20.
Szczotka w dłoni ciąży, jakbym trzymała w niej młot pneumatyczny. Szarpię włosy, próbując uwolnić kosmyki, które zaplątały się w ząbki, ale wygląda na to, że utknęły na dobre. Pełna nagromadzonej frustracji odpuszczam walkę, a szczotka zawisa w połowie długości włosów. Próbuję jeszcze rozplątać je palcami, gdy ktoś puka do drzwi.
– Proszę.
Do środka zaglądam Bailey, a pierwsze co zauważam, to jej praktyczne krótkie włosy w kolorze ciemnej jagody. Zmęczone walką ręce opadają na uda.
– Przeszkadzam?
– Nie. Byłaś u fryzjera? – pytam, nie mogąc oderwać wzroku od jej fryzury. Bardzo mi się podoba w nowym wydaniu. Grzywka opada luźno na czoło, a boki są krótsze, góra układa się w artystyczny nieład. Wcześniej miała zwykłą prostą grzywkę i lekko pofalowane włosy do ramion, w czarnym kolorze z czerwonymi pasemkami.
– Dzisiaj. – Uśmiecha się. – Pomóc ci z tym? – Wskazuje na szczotkę wplątaną w moje włosy.
– Jeśli dasz radę, to tak – wzdycham.
Uśmiech Bailey powiększa się jeszcze bardziej, jakbym tym przyzwoleniem sprawiła jej ogromną przyjemność. Siada obok mnie, a w dłonie wciska mi tabliczkę z czekoladą z orzechami.
– Zjedz. Miałaś ostatnio ciężkie dni, a nic nie poprawia humoru tak, jak czekolada z orzechami. – Podczas, gdy ja wpatruję się w niebiesko białe opakowanie czekolady, jakbym na kolanach miała jadowitego pająka, Bailey przechodzi do oględzin stanu moich uwięzionych kosmyków.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam czekoladę w ustach. Kilka lat temu byłam tak zdołowana, że kupiłam trzy tabliczki, a później wszystko zwymiotowałam. W momentach gdy nie radziłam sobie zbyt dobrze, a wymagano ode mnie, żebym była nieskazitelna w każdej dziedzinie życia, pocieszenia szukałam w jedzeniu, ale przez rygorystyczną, ubogą dietę, mój żołądek nie przyjmował tego, z czym nie był dobrze zaznajomiony. Ale może jakbym tak małymi kroczkami...
– Hmm... Poczekaj, mam chyba jeszcze spray, który powinien pomóc nam je rozplątać. Inaczej będzie trzeba obciąć, a szkoda.
– W porządku, obetnij je – wyrzucam z siebie bez emocji, za to czekoladę z opakowania otwieram z namaszczeniem równym dłoniom kochanka rozbierającego swoją ukochaną w trakcie ich pierwszej wspólnej nocy.
– Wiesz, ile to kalorii, Crystal? Masz tendencje do tycia, nie możesz jeść takich rzeczy! – Słyszę w głowie głos matki, gdy jako ośmiolatka bardzo chciałam spróbować loda o smaku gumy balonowej. Odmawiała mi wszystkiego, każdej przyjemności, tresowała jak pieska, zabraniała czuć... Gdyby mnie teraz widziała po tych trzech dniach opłakiwania Chaosa, choć wciąż jeszcze żyje, na pewno zapytałaby czy na jej pogrzebie również będę tak płakała, skoro rozpaczam nad jakimś psem.
Odpowiedź, jaką mam w głowie przeraża nawet mnie.
No ale ten pies dał mi więcej miłości w przeciągu miesiąca niż ona przez całe życie.
– Tnij, Bailey – mówię i wkładam kawałek czekolady do ust. Przymykam oczy, a intensywny aromat zaczyna otulać zmysły, przynosząc coś w rodzaju błogości. Czekolada rozpływa się powoli, jej tekstura pieści język.
Spoglądam jednym okiem na siostrę, a jej zszokowana miną trochę mnie rozbawia. Rozbawia. Mnie.
– Daj mi tą czekoladę może, bo jeszcze będziesz chciała zafarbować włosy na różowo – parska i wyciąga dłoń po tabliczkę, którą szybkim ruchem zabieram z jej zasięgu i wrzucam do szufladki.
– Myślisz, że w różowym byłoby mi dobrze?
Oczy Bailey powiększają się. Obraca się do mnie bokiem i przekrzywia głowę. Sądząc, że ocenia czy dobrze byłoby mi w różu, pozwalam jej przez chwilę lustrować moją twarz. Zanim wyda werdykt, rozdzwania się telefon leżący na łóżku. Obie spoglądamy na wyświetlacz.
– O! – Wyrywa się Bailey na widok imienia Rossa, a ja szybko odrzucam połączenie i chowam telefon pod poduszką. – Jesteście w kontakcie!
– Tak, z powodu psa naturalnie – odpowiadam spłoszona.
– Tak, oczywiście. – Przewraca oczami, ale nie ciągnie tematu za co jestem jej niewyobrażalnie wdzięczna, choć nutka kpiny w jej głosie zdradza, co naprawdę o tym myśli. Ale przecież chodzi tylko o psa. Nie są mi w głowie żadne romanse. Już jeden miałam... – A co do włosów... – Bierze w palce jeden z kosmyków i przygląda mu się, robiąc przy tym śmieszne miny. – Szczotkę wytniemy, a ja zabiorę cię do mojej ulubionej fryzjerki. Z takiej długości wyczaruje ci na głowie prawdziwe cudo.
Bailey wstaje i znika na chwilę w łazience, po czym wraca z nożyczkami i sprayem. Spryskuje włosy i stara się uwolnić je, jak najmniejszym kosztem. Gdy kończy pokazuje mi zawinięty w szczotkę kołtun.
Telefon sygnalizuje wiadomość, a Bailey spogląda na mnie znacząco, uśmiechając się przy tym lekko.
– Oddzwoń do niego. – Mruga do mnie okiem i wychodzi z pokoju.
— Co ty odwalasz, Ross? – Eddy zatrzaskuje drzwi samochodu, które właśnie otwierałem i blokuje mi wejście do środka. Podpiera się pod boki, patrząc przenikliwie. Nick i Jack stoją nieopodal, równie zdezorientowani. — Dopiero co wróciłeś, zaczęliśmy znowu nagrywać i musisz się w końcu porządnie przebadać!
– Zajmę się tym, jak wrócę – odpowiadam, a ponowny niepokój zaczyna mnie atakować ze wszystkich stron. – Ktoś otruł Chaosa, rozumiesz? Celowo. Nie zjadł sobie trutki na szczury, ot tak. – Pstrykam mu zirytowany palcami przed nosem. – Muszę się dowiedzieć, kto.
– Jakby tam była Ruda, to od razu wiadomo byłoby, kto – prycha Nick.
Przez chwilę panuje między nami cisza, a natarczywe spojrzenie całej trójki jest skierowane w moją stronę.
– Ale jej tam nie ma, prawda? – Jack próbuje zajrzeć mi w oczy. – Odkąd zniknęła, już się z tobą nie kontaktowała. Powiedziałbyś nam, nie?
– Odwieziecie mnie do domu? Muszę znaleźć jakiś lot...
– Jest?! – wydziera się Eddy, łapiąc się za głowę. – Masz przejebane, Ross. Bo jeśli to ona... Zawsze mówiłem, że nie jest zrównoważona psychicznie.
– Ty jesteś bardzo normalny – parska ironicznie Jack.
– Nie otrułbym żadnego psa! – burzy się Eddy, ale już ich nie słucham.
Słowa Nicka jak żółć podchodzą mi do gardła i czuję ich kwaśny odór w ustach. Chociaż Chaos dał znak życia, Lena twierdzi, że to jeszcze nie koniec. Dopiero ryzyko jego utraty daje mi do zrozumienia, jak ważny się dla mnie stał, choć w cale nie jest w moim posiadaniu aż tak długo.
– Widziałeś się z nią? – dopytuje Nick. – Czego chce?
– Pieniędzy.
– Ile?
– Dwadzieścia tysięcy.
Wszyscy trzej wzruszają ramionami i patrzą po sobie.
– Daj jej tą kasę i niech się odwali – mówi Jack.
– Nie ma mowy. Znasz ją, będzie chciała coraz więcej. Kilka razy próbowała zmusić mnie do rozmowy. Znam jej gierki, więc nie mam zamiaru się z nią w żadne wdawać.
– Po tym jak wyrzuciłeś ją z zespołu groziła, że cię zniszczy.
– Wyobraź sobie, że doskonale pamiętam, co mówiła – odpowiadam wkurzony coraz bardziej. Loren wtedy w pełni pokazała swoją prawdziwą twarz, a kłótnia eskalowała do tego stopnia, że musieli interweniować ochroniarze.
– Polecimy z tobą, chętnie z nią pogadam.
– Polecę sam. – Odsuwam Eddy’ego od drzwi i wsiadam do środka.
– Na jak długo chcesz zostać? – pyta Nick, sadowiąc się obok mnie.
– Zostanę, dopóki Chaos nie wydobrzeje.
– Zabierz go tu z powrotem i nie siedź tam więcej niż trzeba. Jak Ruda panoszy się po miasteczku lepiej, żeby nie był w zasięgu jej chorego umysłu. Po co go w ogóle tam zostawiałeś?
– Ktoś go potrzebuje, mówiłem – mruczę. – I nie zadawaj mi więcej żadnych pytań. Muszę pozbierać myśli.
Kiedy docieramy do domu, z ulgą przyjmuję panującą w nim ciszę. Siadam na kanapie w salonie, próbując wszystko poukładać w jedną całość. Tak naprawdę niewiele wiem, o tym, co się stało. Blake powiedział, że znalazł kawałki kiełbasy z trutką na swojej posesji i Violet też. Nie wiem tak naprawdę na ile to było wymierzone bezpośrednio w psa, a ile miało ugodzić we mnie. Czy może w Crystal? Ludzie potrafią być podli, i nie ogranicza się to tylko do Loren.
Wyciągam telefon. Nie wiem, czy nie jest już za późno, żeby dzwonić do Crystal ale chcę wiedzieć, jak się czuje. Blake mówił, że to ona spędza z Chaosem najwięcej czasu. Może przez te tygodnie wydarzyło się coś, co przyczyniło się do tej sytuacji?
Pierwsze moje połączenie odrzuca i nie wiem, dlaczego jestem tym zirytowany, a jest we mnie jakaś desperacka potrzeba usłyszenia jej głosu. Gdy Chaos się przebudził, ożywienie jakie wykazała, jasno pokazało mi, że wciąż jest tą samą dziewczyną sprzed trzech lat, której końcowy uśmiech na obejrzanym występie zainspirował mnie do napisania piosenki. Trzeba go tylko z niej wydobyć jak klejnot z jakiegoś głazu.
Chciałbym poznać ją lepiej. Bliżej. I ta potrzeba jest paląca, jakby to była moja jedyna w życiu szansa, a rozum mówi, że powinienem trzymać się z dala od niej.
Nie mogę. Nie teraz, gdy ponownie ją usłyszałem i zobaczyłem. Nie ma sensu okłamywać siebie, że od pierwszego spotkania mnie nie zainteresowała. Oszukiwałem się latami, że Loren jest kobietą, z którą chciałbym się zestarzeć i przymykałem oko na jej wybryki.
I teraz mam, co chciałem.
Biorę szybki prysznic, a później przeglądam loty do Montany. Rezerwuję na szóstą dwadzieścia. Szacunkowo powinienem być w południe na miejscu. Nie mam zamiaru zatrzymywać się u rodziny, więc sprawdzam czy domek nad jeziorem jest wolny. Los mi chyba sprzyja, bo jest możliwość wynajęcia. Oficjalnie wciąż jestem na urlopie, więc chłopaki nie powinni mieć do mnie pretensji, jeśli pobyt się przedłuży. Rezerwuję na tydzień, a co będzie dalej zwyczajnie zobaczę.
Zabieram się za pakowanie ubrań i wysyłam wiadomość do Marie – starszej kobiety, filipinki, która pod moją nieobecność zajmuje się domem – że znowu wyjeżdżam. Nie dziwi mnie to, że oddzwania. Chodzi późno spać i wcześnie wstaje, a jak na niziutką siedemdziesięciolatkę ma w sobie tyle energii, że niejeden młody by pozazdrościł. Eddy nauczył ją korzystać ze smartfonów, ale pisanie wiadomości to wciąż dla niej czarna magia.
– Panicz w ciągłych rozjazdach, a może by tak usiąść na tyłku trochę na dłużej? – Wita mnie gderliwym tonem, przez który jednak przebija się bezmiar troski. – Jadł dzisiaj co porządnego? Przespał się? Tylko praca i praca. Tak się żyć nie da. Żonę może by przywiózł w końcu jakąś z tych tras? Samotność w tak młodym wieku szkodliwa jest, a ja dzieci panicza chciałabym się doczekać. Bo z tą Leroni to nawet nadziei na to nie miałam. A i niech Bóg broni przed taką matką. Tfu, tfu, rudzielec zapyziały. Takiego dobrego chłopaka tak paskudnie potraktować.
Parskam śmiechem, bo lubię ją. Jest dla mnie trochę jak babcia, której nigdy nie poznałem, bo zmarła przed moimi narodzinami. Ostatnio zaniosłem do przytułku dla bezdomnych kilka dań, które Marie nagotowała na wieść, że wracam. Nie dałem rady wszystkiego zjeść, Chaosa nie było do podziału, a wyrzucić grzech.
— Oświadczałem ci się już, Marie. Dlaczego wciąż mnie odrzucasz? – pytam zbolałym tonem.
— Bo ja za stara jestem. Ale jakbym tak miała ze czterdzieści lat mniej to bym się nie zastanawiała. Śpiewa jak diabeł w anielskim przebraniu, czarujący i bogaty. Czego chcieć więcej?
Rozmawiamy jeszcze dobrych kilka minut, podczas których wysyłam wiadomość do Crystal z pytaniem, jak się czuje. Może rozmowa ze mną jest dla niej niekomfortowa. Nie potrafię się powstrzymać w próbach zobaczenia jej uśmiechu, a przecież obiecałem, że nie będę jej zawstydzał. Musi wiedzieć, że ma panowanie nad sytuacją. Nadal nie wiem, co wydarzyło się w akademii, ale nie mam wątpliwości, że właśnie to miało na nią tak wielki wpływ, dlatego muszę działać ostrożnie.
Gdy kończę rozmowę z Marie, wydaje mi się, że Crystal już się nie odezwie. Może śpi, choć podświadomie wiem, że mnie unika, więc kiedy po ustawieniu budzika, kładę się do łóżka, a mój telefon się rozdzwania, jestem zaskoczony, widząc jej imię na wyświetlaczu. Odbieram połączenie.
– Mnie pytasz, jak się czuję, ale to ty kazałeś odwołać karetkę – mówi, a ja rozluźniam się trochę słysząc odrobinę rozbawienia w jej głosie. Oczywiście wiem, że do poprawy jej nastroju przyczynił się Chaos. Nie ja.
– Martwisz się?
– Tak. – Zawiesza na chwilę głos, po czym dodaje złośliwie: – Młody już nie jesteś. Takie emocje mogą być zabójcze.
– Zołza – mruczę.
– Uprzedzałam.
– Jestem rok młodszy od Cassie i Blake’a.
– Ale oni nie prowadzą intensywnego trybu życia gwiazdy rocka. Pytałam cię, czym się zajmujesz.
Okay, mamy to. Dowiedziała się. Jeszcze nie wiem, co to dla mnie znaczy. I czy w ogóle ma znaczenie. Wolałbym, żeby nie miało żadnego.
Przez chwilę panuje cisza. Wyobrażam sobie jak zaciska mocno powieki, żałując, że cokolwiek powiedziała. Może się rumieni. Chciałbym to zobaczyć. Podoba mi się myśl, że to ja sprawiam, że jej twarz nabiera kolorów.
– A czy to by coś zmieniło, Kryształku? – pytam w końcu, gdy ona nie podejmuje dalej tematu. – Traktowałabyś mnie inaczej? Lepiej? Gorzej?
– Wątpię – odpowiada ostrożnie. – Nigdy o tobie wcześniej nie słyszałam. Jakby to powiedzieć... raczej byłeś daleko od mojego świata i podejrzewam, że one znacznie się różnią. W życiu nie byłam na żadnym koncercie rockowym. Z ciekawości przesłuchałam twoje płyty, niemalże od początku, i wiesz co? Podoba mi się tylko ta ostatnia.
— Ta najbardziej skrytykowana?
— Tak. Ta w której krytycy uznali, że straciłeś jaja po rozstaniu z Loren.
– Ała, jaka kąśliwa dzisiaj jesteś. Cieszę się, że już ci lepiej. – Krzywię się na wzmiankę o Rudej. Ciekawy jestem, co jeszcze wie. – Ale nie do końca w ten sposób zostało to określone. W oryginale uznali, że straciłem pazur. Zapewniam, że jaja mam na właściwym miejscu.
Crystal wydaję z siebie dźwięk pomiędzy parsknięciem, a prychnięciem. Mruczy coś do siebie pod nosem, a ja cierpliwie czekam, aż pozbiera się po tej, jakże cennej informacji i wróci do rozmowy ze mną.
Bierze kilka głębokich wdechów, w które wsłuchuje się jak w muzykę. Zauważyłem, że rozmawiając z nią, schodzi ze mnie całe napięcie, zapominam o całym gównie, w jakim żyję i po prostu... Po prostu czuję się sobą. Czekam na każde jej słowo, nawet jeśli to ma być jakiś złośliwy przytyk, a coś w mojej głowie brzęczy ostrzegawczo, że jeśli wpadnę, to już się nie wygrzebię. Wydaję się być krucha, ale drzemie w niej coś, co chciałbym odkryć osobiście. Nie wiem, czy powinienem grzebać w jej sercu. Ale to silniejsze ode mnie.
– Straciłeś pazur. Bez niej – mówi z naciskiem. – Płyta według mnie była bardzo szczera i emocjonalna, jakbyś w końcu był naprawdę sobą i otworzył przed słuchaczami swoje serce. Śpiewałeś, że krzyczysz, ale nikt cię nie słyszy. Dotknęło mnie to... Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że teksty to wartość artystyczna, ale piosenka do Loren rozłożyła mnie na łopatki. Musiałeś bardzo ją kochać.
– Brałaś coś?
– Słucham? – pyta zdziwiona.
– Strasznie się rozgadałaś. Zawsze tyle mówiłaś, czy to ja tak na ciebie działam?
– Czekolada. Nie ty – warczy.
– Zapamiętam – parskam, ale żarty na bok. – Do czego zmierzasz, Crystal? Bo wyczuwam, że w twoich słowach jest jakieś drugie dno. Co chcesz mi powiedzieć? Jak już zaczęłaś to się nie ograniczaj. Ja słucham.
Milczy. Pieprzona Loren będzie się teraz kładła cieniem na moim życiu. Gdy Crystal ponownie się odzywa, mówi tak cicho, że przyciskam mocniej słuchawkę do ucha.
– Ona chce do ciebie wrócić. Kazała mi trzymać się od ciebie z dala. Nie chcę kłopotów, Ross. Przywołuje we mnie bardzo złe wspomnienia i...
– Stop! – warczę i podnoszę się gwałtownie do siadu, jak rażony prądem.
Oddech mi przyspiesza, a krew zamienia się w lawę. Czuję jak się we mnie gotuje i najchętniej złapałbym Loren za te rude kłaki i sprawił, że jej plugawe usta nigdy więcej do nikogo by się nie odezwały. Poznałem w życiu mnóstwo ludzi. Większe i mniejsze szuje show biznesu, nauczyłem się pilnować własnego interesu i trzymać się ludzi, których poznałem najlepiej, ale przysięgam, że nigdy nikt nie wzbudzał we mnie tak morderczych instynktów.
Dopiero po chwili słyszę przyspieszony oddech Crystal. Cholera, nie wiem, co przeżyła, bo nie czytałem tych artykułów, ale wiem, że ją wystraszyłem swoją nagłą reakcją.
– Przepraszam, Kryształku. Po prostu jak o niej słyszę zalewa mnie fala emocji, ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Loren nic dla mnie nie znaczy. Słyszysz?
– Tak. Ale ona tego chyba nie przyjmuje do wiadomości.
To akurat nic nowego. Jest dość tępa. Jej oczy zasnuwa zawiść i narcystyczna natura, a ja byłem ślepy przez naprawdę długie lata.
– Gdzie się z nią widziałaś?
– Przed sklepem. Kilka dni temu, może jakiś tydzień? Byłam z Chaosem po zakupy. Został na zewnątrz. Prawie ją ugryzł, ale dlatego, że go wystraszyła. Zaszła go od tyłu i próbowała przepchnąć nogą. Skojarzyła, że byłam z tobą. Zagadała mnie. Wypytywała czy mam z tobą kontakt. Czy coś nas łączy...Groziła, choć nie bezpośrednio. Była bardzo obcesowa i... Boże, myślisz, że ona mogłaby to zrobić?
– Mówiłaś komuś o tamtej sytuacji?
I szlag trafił miłą atmosferę, ale liczę na to, że jeszcze będzie okazja.
– Nie. Cóż, myślałam po prostu, że coś sobie ubzdurała. Zapomniałam o tym. Ale teraz jak tak myślę...
– Ja się tym zajmę, a teraz najważniejsze jest, żeby Chaos wrócił do zdrowia. Przepraszam, ale muszę się położyć, rano mam lot.
– Ross, nie chcę, żeby wiedziała, że ci o tym mówiłam! Jeśli masz zamiar z nią rozmawiać, proszę, żeby nie wypłynęło moje imię. – Nagła panika w jej głosie cholernie mnie przybija. Z tego co mówił Blake, zaczęła powoli wychodzić ze swojej skorupy. Zabiję każdego, kto sprawi, że znowu się w niej schowa.
– Nie będzie wiedziała. Zaśniesz?
– Chciałabym w końcu zasnąć – wzdycha tak ciężko, jakby niosła na swoich barkach worek z kamieniami.
– Cassie i Blake przez pierwszy wspólny rok stworzyli na pianinie po dwanaście kołysanek, każda na jeden miesiąc. Melody bardzo mało spała już od urodzenia, byli wykończeni. Kiedy wpadłem do nich z odwiedzinami, śpiewałem małej do snu. Zasypiała znacznie szybciej niż przy samej muzyce. Z trzech z nich nagrałem w studio piosenki dla niej. To prywatne kołysanki dla Melody, ale myślę, że się nie obrazi, jeśli się nimi z tobą podzielę. Zaśpiewać ci?
Crystal ponownie milczy, ale biorę gitarę do ręki, czekając na jej znak.
– Zaśpiewaj – szepcze.
**
Po trzeciej w nocy, gdy sen mnie nadal nie nawiedza, odblokowuje numer Loren. Po chwili dostaję serię wiadomości, ale wyłapuję tą jedną konkretną. Sprzed dwóch dni.
Pogadamy wreszcie jak dorośli ludzie? Mam dość zabawy w kotka i myszkę. Zaczynasz mnie nudzić.
Zagryzam zęby i odpisuje:
Jadę do ciebie Loren.
Na odpowiedź nie muszę długo czekać.
W końcu! Czekam... Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Adres wciąż ten sam ;)
Blokuję telefon. I pierwszy raz w życiu się modlę, żeby Bóg miał mnie w opiece i nie pozwolił mi jej zabić gołymi rękoma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro