem na uda. – Wejdź. – Bailey otwiera mi drzwi, ale nie mogę przekroczyć progu, bo wejście blokuje Emma, wpatrując się we mnie szklistym, roziskrzonym spojrzeniem, z lekko rozchylonymi ustami.
– Emmo, czy mogę cię przeprosić...?
– To ja muszę cię przeprosić – wyrzuca z siebie, otrząsając się. – To był zakład... Wiesz... – Jej cała twarz robi się tak czerwona, że zaczynam się martwić, żeby nic jej się nie stało, ale od razu wiem, że mówi o sytuacji, gdy przed trzema laty stanęła przede mną na rynku i uniosła koszulkę prosząc o autograf.
– Zapomnijmy o tym – parskam zażenowany. – Nie wracajmy do tamtej sytuacji.
– No tak, ale musisz wiedzieć, że jak mi ktoś powie, że czegoś nie zrobię, to ja to na pewno zrobię, bo w dzieciństwie mój brat zawsze wyzywał mnie od tchórzy i śmiał się, że wszystkiego się boję. Poważnie bałam się wszystkiego i... – Bierze głęboko wdech, a jeśli myślałem, że jej oczy już nie mogą być większe, to się myliłem. Świecą jak pochodnie w ciemnościach, a źrenice ma tak rozszerzone, jakby się naćpała. – Dasz mi ten autograf? Na ręce. – Podsuwa mi pod sam nos kończynę. – Albo gdziekolwiek zechcesz. Oddam ci każdy skrawek swojego ciała...
– Chryste, chodź już. – Bailey ciągnie ją za rękę tak mocno, że Emma prawie spada ze schodów. – Zbieram pieniądze na twój koncert! Mam dodatkową pracę! Będę w pierwszym rzędzie! To moje jedyne największe marzenie zobaczyć cię na żywo na scenie, ale bilety zawsze są cholernie drogie! – Woła zza płotu, a ja potrząsam głową, śmiejąc się pod nosem. Przysięgam, że jeśli będzie jakaś trasa koncertowa osobiście wyślę jej ten bilet.
Wchodzę do środka i zaglądam do salonu, gdzie siedzi na kanapie Robert, oglądając wiadomości.
– Dobry wieczór.
Odrywa wzrok od telewizora i ścisza głośność.
– Ross. – Wstaje z kanapy, podchodzi do mnie i podbiera się pod boki. W pierwszej kolejności przygląda się mojej zmęczonej twarzy i przechyla lekko głowę w bok, a jego oczy skanują mnie z uwagą godną lekarza i zaniepokojonego ojca jednej ze swoich córek. – Co cię do nas sprowadza?
– Crystal.
– Jest chora – odpowiada nieco ostrzejszym tonem. – Coś przekazać?
– Chciałbym ją zobaczyć na chwilę.
– Śpi. – Krótka, zwięzła odpowiedź, mająca robić za grzeczniejszą formę: tam są drzwi, odwal się od mojej córki.
Nie dam się spławić.
– Byłem już kilka razy w jej pokoju. Nie będzie miała nic przeciwko. – Mrugam do niego okiem, nie mogąc się powstrzymać i wchodzę po schodach, gdy zatrzymuje mnie jego ostry głos:
– Słyszałem, że zabrałeś ją do knajpy. Doszły mnie również słuchy, że była tam Loren i zostaliście wyproszeni. Crystal bardzo dużo przeszła, jej psychika jest mocno osłabiona, a jeśli ją skrzywdzisz...
Odwracam się przez ramię i nie pozwalam mu dokończyć:
– Intuicja mi podpowiada, że byłeś pierwszym mężczyzną, który ją zranił.
Przez jego twarz przemyka cień, a groźny wyraz twarzy zmienia się w bolesny, jakbym zadał mu cios.
Milczy. Uznaję to za argument nie do podważenia i kontynuuję wspinaczkę po schodach. Pukam do pokoju dziewczyny. Otwiera mi Violet, nie kryjąc swojego zdumienia. W dłoni trzyma mokrą ściereczkę.
– Co cię do nas sprowadza? – Zadaje mi dokładnie to samo pytanie, co mąż, ale w jej tonie słychać raczej zaciekawienie niż podejrzliwość
– Śpiąca królewna?
Violet obraca się w stronę Crystal. Gdy spogląda ponownie na mnie jej dobroduszna twarz staje się tak zatroskana, jakby leżąca na łóżku dziewczyna była jej biologiczną córką, a nie pasierbicą. Nasze spojrzenia spotykają się na chwilę. Mam nadzieję, że jakoś wzrokowo przekaże jej, że też się martwię.
Po chwili tej niemej rozmowy, bez słowa wręcza mi ściereczkę, poklepuje po ramieniu i obdarza uśmiechem pełnym zaufania, po czym popycha lekko do środka przyciemnionego pokoju. Zamyka za sobą drzwi.
Podchodzę do łóżka Crystal. Leży tyłem, przykryta kołdrą po samą szyję. Siadam na brzegu, a materac cicho skrzypi. Delikatnie odgarniam jej mokre włosy z twarzy i dotykam rozpalonego policzka. Musi mieć ze czterdzieści stopni, bo jej skóra parzy. Moczę ściereczkę w misce z zimną wodą i przykładam do jej czoła. Jęczy cicho i obraca się na plecy.
– Nie dotykaj mnie. Nie chcę... Proszę zostaw – szepcze spanikowana i rzuca głową na boki. Wciąż ma zamknięte oczy i nie wiem na ile dotyczy to mnie, a na ile jakiegoś snu, więc zabieram dłoń.
– Przepraszam – mówię łagodnie. Otwiera oczy. Patrzy na mnie szklistym, niewidzącym wzrokiem. Dopiero po chwili ściąga brwi.
– Jesteś snem? – pyta słabo, mrugając powiekami, jakby próbowała wyostrzyć wzrok. – Mam dzisiaj straszne koszmary.
Śmieję się cicho, wznosząc oczy do góry.
– Jak zwykle milutka – parskam.
Crystal uśmiecha się blado. Jej szaroniebieskie oczy szklą się jak tafla zamarzniętego jeziora w blasku słońca. Obraca się na bok i podkłada zgiętą rękę pod głowę. Zamyka oczy, po czym mówi cichutko:
– Poznaję po śmiechu, że to ty. Ładnie się śmiejesz.
Przykładam dłoń do jej czoła. W porównaniu z jej skórą, moja jest lodowata.
– Masz gorączkę. Bredzisz, Kryształku. – Chcę zabrać rękę, ale przytrzymuje ją i dociska do czoła.
– Zostaw. Działa lepiej niż zimna woda.
Mając jej przyzwolenie moczę drugą dłoń w wodzie i przykładam do jej policzka. Z jej ust wyrywa się ciche westchnienie i wtula policzek w moją dłoń. Gładzę delikatną jej skórę kciukiem.
– Byłeś już u Chaosa? Nie dałam dzisiaj rady, a nie powinien być sam cały dzień.
– Byłem. Jest lepiej – mówię uspokajająco.
Jej twarz rozluźnia się.
– Co masz wytatuowane na prawej ręce? – pyta, przesuwając wzrok po moim przedramieniu. Czuję się, jakby dotykała mnie samym spojrzeniem.
– Napis.
– Jak brzmi?
– Nie wolno zgadzać się na pełzanie, gdy czujemy potrzebę latania.
Gdy unosi na mnie wzrok, czuję jak coraz bardziej zatapiam się w tym spojrzeniu. Jakby wciągała mnie w głąb swojej duszy, a ja nie opieram się i nie walczę. Od dawna już nie czułem potrzeby zatracenia się bez względu na to, co mi to ze sobą przyniesie.
– Opowiedz mi o nim. – Przesuwa opuszkiem palca po wytatuowanych literach i chyba nie jest świadoma, jak jej dotyk na mnie działa. To uczucie przypomina trzepot skrzydeł motyla na skórze. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze i chciałbym, żeby nie przestawała.
– Zrobiłem go, gdy miałem szesnaście lat, korzystając z fałszywego dowodu. W ten sposób wyraziłem swój głupi bunt przeciwko mojemu ojcu.
– Chciał, żebyś pełzał?
– Miał inną wizję tego, jak powinno wyglądać moje życie, a według mnie to właśnie było pełzanie. Czułem się, jakby łańcuchem spętał mi skrzydła swoimi wymaganiami.
– Ale dopiąłeś swego. – To nie jest pytanie, a stwierdzenie. – I jesteś szczęśliwy?
Wpatruje się we mnie tak intensywnym spojrzeniem, że na chwilę zapominam języka w gębie. Szukam takiego wspomnienia, które przypomniałoby mi o tym, że już kiedyś tak się czułem, ale to nowość. Nie za bardzo nawet pamiętam mój pierwszy raz z Loren. Byliśmy pijani. Jak setki innych razy.
– Są chwilę, w których czuję się szczęśliwy – odpowiadam po chwili namysłu.
– Na scenie?
W jej oczach pojawia się ból, który dosięga również mnie. Od razu przypominam sobie nagranie sprzed trzech lat, choć cały występ był niesamowity, ja zapamiętałem najlepiej jej uśmiech na sam koniec.
– Od jakiegoś czasu już mi to nie sprawia takiej radości jak dawniej.
– Od rozstania z Loren?
– Znacznie wcześniej. – Zabieram ręce i nie uchodzi mi lekkie skrzywienie niezadowolenia na jej twarzy. – Chcesz się napić?
Kiwa głową. Sięgam po butelkę wody, stojącą przy łóżku. Crystal unosi się na łokciach. Pomagam jej się napić i opada z powrotem na poduszki. Moczę dłonie w misce i tym razem sama kieruje je na swoją twarz.
Przez chwilę panuje całkowita cisza, a ja wsłuchuję się w jej nieregularny oddech, sądząc, że zasnęła, gdy nagle szepcze:
– Boję się, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Bez tańca jestem nikim.
Krzywię się na jej pełne goryczy słowa, zaprawione nutą pewności, że jest właśnie tak, jak mówi.
– Wiesz, co jest najpiękniejsze w balecie? – pyta, nie otwierając oczu. Ścieram palcem łzę, która pojawia się w kąciku oka.
– Co?
– To, że możesz zaistnieć tylko na chwilę. Masz ograniczony czas, bo ciało się zużywa. To od dzieciństwa lata wyrzeczeń, ciężkich ćwiczeń, pokonywania własnych słabości. Każdy marzy o zostaniu solistą w zespole, ale trzeba mieć w sobie to coś. Ten blask, który oślepi wszystkich i nie będą widzieli nic poza tancerzem na scenie. Coś, co będzie sprawiało, że ludzie nie będą w stanie zobaczyć na twoim miejscu nikogo innego. Tego chciałam, Ross. I już nigdy tego nie doświadczę.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak blisko jej twarzy znajduję się moja, bo z każdym słowem mówiła coraz ciszej. Już nic więcej nie mówi, a ja pochylam się nad jej uchem, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie musnąć go ustami i mówię:
– Udowodnię ci, że aby tak się czuć, nie musisz stać na scenie, Kryształku. Możesz każdego dnia czuć się niezastąpiona, nie tylko w konkretnych chwilach. I nie potrzeba do tego tłumu ludzi. Czasem wystarczy jeden człowiek.
Milczy i wydaje mi się, że zasnęła. Zostaję z nią jeszcze chwilę, chociaż najchętniej położyłbym się obok i schował ją w swoich ramionach, broniąc przed demonami, które próbują jej wmówić, że bez tańca jest nic nie warta. Ale nie wiem, czy jak się obudzi, a gorączka spadnie, nadal będzie chciała mojej obecności.
Słyszę dźwięk powiadomienia i sprawdzam telefon.
Loren: no idziesz? Jak długo jeszcze mam na ciebie czekać?
Wzdycham i chowam telefon. Crystal drży, więc przykrywam ją szczelniej kołdrą.
– Potrafisz słuchać. Chyba cię jednak polubię, Ross – mamrocze, wtulając twarz w poduszkę.
– Będę zaszczycony królewno – mruczę i muskam ustami jej czoło. Schładzam jeszcze jej twarz namoczonym ręcznikiem i zmuszam się do wyjścia z pokoju, po upewnieniu się, że zasnęła.
Gdy znajduję się na dole, zaglądam do salonu. Violet uśmiecha się do mnie ciepło.
– Śpi. – Informuję, ignorując niezbyt przychylne spojrzenie doktorka.
– Już do niej idę. – Kobieta wstaje z kanapy, a doktorek nie odpowiada nawet na moje do widzenia, gdy wychodzę na spotkanie z diablicą.
Następny rozdział jak będzie minimum 30 🌟🌟🌟 Dajcie mi kopa do kontynuowania tej historii.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro